Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Podwarszawskie Łomianki końcówki lat dziewięćdziesiątych. Kamil nie ma lekko w życiu, - najpierw traci ojca, później ślad ginie po jego młodszej siostrze. Nierozwiązana przez lata sprawa spędza mu sen z powiek, odbijając się na wszystkich aspektach życia. I gdy zaczyna dochodzić do wniosku, że powinien to po prostu zostawić i spróbować iść dalej, zdarza się coś, czego zupełnie się nie spodziewał. Trafia na ślad, który może mu pomóc rozwiązać zagadkę i zamknąć sprawę, którą już wszyscy odpuścili. Musi się jednak spieszyć - poziom wody zagrażającej wylaniem Wisły wzrasta z dnia na dzień. Opowieść, gdzie tajemnica splata się z poświęceniem, a główny bohater odkrywa, że obsesyjne grzebanie w przeszłości może czasem mieć opłakane skutki.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 372
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
CZĘŚĆ PIERWSZA
ROZDZIAŁ 1
LIPIEC 1997
PIĄTEK
Kamil znudzonym wzrokiem śledził wiadomości wyświetlane w starym telewizorze wiszącym nad barem. Prezenterzy pojawiali się na wzniesieniach, by pokazać za sobą całe pola i łąki zalane wodą. Występowali w kamizelkach odblaskowych i żółtych kaskach przy szybko budowanych wałach przeciwpowodziowych, przez co przypominali bardziej korespondentów wojennych aniżeli reporterów okolicznych stacji. W tle ludzie przenosili cały swój dobytek, tamowali wąskie przejścia i kładli worki wzdłuż bram wjazdowych, ze ściśniętym sercem zastanawiając się, czy zdążą, czy ta wysokość wystarczy. Często woda przychodziła w nocy. Często udowadniała, że to, co robią wystraszeni ludzie, nie wystarczy.
Odwrócił wzrok od wiadomości. Było mu przykro, że ludzie tracą dorobek życia w jeden dzień, ale w sumie najważniejszą informacją było dla niego to, kiedy i czy w ogóle fala powodziowa dotrze do Mazowieckiego[1]. Jeżeli tak, to kiedy przebije się przez Warszawę i wyleje w gorzej ufortyfikowanych Łomiankach? Jak tego dnia będzie wyglądało miasto, w którym wychował się i mieszkał? Czy możliwe, by woda dotarła aż na ulicę Warszawską? Czy da wtedy się jeździć autem, czy zawyją syreny? Czy znajdzie w sobie dość determinacji, by w nocy jechać na wały i układać worki z piaskiem?
Zamachał ręką, jakby chciał odgonić pytania latające wokół jego głowy niczym natrętne, tłuste muchy. Skierował swoją uwagę w stronę baru. Po raz setny tego dnia poprawił podkładki pod piwo. Przesunął solniczki, upewniając się, że stoją w równym rzędzie. Po chwili wahania to samo zrobił z pieprzniczkami i wykałaczkami. Prześlizgnął wzrokiem po ciemnej, drewnianej zabudowie lokalu. Uśmiechnięci jazzmani patrzyli na niego z politowaniem ze swoich czarno-białych zdjęć, czule obejmujących saksofony i szczerzących białe zęby zza lakierowanych fortepianów. Posłał im nienawistne spojrzenie.
Ziewnął i przeniósł wzrok na ulicę. Zbliżała się osiemnasta, ruch się wzmagał. To musiało być fajne, tak siedzieć za kierownicą i jechać przed siebie. Nie zastanawiać się gdzie, po co, za ile. Po prostu gaz do dechy, wiatr we włosach i jakaś fajna nuta łupiąca w głośnikach. Zostawić problemy za sobą, obserwować, jak zmniejszają się we wstecznym lusterku, spowite delikatną mgiełką spalin. Jeszcze tak położyć dłoń na udzie dziewczyny...
Westchnął.
Przechodniów też było sporo, ale im akurat nie zazdrościł. Jeżeli akurat ostatnio nie padało, to robiło się niemożliwie gorąco. Lato zdecydowało się szybciej wypchnąć wiosnę z kalendarza i temperatura osiągała prawie dwadzieścia pięć stopni w cieniu.
Wtedy otworzyły się drzwi do lokalu, Kamil czujnie uniósł wzrok i wyprostował się niczym struna. Nawet nie spostrzegł, kiedy w jego rękach znalazły się złapana szklanka i szmatka. Przecież nie mogło być tak, że barman stoi za ladą i się nudzi. O nie, w Tykwie zawsze było co robić. Obserwował więc wejście, pucując szkło, gotów na zaprezentowanie zębów w uprzejmym, lecz niezbyt nachalnym uśmiechu numer pięć.
