Gdy dzwoni morderca. Polowanie na sadystę, który uwielbiał dręczyć rodziny swoich ofiar - John E. Douglas, Mark Olshaker - ebook

Gdy dzwoni morderca. Polowanie na sadystę, który uwielbiał dręczyć rodziny swoich ofiar ebook

John E. Douglas, Mark Olshaker

4,2

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Co kryje się w umyśle mordercy, który uprowadza niewinną dziewczynę spod jej domu? Dlaczego później wielokrotnie telefonuje do jej pogrążonej w żałobie rodziny? Czy popycha go do tego sadystyczne pragnienie podtrzymania relacji z ofiarą, narcystyczna potrzeba popisania się, a może podświadome pragnienie bycia powstrzymanym przed popełnieniem kolejnych morderstw…?

John Douglas – legendarny profiler kryminalny FBI, autor kultowej książki Jak powstaje morderca oraz innych bestsellerów „New York Timesa” – przedstawia kulisy wstrząsającej sprawy Larry’ego Gene’a Bella, jednego z najniebezpieczniejszych wielokrotnych morderców, z jakimi miał do czynienia.

Pokazuje sposób, w jaki nawet najdrobniejsze szczegóły – takie jak przejęzyczenia, tembr głosu czy dobór słów – pozwalały agentom odróżnić prawdę od kłamstw i przejrzeć psychikę sadysty. Autor prowadzi czytelnika przez śledztwo, w którym zastosowano ryzykowną metodę złapania psychopaty: siostra porwanej została wystawiona jako przynęta.

Sprawdź, jak potoczyła się dramatyczna konfrontacja z bezlitosnym zabójcą.

John Douglas był inspiracją do serialu Mindhunter dostępnego w serwisie Netflix.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 306

Oceny
4,2 (25 ocen)
13
6
4
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Prolog

Od samego rana Shari Smith była czymś zajęta. W pośpie­chu zja­dła śnia­da­nie, z rodzi­cami i młod­szym bra­tem Rober­tem zmó­wiła krótką, obo­wiąz­kową modli­twę i pobie­gła na próbę zakoń­cze­nia roku szkol­nego dla rocz­nika 1985 w Lexing­ton High. Uro­czy­stość miała się odbyć w nie­dzielę w sali wido­wi­sko­wej Uni­wer­sy­tetu Karo­liny Połu­dnio­wej. Shari i Andy Aun zostali wybrani do odśpie­wa­nia hymnu pań­stwo­wego, dla­tego musieli cho­dzić na próby pro­wa­dzone przez panią Bul­lock, opie­kunkę chóru. Pozo­stała część dnia po wyj­ściu ze szkoły rów­nież była wypeł­niona obo­wiąz­kami. Więk­szość z nich wią­zała się z przy­go­to­wa­niami do wycieczki dla absol­wen­tów – rejsu na Bahamy, na który mieli wyru­szyć w następ­nym tygo­dniu.

Shari kochała śpie­wać. W szkole Lexing­ton High była solistką w zespole jaz­zo­wym, człon­ki­nią chóru i tan­cerką. W pierw­szej i dru­giej kla­sie prze­szła ogól­no­kra­jowe eli­mi­na­cje do występu na All State Cho­rus1, a w ostat­niej – uczest­ni­czyła w kur­sie orga­ni­zo­wa­nym przez Gover­nor’s School for the Arts2. Wszystko to z powo­dze­niem łączyła z zasia­da­niem przez trzy lata w radzie uczniow­skiej.

Shari sta­rała się o waka­cyjną pracę jako śpie­waczka i tan­cerka w parku roz­rywki Caro­winds, który znaj­do­wał się przy gra­nicy stanu, na połu­dnie od Char­lotte. Wystę­po­wała tam już Dawn, jej star­sza sio­stra, do któ­rej Shari była bar­dzo podobna. Choć zwy­kle nie przyj­mo­wano lice­ali­stów, Shari udało się zdo­być miej­sce w zespole. Nie mogła docze­kać się waka­cji i wystę­pów na sce­nie z sio­strą, która na lato zamiesz­kała w Char­lotte z dwiema kole­żan­kami. Podob­nie jak Dawn, Shari zamie­rzała dosko­na­lić śpiew i grę na pia­ni­nie w col­lege’u w Colum­bii w Karo­li­nie Połu­dnio­wej. Obie były osza­ła­mia­ją­cymi blon­dyn­kami o nie­bie­skich oczach. Czę­sto śpie­wały – zarówno solo, jak i w duecie – w kościele bap­ty­stów w Lexing­ton, gdzie były znane jako sio­stry Smith. Dosta­wały liczne prośby o występy w innych para­fiach w oko­licy. Shari lubiła rów­nież tań­czyć na utwar­dzo­nym boisku do koszy­kówki przed domem, gdy Robert aku­rat nie ćwi­czył rzu­tów do kosza. Cza­sem zapra­szała mamę i tatę, by byli jej widow­nią.

Oka­zało się, że waka­cyjne plany nasto­latki zostały pokrzy­żo­wane. Dziew­czyna spę­dziła kilka week­en­dów w Caro­winds, ćwi­cząc przed wystę­pem coun­try, jed­nak po kilku pró­bach zła­pała ją chrypka i dopa­dły pro­blemy z wła­ści­wym usta­wie­niem apa­ratu gło­so­wego. Rodzice zabrali ją do laryn­go­loga, który nie miał dla nich dobrych wie­ści: na stru­nach gło­so­wych Shari roz­wi­nęły się guzki. Musiała oszczę­dzać gar­dło przez dwa tygo­dnie, a śpiew był nie­wska­zany przez kolej­nych sześć. Dziew­czyna była zała­mana tą przy­mu­sową rezy­gna­cją z pracy w Caro­winds. Pocie­szało ją jedy­nie to, że jesie­nią miała dołą­czyć do Dawn w col­lege’u w Colum­bii.

Około dzie­sią­tej rano Shari zadzwo­niła ze szkoły do mamy i uprze­dziła ją, że ode­zwie się jesz­cze raz, gdy będzie stam­tąd wycho­dzić. Pla­no­wały spo­tkać się w banku, żeby ode­brać czeki podróżne na jej wycieczkę. Około jede­na­stej ponow­nie wybrała numer do domu i powie­działa, że jesz­cze nie jest gotowa, ale wkrótce znowu zadzwoni. Rodzice zawsze nale­gali, żeby Shari i Robert jak naj­czę­ściej dawali znać, gdzie są. Dla nasto­latki to nie była męcząca zasada, ponie­waż była z natury bar­dzo gada­tliwa. W gło­so­wa­niu udo­ku­men­to­wa­nym w szkol­nej księ­dze pamiąt­ko­wej wygrała w kate­go­riach na naj­bar­dziej dow­cipną i uta­len­to­waną osobę. Można było uzy­skać tylko jeden tytuł, więc Shari zrze­kła się tego dru­giego i prze­ka­zała go innej dziew­czy­nie, która czuła się z tego powodu zaszczy­cona i nie­zwy­kle szczę­śliwa.

Shari wciąż miała bar­dzo dużo do zro­bie­nia tego dnia.

Ponow­nie zadzwo­niła do domu około jede­na­stej trzy­dzie­ści i powie­działa mamie, że mogą się spo­tkać za pół godziny w banku w cen­trum han­dlo­wym Lexing­ton Town Squ­are. Shari popro­siła też mamę, żeby zabrała ze sobą kostium kąpie­lowy i ręcz­nik. Po zała­twie­niu cze­ków podróż­nych zamie­rzała bowiem iść na przy­ję­cie na base­nie w domu swo­jej przy­ja­ciółki Dany, która miesz­kała kilka kilo­me­trów dalej, przy jezio­rze Mur­ray. Shari chciała pozbyć się swo­ich sze­ro­kich bia­łych szor­tów i bluzy w czarno-białe paski i prze­brać się w kostium już na miej­scu.

W banku nasto­latka spo­tkała się ze swoim chło­pa­kiem Richar­dem Law­so­nem i dobrą przy­ja­ciółką Brendą Boozer. Miło spę­dzała czas w towa­rzy­stwie swo­ich bli­skich. Po ode­bra­niu cze­ków Shari i Brenda zosta­wiły swoje samo­chody na par­kingu cen­trum han­dlo­wego i cała trójka poje­chała na przy­ję­cie samo­cho­dem Richarda.

Z imprezy Shari zadzwo­niła do rodzi­ców po raz kolejny. Było trzy­dzie­ści minut po czter­na­stej, gdy powie­działa, że już wraca. Zało­żyła bluzę i szorty na dwu­czę­ściowy kostium kąpie­lowy. Wraz z Brendą wsia­dły do samo­chodu Richarda i cała trójka ruszyła do Lexing­ton, by dziew­czyny mogły ode­brać swoje auta. Na miej­scu Brenda poże­gnała się, a Shari została z Richar­dem w jego wozie, gdzie w końcu mogli przez chwilę pobyć sami. Potem prze­sia­dła się do swo­jego małego che­vro­leta che­vette i ruszyła do domu. Jechała za swoim chło­pa­kiem, dopóki nie skrę­ciła w auto­stradę numer jeden, by doje­chać do Red Bank.

