Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
POWIEŚĆ PRZYGODOWA DLA DZIECI I MŁODZIEŻY
Piąty tom przebojowej serii Artura Pacuły
Książka roku 2021 w konkursie Forum Miłośników Pana Samochodzika
Wiatr we włosach i napięte żagle oraz jacht pędzący po falach. Tak mają wyglądać następne wspólne wakacje Moniki, Ali, Igora i Mirasa. Znowu pod opieką nauczyciela historii, Marcina Krygiera, nazywanego przez nich Bossem ruszą w pełną przygód podróż od Zalewu Wiślanego do Iławy. Popłyną jeziorami, kanałami, a nawet przewiozą żaglówkę suchymi pochylniami.
Ponownie trafią na ślad fascynującej historii. Pochłonie ich tajemnicza dziewczyna z nutami, przemarsz wojsk napoleońskich i ślady zaginionych dzieł sztuki. Chętnych do rozwiązania tej zagadki jest więcej i mogą popsuć im szyki. Konkurenci mają większe możliwości i olbrzymią chęć zyskania sławy. Trzeba się będzie ściagać z szybszym jachtem i sprytnie korzystać z technicznych nowinek.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 288
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Projekt okładki:
Monika Wojnarowska
Wykonanie graficzne:
MiDaS
Redakcja:
Agnieszka Jędrzejczyk
Korekta:
Jadwiga Marculewicz-Olaś
Ilustracje:
Agata Łankowska
Zdjęcie autora:
Bartek Syta [barteksyta.com]
Opracowanie e-wydania:
ISBN EPUB: 978-83-66242-76-0
ISBN MOBI: 978-83-66242-77-7
©wydanie: Oficyna 4eM, Warszawa 2021
©tekst: Artur Pacuła 2021
03-307 Warszawa, ul. Gersona 39
www.4em.pl
Było zupełnie ciemno. Nowoczesna latarka okazała się sprawna tylko w sklepie. Teraz jej LED-owa żarówka dawała niewiele światła. Dodatkowo przeszkadzał kurz, który unosił się po każdym, nawet najbardziej delikatnym ruchu. Z mroku nikłe światło wydobywało dziwne kształty i ponure obrazy. Przesuwające się cienie mogły nieźle przestraszyć. Zwykły drewniany słup przypominał przesuwającego się człowieka, wygięty stalowy hak urastał do postaci wijącego się węża, a zwisające z niego zwoje liny tworzyły złudzenie poruszającej się machiny tortur. Nikomu nie przyszło do głowy, aby doprowadzić tu sieć elektryczną.
– Nikt tu nie wchodził pewnie ze sto lat… – Pomyślała Samira.
Zakasłała gwałtownie. Nie umiała się powstrzymać. Przez to wciągnęła do płuc kolejną porcję brudu.
– Trzeba nosić maseczki – szepnęła do siebie. – Choćby takie chirurgiczne.
W pierwszej chwili poczuła wstręt do tego miejsca, ale po chwili się przyzwyczaiła. Ekscytacja związana z poszukiwaniem przeważyła. Kiedy zaczynała pracę nad tym zleceniem, miała nadzieję, że wystarczy przejrzeć księgi parafialne, odwiedzić kilka bibliotek i przeanalizować parę nudnych katalogów. Tak było do pewnego momentu, a potem okazało się, że trzeba wejść w najbrudniejsze miejsce świata. Posuwała się do przodu, odgarniając lewą ręką wielkie pajęczyny sięgające pamięcią początku poprzedniego stulecia, na których wisiały te sprzed wojny, a na nich z kolei świeże z ostatnich lat. Wyobraziła sobie pająki, które są gdzieś ukryte i mogą w każdej chwili wyjść, gdy poczują, że ktoś poruszył sieć. Po jej plecach przebiegł dreszcz strachu, chociaż w tej części świata nie ma jadowitych pająków, ale okropne w swym wyglądzie już są.
Skrzypnęła podłoga, czym dała znak, że trzeba na nią uważać. Samira nie znała się na drewnie i nie potrafiła ocenić, czy deski, po których stąpała, były bezpieczne. Uznała jednak, że kiedyś budowano solidnie i można iść dalej. Kopnęła jednak dla pewności w grubą belkę trzymającą podłogę. Wydała odgłos, który zdawał się potwierdzać, że drewno jest mocne.
Dziewczyna obeszła już prawie całe pomieszczenie. Zajrzała do tych łatwo dostępnych, wysokich miejsc. Znalazła tam jakieś porzucone narzędzie. Coś, co przypominało młotek oraz rodzaj pilnika. Niewykluczone, że należały one do budowniczych i spoczywały tu już ponad dwieście lat. Pozostały do sprawdzenia te miejsca, gdzie było najtrudniej wejść.
Zrobiło się ciasno. Samira uspokoiła oddech i ruchy. Każdy najdrobniejszy gest mógł wzbić tumany kurzu. Na razie w tej nieodwiedzanej części budynku niczego nie znalazła, ale przecież trop był jasny i czytelny. W dokumentach odnalezionych w parafii Pontarlier trafiła na trop, który skierował ją do odpowiedniego katalogu w bibliotece w Besançon. Tam znalazła notatkę o miejscu archiwizowania dokumentów. Kilka lat temu Samira pojechałaby do Centrum Archiwów Współczesnych w Fontainebleau, ale teraz to, czego poszukiwała, przewieziono do Pierrefitte-sur-Seine. Na szczęście w obszarze Wielkiego Paryża. Przeniesiono tam część dokumentów, kiedy okazało się, że budynki legendarnego archiwum grożą zawaleniem. Na tym skończyła się czysta robota. Teraz Samira znajdowała się w niedostępnych czeluściach rezydencji Jouffroy w okolicach Besançon we Francji, niedaleko granicy ze Szwajcarią.
Samira postukała w latarkę. Pomogło na chwilę, bo prawdopodobnie baterie lepiej się ułożyły. Może zresztą tak się tylko dziewczynie wydawało. Od początku nie mogła się wyprostować, ale teraz nawet pochylanie się było trudne. Dziewczyna kucnęła i włożyła rękę z latarką w szczelinę pomiędzy belkami. Przez pajęczyny i kurz zobaczyła majaczące kształty. W bladej jasności niełatwo było określić, co to jest. Pochyliła się jeszcze bardziej. Jej zaplecione w warkoczyki włosy opadły na twarz. Westchnęła tylko, kiedy zobaczyła, jak są brudne. Mogła się jedynie domyślać, jak wyglądają jej spodnie. Dobrze, że założyła wytarte bojówki i obcisłą koszulkę. Nie zaczepiała teraz o wystające gwoździe ani drzazgi.
