#GOYOUNG. Kurs tańca dla niezakochanych - Nicola Yoon - ebook

#GOYOUNG. Kurs tańca dla niezakochanych ebook

Nicola Yoon

3,9

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Evie zwątpiła w miłość. A nawet zupełnie przestała w nią wierzyć, gdy pewnego dnia, spojrzawszy na całującą się parę, doznała… wizji! Zobaczyła początek owego romansu oraz jego smutny koniec. Cóż, nie każda miłość trwa wiecznie.

Gdy dziewczyna próbuje zrozumieć to przedziwne doświadczenie, niespodziewanie trafia do studia tańca, gdzie stawia pierwsze kroki na parkiecie, a zaraz potem rozpoczyna przygotowania do konkursu tanecznego. Jej partnerem zostaje X - przystojny, śmiały i pełen pasji chłopak. Wspólne chwile i gorące taneczne rytmy zmuszają Evie do zrewidowania poglądów… A przecież zakochania się absolutnie nie miała w planach! Bo czy miłość warta jest tak wielkiego ryzyka?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 282

Oceny
3,9 (130 ocen)
43
43
33
10
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Agataa47

Całkiem niezła

Książka całkiem dobra, w ebooku brakuje jednak ostatniego rozdziału, co sprawia, że ciężko ocenić ją w stu procentach :).
40
91amelia1991

Dobrze spędzony czas

W książce brakuje rozdziału 60, mimo że jest on w spisie treści
40
RenataJank

Dobrze spędzony czas

Jeden z rozdziałów jest pusty, następny się powtarza,a ostatniego brak.
20
sanniljo

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna!
20
coolturka

Nie oderwiesz się od lektury

Każda z wydanych powieści Nicoli Yoon zyskuje miano bestsellera, myślę, że i ta pozycja śmiało może pretendować do tego tytułu. Evie na widok całujących się ludzi ma wizje: widzi początek i koniec ich relacji. Od tego momentu dziewczyna, która wątpiła już w istnienie prawdziwej miłości, teraz zupełnie przestaje w nią wierzyć. Niespodziewanie los zaprowadzi ją do szkoły tańca i przygotowań do konkursu tanecznego w towarzystwie niezwykłego chłopaka o imieniu Xavier. Jest on zupełnym przeciwieństwem dziewczyny: żądny przygód, śmiały i pełen pasji. A nie od dziś wiadomo, że przeciwieństwa się przyciągają. Dla Evie zakochanie się nie wchodzi w grę, bo czy miłość warta jest ryzyka? "Miłość + czas = złamane serce" "Kurs tańca dla niezakochanych" to wzruszająca historia o rodzącym się uczuciu, niepozbawiona szczypty magii. Autorka porusza tu problem rozpadu rodziny, rozwodu i jego destrukcyjnym wpływie na życie dziecka - młodego człowieka na progu dorosłości. Jak trudno jest udawać, że...
10

Popularność




Zapraszamy na www.publicat.pl
Tytuł oryginałuInstructions for Dancing
Okładka Ilustracja na okładce © 2021 by Renike Liternictwo © 2021 by Jyotirmayee Patra Projekt Neil Swaab
Koordynacja projektuSYLWIA MAZURKIEWICZ-PETEK
RedakcjaURSZULA ŚMIETANA
KorektaIWONA HUCHLA
Redakcja technicznaKRZYSZTOF CHODOROWSKI
Text copyright © 2021 by Nicola Yoon All rights reserved. Published in the United States by Delacorte Press, an imprint of Random House Children’s Books, a division of Penguin Random House LLC, New York.
This translation published by arrangement with Random House Children’s Books, a division of SRK #102074 Page 4 of 6 Penguin Random House LLC.
Produced by Alloy Entertainment, LLC.
Fragment piosenki The Book of Love na str. 7 Tekst Stephin Merritt Published by Rough Trade Publishing By Arrangement with Bank Robber Music
Polish edition © Publicat S.A. MMXXI (wydanie elektroniczne)
Wykorzystywanie e-booka niezgodne z regulaminem dystrybutora, w tym nielegalne jego kopiowanie i rozpowszechnianie, jest zabronione.
All rights reserved.
ISBN 978-83-271-6106-2
Konwersja: eLitera s.c.
jest znakiem towarowym Publicat S.A.
PUBLICAT S.A.
61-003 Poznań, ul. Chlebowa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: [email protected], www.publicat.pl
Oddział we Wrocławiu 50-010 Wrocław, ul. Podwale 62 tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: [email protected]

Mojej mamie,

która nadal się uśmiecha, mimo tego wszystkiego.

I teściowi, który też się uśmiechał przez cały czas.

Księga miłości jest gruba i nudna

Nikt nie podźwignie tego cholerstwa

Zawiera wykresy, rysunki i liczby

a także kurs tańca

Ja jednak

uwielbiam, gdy mi ją czytasz

Ty możesz czytać mi wszystko

The Magnetic Fields, The Book of Love

Prawie nikt nie wychodzi żywy z miłości.

Helen Fisher

ROZDZIAŁ 1

Lepsza wersja mnie

Książki już nie wywierają na mnie swojego magicznego wpływu. Dawniej, gdy ogarniało mnie przygnębienie albo trafiałam na jałowy bezkres pomiędzy smutkiem a wściekłością, wystarczyło, że zdjęłam z ulubionej półki losowo wybrany tom i usiadłam w swoim puchatym różowym fotelu. Przy rozdziale trzecim, najdalej czwartym, czułam się już znacznie lepiej.

Teraz jednak książki są dla mnie wyłącznie zbiorem liter ułożonych tak, by tworzyły prawidłowe słowa, te zaś – gramatycznie poprawne zdania, które z kolei tworzą dobrze zbudowane akapity i logicznie powiązane ze sobą rozdziały. Nie ma już w nich nic magicznego ani obezwładniającego.

W swoim poprzednim życiu byłam bibliotekarką, dlatego tomy ustawiam na półkach według rodzajów literackich. Zanim zaczęłam się ich pozbywać, największą kolekcję stanowiły Współczesne Powieści Romantyczne. Moja ulubiona powieść wszech czasów to Muffinkowa miłość. Zdejmuję ją z półki i przerzucam kartki, dając fabule ostatnią szansę na oczarowanie mojego umysłu. Najlepsza scena to ta, w której rzeczowy szef kuchni i seksowna, choć wiecznie zamyślona kucharka o tajemniczej przeszłości toczą w kuchni bitwę na produkty spożywcze. Ostatecznie kończą obsypani mąką i umazani lukrem, oczywiście w grę wchodzi mnóstwo pocałunków oraz cukiernicze porównania:

• lukrowany uśmiech,

• słodkie usta,

• gorące wypieki.

Sześć miesięcy temu od tej sceny serce by mi się roztopiło jak podgrzewane masło (czaicie tę analogię?). A teraz? Nic. Zupełnie nic.

A skoro od czasu ostatniej lektury żadne słowa w książce się nie zmieniły, musiałam przyznać przed samą sobą, że to nie w powieści leżał problem.

Problem leżał we mnie.

Zamykam tom i kładę go na stosie do oddania. Jeszcze jedna wycieczka do biblioteki i pozbędę się wszystkich romansideł.

Właśnie zaczynam pakować książki do plecaka, kiedy na progu pojawia się mama. Jej wzrok kreśli okrąg, wędrując od mojej twarzy, przez wieżę zbudowaną z książek, po cztery puste rzędy na regale, po czym wraca do mnie.

Marszczy czoło i wygląda, jakby chciała coś powiedzieć, ale ostatecznie tego nie robi. Wyciąga tylko rękę i podaje mi komórkę.

– Twój ojciec.

Kręcę głową tak mocno, że warkocze smagają mnie po policzkach.

Przysuwa telefon w moją stronę.

– Odbierz. Odbierz – mówi bezgłośnie.

– Nie, nie, nie – odpowiadam w ten sam sposób.

Nigdy nie widziałam sprzeczki dwóch mimów, ale tak właśnie sobie ją wyobrażam.

Mama odsuwa się od drzwi, wchodzi do pokoju. Mam akurat tyle miejsca, żeby ją gwałtownie wyminąć, co też czynię. Pędzę naszym małym korytarzem i zamykam się na klucz w łazience.

Dziesięć sekund później rozlega się nieuchronne pukanie.

Otwieram drzwi.

Mama patrzy na mnie i wzdycha.

Ja wzdycham w odpowiedzi.

Ostatnimi czasy komunikacja między nami opiera się głównie na takich znaczących wdechach i wydechach. Westchnienia mamy są wyrazem frustracji, cierpienia, desperacji, zniecierpliwienia oraz rozczarowania.

Moje – zdezorientowania.

– Yvette Antoinette Thomas – zwraca się do mnie mama. – Jak długo zamierzasz tak się wymigiwać?

Odpowiedź – i to całkiem sensowna – brzmi: zawsze.

Ponieważ już zawsze będę wściekła na tatę.

Tak naprawdę mam lepsze pytanie: dlaczego ty się nie złościsz?

Mama chowa komórkę do kieszeni fartucha. Na jej czole i w krótkiej fryzurze afro dostrzegam ślady mąki. Wygląda, jakby nagle posiwiała.

– Oddajesz kolejne książki? – pyta.

Kiwam głową.

– Kiedyś je uwielbiałaś – stwierdza, i to takim tonem, iż można by pomyśleć, że wrzucam je w ogień, a nie oddaję do biblioteki.

Spoglądam jej w oczy i mam wrażenie, że być może to nasza chwila. Być może mama jest gotowa rozmawiać o moim oddawaniu książek, a potem o czymś bardziej realnym, na przykład o tacie, rozwodzie i naszym życiu po tym wszystkim.

– Mamo... – zaczynam.

Jednak ona odwraca wzrok, wyciera ręce o fartuch i nie pozwala mi dokończyć zdania.

– Danica i ja będziemy piekły brownie – mówi. – Chodź na dół, to nam pomożesz.

Pieczenie to coś nowego. Mama zaczęła je uskuteczniać w dniu, w którym tata wyprowadził się z naszego poprzedniego domu, i od tamtego czasu pieczenie jest u nas na porządku dziennym. Jeśli mama nie obstawia akurat zmiany w szpitalu, można ją znaleźć w kuchni.

– Wieczorem spotykam się z Martinem, Sophie i Cassidy. Będziemy planować naszą wyprawę.

– Ostatnio więcej czasu spędzasz poza domem niż w domu – zauważa mama.

Nigdy nie wiadomo, kiedy rzuci coś takiego. Ani to pytanie, ani to oskarżenie, a jednak ma w sobie odrobinę i jednego, i drugiego.

Zamiast odpowiedzieć, gapię się na jej fartuch. Z napisem „Daj buziaka kucharce” i rysunkiem wielkich ust ułożonych w ciup.

To prawda, że ostatnimi czasy rzadko bywam w domu. Myśl o tym, że miałabym spędzić najbliższe godziny, piekąc ciasto z mamą i siostrą, napełnia mnie może nie do końca rozpaczą, ale czymś bardzo jej bliskim. Danica ubierze się bardzo stosownie do okazji – w fartuszek w stylu vintage i pasującą do tego czapkę kucharską osadzoną na afrolokach. Będzie opowiadała o swoim najnowszym chłopaku, na punkcie którego jest (bardzo) zakręcona. Mama zrelacjonuje kilka drastycznych historii z SOR-u i uprze się, żeby włączyć reggae, coś starego w rodzaju Petera Tosha albo Jimmy’ego Cliffa. Albo – jeśli Danica przeforsuje swoje preferencje – puszczą trip-hop, a moja siostra nagra wszystko, żeby móc to wrzucić do swoich kont w mediach społecznościowych. Obie będą udawały, że z naszą rodziną jest wszystko w porządku.

Chociaż nic nie jest w porządku.

Mama wzdycha ponownie i ociera czoło, zostawiając na nim kolejne ślady mąki.

– Pobrudziłaś się – mówię i wyciągam rękę, żeby wytrzeć.

Odsuwa moją dłoń.

– Zostaw. I tak się pobrudzę jeszcze bardziej.

Mama pochodzi z Jamajki. Przeprowadziła się tu z dziadkami, kiedy miała czternaście lat i jej jamajski akcent daje się słyszeć tylko wtedy, kiedy jest zdenerwowana. W tej chwili ledwo go słychać, ale jednak.

Mama odwraca się i schodzi na dół.

Ubieram się, starając się nie myśleć o naszej niby-nie-sprzeczce, jednak kiepsko mi to wychodzi. Dlaczego mama tak się zdenerwowała tym, że pozbywam się reszty moich romansów? Zupełnie jakby czułą rozczarowanie, że nie jestem tą samą osobą, którą byłam rok temu.

Oczywiście, że nie jestem, bo jak mogłabym być? Wolałabym, żeby rozwód rodziców nie wywierał na mnie takiego wypływu, jaki wywiera. Żebym była w stanie wypiekać słodkości razem z mamą i siostrą, radosna i beztroska. Żebym znów była dziewczyną, która wierzy, że jej rodzice – zwłaszcza ojciec – nie są w stanie dopuścić się niczego złego. Która ma nadzieję, że gdy dorośnie, spotka ją taka sama miłość jak jej rodziców. Wierzyłam w „żyli długo i szczęśliwie”, ponieważ tak właśnie było w przypadku mamy i taty.

Chciałabym cofnąć czas i odzobaczyć to wszystko, co zobaczyłam. Odwiedzieć się tego, czego się dowiedziałam. Niestety, to niemożliwe.

Nie potrafię zapomnieć o tym, że ojciec zdradził mamę. Że zostawił nas dla innej kobiety.

Mama tęskni za dawną mną – za dziewczyną, która kochała książki. Ja też za nią tęsknię.

ROZDZIAŁ 2

(Dawne) Ulubione gatunki powieści romantycznych

Współczesna powieść obyczajowa:

1. Od wrogów do kochanków. Z odwiecznym pytaniem: zabiją się czy pocałują? Żartuję. Oczywiście, że się pocałują, nie ma innej opcji.

2. Trójkąt miłosny. Wszyscy z przekonaniem deklarują nienawiść do trójkątów miłosnych, choć w rzeczywistości to świetna kanwa literacka. Trójkąty istnieją po to, żeby główni bohaterowie mogli wybierać pomiędzy dwiema wersjami samych siebie: tym, kim byli kiedyś, a tym, kim dopiero się stają. Uwaga na marginesie: jeśli kiedykolwiek przyjdzie wam wybierać pomiędzy wampirem a wilkołakiem, wybierzcie wampira. Zajrzyjcie do pkt. 1 niżej, żeby się dowiedzieć, dlaczego (co oczywiste) wampir jest jedynym słusznym wyborem.

3. Druga szansa. Ostatnio uświadomiłam sobie, że to najmniej realistyczny motyw. Bo jeśli ktoś skrzywdzi cię raz, po co dawać mu drugą szansę, by zrobił to ponownie?

Powieść paranormalna:

1. Wampiry – są seksowne i będą cię kochać na wieki.

2. Anioły – mają skrzydła, którymi mogą cię otulić lub zabrać i przenieść w miejsce, w którym pragniesz się znaleźć.

3. Zmiennokształtni – przede wszystkim jaguary i pantery, ale równie dobrze każde inne zwierzę z rodziny kotowatych. Kiedyś próbowałam czytać o osobach zmieniających się w dinozaury – tyranozaury, pteranodony, apatozaury i tak dalej. Są naprawdę tak przerażające, jak się wydaje.

ROZDZIAŁ 3

Oddaj książkę, weź książkę

Kiedy schodzę na dół następnego dnia rano, mamy już nie ma – pojechała do pracy. Danica siedzi przy stole w kuchni i fotografuje ciasteczka brownie, które wspólnie upiekły. Ułożyły z nich piramidkę na jednej z tych nowych superpater kupionych ostatnio przez mamę. Moja siostra jest z frakcji robienia zdjęć ze skosu, wobec czego przechyla komórkę i obchodzi piramidę, pstrykając swoje ukośne fotki.

Sypię płatki do miseczki i siadam przy stole. Mieszkamy tu już pół roku, a nadal mam wrażenie, że to tymczasowe lokum, czuję się tu jak gość. Cały czas czekam na powrót do poprzedniego życia.

W porównaniu z naszym wcześniejszym domem teraz mamy do dyspozycji naprawdę niewielką powierzchnię. Brakuje mi naszego własnego ogrodu, tutaj dzielimy podwórko z mieszkańcami dwunastu innych lokali. Nasz stary dom miał dwie łazienki, teraz mamy tylko jedną. Najbardziej jednak tęsknię za wspomnieniami, jakie wiązały się z  każdym z pomieszczeń.

Danica wybiera zdjęcie i przysuwa komórkę w moją stronę, żebym mogła obejrzeć jej post.

– Nawet nie widać, że są przypalone – stwierdza z dumą.

Ma rację. Prezentują się idealnie. Przewijam jej posty. Widzę selfie z mamą. Obie są obsypane mąką, śmieją się, trzymając w ręku wielki blok czekolady. Na ten widok aż zaczynam żałować, że z nimi nie zostałam. Przeglądam hasztagi – #mamaicórkawkuchni, #magiapieczenia, #idealnebrownie – po czym oddaję telefon.

– Czy mnie oczy mylą, czy faktycznie nie poszłaś na śniadanie z przyjaciółmi? – pyta siostra.

Zwykle spędzam niedzielne poranki ze swoją ekipą w Surf City Waffle, absolutnie najlepszej gofrowni w Los Angeles. Dzisiaj jednak wszyscy są zajęci.

– Mają swoje sprawy – odpowiadam.

– Czyli zostajesz w domu? – pyta i to w sposób, który wyraźnie sugeruje, że jej się to nie podoba.

Upuszczam łyżkę i przyglądam się siostrze. Z racji wielkiego afro na głowie, jaskrawego brokatowego makijażu i ciuchów vintage zazwyczaj wygląda jak supermodelka z lat siedemdziesiątych.

Dzisiaj sprawia wrażenie jeszcze śliczniejszej. Gdybym miała zgadywać, powiedziałabym, że wybiera się na randkę. Ale nie muszę tego robić, ponieważ właśnie w tej chwili rozlega się dzwonek do drzwi. Na twarzy mojej siostry zakwita szeroki uśmiech, a ona sama podrywa się z miejsca z radosnym piskiem.

W ciągu ostatniego roku Danica miała ośmiu chłopaków, czyli średnio na miesiąc przypada 0,667 nowego chłopaka, a na tydzień – 0,154. Problemem nie jest dla mnie ani natężenie, ani nawet jakość jej życia uczuciowego (chociaż nie ukrywam, jakość mogłaby być lepsza – nie mam pojęcia, dlaczego wybiera chłopaków znacznie mniej interesujących i błyskotliwych niż ona sama), ale fakt, że w ogóle się z nimi spotyka. Czyżbym tylko ja wyciągnęła lekcję z rozwodu rodziców?

Zostawiam miseczkę na stole i próbuję wymknąć się z dołu przez salon, żeby uniknąć koniecznych przywitań. Co mi się nie udaje.

– Cześć, Evie – mówi chłopak. „Cześć” wypowiada tak, jakby słowo miało więcej niż jedną sylabę.

– Cześć – odpowiadam, starając się przypomnieć sobie jego imię. Ma na sobie bermudy i podkoszulek bez rękawów, jakby wybierał się na plażę albo właśnie z niej wracał. Należy do rasy białej, jest wysoki i dobrze umięśniony, z gęstą jasną czupryną na głowie. Gdybyśmy zamienili się w elementy wyposażenia wnętrz, on zapewne byłby miłym, puchatym dywanem.

Stoimy pełni zakłopotania, z którego wybawia nas Danica.

– Wybieramy się z Benem do kina – mówi. – Możesz iść z nami, jeśli chcesz.

Ich twarze mówią mi dwie rzeczy:

#1: Nigdzie się nie wybierają. Zamierzają zostać w domu. Sami. I zająć się sobą.

#2: Nawet gdyby brali pod uwagę wyjście do kina, wcale nie chcieliby mnie ze sobą ciągnąć.

Po co w ogóle Danica mi to proponowała? Czyżby było jej mnie żal?

– Nie mogę – odpowiadam. – Bawcie się dobrze.

Jedyne, co mam do zrobienia, to wycieczka do biblioteki i pozbycie się książek, ale gdybym to powiedziała, poczułabym się beznadziejnie. Idę na górę, żeby się ubrać.

Wychodząc z domu, mówię „cześć” tak, jakby to słowo miało więcej niż jedną sylabę.

***

Wsiadam na rower i pokonuję połowę drogi do biblioteki, kiedy uświadamiam sobie, że przecież jest niedziela i wszystko będzie zamknięte.

Powrót do domu, gdzie Danica i Ben „spędzają ze sobą czas”, nie wchodzi w grę. Ponieważ jest piękny wiosenny dzień, nad ziemią unosi się jeszcze poranna mgła, a powietrze pachnie wilgocią i świeżością, postanawiam pojechać do parku w La Brea Tar Pits – okrężną drogą, przez Hancock Park.

Dzielnica Hancock Park znajduje się zaledwie dziesięć minut drogi od naszego mieszkania, ale sprawia wrażenie, jakby przynależała do zupełnie innego świata. Domy są tu wielkie jak zamczyska, brakuje im tylko fos, krat zamykających wejście, smoków i księżniczek, które należy uratować. Za każdym razem, gdy tędy przejeżdżamy, mama mówi, że budowanie takich domów to zbrodnia przy tak wielkim problemie bezdomności w mieście. Mama często zajmuje się tymi bezdomnymi na SOR-ze.

Jadę pomału labiryntem uliczek i gapię się na ogromne, perfekcyjnie przystrzyżone trawniki oraz ostentacyjnie drogie samochody.

W końcu trafiam na ulicę wysadzoną po obu stron krzakami jaśminu i przerośniętymi drzewami jakarandy. Gałęzie zwisają nad ulicą, tworząc baldachim fioletowych płatków. Czuję się, jakbym wjeżdżała tunelem w baśniową krainę.

Słońce chowa się za chmurę, powietrze od razu emanuje chłodem. Zatrzymuję się na chodniku, żeby wyjąć kurtkę z plecaka. Już mam odjechać, kiedy zauważam niewielką drewnianą szafkę na książki – w rodzaju tych, które wykorzystują mieszkańcy danej okolicy, żeby wymieniać się lekturą. Szafka jest błękitna i wygląda jak miniaturowy domek o spadzistym dachu i zniszczonych drzwiach zamykanych na haczyk. Mała plakietka głosi: „Darmowa Biblioteczka”.

– Sporo masz dla nas książek, kochanie – słyszę za plecami, gdy ustawiam rower.

Okręcam się na pięcie, wydając z siebie spłoszony okrzyk. Tuż za mną stoi starsza kobieta.

– O w mordę kurwojeża! – wołam i natychmiast zakrywam usta dłonią. – Przepraszam, nie chciałam przeklinać. Nie zauważyłam pani.

Kobieta śmieje się cicho i przysuwa się jeszcze bliżej. Skórę ma bladą i cienką jak pergamin.

– Nie przejmuj się przekleństwami – mówi. – Chociaż zastanawiające jest, jak może wyglądać kurwojeż.

Uśmiecham się i omiatam ją wzrokiem. Skąd ona w ogóle się tu zjawiła?

– To pani biblioteczka?