Była szczupła, średniego wzrostu, miała na sobie klasyczną, białą koszulkę z cienkimi ramiączkami, ledwie, ledwie dosięgającą do wąskich dżinsów, które, jak dopiero spostrzegł, nosiła bez paska. Na zadbanych stopach miała delikatne, letnie klapki. Burza kołyszących się, ciężkich, kruczoczarnych loków skrywała drobną, idealnie symetryczną twarz. Zmrużyła piwne oczy, a wąskie, drobne usta uniosły się w subtelnym uśmiechu.
Następnie podeszła do lekko oszołomionego barmana, z którego dłoni bezwładnie zwisała szmatka do polerowania szkła. Wspięła się na palce i pochyliła nad barem, wyciągając smukłą szyję w stronę Kamila. Ich usta spotkały się w namiętnym pocałunku, po którym jeszcze przez dłuższą chwilę chłopak delektował się słodkim smakiem pomadki Aśki.
– Cześć, kochanie – powiedziała kokieteryjnie.
Kamil potrzebował chwili, by ochłonąć; momentami nie wierzył, że jest w związku z taką laską.
– No hej.
Aśka usiadła przy barze i wbiła spojrzenie w chłopaka.
– Co tam? Widzę, że dzisiaj znowu tłumy.
– No. Ledwo cię słyszę przez ten hałas – odparł z uśmiechem.
– Do której pracujesz?
– Dziesiąta trzydzieści. Potem musimy trochę ogarnąć i jestem cały twój. – Starał się być pewny siebie, może odrobinę zalotny, ale wyszło jak zwykle.
– Oj, no to późno będziemy. – Aśka odrobinę sposępniała.
– Gdzie będziemy? – Kamil zmarszczył brwi i nim zdążył uświadomić sobie, jak olbrzymi błąd popełnił, było już za późno.
– Przecież dzisiaj jest impreza u Dominiki – wyszeptała lodowatym tonem, chociaż na jej twarzy nadal gościł uśmiech. Który, swoją drogą, przypominał wyszczerzonego rekina tuż przed odgryzieniem głowy ofierze.
Kamilowi dziwnie zaschło w gardle.
– No jasne. Impreza, dzisiaj. Kuba mi przypomniał wczoraj. Miał po mnie... to znaczy po nas – poprawił się, dostrzegłszy kolejny zwiastun nawałnicy – miał po nas wpaść o dziesiątej.
– A pracę kończysz pół godziny później? Jeszcze jakieś ogarnianie tego bałaganu, i co? W domu będziesz po jedenastej. Wiesz chociaż, w co się ubierzesz? Przecież jeszcze będziesz musiał się wykąpać, ja nie idę na imprezę z takim brudasem.
– Ale przecież nie mogę tego tak zostawić. – Chłopak przewrócił oczami. – Potrzebuję tej roboty.
Aśka odwróciła wzrok, ale jej oblicze nieco złagodniało. Kamil czuł, że najgorsze już za nim.
– Szybko się uwinę, przygotuję bar już wcześniej do zamknięcia, wszystko pomyję, potem tylko kasę zrobię i o dwudziestej drugiej trzydzieści pięć wychodzę.
Dziewczyna posłała mu łagodne spojrzenie.
– No dobra, ale jak się spóźnisz...
Wzruszył ramionami. Jak przed zamknięciem wpadnie tu banda głodnych ludzi, to nic z tym nie zrobi. Będzie musiał im podawać przekąski i alkohol, aż im się znudzi. I żadne z nich nie miało na to większego wpływu. Dziewczyna wyciągnęła rękę po jego dłoń.
– Ale błagam cię, streszczaj się. Nie chcę się za bardzo spóźnić.
– Spokojnie, przecież będziemy szybko. Mówię ci, ciuchy mam już uszykowane. Szybki prysznic, pięć minut i jestem gotowy. Kuba już pewnie będzie na mnie czekał, potem prosto po ciebie.
„Tylko jeszcze nie wiem, jak szybko dotrę z roboty do domu” – pomyślał, ale zdecydował się to przemilczeć. Miał autobus o 22.27, a następny dopiero o 22.49. Musi zdążyć na ten pierwszy, czyli musi zamknąć lokal parę minut przed czasem. Jeżeli szefostwo się dowie...