Konstrukcja dachu tej dawnej rezydencji przerobionej na hotel była standardowa, ale tę część strychu oddzielono od reszty i stanowiła niezbadany rejon. Dziewczyna podniosła się nieco i znalazła inną szparę. Szerszą i wyższą.
– Gdybym była mniejsza i szczuplejsza… – Pomyślała. – Jak Monika…
Przypomniała sobie dziewczynkę spotkaną ubiegłego roku w Polsce podczas zbierania dokumentacji do pracy na zakończenie studiów. Samira uśmiechnęła się na to wspomnienie.
Nagle coś skrzypnęło, a jakiś drewniany element zajęczał z wysiłku. Całe jej ciało napięło się ze strachu. Dziewczyna krzyknęła, kiedy jej nogę gwałtownie szarpnęła nieznana siła. Nie miała odwagi się odwrócić. Przerażenie kompletnie ją sparaliżowało. Czy mógł to być szczur albo łasica mieszkająca na poddaszu?
– To ja. – Usłyszała męski głos. – Didier.
– Dlaczego mnie pan straszy?! – Wybuchła dziewczyna.
– Długo pani nie było i zaczęliśmy się martwić.
Samira odwróciła się i zaświeciła mu prosto w twarz. Zmrużył oczy za okularami, ale nie przestał się głupkowato uśmiechać. Był to syn właścicieli hotelu i zleceniodawców Samiry.
– Czy pani coś znalazła? – zapytał.
– Muszę się przecisnąć na tamtą stronę – wyjaśniła.
Didier podsunął się bliżej i włożył w szczelinę swoją latarkę. Dziewczyna poświeciła z drugiej strony. Dzięki temu z płaskiej, rozmytej kurzem rzeczywistości wyłonił się trójwymiarowy obraz ostatniej niezbadanej części strychu. Spod grubej warstwy brudu błysnęła jakaś drewniana skrzynka. Odróżniała się od reszty konstrukcji dachowej, bo zamiast nieheblowanego drewna dawała połysk mahoniowej okleiny.
– Pan poświeci, a ja się tam dostanę – szybko powiedziała Samira. Potem złapała jedną z belek dachowych i podciągnęła się, aby włożyć nogi w wąski przesmyk.
– Zwinnie jak Igor – pochwaliła samą siebie.
– Kto? – Syn właścicieli nie zrozumiał.
– Nieważne… Kolega… Przyjaciel z Polski.
– Ma pani przyjaciela? – Didier najwyraźniej się zmartwił, bo wcześniej już zerkał na Samirę przymilnie. – Z Polski? Chłopaka?
– Niech pan da spokój. – Zdenerwowała się dziewczyna. – Potrzebuję pomocy, a nie przesłuchania.
Tamten poprawił odruchowo okulary, a brudnymi rękami zaczesał włosy do tyłu. Zamilkł speszony. Tymczasem Samira zrobiła pierwszy krok w kierunku skrzynki połyskującej w bladym świetle latarki. Przy drugim stąpnięciu świat umknął jej spod nóg. Podłoga strychu nie była wzmocniona i zbutwiałe deski zapadły się pod dziewczyną. Poleciała w dół. Zdążyła zadać sobie pytanie, jak wysoka jest biblioteka, która się pod nią znajduje. Na szczęście nie spadła piętro niżej. Złapała się belki, do której przymocowano sufit. Ona była solidna, ale reszta nie wytrzymała siły nacisku damskiej stopy.
– O mój Boże! – zawołał Didier. – Żyje pani?
– Nie – z sarkazmem odpowiedziała dziewczyna. – Spadłam w otchłań pana domu.
– To dobrze – odpowiedział mężczyzna i zorientował się, że palnął głupstwo. Machnął na to ręką i postanowił wreszcie ratować dziewczynę. Stanął jednak bezradnie i rozglądał się po strychu. Nie miał żadnego pomysłu.
– Tam z tyłu jest jakaś lina – wyjęczała Samira, opadając z sił. – Proszę po nią skoczyć.
Didier pobiegł w tamtą stronę.
– Niech pan nie biega, bo pod panem też się zarwie! – zawołała dziewczyna. Tamten zwolnił. Na szczęście nie było daleko i po kilku sekundach wrócił na miejsce ze starą liną. Trzymany w rękach zwój podsunął mu pomysł na działanie. Dlatego przecisnął się z trudem przez to samo miejsce co Samira i po belce zbliżył się do niej. Szybko przełożył sznur pod jej ramionami i przez plecy. Potem zrobił krok w tył i jeden z końców liny przerzucił przez belkę podtrzymującą dach. W ten sposób Samira była zabezpieczona.
– Świetnie – pochwaliła dziewczyna. – Teraz niech pan podciąga mnie do góry. Och… przydałby się Miras.
– Mirage?[1] – Nie zrozumiał Didier.
– Miras, czyli Mirosław – zniecierpliwiona odpowiedziała Samira. – Choć on nie lubi tego imienia.
– Czy to kolejny pani przyjaciel z Polski? – zaskoczony zauważył syn właścicieli rezydencji.
– Tak. On miałby siłę, żeby mnie wyciągnąć – wyjęczała dziewczyna, powoli unosząc się na rękach opartych o belkę stropu. Największe niebezpieczeństwo minęło, kiedy oparła kolano o drewniany wspornik. Uwolniła się wtedy z liny i zerknęła na młodego mężczyznę.
– Merci[2].
Szybko jednak zapomniała o niebezpieczeństwie. Jeszcze kiedy wisiała, zerkała na dostrzeżoną wcześniej skrzynkę. Przestała się bać, bo adrenalina związana z prawdopodobnym zakończeniem poszukiwań wymiotła z jej głowy wszystkie negatywne uczucia. Teraz ostrożnie zbliżyła się do swojego odkrycia.
– Niech pan z łaski swojej poświeci – nerwowo zwróciła się do towarzysza. Tamten szybko skierował snop światła na znalezisko.
– Skrzynka… – zdążył powiedzieć.
– Nie. – Przerwała mu stanowczo. – To jest szafka w stylu empire, ale wyłamano jej nogi, aby mogła przejść przez ten otwór, którym się przeciskaliśmy.
Niedbale machnęła ręką w kierunku konstrukcji dachowej.
– Dla mnie wygląda jak skrzynka – musiał dorzucić swoje trzy grosze Didier.