– Ja ją zrobiłam, ale jest dla wszystkich. Wiesz, jak to działa? Chodzi o to, żeby ludzie zaczęli czytać i jednocześnie rozmawiać ze swoimi sąsiadami, a nie tylko obok nich mieszkać – wyjaśnia i zaciera ręce. – To co tam dla nas masz?

Zdejmuję plecak i wyciągam z niego stos książek.

Zabiera kilka i przyciska do serca.

– Widać, że to tomy darzone miłością – zauważa, patrząc na tytuły. Należy do tych osób, które czytając po cichu, poruszają ustami, co wygląda, jakby wypowiadała jakieś magiczne zaklęcie: Ciałem i duchem, Muffinkowa miłość, Książę przeznaczenia, Dziki tygrys, Serce na korcie.

– Wszystkie są świetne – odpowiadam, ale mój głos brzmi jak charczący szept. Odchrząkuję. – Powinna je pani przeczytać.

– Dlaczego je oddajesz? – pyta.

Stoi teraz bardzo blisko i przyciska do siebie moje książki.

Wyjmuję z plecaka dalsze tomy, zastanawiając się, czy nie powiedzieć jej prawdy. Że mam wrażenie, jakby te książki już do mnie nie należały. Że opowieści o miłości są jak bajki: nie da się w nie bez końca wierzyć.

W każdym razie ja przestałam w dniu, w którym tata się od nas wyprowadził.

Zabawne, że dzień może zacząć się jak każdy inny, a zakończyć tak dramatycznie. Czasami myślę sobie, że powinniśmy mieć prognozy pogody na życie. Jutro możemy spodziewać się przelotnych szkolnych zawirowań w godzinach przedpołudniowych oraz silniej odczuwalnej zdrady rodzicielskiej późnym popołudniem, co zakończy się emocjonalną rozpaczą po zmierzchu. Więcej szczegółów po przerwie na reklamę.

Spędziłam tamten dzień w szkole, tkwiąc w szoku, nie wierząc do końca, że kiedy wrócę do domu, taty już tam nie będzie. Zanim zrobiło się południe, zyskałam pewność, że uda mi się przekonać go, iż popełniają z mamą poważny błąd. Dlatego po lekcjach pojechałam autobusem do Santa Monica, a potem rowerem przez cały campus aż do budynku nauk humanistycznych, gdzie mieścił się jego gabinet. Pokonywałam stopnie po dwa naraz, rozmyślając o tym, co powiem. Być może problem polegał na tym, iż ojciec nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo mama go kocha. Mama nie lubiła okazywać uczuć. A może potrzebowali pobyć ze sobą sam na sam, jakichś randek co tydzień czy czegoś w tym rodzaju. Albo powinni znaleźć wspólne hobby, żeby „znowu się do siebie zbliżyć”, jak to mawiali eksperci od małżeństw.

Biegłam korytarzem ku gabinetowi taty, pewna, że on to zrozumie. W końcu zawsze się doskonale rozumieliśmy.

Nie zapukałam do drzwi. Powinnam była zapukać, a jednak tego nie zrobiłam. Otworzyłam je z rozmachem i wpadłam do środka, z nadzieją, że zastanę tatę. Zastałam. Właśnie całował kobietę, która nie była mamą.

Przenosiłam wzrok to na niego, to na nią. Próbowałam przekonać samą siebie, że może to zupełnie nowy związek, który zaczął się jakieś dwa dni wcześniej. Oczywiście, była to głupota z mojej strony. Ten pocałunek nie wyglądał na pierwszy ani na ostatni. Raczej głosił wszem wobec, że ich związek to głębsza sprawa. Był jednym z wielu, które rozbiły naszą rodzinę, złamały serce mamie, a także mnie.

Tata przesunął dłonią w dół twarzy.

– Evie, skarbie – powiedział. – Nie zapukałaś.

Nie mam pojęcia, czy to były pretensje.

Kiedy rodzice oznajmili, że decydują się na separację, tłumaczyli to tym, że się od siebie oddalili, ale że nadal kochają siebie oraz nas. Co było wierutną bzdurą. Powód, dla którego tata nas zostawił, miałam właśnie przed sobą, odziany w sukienkę w kolorze jadeitowej zieleni, z wielkimi kołami kolczyków w uszach i rękoma przyciśniętymi do bioder, jakby dzięki temu mogła cofnąć scenę.