– A powiedz mi, jak ci minął dzień? Chcesz piwko?
– Nie, muszę wracać na chatę i się ogarnąć. – Aśka się uśmiechnęła. – I wyjść na spacer z psem. Wpadłam tylko się przywitać i zobaczyć, czy nie kręcisz na boku z jakąś lafiryndą.
I tyle ją widział. Gdy tylko zamknęła drzwi, Kamil wystrzelił na zaplecze jak oparzony, dopadł do wiszącego na ścianie telefonu i wykręcił numer Kuby. Czekał kilka długich sygnałów, podczas których wznosił modły do wszystkich świętych, ale nikt nie odbierał.
– Halo? – W końcu w słuchawce rozległ się przyjemny, kobiecy głos.
– Dzień dobry, tu Kamil, czy jest tam może gdzieś Kuba?
– O, cześć. Tak, już go wołam.
Chłopak odruchowo odsunął słuchawkę od ucha i usłyszał wrzask z drugiej strony linii.
– Już idzie.
– Dziękuję.
Po chwili usłyszał kroki.
– Siemka.
– Stary, słuchaj, jest problem. Zupełnie zapomniałem o tej imprezie, Aśka tu była, powiedziałem, że mnie zgarniesz z chaty, ale jak nie zdążę na autobus, to będę późno w domu i nie dam rady się ogarnąć. Dasz radę po mnie...
– Tak, spoko – przerwał mu z lekkim, acz przyjacielskim politowaniem.
– Dobra. To po drodze zajedź do mojej chaty, mama ci rzuci ciuchy, i wpadaj do Tykwy.
– Nie ma sprawy. Będę przed dziesiątą, okej?
– Na spokojnie. Ogarnę się, zamknę bar i możemy lecieć. Pewnie będziemy przed Aśką na miejscu.
– To widzimy się. Na razie!
– Narka. I dzięki! Ratujesz mi dupę.
Kamil z uśmiechem odłożył słuchawkę na widełki. Teraz wystarczyło ogarnąć cały bar na długo przed zamknięciem.
Zrobił nieco kwaśną minę, gdy zobaczył, jak drzwi stają otworem i do środka wchodzi grupa rozgadanych facetów.
Zdążyli. Nie do końca tak szybko, jak planował, ale grunt, że nie spóźnili się za bardzo, ale nie byli też za wcześnie. W końcu czasem moment wejścia na imprezę jest dość istotny.
Dojechali autem Kuby. Nowiusieńkim volkswagenem golfem, prosto z salonu, który rodzice sprezentowali synowi przed paroma miesiącami bez jakiegoś specjalnego powodu. Po prostu skoro zrobił prawo jazdy, to posiadanie własnego auta wydawało się logicznym następnym krokiem. Kamil czuł dziwny ucisk w brzuchu niemal za każdym razem, gdy siadał w tych pięknych, pachnących fotelach, które – pomimo faktu, że przecież posadził na nich własny tyłek – zdawały się oddalone od niego o lata świetlne.
Zatrzymali się na przedmieściach Łomianek. Ich oczom ukazał się niewykończony, trzypiętrowy budynek. Wyglądał jak zakład produkcyjny, gdzie parter i pierwsze piętro były przestrzeniami w większej części otwartymi, na drugim i trzecim piętrze natomiast została stworzona gęsta siatka mniejszych i większych pomieszczeń. Wniosek był dość oczywisty: na dole produkcja i magazyny, wyżej biura i spotkania. Obiekt przerobił ojciec Dominiki, który przed paroma miesiącami stał się jego właścicielem. Dziewczyna musiała długo namawiać rodziców, żeby mogła urządzić tu imprezę, ale w końcu argument: „Tu jest praktycznie sam beton, co możemy rozwalić? Niczego nie zniszczymy!”, przypieczętował zgodę.
Z pierwszego piętra tak dudniła muzyka, że byli pewni, że dobrze trafili. Wyszli z golfa, przekroczyli furtkę i ruszyli przed siebie, by zaraz zniknąć w chłodnym budynku.
– Muszę szybko dorwać Dominikę, póki jeszcze jestem trzeźwy – powiedział Kuba, rozglądając się wokół, jakby dziewczyna miała się czaić między stertami budowlanego sprzętu i kontenerami robotniczymi. Minęli już kilka bawiących się osób. – Chcę zostawić furę w tej hali. Przecież nie będę wracał na bani.
– No tak, w sumie niezły pomysł – stwierdził Kamil.
