Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
POWIEŚĆ PRZYGODOWA DLA DZIECI I MŁODZIEŻY
Trzeci tom przebojowej serii Artura Pacuły.
Książka roku 2018 w konkursie Forum Miłośników Pana Samochodzika.
WYDANIE II POPRAWIONE
Każda stara kamienica ma swoje sekretne historie, Warszawa zaś pełna jest takich budynków. W trakcie wojny ludzie chowali w mieszkaniach prawdziwe skarby: pamiątki, pieniądze i dokumenty. A gdyby tak dotrzeć do tajnej skrytki legendarnego dowódcy Armii Krajowej, generała Grota-Roweckiego?
Ala, Monika, Igor i Miras wyruszają jego śladami, by odkryć tajemnicę z czasów II wojny światowej. Po drodze napotkają całą masę przeszkód, przeżyją niesamowite przygody i rozwiążą trudne łamigłówki. Będą pogonie, włamania i prawdziwe śledztwo, a także „okupacyjny obiad” i niezapomniana lekcja historii. Czy po tym wszystkim uda im się dotrzeć do tajemniczej skrytki?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 357
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Projekt okładki:
Monika Wojnarowska
Wykonanie graficzne:
MiDaS
Redakcja:
Agnieszka Filosek
Korekta:
Jadwiga Marculewicz-Olaś
Ilustracje:
Agata Łankowska
Zdjęcie autora:
Bartek Syta [barteksyta.com]
Opracowanie e-wydania:
ISBN EPUB: 978-83-66242-61-6
ISBN MOBI: 978-83-66242-60-9
© wydanie: Oficyna 4eM, Warszawa 2021
©tekst: Artur Pacuła 2021
03-307 Warszawa, ul. Gersona 39
www.4em.pl
WYDANIE DRUGIE
Delikatny puch padał z nieba i pokrywał świat dodatkową warstwą śniegu. Na stoku narciarskim trasy do zjeżdżania otrzymały miękką pierzynkę. Z tego powodu stok był pełen narciarzy. Trwał pierwszy tydzień zimowych ferii województwa mazowieckiego. Mnóstwo warszawskich narciarzy zawitało do Zakopanego. Jednym z nich był Igor, uczeń szkoły podstawowej. Przyjechał na narty z tatą, który wyrwał się na kilka dni z pracy. Nie było to łatwe, bo zajmował ważne stanowisko w ważnej firmie produkującej znane soki. Wiadomo nie od dziś, że takie osoby nie dostają urlopów zawsze, kiedy chcą.
Igor spędził już na nartach trzy dni i stok Hali Gąsienicowej znał bardzo dokładnie. Teraz stał na górze i patrzył w dół. Nie założył jeszcze kasku, dlatego rude, bujne włosy wiatr targał na wszystkie strony. Z daleka usłyszał głos swojego taty.
– Igor! – zawołał pan Dariusz. – Iiii-gooor!
Nie było tego widać, bo zimowy narciarski kombinezon skutecznie ukrywał budowę ciała każdego zjeżdżającego, ale Igor był wysportowanym chłopcem. Tak naprawdę, kiedy wychodził na stok, stawał się zupełnie anonimowy, bo po założeniu kominiarki, kasku, gogli i obszernej kurtki nie dawało się rozpoznać ani jednej charakterystycznej cechy wyglądu zewnętrznego. A trzeba przyznać, że czarny kask świetnie pasował do pomarańczowych spodni narciarskich i seledynowej kurtki.
Nagle z boku wyskoczył jakiś człowiek na nartach i popędził na złamanie karku. Miał na sobie bardzo kolorowy kombinezon. Igor obserwował go przez moment. Wariat gnał po stoku, nie zwracając uwagi na nikogo oprócz siebie. Co jakiś czas gwałtownie hamował, obsypując ludzi śniegiem. Zachowywał się jak szaleniec. O dziwo nikt nie zwrócił mu uwagi. Dlatego mógł bezkarnie dojechać do dolnej stacji wyciągu i stanąć w kolejce. Igor postanowił uważać na tego człowieka.
Wnętrze starej tarnowskiej willi było piękne, ale jej wiek oznaczał też różne niedogodności. Na przykład skrzypiące schody prowadzące na piętro. Schodziły po nich dwie osoby. Dziewczyna wyglądała jak w czasie letnich wakacji – koszulka i bojówki. Czarne włosy upięte w kucyk, który poruszał się w rytm stawianych kroków. Za nią szedł uśmiechnięty szczupły mężczyzna. Trudno było zrozumieć, o czym rozmawiali po angielsku.
Na dole otworzyły się drzwi wejściowe do domu. Pojawił się mężczyzna z jednym laptopem w ręku i drugim pod pachą. Dodatkowo przez ramię miał przewieszoną torbę z napisem:
INSTALACJE SZYBKICH SIECI INTERNETOWYCH
Dziewczynka zaśmiała się na koniec wesoło. Podała rękę na pożegnanie i grzecznie dygnęła.
– Good afternoon and… good bye. – Mężczyzna skłonił się, a potem wyszedł.
– Ala? To jest ten twój nowy nejtif spiker? – szepnął pan z laptopami.
– Tato… – z pretensją odpowiedziała dziewczynka. – To ten sam. Przychodzi dwa razy w tygodniu od pięciu lat, tylko ciebie ciągle nie ma w domu. Ma na imię Steve i jest z Anglii. Z jakiegoś Sutton?
– Steve z Anglii w Tarnowie? – Zdziwił się tata.
– Czasem los rzuca ludźmi po świecie – odpowiedziała Alicja.
Przy stolikach z zielonymi lampkami panowała zupełna cisza. Czytelnia olsztyńskiej biblioteki wypełniona była młodymi ludźmi. Trwała sesja egzaminacyjna, dlatego byli tam sami studenci. Był tylko jeden wyjątek. Na samym końcu sali jeden ze stolików zajmował czarnowłosy, wysoki, a jednak dwunastolatek. Kręcił się niecierpliwie i rozglądał po czytelni. Opiekun sali i studenci zerkali na niego, bo wzbudzał zdziwienie i zainteresowanie. Na jego biurku nie było jeszcze książek. Wreszcie spomiędzy półek wytoczył się wózek pchany przez starszą bibliotekarkę. Podjechała do chłopaka. Wszystkie oczy spoczęły na nich oraz na przywiezionych woluminach. Kobieta wzięła jego kartę biblioteczną.
– Mirosław…? – zaczęła czytać.
– Miras – przerwał jej młodzieniec. – Nazywam się Miras.
Odebrał swoje książki i położył przed sobą. Otworzył pierwszą z nich. Bibliotekarka z podziwem pokiwała głową, bezgłośnie komentując wybór Mirasa. Siedzący obok student zerknął z zaciekawieniem na jej tytuł, ale Miras schował ją przed wzrokiem sąsiada. Tamten zdążył zauważyć tylko fragment tytułu: ....an Grot-Rowec..