Wybiegłam z gabinetu i popędziłam schodami w dół, byle jak najszybciej znaleźć się na zewnątrz. Tata mnie wołał, ale co tu było do powiedzenia? Nic, kompletnie nic.

Wieczorem mama powiedziała mi, że tata zadzwonił i wyjaśnił, co się stało. Oznajmiła, iż jest jej przykro, że musiałam to widzieć. Poprosiła, żebym nic nie wspominała Danice i że ona więcej nie chce o tym rozmawiać.

Rzecz jasna, nie opowiadam o tym wszystkim nieznajomej, tylko wpycham resztę książek do drewnianej biblioteczki. Gdy podnoszę głowę, kobiecina patrzy na mnie ze współczuciem, jakby jakimś cudem słyszała to, czego nie wypowiedziałam na głos.

Zamykam drzwiczki.

– Miłej lektury – mówię.

Kobieta wskazuje palcem na szafkę.

– Nie zamierzasz wziąć sobie książki, skarbie? Zasada jest prosta: przynosisz jedną książkę, bierzesz inną.

– Przecież tam niczego nie ma – odpowiadam.

– Jesteś pewna? Wydawało mi się, że wcześniej ktoś coś zostawił.

Otwieram ponownie drzwiczki i zauważam, że faktycznie coś leży z tyłu, w lewym rogu. Książka nosi tytuł Kurs tańca i jest cienkim tomikiem w miękkiej okładce, o pozaginanych narożnikach i pomarszczonych kartkach. Pod tytułem widnieje prosty rysunek przedstawiający znajdujące się naprzeciwko siebie ślady stóp.

Przerzucam kartki, czytając tytuły rozdziałów: „Salsa”, „Bachata”, „Walc”, „Tango”, „Merengue”, „Swing”, „Lindy Hop”. Każdemu z tańców towarzyszy cykl ponumerowanych diagramów ze strzałkami przechodzącymi od jednego kroku do kolejnego.

– Może powinnam zostawić to dla kogoś, kto chciałby się nauczyć tańczyć – mówię, odkładając podręcznik na miejsce.

– Tym kimś możesz być ty, skarbie – odpowiada kobieta i podchodzi bliżej. – Nalegam.

Ponieważ tak bardzo jej zależy, wkładam Kurs tańca do plecaka.

– Miło było panią poznać – żegnam się, wskakując na rower.

– Ciebie też. Uważaj na siebie.

Dojeżdżam do pierwszej przecznicy i odwracam się, żeby jej pomachać, jednak nie ma już po niej śladu.

***

Jadę jeszcze z dwieście metrów i dopiero wtedy uświadamiam sobie, że kieruję się na wschód zamiast na zachód, do domu. Jak to możliwe? Zjeżdżam na bok i wyjmuję komórkę. Minęła już piętnasta, co oznacza, że szwendałam się tak przez cztery godziny. W tej samej chwili burczy mi w brzuchu, jakby mój żołądek także uświadomił sobie, jak jest późno.

Wybieram najprostszą drogę do domu. Pedałuję szybko, ale z należytą ostrożnością, ponieważ kierowcy w LA zachowują się niekiedy tak, jakby rowerzyści w ogóle nie istnieli. Przypinam rower do stojaka i skręcam ku naszemu mieszkaniu. Danica i Ben stoją przy wejściu, są tak wpatrzeni w siebie, że nawet mnie nie zauważają.

Są pewne rzeczy w życiu, których naprawdę lepiej nie widzieć, jedną z nich jest młodsza siostra śliniąca się ze swoim chłopakiem. Już mam odchrząknąć i oszczędzić nam obu traumatycznego przeżycia, ale ona jest szybsza. Przysuwa się do Bena i go całuje.

Ogarnia mnie ciemność, jak w kinie tuż przed rozpoczęciem filmu.

I wtedy mam wizję.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
.