Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
12 osób interesuje się tą książką
Pokochaliście „MVP. The most valuable prize”? Musicie przeczytać „Give Me One Reason”.
„Kiedy byłam młodsza, sądziłam, że jestem motylem. A raczej chciałam nim być. […] Pomijana, niewidzialna, wyobrażałam sobie czasem, że korzystam z kamuflażu, który zapewniały mi moje barwne skrzydła. Skrzydła, które chroniły mnie przed złem, bo przecież dzięki nim mogłam odfrunąć. Uciec”.
Choć Sara i Adrien znają się od zawsze, tak naprawdę nic o sobie nie wiedzą. Przez lata mieszkali naprzeciwko siebie, ale ich rodziny nigdy za sobą nie przepadały. Teraz, studiując na jednej uczelni, mijają się bez słowa.
Gdy pewnej burzowej nocy Sara staje w drzwiach pokoju Adriena, chłopak wie, że musi jej pomóc. Dziewczyna opowiada mu o rozwodzie rodziców i o tym, że czuje się winna rozstania. Ma jednak pomysł, w jaki sposób może uratować ich związek. Planuje przejechać brytyjskie wybrzeże i uwiecznić na obrazach miejsca ważne dla historii rozpadającej się rodziny. Wierzy, że wspomnienia na nowo ożywią miłość jej rodziców. Poruszony tą opowieścią Adrien proponuje, że będzie jej towarzyszył.
Czy wspólna podróż na pewno jest dobrym pomysłem? I co zrobią, gdy będą musieli się pożegnać?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 335
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wydawczyni: Maria Mazurowska, Agata Ługowska
Redakcja: Kamila Recław
Korekta: Damian Pawłowski
Projekt oprawy: Anna Jamróz
DTP: pagegraph.pl
Copyright © 2025 by Aleksandra Rochowiak
Copyright © 2025, Young an imprint of Wydawnictwo Kobiece
Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie I
Białystok 2025
ISBN 978-83-8371-827-9
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk
Dla wszystkich motyli, które wciąż boją się zaryzykować i pofrunąć
PLAYLISTA
1. Shrek 2 – LOR
2. We Can’t Be Friends – Ariana Grande
3. PAM PAM PAM – Lor feat. Dawid Tyszkowsk
4. If You Love Her – Forest Blakk
5 . I Think They Call This Love – Elliot James Reay
6. Labyrinth – Taylor Swift
7. Till Forever Falls Apart – Ashe & FINNEAS
8. Until I Found You – Stephen Sanchez
9. Born With A Broken Heart – Damiano David
10. Birds Of A Feather – Billie Eilish
11. The Joker And The Queen – Ed Sheeran feat. Taylor Swift
12. breaking news – flowerovlove
13. All 4 Nothing – Lauw
14 golden hour – JVKE
15. Motyle I Ćmy – Sarsa
16. Forever – Lewis Capaldi
17. Wings – Birdy
18. Love Me Like There’s No Tomorrow – Freddie Mercury
19. All I Want – Kodaline
20. Thousand Miles Away – Citycreed
21. This Town – Niall Horan
22. Flaws – Calum Scott
23. Die With A Smile – Lady Gaga, Bruno Mars
24. Goo Goo Dolls – Iris
Rozdział 1
Adrien
– Zaliczone! – Wypowiadając te słowa, jednocześnie wypuściłem z ust taką ilość powietrza, że śmiało mógłbym ponosić odpowiedzialność za zwiększoną produkcję dwutlenku węgla. Nie sądziłem nawet, że moje płuca są w stanie aż tyle go pomieścić.
– Serio? – Rick, mój najlepszy kumpel, a zarazem współlokator z akademika poklepał mnie po ramieniu. – Udało ci się?
Skinąłem głową i przykucnąłem na środku korytarza, plecy opierając o jedną ze ścian pomalowanych na mdły, beżowożółty kolor. Ukryłem poczerwieniałą ze stresu twarz w dłoniach i ponownie westchnąłem. Tym razem odrobinę ciszej.
– Już myślałem, że mnie obleje – przyznałem, podnosząc wzrok i obserwując cztery ostatnie osoby kręcące się przed salą, w której odbywał się ustny egzamin z kinematografii. – Na śmierć zapomniałem, kto opracował chronofotograf*, a potem pomieszałem podstawowe pojęcia.
– I jak wybrnąłeś? – Rick uniósł brwi i spoglądał na mnie z góry.
– Profesor musiał mieć dziś wyjątkowo dobry humor, bo o dziwo kazał mi się uspokoić i zaczęliśmy wszystko od początku. Gdyby nie to, jak nic miałbym poprawkę.
– Czyli co? – Kumpel trącił mnie butem w łydkę. – Wakacje?
– Wakacje – przyznałem z nieskrywaną ulgą. W końcu czekałem na nie niemal dziesięć miesięcy.
Byłem na drugim, a właściwie dzięki zaliczonemu przed chwilą egzaminowi, już na trzecim roku filmoznawstwa na Camberwell University i każdy kolejny dzień przybliżał mnie do osiągnięcia zamierzonego przed laty celu. Tego dnia czekała mnie ostatnia noc w akademiku, a co za tym idzie – huczna impreza na zakończenie roku akademickiego. Jutro natomiast zamierzałem wrócić do domu, by się zregenerować po wyczerpującej sesji i cieszyć prawie trzema beztroskimi miesiącami. Nie miałem konkretnych planów na nadchodzące tygodnie. Właściwie tak bardzo skupiłem się na tym, by zaliczyć rok, że kompletnie nie myślałem o tym, co zrobię, kiedy będę mógł się w końcu uwolnić od podręczników i notatek, które udało mi się sporządzić przez dwa semestry. Wiedziałem za to, że postaram się, by te wakacje były niezapomniane.
Przy wyborze kierunku studiów kierowałem się hobby, które narodziło się, gdy byłem jeszcze w szkole podstawowej. Zarywałem wtedy noce, śledząc dostępne na internetowych platformach streamingowych filmy oraz seriale, a potem nieprzytomny przysypiałem na lekcjach. Lubiłem oglądać nowe produkcje, ale przede wszystkim wracać do starych, powstałych jeszcze nim przyszedłem na świat czy nawet tych, które w młodości podziwiali moi nieżyjący już dziadkowie.