Kilka osób tańczyło na środku garażu, rytmicznie bujając się do najnowszego przeboju Willa Smitha śpiewającego o facetach w czarnych garniturach. Kolejnych kilka stało przy stole z przekąskami i wcinało szybko przygotowane koreczki, krakersy z pastą i zimną pizzę, próbując przekrzyczeć głośną muzykę. Chłopak uśmiechnął się, zastanawiając, kto wpadł na tak genialny pomysł, aby postawić stół z jedzeniem wprost przy potężnych, estradowych głośnikach.
– Ej, nie widziałeś może Dominiki? – chwilę później Kuba zagadał do pierwszej spotkanej osoby, ale ta zaprzeczyła.
– Dobra, to ja idę po browarka, poszukam tam. – Kamil oddalił się, aby zawęzić krąg poszukiwań.
Niespełna minutę później stał już z butelką i rozglądał się wokół, gdy akurat zobaczył, jak na drugim końcu sali Kuba wyskakuje wysoko w powietrze, macha rękoma i następnie rzuca się przed siebie w szaleńczym biegu. No tak, znalazł Dominikę.
– Tak było, nie zmyślam.
Usłyszawszy to, Kamil zerknął w prawo. Kilka metrów dalej stał Paweł. Zgromadził wokół siebie kilka osób, które z wyraźnym zainteresowaniem słuchały jego historii. Dobrze go znał, w końcu chodzili do jednej klasy od paru lat. Wysoki, wysportowany, wygadany. Podobał się dziewczynom, a koledzy albo go podziwiali, albo się go bali. Raczej kumplował się ze starannie wyselekcjonowaną garstką, która była na tyle twarda, że nie dała mu się zdominować.
– No ale jak, przecież to niemożliwe – powiedziała Ewa, również jego koleżanka z klasy. Wiecznie zblazowana dziewczyna, starająca się zawsze racjonalnie patrzeć na świat. Kamil nie potrafił zrozumieć, jak ktoś tak wyluzowany może jednocześnie mieć tak dobre stopnie. Szczerze jej za to nienawidził.
– No mówię, serio. Widziałem w wiadomościach informacje o facecie, który się utopił we własnej piwnicy. – Paweł pociągnął łyk EB z puszki.
Pozostali popatrzyli na siebie z powątpiewaniem. W środku robiło się duszno, gorąco i zaczynało śmierdzieć potem wymieszanym ze słodkimi perfumami i rozlanym piwem.
– Drzwi się zatrzasnęły. Woda podniosła się tak szybko, ze facet zwyczajnie się utopił. W sumie to nie widzę w tym nic nienormalnego czy dziwnego. Miał pecha.
Jedna z dziewczyn teatralnie wysunęła szyję w jego stronę.
– No a to, że facet mieszkał w środku miasta i miał kilometr do rzeki, to cię nie dziwi?
Paweł spojrzał na nią z wyższością, nie tylko wywołaną wzrostem.
– Nie. No powódź jest, zalewa przecież domy, miasta, to dlaczego ludzie mają się nie topić? Nie wiem, co w tym dziwnego.
– Ej, dobra, chodź na lufę, bo ci wystygnie.
Paweł odwrócił się, gdy poczuł czyjąś rękę na ramieniu. Jakiś kumpel odciągał go do stolika, gdzie siedziało jeszcze kilku chłopaków i ewidentnie czekało na kompana do wypicia kolejnej kolejki. Gdy tylko się oddalił, zostawiona grupka podzieliła się na mniejsze i rozproszyła.
Kamil stał i przyglądał się wszystkiemu z boku, zachowując obojętną minę. Ściskał w ręku zimną butelkę piwa. Rozejrzał się po sali.
– Idziesz na fajka? – Niespodziewanie owionął go ciepły oddech Aśki przy uchu.
W pierwszym odruchu chciał od razu wziąć ją w objęcia, ale powstrzymał się ostatkiem sil. „Uważaj, żeby nie przesłodzić herbatki” – usłyszał głos nauczyciela w myślach. Kiwnął więc tylko głową i dał się poprowadzić za rękę na zewnątrz.
W porównaniu do zaduchu, jaki panował w środku, na zewnątrz było zaskakująco przyjemnie. Przynajmniej było czym oddychać. Spojrzał na ciemniejące niebo i dachy okolicznych budynków. Mimowolnie przeniósł wzrok na drzewa i Wisłę. Oczyma wyobraźni zobaczył, jak kołyszą się od nadciągającej fali powodziowej.
– Co tam? – zapytała.
Kamil spojrzał na Aśkę z wymuszonym uśmiechem.
