Gela. Skarb z Archiwum Ringelbluma - Libicka Monika - ebook

Gela. Skarb z Archiwum Ringelbluma ebook

Libicka Monika

4,2

Opis

Opowieść o Geli Seksztajn – tworzącej w przedwojennej Warszawie utalentowanej malarce, która zginęła podczas powstania w getcie wraz ze swoją córeczką i mężem, Izraelem Lichtensztejnem.

Prace Geli przetrwały wojnę ukryte w metalowej skrzynce i zakopane w piwnicy szkoły na terenie getta. Trafiły tam wraz z tysiącami innych dokumentów, zgromadzonymi przez członków konspiracyjnej organizacji Oneg Szabat. Jej obrazy nie mogłyby być dziś podziwiane, gdyby Emanuel Ringelblum nie wpadł na pomysł stworzenia archiwum, gdyby Izrael Lichtensztejn go nie ukrył, a Hersz Wasser (z pomocą Racheli Auerbach) nie zrobił wszystkiego, by po wojnie je odnaleźć i pokazać światu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 331

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (26 ocen)
15
5
3
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Nie ma grobów, nie ma kamiennych tablic. I nie ma człowieka z jego imieniem i nazwiskiem, z opowieścią najkrótszą, kim był i jak żył.

MAREK EDELMAN[1]

Coś, co się wydarza, a nie zostaje opowiedziane, przestaje istnieć i umiera.

OLGA TOKARCZUK[2]

GELA

Nikt nie wie, jak zginęła. Od ognia, wody czy kuli. Scenariusz ostatnich godzin jej życia możemy sobie tylko wyobrażać. Pod koniec kwietnia 1943 roku oddziały Jürgena Stroopa przesuwały się po terenie getta, z metodyczną dokładnością niszcząc dom po domu, zatapiając lub zadymiając piwnice i ukryte wewnątrz bunkry.

W rozmowie z Kazimierzem Moczarskim, przeprowadzonej po wojnie w więziennej celi, Stroop w psychopatycznym uniesieniu wspomina tamte dni. Opisuje, jak esesmani zajmują kolejne ulice, jak narasta zmasowany atak przy użyciu artylerii, miotaczy płomieni, min i coraz większej ilości materiałów wybuchowych: „Saperzy doszli do wielkiej wprawy w wysadzaniu budynków w powietrze. W pół godziny po wydanym rozkazie już się chałupa paliła! [...] Rozgardiasz niebywały. Pożary, dymy, płomienie, iskry pędzone wiatrem, kurz, fruwające pierze, zapachy przypalonych materaców i ciał, huk armat, granatów i łuny [...]”[3][1*].

Jaki los mógł spotkać matkę z dwuletnim dzieckiem, która znalazła się w tym piekle? Jeśli nie wywieziono jej ostatnimi transportami do Treblinki, co jest mało prawdopodobne, to zginęła w kwadracie ulic: Okopowej, Nowolipek, Smoczej i Gęsiej.

Po wojnie ten fragment miasta, dawniej należący do Muranowa, oficjalnie włączono w obręb dzielnicy Wola. Dawna Gęsia zmieniła nazwę na Anielewicza, a cała okolica została zabudowana blokami z wielkiej płyty albo czteropiętrowymi kamienicami. Pomiędzy nimi wiosną i latem zielenią się skwery. Posiano na nich trawę, posadzono żółto kwitnące forsycje i pachnące jaśminy. Tam, gdzie kiedyś stała żydowska świecka szkoła podstawowa imienia Bera Borochowa, dziś jest zadbane podwórze. Wychodzą na nie tylne okna kamienicy, której fasadę wytyczono wedle dawnego biegu ulicy Nowolipki.

Gdzieś w tej okolicy jest jej grób. Nie ma tu żadnej tabliczki, nie ma kamienia, który by ją upamiętniał. Do niedawna nic nie wskazywało na to, że tu – na dziedzińcu domu oznaczonego dziś numerem 28 – odnaleziono skarb warszawskiego getta, czyli Archiwum Ringelbluma[2*]. Dziesięć skrzynek ukrytych przez członków tajnej organizacji żydowskiej, Oneg Szabat: Izraela Lichtensztejna, Nachuma Grzywacza i Dawida Grabera. Skrzynki zakopano w piwnicy szkoły Borochowa, w dole pod podłogą. Potajemnie, szybko, w nerwowej atmosferze zbliżającego się końca.