– Ma proste boki i blat. – Nie słuchała go. – Zamykana jest dwoma skrzydłami drzwiczek. Szuflada jest nieco wysunięta do przodu. Widać mosiężne listwy na blacie i drzwiach. Kształt zbliżony do elipsy.
Brzmiało to jak opis dyktowany do zamieszczenia w katalogu jakiegoś domu aukcyjnego. Samira nasłuchała się tego na zajęciach z historii sztuki.
– W tym miejscu – wskazała palcem – kiedyś znajdowała się jakaś ozdoba. Popiersie? Jakaś figura? Niestety znikło.
Didier pokiwał głową jak uczeń na lekcji, ale Samira nie zwracała na to uwagi.
– Szafka prawdopodobnie dębowa z mahoniową okleiną – zakończyła. – Trzeba ją znieść na dół do biblioteki.
– Może zrzucimy ją przez tę dziurę, którą pani wybiła – zaproponował młody mężczyzna.
Dziewczyna przymknęła oczy, aby nie wybuchnąć.
– Zgoda, Didier. Pan skoczy pierwszy i potem ją złapie.
W bibliotece zgromadziła się prawie cała rodzina zleceniodawców i jednocześnie właścicieli rezydencji Jouffroy. Z napięciem patrzyli na Didiera i Samirę, kiedy pojawili się w otworze sufitowym prowadzącym na strych nad pomieszczeniem. Najpierw wyłonił się młody mężczyzna. Wzbudził zaskoczenie, bo jego ubranie było całkiem brudne, a zwykle starannie zaczesane do tyłu włosy były rozczochrane i pokryte kurzem i pajęczynami.
Po chwili pojawiła się dziewczyna i z ciężkim westchnieniem podała mu dziwny przedmiot, który był ni to skrzynką, ni to szafką lub komódką bez nóżek. Nikt jednak nie ruszył z pomocą. Wszyscy z dziwnym namysłem przyglądali się młodym ludziom dźwigającym ciężar.
Tymczasem tamci powoli opuszczali odkryty właśnie mebel po specjalnej drabince, która normalnie służyła do sięgania po książki na najwyższych półkach biblioteki. Całe pomieszczenie miało wysokość dwóch kondygnacji. W końcu zeszli z drabiny i ruszyli ku kręconym schodkom prowadzącym na główny poziom biblioteki. Udało im się znieść szafkoskrzynkę i położyć ją na podłodze. Dopiero wtedy Samira miała okazję się wyprostować.
Zgromadzona rodzina zobaczyła jej młodą, ciemnoskórą twarz umazaną kurzem przyklejonym do spoconego czoła. Na setkach drobnych warkoczyków osiadł dwustuletni brud. Ubranie nadawało się do solidnego prania lub nawet wyrzucenia. W końcu na twarzy dziewczyny pojawił się szczery uśmiech. Na tle brudnej, ciemnej postaci rozbłysły piękne białe zęby szczęśliwej poszukiwaczki.
– Mamy to – powiedziała.
Nie zauważyła entuzjazmu po stronie zgromadzonych. Rozejrzała się po bibliotece. Przepiękne pomieszczenie mogło być dumą mieszkańców. Całe ściany pokryte były cudownie rzeźbionymi półkami, a na nich stał księgozbiór, którego pozazdrościłby im każdy historyk świata. Oni jednak tego nie doceniali. Dziewczyna widziała małżeństwo właścicieli rezydencji oraz matkę mężczyzny. Obok stało ich kuzynostwo, które przyjechało specjalnie, aby być świadkami dzisiejszej eksploracji. Z przodu dzieci zastygły z rozdziawionymi ustami. Zebrali się w najpiękniejszym miejscu tej posiadłości rodzinnej, którą przerobili na hotel. Urocze pokoje utraciły swój cudowny charakter epoki empire. Samira słyszała, że ktoś ze zgromadzonych próbował nawet zlikwidować bibliotekę, aby wcisnąć tu cztery dodatkowe apartamenty. Taka to była rodzina. Dlatego nie zdziwiła się zadanym pytaniem.
– Czy ta skrzynka… – niepewnie zaczął ojciec Didiera. – Jest dowodem naszego szlacheckiego pochodzenia?
– Sama w sobie nie… – Samira zrozumiała, że dla nich jeszcze nie osiągnęła celu. – Ale w środku…
W tym momencie młody syn właścicieli stracił cierpliwość i pochylił się nad szafką. Szarpnął za prawe drzwiczki. Naruszone przez czas drewno puściło, a zamek rozsypał się na części. Ze środka wysypały się dziesiątki listów.
– W nich z pewnością jest ten dowód. – Spokojnie wskazała poszukiwaczka. – Trzeba przeczytać korespondencję porucznika Jeana-François de Andelota.
Samira czuła się dumna i podobał jej się ten moment efektownego otwierania drzwiczek i wysypywania listów. Scena była jej, a rekwizyty zagrały najlepiej, jak umiały. Prawie wszyscy rzucili się do czytania listów. Jedynie głowa rodziny zachowała się inaczej. Ojciec Didiera podszedł do niej i odciągnął ją na bok. Zmarszczył brwi i zrobił dziwny tik nosem.
– Dziękuję, ale wszystko to wyszło dość… rzekłbym… dość drogo.
– Ale zgodził się pan przecież… – Dziewczyna poczuła, że ktoś wylewa jej wiadro zimnej wody na głowę.
– Tyle jeżdżenia po tych wszystkich archiwach…
– Gdybym umiała łamać kody i zabezpieczenia, tobym się z domu nie ruszyła i wszystko załatwiła przez Internet. – Zdenerwowała się Samira. – Nie jestem tak dobra jak Ala.
– Jaka Ala? – Zdziwił się gospodarz.
– Przyjaciółka od komputerów – niecierpliwie wyjaśniła poszukiwaczka.
– Może trzeba było ją wynająć, a nie jeździć tam i z powrotem – rzucił właściciel rezydencji.
– Ona jest z Polski – warknęła dziewczyna. – Chodzi do szkoły.
– To w Polsce ktoś się zna na komputerach? Myślałem, że tam są tylko hydraulicy…
Ciemna twarz Samiry zbladła w ułamku sekundy. Jednak powstrzymała się od dalszych komentarzy.
– Niech pan odliczy dwadzieścia procent na załatanie dziury w suficie. – Wskazała do góry. – I zrobi przelew. Proszę nie pomylić nazwiska: Kaourou. Samira K-A-O-U-R-O-U.
Plan wyruszenia o świcie upadł na etapie poprzedzającym rozpoczęcie planowania. Krygier nie odważył się tego nawet zaproponować. Sam rozumiał, że nie znalazł dobrego uzasadnienia dla tak wczesnej pory wyjazdu.
Jego piękne volvo kombi sprawowało się znakomicie. Było po przeglądzie i wszystkie podzespoły tego komfortowego rodzinnego samochodu pracowały bez zarzutu. Jego wygoda polegała przede wszystkim na tym, że miał ogromny bagażnik. Teraz mógł pomieścić wszystko, czego potrzebowała sześcioosobowa ekipa w czasie wakacji. Spakował się wczoraj wieczorem, a potem postawił samochód na strzeżonym parkingu. Pan Wiesław obiecał nie zmrużyć oka i pilnować, by sprzęt wycieczkowy nie zniknął z bagażnika.
Marcin Krygier przebił się wreszcie na ulicę Czerniakowską, która w jego wyobrażeniu była punktem startowym w drodze na północ. Usadowił się wygodnie i mocniej złapał kierownicę. Uśmiechnął się do siebie i westchnął radośnie.
W tym momencie z jego prawej strony wyskoczył olbrzymi biały SUV, który nie tylko przekroczył limit prędkości, lecz także przeciął dwie linie ciągłe, aby w sekundę z prawego pasa znaleźć się na lewym i pognać przed siebie. Było to jakieś audi Q coś tam. Pan Marcin nie znał się na markach samochodów. Volvo zafalowało pod wpływem pędu auta pirata drogowego, ale także dlatego, że jego kierowca odruchowo ruszył kierownicą, aby uciec w bok. Na szczęście nic się nie stało. Krygier westchnął ciężko i rzucił okiem na tylne siedzenie, gdzie spał jeden z uczestników wyprawy. Nie ruszał się. Widać było tylko czerwone trampki.
Zielony worek z demobilu upadł ciężko na beton. Po nim obok wylądowały czerwony używany plecak oraz fioletowa miękka torba podróżna. Czwarta osoba ostrożnie trzymała swój ciemny usztywniony bagaż na plecach.
– Jeszcze go nie ma – powiedziała dziewczyna z plecakiem na ramieniu. Miała ciemne włosy upięte w mały kok na czubku głowy.
– Niemożliwe, żeby tak szybko dojechali – rzucił nastolatek o włosach tak rudych, jakby płonęły żywym ogniem. – Z Warszawy jedzie się dłużej niż z Olsztyna.
– Wiesz, Miras. – Niewysoka blondynka z kucykiem zwróciła się do wysokiego, jak na swój wiek, i barczystego chłopaka. – Fajnie, że byliśmy najpierw u ciebie w domu. W końcu mogliśmy zobaczyć ten twój Olsztyn, na który zawsze tak narzekasz.
– Monika… – Chłopak pokręcił głową tak, że jego czarne włosy zrobiły się prawie granatowe. – Darujcie sobie zachwyty…
– Ala, Igor. – Monika zwróciła się do pozostałych przyjaciół. – Przecież myślicie tak samo.
– Oczywiście – szczerze potwierdziła ciemnowłosa dziewczynka. – Zawsze tak marudzisz, a to twoje miasto jest super.
– Wiem… – Miras się załamał i wyrecytował formułkę. – Olsztyn jest stolicą Warmii. Otoczony jedenastoma jeziorami tworzy niezapomniany…
– Przestań – zaśmiał się Igor. – Byliśmy razem tu i tam. Twoje miasto jest nie gorsze, a czasem nawet fajniejsze.
Poznali się jakiś czas temu na obozie wspinaczkowym. Jego kierownikiem był nauczyciel Moniki i Igora. Marcin Krygier uczył historii w ich szkole w Warszawie. Jednak każde wakacje spędzał na dodatkowych zajęciach. Z powodów, których nikt nie pamiętał, dzieciaki mówiły na niego Boss. Na ten sam wyjazd trafiła Ala, kuzynka Igora. Pojechała wówczas pierwszy raz sama, bez rodziców tylko dlatego, że Igor obiecał się nią zająć. Miras zaś wprosił się do pokoju Igora, kiedy mieszkali w Zamku Czocha. I tak już zostało. Mieli na koncie kilka wspólnych przygód, które często wspominali. Z radością oczekiwali kolejnych spotkań.
– Nie mam stracha, czy dojadą… – zagaiła Ala. – Tylko…
– Wiem… – Monika poczuła, jak ciarki biegną jej po plecach. – Wiem, o czym myślisz.
– Nie może być tak źle – powiedział Igor, ale czuć było napięcie w głosie.
– Będzie git. – Miras nie lubił martwić się na zapas. – Nieważne, kto to będzie.
– Ale w ogóle po co nam jeszcze ktoś? – Czarny kok zadrżał nerwowo. – Mama na wyjazdy z wami zgadza się już bez problemów.
– Ja czułam nawet presję mojej mamy, żeby już wyjechać – zaśmiała się Monika na wspomnienie dawnych czasów, kiedy nie mogła nawet chodzić na WF.
– Musimy mieć jeszcze kogoś – rzeczowo odpowiedział Miras. Wziął się pod boki i zrobił poważną minę. – Nie mam odpowiednich uprawnień.
W tym momencie usłyszeli dźwięk syreny i odwrócili głowy w tamtą stronę. Do portu wpływał statek wycieczkowy i rozpoczynał manewr cumowania. Chciał sygnałem ostrzec mikrony, czyli malutkie żaglówki, szybko kręcące się w okolicy przystani. Na budynku portowym widniał napis „TOLKMICKO”.
– A jakie masz uprawnienia? – Igor zmrużył oczy, patrząc pod słońce.
– Ja jestem tylko żeglarzem – wyjaśnił chłopak. – A na ten jacht trzeba mieć patent sternika.
Miras zrobił krok i pokazał piękną żaglówkę zaparkowaną obok nich przy kei.
Minęło trochę czasu, zanim udało się Krygierowi wyjechać za rogatki Warszawy. Nie chciał szarżować i przerywać mocnego snu na tylnym siedzeniu. Znał piosenkę o starym niedźwiedziu. Wiedział, że ona nie bardzo tu pasuje, ale po co przeszkadzać w odpoczynku.
Przejazd przez rozgrzane upałem miasto, a potem jednostajne tempo jazdy trasą numer siedem w kierunku Gdańska zaczynały go nużyć. Cisza potęgowała ospałość. Dlatego po kilkunastu minutach walki zdecydował się na włączenie radia. Usprawiedliwiał się tym, że przecież od wyjazdu minęło już grubo ponad dwie godziny i ma prawo do pewnej rozrywki.
Najpierw poleciało kilka znanych przebojów. Starych, ale ciągle podobały się słuchaczom. Taki był po prostu profil radia. Spokojnie i bezpiecznie. Ponieważ trwały wakacje, tradycyjną ramówkę zastąpiono lżejszą wersją. Prowadzący zapowiedział nową audycję.
„Za chwilę powitamy na antenie naszego redakcyjnego kolegę, Jarka Dziureckiego – zabrzmiało z głośników. – Choć zwykle zajmuje się poważniejszymi tematami, to na czas kanikuły…”
– Mój Boże, kto dziś zna takie słowa… – szepnął do siebie pan Marcin.
„…przeistoczył się w poszukiwacza przygód. Dziś będzie poszukiwał ukrytych skarbów i odkrywał tajemnice w Olsztynie. – Coś zadzwoniło w radiu, aby wzmóc napięcie. – Jarek będzie rozmawiał z panem… Lesławem Bartągiem, który jest lokalnym pasjonatem zakopanych złotych pociągów”.
Radiowiec zaśmiał się sztucznie i zagrał krótki fragment muzyczny. Nauczyciel zainteresował się audycją i pozwolił sobie dać głośniej radio. Co prawda dziennikarz Jarek Dziurecki wzbudzał mieszane uczucia wśród słuchaczy, a Krygier zupełnie nie zaliczał się do jego wielbicieli, ale temat mógł okazać się ciekawy.
– Witam słuchaczy! – zawołał Jarek, jakby musiał krzyczeć do wszystkich, bo nadajnik się zepsuł. – Tu mówi Jarek „Dziura” Dziurecki. Ponieważ zaczęły się wakacje, przeistaczam się w poszukiwacza sensacji i ukrytych skarbów. Dlatego przyjechałem do Olsztyna, pięknej stolicy Mazur…
Panu Marcinowi zazgrzytały zęby z rozpaczy.
…aby porozmawiać z panem… Lesławem Bartągiem, który zna całą masę wciągających i tajemniczych historii o tej Krainie Tysiąca Jezior.
Nastąpiła pauza, bo gość pana Jarka chyba nie miał doświadczenia radiowego i był nieśmiały.
„Przepraszam najmocniej – zaczął w końcu znawca lokalnej historii. – Ale Olsztyn to jest stolica Warmii, a nie Mazur”.
Było niemal słychać, jak pan Jarek zamrugał z niedowierzaniem, ale nie zdążył zbyć pomyłki żartem, kiedy jego gość odezwał się znowu.
– Wydaje mi się także, że nazwa Kraina Tysiąca Jezior odnośnie do Mazur winna być zmieniona na Krainę Tysięcy Jezior. Ma ich bowiem ponad cztery tysiące i to licząc tylko te o powierzchni większej od hektara.
Pana Jarka najwyraźniej w tym momencie trafił szlag. Zapewne dawno, a może nawet nigdy dotąd nikt nie potraktował go w jego własnym programie w taki sposób. Wyszedł na niedouczonego płytkiego dziennikarzynę.
Dalsza część audycji była dość nieprzyjemna. Dziurecki systematycznie i skutecznie uprzykrzał życie swojemu gościowi. Pan Bartąg próbował opowiedzieć o Wilczym Szańcu, ale okazało się, że to temat powszechnie znany. Skarb generała Samsonowa spod Tannenbergu był już kilkakrotnie omawiany. Prychnięciem Dziurecki zbył opowieści o zamkach. Nawet kiedy Bartąg zaczynał opowiadać o mało znanych tajemnicach Okartowa, lasów Ebersbach, dylewskiego parku czy „Małego Malborka”, dziennikarz wyraźnie się krzywił i wyrażał niezadowolenie, bo pan Lesław milkł i szukał w pamięci czegoś nowego. Nie pomógł nawet Napoleon Bonaparte i jego pobyt w pruskim Wersalu, jak nazywano pałac w Kamieńcu niedaleko Jezioraka. Dziennikarz zakończył audycję sarkastyczną uwagą, że z pewnością jeszcze uda mu się znaleźć coś ciekawego w tej okolicy i nie będzie się zrażał.
Krygier usłyszał ruch na tylnym siedzeniu. Westchnął i wyłączył radio. Odwrócił się i ostrożnie zapytał.
– Możemy się zatrzymać na stacji benzynowej? Odpoczniemy i napijemy się kawy.
– Kogo nam ten Boss przywiezie? – Monika usiadła na swoim fioletowym plecaku.
– Damy sobie radę – pocieszał ich Miras. – Boss mówił, że będziemy zadowoleni.
– No pewnie – wtórował mu Igor, choć u niego nie było czuć takiej pewności siebie.
– To mi się zachciało żeglowania. – Ala miała smutną minę. – Namawiałam was i nikt się nie sprzeciwił.
– Nam też się spodobało. – Przypomniała Monika. – Tylko po co te tajemnice…
– Każdy z nas chciał tu przyjechać – Igor pocieszał kuzynkę.
Chwila ciszy nikogo nie uspokoiła.
– A jeżeli ten sternik jest strasznym, napastliwym, krzyczącym, rozkazującym…? – W głosie Ali niemal słychać było łzy.
– W czasie żeglowania trzeba trzymać dyscyplinę – powiedział poważnie Miras. – Dlaczego się martwicie? Przecież nie takie rzeczy robiliśmy. Nie pamiętacie?
Zaśmiali się, bo przeżyli razem kilka wspaniałych przygód i bywali w niezłych tarapatach.
– Czy kiedykolwiek nie daliśmy sobie rady? – Wysoki chłopak wyprostował się i napiął mięśnie, przez co zrobił się optycznie większy. Tą postawą poprawił wszystkim humory. – Lepiej nacieszmy oko naszą żaglówką.
– A ta wielka obok naszej? – Igor z podziwem patrzył na piękny nowoczesny jacht, nieco większy od tego, którym mieli pływać.
– Cudo! – westchnął tylko Miras.
Volvo minęło Elbląg. Po odpoczynku i kawie zrobiło się znacznie lepiej. Można było bez przysypiania dojechać na miejsce. Zwłaszcza że droga przez las była piękna. Samochód raz po raz wjeżdżał w cień, a jasne promienie słońca przebijały spomiędzy gałęzi.
– Daleko jeszcze? – Padło z tylnego siedzenia.
– Nie – rzucił radośnie pan Marcin.
Opony zachrzęściły na betonie portowym. Do kei powoli zbliżało się niebieskie volvo Bossa. Monika podniosła się ze swojego plecaka. Poczuła, że kolana jej drżą z emocji. Miras postąpił kilka kroków w kierunku parkującego samochodu. Ala odwrotnie, cofnęła się odruchowo, szukając drogi ucieczki. Igor odważnie ruszył na spotkanie z nauczycielem. Cała paczka wbijała wzrok w przednią szybę szwedzkiego wozu. Niestety nikogo nie było obok kierowcy, a postać na tylnym siedzeniu była niewidoczna z powodu odbijającego się w szybie nieba.
– Witajcie! – Boss wysiadł i przeciągnął się tak, jak robią to kierujący pojazdem po długiej podróży. – Co tak milczycie?
Napięcie nie mogło być większe.
– Poznajcie naszego sternika. – Nauczyciel wskazał na tylne drzwi i elegancko je otworzył. Najpierw na szarym betonie stanęły czerwone trampki, a potem wysiadła kobieta w letniej przewiewnej sukience błękitnego koloru. Blond włosy zdążyła szybko złapać w krótki kucyk. Na szyi miała niedbale zawiązaną czerwoną bandankę. Szeroko uśmiechnęła się na widok dzieciaków.
– Meg! – wykrzyknęła Monika, która pierwsza zdołała się poruszyć. Podbiegła do kobiety i przytuliła się mocno.
– Meg! – niezbyt oryginalnie powtórzyła Ala i zrobiła dokładnie to samo co przyjaciółka. Potem szybko podeszli Igor i Miras. Przybili wesoło żółwiki i rozdziawili usta w niemym zaskoczeniu.
– Przecież mówiłem, że będziecie zadowoleni – z widoczną satysfakcją skwitował Boss.
Dzieciaki tak bardzo zaprzyjaźniły się na pierwszym obozie, że chciały spędzać wolny czas razem. Marcin Krygier nie dał się długo namawiać. Bardzo wszystkich polubił, a prośby rodziców zachwyconych nauczycielem sprawiały mu niekłamaną satysfakcję. Dlatego w czasie poprzednich wakacji ekipa Bossa pojechała pod namiot w okolice Tarnowa. Tam właśnie, w okolicach leśniczówki, przeżyli wspaniałe dwa tygodnie, a przy okazji poznali Meg. Była wówczas szefem obozu poszukiwaczy, którzy z detektorami metali przemierzali podgorlickie lasy w poszukiwaniu artefaktów z czasów pierwszej wojny światowej.
Prawdę mówiąc, Meg solidnie darła koty z Bossem, ale to był tylko początek. Wszak kto się czubi, ten się…
– Widzę, że pan Marcin zrzucił parę kilogramów – zaśmiał się Miras. Nie widzieli się od kilku miesięcy i ta zmiana była dla niego akurat bardzo zauważalna. – Z jakiego powodu?
Chłopak przymrużył jedno oko, ale zaśmiali się wszyscy. Nauczyciel pomacał się po brzuchu.
– A bo miałem taki… taki… bebzon.
– Jak to się stało?! Meg?! – zawołała Ala. Sama zdziwiła się, że powiedziała do niej bez „pani” na początku, ale wydało się to naturalne. Nikt nie zwrócił na to uwagi i tak już pozostało. Zerknęła tylko na Bossa i zrozumiała, że on zawsze pozostanie „panem Marcinem”.
– Sama zaproponowałam swój udział już kilka miesięcy temu – powiedziała Meg. – Ale Marcin miał opory. Nie wiedział, jak zareagujecie.
– Zwariował pan? – Monika zrobiła złą minę.
– Od początku pan wiedział, jak zareagujemy – wtrącił się Igor. – Tylko pan się bał.
– A ty nieźle urosłeś – Boss usiłował zmienić temat.
– Przecież widział mnie pan w szkole – odrzekł chłopak z przekąsem.
– Dobra – zadudnił tubalnym, nowym głosem Miras. – Ważne, że jesteśmy razem.
Wznieśli cichy okrzyk radości, który przerwał sygnał tramwaju wodnego wychodzącego z portu w kierunku Krynicy Morskiej.
Dziwny dźwięk przypominał syrenę okrętową, ale okazało się, że połączony z piskiem hamulców i chrzęstem opon na betonie oznacza przybycie jakiegoś samochodu do portu w Tolkmicku.
Dzieciaki już rozłożyły swoje rzeczy we wnętrzu jachtu. Większość przywiózł Boss swoim samochodem. Dzień przed odjazdem przynieśli je rodzice Igora i Moniki. Dlatego wcześniej do Olsztyna podróżowali z niewielkim obciążeniem.
Teraz wyjrzeli z zainteresowaniem, kto mógł zajechać tak efektownie. Ala i Monika wystawiły głowy z klapy na dziobie, a Igor z Mirasem pojawili się w zejściówce pod pokład. Zobaczyli białego SUV-a.
– Co to za wariat szaleje po kei? – zapytał z hundkoi Krygier.
– Audi Q coś tam – odpowiedział Igor.
Boss wygrzebał się ze swojego miejsca i przecisnął między chłopakami.
– Czy to ten, o którym mówiłeś? – półgębkiem zapytała Meg porządkująca przebieg lin w talii[3].
– Yhm – potwierdził dyskretnie nauczyciel.
W tym czasie z samochodu wyskoczył opalony, jasnowłosy mężczyzna około czterdziestki. Miał na nosie ciemne okulary i z daleka było widać, że to prawdziwy żeglarz.
– Ale wilk morski – sarkastycznie rzuciła Meg. – Prosto z butiku.
Po chwili z samochodu wysiadła piękna, ciemnowłosa kobieta w zwykłych dżinsach i sportowej koszuli. Wszyscy pomyśleli, że to musi być jego żona. Na końcu otworzyły się tylne drzwi i powoli wysunęła się z nich dziewczynka. Dzieciaki aż się uniosły. Mogła mieć tyle lat, co oni. Potencjalna koleżanka.
– To nasza. – Opalony mężczyzna wskazał na wspaniały jacht zaparkowany obok łódki ekipy Bossa. Zrobił kilka dużych kroków i wskoczył na pokład.
– Dzień dobry – uprzejmie powiedziała do niego Meg.
– Ahoj na… – mężczyzna zerknął na ich burtę – „Picassie”.
– Na czym? – Ala powiedziała do ucha Monice.
– Nasz jacht nazywa się „Picasso” – wyjaśniła koleżanka.
– Dzień dobry. – Ciepło, choć smutno uśmiechnęła się żona wilka morskiego.
Wzrok młodzieży spoczął na idącej za rodzicami dziewczynce. Szła powoli, jej długie ciemnoblond włosy spływały na ramiona, a niebieskie oczy wbite były w smartfon. Nagle odwróciła głowę w ich stronę i powiedziała:
– Cześć.
– Dlaczego „Picasso”? – zapytał Miras leżący na pokładzie z głową wystawioną na zewnątrz. Patrzył na nazwę jachtu na dziobie. – Jak samochód.
– Jak samochód? – Zdziwiła się Monika. – Jak malarz…
– Niemożliwe, że nazwali żaglówkę od nazwiska malarza. – Wzruszył ramionami Igor. – Na pewno od samochodu.
– Od malarza nazywałby się „Pablo Picasso”? – dopytywała Ala.
– Właśnie – potwierdził Miras i wstał. – A teraz jest od samochodu.
– Może nasz jacht jest szybki jak ten… – wtrącił Igor.
– Raczej familijny – zaśmiał się Krygier.
– A co ten Pablo właściwie malował? – Miras zszedł do kokpitu.
– Chyba takie kwadratowe… – Ala nie umiała znaleźć właściwych słów.
– Był twórcą kubizmu – wtrącił nauczyciel.
– Aha… – Igor udawał, że rozumie.
– Potem sobie obejrzymy. – Miras chciał zmienić temat.
Wszyscy schowali się pod pokład i popatrzyli na siebie.
– Co to za koleś? – rzuciła Monika. – Wydał mi się znajomy. W jakiś sposób…
– A mało to takich? – Igor wzruszył ramionami.
– Nie ma się co martwić – powiedział Miras. – Jutro i oni odpłyną, i my odpłyniemy. Może się gdzieś jeszcze spotkamy, w jakimś porcie, ale zawsze możemy stanąć z dala od nich.
– Tak… Lepiej tego człowieka unikać – wtrącił Boss i opowiedział o przygodzie z trasy na wylocie z Warszawy.
– Dziwne. – Zamyśliła się Ala. – Wyjechał przed panem… Wam się nie spieszyło, a dojechał długo po was.
– Pewnie coś robili po drodze. – Machnął ręką Igor. – Jedli obiad? Zwiedzali coś albo mieli jakiś interes do załatwienia.
Wszyscy pokiwali głowami. Igor miał rację.
– Wieczorem mamy łączenie. – Zmieniła temat Ala. – Mam nadzieję, że zasięg i jakość wi-fi portowego dadzą radę.
Chłopcy zatarli ręce. Cieszyli się na wirtualne spotkanie ze starą znajomą.
Słońce chowało się już za budynki i zdecydowanie szykowało się do schowania za horyzont. Zrobiło się zatem ciemno i cicho. Zagwizdał czajnik na kuchence gazowej, a na talerzach rozgościły się kanapki. Ze względu na ciasnotę wewnątrz podzielono się na dwa zespoły. Dziewczyny zrobiły kolację, a panowie zapewnili wielki dzban herbacianego naparu oraz wymościli kokpit. Wysunęli materace z kabiny i ułożyli na siedzeniach. Oprócz tego w specjalnym uchwycie umieścili stolik. Wymyli kubeczki i rozłożyli talerzyki. Kilka minut wcześniej Ala odłączyła się od grupy i poszła wyszukać najlepszy sygnał bezprzewodowego Internetu. Włączyła speed test i wróciła zadowolona. Tablet o wielkim ekranie zalogowała do sieci i podłączyła do ładowarki wpiętej do sieci jachtowej. Potem szybko założyła spotkanie w aplikacji do wideokonferencji i wysłała link rozmówczyni. Kiedy zatem kanapki i herbatę postawiono na stoliku, ona mogła zamknąć suwklapę i postawić na niej swoje urządzenie na specjalnym stojaku.
– Skąd masz taki wielki tablet? – szepnął z lekką zazdrością Igor.
– Tata zakłada te swoje sieci w biurach. Podsunęłam mu pomysł na powiększenie szybkości łączeń w sieci binarnej homologowanej na dwa nanobajty częstotliwości…
Wszystkim otworzyły się szeroko oczy.
– Żartuję – zaśmiała się Ala. – Od babci dostałam.
W tym momencie na ekranie urządzenia pojawiła się zielona słuchawka, która zaczęła się poruszać w rytm dzwonka staroświeckiego telefonu. Ala odebrała połączenie i poprawiła nieco tablet, aby w kamerce dobrze było widać wszystkich zgromadzonych w kokpicie.
– Cześć. – Padło z ekranu, a po chwili pojawił się obraz. Była na nim ich znajoma z poprzednich wakacji, Samira Kaourou. Jej ciemnoskóra twarz nagle pojaśniała radością, kiedy zobaczyła przyjaciół. – Widzę, że wszyscy są obecni. Jak się masz, Meg?
Mówiła po polsku z delikatnym francuskim akcentem, który dodawał wypowiadanym słowom wiele uroku.
– Ty też wiedziałaś wcześniej? – Zdenerwował się Miras. – To niesprawiedliwe.
– Nie spaliśmy po nocach… – rozżaliła się Monika.
– Najważniejsze, że macie fajnego kapitana – rzuciła Samira.
– Jestem tylko sterniczką. – Uspokajała nastroje Meg.
Zaśmiali się. Boss uciszył wszystkich i przeprosił dziewczynę na ekranie, że będą w trakcie rozmowy jedli kolację, bo wszystko się dzisiaj opóźniło. Francuzka nie miała nic przeciwko temu. Sięgnęła po wielki kubek owocowego jogurtu i uznała, że też bierze udział w wieczornej biesiadzie.
– Co u ciebie słychać? – zagaiła jeszcze raz Ala.
– Jak zlecenie? Udało się? – zapytał Boss.
Dzieciaki spojrzały na nauczyciela. Czyżby wiedział więcej o Samirze niż oni? Byli w kontakcie w czasie ostatniego roku. Co znaczy „zlecenie”? Wszystko brzmiało intrygująco.
– Nie wszyscy wiedzą… – z dumą zaczęła Samira – ale udało mi się skończyć studia.
Rozległy się lekkie brawa.
– Jestem już absolwentką École normale supérieure de Lyon – nazwę uczelni wymówiła po francusku. – Napisałam swoją pracę o rodzinie hrabiego Semechowskiego. Wyszło dużo więcej, niż planowałam. W komisji zasiadał gościnnie pewien profesor z Polski, więc bardzo się przydał mój język polski.
– Wspaniale. – Miras wysunął się do przodu. – Nie wątpiliśmy w ten sukces, ale wszystkich nas zżera ciekawość, o jakim zleceniu mówił… pan Marcin.
Francuzka potrząsnęła głową, poruszając warkoczykami, i wzięła łyk jogurtu.
– Ktoś dowiedział się o naszych przygodach i zaproponował mi pewną pracę… – westchnęła. – Chodziło o zgromadzenie dokumentów, które potwierdzałyby, że pewna francuska rodzina posiada szlacheckie korzenie.
– No i… no i… – Miras zasłonił całym sobą resztę ekipy, aż Monika musiała go siłą zaciągać na miejsce.
– Zaczęłam od parafii w Pontarlier – powiedziała dziewczyna. – To miejscowość położona niedaleko rezydencji tej rodziny. W zapiskach tamtejszego księdza znalazłam wskazówkę.
Miras sięgnął po kanapkę i cichutko ją jadł. Reszta poszła w jego ślady, ponieważ spodziewała się, że Samira będzie teraz dłuższy czas opowiadać.
– Była to sugestia o koligacjach rodzinnych i pochodziła z osiemnastego wieku. Wskazówka nie była bezpośrednia i uznałam, że aby ją potwierdzić, muszę przejrzeć odpowiedni katalog w bibliotece w Besançon.
Igor przestraszył się, bo głośno siorbnął herbatę. Nikt jednak na niego nie spojrzał.
– Dzięki temu znalazłam notatkę o miejscu archiwizowania dokumentów. Kiedyś pojechałabym do Fontainebleau…
– Legendarne archiwum – wtrącił Krygier.
– Jednak trzeba było się udać do Pierrefitte-sur-Seine, do nowego archiwum. Okazało się, że potwierdzenie tych koligacji i szlacheckich korzeni znajdę w listach oficera armii napoleońskiej, który drugą część życia spędził w tej samej rezydencji, gdzie zleceniodawcy prowadzą obecnie hotel.
Potem Samira z detalami opisała odnalezienie włazu w suficie biblioteki, zakurzone i pokryte pajęczynami pomieszczenia strychowe, do których nikt nie zaglądał od ponad stu lat. Wspomniała o dziurze w suficie pięknego pomieszczenia z książkami. Wreszcie doszła do komódki w stylu empire, którą pozbawiono brutalnie nóżek i przerobiono na skrzynkę.
– Była bardzo ciężka – opowiadała Francuzka – kiedy z synem gospodarzy zsuwaliśmy ją na dół do biblioteki.
– I co? Znaleźliście tam te listy? – dopytywała Ala.
– Miłosne? – Monice zapaliły się oczy.
– Skąd wiesz? – Wydało się, że Samira wpatruje się dokładnie w twarz drobnej blondynki. – Otóż Jean-François de Andelot opisywał w nich swój związek małżeński, który zawarł w tajemnicy przed resztą rodziny. Jego żoną okazała się daleka praprababcia gospodarza hotelu. Znaleźliśmy precyzyjny dowód na szlacheckie korzenie.
– Zleceniodawcy byli zadowoleni? – zapytała Meg. – Fascynujące zajęcie.
– Tak, oczywiście. Bardzo byli szczęśliwi, ale… – Z ekranu uderzyło ich tajemnicze napięcie. Coś biło z twarzy Samiry. Wyczuli to błyskawicznie.
– Fascynujące rzeczy były głębiej – powiedziała Francuzka. – Porucznik Andelot zrobił specjalny pakiet dla swojej siostry.
– Pakiet? – Krygier nie był pewny, czy Samira używa właściwego polskiego słowa.
– Tak – potwierdziła dziewczyna. – List i kilka stylowych szkiców. W treści wspominał czasy swojej młodości i wielką miłość. Pisał o swoim skarbie, mocno ukrytym…
– …w sercu… – dopowiedziała Monika.
– Kim był ten… Andelot? – rzeczowo zapytał Boss.
– Jean-François de Andelot był w młodości oficerem armii napoleońskiej. Służył w batalionie Charles’a de Flahauta, który z kolei był członkiem sztabu Murata – wyjaśniała Samira.
– Zaraz, zaraz – wtrąciła się Monika. – A te szkice? Jakieś rysunki?
– Pewnie komiks – zaśmiał się Miras, ale Ala skarciła go wzrokiem.
– Niestety… – z wyraźnym zmartwieniem odpowiedziała Francuzka. – W liście padały sformułowania o „skarbie”, „klejnocie”, „ukryciu”, „tajemnicy”. Dla mnie był to wzruszający list miłosny, ale…
– A nie był? – Igor wychylił się bliżej ekranu.
– Syn właściciela się strasznie napalił – westchnęła Samira. – Uznał, że skoro padają takie słowa oraz zdanie „kiedyś to wszystko pozwoli mi odnaleźć wspomnienia”, to znaczy…
– …że list jest wskazówką drogi do skarbu! – zawołał Miras.
– List z pewnością nie. – Pokręciła głową ciemnoskóra dziewczyna, aż jej warkoczyki zakręciły się wesoło. – Rysunki porucznika.
– Zakochani zawsze mówią o swoich miłościach „skarb”, „klejnot”, „brylant”. – Machnęła ręką Ala.
– Nie wszyscy – cicho skomentowała Meg i zerknęła znacząco na Bossa.
– Widziałaś te szkice? – zapytała Monika.
– Nie bardzo… Nie pozwolili mi – zaśmiała się dziewczyna. – Ten syn, Didier, od razu je schował.
– A list? – dopytywała drobna blondynka.
– List nic nie znaczył, choć był bardzo romantyczny.
Ala i Monika westchnęły. Meg zakasłała, chyba herbata została źle przełknięta.
– Pięknie. – Zdenerwował się Miras. – Znowu nic nie wiemy. Słyszymy jakieś fascynujące opowieści, a nasza wiedza kończy się na nazwisku Napoleon.
– Napoleon to imię – powiedział Krygier. – Bonaparte to nazwisko.
– No właśnie! – wybuchł Igor. – Czego oni nas uczą w tej szkole?
Skulił się, bo przecież jego nauczycielem historii był Marcin Krygier. Na szczęście Samira kontynuowała swoją opowieść.
– Andelot przeszedł cały szlak bojowy Wielkiej Armii i był w wielu krajach, ale ta jedna miłość nie pozwoliła o sobie zapomnieć. Pisał o cudownym, jedynym skarbie.
– Czy ona miała jakieś imię? – zapytała Ala.
– Nie – odpowiedziała Francuzka. – Kawałek jednego rysunku udało mi się podejrzeć i dlatego nazwałam ją „Dziewczyną z nutami”.
[1] Z francuskiego: Złudzenie.
[2] Z francuskiego: Dziękuję.
[3] Talia służy do ustawiania grota względem wiatru, a grot to żagiel.