Są takie chwile, kiedy w radiu leci ulubiony utwór. Sięga się wtedy po skakankę z dzieciństwa i zmienia w wokalistę najlepszego zespołu świata. Tak właśnie zrobiła Monika. Ostatnio miała tak wiele ulubionych utworów, że mogła śpiewać przy radiu niemal bez przerwy. Tym razem piosenka była dynamiczna i w ruch poszło całe ciało. Blond kucyk szalał po całym pokoju dziewczynki. Wtedy weszła mama. Monika odrzuciła skakankę i wyjrzała za okno, poszukując wiosny.
– Monika… – zagaiła mama.
– Wróciłaś wcześniej z pracy? – zaskoczona odpowiedziała Monika.
– Udało się. Pobędziemy razem w domu…
– Normalnie namawiałabyś mnie na spacer! – z wyrzutem zwróciła uwagę dziewczynka.
– Może latem… Teraz jest zima i to mroźna zima. – Mama była nieustępliwa.
– Podaj mi siedem powodów…
– Monika… – przerwała kobieta. – Jestem w domu. Z tobą. Zaraz wpadniesz w szał spotkań z waszą ekipą. Niech to będzie nasz wspólny wieczór. Razem zaczekamy na tatę. Znowu wróci późno. OK?
To był celny strzał. Monika wiedziała, że mama umie ją podejść. Nie było w tym jednak żadnych złych intencji ze strony mamy. Rzeczywiście od pół roku pracowała normalnie. Kończyła jak trzeba około siedemnastej i po czterdziestu minutach była w domu. Oczywiście zdarzało się zostać dłużej, ale skończyła się ta harówa i wykorzystywanie przez szefa. Poza tym tata, po długim czasie, wrócił z Irlandii. Przestał przysyłać zarobione tam euro, dlatego finansowo nie stali tak dobrze jak kiedyś. Ale był w domu. Prawdę mówiąc, Monika widziała, że rodzice odsuwają ją od wszelkich kłopotów. Chcąc im ulżyć, starała się nie narzekać. Dlatego uznała, że ten wieczór im się należy. Wiedziała, że nie ma gwarancji, iż będzie rodziców spotykała regularnie przez następny tydzień.
– Zgoda – powiedziała z szelmowskim uśmiechem – ale nie daję gwarancji, że będziemy się widywać przez następny tydzień. Boss z pewnością przygotował pełno atrakcji.
– Przy rodzicach nazywaj go jak należy: Marcin Krygier albo pan Marcin.
Na biurku obok komputera leżały stosy papierów, książek i stały cztery filiżanki po kawie. Na tym wszystkim odrobina rozsypanego cukru i krople mleka, które trafiły na blat zamiast do napoju. Delikatny szum pracującego wiatraka w komputerze był jedynym dźwiękiem, a jedynym źródłem światła – lampka tuż nad dokumentami. Po tytułach było widać, że książki dotyczą historii wojny światowej i generała Grota-Roweckiego. Z kuchni wrócił Marcin Krygier z piątą kawą. Nauczyciel historii w szkole podstawowej Igora i Moniki nie odpoczywał, bo pracował nad projektem edukacyjnym, który miał się zacząć wkrótce. Niegdyś szczupła sylwetka powiększona była teraz przez wystający brzuszek. Odstawił kawę na biurko i sięgnął po plan Warszawy. Rozłożył go na podłodze. Plan był trochę niesforny i dlatego nauczyciel przycisnął go do podłogi książką z jednej strony, a zbindowanym dokumentem z drugiej. Z lotu ptaka Krygier obejrzał miasto. Przeleciał od książki na drugą stronę. Z dumą przeczytał na nim napis: Marcin Krygier, Warszawa śladami generała Grota – projekt edukacyjny.
– Daleko mi do ciebie – powiedział tata, kiedy się spotkali.
– Daj spokój – Igor próbował umniejszyć swoje osiągnięcia. – Przecież ja się uczę dłużej niż ty.
– Żartujesz chyba – tata się poważnie obruszył. – Jeździłem na narty od małego… ale nie zawsze się przykładałem.
– No właśnie. – Syn się uśmiechnął. – Sam mi powtarzasz, że do wszystkiego trzeba się przykładać.
Pan Dariusz Werner pochylił głowę, jakby przyznawał się do winy. Wiedział, że jako dzieciak zawalił wiele spraw. Rodzice chcieli, żeby nauczył się jeździć na nartach, a on to lekceważył. Musiał nadrabiać zaległości dopiero przed czterdziestką. Na obóz żeglarski nie dał się namówić i bakcyla połknął dopiero na studiach. Tylko miłość do gór rodzice wpoili mu znakomicie. Zawsze mieli blisko w góry. Pochodzili z Tarnowa.
– Tato – przerwał mu rozmyślania Igor – muszę przyznać, że tym razem to ci się udało z tymi feriami! Kapitalne miejsce i rewelacyjna zabawa. No i jesteśmy razem.
– Czy robisz jakieś aluzje do ostatnich wakacji? – Pan Dariusz zmarszczył brwi.
– No… nie… – Igor był zakłopotany.
– Czyżby obóz wspinaczkowy i pobyt u wujka Michała w Katowicach nie były ciekawe?
– Były wspaniałe, tato! – Igor uśmiechnął się. – Ale sam wiesz…
Tata wiedział. Nie trzeba było żadnych dodatkowych słów.
Syn z ojcem weszli w swoje role i mknęli pomiędzy innymi narciarzami. Jeden trochę bardziej odważnie, a drugi bardziej ostrożnie. Znowu minął ich kolorowy wariat. Kiedy Werner zjechał na dół, zobaczył, że Igor już siedzi na wyciągu z jakimś starszym panem. Rozmawiali. Starszy pan poprawiał kask, a jego siwe włosy potargał wiatr.
– Nigdy cię nie dogonię… – powiedział tata do siebie.
– Słucham? – Starsza pani obok w kolejce myślała, że to do niej.
– Nie… Przepraszam… tak do siebie mówię – próbował wyjaśnić. Z podziwem spojrzał na panią. Chciałby w jej wieku nadal jeździć na nartach. Uśmiechnęła się tylko i zapytała:
– Czy tam na wyciągu jedzie taki staruszek z siwymi włosami?
– Tak. – Pan Dariusz też się uśmiechnął.
– Przepraszam… Ja nie widzę dobrze – kontynuowała starsza pani. – To znaczy, że znowu zdjął kask!
– Chyba tak… – mężczyzna niepewnie potwierdził.
– To znaczy, że znowu zdjął kask! Stachu!!! – wściekła się kobieta. – Znowu się przeziębisz!!! Tyle razy mu mówiłam, żeby nie zdejmował kasku. Ale on nigdy nie może niczego zapamiętać.
Miała naprawdę zdenerwowany głos i złość na twarzy. Panu Dariuszowi ulżyło, że nie musi z nią dalej rozmawiać, bo podjechało właśnie kolejne krzesełko. Kobieta wsiadła z młodą narciarką, a on zaczekał na następne.