Zachwycałem się technicznymi rozwiązaniami z dawnych lat, rozwojem kinematografii i tym, jak olbrzymi postęp dokonał się dzięki rozkwitowi techniki efektów specjalnych. Wyjście do centrum handlowego zazwyczaj kończyłem przed wielkim ekranem, na którym wyświetlano szumnie promowane premiery, ale zdecydowanie częściej zdarzało mi się wstępować do niszowych, lokalnych kin, by rzucić okiem na zapomniane, a mimo to wciąż dobre ekranizacje. Czasem poznawałem tam prawdziwe perełki. Z niecierpliwością też wyczekiwałem kolejnej ceremonii rozdania Oscarów czy festiwalu filmowego w Cannes. Pasjonowałem się obrazami przewijającymi się przed moimi oczami i tym, jak potrafiły wywołać we mnie nieznane wcześniej emocje. Uwielbiałem to, że wzbudzały we mnie lęk, irytację, rozbawiały mnie, a nawet wzruszały! Czy to nie wspaniałe, że kompletnie mi nieznane, osoby potrafiły mimiką, gestem i zachowaniem bawić się moimi emocjami w tak wielowymiarowy sposób?
To dlatego kochałem wszystko, co było związane z filmem, chociaż nie widziałem siebie w roli animatora kultury czy scenarzysty. Ale krytyk filmowy? To byłoby coś. Marzyłem o przedpremierowych pokazach, własnej rubryce w gazecie czy portalu internetowym. Mógłbym się w końcu dzielić ze światem tym, co sądzę o danym tytule, i wyłuszczać jego wady i zalety, przy okazji pomagając innym w podjęciu decyzji, na jaki seans się udać i z jakim serialem spędzić dzisiejszy wieczór. Do tego dążyłem. Chciałem poszerzać swoją wiedzę, nauczyć się, na co zwracać uwagę podczas seansu, i zapoznać ze wszystkimi procesami związanymi z powstawaniem danej produkcji. To dlatego rozpocząłem studia, mimo że nie zawsze odnajdywałem się w tym całym studenckim świecie. Ze wszystkich sił próbowałem się jednak do niego dopasować.
– Myślisz, że Meg i ty dzisiaj… – Rick zawiesił głos i zaczął poruszać zaczepnie brwiami, przez co miałem ochotę zaciągnąć mu na oczy kaptur, który chwilę wcześniej założył na swoją niesforną czuprynę. Jego jasne i kręcone kosmyki podskakiwały wesoło z każdym krokiem.
Pokręciłem głową.
– Nie czuję tego. Nawet jeślibym chciał.
– No co ty gadasz, błagam, Adrien! Meg lata za tobą od kilku tygodni. Nie wierzę, że nie chcesz spróbować.
Zerknąłem na niego z ukosa, kiedy zbiegaliśmy po klatce schodowej, by wyjść z budynku, w którym odbywało się zaliczenie.
– Wiem o tym, nie jestem głupi. Ale traktuję ją jak koleżankę. Po prostu. – Wzruszyłem ramionami i otworzyłem drzwi na oścież.
Za nami połowa lipca, lecz niebo bez przerwy zasnuwały ciemne chmury, a słońce wychylało się spomiędzy nich wyjątkowo rzadko. Mimo to temperatura nieustannie oscylowała w okolicy trzydziestu stopni Celsjusza, przez co niełatwo było wytrzymać w takiej duchocie. Miałem nadzieję, że zła pogodowa passa z dnia na dzień się odmieni i pozwoli nam czerpać przyjemność z nadchodzących, wolnych tygodni.
– Meg jest super, naprawdę bardzo ją lubię – kontynuowałem, chcąc się pozbyć wyrzutów sumienia.
Mówiłem prawdę. Meg Scott chodziła ze mną na animację i kulturę antyczną. Siadaliśmy wtedy zazwyczaj obok siebie i dyskutowaliśmy na tematy związane z filmem. Czasem spotykaliśmy się w bibliotece, żeby wspólnie przygotować się do kolokwium albo wykonać zadany przez wykładowców projekt. Tylko ślepy by nie zauważył, że miała na mnie crusha, ale ja, choć darzyłem ją ogromną sympatią, nigdy nie wiązałem z nią jakiejkolwiek przyszłości. Mogliśmy się przyjaźnić. Nic więcej zaoferować nie mogłem, chociaż od kilku tygodni jawnie mnie podrywała.
– To tylko koleżanka. Uczymy się razem, rozmawiamy o kinie. I tyle. To znaczy nie jestem idiotą i wiem, że rzuciłaby się w moje ramiona, gdybym tylko o to poprosił. Ale nie zrobię tego.
Rick przewrócił oczami i wymownie się skrzywił. Dołeczek w jego policzku się pogłębił.
– Kto by myślał, że Adrien Walker będzie aż tak wybredny.
– Nie jestem wybredny. – Trąciłem go w żebra, kiedy szliśmy przez dziedziniec. – Ja po prostu chyba jeszcze…
Nigdy nie byłem zakochany, chciałem dokończyć, ale Rick wszedł mi w słowo:
– O wilku mowa.
Wskazał delikatnym ruchem głowy na biegnącą w naszym kierunku dziewczynę.
– Adrien! – zawołała, machając do mnie plikiem kartek. Prawdopodobnie wracała z jakiegoś egzaminu. Chyba nawet wspominała coś na jego temat poprzedniego dnia, ale zestresowany zbliżającym się zaliczeniem nie do końca potrafiłem się skupić na tym, co mówi. – I jak ci poszło? Zdałeś? O, hej, Rick – przywitała mojego kumpla, jakby wcześniej jakimś cudem umknęła jej jego obecność.
Ten zaś pomachał do niej z zapałem.
– Zdałem. Mogę odetchnąć, chociaż…
Meg nie czekała na dalszą część mojej wypowiedzi, tylko rzuciła mi się na szyję. Notatki, które trzymała w ręku, rozsypały się po trawniku, a jej blond włosy połaskotały mnie w nos. Była prawie mojego wzrostu, więc nie miała najmniejszego problemu z tym, by zaciskać ręce na moim karku i ocierać się twarzą o mój policzek. Stwierdzenie, iż czułem się w tamtym momencie niezręcznie, byłoby lekkim niedopowiedzeniem.