Kobieta, której śladów szukam, nazywała się Gela Seksztajn, a jej córeczka miała na imię Margalit, co w języku hebrajskim znaczy „klejnot” lub „perła”. Pamięć o nich przetrwała w jednej ze skrzynek zakopanych w ostatnich dniach powstania w getcie. W skrzynce przechowały się też zapisane na kartce słowa Izraela Lichtensztejna:

Nie chcę podziękowań, żadnych pomników, żadnych pieśni pochwalnych, chcę jedynie by wspomniano o mnie [...]. Chcę by wspomniano o mojej żonie, Geli Seksztajn, zdolnej artystce malarce, której dziesiątki prac nie zostały wystawione, nie ujrzały światła dziennego[4].

Opowieść o Geli, o Archiwum, które przeniosło pamięć o niej przez czas, o ludziach, którzy je tworzyli i miejscach, które się z nimi wiążą, jest spisana na kartach tej książki. Na tyle, na ile udało się ją odtworzyć z tego, co zapamiętane lub zapisane.

PAMIĘĆ

Od kilku lat, gdy jadę z domu na Żoliborzu w stronę centrum Warszawy, przecinam wschodni kwartał Muranowa, dzielnicy odbudowanej i zasiedlonej po wojnie. Jej nazwa wywodzi się, wbrew pozorom, nie od murarskiego rzemiosła, ale od miejsca urodzenia pewnego weneckiego architekta, Giuseppe Bellottiego[3*], który w XVII wieku przybył do Warszawy i zatrudnił się u polskiego króla. W nagrodę za udane projekty i dekoracje wnętrz dostał od Jana III Sobieskiego ziemię w okolicy dzisiejszej ulicy Stawki. Wystawił tam sobie piękny, piętrowy dwór, z którego okien rozciągał się widok na piaszczysty brzeg rzeczki Drzasny. Okoliczne „małe sadzawki i większe stawy, źródełka, strugi, potoki i rzeczki spływające do Wisły”[5] kojarzyły się mistrzowi z pejzażem, który zapamiętał z dzieciństwa. Zapewne dlatego spowita mgłami wenecka wyspa Murano dała imię jego warszawskiej siedzibie. W kolejnych stuleciach nazwę tę rozciągnięto na spory kwartał miasta, a po wyzwoleniu na nową dzielnicę, którą zgodnie z wolą władz miasta oraz wytycznymi naczelnego architekta stolicy, Józefa Sigalina, wzniesiono na cmentarzu.

Dziś nikt już nie łączy tego rejonu z tęsknotą za weneckim pejzażem. To skojarzenie zostało wyparte ze zbiorowej pamięci przez wydarzenia pierwszej połowy XX wieku. Nie ma tu śladów po dawnym dworze, po rzeczce ani po sielankowym krajobrazie; są za to blizny po traumie, której ta ziemia była świadkiem. Dzisiejszy Muranów to architektoniczny pomnik osadzony na terenie dawnej Dzielnicy Północnej. Jej północną granicę wyznacza wiadukt nad torami i Dworzec Gdański. Gdy mijam ten wiadukt, przecinam ulicę Stawki, która też w nazwie nosi pamięć pierwotnego pejzażu tej dzielnicy. I tak samo jak reszta tej okolicy pamięć tę bezpowrotnie utraciła.

Po prawej stronie, 500 metrów w bok, Stawki krzyżuje się z Dziką. Przed wojną styk tych ulic wyznaczał kraniec placu należącego do Domu Składowego Miejskich Zakładów Zaopatrywania Warszawy. Ogrodzony płotem teren, wraz z długimi rzędami drewnianych baraków, był punktem zaopatrzeniowym dla całej Warszawy. Plac przylegał do bocznicy dawnej kolei obwodowej wytyczonej jeszcze w czasach zaboru rosyjskiego.

Towary przeładowywano z wagonów na furmanki, które podjeżdżały tu od wczesnego ranka. Warzywa, owoce, tkaniny, węgiel – co, kto sobie winszował. Codziennie o świcie zaczynał się tam rejwach, który cichł dopiero z nastaniem zmierzchu. Pokrzykiwania sprzedawców, rozmowy woźniców, stuk skrzyń rzucanych na platformy załadunkowe, zgrzyt drewnianych kół na piasku i przeciągły świst podjeżdżających torami składów mieszały się z odgłosami miasta, które gęstniało wokół.

Tuż przed wojną magazyny i rampy przeładunkowe sąsiadowały z dziedzińcem zespołu szkół powszechnych nr 112, 120 i 122. Szkoły miały rozpocząć nauczanie we wrześniu 1939 roku – w systemie oświaty zreformowanym przez ministra Janusza Jędrzejewicza. Jednak rok po zajęciu Warszawy Niemcy zmienili przeznaczenie tego miejsca. Obok niego utworzyli zamkniętą dzielnicę żydowską, a dziedziniec szkół i plac przeładunkowy – zwany teraz Umschlagplatz – wykorzystali do realizacji wytycznych z konferencji w Wannsee. Pociągi towarowe podjeżdżały na tę samą bocznicę, tuż pod mury getta. Dzięki temu załadunek wagonów przebiegał szybko i sprawnie. W ciągu dwóch miesięcy 1942 roku wywieziono stamtąd 300 tysięcy ludzi.

Dziś dokładnie w miejscu, przez które przechodziło się do wagonów, stoi monument w formie kamiennej bramy. Na wprost niej jest ściana z wykutymi w kamieniu imionami: Aba, Abel, Abiel, Abigail, Abital, Abner, Abraham, Abrasza,... Chawa,... Gabriel,... Hela,... Jakow,... Klara,... Leon,... Miriam,... Nachman,... Rojza,... Samuel... Imiona są ustawione w porządku alfabetycznym, zupełnie innym niż ten, w którym stawiali się tu ich właściciele. Mówią o tym, że każdy z nich miał swoją indywidualną historię. I każdy dostał wyrok. Bez sądu. Bez uzasadnienia i bez powodu.

Za kamienną bramą, w tle, widać wzniesione w latach 70. budynki należące do Spółdzielni Mieszkaniowej Stawki. Na internetowej stronie spółdzielni możemy przeczytać, że zajmuje ona „ponad sześciohektarowy obszar, na którym zlokalizowanych jest sześć budynków, w tym pięć mieszkalnych i jeden pawilon handlowo-usługowy”[6]. Spółdzielcy piszą też z pewną dumą, że w blokach z wielkiej płyty zastosowano technologię „ramy H w układzie podłużnym wraz z dużymi balkonami, co w ówczesnych czasach należało do rzadkości”[7]. O wojennej historii działki nie wspominają.

Jadę dalej przez Muranów, mijam Stawki i wjeżdżam w okolicę dawnych Nalewek. Gdyby chcieć narysować linię śladem ich przedwojennego biegu, trzeba by ją pociągnąć przez dachy budynków wzniesionych wzdłuż wytyczonej po wojnie ulicy Andersa. Stare Nalewki krzyżowałyby się z nią gdzieś na wysokości Świętojerskiej i biegły wzdłuż ogrodu Krasińskich aż do ulicy Długiej. W czasach, gdy Nalewki były centrum przedwojennej dzielnicy żydowskiej i tętniły życiem, ich bieg kończył się niedaleko budynku Głównej Biblioteki Judaistycznej. Wtedy z jego okien można było podziwiać regularne proporcje Wielkiej Synagogi wzniesionej w latach 70. XIX wieku. Świątynia uchodziła wówczas za jedną z najpiękniejszych w całej Rzeczpospolitej. Oba budynki, utrzymane w klasycystycznym stylu, tworzyły harmonijną kompozycję zdobiącą plac Tłomackie.

Ruiny Wielkiej Synagogi na Tłomackiem, po 16 maja 1943 roku, sygn. ŻIH-TŁO-35

Po stłumieniu powstania w getcie dowodzący operacją Jürgen Stroop wydał rozkaz wysadzenia synagogi. Wcześniej niemieccy saperzy spędzili dziesięć dni, nawiercając jej ściany i sufity tak, aby można było zniszczyć gmach naciśnięciem jednego guzika. Kwadrans po dwudziestej 16 maja 1943 roku Stroop osobiście dokonał detonacji i synagoga wyleciała w powietrze. Czterokolumnowy portyk z trójkątnym tympanonem, trzy nawy, niegdyś zdobione marmurem i eleganckimi tkaninami przetykanymi złotem i srebrem, półkolista absyda, czterospadowy dach z kwadratowym belwederem oraz piękna kopuła w kształcie korony zamieniły się w górę gruzu[8]. Zniknęły też hebrajskie słowa napisane 65 lat wcześniej na fryzie nad kolumnadą: „Niech ten, który umieścił imię swoje w domu tym, przekaże wam miłość i braterstwo, pokój i przyjaźń”.

Na zdjęciu zrobionym po wybuchu widać, że eksplozję przetrwały tylko dwa pięcioramienne kandelabry zdobiące wejściowe schody. Stroop uznał, że tego dnia zniknął ostatni symbol żydowskiej Warszawy.

Synagogi nigdy nie odbudowano, a w latach 50. władze Warszawy zdecydowały o nowym przeznaczeniu miejsca, na którym kiedyś stała. Wzniesiono tam dwudziestosiedmiopiętrowy Błękitny Wieżowiec. Obleczony niebieskim szkłem gigant skutecznie przytłoczył zabytkowe budynki w okolicy i wymazał ślad po zniszczonej synagodze.

Po wyzwoleniu Warszawy dawna Dzielnica Północna została przemeblowana i dostosowana do potrzeb odbudowywanego miasta. Dzisiejsze Tłomackie jest zastawioną szlabanem drogą dojazdową do garażu Błękitnego Wieżowca, a Nalewki to wąski pasek betonu wciśnięty między czteropiętrowe bloki, w poprzek dawnego biegu arterii. Na mapie gruzów narysowano nowe ulice, przesunięto place, zmieniono ich nazwy.

Nie było pieniędzy na wywożenie tego, co zostało ze zniszczonej dzielnicy: 200 hektarów rozłożonej na elementy materii, falującej do wysokości kilku metrów, obejmującej cztery miliony metrów sześciennych cegieł, resztek okien, drzwi, metalowych rur, mebli i popiołów tych, którzy kiedyś tu mieszkali. W ostatniej fazie istnienia getta, tuż przed powstaniem, żyło tam jeszcze prawie 60 tysięcy ludzi, z czego połowa nielegalnie, w ukryciu. Przeżyła tylko garstka.

Po wojnie nie było chętnych do prowadzenia prac ekshumacyjnych na tym terenie, a miasto potrzebowało nowych domów. W sierpniu 1949 roku tygodnik „Stolica” donosił:

Całe osiedle będzie wybudowane na 3–4 metrowej skarpie gruzowej pozostałej po domach byłego getta. Pozostawienie tego gruzu podyktowane jest nie tylko względami „historycznymi”, zadecydowały o tym również względy oszczędnościowe. Odgruzowanie terenu getta, wymagałoby bowiem 3-letniej pracy 10 tysięcy ludzi, 3-letniej pracy 7 pociągów oraz odpowiedniej ilości sprzętu[4*][9].

Nie wiadomo, kto dokonał tych obrazowych wyliczeń, ale pewne jest, że priorytetem stało się jak najszybsze stworzenie mieszkań dla 50 tysięcy nowych warszawiaków.

„Powszechny zapał budowlany” opisywany na łamach „Stolicy” piórem Feliksa Webera zapewniał właściwe tempo robót. W propagandowym pędzie łączono beton, cement i cegły. Powstawały galeriowce, punktowce i szybkościowce. Jeden z budynków (trzy piętra z 78 mieszkaniami) wykonano w 15 dni, wliczając w to przestoje z powodu niedziel i jednego dnia deszczu. Weber pisał:

W pierwszym dniu robót podwyższono betonowe fundamenty do poziomu przyszłej skarpy czyli do podłogi piwnicznej (2m). W ciągu dalszych dni wykonywano tu przez jedną dobę jedno piętro wraz ze stropem na połowie budynku, czyli przez dwie doby jedno kompletne piętro całego budynku. [...] Do budowy stanęły dwie normalne załogi, w tym 16 murarzy, 32 pomocników, 32–ch podręcznych, 10 betoniarzy i 30 cieśli. [...] Ogółem wykonano 4 kondygnacje z piwnicami, razem 15,5-m wysokości z całkowitą stolarką okienną[10].