Kiedy wyskakiwał z wyciągu na stok, kątem oka zobaczył szalonego narciarza. Ewidentnie nabrał werwy po kawie albo jakimś napoju energetycznym. Dzięki porcji cukru i kofeiny ruszył w dół z jeszcze większym impetem niż wcześniej.
– Trzeba będzie uważać. – Zdążył pomyśleć pan Dariusz i odbił się kijkami w kierunku zjazdu. Jechał delikatnie, smakując każdy zakręt. Miał satysfakcję z pracy włożonej w naukę.
Nagle, kiedy zakręcał w lewo w połowie stoku, dosłyszał fatalny, donośny okrzyk dochodzący z daleka. Spojrzał w stronę dolnej stacji kolejki krzesełkowej. Tam właśnie coś się zakotłowało. Śnieg wystrzelił w górę jak w grzybie atomowym. Ktoś głośno krzyczał. Zrobiła się dziwna cisza, a ludzie czekający w kolejce do wyciągu wyglądali jak słupy soli. W tym rzędzie postaci była zastanawiająca wyrwa. Brakowało kogoś. Kłęby śniegu opadały powoli i wyłonił się z nich kolorowy wariat obsypany śniegiem. Najwyraźniej stało się to, co się miało stać… Nie udało mu się zahamować i uderzył w kogoś.
Werner zatrzymał się natychmiast. Podniósł gogle i rozejrzał się w panice. Wytężał wzrok w poszukiwaniu Igora. Nigdzie nie było jego seledynowej kurtki. Obok wyrwy w kolejce stał starszy pan, który znowu zdjął kask i jego białe włosy widać było z daleka. Niepokój wdarł się w serce.
Śnieg w miejscu wypadku opadł zupełnie. Wtedy okazało się, że leżą tam zwinięte pomarańczowe spodnie i seledynowa kurtka. Leżą i nie ruszają się. Pan Dariusz ruszył na krechę w dół. Wykonał swój najlepszy zjazd w życiu i po kilku sekundach był przy Igorze. To on został trafiony przez szalonego narciarza. Uderzenie odrzuciło go o kilka metrów. Był wbity w puch i miał zamknięte oczy.
– Wezwijcie pomoc! – wykrzyczał ojciec. – Wezwijcie pomoc!
Nie wiedział, co się stało Igorowi. Nie wiedział, jak może mu pomóc. Bał się go dotknąć.
– Igor… Igor… Igor – powtarzał tylko, delikatnie dotykając twarzy syna. Podbiegł ratownik TOPR, który dyżurował niedaleko wyciągu. Rzucił się na kolana obok chłopaka i dotknął go ostrożnie. Zdjął gogle i kask.
– To mój syn – powiedział do niego cicho pan Dariusz. – Wezwijcie pomoc…
Ratownik wyszarpnął z kurtki krótkofalówkę i zawołał do niej:
– Helikopter! Wzywam helikopter na Halę Gąsienicową! Dziecko ranne. Potrącone przez narciarza… Przez narciarza idiotę. Helikopter!
Pan Dariusz dopiero teraz odwrócił się i popatrzył na wyzywająco kolorowego szaleńca. Tamten stał niedaleko i bezmyślnie patrzył na całą sytuację. Wtedy do złoczyńcy podskoczył starszy siwy pan i zaczął mu wygrażać:
– Ty wariacie! Idioto! – darł się na całe gardło. Po chwili dołączyła starsza pani, która nie omieszkała użyć ostrzejszych słów wobec nieodpowiedzialnego człowieka.
– Tato… – Igor otworzył oczy i szepnął do ojca. – Będzie dobrze…
Uśmiechnął się najszerzej, jak umiał, ale nie było to szczere. Tata rozpłakał się ze szczęścia. Klęczał nad synem. Ten powoli podniósł rękę w geście uspokojenia. To dodało ojcu siły. Wstał i ruszył w stronę sprawcy wypadku. Nie zdążył. Starszy pan zakończył tyradę na jakimś kolejnym wyzwisku, a potem zamachnął się i prawym sierpowym trafił wariata w szczękę. Kolorowy był całkowicie zaskoczony ciosem i poleciał do tyłu na śnieg. Zgromadzeni w kolejce narciarze wyrazili swój aplauz. Był on jeszcze większy, kiedy starsza pani podeszła do leżącego i walnęła go swoim kijkiem przez plecy kilka razy. Potem jeden z kolejkowiczów oderwał się od reszty i podjechał do leżącego. Za nim ruszyli inni. Podjeżdżali lub podchodzili i wielkimi bryłami śniegu rzucali w szalonego zjazdowca.
Ratownik TOPR usiłował ich powstrzymać. Podniósł ręce do góry i wszedł pomiędzy atakujących a winowajcę.
– Stop! Ludzie! Stop! To jest lincz!
– To bandyta! Wariat! – krzyczał zdenerwowany tłum. – Należy mu się! Od kilku dni nam tu psuje zabawę! Głupek!
– Ale my tylko bawimy się w śnieżki z tym panem… – głosem niewiniątka powiedział bardzo wysoki narciarz i rzucił kolejną kulką ponad głową ratownika.
Od strony Zakopanego nadleciał helikopter i zaczął podchodzić do lądowania w pobliżu leżącego Igora. Pochylali się teraz nad nim nie tylko tata, lecz także starsi państwo.
– Niech pan leci z synem – powiedział mężczyzna. – My zabierzemy wasz sprzęt i odwieziemy gdzie trzeba.
– Tak – potwierdziła kobieta. – Stasiu ma rację. Rzadko, ale teraz akurat ma rację.
– Proszę mi podać swój numer telefonu, a wieczorem się skontaktujemy i przywieziemy narty – poprosił pan Stasiu.
– Ty nie zapamiętasz żadnego numeru – zżymała się żona.
– Gieniu! – grzecznie warknął pan Stasiu. – Zapamiętam.
Pan Dariusz podał numer. Nie miał teraz głowy do dbania o narty i resztę sprzętu. Trzeba było jak najszybciej dowieźć Igora do szpitala. Uścisnął mocno dłonie pana Stasia i pani Gieni. Potem odwrócił się do ratowników, którzy dokonywali szybkich oględzin syna.
– Nie jest źle – zawołał, przekrzykując warkot silnika, ratownik, który wcześniej dyżurował przy wyciągu. – Lekarz go obmacał i chyba nie ma żadnych wewnętrznych obrażeń. Coś groźnego stało się z kolanem. Zabieramy go na dół. Leci pan z nim?
– Tak! – odpowiedział krzykiem pan Dariusz.
– A narty? – zapytał ratownik.
Tata Igora wskazał na staruszków pakujących cztery komplety nart i kijków. Jeden kijek pani Gieni był dziwnie wygięty. Chyba wykrzywił się na plecach szalonego narciarza. Pan Dariusz jako ostatni zajął miejsce w helikopterze i zatrzasnął drzwi. Maszyna wzbiła się w powietrze, podnosząc olbrzymie ilości śniegowego pyłu. Uniosła się, aby potem gwałtownie obniżyć lot i pomknąć do Zakopanego.