– Mówiłam! – pisnęła, nie wypuszczając mnie z objęć. Podskoczyła dwukrotnie i odsunęła się odrobinę, by spojrzeć mi w oczy. – Wiedziałam, że dasz radę.
Uśmiechnąłem się do niej blado i niespokojnie poruszyłem, by wreszcie się od niej uwolnić. W tej samej chwili Rick zaczął zbierać upuszczone przez nią kartki. Postanowiłem mu pomóc, by zająć czymś ręce i uniknąć kolejnego wymuszonego kontaktu cielesnego.
– Wracacie dziś do domu? Czy idziecie na imprezę? – zapytała.
Podałem jej notatki.
Rick zarzucił mi rękę na ramiona i wyszczerzył się do niej.
– Pewnie, że idziemy na imprezę. Muszę po raz ostatni rozruszać Adriena, zanim się rozstaniemy. – Udał, że ociera łzę z policzka.
– Nie przesadzaj, przecież masz do mnie wpaść na początku sierpnia – przypomniałem mu.
– Ale do tego czasu będę tęsknił. A ty, Meg? Będziesz tęsknić za Adrienem?
Nagle opanowała mnie paląca potrzeba, by udusić najlepszego kumpla. Gdyby nie to, że miałem przed sobą perspektywę beztroskich tygodni spędzonych kilkadziesiąt kilometrów od Ricka, pozwoliłbym swoim palcom zacisnąć się na jego szyi.
– Będę. – Meg spojrzała mi prosto w oczy. Jej błękitne tęczówki zdawały się prześwietlać mnie na wylot, a zarazem biło z nich pragnienie, bym odwzajemnił się podobnym wyznaniem. – Oczywiście, że będę.
Przełknąłem ślinę i zakłopotany tą niezręczną wymianą zdań przeczesałem palcami swoje ciemne, pozostające w zwyczajowym nieładzie włosy.
– Daj spokój – zaśmiałem się sztucznie. – Przez wakacje pewnie ani razu o mnie nie pomyślisz.
Odniosłem wrażenie, że mówiąc to, pogrążyłem się jeszcze bardziej. I wcale się nie pomyliłem.
– A mnie się wydaje, że Meg nie zapomni o tobie nawet na moment, mam rację? – zwrócił się do niej Rick, a ja zacząłem nabierać przekonania, że odcięcie mu dopływu powietrza do tego kurzego móżdżku zadziałałoby na moją korzyść.
– Pewnie. – Na jej policzkach pojawił się subtelny rumieniec wywołany przez idiotyczne insynuacje Ricka.
Chcąc uciec jak najdalej od zakochanej we mnie koleżanki, poklepałem się po kieszeniach spodni i przybrałem bezradną minę.
– Szlag, przepraszam was, ale nie wziąłem chyba telefonu z sali – skłamałem, wycofując się powoli. – Zobaczymy się na imprezie?
– Jasne. – Meg założyła za ucho włosy, mrugając zdecydowanie szybciej, niż to konieczne.
– To do zobaczenia! – Machnąłem jej na pożegnanie i zacząłem biec w kierunku budynku, który opuściliśmy przed kilkoma chwilami.
Rick deptał mi po piętach. Miał szczęście, że stroniłem od bójek, inaczej policzyłbym się z nim, gdy tylko zniknęliśmy z pola widzenia dziewczyny.
– Nie zapomniałeś telefonu, prawda? – dopytywał, dławiąc się wstrzymywanym śmiechem.
– Oczywiście, że nie, idioto. A ty już nie żyjesz. – Spojrzałem na niego, z trudem panując nad rozlewającą się po moich wnętrznościach irytacją.
– Ale dlaczego? – chichotał. – Przecież Meg wiedziała, że to tylko żarty.
– Na pewno tak właśnie pomyślała – prychnąłem, obchodząc budynek dookoła tak, by ruszyć w kierunku akademika i nie natknąć się ponownie na przyjaciółkę. – Następnym razem skopię ci tyłek i nie będę się wcale przejmował tym, że ktoś na to patrzy.
– Oj, daj spokój, było całkiem zabawnie.
– Chyba dla ciebie.
Przemierzaliśmy właśnie jeden z małych leśnych zagajników usytuowanych w centrum kampusu. Od akademika dzielił nas jeszcze kilkuminutowy spacer, dlatego Rick zaproponował, żebyśmy zapalili. Sam nigdy nie sięgnąłbym po papierosa, zdarzało mi się to jednak w towarzystwie znajomych.
– Weź, nie gniewaj się. Wiesz, że uwielbiam siać zamęt. – Naigrywał się ze mnie.
Obracałem w palcach papierosa, wbijając wzrok w jego żarzącą się końcówkę.
– Wiem, ale nie znoszę tego. Poza tym nie powinieneś robić Meg niepotrzebnych nadziei. Jeszcze sobie pomyśli, że naopowiadałem ci coś na jej temat, a ja poważnie nie biorę jej pod uwagę. Nie szukam dziewczyny. Dopiero co skończyłem dwadzieścia jeden lat i nie widzę sensu w pakowaniu się w jakiekolwiek związki.
Rick poklepał mnie po ramieniu w przepraszającym geście.
– Poniosło mnie, sorry. Po prostu mi się wydaje, że do siebie pasujecie!
– Ani trochę. – Pokręciłem głową i zaciągnąłem się gryzącym dymem.
– Nigdy nie mów nigdy – wymruczał, ale zignorowałem go.
Na moment zapadła między nami cisza. Rick jednak nie lubił milczeć, dlatego, by rozładować powstałe między nami napięcie, szybko zmienił temat.
– Ciekawe, co dzisiaj odwalą chłopaki z ostatniego roku.
– Nie mam pojęcia i wolę nawet się nad tym nie zastanawiać. Nie chcę skończyć ze stabilizatorem na kolanie, jak dwa miesiące temu.
Kiedy Rick namówił mnie, bym poszedł z nim pod koniec maja na organizowaną przez ostatni rocznik domówkę poza kampusem, omal nie przypłaciłem tego trwałym urazem. Pod wpływem alkoholu, ale i też ogólnie panującej atmosfery, wziąłem udział w głupich zawodach w zjeździe na desce snowboardowej ze szczytu schodów. Jak można się domyślić, zaliczyłem spektakularną glebę i uszkodziłem sobie kolano, przez co przez kilkanaście dni nie byłem w stanie wyprostować lewej nogi. Obiecałem sobie, że więcej nie popełnię tego błędu i nie dam się namówić na udział w kolejnych, kretyńskich zabawach, które przychodzą do głowy po spożyciu nadmiernej ilości alkoholu.