W 1947 roku w budynku dawnej Biblioteki Judaistycznej, który szczęśliwym trafem przetrwał wojnę, ulokował się Żydowski Instytut Historyczny (ŻIH). Z jego okien można było teraz oglądać ruiny Wielkiej Synagogi. Sekretariat Instytutu wydawał różne zaświadczenia. Jedno z nich, z 3 maja 1949 roku, brzmiało:

Niniejszym zaświadcza się, że ob. Chononowicz Chaim jest delegowany na teren budowy na Muranowie do obserwowania robót, mających na celu oczyszczenie z gruzów tego terenu, i jest upoważniony do zabezpieczenia wszelkich żydowskich materiałów historycznych i innych przedmiotów zabytkowego znaczenia, wykopanych i znalezionych na tym terenie[11].

Drugi dokument z tego samego okresu to protokół przyjęcia przez ŻIH przedmiotów odnalezionych przy ulicy Świętojerskiej 34. Do protokołu zapisano: „cukierniczkę srebrną, 7 srebrnych kieliszków (różnych wielkości), 1 lichtarz 3-świecowy srebrny, srebrny ażurowy pasek (w dwóch częściach), 1 tacę metalowę wytłaczaną (deseń – winogrona), 1 papierośnicę srebrną, 1 kieliszek srebrny, 14 łyżeczek srebrnych herbacianych, 19 widelców srebrnych (różnej wielkości), 5 noży srebrnych (Gierlacha) [...]”[12].

Nowa dzielnica powstawała w tempie zawrotnym, ale jej lokatorzy zadomawiali się dużo wolniej. Przywozili ze sobą skromny dobytek gromadzony w powojennej rzeczywistości. Wnosili go na wyższe piętra, z czasem dokupowali nowe meble, dywany, lampy z papierowymi abażurami, wstawiali kwiaty w donice na parapetach, a obok na komodach ustawiali zdjęcia swoich bliskich. Ich marzenia, by tę przestrzeń skutecznie oswoić, powoli się spełniały. Jednak z upływem lat niezależnie od woli współczesnych przeszłość zaczęła wracać.

Ponad pół wieku później, w 2013 roku, Barbara Engelking i Jacek Leociak wydali Przewodnik po nieistniejącym mieście. Piszą w nim:

Chodząc dziś po obszarze byłego getta, doświadczamy szczególnego paradoksu uobecnienia pustki. Doświadczeniu temu towarzyszy swoiste poszerzenie widzenia, podwojenie perspektywy. Oto zaczynamy widzieć to, czego nie widzimy (wyobrażoną rekonstrukcję getta); natomiast w jakimś sensie nie widzimy już tego, co widzimy (rzeczywistości postrzeganej tu i teraz). Topografia współczesnego Muranowa staje się niejako przezroczystą zasłoną, która okrywa to, co naprawdę chcemy widzieć[13].

Podobną wrażliwość odnajduję u austriackiego pisarza, Martina Pollacka, syna i wnuka zdeklarowanych nazistów, którego ojciec w czasie wojny prześladował Żydów i Polaków na terenie Generalnej Guberni. Austriak, pisząc o pustce powstałej po wymordowaniu żydowskich mieszkańców Łodzi, używa metafory niegojącej się rany: „Miasto wygląda jakby przeszło amputację. Odcięto ważną jego część. Jak długo utrzymują się bóle fantomowe, tego nie wiemy. Przez jedno pokolenie? Dwa? Trzy?”[14].

W 2020 roku Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN zorganizowało wystawę Tu Muranów, której tematem było to, co ukryte pod powierzchnią. Wśród wielu artefaktów związanych z historią dzielnicy znalazły się przedmioty wykopane z ziemi kilka lat wcześniej podczas prac archeologicznych poprzedzających budowę muzeum. Ich stan różnił się od znalezisk zaprotokołowanych przez ŻIH tuż po wojnie. Na białym stole, w szklanych słojach, zwiedzający mogli zobaczyć: porcelanową łyżeczkę z odtłuczoną rączką, szklane wieczko od przezroczystego słoiczka na przyprawy, dwie butelki niedużej pojemności, fioletowy flakonik na perfumy, wyszczerbiony biały spodek od filiżanki (rozmiaru espresso), połamany kryształowy świecznik i fragment deserowego talerzyka. Jak słusznie zauważył jeden z recenzentów wystawy, przetrwało to, co najbardziej kruche i, teoretycznie, mające najmniejsze szanse na przetrwanie. Kruche jak zapisane dokumenty, jak pomalowany papier, jak akwarele, które też nie miały prawa ocaleć...

SKRZYNKI

Skrzynki zawierające Archiwum Ringelbluma wydobyto we wrześniu 1946 roku. Cztery lata później w tym samym miejscu prowadzono prace budowlane, podczas których przypadkiem trafiono na drugą część skarbu. Dwie kanki po mleku, które tak jak skrzynki były wypełnione po brzegi papierami. Trzeciej części nie odnaleziono do dziś. Niektórzy twierdzą, że nigdy nie istniała. W sumie odkryto ponad 30 tysięcy dokumentów. To wśród nich znalazły się dowody na istnienie Geli Seksztajn.

Żyła 36 lat. Zostało po niej 61 akwareli, 178 szkiców i 71 rysunków. Kilka zdjęć i dokumentów. Dwie kartki zapisane nie jej pismem: testament i krótki biogram. Wszystko włożone do metalowego pudła o wymiarach 50 × 30 × 15 cm. Razem z plikiem dokumentów jej męża i jego testamentem. Rysunki wykonane są ołówkiem, tuszem, czarną kredką, węglem oraz ołówkiem kopiowym. „Większość obiektów na krawędziach nosi ślady czerwonych lub zielonych linii, wzdłuż których artystka je przycinała, starając się przystosować ich wymiary do wielkości skrzynki”[15] – te informacje można znaleźć w naukowym opracowaniu doktor Magdaleny Tarnowskiej wydanym przez ŻIH niemal 70 lat po śmierci artystki.

Emanuel Ringelblum, przed 1939 rokiem, sygn. ŻIH-776114

ŻIH od zakończenia wojny przechowuje i bada wydobyte spod gruzów dokumenty, nazwane Archiwum Ringelbluma. Na stronie Instytutu jest przedwojenne zdjęcie twórcy Archiwum zrobione w czasach, gdy pochłaniała go praca nauczyciela i propagatora kultury jidysz. Być może ta fotografia powstała w 1927 roku, tuż po tym, jak młody Emanuel Ringelblum obronił doktorat na temat historii warszawskich Żydów. Obiektyw uchwycił spojrzenie człowieka, który wierzy w swoją misję. Pasjonuje go badanie przeszłości i jej znaczenia dla współczesnej społeczności żydowskiej. Dni ma wypełnione pracą i spotkaniami z żydowską młodzieżą. Czas, jaki musi stracić na pozowanie do zdjęcia, mógłby zapewne wypełnić dużo pożyteczniej. Stawia przed sobą nowe zadania, które realizuje, włączając w nie innych. Podobnie będzie robił 15 lat później w getcie, gdy przez jego ręce będą przechodziły wszystkie dokumenty gromadzone przez członków tajnego stowarzyszenia Oneg Szabat, które założył zaraz na początku istnienia warszawskiego getta. A potem prowadził tak długo, jak mógł.

Działalność Oneg Szabat trwała trzy lata. W tym czasie jego członkowie zbierali i archiwizowali: listy, ankiety, raporty, eseje, wywiady, gazety i fotografie; wszystko, co dotyczyło losów żydowskiej społeczności przed wojną i pod niemiecką okupacją. Kilkudziesięciu ludzi tworzyło – jak pisał Ringelblum – „jednolitą korporację, bratni związek, w którym wszyscy sobie pomagali”[16]. Łączyło ich przekonanie, że jedyną formą oporu przeciw hitlerowskim zbrodniom, jaka im pozostała, jest opowiedzenie o nich światu.

Jeden z nich, Menachem Mendel Kohn, pisał: „Uważam za święty obowiązek każdego, niezależnie od jego możliwości, kto widział zbrodnie dokonywane przez barbarzyńców w każdym żydowskim miasteczku, opisać wszystko, czego był świadkiem. Wszystko musi być zapisane, ani jednego szczegółu nie może zabraknąć. I kiedy przyjdzie czas [...] świat przeczyta i dowie się, co mordercy wyczyniali. Będzie to najmocniejszy materiał dla mściciela”[17].

Z kolei dziewiętnastoletni uczeń szkoły Borochowa, Dawid Graber, który brał udział w zakopywaniu Archiwum, notował tuż przed śmiercią: „Niech ten skarb dostanie się w dobre ręce, niech dożyje lepszych czasów, niech zaalarmuje świat o tym, co się stało w XX wieku. [...] Teraz możemy umrzeć... Wykonaliśmy naszą misję”[18].

W magazynach ŻIH-u znajduje się ponad 35 tysięcy obiektów archiwalnych, wśród nich: wspomnienia, dzienniki, fotografie, poezje i utwory pisane prozą. Ich autorami są mieszkańcy getta – zarówno warszawiacy, jak i ci, którzy wbrew swej woli zostali tu przesiedleni z innych części Polski i III Rzeszy. To oni stanowili pierwsze źródło informacji o prześladowaniach, jakim poddawana była ludność żydowska na terenach okupowanych. Ich relacje były rejestrowane, kopiowane i opracowywane przez zespół naukowców oraz badaczy społecznych, których do współpracy zaprosił pomysłodawca projektu, Emanuel Ringelblum.

Samuel Kassow, autor doskonałej monografii o Archiwum Ringelbluma, dostrzegł w pracy Oneg Szabat kontynuację działań żydowskich historyków sprzed wojny. Rejestracja codzienności „w ramach starannie przemyślanych projektów badawczych i za pomocą przygotowanych wcześniej kwestionariuszy”[19] – pisze Kassow – nawiązywała do tradycji Żydowskiego Instytutu Naukowego (Jidiszer Wisnszaftlecher Institut, JIWO) w Wilnie, stworzonego w połowie lat 20. przez grupę historyków i działaczy społecznych. Wyznawano tam pogląd, że badanie historii i gromadzenie dokumentacji polskich Żydów stanowi pracę na rzecz ich lepszej przyszłości.

Opowieść o Geli i o Archiwum, w którym przechowały się jej obrazy, splata się z historią trzech mężczyzn z jej pokolenia. Ich młodość i życie zawodowe przypadły na czasy II Rzeczpospolitej, a drogi skrzyżowały się w Warszawie pod koniec lat 30. Urodzeni, tak jak ona, w pierwszej dekadzie XX wieku, w różnych miejscach Polski, w odmiennych środowiskach, w czasie wojny razem z nią trafili do getta i tam związali się z projektem Oneg Szabat. Emanuel Ringelblum, Izrael Lichtensztejn i Hersz Wasser odegrali różne role w wędrówce Archiwum z otchłani getta na powierzchnię powojennego świata. Pierwszy je zainicjował i zorganizował, drugi – zabezpieczył i ukrył, a trzeci – zrobił wszystko, by po wojnie odnaleźć i pokazać światu.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

PRZYPISY

[1] Anka Grupińska, Odczytanie listy. Opowieści o warszawskich powstańcach Żydowskiej Organizacji Bojowej, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2014, s. 11.
[2] Olga Tokarczuk, Przemowa noblowska, https://www.nobelprize.org/uploads/2019/12/tokarczuk-lecture-polish.pdf; data dostępu: 13.01.2021.
[3] Kazimierz Moczarski, Rozmowy z katem, PIW, Warszawa 1985, s. 229.
[4]Archiwum Ringelbluma. Konspiracyjne Archiwum Getta Warszawy, t. 4, Życie i twórczość Geli Seksztajn, oprac. Magdalena Tarnowska, Żydowski Instytut Historyczny, Wydawnictwo DiG, Warszawa 2011, s. 14.
[5] Jacek Leociak, Biografie ulic: o żydowskich ulicach Warszawy od narodzin po Zagładę, Dom Spotkań z Historią, Warszawa 2017, s. 565.
[6]https://www.smstawki.pl/index.php?Id=110; data dostępu: 13.01.2021.
[7] Tamże.
[8] Karolina Głowacka, Życie duchowe i synagogi [w:] Echa dawnej Warszawy. Żydowska Warszawa, praca zbiorowa, Skarpa Warszawska, Warszawa 2019, s. 76.
[9] „Stolica: warszawski tygodnik ilustrowany” nr 29 (17 VIII 1949), s. 6.
[10] „Stolica: warszawski tygodnik ilustrowany” nr 38 (18 IX 1949), s. 5.
[11]Instytut. 70 lat historii ŻIH w dokumentach źródłowych, oprac. Helena Datner, Olga Pieńkowska, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2017, s. 68.
[12] Tamże, s. 70.
[13] Barbara Engelking, Jacek Leociak, Getto warszawskie. Przewodnik po nieistniejącym mieście, Stowarzyszenie Centrum Badań nad Zagładą Żydów, Warszawa 2013, s. 837.
[14] Martin Pollack, Topografia pamięci, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2017, s. 74.
[15]Archiwum Ringelbluma. Konspiracyjne Archiwum Getta Warszawy, s. XLII.
[16] Emanuel Ringelblum, Kronika getta warszawskiego: wrzesień 1939 – styczeń 1943, tłum. Adam Rutkowski, Czytelnik, Warszawa 1983, s. 494.
[17]Wstęp do większego tekstu o życiu społecznym ludności żydowskiej w getcie warszawskim [w:] Archiwum Ringelbluma. Konspiracyjne Archiwum Getta Warszawy, t. 34, Getto warszawskie, cz. II, red. Tadeusz Epsztein, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2016, s. 569. Zidentyfikowany jako tekst M.M. Kohna przez Samuela Kassowa, zob. tenże, Kto napisze naszą historię? Ukryte Archiwum Emanuela Ringelbluma, tłum. Grażyna Waluga, Olga Zienkiewicz, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2017, s. 277.
[18]Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, wybór i oprac. Marta Markowska, Ośrodek Karta, Warszawa 2008, s. 181.
[19] Samuel Kassow, Kto napisze naszą historię? Ukryte Archiwum Emanuela Ringelbluma, s. 14.
[1*] Przypisy bibliograficzne znajdują się na końcu książki, s. 385.
[2*] Gdy kończę tę książkę, w fazę realizacji wchodzi projekt upamiętnienia miejsca ukrycia Archiwum. Jego pomysłodawcą jest znany warszawski historyk, profesor Jacek Leociak, a realizatorami Stowarzyszenie Inicjatyw Społeczno-Kulturalnych „Stacja Muranów” i Stowarzyszenie Żydowski Instytut Historyczny. Pomnik, efekt wieloletnich starań, ma zostać odsłonięty w 2021 roku, w rocznicę wybuchu powstania w getcie.
[3*] W Polsce znanego jako Józef Bellotti.
[4*] We wszystkich cytatach pozostawiono oryginalną ortografię i interpunkcję. Redakcja nie ingerowała również merytorycznie w treść cytatów.
Projekt okładkiAleksandra Nałęcz-Jawecka Karolina Żelazińska
Zdjęcia na okładceGela Seksztajn/ Archiwum Ringelbluma, ŻIH;Gela z córkeczką/ sygn. ŻIH.AR.W.176a;Gela i Izrael/z arch. Ruth Lahav;Kwiaty, sygn. MŻIH A-925, ARG I 1457;Dziewczyna, sygn. MŻIH A-894, ARG I 1457
Redaktor prowadzącaDorota Jabłońska
RedakcjaMonika Szewczyk
KorektaJadwiga Piller Aleksandra Kubis
Wydawnictwo dołożyło wszelkich starań, aby dotrzeć do właścicieli praw do ilustracji, jednak w niektórych przypadkach bezskutecznie. Prosimy ewentualnych właścicieli praw o kontakt z wydawnictwem w celu uregulowania kwestii prawnych.
Copyright © by Monika Libicka, 2021 Copyright © Wielka Litera Sp. z o.o., Warszawa 2021
ISBN 978-83-8032-600-2
Wielka Litera Sp. z o.o. ul. Kosiarzy 37/53 02-953 Warszawa
Konwersja: eLitera s.c.