Ratownik uśmiechnął się. Sięgnął po wielką kulkę śniegu i rzucił nią w sprawcę wypadku. Tamten siedział na śniegu i patrzył ze strachem na wielki śmigłowiec. Dostał prosto w twarz.
– To tylko zabawa w śnieżki! – krzyknął do niego ratownik.
Widok ze śmigłowca był niesamowity. Tatry w całej swej wielkości. Kamienne szczyty posypane grubą warstwą śniegu. Lekarz-ratownik szybko dokonywał kolejnych oględzin Igora. Ojciec spokojnie przyglądał się czynnościom. Poczuł olbrzymią ulgę, kiedy obok syna znalazł się ktoś, kto zajmuje się ratowaniem życia i zdrowia. Mógł oddać odpowiedzialność za dziecko komuś, kto znał się na tym lepiej. Miał nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze.
W końcu lekarz usiadł na swoim miejscu. Igor popatrzył na tatę i powiedział głośno:
– Podnieś mnie. – Uśmiechnął się. – Wyjrzę przez okno. Nie wiem, kiedy znów będę mógł się przelecieć helikopterem.
Pan Dariusz zerknął na lekarza, a ten uśmiechnął się pod nosem i mrugnięciem dał znak, że można.
Miras wstał od swojego biurka. Zgasił lampkę i zebrał wszystkie książki na kupkę. Potem luźne kartki załadował do papierowej teczki. Ruszył do miejsca, gdzie zwraca się przeczytane woluminy. Studenci z ciekawością patrzyli na ucznia podstawówki idącego między rzędami.
Helikopter przeleciał nad Zakopanem i szybko zbliżył się do punktu lądowania przy szpitalu. Usiadł miękko i wyłączył silnik, jednak śmigło nadal kręciło się nad głowami. Odskoczyły drzwi i do maszyny zbliżyło się dwóch pielęgniarzy ze specjalistycznym łóżkiem na kółkach. Przełożyli na nie nosze z Igorem i pomknęli w stronę budynku. Za nimi pobiegli lekarz ze śmigłowca i tata Igora. Wszyscy wpadli równocześnie na szpitalny oddział ratunkowy. Tam czekali już lekarz dyżurny i pielęgniarki. Panował niesamowity harmider. Zima w górach obfituje w wypadki. Na krzesłach siedziało kilka osób. Jedna trzymała wysoko uniesioną rękę. Inna wyprostowała nogę i pojękiwała z bólu. Większość była ofiarami upadków na śniegu i lodzie. Niektórzy spokojnie patrzyli na telewizory zawieszone pod sufitem. Trwała transmisja sportowa. Jednak wśród lekarzy nie było spokoju. Pielęgniarki biegały, przynosząc opatrunki, leki i dokumenty – straszny rejwach. Nagle rozległ się okrzyk jednego z pacjentów:
– Skacze! Teraz skacze!
Wszyscy stanęli w miejscu wpatrzeni w ekrany monitorów. Pielęgniarki uniosły głowy. Lekarze odłożyli dokumenty. Pacjenci wstali z emocji.
– Co się stało? – zapytał niepewnie tata Igora jednego z pacjentów z usztywnioną nogą.
– Stoch skacze – burknął oburzony niewiedzą mężczyzna.
Pan Dariusz popatrzył na telewizor. Nawet Igor podniósł się na łokciach, aby lepiej widzieć. Zrobiła się zupełna cisza. Na ekranie telewizora widać było mały punkcik, który oderwał się od belki startowej i poleciał w dół skoczni. Wybił się i poszybował bardzo daleko. Na zbliżeniach łatwo było rozpoznać Kamila Stocha. W końcu wylądował.
– Jeeest! – wrzasnęli wszyscy.
Wyświetlił się wynik i okazało się, że Kamil Stoch wygrał kolejne zawody w skokach narciarskich. Ludzie rzucili się sobie w ramiona. Podskakiwali mimo skręconych nóg. Radość trwała kilkadziesiąt sekund. Lekarz dyżurny wyściskał pana Dariusza i jedną z uroczych sióstr stojących obok. Potem wręczył jej papiery Igora i wesoło powiedział:
– Celina, prześwietlenie lewego kolana oraz USG klatki piersiowej i jamy brzusznej tego chłopaka.
Pan Dariusz niespokojnie chodził po korytarzu szpitala w Zakopanem. Emocje nieco już opadły. Wiedział, że życiu jego syna nic nie zagraża. Nie było jasne, co stało się z kolanem. Po kilku minutach w drzwiach pracowni RTG pojawiła się siostra Celina, pchając wózek inwalidzki, na którym siedział Igor. Tacie zrobiło się jeszcze lepiej, bo przecież wózek to nie łóżko. Postęp był zauważalny. Siostra wyjęła z kieszeni płytę CD i podała panu Dariuszowi.
– Tu są zdjęcia rentgenowskie. Musi pan poprosić lekarza o opis i diagnozę. Proszę iść do doktora Pawła…
Nie dokończyła, bo lekarz, który skierował Igora na badania, wyszedł z jednego z pomieszczeń laboratoryjnych.
– Paweł! – zawołała i się zaczerwieniła. – Doktorze!
Tamten się odwrócił. Pogładził brodę i podszedł wolnym krokiem. Pan Dariusz pokazał mu płytę CD.
Czekali pod gabinetem. Pan Dariusz zamierzał coś ważnego powiedzieć do syna, ale w tym momencie zadzwonił telefon Igora. Tak naprawdę nie odezwał się żaden dzwonek. Zagrał refren piosenki Olsztyn kocham w wykonaniu zespołu Czerwony Tulipan.
– Miras dzwoni – wyjaśnił chłopak.
Ojciec tylko pokiwał głową ze zrozumieniem. Powinien się był domyślić. Jego syn miał zwyczaj przypisywać w telefonie różne piosenki do numerów swoich znajomych. Miras był kolegą Igora z Olsztyna i ta piosenka mogła być podpięta tylko pod niego.
– Oszukaliście mnie! – wykrzyczał Igorowi do ucha Miras. – Oszukaliście mnie.
– O co ci chodzi? – zapytał spokojnie Igor.
– To nie był generał „Grota”! – złość kolegi wylewała się ze słuchawki. – To był generał „Grot”! Grot-Rowecki!
– No tak… – zdziwił się Igor. – Nie wiedziałeś?
– Jak Boss zapraszał na ten obóz zimowy w Warszawie, mówił, że będziemy zwiedzać miasto śladami generała „Grota”! – chłopak cały czas miał podniesiony głos.
– Oczywiście – potwierdził Igor – generał Grot-Rowecki. Legendarny dowódca Armii Krajowej.
– „Grot”! No właśnie: „Grot” – pieklił się Miras w telefonie – a ja do biblioteki poszedłem i powiedziałem „generał Grota”… Wiesz, na kogo wyszedłem przed bibliotekarką?