Smi­tho­wie miesz­kali na wsi, w domu, który zbu­do­wali na dwu­dzie­sto­akro­wej działce przy Platt Springs Roads, około szes­na­stu kilo­me­trów od Lexing­ton. Dom stał na wznie­sie­niu z dala od drogi, a że pro­wa­dził do niego długi na ponad dwie­ście metrów pod­jazd, nie musieli mar­twić się o pry­wat­ność. Ich córki nie były zachwy­cone wypro­wadzką z poprzed­niego domu, który znaj­do­wał się przy śle­pej uliczce w spo­koj­nym mia­steczku Irmo na przed­mie­ściach Colum­bii. Miały tam przy­ja­ciół i szkołę w odle­gło­ści nie­ca­łych dwóch kilo­me­trów, ale ich tata wycho­wał się na wsi i uwa­żał, że życie na niej to naj­lep­szy spo­sób na wycho­wa­nie dzieci. Przy nowym domu było wystar­cza­jąco miej­sca, żeby zbu­do­wać basen i trzy­mać konie dla córek, jed­nak gdy Dawn poszła do col­lege’u, Shari i Robert zaczęli wyka­zy­wać więk­sze zain­te­re­so­wa­nie jazdą po oko­licy małym moto­cy­klem. Z tego powodu rodzice zde­cy­do­wali się sprze­dać zwie­rzęta. Rodzeń­stwo spę­dzało na moto­rze całe godziny i czę­sto żar­to­bli­wie sprze­czało się o swoją kolej. Pomimo kobie­cej urody, blond wło­sów i aniel­skiego głosu Shari miała w sobie dużo z chłop­czycy. Pod tym wzglę­dem była prze­ci­wień­stwem Dawn, z którą czę­sto draż­niła się, zarzu­ca­jąc jej „świę­tosz­ko­wa­tość”.

Około pięt­na­stej dwa­dzie­ścia pięć Shari wje­chała na pod­jazd i zatrzy­mała samo­chód, żeby – jak zawsze, gdy wra­cała do domu – zabrać listy z drew­nia­nej skrzynki wiszą­cej na słu­pie. Ponie­waż musiała poko­nać tylko kilka kro­ków, zosta­wiła włą­czony sil­nik i nie wło­żyła swo­ich czar­nych pla­sti­ko­wych san­da­łów.

To był pią­tek trzy­dzie­stego pierw­szego maja 1985 roku.

***

Kiedy Shari zadzwo­niła, by powie­dzieć, że idzie na przy­ję­cie, Bob i Hilda Smith sie­dzieli przy base­nie na podwó­rzu za domem. Nie­długo potem weszli do środka, żeby Bob mógł się przy­go­to­wać do gry w golfa, na którą był umó­wiony tego dnia. Wcze­śniej pra­co­wał jako inży­nier w wydziale dróg i trans­portu, a obec­nie był zatrud­niony w fir­mie Dak­tro­nics, dla któ­rej sprze­da­wał elek­tryczne tablice wyni­ków, i czę­sto pra­co­wał z domu. Jako wolon­ta­riusz spra­wo­wał posługę w wię­zie­niach i zakła­dach popraw­czych dla chłop­ców, a Dawn i Shari towa­rzy­szyły mu, śpie­wa­jąc w tych pla­ców­kach. Hilda była zatrud­niona w nie­peł­nym wymia­rze godzin jako nauczy­cielka zastęp­cza w szkole publicz­nej.

Gdy wyj­rzała przez okno, zauwa­żyła nie­bie­ski samo­chód Shari zapar­ko­wany na początku pod­jazdu. A ponie­waż wóz nie ruszył przez kilka minut, Hilda uznała, że jej córka musiała zatrzy­mać się, żeby prze­czy­tać list od sio­stry. Shari uwiel­biała wia­do­mo­ści od Dawn. Nie­po­ko­iło to Hildę, która bała się, że jej młod­sza córka prze­sad­nie prze­żywa doświad­cze­nia star­szej sio­stry. Pro­blem poja­wił się, gdy Shari musiała zre­zy­gno­wać z wystę­pów wokalno-tanecz­nych w Caro­winds ze względu na nie­dy­spo­zy­cję strun gło­so­wych. Dziew­czyna była tak zdru­zgo­tana z powodu zni­we­czo­nych pla­nów waka­cyj­nych, że Hil­dzie zda­rzało się pytać Boga, dla­czego spra­wił jej córce aż taki zawód. Smi­tho­wie byli głę­boko wie­rzący i sta­rali się wycho­wać trójkę swo­ich dzieci na ludzi rów­nie poboż­nych i głę­boko wie­rzących.

Minęło pięć minut, a Shari wciąż nie poja­wiła się we fron­to­wych drzwiach. Bob wyj­rzał przez okno swo­jego gabi­netu i zoba­czył, że nie­bie­ski samo­chód córki stoi w tym samym miej­scu. Uznał, że to dziwne. Żona sta­rała się go prze­ko­nać, że Shari pew­nie wciąż czyta list od sio­stry, ale męż­czy­zna zaczął się nie­po­koić. Jego młod­sza córka cier­piała na rzad­kie scho­rze­nie: moczówkę pro­stą. Cho­roba ta powo­duje upo­rczywe pra­gnie­nie i potrzebę czę­stego odda­wa­nia moczu, więc cho­rzy są nie­mal cały czas podatni na groźne dla zdro­wia odwod­nie­nie. Moczówka pro­sta jest nie­ule­czalna, więc Shari musiała brać lek, który uzu­peł­niał jej poziom wazo­pre­syny – hor­monu odpo­wie­dzial­nego za rów­no­wagę pły­nów w orga­ni­zmie. Kiedy była mała, codzien­nie przyj­mo­wała bole­sny zastrzyk wielką igłą. Póź­niej, na szczę­ście, lekar­stwo zaczęła przyj­mo­wać w for­mie aero­zolu do nosa. Jedno opa­ko­wa­nie zawsze znaj­do­wało się w torebce Shari, a dru­gie – w domo­wej lodówce. Gdyby z jakie­goś powodu Shari pomi­nęła dawkę leku, mogła stra­cić przy­tom­ność, a w dal­szej kon­se­kwen­cji nawet zapaść w śpiączkę. Nie­za­leż­nie od tego, co było przy­czyną jej dłu­giego postoju przy bra­mie, Bob coraz bar­dziej się mar­twił.

Wziął klu­czyki, zszedł do garażu i poje­chał swoim samo­cho­dem wzdłuż pod­jazdu.

Kilka sekund póź­niej zna­lazł się już przy dro­dze. Drzwi po stro­nie kie­rowcy w samo­cho­dzie Shari były otwarte, sil­nik cią­gle pra­co­wał, a na ziemi wokół skrzynki leżały roz­rzu­cone listy. Bob ni­gdzie nie dostrzegł swo­jej córki. Zawo­łał ją, ale bez odpo­wie­dzi. Zaj­rzał do samo­chodu i na fotelu kie­rowcy zoba­czył ręcz­nik, który wcze­śniej Hilda zawio­zła dziew­czy­nie. Na sie­dze­niu obok leżała torebka Shari, a na pod­ło­dze – buty. Bob otwo­rzył torebkę i prze­szu­kał ją. Port­fel i lekar­stwo były w środku.

Widoczne na ziemi ślady bosych stóp pro­wa­dziły od samo­chodu do skrzynki, ale – co nie­po­ko­jące – nie było żad­nych śla­dów bie­gną­cych z powro­tem.

Część pierwsza. W pogoni za mordercą

Rozdział 1

Ponie­dzia­łek, 3 czerwca 1985

Cześć, John – powie­dział sto­jący w drzwiach Ron Wal­ker. Był człon­kiem naszego nie­wiel­kiego zespołu pro­fi­le­rów. – Mamy porwa­nie w Colum­bii w Karo­li­nie Połu­dnio­wej. Wła­śnie dali mi znać z biura sze­ryfa, że chcą wspar­cia Jed­nostki Nauk Beha­wio­ral­nych.

– O co cho­dzi? – zapy­ta­łem.

– Roz­ma­wia­łem z Lewi­sem McCar­tym, zastępcą sze­ryfa z hrab­stwa Lexing­ton. Sha­ron Faye Smith, sie­dem­na­sto­let­nia lice­alistka, w pią­tek po połu­dniu została porwana sprzed skrzynki na listy pod jej domem. Nie mamy jesz­cze akt, więc wiem tyle, ile mi powie­dział McCarty.

– Są pewni, że to nie ucieczka z domu?