– Coś ci tam kołacze pod łepetynie – dodała i zaciągnęła się papierosem.
– Tak tylko się zamyśliłem.
– To widzę. O co chodzi?
Wziął głęboki wdech i zaczął mówić cicho, nie tyle po to, aby dziewczyna się przysunęła, co żeby pozostali ich nie słyszeli.
– Nie wiem, to głupie, ale jakoś tak... no, przejmuję się tą powodzią. Niby jest daleko, nic nam nie grozi i w ogóle, ale kurde, słyszałaś o tym facecie, co się utopił we własnej piwnicy? No zobacz. Schodzisz, żeby uratować swój dobytek, i umierasz. Masakra jakaś.
Dziewczyna patrzyła na niego z uwagą. Chłopak mimowolnie poczuł przypływ miłości w sercu. I nie tylko w sercu.
– No, przesrane – stwierdziła w końcu. – Długo tam leżał?
Kamil zmarszczył brwi.
– No jak się utopił, to przecież nie wypłynął. Musiał dryfować w tej piwnicy, zanim ktoś go znalazł. To dopiero musiała być scena; wyobraź sobie jego żonę.
Spojrzał z powątpiewaniem na Aśkę. Teraz, do kalejdoskopu średnio pozytywnych myśli, dołożył scenariusz, w którym starsza kobieta otwiera drzwi piwnicy. Zobaczył, jak w jej stronę dryfują opuchnięte zwłoki jej męża. Widział dłonie wędrujące do rozwartych w niemym krzyku ust, przepełnione grozą oczy. W ostatniej scenie głowa topielca skierowała się w stronę małżonki, ukazując rozwarte usta pełne wody i zasnute bielmem oczy.
Chłopak już otwierał usta, aby powiedzieć coś jeszcze, ale Aśka go uprzedziła.
– To jutro, tak? – zapytała i się zaciągnęła.
Wizja topielca błyskawicznie zniknęła. Kamil nieśmiało przytaknął. Unikał jej wzroku; w gardle nagle wyrosła mu niemożliwa do przełknięcia gula.
– To dwa lata?
– Tak – wyszeptał.
Położyła mu dłoń na ramieniu. Dziewczyna kilka razy pogłaskała go kciukiem. Tak bardzo chciał znaleźć się teraz daleko stąd, w swoim pokoju, tylko z Aśką i po prostu się do niej przytulić.
– Będzie dobrze.
Nienawidził tego stwierdzenia. To chyba najczęściej powtarzane kłamstwo. Dlaczego ludzie to w ogóle mówią? Po co dają nadzieję, nie mając zupełnie wiedzy o danej sytuacji? Uniósł wzrok i tylko ostatkiem sił powstrzymał wybuch. Zacisnął szczęki, zaglądając dziewczynie głęboko w oczy. Przecież to nie jej wina, nie chciała niczego złego. Przestań się rzucać. Akurat wypuszczał powietrze, gdy niespodziewanie ktoś wpadł mu z pełnym impetem na plecy.
– Co tam, mordeczki?
To był pełen pijackiego entuzjazmu Kuba. Wyszczerzył przy tym nienagannie białe zęby i objął zarówno Aśkę, jak i Kamila. Ten ostatni uciekł zakłopotanym, lekko zdezorientowanym wzrokiem, Aśka jednak roześmiała się i głośno zrugała Kubę za to, że prawie porozlewał im piwo. Dobrze odczytała intencje swojego chłopaka i chciała skierować całą uwagę ich przyjaciela na siebie.
– Oj dobra, spoko, jeszcze dużo jest. Nie zabraknie. – Kuba czknął. – A jak zabraknie, to pojedziemy i kupimy kolejne.
– O tej porze?
Faktycznie, dopiero teraz Kamil uświadomił sobie, że jest już po północy. Czyli to nie jutro. To dzisiaj.
Naraz zupełnie odeszła mu ochota do imprezowania. Kuba i Aśka dyskutowali jeszcze o tym, jak daleko jest do całodobowego, czy może jest coś, gdzie mogliby pójść z buta, i czy jest ktoś, kto mógłby prowadzić auto. Kamil uśmiechał się, aż wreszcie podrapał się po głowie i dyskretnie ruszył z powrotem do budynku. Aśka złapała go za rękę, ale się nie zatrzymał. Pozwoliła więc, aby jego ręka wysunęła się z jej uścisku. Dziewczyna odprowadziła go pełnym troski wzrokiem.
Wrócił do dusznego hałasu. Nie chciał wspominać, zastanawiać się; nie chciał znowu cierpieć, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę, że tego nie uniknie. Nieważnie, jak długo będzie dzisiaj imprezował, ile zatankuje, nieważne, jak potężnego będzie miał jutro kaca – chociaż o sile kaca miał się przekonać dopiero za kilkanaście lat, gdyż teraz jego młody organizm regenerował się z niesprawiedliwą wręcz skutecznością – to wszystko bledło wobec dnia kolejnego. Zawsze bowiem nastanie ten dzień, w którym wspomnienia i wątpliwości usiądą po obu stronach kanapy i obejmą go swoimi muskularnymi, paskudnie owłosionymi łapskami. Uśmiechną się, ukazując brzydkie, żółte zębiska i zaglądając mu głęboko w oczy i zapytają: no co tam?
Potrzebował paru chwil, aby uświadomić sobie, gdzie jest.
Zobaczył przed sobą Kaśkę, koleżankę z równoległej klasy. W pierwszej chwili nie miał pojęcia, na kogo patrzy.
– Kamil? Żyjesz? – zapytała z uśmiechem.
Dziewczyna najwyraźniej wyczytała z jego miny, że chyba nie do końca, więc dodała:
– Pytałam, co tam u ciebie słychać.
– Spoko, wszystko okej. A u ciebie?
Przyjęła jego szybkie odbicie piłeczki z lekkim, pijackim uśmiechem. Wyglądała, jakby zupełnie nie zależało jej na odpowiedzi. Równie dobrze mogłaby rozmawiać ze słupem.
– U mnie super. Strasznie się jaram tym nowym rokiem, potem matura, no i zaraz na studia idziemy, to będzie zajebiste, w końcu będę mogła się uczyć tego, co chcę, a nie jakichś pierdół, które na siłę nam wciskają. Boże, jakie to jest bezsensowne, człowiek traci tyle czasu na rzeczy, które mu się w ogóle nie przydadzą, na przykład taka fizyka, jeżeli nigdy nie...
Kamil wyłączył się już po pierwszym zdaniu. Patrzył otępiałym wzrokiem na Kaśkę, co i raz jej przytakując i popijając piwo. Co jakiś czas uniósł brwi, skrzywił usta. Przypomniał mu się film, na jakim byli niedawno z Aśką, ostatni hit prosto ze Stanów. Zastanowił się, czy gdyby miał taki malutki pistolecik na robale i strzeliłby do Kaśki, to czy też rozbryzgnęłaby się wokół takim lepkim, cuchnącym śluzem. Czy jej odstrzelona głowa dalej by gadała?
Here come the Men In Black...
– Sorki, muszę do kibelka.
Klepnął dziewczynę w ramię i ruszył do toalety, pełen niedowierzania. Jak można na imprezie w kółko gadać o szkole i o studiach?
„Czasem przydałoby ci się o tym pomyśleć” – usłyszał cyniczny głos Aśki. Miała rację, ale on miał prawo utopić jej rację w kolejnym łyku piwa.
Nie chciał o tym myśleć. Nie teraz, nie dzisiaj. Jutro.
Zawsze jutro.
– Jezu, weź się zamknij – wyszeptał sam do siebie.
Ogarnęła go przemożna chęć, by opuścić imprezę. Wziąć piwo, wyjść i po prostu iść przed siebie. Wędrować pustymi ulicami, czuć ciepło nocy i patrzeć w niebo. Bez ludzi, bez zmartwień. „Może przejdę się nad Wisłę?” – przeszło mu przez myśl.
Jednak zaraz zastąpiła ją kolejna, zaskakująco trzeźwa i wyraźna: utopisz się.
Kamil uśmiechnął się, ponuro obserwując strużkę moczu.
Fakt. Może to nie byłoby takie złe?
Przypomniała mu się rozmowa z Aśką i wizja napuchniętego topielca, wyławianego z piwnicy przez żonę. Potrząsnął głową, skończył, co miał do zrobienia. Następnie opłukał ręce i twarz zimną wodą i wyszedł z toalety z solidnym zamiarem włączenia się do zabawy – na całość.
Wracając na główną salę, nie zauważył wysokiego blondyna przyczajonego w półmroku, który bacznie śledził każdy jego krok.
PRZYPISY
[1] Mam świadomość miejsc, które były objęte powodzią w 1997 roku – lecz nie jest to powieść historyczna, a na potrzeby fabuły woda musiała się pojawić również po tej stronie Polski (przyp. aut.).