Ruda czupryna chłopaka na wózku inwalidzkim zatrzęsła się z powodu ataku śmiechu. Jednak zamilkł po chwili.
– Poszedłeś do biblioteki? – zapytał lekko zszokowany.
– Tak – zrobił długą pauzę Miras. – I mam masę kapitalnych materiałów. Nie uwierzysz! Jest sprawa, którą musimy się zająć… Jest coś…
Igor nie pozwolił mu jednak dokończyć. Do gabinetu zbliżył się doktor Paweł. Zaprosił gestem Igora i jego tatę do środka.
– Miałem wypadek na nartach – rzucił do słuchawki chłopak. – Poważny. Jestem w szpitalu i wchodzę do lekarza.
– Dobra – zmieszał się Miras. – Zadzwonię później.
– Leciałem śmigłowcem! – to ostatnie zdanie Igor powiedział z dumą. Chciał zaimponować koledze.
Płyta CD wylądowała w czytniku komputera i lekarz odpalił program czytający zdjęcia RTG.
– Proszę pana – zaczął, szukając dobrych słów. – To, że nie jestem teraz na sali operacyjnej i nie składam pana syna w jeden kawałek, to cud. Obejrzeliśmy dokładnie jego klatkę piersiową i jamę brzuszną. Teraz zdjęcia kości. Rozmawiałem z ratownikiem ze śmigłowca oraz z naszym kolegą, który jest dzisiaj na stoku i widział zdarzenie.
Doktor pokręcił głową i westchnął.
– Żadnych obrażeń wewnętrznych. Naderwane porządnie wiązadła kolanowe, ale to jest nic w porównaniu z tym, co podejrzewaliśmy. – Znowu pogładził się po brodzie. – Gdyby ten id… ten człowiek na stoku wpadł na kogoś innego… na pana, na przykład, to skończyłoby się strasznie. A pana syn jest młody i wysportowany. Jego ciało odruchowo nabrało jakiejś niebywałej elastyczności. Założymy usztywniacz na kolano i pewnie szybko się zagoi.
Pan Dariusz westchnął z ulgą. Nie wiedział, ile już razy tak dzisiaj wzdychał. Uśmiechnął się do lekarza i do syna.
– Uprawiasz jakiś sport? – zapytał lekarz. – To nie może być przypadek.
– Wspinam się, proszę pana – powiedział poważnie Igor. – W skałkach. No i też w piłkę gram dużo.
– Trenujesz czy z kolegami? Na podwórku? – dopytywał doktor Paweł tonem zazdrości, jakby też chciał tak pograć.
– Nie – zaprzeczył chłopak – na podwórku nie, ale w szkole tak.
– Teraz sportu nie będzie. Nawet kilka tygodni. Może miesiąc. Nawet nie pochodzisz. Będziesz w domu – przekazał smutną wiadomość lekarz.
– Jak to w domu?! – zawołał Igor. – Przecież przyjeżdża do mnie Miras na ferie… I Ala też… do mnie… Mieliśmy razem…
– Możesz ich gościć, ale na spacery będą chodzić sami – usiłował pocieszyć go doktor.
– Miras to by nawet chciał sam z Alicją… – zauważył chłopak.
Wszyscy nazywali go Boss, choć nikt nie pamiętał dlaczego. Może powodem były jego zdolności organizacyjne. Kiedy zaczynał się każdy obóz, przeistaczał się w prawdziwego Szefa.
Krygier cierpliwie przygotowywał się do swojego autorskiego projektu zwiedzania Warszawy z młodzieżą. Mieli obejrzeć miejsca związane z generałem Stefanem Grotem-Roweckim, dowódcą Armii Krajowej. Pomysł opisał już dawno i złożył w instytucjach edukacyjnych, aby uzyskać dofinansowanie. Nie wszystko szło dobrze. Początkowo urzędy nie były zbyt chętne do współpracy. Poprosiły o opinię od niezależnych ekspertów. Standardowy przykład szukania dziury w całym. Pan Marcin próbował namówić koleżankę ze studiów – znaną w środowisku osobę – do zaopiniowania pomysłu. Bez skutku. Nie odpowiedziała. Potem dowiedział się, że ktoś z ekspertów poproszonych przez urząd całkowicie skrytykował jego projekt. W wyniku tego został odrzucony. Najważniejszy argument brzmiał – za mało edukacji, za dużo rozrywki. Na samo wspomnienie Krygierowi robiło się ciemno przed oczami! Przecież z dzieciakami nie można tylko chodzić po muzeach. Trzeba znaleźć czas na zabawę. Wiedział to, bo miał długoletnie doświadczenie nauczycielskie. Na szczęście miał też innych znajomych. Jeden, niegdyś rozrywkowy kolega, od pewnego czasu był bardzo znanym muzealnikiem. Janek nie dał się długo prosić i z radością entuzjastycznie zaopiniował poszukiwanie śladów „Grota” z młodzieżą. Urzędy nie miały wyjścia.
Jednak teraz nadchodził moment jego realizacji. Drugi tydzień ferii wydawał się dla projektu najlepszy. Dzieciaki będą mogły spędzić „zimę w mieście” w ciekawy sposób. Pan Marcin miał już wszystko właściwie przygotowane, ale wielką przyjemność sprawiało mu dodawanie szczegółów. Uwielbiał wyobrażać sobie postacie historyczne. Momenty podejmowania ważnych decyzji, ale także normalne czynności, takie jak spacery, zwykłe rozmowy czy wieczorne czytanie książki lub gra w karty.
Teraz analizował początki wojennej drogi Roweckiego, kiedy po porażce w kampanii wrześniowej dotarł do dworku w Olszynach niedaleko Otwocka. Wraz ze swoim adiutantem zapukał do drzwi. Zmęczeni i głodni podróżowali przez Polskę różnymi środkami transportu. Teraz wyściskali się z gospodarzami i mogli odpocząć. Kilka dni później przy pomocy znajomych w pobliskim urzędzie gminy udało się załatwić fałszywe dokumenty na nazwisko Paweł Nowak. Były bardzo dobre i dlatego Generał używał ich aż do aresztowania.
Krygier znał też szczegóły spotkania z generałem Tokarzewskim, który przekonał „Grota” do pozostania w Polsce. Rowecki chciał przecież wyjechać do Francji i tam walczyć. Nauczyciel uznał, że kilka dodatkowych pytań to dobry pretekst, żeby napisać pewien list. Jego wysłanie odwlekał od pewnego czasu. Chciał nadać kolejny list do Joanny Towiańskiej, tej koleżanki ze studiów, którą wcześniej prosił o wsparcie projektu. Wtedy milczała, może milczeć dalej. Przypomniał sobie, jak razem studiowali. Spędzali ze sobą dużo czasu. Wtedy nie był pewny, ale teraz zdawał sobie sprawę z tego, że lubił ją bardziej od innych koleżanek. Wielokrotnie korzystała z jego notatek, wiedzy i umiejętności kojarzenia faktów. Robiła to jednak w tak miły sposób, że nie mógł się oprzeć. Raz nawet profesor się zorientował, że właściwie skopiowała jego pracę. Przeprosiła i powiedziała: „To nie moja wina”. Kiedy po studiach on poszedł uczyć do szkoły podstawowej, ona zaczęła robić karierę uniwersytecką. Potem szybko została gwiazdą wśród młodych naukowców-historyków. Zrobiła doktorat. Ich drogi zupełnie się rozeszły. Nie odpowiedziała, kiedy zaprosił ją do grona swoich znajomych na fejsie. Westchnął na wspomnienie studenckich czasów i zrezygnowany opuścił głowę. Wzrok padł na koszulę wypchaną kawalerskim brzuszkiem. Załamany pokręcił głową. Postanowił kierować się tylko sprawami naukowymi. Odszukał adres e-mailowy. Otworzył swoją skrzynkę. List zaczął od słów: „Nie wiem, czy mnie jeszcze pamiętasz, ale…”. Potem opisał prośbę dotyczącą spotkania Roweckiego z Tokarzewskim.