– E tam, przynajmniej było zabawnie.
Rick, jak przystało na prawdziwego pozera, śmiał się najgłośniej, ale nie odważył się podjąć rzuconego nam wtedy wyzwania.
– Zależy dla kogo.
Zgasiliśmy papierosy, przydeptując je na piaszczystej dróżce i wyszliśmy na polanę prowadzącą prosto do naszego akademika. Rick zaśmiewał się bez przerwy na wspomnienie mojego upadku i dramatycznej walki z balustradą, w której utkwiła deska jednego ze studentów. Ja natomiast udawałem, że bawię się równie dobrze co on, zawieszając wzrok na siedzącej na trawie dziewczynie, której sylwetka wyłoniła się zza jednego z krzewów. Choć widziałem tylko tył jej głowy i spływające po jej plecach dwa warkocze, od razu wiedziałem do kogo należały.
Znałem Sarę Montgomery od zawsze. Choć tak naprawdę nie znałem jej wcale. Mieszkała w Heartland od urodzenia, podobnie jak ja. Jej dom znajdował się po przeciwnej stronie ulicy, ustawiony drzwiami wejściowymi idealnie na wprost naszych, tak że niekiedy wybiegając na zewnątrz, stawałem z nią twarzą w twarz, choć prawie nigdy na nią nie patrzyłem. Budynek, w którym mieszkała, był zaniedbany i zdecydowanie starszy od tego, w którym się wychowywałem. Miał drewniane okiennice i pokryte łuszczącą się, szarą farbą ściany. Otaczał go skromny ogródek, z nierówno przystrzyżoną trawą, po którym biegała na boso jako mała dziewczynka, ubrana w letnie sukienki. Zawsze, ale to zawsze z zaplecionymi dwoma, cienkimi warkoczykami. Ten dom był swojego rodzaju sensacją w naszej okolicy, podobnie jak cała rodzina Montgomerych, która nie cieszyła się zbyt dobrą opinią.
Kiedy byliśmy starsi, mniej więcej w pierwszych latach szkoły podstawowej, zdarzało się, że Sara niespodziewanie przyłączała się do mnie i moich znajomych, gdy ganialiśmy się po sąsiedztwie, grając w berka czy policjantów i złodziei. Biegała wtedy za nami, a na jej okrągłej, lekko rumianej twarzy malował się nieśmiały uśmiech. Sprawiała wrażenie zagubionej, ale i szczęśliwej, chociaż nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek słyszał, jak ktoś ją do nas zaprasza. Znikała tak szybko, jak się pojawiała i sam do dzisiaj nie wiem, jak jej się udawało wmieszać się w nasz mały tłumek, bo w końcu przy żadnej z takich zabaw nie zamieniła z nikim ani słowa. A może to tylko do mnie nie chciała się odzywać?
Wtedy miałem to gdzieś.
W każdym razie ta dziewczyna, choć w dużej mierze ledwo dostrzegałem jej obecność, towarzyszyła mi przez całe życie. Niczym codziennie mijany budynek, który wciąż stoi na rogu sąsiedniej dzielnicy. I to może odrobinę smutne, a nawet brutalne, ale właśnie tym była dla mnie Sara – nie żywą istotą, a elementem krajobrazu, zupełnie bez znaczenia dopóki znajdował się na swoim miejscu.
Przez lata jeździliśmy jednym autobusem do szkoły, póki nie dorobiłem się prawa jazdy i nie przesiadłem do auta. Mijaliśmy się też na licealnych korytarzach, jednak ani ja, ani ona nie poświęcaliśmy sobie więcej niż ułamka sekundy uwagi. Ona wiecznie zgarbiona, z głową wciśniętą między podniesione, zaciskające się na podręcznikach ramiona i kołyszącymi się wokół jej twarzy warkoczykami, z ołówkiem wsuniętym za ucho przebiegała od klasy do klasy, ignorując otaczający ją świat.
Teraz jednak coś się zmieniło.
Kiedy na początku tego roku zobaczyłem ją na uczelnianym korytarzu, nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Nie było nic dziwnego w tym, że przez większość życia uczęszczaliśmy do tych samych szkół. Byliśmy sąsiadami i dzieliła nas jedynie niewielka różnica wieku. Gdy jednak wybierałem uniwersytet, na którym chciałbym studiować filmoznawstwo, nie podejrzewałem nawet, że nasze drogi ponownie się ze sobą przetną. Z tego, co udało mi się wydedukować, Sara studiowała architekturę, chociaż nie byłem tego w stu procentach pewien. Z jakiegoś niejasnego dla mnie powodu zdarzało mi się zastanawiać nad tym, jak spędza wolny czas po zajęciach i czy udało jej się z kimś zaprzyjaźnić. Czy ona też mnie widziała? A może wybrała uniwersytet ze względu na mnie?
To głupota, wiedziałem o tym. A mimo to w mojej głowie od czasu do czasu pojawiały się takie idiotyczne myśli.
Tak czy inaczej, w dniu, w którym natknąłem się na nią po raz pierwszy na terenie kampusu, zrozumiałem, że wróciliśmy do punktu wyjścia, znów będziemy na siebie wpadać, tym razem podczas studiów. Obecnie jednak świadomość tego, że jest tak niedaleko mnie, dawała mi jakieś przedziwne poczucie bezpieczeństwa. Że tu, na Camberwell University jest jakaś cząstka mojego domu.
Po kilku miesiącach dotarło do mnie, że Sara mnie ignoruje, podobnie jak ja ją przez całe życie. Mimo upływających miesięcy nie wyłamałem się z tego nieoficjalnego zwyczaju, lecz coraz częściej przyłapywałem się na tym, że podążam za nią wzrokiem, kiedy tylko znalazła się w jego zasięgu. Wiedziałem już, że nigdy z nikim nie rozmawia. Spędzała samotnie przerwy, a w czasie lunchu, zamiast udać się do stołówki, przesiadywała na dziedzińcu ze szkicownikiem w dłoni.