– Podobno ona taka nie jest. Zosta­wiła swój samo­chód z włą­czo­nym sil­ni­kiem, a na sie­dze­niu leżała torebka z port­fe­lem. Były w niej lekar­stwa, z któ­rymi się nie roz­staje. Poważ­nie cho­ruje na moczówkę pro­stą. W dodatku pod­czas wczo­raj­szego zakoń­cze­nia roku szkol­nego Sha­ron miała zaśpie­wać hymn, a póź­niej wyru­szyć ze zna­jo­mymi z klasy w rejs na Bahamy.

Ron pod­szedł do mojego biurka i prze­ka­zał mi kolejne infor­ma­cje od zastępcy sze­ryfa. Dom Smi­thów znaj­do­wał się na dwu­dzie­sto­akro­wej działce w miej­sco­wo­ści Red Bank, około szes­na­stu kilo­me­trów od Lexing­ton. Od samego budynku cią­gnął się długi na ponad dwie­ście metrów pod­jazd koń­czący się na Platt Springs Road. Dziew­czyna, nazy­wana Shari, praw­do­po­dob­nie zatrzy­mała swój samo­chód na pod­jeź­dzie, żeby wyjąć listy ze skrzynki. Póź­niej zna­le­ziono je na ziemi, co suge­ruje, że ktoś ją zasko­czył i obez­wład­nił. Jej ojciec, Robert Smith, nazy­wany przez wszyst­kich Bobem, zadzwo­nił do biura sze­ryfa, które wysłało na miej­sce poli­cjanta. Funk­cjo­na­riusz nie zna­lazł odci­sków pal­ców ani innych poszlak.

Sze­ryf James Metts zor­ga­ni­zo­wał kon­fe­ren­cję pra­sową i sze­roko zakro­jone poszu­ki­wa­nia. Przez cały week­end, pomimo uciąż­li­wych upa­łów, poli­cjan­tom poma­gało kil­ku­set ochot­ni­ków.

– Nie mamy jesz­cze żad­nego punktu zacze­pie­nia – dodał Ron. – Jak mówi­łem, papiery nie dotarły. Biuro sze­ryfa popro­siło oddział tere­nowy z Colum­bii o otwar­cie akt. Prze­każą im wszyst­kie posia­dane mate­riały, a ci z Colum­bii wyślą je do nas.

Czę­sto mia­łem wra­że­nie, że miej­scowe organy ści­ga­nia nie­chęt­nie pro­siły nas o pomoc. Być może sądzili, że nasza jed­nostka, anga­żu­jąc się w śledz­two, przej­muje nad nim kon­trolę, a na koniec przy­pi­suje sobie wszyst­kie zasługi. Albo po pro­stu mar­twili się, że nasze ana­lizy nie potwier­dzą teo­rii, która już zako­rze­niła się w gło­wach zarówno poli­cjan­tów, jak i miej­scowej spo­łecz­no­ści.

Ale w tym przy­padku było ina­czej. Jim Metts i Lewis McCarty ukoń­czyli jede­na­sto­ty­go­dniowy sty­pen­dialny kurs w Aka­de­mii FBI, orga­ni­zo­wany dla star­szych stop­niem przed­sta­wi­cieli orga­nów ści­ga­nia z róż­nych kra­jów. Metts spę­dził w fotelu sze­ryfa dwa­na­ście z trzy­dzie­stu sied­miu lat życia i postrze­gano go jako czło­wieka insty­tu­cję. Po raz pierw­szy objął to sta­no­wi­sko jako dwu­dzie­sto­pię­cio­la­tek. Przez lata zmie­nił swój poste­ru­nek z sen­nego mało­mia­stecz­ko­wego biura bez mun­du­rów, radio­wo­zów i pro­ce­dur – funk­cjo­na­riu­sze ubie­rali się, w co chcieli, i jeź­dzili wła­snymi samo­cho­dami – w nowo­cze­sną jed­nostkę. Naj­pierw stu­dio­wał inży­nie­rię, osta­tecz­nie ukoń­czył kry­mi­no­lo­gię i wykła­dał na uni­wer­sy­te­cie. Zarówno Mett, jak i McCarty bar­dzo sza­no­wali FBI, pro­gram pro­fi­lo­wa­nia podej­rza­nych i wszystko, czego nauczyli się w Quan­tico. Kiedy nabrali prze­ko­na­nia, że Shari Smith zabrano gdzieś wbrew jej woli, uznali wspól­nie, że trzeba zaan­ga­żo­wać w tę sprawę oddział tere­nowy FBI i Jed­nostkę Nauk Beha­wio­ral­nych, czyli nas. Metts skon­tak­to­wał się z Rober­tem Iveyem, głów­no­do­wo­dzą­cym agen­tem z Colum­bii, i popro­sił go o pomoc.

– Colum­bia natych­miast wdro­żyła swoje pro­ce­dury dla porwań nie­let­nich – powie­dział Ron. – Agenci byli już w domu Smi­thów, zało­żyli pod­słu­chy na tele­fony i ścią­gnęli zespół obser­wa­cyjny. Wszy­scy spo­dzie­wali się, że lada moment pojawi się żąda­nie okupu. Zamiast tego zaczęły się tele­fony, praw­do­po­dob­nie od sprawcy. Pory­wacz pierw­szy raz zadzwo­nił około dru­giej dwa­dzie­ścia w nocy. Możesz sobie wyobra­zić, jak czuła się rodzina. Tele­fon ode­brała matka i zro­biła notatki. Potem ludzie Met­tsa zaczęli nagry­wać wszyst­kie połą­cze­nia przy­cho­dzące.

– Poja­wiło się żąda­nie okupu? – zapy­ta­łem.

– Nie od tego faceta. W week­end ktoś zadzwo­nił z żąda­niem okupu, ale biuro sze­ryfa jest prze­ko­nane, że to próba wyłu­dze­nia.

Pogrą­żona w żalu rodzina prze­śla­do­wana przez ludzi bez sumie­nia. Nie­stety, podobne sytu­acje nie były rzad­ko­ścią, ale za każ­dym razem dopro­wa­dzały mnie do szału. Gdyby to ode mnie zale­żało, dobrał­bym się do skóry wszyst­kim takim oszu­stom.

Minęły więc trzy dni bez żąda­nia okupu. Pomy­śla­łem, że to zły znak. Na początku sprawy trzeba mieć otwarty umysł, ale w takich przy­pad­kach praw­do­po­dobne są tylko dwa sce­na­riu­sze: porwa­nie na tle sek­su­al­nym albo dla okupu. W każ­dym z nich może poja­wić się motyw zemsty, dla­tego tak ważne jest okre­śle­nie roli ofiary. Wszyst­kie porwa­nia są potwor­nym doświad­cze­niem, ale gdy w grę wcho­dzą pie­nią­dze, sprawca w końcu kon­tak­tuje się z rodziną, czym bar­dzo ryzy­kuje. Nie zawsze ozna­cza to bez­pieczny powrót ofiary do domu, ale są na to więk­sze szanse niż w przy­padku pozo­sta­łych typów porwań.

Co wię­cej, zwy­kle udaje się schwy­tać sprawcę, a z tego, co wiem, FBI ni­gdy nie stra­ciło okupu. Sta­ty­styki są mniej opty­mi­styczne, jeśli cho­dzi o porwa­nia na tle sek­su­al­nym. W takich przy­pad­kach sprawcą kie­ruje sady­styczna żądza cał­ko­wi­tej kon­troli nad ofiarą. Nic wię­cej nie mógłby zyskać, ale dużo mógłby stra­cić, jeśli uwol­nio­nej oso­bie uda­łoby się go ziden­ty­fi­ko­wać. W porwa­niach dla okupu bez­pieczny powrót jest czę­ścią trans­ak­cji i cho­ciaż ofie­rze grozi nie­bez­pie­czeń­stwo, ma znacz­nie więk­sze szanse.

W tam­tym cza­sie kie­ro­wa­łem pro­gra­mem pro­fi­lo­wa­nia i doradz­twa. Dzie­li­łem biuro z Rober­tem Res­sle­rem, z któ­rym kie­dyś wspól­nie pro­wa­dzi­li­śmy wykłady. Razem przy­go­to­wa­li­śmy cykl nowa­tor­skich wywia­dów z bru­tal­nymi spraw­cami prze­stępstw i we współ­pracy z lokal­nymi służ­bami z całego kraju zor­ga­ni­zo­wa­li­śmy tak zwaną szkołę objaz­dową. Sku­pia­li­śmy uwagę na seryj­nych mor­der­cach i bru­tal­nych napast­ni­kach. Jako kie­row­nik pro­gramu pro­fi­lo­wa­nia i doradz­twa zaj­mo­wa­łem się stroną ope­ra­cyjną. Bob odpo­wia­dał za bada­nia i został pierw­szym sze­fem pro­gramu ści­ga­nia bru­tal­nych prze­stęp­ców. W jego ramach powstała baza danych spraw­ców z całego kraju i ich cech.