Na tylnym siedzeniu samochodu taty siedział Igor ze zbolałą miną. Usztywniona lewa noga spoczywała wyprostowana na siedzeniu. Odezwał się dzwonek telefonu, czyli ulubiona piosenka Ali, a na ekranie pojawiło się jej imię. Igor szybko odebrał połączenie.
– Jak się czujesz? – zapytała szybko kuzynka.
– Dobrze, ale teraz jestem na środkach przeciwbólowych… – wyjęczał chłopak. – Już ci Miras zdążył donieść?
– Coś mi piknęło. – Alicja zignorowała komentarz. – Ktoś do ciebie dzwoni.
Igor zerknął na telefon i ponownie przyłożył go do ucha.
– To Monika.
– Odrzuć ją – poprosiła Ala. – Zaraz zrobię konferencję.
– Co zrobisz? – Nie zrozumiał Igor.
– Połączę nas wszystkich – wyjaśniła dziewczynka. – Mirasa też dorzucę. Tylko daj na głośnomówiący.
Minęło kilka sekund. Igor zdążył wyjrzeć za okno i zobaczył spacerującego po ulicy Olafa z Krainy lodu, który robił sobie zdjęcia z przechodniami. Znowu zadzwonił telefon.
– Jak się czujesz? – tym razem Monika zadała to samo pytanie.
– Dobrze, ale teraz jestem na środkach przeciwbólowych… – padła standardowa odpowiedź.
– No to… – dziewczynka zaczęła niepewnie – nasze plany trzeba pozmieniać.
– Nie wiadomo, czy w ogóle przyjedziemy do Warszawy – rzuciła Alicja.
– Co? – Miras do tej pory tylko słuchał. – Jak to „nie wiadomo”?
– Nie rozmawiałem jeszcze z tatą… – próbował wyjaśnić Igor. Ja jestem uziemiony… na kilka tygodni.
– Daj spokój – uspokajała go Monika. – Ja mogę się wszystkimi zająć. Niech tylko Miras i Ala mieszkają u ciebie… A zresztą Alicja może u mnie spać!
– Przecież i tak będziemy zajęci przez cały dzień z Bossem i generałem „Grotem”. U Igora będziemy rano i wieczorem.
– No tak – powiedziała Ala.
Odetchnęli z ulgą.
E-mail został wysłany. Krygier nie spodziewał się szybkiej odpowiedzi. Nie miał pewności, czy w ogóle doktor Joanna odpisze, ale poczuł się lepiej. Na jego liście rzeczy do zrobienia wszystko zostało już oznaczone jako „gotowe”. Notatki, plany poszczególnych dni, mapki i zdjęcia. Wysiorbał ostatni łyk kawy z ostatniej filiżanki i rozparł się zadowolony na obracanym krześle przy biurku. Był szczerze dumny ze swojego pomysłu na spędzenie czasu z dzieciakami w czasie zimowych ferii.
Zadzwonił domofon. Pan Marcin wyobraził sobie, że to Aśka Towiańska tak błyskawicznie zareagowała na jego zapytanie o Roweckiego, szybko odszukała adres i zjawiła się pod drzwiami zainteresowana współpracą. Wstał i pobiegł do drzwi. Bez pytania nacisnął guzik domofonu otwierający wejście na klatkę schodową. Pewny siebie otworzył także drzwi mieszkania. Po chwili na schodach zobaczył wspinającego się listonosza.
– Dobrze, że pan jest w domu. Ostatnio zostawiałem wezwanie. Pewnie pan jeszcze nie odebrał. Teraz też polecony mam… – wyjęczał otyły mężczyzna ze skórzaną torbą na ramieniu. Podał list i zwitek papieru do podpisu. Krygier potwierdził odbiór. Listonosz odwrócił się na pięcie i mozolnie zaczął schodzić w dół. Nauczyciel zamknął drzwi i otworzył kopertę. Uśmiech powoli znikał z jego twarzy. Przed oczami pojawiły się czarne plamy. Oparł się o ścianę. Jeszcze raz przeczytał urzędowe pismo. Powoli poczłapał do pokoju. Niezgodnie z procedurą wyłączył komputer, wyciągając wtyczkę z kontaktu. Zebrał notatki elegancko przygotowane do użycia w kolejnych dniach i wrzucił do kosza. Potem ostatkiem sił sięgnął po telefon.
No pewnie. – Ala się zaśmiała. – Nie będziemy ci przeszkadzać.
– Mnie nie musicie przekonywać. Ale tata… – Igor zerknął na ojca siedzącego z przodu samochodu.
– Ani tobie, ani twojemu tacie – dorzuciła Monika.
Tata uśmiechnął się w lusterku wstecznym, ale zadzwonił jego telefon. Zatrzymał samochód na poboczu i odebrał połączenie.
– Igor… – tata odwrócił się zdezorientowany – dzwonił Boss… To znaczy pan Marcin Krygier, twój pan od historii. Podobno ten projekt historyczny został odwołany. Nie będzie zwiedzania Warszawy śladami „Grota”…
– Dlaczego? – wykrzyknęli wszyscy.
– Zgłosiła się tylko jedna osoba…
– Ja się zgłosiłam – zawołała Monika. – Tyle planowania i mieliby odwołać?
– Muszą być przynajmniej cztery zgłoszone… – Nie ruszali z miejsca.
– Igor? Miałeś to zrobić. – Ala sobie przypomniała.
– Eee… Przecież… Rozmawiałem z Bossem… Mówiłem mu…
– Igor! – Monika się wściekła. – Trzeba było się zarejestrować na stronie internetowej. Miałeś wpisać Alę i Mirasa!
– Przecież ja poszedłem do biblioteki… – załamał się Miras. Szukałem w Internecie… Ja mam nawet ślad czegoś niesamowitego.
– Zapomniałem… – nieudolnie tłumaczył się Igor, coraz bardziej kurcząc się na tylnym siedzeniu. Myślałem, że jak pogadam z panem Marcinem, to wystarczy…
– Ja mam już bilet na pociąg… – głos Mirasa był bardzo słabiutki. – Odjeżdża jutro o ósmej dwadzieścia dwie…
– Od pół roku myślę tylko o tym spotkaniu… – zabrzmiało od Moniki.