Intrygowała mnie ta jej cicha i zamknięta postawa. Mimo to nie próbowałem się do niej zbliżać. Nie widziałem powodu, dla którego miałbym to robić. Nawet jeśli raz, może dwa, czułem niejasną potrzebę przekroczenia granicy, która pojawiła się między nami, gdy byliśmy jeszcze dziećmi.
Teraz, kiedy mijaliśmy ją z Rickiem, jak zwykle była sama. Jej ramiona podrygiwały nieregularnie, a na skrzyżowanych nogach spoczywał szkicownik, z którym nigdy się nie rozstawała. Zdarzało mi się zastanawiać nad tym, co zawierał i jak wyglądały tworzone przez nią rysunki. Choć zapewne nie były przeznaczone do tego, by ktokolwiek je podziwiał.
Rozdział 2
Adrien
Wieczorem tego samego dnia pojechaliśmy z Rickiem do sklepu, by zaopatrzyć się w zapasy słonych przekąsek i alkoholu. Impreza w domu sąsiadującym z naszym kampusem była składkowa, więc zadbaliśmy o to, by nie wpaść na nią z pustymi rękami. Kiedy przebierałem się ze starych dresów w bardziej wyjściowe ciuchy, zadzwonił mój telefon.
– Mama? – Zdziwiłem się. Rozmawialiśmy dziś w południe, po egzaminie z historii kinematografii, więc nie miałem pojęcia, czego mogłaby jeszcze ode mnie chcieć. Zawsze na bieżąco zdawałem jej relację ze wszystkich zaliczeń. Może i nie byłem z nią jakoś mocno zżyty, ale rodzicom zależało na mojej edukacji i w szkole średniej wykładali naprawdę duże pieniądze na korepetytorów, bym mógł znaleźć się w miejscu, w którym obecnie jestem.
– Hej, skarbie. Ja tylko na chwilę – odezwała się. Przez moment zdawało mi się, że z oddali słyszę szept taty. – Słuchaj, kojarzysz naszych sąsiadów, tych z naprzeciwka?
Przewróciłem oczami, świadomy tego, że przecież nie może mnie zobaczyć, i poprawiłem kaptur. Co to w ogóle za pytanie? Przecież od zawsze mieszkaliśmy na tej samej ulicy, jak mógłbym ich nie kojarzyć?
– No tak, mamo. To Montgomery’owie.
– Chodziłeś z ich córką do szkoły.
– Zgadza się. Mówiłem ci nawet kiedyś, że dostała się na moją uczelnię.
– Ach tak – mruknęła. – Dziwni z nich ludzie.
Zawsze tak mówiła o rodzinie Sary.
„Dziwni ludzie”.
Może i miała rację? Nigdy tak naprawdę nie mieliśmy okazji ich poznać, co już samo w sobie wydawało się odrobinę niepokojące. Rodzice Sary nie brali udziału w zebraniach miejskich ani sąsiedzkich grillach, mimo że jeszcze kilka lat temu otrzymywali zaproszenia od mieszkańców naszej dzielnicy, z których rzecz jasna nigdy nie skorzystali. Prowadzili bardzo spokojne, ale samotne życie, podobnie jak ich córka. Nie mieli chyba żadnych przyjaciół ani dalszej rodziny. Nie widziałem, by kiedykolwiek ktoś ich odwiedzał. Nawet w święta. Gdy byłem młodszy, zastanawiałem się, czy przypadkiem Mikołaj też nie omija ich domu szerokim łukiem.
Mama właśnie zdawała mi relację z tego, jak kiedyś pan Montgomery zapomniał wystawić śmietnika i musiał sam załadować samochód workami pełnymi śmieci, a potem wywieźć je na wysypisko. Piszczała i prychała z dezaprobatą na samą myśl o tym, jak strasznie musiały cuchnąć, kiedy transportował je aż za miasto.
– Okej, rozumiem, to faktycznie dziwne. Ale po co mi o tym mówisz? – dopytywałem.
Słyszałem, jak mama nabiera w usta jakiegoś napoju, a następnie głośno go przełyka. Prawdopodobnie zaschło jej w gardle po tym całym zbędnym wywodzie na temat Montgomerych.
– Bo stało się coś, na co chyba wszyscy czekali! Dziś rano na ich podwórku pojawiła się tablica informacyjna z ofertą sprzedaży! Montgomery’owie się wyprowadzają!
Zmarszczyłem czoło i kompletnie skołowany przysiadłem na blacie biurka. Okej… I co w związku z tym? Nie miałem pojęcia, co zrobić z tą informacją. I czemu mama uznała, że powinna mi ją przekazać. Nie obchodziło mnie, co robią nasi sąsiedzi z naprzeciwka. Jak dla mnie mogliby nawet polecieć na księżyc. Kiedy powiedziałem o tym mamie, nie była zadowolona.
– Czy ty siebie słyszysz? Powinieneś się cieszyć. Najwięksi dziwacy z naszego osiedla w końcu poszukają miejsca, od którego nie będą aż tak odstawać. Umówmy się, nie pasowali do Heartland. Dziwię się, że już dawno nie zdecydowali się opuścić miasta.
Wkurzyłem się na to, jak mama niemal otwiera szampana z okazji wyprowadzki Montgomerych. Przecież nikomu nie robili krzywdy tym, że nie nawiązywali przyjaźni. Nikomu nie przeszkadzali. Po prostu wrośli w krajobraz naszego miasteczka niczym stały element. Element, którego nie zauważałem, ale wiedziałem, że znajduje się na swoim miejscu.
– Mamo, to, co mówisz, jest bez sensu.
– Przestań, twój ojciec jest tego samego zdania i…
W tym momencie drzwi do mojego pokoju otworzyły się z hukiem.
– Gotowy? – To Rick wrócił właśnie od swojej dziewczyny, która mieszkała w żeńskim akademiku po drugiej stronie kampusu. Z potarganymi włosami i wyciągniętą ze spodni koszulą wyglądał tak, jakby przed chwilą skończył uprawiać seks. I zapewne tym właśnie się zajmował przez ostatnie dwadzieścia minut.
– Sorry, muszę kończyć – przerwałem mamie jej niejasną teorię na temat psychopatów i nie czekając na odpowiedź, zakończyłem połączenie.
Z jakichś niejasnych względów ta rozmowa odrobinę mnie zirytowała.
– Coś się stało? – zapytał na widok mojej skwaszonej miny.