Moja praca była efek­tem filo­zo­ficz­nej dys­ku­sji, która trwała w FBI, od kiedy zaczę­li­śmy z Bobem prze­pro­wa­dzać wywiady. Według kon­ser­wa­tyw­nych gło­sów Aka­de­mia powinna zaj­mo­wać się szko­le­niem wła­snych agen­tów oraz funk­cjo­na­riu­szy, któ­rzy dołą­czyli do jej pro­gramu sty­pen­dial­nego. Zgod­nie z tym zało­że­niem nie powinna anga­żo­wać się w trwa­jące śledz­twa. Gdy star­sze poko­le­nie nauczy­cieli kry­mi­nal­nej psy­cho­lo­gii sto­so­wa­nej zaczęło dora­dzać w otwar­tych spra­wach, pomysł, aby naprawdę sto­so­wać tę naukę, zaczął żyć wła­snym życiem.

W pew­nym momen­cie prze­pro­wa­dzi­li­śmy z Bobem dość wywia­dów w wię­zie­niach, by uznać, że możemy powią­zać to, co działo się w umy­śle prze­stępcy przed doko­na­niem prze­stęp­stwa, w jego trak­cie i po dopusz­cze­niu się mordu, z miej­scem zbrodni, ofiarą i całą resztą. Póź­niej doszli­śmy do wnio­sku, że jeste­śmy w sta­nie nawet pod­po­wia­dać lokal­nej poli­cji dzia­ła­nia pomocne w wywa­bie­niu prze­stępcy z ukry­cia albo zachę­ca­niu do współ­pracy ludzi, któ­rzy byliby w sta­nie go roz­po­znać. Tak wyglą­dał – w skró­cie – począ­tek pro­gramu pro­fi­lo­wa­nia i doradz­twa w Quan­tico. Wkrótce dołą­czył do nas Roy Hazel­wood, bystry agent, który spe­cja­li­zo­wał się w prze­stęp­stwach z uży­ciem prze­mocy; pra­co­wa­łem z nim cztery lata wcze­śniej w Atlan­cie pod­czas gło­śnej sprawy tam­tej­szych mor­derstw dzieci. Był też z nami rów­nie bły­sko­tliwy Ken­neth Lan­ning, który sku­piał się na prze­stęp­stwach wobec nie­let­nich. Obaj pra­co­wali z nami nie­ofi­cjal­nie, ponie­waż ich głów­nym zada­niem pozo­sta­wały bada­nia i pro­wa­dze­nie zajęć.

Pomimo to wciąż sta­ra­li­śmy się o uzna­nie pro­gramu za przy­datny, a także o środki potrzebne do jego roz­woju. Roger L. Depue, szef Jed­nostki Nauk Beha­wio­ral­nych, był wiel­kim zwo­len­ni­kiem naszych dzia­łań i czę­sto wsta­wiał się za nami u kie­row­nic­twa Aka­de­mii oraz w kwa­te­rze głów­nej. Roger, wete­ran pie­choty mor­skiej i były komen­dant poli­cji z Michi­gan, czę­sto pod­kre­ślał, że kon­sul­ta­cje w trwa­ją­cych śledz­twach nie odwra­cały uwagi od głów­nych celów Aka­de­mii. Wręcz prze­ciw­nie: potwier­dzały zasad­ność badań i pro­ce­dur, czyli sens jej ist­nie­nia. Z jego popar­cia wyni­kała ogromna pre­sja – spo­czy­wa­jąca zarówno na nim, jak i na nas – żeby zapew­niać efekty. Na szczę­ście mie­li­śmy się czym pochwa­lić, na przy­kład w spra­wie mor­derstw dzieci w Atlan­cie z 1981 roku.

Nikogo nie powinno dzi­wić, że takie suk­cesy na początku dzia­ła­nia pro­gramu pro­wa­dziły do więk­szego zain­te­re­so­wa­nia naszymi eks­per­ty­zami. Byłem pierw­szym i przez wiele lat jedy­nym peł­no­eta­to­wym pro­fi­le­rem FBI, a ilość pracy szybko zaczęła mnie przy­tła­czać. W stycz­niu 1983 roku odwie­dzi­łem Jima McKen­ziego, zastępcę dyrek­tora FBI, który odpo­wia­dał za Aka­de­mię. Opo­wie­dzia­łem mu o swoim zmę­cze­niu i popro­si­łem o peł­no­wy­mia­rową pomoc. McKen­zie wyka­zał się zro­zu­mie­niem i – podob­nie jak Roger Depue – wyra­ził popar­cie dla pro­gramu. Wkrótce udało mu się prze­ko­nać kwa­terę główną do prze­su­nię­cia zaso­bów ludz­kich w Quan­tico. W prak­tyce ozna­czało to „pod­kra­da­nie” pra­cow­ni­ków z innych pro­gra­mów, co dało mi czte­rech pierw­szych pro­fi­le­rów: Rona Wal­kera, Bla­ine’a McIl­wa­ine’a, Jima Horna i Billa Hag­ma­iera.

Ron prze­szedł do nas z oddziału tere­no­wego w Waszyng­to­nie. To był jego pierw­szy przy­dział, co było rzad­ko­ścią, ponie­waż waszyng­toń­ska jed­nostka jest jedną z naj­waż­niej­szych w całej sieci FBI. Jed­nak jego życio­rys zawo­dowy mówił sam za sie­bie. Podob­nie jak ja był wete­ra­nem Sił Powietrz­nych, jed­nak ja nie mogłem pochwa­lić się jede­na­sto­let­nim sta­żem jako ofi­cer w czyn­nej służ­bie i pilo­to­wa­niem myśliw­ców F-4. Ron spę­dził kolejne szes­na­ście lat w rezer­wie, gdzie zaan­ga­żo­wał się w akcje orga­nów ści­ga­nia, śledz­twa spe­cjalne, ochronę bazy i dzia­ła­nia anty­ter­ro­ry­styczne. W 1982 roku usta­li­li­śmy szcze­góły pro­gramu pro­fi­lo­wa­nia i wyzna­czy­li­śmy koor­dy­na­to­rów tere­no­wych, któ­rzy byli łącz­ni­kami z Jed­nostką Nauk Beha­wio­ral­nych w Quan­tico. Ron słu­żył w FBI dopiero dwa lata, ale ze względu na prze­bieg kariery i dyplom z psy­cho­lo­gii szko­le­niowcy wyty­po­wali go jako kan­dy­data na waszyng­toń­skiego koor­dy­na­tora. Zna­łem go ze szko­le­nia w Aka­de­mii, więc gdy Jim McKen­zie posta­no­wił roz­wi­nąć pro­gram, od razu chcia­łem Rona w swoim zespole.

Ron wciąż stał przy moim biurku.

– Ktoś z tobą pra­cuje nad tym porwa­niem? – zapy­ta­łem.

Wszy­scy pro­fi­le­rzy mają duże ego. To cecha wpi­sana w nasz zawód. Aby wzmac­niać ich pew­ność sie­bie i jed­no­cze­śnie chro­nić przed jej nad­mia­rem, lubię, gdy mój zespół pra­cuje razem i dzieli się pomy­słami. Duża część naszej pracy wymaga intu­icji i wie­rzę w porze­ka­dło „co dwie głowy to nie jedna”. Roger Depue uwa­żał podob­nie. Z kolei Bob Res­sler wolał pra­co­wać samo­dziel­nie, brać odpo­wie­dzial­ność za swoje sprawy i pro­jekty, ale nie mia­łem nic do zarzu­ce­nia jego pracy ani jej rezul­ta­tom. Po pro­stu dzia­ła­łem w inny spo­sób.

– Tak, zaan­ga­żo­wa­łem Jima – odpo­wie­dział Ron.

To wyda­wało się logiczne. Ron dzie­lił biuro z Jimem Wri­gh­tem, który rów­nież prze­szedł do nas z oddziału w Waszyng­to­nie. Dołą­czył do jed­nostki, gdy dosta­li­śmy pozwo­le­nie na trzy kolejne etaty. Stało się to po rocz­nym śledz­twie i przy­go­to­wa­niach do pro­cesu w spra­wie próby zama­chu na pre­zy­denta Ronalda Reagana pod hote­lem Hil­ton w Waszyng­to­nie. Póź­niej, kiedy zało­ży­li­śmy Jed­nostkę Wspie­ra­nia Śledztw jako osobną komórkę w ramach Jed­nostki Nauk Beha­wio­ral­nych, zosta­łem jej sze­fem, a Jim prze­jął ode mnie zarzą­dze­nie pro­gra­mem pro­fi­lo­wa­nia i stał się drugą osobą w łań­cu­chu dowo­dze­nia. Wraz z Ronem sta­wali się świet­nymi pro­fi­le­rami.