Zapadła smutna cisza.
– Dobra… – Pan Dariusz popatrzył na zmarnowanego syna, na jego telefon i wyjrzał za okno w poszukiwaniu inspiracji. – Widzimy się w Warszawie, tak jak było umówione. My zabieramy Alę z Tarnowa, a Miras przyjeżdża pociągiem. Coś wymyślimy.
Samochód zatrzymał się na parkingu przed pensjonatem. W kurtce Wernera zadzwonił telefon. Właściwie był to wyjący alarm. Pozwolił synowi ustawić ten dzwonek tylko dla jednej osoby. Odebrał niechętnie. Wysiadł.
– Dlaczego dzwonisz tylko wtedy, kiedy coś się dzieje? Nigdy nie zapytasz o oceny na półrocze? Tak, miał wypadek na nartach. Nie… Wszystko w porządku… Naderwane wiązadła, a nie zerwane… Trzy tygodnie minimum… Jak będzie zdrowy, wyślę ci SMS-a… Nie, nie zadzwonię…
Jego poirytowanie rosło w miarę trwania rozmowy. W tym momencie pauza była dłuższa. Pewnie z powodu wypowiedzi z drugiej strony. Rozłączył się.
Droga z Tarnowa do Warszawy miała wiele wariantów. Pan Dariusz od wielu lat przemierzał ją w obie strony. Odwiedzał rodziców, a potem samą mamę. Przyjeżdżał na święta i tak, po prostu, bez okazji. Dlatego zmieniał ją za każdym razem, aby nie nudziło mu się w trasie. Tym razem pojechał w kierunku Pacanowa, aby potem pomknąć do Starachowic i Radomia. A jak wszyscy wiedzą, z Radomia to już tylko 99 kilometrów do stolicy.
– Tylko nie karm dzieci byle czym. – Usłyszał przed samym odjazdem od siostry, czyli mamy Ali. – Żeby nie jadły samych parówek, jak ty na studiach.
– Nie dam im zgłodnieć – obiecał Werner.
Igor siedział z tyłu z prawej strony i starał się mieć lewą nogę jako tako wyprostowaną. Za kierowcą wcisnęła się Ala i pomagała kuzynowi układać nogę tak, aby jak najmniej bolało. Nie dało się jechać zupełnie bez ruchu, więc co jakiś czas przesuwali się odrobinę w jedną lub w drugą stronę. Samochód był duży i komfortowy, bo pan Dariusz po ostatniej wielkiej kampanii marketingowej, którą wymyślił i zorganizował, dostał awans. Został wiceprezesem i dano mu większy samochód.
– Wiesz, jak sobie radzi Michał? Dawał znać? – zapytał w pewnym momencie pan Dariusz. Miał nadzieję, że młodszy brat dał znać do rodzinnego domu. Ich mama, a babcia Ali i Igora, nie pochwalała żadnych ekscesów sportowych swoich dzieci i wnuków. Przez kilka lat nie odzywała się do młodszego syna, który wybrał karierę himalaisty. Uważała, że chce zginąć w górach, żeby ją przyprawić o zawał serca.
– Babcia mówi, że pojechał do… Kara-zmoru… Od mamy wiem, że idzie im dobrze.
Tata Igora uśmiechnął się, myśląc z dumą o Michale wspinającym się w Karakorum.
Trasa poszła im gładko. Igor był wdzięczny tacie, że nie katował ich w drodze swoimi ulubionymi punkrockowymi kapelami z młodości: Skunxem, KSU czy Dezerterem. Dał im posłuchać delikatniejszej wersji ostrej muzyki w postaci The Offspring.
Było już ciemno, kiedy minęli kładkę dla pieszych w Magdalence i po kilku minutach wpłynęli przez delikatną mgłę na ulice Warszawy. Zaparkowali przy blokach na Mokotowie w okolicach ulicy Woronicza.
Obok sąsiad zaparkował swoją skodę. Przywitali się serdecznym uśmiechem. On też przyjechał z daleka. Otworzył bagażnik i szarpnął ciężką plastikową skrzynkę. W jej wnętrzu zadzwoniły słoiki. Sąsiad z trudem ruszył w stronę domu.
Mróz chwycił wcześniej i mgła widziana przy wjeździe do miasta oblepiła wszystko wokół. Zrobiło się bardzo ślisko. Nie było śniegu, ale biel tego mrozu została pięknie wydobyta z mroku przez uliczne latarnie. Pan Dariusz poczuł mimo wszystko ciepło powrotu do domu.
Niezbędne rzeczy do wyjazdu zostały ułożone na łóżku. Mama uśmiechnęła się, bo nie widziała wcześniej tak dobrze przygotowanego syna. Pociąg do Warszawy odchodził dopiero następnego dnia, ale Mirek, jak na niego mówili w domu, był prawie spakowany.
Otworzył nowy plecak i zaczął układać zapasowe buty, spodnie, koszulki, bluzy i bieliznę. Zapakował też trampki, bo ciągle miał nadzieję, że uda im się wyskoczyć na ściankę wspinaczkową. Nowy plecak i nowa zimowa kurtka były efektem sukcesu ojca, który pod koniec wakacji z bezrobotnego przerodził się w przedsiębiorcę czyszczącego biura na Warmii i Mazurach. Poszło mu tak dobrze, że poprzednia firma chciała, aby wrócił. Nie zgodził się jednak i nadal prowadził swój biznes. Na razie jeszcze bardzo oszczędnie, bo smutne wspomnienia czasów bez pracy nie pozwalały na żadne szaleństwa. Ten plecak i kurtka to były pierwsze większe zakupy.
Wreszcie Miras był gotowy. Na wierzchu została tylko gruba teczka z papierami. Zbierał je od kilkunastu dni. Kiedy skończyło się półrocze i wystawiono oceny, zabrał się do przygotowania do spotkania z ekipą z wakacji. Tym razem chciał przyjechać przygotowany. W czasie poszukiwań korony cara i skrzyni z karabinami nikt z nich nie miał podstawowej wiedzy historycznej. Musieli wszystkiego uczyć się na bieżąco. „Teraz będzie inaczej” – pomyślał Miras i zaczął odwiedzać bibliotekę. Mimo wpadki na początku pani bibliotekarka okazała się pomocną kobietą. Przeczytał wszystko, co znalazł na temat generała „Grota”. Potem na komputerze domowym zagłębił się w Internet. Tam znalazł jeszcze więcej informacji. Wiedział prawie wszystko o generale Stefanie Grocie-Roweckim. Zamierzał wieczorem przed snem raz jeszcze przejrzeć wszystko, co zebrał. Zazdrościł swojej starszej siostrze, która studiowała na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim. Wieczory w czasie sesji egzaminacyjnej spędzała w swoim pokoju, siedząc w łóżku przy lampie i ucząc się z notatek. Wyglądała jak mądra pani profesor. Nigdy nie uważał jej za mądrą. Przecież powszechnie wiadomo, że starsze siostry nie są mądre. Ale wyglądała fajnie.
Monika sięgnęła po telefon. Ustawiła godzinę budzenia na ósmą dwadzieścia dwie. Wtedy usłyszała otwieranie drzwi wejściowych. W przedpokoju stał tata. Potwornie zmęczony wrócił z pracy.
Zapalił lampkę nad swoim łóżkiem. Obok, na podłodze, leżał spakowany plecak. Wszystko było gotowe do wyjazdu, na który czekał od końca sierpnia. Nie umiał myśleć o zbliżającym się spotkaniu bez emocji. Nie widział swoich przyjaciół na żywo tak długo, że niecierpliwość odbierała zdolność racjonalnego myślenia. Chciał natychmiast, w tej chwili, wyjść z domu i pojechać na dworzec PKP w Olsztynie. Wsiąść w dowolny pociąg jadący na południe do Warszawy.
Powstrzymał się jednak. Nauczony doświadczeniem poprzednich przygód postanowił nad wszystkim zastanawiać się dwa razy. Zdecydował się utrzymać wcześniejsze plany. Wściekał się na Igora, że nie zapisał ich na zajęcia z Bossem o generale „Grocie”, ale miał nadzieję, że zarazi ich tą myślą, której sam uległ. Ostatnie dni spędził na czynnościach, do których wcześniej nie przywykł. Przeczytał kilka książek tak starych, że papier był żółty, a okładki pokryte grubo kurzem. Oprócz tego zatopił się w Internecie, gdzie trafił na niebywałe i sensacyjne informacje o generale „Grocie”, o jego ostatnich dniach na wolności i nieujawnionej tajemnicy. Miras zamierzał o wszystkim opowiedzieć swoim przyjaciołom i ruszyć na kolejne poszukiwania.
Dlatego postanowił raz jeszcze przeczytać o Roweckim. Wziął do ręki teczkę z zebranymi materiałami i rozłożył ją na kolanach. Wyglądał jak prawdziwy badacz.
Przerzucił pierwsze strony notatek i odbitych na ksero stron z książek. Zostawił początki życia generała na później. Skupił się na fascynującym okresie drugiej wojny światowej i konspiracji. Na początku wojny Rowecki był pułkownikiem i zajmował się tworzeniem Warszawskiej Brygady Pancerno-Motorowej. W wyniku działań wojennych, które Miras szybko pominął, trafił do Warszawy. Zamierzał zapewnić byt rodzinie i pojechać do Francji, gdzie formowała się polska armia pod dowództwem generała Sikorskiego. W stolicy pod fałszywym nazwiskiem – Paweł Nowak – spotkał się z generałem Michałem Karaszewiczem-Tokarzewskim.
– Panie generale – Miras zasalutował sam do siebie i powiedział basem – melduję się z prośbą o pomoc w wyjeździe na Zachód. Chcę walczyć w naszej armii.
– Drogi panie pułkowniku – zmienił głos na łagodniejszy – rozumiem pana, ale tu jest kupa roboty…
Miras zastanowił się i powiedział swoim głosem:
– Nie… Generał nie powiedziałby „kupa”. Niemożliwe… Generał i „kupa”.
Chwilę się zastanawiał i znowu zaczął głosem Tokarzewskiego:
– Drogi panie pułkowniku. Rozumiem pana, ale tu jest dużo roboty. Niech pan zostanie i pracuje ze mną w konspiracji.
– OK – basem zgodził się Rowecki.
Rowecki oczywiście nie mógł powiedzieć „OK”, ale to już Mirasowi nie przeszkadzało. W każdym razie zgodził się zostać. Potem przyjmował różne pseudonimy: Jan, Grabica oraz Tur.
– Powinniśmy też mieć jakieś kryptonimy – powiedział Miras. – Ala na przykład mogłaby być „Czarna”, a Monika „Biała”. A Igor…? Nie wiem. Ja na szczęście jestem Miras.
Tych pseudonimów Rowecki miał całe mnóstwo. Miras uważał, że cwane było nazywanie kogoś tytułem naukowym albo funkcją. Na przykład „Prezes”, „Profesor”, „Doktor” czy „Dyrektor”. Wtedy nikt obcy nie mógł się domyślać, że chodzi o pseudonim.
– Czy zastałem profesora? – Chłopak udawał, że rozmawia przez telefon. – Nie? A, to pomyłka.
Jednym z pseudonimów używanych przez generała był „Inżynier”. Poza tym jeszcze „Rakoń” i „Kalina”. Jednak najlepszy, według Mirasa, był pseudonim Grot, którego używano do publicznych ogłoszeń.
– Generał „Grot” – chłopak na głos przeczytał z dumą podpis pod jednym ze skserowanych dokumentów.
Postać Roweckiego była dość powszechnie znana w stolicy przed wojną, więc pułkownik musiał się w czasie konspiracji zmienić, aby nie został rozpoznany. Dlatego ostrzygł się krótko, założył okulary i zaczął chodzić z drewnianą laską. Miras wyjął jedno z odbitych zdjęć Roweckiego i flamastrem dorysował grube okulary. Tym samym flamastrem przygładził też włosy. Potem jednak posunął się za daleko, bo dorysował zakręcone wąsy i hiszpańską bródkę. To było silniejsze od niego.
Okładka
Strona tytułowa
Strona redakcyjna
Rozdział 1. Wezwijcie pomoc!
Rozdział 2. Leci! Leeeeci!
Rozdział 3. Plany ulegają zmianie
Rozdział 4. Dużo czytania
Rozdział 5. Jeszcze was dorwiemy!
Rozdział 6. Ogolę się jutro…
Rozdział 7. Czy zwykłe notatki to przeżytek?
Rozdział 8. Akcja specjalna
Rozdział 9. Gonitwa
Rozdział 10. Czeczotowy fotel
Rozdział 11. Co ma „Góral” do „Grota”?
Rozdział 12. Zbyt bliskie spotkanie
Rozdział 13. My po narty
Rozdział 14. Okupacyjny obiad
Rozdział 15. Wszystko jest poezją
Rozdział 16. Kto może, ten śpi
Rozdział 17. Słodko-gorzko
Rozdział 18. Wyścig
Rozdział 19. Meble chyba odpuszczamy
Rozdział 20. Leniwie spędzić wieczór
Rozdział 21. Pieseł czy koteł?
Rozdział 22. Jak przejechać przez Pałac Kultury
Rozdział 23. Gdzie ten tramwaj?
Rozdział 24. Które to adresy?
Rozdział 25. Doktor Towiańska jest pod wrażeniem
Rozdział 26. W środku
Rozdział 27. Zapałka
Rozdział 28. Znowu moc urządzeń elektronicznych
Rozdział 29. To już nie jest gra na konsoli
Rozdział 30. Chyba idą
Rozdział 31. Ściana
Rozdział 32. Na froncie czarnymi literami
Zakończenie
Od autora