– Nieważne. – Pokręciłem głową i podszedłem do małego lusterka ustawionego na parapecie. – Moja mama szuka sensacji i tyle.
Palcami przeczesałem swoje ciemne, delikatnie falowane włosy i przyjrzałem się swojemu odbiciu. Nie wyglądałem tak dobrze, jak bym sobie tego życzył. Pod brązowymi oczami wyraźnie odznaczały się sine worki, których nabawiłem się, zakuwając do egzaminów. Jasna cera odrobinę poszarzała, a uśmiech nie wydawał się szczery. Gdyby to zależało ode mnie, przesiedziałbym ten wieczór w pokoju, zdawałem sobie jednak doskonale sprawę, że Rick mi tego nie daruje. Żeby nie wdawać się z nim w zbędne dyskusje, ostatni raz poprawiłem czarną bluzę i ruszyłem do drzwi.
– Zamierzam dziś zapomnieć, jak się nazywam – uprzedził mnie Rick, sięgając po nasze plecaki wypełnione alkoholem i przekąskami.
– Ja wręcz przeciwnie. Jutro z samego rana wracam do domu – przypomniałem mu.
Zbiegliśmy po schodach, po czym wypadliśmy na pogrążający się w mroku dziedziniec.
– Nie mógłbyś ruszyć wieczorem? Przecież akademik mamy opłacony do końca miesiąca, moglibyśmy się trochę zabawić z innymi na kampusie.
W odpowiedzi jedynie pokręciłem głową. Atmosfera po imprezach zazwyczaj stawała się mocno niekomfortowa. Większość uczestników mierzyła się z kacem, miłosnym zawodem albo po prostu potrzebowała odespać szaloną noc. Ja wolałem unikać takich sytuacji, z resztą jaki był sens w przesiadywaniu w pustym pokoju tylko po to, by wyczekiwać skacowanego kumpla, który w okolicach południa wróci od swojej dziewczyny, by zbić ze mną piątkę na pożegnanie?
– Jeszcze będziesz tego żałował – wytknął mi.
– Może wtedy zacznę uczyć się na błędach – udałem, że jego słowa do mnie trafiają i roześmiałem się cicho.
Po opuszczeniu terenu uczelni skręciliśmy w wąską uliczkę, na końcu której znajdował się dom studentów ostatniego roku. To właśnie oni byli na tyle nieodpowiedzialni, by wziąć na siebie organizację tego całego przedsięwzięcia. Już po jakichś dziesięciu minutach marszu z daleka dało się słyszeć odgłosy basów i wrzaski zadowolonych z zakończenia kolejnego etapu edukacji dwudziestokilkulatków. Na wejściu powitała nas Amanda, dziewczyna Ricka, i zarzucając mu ręce na szyje, niemal wciągnęła go do środka.
– Cześć, Amanda, też miło cię widzieć – powiedziałem do jej pleców świadomy, że i tak mnie nie usłyszy.
Chwilę później znalazłem się w zatłoczonym salonie, gdzie potrącałem stopami porozrzucane i pozgniatane kubki, które wcześniej na bank wypełnione były drinkami. Po przepchnięciu się między tańczącym i rozwrzeszczanym towarzystwem wkroczyłem do kuchni, która również oblegana była przez popijających piwo studentów.
Przywitałem się ze wszystkimi, choć nie znałem co najmniej połowy ze spoglądających na mnie twarzy, i zabrałem się do rozpakowywania plecaka. Rick już dawno zniknął z pola mojego widzenia. Nic nowego.
Piwo i szkocką schowałem do lodówki, zatrzymując jedną butelkę napoju dla siebie. Chipsy i inne wysoko kaloryczne smakołyki rzuciłem po prostu na blat. Z szuflady obok kuchenki wyciągnąłem zdezelowany otwieracz i przyłożyłem go do kapsla. W tej samej chwili poczułem na swoim ramieniu ciężar czyjejś dłoni.
– Tu jesteś! – Meg przekrzykiwała rozmowy i muzykę, uśmiechając się przy tym szeroko.
– Hej! – zawołałem, machając jej dopiero co otwartą butelką przed nosem. – Chcesz?
– Jasne!
Blond włosy odrzuciła do tyłu, odsłaniając przy tym wystające obojczyki. Miała na sobie skórzany top bez ramiączek i dopasowane, obcisłe legginsy. Wyglądała bardzo ładnie, jak zwykle zresztą.
Podałem jej alkohol i stuknęliśmy się szyjkami, wznosząc toast.
– To co, za wakacje? – zaproponowałem.
– Za wakacje!
Upiła łyk i ponownie posłała mi promienny uśmiech. Rozmawialiśmy chwilę o wykładowcach, wspominaliśmy ostatnie tygodnie spędzone na nauce i podzieliliśmy się opiniami o obejrzanych niedawno serialach. W pewnym momencie przysunęła się do mnie i ułożyła palce na moim przedramieniu. Musiałem się do niej nachylić, by słyszeć, o co pyta.
– To jakie plany na najbliższe dni, tygodnie?
Miałem wrażenie, że jej usta muskają płatek mojego ucha.
– Sam jeszcze nie wiem. – Wyprostowałem się i wzruszyłem ramionami, ignorując to, jak dziwnie się poczułem, będąc tak blisko niej. – Chyba najpierw chcę odpocząć. Może gdzieś wyjadę. Albo po prostu odnowię stare znajomości. A ty?
Meg przekrzywiła głowę i wbiła we mnie przenikliwy wzrok. Byłbym idiotą, gdybym nie odczytywał znaków, które mi wysyłała. Choć do tej pory okazywała mi swoje względy odrobinę subtelniej, teraz bez dwóch zdań stawała się coraz bardziej bezpośrednia.
– Trudno planować, kiedy coś innego zaprząta twoje myśli.
Okej, doskonale zdawałem sobie sprawę, że chciała pociągnąć ten temat dalej. Niestety, w przeciwieństwie do niej nie miałem na to najmniejszej ochoty, dlatego by zyskać na czasie, przyłożyłem szyjkę butelki do ust i upiłem z niej kilka naprawdę potężnych łyków.
Bez przerwy główkowałem też, jak mógłbym wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji i szybko zmienić temat, lecz zakłopotany tą całą wymianą zdań i sposobem, w jaki Meg na mnie patrzyła, nie mogłem zebrać myśli.
Na szczęście z opresji wybawił mnie Rick.