Na tle całego FBI byli­śmy bar­dzo małym wydzia­łem, co jest nie­zwy­kle istotne dla zro­zu­mie­nia metod i zasad naszej pracy. Kon­sul­to­wa­li­śmy sze­roki wachlarz prze­stępstw: od wymu­szeń, przez porwa­nia i napa­ści na tle sek­su­al­nym, po seryjne mor­der­stwa. Szybko oka­zało się, że zaję­cie się set­kami takich spraw w wyzna­czo­nym cza­sie sta­nowi dla nas nie lada wyzwa­nie. Cza­sem wystar­czyło zadzwo­nić do lokal­nego oddziału poli­cji i zasu­ge­ro­wać typ osoby, która mogła być sprawcą. Inne śledz­twa były bar­dziej anga­żu­jące i wyma­gały asy­sty na miej­scu zbrodni, ana­liz, współ­pracy z miej­sco­wymi służ­bami i oddzia­łem tere­no­wym FBI. Tak było w spra­wie mor­derstw dzieci w Atlan­cie, nad któ­rymi pra­co­wa­łem z Royem Hazel­wo­odem.

Wcze­śniej, gdy z Robem Res­sle­rem pod­ję­li­śmy się zba­da­nia osa­dzo­nych prze­stęp­ców, zda­li­śmy sobie sprawę, że wszyst­kie bru­talne zbrod­nie mają pewne cha­rak­te­ry­styczne cechy. Dzięki nim – z mniej­szym lub więk­szym praw­do­po­do­bień­stwem – za pomocą pro­fi­lo­wa­nia, ana­lizy śled­czej i pro­ak­tyw­nych stra­te­gii mogli­śmy pomóc w naj­róż­niej­szych docho­dze­niach. Pod­czas dłu­giej kaden­cji J. Edgara Hoovera FBI zyskało opi­nię służby inte­re­su­ją­cej się wszyst­kimi rodza­jami prze­stępstw. Jed­nak w naszym wypadku nie było sensu poświę­cać ogra­ni­czo­nych zaso­bów – ani czasu lokal­nych orga­nów ści­ga­nia – na dzia­ła­nia, w które nie mogli­śmy wnieść zna­czą­cego wkładu. Naj­pro­ściej rzecz ujmu­jąc – im mniej skom­pli­ko­wane i bar­dziej pospo­lite prze­stępstwo, tym mniej byli­śmy przy­datni.

Naj­le­piej wytłu­ma­czył to legen­darny fik­cyjny detek­tyw Sher­lock Hol­mes w dia­logu z dok­to­rem Wat­so­nem z opo­wia­da­nia Tra­ge­dia w Boscombe Val­ley. Arthur Conan Doyle opu­bli­ko­wał je w „Strand Maga­zine” w 1891 roku.

– Sły­sza­łeś coś o tej spra­wie? – zapy­tał Hol­mes. – Ani słowa. Nie czy­ta­łem gazet od kilku dni. – Lon­dyń­ska prasa nie zamie­ściła peł­nej rela­cji. Prze­glą­da­łem ostat­nie wyda­nia, by zgłę­bić szcze­góły. Wedle tego, co zebra­łem, wygląda na to, że to jedna z tych naj­prost­szych spraw, które są wyjąt­kowo trudne. – To brzmi nieco prze­wrot­nie. – Ale jest cał­ko­wi­cie praw­dziwe. Nie­zwy­kłość nie­mal zawsze jest wska­zówką. Im bar­dziej pozba­wione wyrazu i banalne jest prze­stęp­stwo, tym trud­niej zna­leźć jego roz­wią­za­nie.

Choć motyw i moty­wa­cja są waż­nymi aspek­tami zbrodni – a także czymś, co czę­sto chce poznać ława przy­się­głych – zwy­kle nie przy­dają się w śledz­twie. Przy oka­zji zagi­nię­cia Shari Smith Ron Wal­ker słusz­nie zauwa­żył, że musiało cho­dzić o pie­nią­dze lub napaść sek­su­alną, być może wraz z moty­wem zemsty. Roz­strzy­gnię­cie, o które z nich cho­dzi, było istotne, ale nie klu­czowe. Idąc tym tokiem rozu­mo­wa­nia, można na przy­kład stwier­dzić, że rabu­nek w ciem­nej uliczce ma oczy­wi­sty motyw, któ­rego zna­jo­mość nie wystar­czy jed­nak do usta­le­nia sprawcy. Dla­tego uni­kamy spraw zwią­za­nych z mor­der­stwami popeł­nio­nymi przy oka­zji innych prze­stępstw, na przy­kład napadu na bank. Oko­licz­no­ści i zacho­wa­nie sprawcy nie są na tyle wyjąt­kowe, aby­śmy mogli cokol­wiek wnieść do stan­dar­do­wych pro­ce­dur docho­dze­nio­wych.

Klu­czowe jest dla nas kilka czyn­ni­ków, w tym wspo­mniana histo­ria ofiary, jakie­kol­wiek znane roz­mowy pomię­dzy nią a napast­ni­kiem oraz wska­zówki z miej­sca zbrodni, dzięki któ­rym możemy poznać wcze­śniej­sze i póź­niej­sze dzia­ła­nia sprawcy. Ważny jest rów­nież spo­sób popeł­nie­nia samej zbrodni, porzu­ce­nia i uło­że­nia ciała, ilość miejsc, w któ­rych mogło roze­grać się prze­stęp­stwo, śro­do­wi­sko, miej­sce i czas, cechy wska­zu­jące na liczbę spraw­ców, sto­pień ich zor­ga­ni­zo­wa­nia lub dez­or­ga­ni­za­cji, typy broni, dowody labo­ra­to­ryjne, brak oso­bi­stych rze­czy ofiary lub przed­mioty spe­cjal­nie pozo­sta­wione przy zwło­kach; bada­nie medyczne ura­to­wa­nej osoby lub pośmiertne oglę­dziny ciała. Dzięki takim infor­ma­cjom możemy stwo­rzyć pro­fil napast­nika i prze­wi­dzieć jego – nie­mal zawsze cho­dzi o męż­czyzn – następne kroki. Tak naprawdę wszystko, czego się dowiemy, jest pomocne w śledz­twie. Tele­fony, które domnie­many sprawca wyko­nał do rodziny Shari, rów­nież dostar­czały nam wielu infor­ma­cji do ana­lizy.

Cho­ciaż Ron i Jim dys­po­no­wali led­wie zary­sem sprawy, zało­żyli, że sprawca nie­przy­pad­kowo prze­jeż­dżał obok Shari, gdy ta wycią­gała listy ze skrzynki. To ozna­czało, że śle­dził ją lub obrał za cel dużo wcze­śniej. Lewis McCarty powie­dział, że Smi­tho­wie byli znani w swo­jej spo­łecz­no­ści, jed­nak nie byli bogaci, a tym bar­dziej nie żyli na pokaz ani nie zwra­cali niczy­jej uwagi. Dla­tego nic nie wska­zy­wało na to, że mamy do czy­nie­nia z prze­stęp­czo­ścią zor­ga­ni­zo­waną czy próbą wyłu­dze­nia okupu. Jed­no­cze­śnie Ron dowie­dział się, że Shari była ładną blon­dynką z nie­bie­skimi oczami, dziew­czyną popu­larną w szkole i bar­dzo otwartą. Jakiś dzi­wak mógł więc mieć na jej punk­cie sek­su­alną lub roman­tyczną obse­sję.

Ojciec Shari zna­lazł jej samo­chód uru­cho­miony, z torebką i lekar­stwami w środku. To ozna­czało, że nie ode­szła dobro­wol­nie, i dużo mówiło nam o samym sprawcy. Naj­wy­raź­niej nie był męż­czy­zną, który impo­no­wał kobie­tom swoim wyglą­dem lub umie­jęt­no­ścią pro­wa­dze­nia roz­mowy. Napast­nik mógł zmu­sić dziew­czynę do pój­ścia z nim tylko za pomocą siły i ele­mentu zasko­cze­nia. Gdyby zaata­ko­wał znie­nacka, obez­wład­nia­jąc ofiarę – na przy­kład sil­nym, nagłym cio­sem w głowę – zna­leź­li­by­śmy ślady na mięk­kim grun­cie pomię­dzy skrzynką na listy i samo­cho­dem. Naj­praw­do­po­dob­niej zmu­sił Shari za pomocą pisto­letu lub noża, by weszła do jego auta.

– Infor­muj mnie na bie­żąco – powie­dzia­łem Ronowi. – Jak tylko przyj­dzie paczka z Colum­bii, omó­wimy to z całym zespo­łem.

***

Po wyj­ściu Rona z mojego biura nie mogłem się sku­pić na pię­trzą­cych się przede mną aktach. Nie mie­li­śmy wielu infor­ma­cji o spra­wie Shari, jed­nak przy­po­mi­nała mi pewne śledz­two sprzed pię­ciu lat.

W grud­niu 1979 roku agent spe­cjalny Robert Leary z rezy­den­tury FBI (czyli raczej małego poste­runku niż oddziału tere­no­wego) w Rome w Geo­r­gii zadzwo­nił do nas z wyjąt­kowo nie­po­ko­jącą sprawą. Tydzień wcze­śniej Mary Fran­ces Sto­ner, ładna i towa­rzy­ska dwu­na­sto­latka, znik­nęła z pod­jazdu swo­jego domu w Ada­ir­sville, około pół godziny drogi od Rome. Chwilę wcze­śniej wysia­dła ze szkol­nego auto­busu. Podob­nie jak w przy­padku Smi­thów, dom Sto­nerów znaj­do­wał się dość daleko od głów­nej ulicy. Nie­ba­wem ciało Mary zostało zna­le­zione w lesie, szes­na­ście kilo­me­trów dalej. Była ubrana, a jej twarz zakry­wał jasno­żółty płaszcz.

Przy­czyną śmierci było ude­rze­nie tępym narzę­dziem w głowę, a na zdję­ciach z miej­sca zbrodni widać było leżący nie­opo­dal kamień popla­miony krwią. Ślady na szyi powstały w wyniku dusze­nia rękoma od tyłu. Autop­sja wyka­zała jed­no­znacz­nie, że Mary Fran­ces była dzie­wicą, zanim pory­wacz ją zgwał­cił. Jeden but dziew­czynki był roz­wią­zany, a jej bie­li­zna była pobru­dzona krwią, co ozna­czało, że po napa­ści sek­su­al­nej sprawca w pośpie­chu ją ubrał.

Mary Fran­ces, tak jak Shari Smith, była w swoim śro­do­wi­sku ofiarą niskiego ryzyka, więc chcia­łem dowie­dzieć się moż­li­wie naj­wię­cej o jej histo­rii. Oby­dwie nasto­latki opi­sy­wano jako przy­ja­ciel­skie, towa­rzy­skie i cza­ru­jące. Mary Fran­ces wyglą­dała i zacho­wy­wała się ade­kwat­nie do wieku, nie doro­ślej. Była uro­cza i nie­winna. Peł­niła funk­cję tam­bur­ma­jorki w szkol­nej orkie­strze, któ­rej mun­dur czę­sto nosiła. Po zapo­zna­niu się z peł­nym rapor­tem od Boba Leary’ego i zdję­ciami z miej­sca zbrodni zano­to­wa­łem kilka naj­waż­niej­szych spo­strze­żeń na temat sprawcy. Cho­dziło o dwu­dzie­sto­kil­ku­let­niego bia­łego męż­czy­znę o ilo­ra­zie inte­li­gen­cji śred­nim lub powy­żej śred­niej. Ukoń­czył tylko szkołę śred­nią, moż­liwe, że został z niej wyrzu­cony. Mógł być zwol­niony z woj­ska, dys­cy­pli­nar­nie lub z powo­dów zdro­wot­nych. Tkwił w nie­szczę­śli­wym mał­żeń­stwie lub się roz­wiódł. Był miej­sco­wym pra­cow­ni­kiem fizycz­nym, na przy­kład elek­try­kiem lub hydrau­li­kiem. Miał kar­to­tekę poli­cyjną za pod­pa­le­nie lub napaść sek­su­alną, pro­wa­dził kil­ku­let­nie, dobrze utrzy­mane auto w ciem­nym kolo­rze. Doświad­cze­nie pod­po­wia­dało mi, że ludzie jed­no­cze­śnie upo­rząd­ko­wani i kom­pul­sywni pre­fe­rują ciemne samo­chody. Jego był kil­ku­letni, ponie­waż nie mógł sobie pozwo­lić na nowy, ale dbał o niego.

Posta­no­wi­łem zwi­zu­ali­zo­wać sobie los Mary Fran­ces oraz dzia­ła­nia jej oprawcy. Miej­sce porzu­ce­nia ciała wska­zy­wało, że znał oko­licę. Podob­nie jak w przy­padku Shari, obser­wo­wał ofiarę od jakie­goś czasu i wyko­rzy­stał nada­rza­jącą się oka­zję. Jej pogodne uspo­so­bie­nie pobu­dziło jego fan­ta­zje o rela­cji, która mogłaby ich połą­czyć. Oby­dwaj napast­nicy musieli wie­dzieć, że dziew­czyny wysiądą na pod­jeź­dzie. To pod­su­nęło mi pomysł, że wyko­ny­wali jakąś pracę w oko­licy.

Jedną z róż­nic pomię­dzy spra­wami był młody wiek Mary Fran­ces, który uła­twił pory­wa­czowi nawią­za­nie przy­ja­ciel­skiej roz­mowy. Może zagro­ził jej nożem lub pisto­le­tem, gdy tylko zbli­żył się na tyle bli­sko, by zacią­gnąć ją do auta. Dowody na zwło­kach wska­zy­wały, że atak nastą­pił w środku pojazdu. Gdy do tego doszło, męż­czy­znę zaszo­ko­wało jej praw­dziwe prze­ra­że­nie, krzyki i ból. Oka­zało się, że nie miało to nic wspól­nego z jego fan­ta­zjami. W tym momen­cie, jeśli nie wcze­śniej, zro­zu­miał, że musi ją zabić – w prze­ciw­nym razie jego życie byłoby zruj­no­wane.

Pró­bu­jąc roz­gryźć praw­do­po­dobny prze­bieg wyda­rzeń, wyobra­zi­łem sobie, że po napa­ści męż­czy­zna pró­bo­wał uspo­koić prze­ra­żoną Mary Fran­ces. Powie­dział jej, żeby się szybko ubrała i że ją wypu­ści. Następ­nie poje­chał w stronę zna­nego mu lasu, a gdy tylko pozwo­lił jej wyjść z samo­chodu, dziew­czynka odwró­ciła się do niego ple­cami. Chwy­cił ją od tyłu i dusił tak długo, aż zro­biła się bez­władna. Ale udu­sze­nie kogoś jest trud­niej­sze, niż myśli więk­szość ludzi. Po wcze­śniej­szych pro­ble­mach męż­czy­zna posta­no­wił nie ryzy­ko­wać. Zacią­gnął ją pod drzewo, pod­niósł naj­bliż­szy kamień i kil­ku­krot­nie ude­rzył w głowę.

Sprawca zakrył Mary Fran­ces płasz­czem, ponie­waż czuł się źle z tym, co zro­bił. Mogli­by­śmy wyko­rzy­stać to pod­czas prze­słu­cha­nia, gdy­by­śmy tylko zła­pali go wystar­cza­jąco szybko. Podej­rze­wa­łem, że był z tam­tych oko­lic, i wie­dzia­łem, jak poważ­nie poli­cja trak­to­wała sprawę, więc praw­do­po­dob­nie prze­słu­chali go w cha­rak­te­rze świadka, który mógł zauwa­żyć coś istot­nego. Powie­dzia­łem śled­czym przez tele­fon, że ten facet jest zor­ga­ni­zo­wany i prze­ko­nany, że uda mu się wywi­nąć. I cho­ciaż to pew­nie było jego pierw­sze mor­der­stwo, miał kar­to­tekę za prze­stęp­stwa sek­su­alne.

Ta i wiele innych smut­nych spraw z naszych archi­wów skoń­czyły się tra­gicz­nie dla ofiar. Mogli­śmy jedy­nie wyko­rzy­stać nasze umie­jęt­no­ści, by ura­to­wać kolejne. Nagle zro­zu­mia­łem, że nie­świa­do­mie wpa­truję się w sto­jące na komo­dzie zdję­cie moich córek, Eriki oraz Lau­ren. Zdo­by­łem się na pełną nadziei myśl, że sprawa Shari Smith będzie miała szczę­śliwe zakoń­cze­nie.

Rozdział 2

Kiedy w 1985 roku Lewis McCarty zgło­sił się do nas ze sprawą Shari, Jed­nostka Nauk Beha­wio­ral­nych zaj­mo­wała led­wie kilka pomiesz­czeń biu­ro­wych na pierw­szym pię­trze budynku Nauk Kry­mi­no­lo­gicz­nych w kam­pu­sie Aka­de­mii. Sama uczel­nia była oto­czona drze­wami w U.S. Marine Base w Quan­tico w Wir­gi­nii. W póź­niej­szych latach prze­nie­śli­śmy się do labi­ryntu biur dwa­dzie­ścia metrów pod zie­mią, gdzie mie­li­śmy do dys­po­zy­cji maga­zyn broni i strzel­nicę. Na pierw­szym pię­trze bra­ko­wało nam pry­wat­no­ści, za to z okien mie­li­śmy widok na zie­leń. Salę kon­fe­ren­cyjną dzie­li­li­śmy z ludźmi z Wydziału Nauk Kry­mi­no­lo­gicz­nych, a oni nie byli szczę­śliwi, że muszą dzie­lić się z nami prze­strze­nią. Póź­niej zaczę­li­śmy zapra­szać ich na nasze spo­tka­nia, gdzie oma­wia­li­śmy sprawy, w któ­rych dora­dza­li­śmy, a wielu z nich zda­wało się to doce­niać.

O porwa­niu Shari dys­ku­to­wa­li­śmy w czwar­tek, trzy dni po pierw­szej roz­mo­wie Rona z McCar­tym. Sta­ra­li­śmy się spo­ty­kać co naj­mniej raz w tygo­dniu, żeby każdy czło­nek zespołu mógł usły­szeć uwagi i pomy­sły na temat pro­wa­dzo­nej przez niego lub nią sprawy (agentki spe­cjalne Rosanne Russo i Patri­cia Kirby przy­szły do nas z biur tere­no­wych w Nowym Jorku i Bal­ti­more, sta­jąc się pierw­szymi pro­fi­ler­kami). W tym przy­padku dopiero dosta­li­śmy z Colum­bii akta Shari i nagra­nia roz­mów tele­fo­nicz­nych ze sprawcą. W domu Smi­thów stale prze­by­wali funk­cjo­na­riu­sze z biura sze­ryfa, a Metts i McCarty dzwo­nili do nas codzien­nie i na bie­żąco zda­wali rela­cje z postę­pów. Pod­czas naszego zebra­nia wszy­scy obecni się­gnęli po mate­riały.

Oprócz Rona Wal­kera, Jima Wri­ghta i mnie obecni byli Bla­ine McIl­wa­ine i Roy Hazel­wood. Każdy z nich mógł mieć cenne uwagi na temat sprawy, ale nie tylko dla­tego postrze­ga­łem ich wszyst­kich jako istot­nych uczest­ni­ków całego pro­gramu. Jed­nostka zawdzię­cza bowiem Ronowi i Bla­ine’owi coś jesz­cze. Ura­to­wali mi życie.

Nie­całe pół­tora roku wcze­śniej, na prze­ło­mie listo­pada i grud­nia 1983 roku, poje­cha­li­śmy w trójkę do Seat­tle, żeby pomóc w śledz­twie w spra­wie zabójstw znad Green River. Póź­niej oka­zało się, że była to jedna z naj­więk­szych w histo­rii Sta­nów obław na seryj­nego mor­dercę. Rok wcze­śniej, w lipcu, kilku nasto­lat­ków zauwa­żyło zwłoki szes­na­sto­let­niej Wendy Lee Cof­field, które uno­siły się w wodach Green River w waszyng­toń­skim hrab­stwie King. Przez mie­siąc w nur­cie rzeki lub wzdłuż brzegu zna­le­ziono cztery następne ciała. Stało się jasne, że ktoś poluje na młode dziew­czyny, które ucie­kły z domów, pro­sty­tutki i podróż­niczki na linii miast Seat­tle i Tacoma.

Gdy z Ronem i Bla­inem dotar­li­śmy na miej­sce, sprawcę nazy­wano „Mor­dercą znad Green River” i przy­pi­sano mu już jede­na­ście ofiar. Powo­łano grupę ope­ra­cyjną, a jej śledz­two w tam­tym cza­sie było naj­więk­szym w całym kraju polo­wa­niem na seryj­nego zabójcę. Obrazu grozy dopeł­niały dane o skali zagi­nięć bez­bron­nych dziew­cząt – cza­sem nawet czter­na­sto­let­nich i pięt­na­sto­let­nich – oraz kobiet w tej oko­licy. Świa­do­mość tego wszyst­kiego roz­dzie­rała serce i odbiła się na wszyst­kich pra­cu­ją­cych nad sprawą.

Był to wyjąt­kowo trudny okres w moim życiu. Pomimo przy­dzie­le­nia mi nowych współ­pra­cow­ni­ków byłem przy­tło­czony ilo­ścią pracy i mia­łem pro­blemy ze snem. Trzy tygo­dnie wcze­śniej dopadł mnie stres w trak­cie wykładu na temat pro­fi­lo­wa­nia, który pro­wa­dzi­łem dla około trzy­stu pięć­dzie­się­ciu poli­cjan­tów z nowo­jor­skiej poli­cji, funk­cjo­na­riu­szy ochrony trans­portu i ofi­ce­rów z Long Island oraz hrabstw Nassau i Suf­folk. Choć wie­lo­krot­nie prze­ma­wia­łem publicz­nie, tym razem obez­wład­nił mnie strach.

Szybko dosze­dłem do sie­bie, ale nie mogłem się wyzbyć złych prze­czuć. Dla­tego po powro­cie do Quan­tico uda­łem się do działu kadr i wyku­pi­łem dodat­kowe ubez­pie­cze­nie na życie oraz na wypa­dek utraty docho­dów, gdy­bym stał się nie­zdolny do pracy.

Następ­nego ranka po przy­jeź­dzie do Seat­tle przed­sta­wi­łem gru­pie ope­ra­cyj­nej pre­zen­ta­cję. Udzie­li­łem też kilku wska­zó­wek, dzięki któ­rym można było zachę­cić sprawcę do zgło­sze­nia się na poli­cję w cha­rak­te­rze świadka i wykryć go w cza­sie prze­słu­cha­nia. Resztę dnia spę­dzi­łem z Ronem, Bla­ine’em i lokalną poli­cją. Szu­ka­li­śmy tro­pów beha­wio­ral­nych sprawcy w miej­scach, w któ­rych odna­le­ziono ciała. Listo­pad nie jest w Seat­tle naj­lep­szym mie­sią­cem do prze­by­wa­nia na świe­żym powie­trzu, a miej­scowi funk­cjo­na­riu­sze bez prze­rwy opo­wia­dali o sztor­mie, który miał miej­sce tydzień wcze­śniej. Zanim wró­ci­łem do swo­jego pokoju w Hil­to­nie, byłem prze­mo­czony, pękała mi głowa i mia­łem wra­że­nie, że roz­łoży mnie grypa.

Pró­bo­wa­łem odpo­cząć przy kilku drin­kach w hote­lo­wym barze i powie­dzia­łem Bla­ine’owi i Ronowi, że będzie lepiej, jeśli spę­dzę następny dzień w łóżku. Oni w tym cza­sie mieli prze­szu­kać akta w sądzie hrab­stwa King i poroz­ma­wiać z poli­cją o stra­te­giach, które im przed­sta­wi­li­śmy. Następ­nego dnia, w czwar­tek, zosta­łem sam. Na drzwiach pokoju umie­ści­łem zawieszkę „Nie prze­szka­dzać”. Gdy w pią­tek nie poja­wi­łem się na śnia­da­niu, moi kole­dzy zaczęli się mar­twić. Bez skutku dzwo­nili do pokoju, a póź­niej zaczęli walić w drzwi.

Byli prze­stra­szeni. Dostali od kie­row­nika zapa­sowy klucz, ale oka­zało się, że drzwi były zamknięte od środka na łań­cuch. Posta­no­wili je wywa­żyć, gdy tylko usły­szeli jęki docho­dzące ze środka. Zna­leźli mnie na pod­ło­dze, nie­przy­tom­nego i bli­skiego śmierci z powodu – jak się póź­niej oka­zało – wiru­so­wego zapa­le­nia mózgu. Spę­dzi­łem w szpi­talu w Seat­tle nie­mal mie­siąc, a w cza­sie pierw­szego tygo­dnia kilka razy nie­mal umar­łem. Wró­ci­łem do pracy dopiero w maju. Pod­czas tej nie­obec­no­ści byłem zroz­pa­czony i kwe­stio­no­wa­łem wła­ści­wie każdy aspekt swo­jego życia pry­wat­nego i zawo­do­wego. Jed­nym z nie­wielu przy­ja­ciół, z któ­rymi w tam­tym cza­sie się widy­wa­łem, był Ron. Zało­ży­łem, że rozu­mie, co prze­cho­dzę. Cie­szy­łem się, że mam ludzi takich jak on, Bla­ine i reszta zespołu, z któ­rymi mogę nie tylko pra­co­wać, ale też wspól­nie roz­ła­do­wać napię­cie po pracy.

Ron popro­wa­dził zebra­nie, na któ­rym omó­wi­li­śmy wszystko, co wie­dzie­li­śmy o zagi­nię­ciu Shari. Więk­szość infor­ma­cji pocho­dziła z biura sze­ryfa i Wydziału Ści­ga­nia poli­cji z komendy sta­no­wej. Do zbu­do­wa­nia przy­dat­nego pro­filu sprawcy potrzebne jest jak naj­lep­sze zro­zu­mie­nie oso­bo­wo­ści ofiary, jej wcze­śniej­szych dzia­łań i zebra­nie infor­ma­cji o miej­scach pobytu, a także o jej poten­cjal­nych kon­tak­tach ze sprawcą. Chcie­li­śmy doświad­czyć tych wyda­rzeń w ten sam spo­sób, co ich uczest­nicy, prze­ana­li­zo­wać każdy krok przez pry­zmat tego, co wie­dzieli oni w danej chwili.

– To nie jest przy­pad­kowe porwa­nie – zauwa­żył Ron. – Dla­tego musi­cie zało­żyć, że motyw jest sek­su­alny. Co dalej? Czy facet wybrał ofiarę z kon­kret­nego powodu? Jest z sąsiedz­twa, a może to ktoś, kto wie, kiedy Shari wycho­dzi z domu i do niego wraca? Może to typ stal­kera, który wpadł na nią wcze­śniej, śle­dził i zaata­ko­wał przy naj­lep­szej oka­zji? W tym momen­cie nie mamy żad­nych infor­ma­cji o napast­niku, więc musimy pró­bo­wać stan­dar­do­wych kie­run­ków śledz­twa, zasta­no­wić się, co sta­nie się dalej i z jakim typem prze­stępcy mamy do czy­nie­nia.

Musie­li­śmy przyj­rzeć się oto­cze­niu Shari. Bob Smith udzie­lał się jako kape­lan w wię­zie­niu hrab­stwa Lexing­ton i kilku innych zakła­dach peni­ten­cjar­nych i popraw­czych. Może porwa­nie było zemstą ze strony któ­re­goś z osa­dzo­nych? Jeden z nich mógł poczuć się skrzyw­dzony przez Boba albo po pro­stu postrze­gał go jako ele­ment nie­spra­wie­dli­wego sys­temu.

Dowie­dzie­li­śmy się rów­nież, że Dawn i Shari nie­kiedy towa­rzy­szyły ojcu w cza­sie jego posługi. Czy któ­ryś z więź­niów mógł popaść w obse­sję na punk­cie dziew­czyn i posta­no­wił je napaść po odby­ciu kary? Musie­li­śmy spraw­dzić wszyst­kie moż­li­wo­ści, a biuro Met­tsa i poli­cja z Karo­liny Połu­dnio­wej dostar­czały nam koniecz­nych środ­ków.

Hilda Smith po raz ostatni widziała Shari w zeszły pią­tek, kiedy spo­tkały się w banku, gdzie były po czeki podróżne na rejs po Baha­mach. Był z nimi chło­pak Shari, Richard Law­son. Hilda spo­dzie­wała się, że Shari wróci do domu po przy­ję­ciu base­no­wym w domu kole­żanki. Miały wspól­nie wybie­rać odpo­wied­nie ubra­nia na rejs. Zarówno Hilda, jak i Bob zauwa­żyli samo­chód córki na pod­jeź­dzie, co pozwa­lało nam osza­co­wać czas jej znik­nię­cia.

Ron i Jim wysu­nęli tezę, że sprawca zauwa­żył Shari w mie­ście. Przed przy­ję­ciem i po nim była z Richar­dem w cen­trum han­dlo­wym, a widok ten mógł wzbu­dzić u napast­nika zazdrość. Para poszła na pocztę i do banku, a potem dołą­czyła do nich zna­joma, Brenda Boozer. W trójkę poje­chali samo­cho­dem Richarda na przy­ję­cie. Sprawca mógł wszystko to obser­wo­wać i podą­żać za nimi. Cze­kał w swoim samo­cho­dzie zapar­ko­wa­nym w pobliżu domu z base­nem, gdzie trwała impreza. Póź­niej ta sama trójka nasto­lat­ków wró­ciła do cen­trum han­dlo­wego, a napast­nik wciąż ich śle­dził. Być może zauwa­żył ich dopiero pod­czas dru­giej wizyty nasto­lat­ków w mie­ście i cze­kał, aż Shari wsią­dzie do swo­jego auta. W oby­dwu sce­na­riu­szach na pewno śle­dził ją, gdy jechała do domu. Na miej­scu dostrzegł oka­zję, żeby obez­wład­nić dziew­czynę i porwać na tyle szybko, żeby nikt nie zdą­żył zare­ago­wać.

Po porwa­niu Smi­tho­wie otrzy­mali przez tele­fon infor­ma­cję, że następ­nego dnia, około dru­giej po połu­dniu, dostaną list od Shari. Była to nor­malna pora dostar­cza­nia poczty. Skoro sprawca to wie­dział, musiał obser­wo­wać dom Smi­thów. W takim razie wie­dział rów­nież, że dziew­czyna zwy­kle zatrzy­my­wała się na pod­jeź­dzie i wyj­mo­wała kore­spon­den­cję ze skrzynki. Nie­za­leż­nie od oko­licz­no­ści nie było to przy­pad­kowe spo­tka­nie.

Kiedy Bob pod­je­chał do skrzynki na końcu pod­jazdu i nie zna­lazł córki, zde­cy­do­wał się wró­cić do domu.

– Nie wiem, gdzie jest Shari, znik­nęła – powie­dział Hil­dzie.

Mał­żeń­stwo zaczęło się modlić o jej powrót, ponie­waż odda­nie Bogu było pod­stawą ich wspól­nego życia.

W końcu Bob zde­cy­do­wał się zadzwo­nić do biura sze­ryfa w Lexing­ton, a Hilda zaczęła szu­kać Shari na wła­sną rękę. Ze względu na swoją cho­robę, moczówkę pro­stą, dziew­czyna mogła nagle poczuć potrzebę sko­rzy­sta­nia z toa­lety i nie mieć czasu wró­cić do samo­chodu, żeby doje­chać do domu. Ni­gdzie jed­nak nie było po niej śladu. W końcu Bob zawo­łał Hildę i popro­sił, żeby wró­ciła do domu. Gdy tam dotarła, powie­dział, żeby zacze­kała w środku na poli­cję, a on w tym cza­sie sam rozej­rzy się po oko­licy.

Męż­czy­zna rów­nież nie zna­lazł żad­nego śladu Shari. Gdy wra­cał, Hilda wybie­gła mu na spo­tka­nie, modląc się. Z biura sze­ryfa jesz­cze nikt się nie zja­wił, więc Bob zadzwo­nił ponow­nie. Funk­cjo­na­riuszka sta­rała się go uspo­koić. Pra­wie cały per­so­nel znał Smi­tha i podzi­wiał go za wie­lo­letni wolon­ta­riat w wię­zie­niu.

Około pół godziny po pierw­szym tele­fo­nie w końcu przy­je­chał poli­cjant. Szybko dał się prze­ko­nać, że Shari nie była typem dziew­czyny, która po pro­stu ucie­kłaby z domu, zwłasz­cza bez torebki i lekarstw, zosta­wia­jąc uru­cho­miony samo­chód. W biu­rze zdał raport z prze­biegu wyda­rzeń, a sze­ryf Metts, który rów­nież znał i sza­no­wał Smi­thów, użył wszyst­kich dostęp­nych mu zaso­bów, żeby odna­leźć zagi­nioną.

– Na pewno to porwa­nie – oznaj­mił następ­nego dnia dzien­ni­ka­rzowi ze „State” kapi­tan Bob Ford z biura sze­ryfa. – Ona nie jest ucie­ki­nierką. Nie roz­wa­żamy żad­nych hipo­tez z tym zwią­za­nych.

***

W tym cza­sie w Char­lotte w Karo­li­nie Połu­dnio­wej Dawn, star­sza sio­stra Shari, wybrała się do cen­trum han­dlo­wego. Szu­kała dla niej pre­zentu z oka­zji ukoń­cze­nia szkoły. Jej wybór padł na cho­mika, któ­rego Shari jesie­nią mogłaby zabrać ze sobą do col­lege’u. Gdy Dawn zoba­czyła, że w drzwiach miesz­ka­nia czeka na nią współ­lo­ka­torka, od razu wie­działa, że stało się coś złego.

– Musisz zadzwo­nić do swo­jej mamy. Shari została upro­wa­dzona.

Gdy Dawn usły­szała słowo „upro­wa­dzona”, pomy­ślała, że ktoś mówi do niej w obcym języku. Nie mogła tego przy­jąć do wia­do­mo­ści. „Co to zna­czy?”, zadała sobie w myślach pyta­nie, ponie­waż słowo to wypo­wie­dziane przez jej współ­lo­ka­torkę miało bar­dzo ostrą wymowę. Dawn zadzwo­niła do mamy, która kazała jej natych­miast się spa­ko­wać.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

All State Cho­rus to pre­sti­żowe wyda­rze­nie chó­ralne, do udziału w któ­rym wybie­rani są drogą prze­słu­chań naj­lepsi ucznio­wie (przyp. red.). [wróć]

The Gover­nor’s School for the Arts jest reno­mo­waną szkołą śred­nią o pro­filu arty­stycz­nym (przyp. red.). [wróć]