– Stary, myślałem, że wyszedłeś – wytknął mi z nutą pretensji w głosie. Jego oczy lśniły, wskazując na znaczny poziom upojenia, a ubranie przesiąknięte było zapachem papierosów. – O, cześć, Meg.
– To ty gdzieś zniknąłeś. Nawet nie wiem, kiedy – odpowiedziałem.
– Amanda chciała, żebyśmy wyszli od razu do ogrodu. Graliśmy w piwnego ping ponga z jej koleżankami. Nie wiem, jak to możliwe, ale przegraliśmy. – Parsknął śmiechem i sięgnął do lodówki po kolejną butelkę.
Cóż, to by wyjaśniało, jak to możliwe, że w tak krótkim czasie zdążył się aż tak upić.
– A wy? Co tam porabiacie? – zwrócił się do mnie i Meg.
Dziewczyna przysunęła się odrobinę, ocierając swoim ramieniem o moją bluzę. Miałem ochotę wskoczyć na szafkę, byle zaznaczyć dystans, który powinien nas dzielić.
– Rozmawialiśmy o wakacyjnych planach – odpowiedziała, mocząc usta w alkoholu.
– Mówiłem już, że jadę do Adriena w sierpniu?
Skinęła głową.
– Jego rodzice wylatują na tydzień, ma wolną chatę i…
Brwi mojego kumpla niespodziewanie się uniosły i niemal połączyły nad jego orlim nosem. Wiedziałem, że to nie wróżyło niczego dobrego. Alkohol w połączeniu z jego niewyparzonym językiem mógł zwiastować tylko katastrofę.
I nie myliłem się.
– Ej, może zabierzesz się ze mną i Amandą? Adrien, sam powiedz, czy to nie zajebisty pomysł? – Rozpromienił się, a ja miałem ochotę wepchnąć mu butelkę z piwem do gardła, byle się zamknął.
– Najlepszy – bąknąłem, z trudem powstrzymując grymas niezadowolenia.
– Serio, nie miałbyś nic przeciwko? – Meg spojrzała mi prosto w oczy. Powoli wpadałem w panikę.
– Jasne, że nie – zapewniłem ją z fałszywą nutą.
No bo co, do diabła, miałem w takiej sytuacji powiedzieć? Wiesz co, Meg, lubię cię, ale nie tak bardzo, jak byś chciała? Albo, że to dość kiepski plan, patrząc na to, że od kilku tygodni zamiast skupić się na przyjaźni, trochę za bardzo się do mnie kleisz?
Daję słowo, gdyby w jej oczodoły wkręcić żarówki, te przepaliłyby się od zbyt wysokiego napięcia wywołanego ekscytacją.
– No i mamy to! – Zadowolony z siebie Rick klepnął mnie w ramię. Niech tylko wytrzeźwieje. Wtedy się z nim policzę. – Będę spał u Walkera na podłodze, a ty i Amanda w gościnnym. Chyba, że coś się zmieni. – Puścił jej oczko.
Chociaż w kuchni panował hałas, nie dało się w nim nie wychwycić zadowolonego piśnięcia Meg. Przytłoczony tym wszystkim, co się właśnie wydarzyło, przewróciłem oczami.
– Taaa… zgadamy się – mruknąłem, po czym wychyliłem do końca zawartość butelki i sięgnąłem po kolejną. – A teraz sorry, muszę… gdzieś iść.
– Gdzie? – zdziwił się Rick.
Jak najdalej od was – miałem ochotę odpowiedzieć. Ale zamiast tego krzyknąłem, zostawiając ich za plecami.
– Później ci powiem!
I czym prędzej wybiegłem do ogrodu.
Chcąc znaleźć jakiekolwiek zajęcie i uniknąć napastowania przez Meg, niemal godzinę rozgrywałem mecze w piwnego ping ponga. Powietrze na tyłach domu było ciężkie i duszne. Pomimo ciemności nagrzane budynki i ulice oddawały swoje ciepło, utrzymując wciąż nieznośnie wysoką temperaturę, która tylko wzmagała działanie alkoholu.
Sam już nie wiedziałem, ile wypiłem. Instynkty, którymi się kierowałem, powoli zanikały, a mój humor zdecydowanie się poprawił. Zapomniałem już nawet, że powinienem się złościć na Ricka, dlatego stałem z nim na środku trawnika, przytulając go do siebie i wyznając mu dozgonną przyjaźń.
Musieliśmy wyglądać komicznie, choć nie byliśmy jedynymi idiotami, którzy pod wpływem spożytych procentów przyrzekali sobie miłość aż po grób w tak wylewny sposób.
Dochodziła druga, kiedy zdecydowałem się wrócić do akademika. Pomimo wcześniejszych założeń wypiłem dużo więcej, niż zamierzałem, przez co byłem niemal pewien, że to przesunie mój wyjazd o kilka godzin. Pożegnałem się z Amandą, Rickiem i Meg, która omal nie pocałowała mnie prosto w usta. O dziwo, kiedy jej wargi wylądowały tuż przy moich, wcale nie miałem ochoty jej odepchnąć. Chociaż utrzymywałem, że nie szukam związku, moje ciało zareagowało na jej bliskość. Oczywiście winny był temu wypity alkohol, nie zmieniało to jednak faktu, że dawno nie byłem z żadną dziewczyną.
Nie chcąc popełnić błędu, odsunąłem się od niej gwałtownie i odwróciłem, by opuścić ganek. Przetarłem twarz dłonią i wypuściłem ze świstem powietrze z ust. Przeczuwałem, że czeka mnie niełatwy spacer. Obraz przed moimi oczami się rozmywał, a ulica falowała, zaburzając zmysł równowagi.
Przechodząc na drugą stronę, nagle dostrzegłem jakiś ruch.
A może tylko to sobie wyobraziłem? W każdym razie mój zamroczony umysł łaknący przygód niczym filmowy Indiana Jones postanowił to czym prędzej sprawdzić i rozwiązać nurtującą mnie zagadkę. Chwiejąc się na boki, stawiałem niepewne kroki, aż dotarłem do chodnika ciągnącego się wzdłuż nieogrodzonej posesji. Od razu nabrałem pewności, że coś, a raczej ktoś siedział na trawie, naprzeciwko domu wynajmowanego przez studentów, wpatrywał się w fasadę budynku i wyraźnie obserwował przez okna, co takiego dzieje się w środku. Popychany ciekawością, ale i kompletnie bezsensowną złością, ruszyłem prosto na intruza, by go przepędzić.
W życiu bym się nie spodziewał, że tajemniczym podglądaczem okaże się Sara Montgomery.
Kiedy zrozumiałem, z kim mam do czynienia, i przyjrzałem się jej z bliska, odkryłem, że dziewczyna nie przyszła tu, by obserwować imprezowiczów, ale… szkicować. Jej profil oświetlała przenośna, maleńka lampka zamocowana na szkicowniku. Mimo rozmytego obrazu dostrzegłem, że za ucho wetknięty ma ołówek. Wokół jej skrzyżowanych nóg leżały rozrzucone kredki, a dwa warkocze kołysały się nad kartką, po której zawzięcie bazgrała.
– Ej, co tu robisz? – odezwałem się, zatrzymując się kilka kroków od niej.
Sara podskoczyła i nie podnosząc wzroku, zamaszystym ruchem zatrzasnęła szkicownik. Jej przenośna lampka odpięła się i upadła na trawnik. Spłoszona dziewczyna zaczęła zbierać w popłochu kredki i wciskać je do spoczywającej u jej stóp torby.
– Nie chciałem cię przestraszyć. – Starałem się ją uspokoić, ale zachowywała się tak, jakby mnie nie usłyszała.
Kiedy udało jej się umieścić kredki i notes w lnianej torebce, zerwała się z ziemi.
– Poczekaj! – zawołałem, podążając jej śladem. Sam nie wiem, czemu to zrobiłem. Przecież Sara i ja nigdy ze sobą nie rozmawialiśmy. Czułem jednak, że nie powinienem pozwolić jej odejść. – Przepraszam, że ci przeszkodziłem.
Ale Sara nie odpowiedziała. Zamiast tego wcisnęła dłonie w kieszenie za dużej bluzy i przyspieszając kroku, zmierzała w kierunku kampusu.
Musiałem zacząć biec, by ją dogonić, co nie było wcale takie łatwe, biorąc pod uwagę mój stan. Kiedy się już z nią zrównałem, wpadłem na kolejny beznadziejny pomysł. Niewiele myśląc, zaszedłem jej drogę i wymusiłem na niej chwilowy postój. Światło latarni rozganiało mrok, w którym próbowała ukryć swoją twarz. O dziwo, wcale nie musiałem jej się przyglądać, bo doskonale znałem kolor jej zielonych oczu. I mały, delikatnie skrzywiony nos. No i usta. Zawsze zaciśnięte w wąską linię. W ostatnich miesiącach widywałem ją zbyt często, by wyrzucić ten obraz ze swoich myśli. I byłem tym faktem odrobinę zaskoczony.
Zanim zdążyłem ugryźć się w język, wypaliłem:
– Co ty na to, żebyśmy wrócili jutro razem do domu? Semestr się skończył, a i tak mieszkamy obok siebie.
Sara podniosła wzrok i obrzuciła mnie pełnym niedowierzania spojrzeniem. A może była wściekła? Szlag, przez wypity alkohol nie było mi łatwo odczytać jej nastrój. Poza tym sam nie mogłem rozumieć swojego postępowania. Po jaką cholerę jej to proponuję? Nie zdążyłem się jednak nad tym zastanowić, bo musiałem ją powstrzymać, nim mi ucieknie. Próbowała mnie wyminąć, ale udało mi się zatoczyć na tyle, by ponownie zagrodzić jej drogę i przy okazji nie upaść.
– Poczekaj. Wyjeżdżam w południe. Zamiast tłuc się autobusem, możesz zabrać się ze mną. – Brnąłem w to, choć przecież nie widziałem w tym najmniejszego sensu.
Sara była jednak nieugięta. Tym razem trąciła mnie ramieniem i obeszła czym prędzej, by wyrwać się z potrzasku, w którym się znalazła. Kiedy mnie mijała, jej długi warkoczyk otarł się o mój łokieć. A gdy już myślałem, że zostawi mnie na środku ulicy bez słowa, zanim dostatecznie się ode mnie oddaliła, odkrzyknęła przez ramię:
– Dzięki, ale nie. I lepiej, żebyś w takim stanie nie łaził nocą po mieście.
A ja pomyślałem wtedy, że ma naprawdę ładny głos.
Szczerząc się sam do siebie jak typowy podpity kretyn, wróciłem do wcześniejszego marszu, jednak omal się nie poślizgnąłem na czymś, co niespodziewanie znalazło się pod moim butem. Przykucnąłem, a przy moich stopach dostrzegłem czerwony ołówek, który wcześniej trzymała za uchem. Wyciągnąłem rękę, by go podnieść, a następnie wsunąć do tylnej kieszeni spodni.
Rozdział 3
Adrien
Następnego ranka obudziłem się w zdecydowanie lepszej formie, niż zakładałem. Biorąc pod uwagę stan upojenia, w jakim się znalazłem, wracając do akademika, mogłem się założyć o sto funtów, że ból głowy i uczucie rozbicia będą towarzyszyły mi co najmniej do południa. Kac okazał się zaskakująco łaskawy i prócz nieposkromionego pragnienia ominęły mnie tego dnia wszystkie inne objawy.
Mimo wszystko wolałem się nie spieszyć. W końcu dobre samopoczucie nie musiało gwarantować stuprocentowej trzeźwości, dlatego zanim wyruszyłem w podróż powrotną do domu, postanowiłem się przejść.
Dochodziła dziesiąta, kiedy skończyłem pakować auto. Nie było tego dużo. Przez kolejny rok pobytu w Camberwell University starałem się zgromadzić w niewielkim, dwuosobowym pokoju tylko niezbędne rzeczy. Przestałem zasypywać każdą wolną powierzchnię filmowymi gadżetami, a ciuchy ograniczyłem do minimum.
Po wszystkim, korzystając z naprawdę ładnej pogody, postanowiłem podejść pod żeński akademik, który znajdował się po przeciwnej stronie kampusu. Istniała szansa, że Rick, który podstępem wślizgnął się do środka i spał w pokoju Amandy, zdążył się obudzić. Może zgodnie z tym, co proponował, miałby ochotę poszwendać się po okolicy, dopóki się nie upewnię, że mogę wsiąść za kółko?
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej