Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
18 osób interesuje się tą książką
Gra, w której każdy ruch może zakończyć się śmiercią.
Jordan Briggs to charyzmatyczna, ale kontrowersyjna prezenterka radiowa, prowadząca popularny program w stacji SiriusXM. Znana jest z ostrych i bezkompromisowych poglądów, które przyciągają zarówno gorących zwolenników, jak i zaciekłych krytyków.
Pewnego dnia, podczas porannej audycji, Jordan odbiera telefon od słuchacza, który przedstawia się jako Bernie. Szybko okazuje się, że niewinna z pozoru rozmowa zmienia się w niebezpieczną grę. Bernie zmusza Jordan do podejmowania trudnych decyzji, z których każda może doprowadzić do przerażających konsekwencji. Słuchacze stają się świadkami koszmarnej rozgrywki, w której stawką jest życie niewinnych ludzi.
Jordan musi zmierzyć się z własnymi demonami, przeszłością i poczuciem winy. By powstrzymać Berniego, angażuje się w wyścig z czasem, próbując znaleźć sposób na zakończenie gry, zanim zginie więcej osób.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 417
Jordan
– O cholera, nie! – Jordan Briggs mocno uderzyła dłonią w klakson i wysunęła środkowy palec przez otwarty szyberdach swojego audi R8. Musiała gwałtownie zahamować, a kiedy znowu wcisnęła pedał gazu, pękł jej obcas. – To moje ulubione buty Louboutina, kurwa!
Z okna śmieciarki wysunęła się muskularna ręka i również pokazała środkowy palec.
– Na kogo wrzeszczysz, Jordie?
Zapamiętała numer telefonu na nalepce z napisem: „Dobrze jeżdżę?” z tyłu śmieciarki.
– Cholerny śmieciarz! Wyskoczył nagle na 49th Street z Madison Avenue. Nie zatrzymał się, nawet nie zwolnił. O mało nie oderwał przodu audi.
Zdjęła but, obejrzała i rzuciła na podłogę przed siedzeniem pasażera.
– Prowadzisz samochód? Dlaczego prowadzisz samochód? O kurwa, zaczekaj: jesteś na Madison Avenue? Za sześć minut wchodzimy na antenę!
– Kiedy dziś skończymy, jadę do Hamptons. Wydawało mi się głupio brać taksówkę z domu, a potem wracać do Connecticut po własny samochód.
– Frank przywiózłby cię na czas.
– Pieprzę Franka.
Samochody posunęły się kilkadziesiąt centymetrów i znowu stanęły. Śmieciarka odsunęła się od Jordan i o mało nie zderzyła się z SUV-em marki Lincoln na sąsiednim pasie. Pewnie kierowca esemesował. Wszyscy esemesowali. W Nowym Jorku nie ma sensu zawracać sobie głowy tym, co się dzieje na jezdni. Samochody praktycznie jeżdżą same.
„Dupek”.
Jordan spojrzała na głośniki. Irytujący nawyk, od którego nie mogła się uwolnić, gdy rozmawiała z kimś przez zestaw głośnomówiący.
– Billy, umieść to na tablicy: hashtag zero, dwa, dwa, dwa, dwa, zero, dwa, dwa.
– Dobra. Co to takiego?
– To też zapisz. – Podała numer telefonu z nalepki na śmieciarce.
– Rozumiem. Hej, nie mówiłaś, że przyjedzie twój mąż. Malują dziś twój gabinet. Musiałem go umieścić w garderobie z senatorem Morettim.
– Były mąż. Nie mówiłam, bo nie wiedziałam. Powiedział, czego chce?
– Nikt mi niczego nie mówi, wiesz o tym – odparł Billy. – Przyjechał z Charlotte.
– Charlotte? Powinna się szykować do szkoły.
„To on powinien szykować ją do szkoły”.
I tak opuściła zbyt wiele dni. Jordan nie mogła pozwolić, by córka powtarzała szóstą klasę: jak by to wyglądało? Prasa miałaby używanie.
– Proszę, powiedz, że jesteś już blisko – powiedział Billy przez głośniki.
W ciągu ostatniej minuty zyskała co najmniej dwa metry. Znakomite tempo.
Zegar wskazywał cztery minuty do szóstej.
– Widzę stąd nasz budynek – odparła. Znajdował się dwie przecznice dalej. Cyfrowy billboard z napisem SiriusXM i neonem na szczycie.
Jordan znowu nacisnęła klakson. Wydawało się to dobrą metodą.
Znowu przejechała metr.
Klakson, super.
Billy westchnął.
– Dziś rano w The Today Show występuje Meghan Trainor.
– Serio?
– Właśnie dlatego Rockefeller Center zapchany. Ostatni z letnich koncertów.
– Mogło być gorzej. Dobrze, że to nie Ed Sheeran.
– Dlaczego my nie mamy Eda Sheerana? Nie chcę rozmawiać z kolejnym senatorem. Nie przed weekendem. Politycy mnie męczą.
– Załatwiano to bezpośrednio z dyrekcją. Chyba jest przyjacielem Greensteina. Może Goldblatta.
Jordan mlasnęła językiem i posunęła się do przodu kilkadziesiąt centymetrów.
– Dyrekcja zaprasza gości do programu? Zatrudniam cię, żebyś nie dopuszczał do takich gównianych sytuacji, Billy. Masz zapraszać takich gości jak Ed Sheeran.
– Chcesz, żebym zadzwonił do The Today Show i poprosił Meghan Trainor, by do nas wpadła po koncercie? Mam gdzieś telefon do jej menedżera. Jestem pewien, że ją ściągnę.
– Nie żywię się odpadkami, Billy.
Samochody po lewej stronie zaczęły się poruszać. Dlaczego na pasie Jordan ciągle stoją? Mogłaby zmienić pas, ale musiałaby zręcznie manewrować w korku.
Czy warto?
Może.
Może.
Chwyciła kierownicę, położyła stopę na gazie i…
Po lewej zatrzymał się autobus, blokując drogę.
Cholera!
Za późno.
Billy musiał zasłonić telefon. Ciągle go słyszała, ale jego głos był przytłumiony. Wydawało się, że do kogoś krzyczy. Po chwili się odezwał.
– Jordie, potrzebujemy planu awaryjnego. Nie zdążysz.
– Zdążę.
Zegar wskazywał za trzy szóstą.
Nie mogła zdążyć. Na stojącym obok autobusie znajdowała się reklama jej audycji: „Ostra jazda z Jordan Briggs”. Obok wielkich, dwumetrowych liter widniało jej zdjęcie, które zrobiła w zeszłym roku mniej więcej o tej porze. Nienawidziła tego zdjęcia. Nienawidziła fotografii promocyjnych – ona się starzała, one nie. Poza tym ktoś zawsze przepuszczał je przez magiczny filtr PhotoShop Malibu, tak że wyglądała jak Barbie. Nie była ideałem urody. Kiedy patrzyła na te zdjęcia, miała wrażenie, że szyderczo spogląda na nią ulepszona wersja samej siebie.
Niespełna dwie minuty do szóstej i jeszcze półtorej przecznicy. Ruch całkowicie zamarł.
Jeden z pasażerów autobusu ją rozpoznał i wykrzykiwał jej imię.
Zamknęła okno i ukryła się za przyciemnioną szybą. Zamknęła również szyberdach. Nie chciała, by ktoś wlał jej do samochodu zielony koktajl ze szpinakiem.
– Gdybyś pojechała z Frankiem, wysadziłby cię i mogłabyś dojść na piechotę – zauważył Billy.
– Nie jestem z Frankiem, prawda? – odparła stanowczo.
Nagle wpadła na pewien pomysł.
Och, nie może wysiąść…
Mimo to wysiadła.
Zanim zdążyła zmienić zdanie, zgasiła silnik, zaciągnęła hamulec ręczny, włączyła światła awaryjne i wyskoczyła z auta.
– Każ komuś przynieść mi słuchawki do holu, Billy! – krzyknęła. Zerwała drugą szpilkę i rzuciła na podłogę obok uszkodzonej.
Billy powiedział coś jeszcze, ale zatrzasnęła drzwi i pobiegła na chodnik, naciskając za plecami guzik blokady na pilocie.
Audi zapiszczało.
Cole
Funkcjonariusz policji nowojorskiej Cole Hundley spoglądał z kompletnym zdumieniem na kobietę w stojącym przed nim samochodzie. Obserwował, jak wysiada na środku 49th Street, zamyka auto i biegnie chodnikiem. Audi pozostało na jezdni, w środku korka, blokując jego wóz.
Co się dzieje, do cholery?
To nie przywidzenie.
Widział to wszystko na własne oczy.
Był prawie pewien, że zdjęła buty. Dlaczego?
Wyciągnął rękę, nacisnął guzik syreny i wydał trzy głośne dźwięki.
Kiedy odwróciła się w jego stronę, spodziewał się, że znieruchomieje, może uśmiechnie się do niego przepraszająco, z zażenowaniem, jak robią ludzie przyłapani na czymś przez policję, po czym wróci do samochodu. A co zrobiła? Uśmiechnęła się szeroko, pomachała mu ręką i pobiegła boso ulicą.
Przypuszczał, że samochód jest kradziony. Miałoby to sens – był to dobry wóz. Ale kobieta nie wyglądała na złodziejkę samochodów, była za dobrze ubrana. Nawet bez butów sprawiała wrażenie nadzianej. A na dodatek zamknęła wóz. Większość złodziei nie ma pod ręką kluczyków. Rzadko zamykają samochód, gdy go porzucają. Z pewnością nie włączają świateł awaryjnych. Zostawiła wóz na 49th Street w godzinie szczytu.
Była szybka. Pokonała już pół przecznicy z gracją doświadczonej sprinterki.
Cole wiele razy zastanawiał się nad swoimi wyborami życiowymi w ciągu dwunastu lat, odkąd wstąpił do policji. W jego stronę leciały kule, czasem noże. Dwa razy go ugryziono i tylko raz zrobił to pies. W obu przypadkach musiał strzelić. Niektórzy ludzie pluli na policjantów. Nie istniał dobry sposób, by zacząć (albo skończyć) dzień. Stale słyszał wyzwiska. Raz został zaatakowany przez kobietę ubraną tylko w folię aluminiową umocowaną taśmą klejącą; twierdziła, że Times Square to lądowisko skonstruowane przez kosmitów. Kobieta zostawiająca na środku ulicy samochód za sto tysięcy dolarów i biegnąca gdzieś chodnikiem powinna go dziwić, ale nie dziwiła: w Nowym Jorku takie rzeczy były na porządku dziennym.
Zatrzymał auto, włączył czerwono-niebieskiego koguta, odetchnął głęboko, wysiadł i podążył za kobietą.
Kiedy przecisnął się obok autobusu, poczuł, że celuje w niego kilka telefonów komórkowych. Przeszedł przed zaparkowanym audi i podążył w stronę chodnika. Wokół wyły klaksony.
W tym momencie działało wiele kamer, ale tylko jedna nie funkcjonowała dobrze: jego własna, przymocowana do munduru i kosztująca dwa tysiące dolarów.
Jordan
Jordan przebiegła przez 6th Street na czerwonym świetle. Nie miało to większego znaczenia. Samochody stały w miejscu. Nie była jedyna – kilkanaście osób przeszło przez ulicę w podobny sposób, z głowami pochylonymi nad telefonami, nie patrząc na nikogo, nie rozglądając się. Przynajmniej zwracała uwagę na otoczenie. Korek nie powstrzymał kilku pobliskich taksówkarzy od włączenia klaksonów. Taksówkarze to uwielbiają, zachowują się, jakby musieli wypełnić normę hałasu. Były ich hymnem.
Znajdowała się pół przecznicy za 6th Street, w pobliżu wieżowca SiriusXM, gdy zdała sobie sprawę, że zostawiła komórkę podłączoną do deski rozdzielczej samochodu. Nie mogła nic na to poradzić, nie teraz. Nie mogła również nic zrobić z policjantem z tyłu; powinna się trzymać od niego z dala. Zawsze może się wszystkiego wyprzeć; była prawie pewna, że jeśli nie nawiąże z nim kontaktu wzrokowego, jakoś się z tego wyplącze. O cokolwiek chodzi. Miała teraz ważniejsze sprawy.
Opuściła głowę i przepchnęła się przez tłum turystów robiących fotografie przy Avenue of the Americas 1221, po czym zdołała wejść do holu, nim ktokolwiek zdążył ją rozpoznać. Był to cud, ale później znalazła się w gęstym tłumie ludzi, którzy powoli przechodzili przez bramkę z wykrywaczami metalu. Zablokowała jej drogę jedna z wycieczek. Prawdziwi nowojorczycy nie noszą nowojorskich ubrań ani nie czują potrzeby pstrykania tysięcy zdjęć holu.
Na dużym zegarze nad windami wyświetlały się cyfry 5:59:22. Zostało zaledwie trzydzieści osiem sekund.
Przyłożyła dłonie do ust i krzyknęła:
– Cholera jasna! Jakiś gliniarz uderzył na chodniku Howarda Sterna!
To poskutkowało.
Wycieczkowicze zapomnieli o holu i rzucili się w stronę drzwi. Przypominali tłumek gospodyń domowych z przedmieść szturmujących w czarny piątek centrum handlowe Walmart.
Jordan okrążyła wycieczkę, przepchnęła się obok kilku nieznajomych mężczyzn i dotarła do bramki.
– Śpieszę się, Bobby!
Ochroniarz uniósł głowę. Wytrzeszczył oczy, gdy przebiegała przez bramkę, uruchamiając alarm.
– Jordie, musisz…
Nie słyszała dalszego ciągu.
Pobiegła po marmurowej posadzce, dotarła do wind i nacisnęła wszystkie sześć przycisków.
Nie zauważyła Billy’ego.
„Gdzie jest Billy, do licha?!”
Popatrzyła na monitor i znowu nacisnęła guziki.
Na zegarze pojawiły się cyfry 6:00:02.
Cholera…
Cholera…
Cholera…
Trzecia winda od lewej wydała melodyjny dźwięk i otworzyły się drzwi. Z kabiny wyszła dziewczyna z różowymi włosami opadającymi na ramiona, ubrana w koszulkę z napisem „Ostra jazda z Jordan Briggs”. Na jej tępej twarzy malował się przestrach. Trzymała w jednej ręce bezprzewodowe słuchawki marki Bose, a w drugiej telefon komórkowy.
Jordan jej nie znała.
– Hej!
Dziewczyna uniosła wzrok, uśmiechnęła się i ruszyła w jej kierunku, powoli i nonszalancko. W ogóle się nie śpieszyła. Nic jej nie obchodziło. Spokojnie, kochanie. Uważaj, żebyś się nie potknęła.
Pieprzone stażystki.
Pojawiały się w stacji falami, niemal co godzinę, i wszystkie były do niczego.
Jordan podbiegła, chwyciła słuchawki i założyła je na głowę. Usłyszała zakończenie motywu muzycznego programu.
Stażystka uniosła komórkę.
– Billy kazał mi zrobić zdjęcie monitora, żeby mogła pani…
Jordan wyrwała jej telefon, wbiegła do windy i tak mocno wcisnęła przycisk czterdziestego drugiego piętra, że miała wrażenie, iż słyszy pękający plastik. Cisnęła kluczyki dziewczynie o różowych włosach.
– Ściągnij mój samochód z 49th Street, nim ktoś go ukradnie!
Kiedy drzwi windy się zasuwały, znowu zauważyła policjanta. Stał przy biurku ochroniarza i patrzył prosto na nią.
Usłyszała głos Billy’ego, zagłuszany przez muzykę.
– To ty, Jordie?
– Jesteś człowiekiem małej wiary, panie Glueck. Czy kiedykolwiek spóźniłam się do pracy?
– Oddychaj ciszej. Dyszysz, jakby przed chwilą wyruchał cię zawodnik MMA.
– Przebiegłam tylko dwie przecznice. Skąd wiesz, jak dyszą ludzie wyruchani przez zawodników MMA?
– O, to proste – odpowiedział Billy. – Wystarczy wyczyścić kartę kredytową, a potem się z tego pośmiać i spotkać się z dziewczyną.
Jordan spojrzała na wyświetlacz nad drzwiami. Winda dotarła do dwudziestego piętra.
– Jaka słuchalność?
– Niezła – odparł Billy. – Goldblatt chce z tobą porozmawiać. Zaproponuje, żebyś jutro wzięła wolny dzień.
– Pieprzę Julesa. To nie jego sprawa.
– Wchodzimy za pięć, cztery, trzy…
Billy zamilkł.
Jordan spojrzała na fotografię monitora na ekranie telefonu komórkowego dziewczyny o różowych włosach.
Muzyka ucichła.
Zamknęła oczy, głęboko wciągnęła powietrze przez nos, wstrzymała oddech, po czym wypuściła je przez usta, starając się nie wydać żadnego dźwięku.
Kiedy mikrofon zaczął działać, mówiła zupełnie normalnie.
– Chcę, żebyście zapisali numer telefonu – powiedziała cicho, łagodnie. – To pierwszy z dwóch numerów, które dziś wam podam. Wcześniej spotkałam mężczyznę. Nie takiego, który proponuje, że weźmie ciężkie torby z zakupami, albo przytrzyma otwarte drzwi. Z pewnością nie takiego, który ofiaruje wam płaszcz, gdy jesteście trochę zziębnięci. Ten mężczyzna kazałby wam zjeżdżać sprzed telewizora, kiedy nadają mecz. Pierdziałby w autobusie albo bez żenady drapałby się w krocze w kolejce, na widoku. Nigdy nie słyszał, że mężczyźni mogą się depilować. Mój nowy przyjaciel prawdopodobnie myśli, że szarmanckość to nowa dzielnica New Jersey. Tak, spotkałam tego faceta. Jako typowy reprezentant swojego gatunku był na tyle miły, że podał mi swój numer telefonu. Nie prosiłam o niego, po prostu mi go dał. Z powodów, o których wspomniałam, uznał, że będę chciała do niego zadzwonić, może poznać go trochę lepiej. Dla uproszczenia nazywajmy go Stanem. Rzeczywiście wyglądał jak Stan.
Winda znowu wydała melodyjny dźwięk i drzwi otworzyły się na czterdziestym drugim piętrze. Jordan patrzyła na taką samą fotografię promocyjną jak na autobusie: swoją własną ironicznie uśmiechniętą twarz na plakacie pokrywającym połowę ściany za dużym, dębowym biurkiem recepcjonistki. Wyszła na korytarz, skręciła w lewo i ruszyła w stronę studia.
Ludzie schodzili jej z drogi na zatłoczonym korytarzu. Kilku uśmiechnęło się i skinęło głowami, inni odwracali wzrok. Wiedzieli, że nie należy się do niej odzywać, gdy ma na głowie słuchawki. Nie było to pierwsze takie rodeo.
– Wiecie, że w głębi serca jestem miłą dziewczyną z Południa – powiedziała z nutą sarkazmu, naśladując akcent, którym nigdy nie mówiła, ponieważ urodziła się na przedmieściach Cleveland. – Wzięłam jego numer z radosnym uśmiechem i spędziłam resztę poranka, licząc minuty, aż będę mogła podnieść słuchawkę telefonu i zadzwonić do mojego cudownego Stana, księcia z bajki, ukochanego. Jako dziewczyna z Południa jestem trochę nieśmiała. Jeśli słuchacie mnie regularnie, możecie uważać, że to nieprawda, ale naprawdę jestem nieśmiała. Kiedy facet daje mi numer telefonu, denerwuję się jak trzynastolatka w szkole średniej, z błyszczącym aparatem do prostowania zębów i trądzikiem, który współzawodniczy z piegami. Zastanawiam się, czy spodobały mu się moje grube okulary i straszliwie płaska pierś. A może błędy gramatyczne albo pudłowanie do kosza w czasie meczu koszykówki? Na pewno nie pociąga go moja osobowość. W tamtych czasach nie rozmawiałam z chłopakami, więc nie wiedzieli, kim jestem. Byłam cieniem, widmem, nie zwracałam na siebie uwagi. Nigdy nie byłam dziewczyną, o której marzą faceci tacy jak Stan, nie w tamtych czasach. A może marzyli, tylko źle interpretowałam ich zachowanie? Nie mam pojęcia, trudno powiedzieć. Podobnie jak większość mężczyzn Stanowie nie zawsze rozmawiają z dziewczynami otwarcie. Czasami mówią niejasno, omijają problem. Mój wymarzony Stan zajechał mi dziś drogę na 49th Street i dzięki temu stał się częścią mojego życia. Niezbyt subtelne podejście. Zablokował mnie wielką ciężarówką. W świecie Stana miłość musi być ważniejsza od przepisów ruchu drogowego. Czy nie bylibyśmy szczęściarzami, gdybyśmy wszyscy żyli w świecie Stana? Czasem trudno poderwać dziewczynę. Przypuszczam, że zajechanie mi drogi było czymś w rodzaju pociągnięcia mnie za kucyki albo potrącenia przy stole w czasie przyjęcia: wszyscy jesteśmy nieśmiali. Muszę przyznać, że przynajmniej zebrał się na odwagę, by mnie poznać, ale mimo wszystko się zastanawiam, czy nie zrobił tego zbyt niezgrabnie. Dlaczego nie wymyślił lepszego sposobu?
Jordan skręciła za róg, weszła do niewielkiej sali śniadaniowej i ruszyła prosto do ekspresu do kawy. Nalała sobie kubeczek, minęła ekspres i dodała śmietanki. Zamknęła oczy i przez chwilę delektowała się cudownym aromatem, niebiańskim zapachem kawy, słodkim nektarem bogów. Och, jakże chciała wypić choćby łyczek, ale wiedziała, że nie może tego zrobić na antenie. Uczą tego nawet początkujących radiowców.
Wyszła z kubkiem na korytarz, jeszcze raz go powąchała, po czym skręciła w prawo, w stronę studia na końcu.
– Potrafię wybaczać niektórym Stanom. Naprawdę potrafię. Jak powiedziałam, trudno kogoś poznać. W dzisiejszych czasach należy być kreatywnym. Nie wolno randkować w pracy. Spytajcie Billa i Monicę. Minęło dwadzieścia lat, a ludzie ciągle mówią o tym, że zrobiła mu loda i miała nie prać sukienki, jakby wydarzyło się to wczoraj. Kiedyś związki w pracy były normą. Ma to jakiś sens, prawda? Spędzamy dużą część dnia z kolegami, dobrze się znamy. Widzimy kolegów w najlepszych i najgorszych chwilach: wiemy, jakie śmieci trzymają w swoich boksach, na litość boską! Jeśli widzimy coś więcej niż figurki z Gwiezdnych wojen, Mojego małego kucyka i kalendarze z Garfieldem, a mimo to spoglądamy na przedmiot swojej miłości, dlaczego nie iść za głosem serca? Czy to naprawdę taka zbrodnia, gdy spędzamy niebiańskie trzy minuty na kserokopiarce z wyjątkową dziewczyną z księgowości, by rozproszyć monotonię środowego popołudnia? Tak, tak, sir. W dzisiejszych czasach to nic złego. Cóż, ja jestem w stacji kimś w rodzaju szefowej, więc gdybym chciała nawiązać romans z jednym ze współpracowników, zaczęłyby się biurokratyczne formalności i odbyłoby się kilka konferencji z miłymi facetami z działu prawnego, nim zdążyłabym się uśmiechnąć. Założę się, że pojawiłoby się wideo, które musielibyśmy oglądać sami, potem może razem, prawdopodobnie pod nadzorem dorosłych. Nie jest dziś łatwo być wulgarnym. Nie interesują mnie chłopcy, dziewczyny ani coś pośredniego. Jeśli w dzisiejszych czasach ktoś chce się umówić na randkę, powinien być kreatywny. Powinien zajechać komuś drogę na szosie, prawda, Stan? Właśnie to zrobiłeś. Musisz ukraść dziewczynie portfel w Starbucksie, a potem zaproponować, że zapłacisz za jej kawę, gdy zauważy, że zniknęła jej karta kredytowa. Udajesz kierowcę ubera i nie wypuszczasz z samochodu, aż zgadza się iść do kina. Idziesz za nią ciemną uliczką w kapturze, a potem mówisz coś zabawnego, na przykład: „Masz baterię dziewięciowoltową? Wysiadł mi paralizator”. Oczywiście zawsze są serwisy społecznościowe: Tinder, Grinder, Minder, Blender i Sidewinder. W dzisiejszych czasach można zaspokoić każdą pikantną zachciankę. Nie wiem, jak wy, ale mnie te relacje nigdy nie zadowalały. Może Stana też nie. Może dlatego zajeżdża drogę samotnym kobietom? Może nie jest to najgorszy sposób zwrócenia na siebie uwagi kobiety w dwa tysiące dwudziestym roku?
Jordan weszła do swojego gabinetu. Na ścianach wisiały plastikowe płachty malarskie i zasłaniały większość mebli. Poczta leżała na fotelu w pobliżu drzwi. Przejrzała niewielki stos listów, znalazła ten, którego oczekiwała, i schowała go do kieszeni, wdzięczna, że personel go nie otworzył.
Idąc korytarzem, spojrzała przez okno na Billy’ego. Ciężkie, dźwiękoszczelne drzwi studia otwierały się swobodnie od wewnątrz, ale były automatycznie zamknięte od zewnątrz, by nikt nie wszedł nagle w czasie audycji. Usłyszała cichy szczęk magnetycznego zamka i wkroczyła do pomieszczenia.
Billy Glueck skinął jej głową z przeszklonej reżyserki po lewej i wskazał duży cyfrowy monitor na ścianie: w tej chwili program miał pięć milionów trzysta tysięcy czterdziestu dziewięciu słuchaczy. Boże… Jordan uwielbiała radio satelitarne i dokładne statystyki.
Usiadła w fotelu marki Herman Miller za sześć tysięcy dolarów. Postawiła przed sobą kawę, znowu ją powąchała i uśmiechnęła się.
– A zatem jestem w kropce. Czy mam zadzwonić do Stana, czy o nim zapomnieć? Czy jako miła dziewczyna z Południa powinnam zapomnieć o jego niezręczności i pozwolić mu wsadzić rękę pod sukienkę? Myślę o tym przez całe rano i szczerze mówiąc, nie mogę się zdecydować, więc zamierzam was prosić o przysługę. Weźcie kawałek papieru i zanotujcie coś.
Popatrzyła na dużą białą tablicę obok swojego biurka i dzisiejsze tematy, po czym znalazła numer telefonu zauważony na nalepce z tyłu śmieciarki.
– Chcę, żeby każdy z was zadzwonił w moim imieniu do Stana pod numer dwa, jeden, dwa, pięć, pięć, pięć, sześć, siedem, jeden, siedem wewnętrzny trzysta cztery. Pogadajcie z nim, mam do was zaufanie. Pomóżcie mi ustalić, czy to właściwa osoba albo czy się pomyliłam i to jakiś neandertalczyk szukający miłości w niewłaściwym miejscu. Nie mogę się doczekać, co ustalicie; liczę na to, że pomożecie mi dokonać właściwego wyboru… Niedługo znowu się usłyszymy.
W reżyserce Billy uniósł palec wskazujący, milczał przez sekundę i powiedział:
– Przerwa na reklamy. – Popatrzył na Jordan. – Nosiłaś w dzieciństwie aparat ortodontyczny?
– Nie, to idiotyzm.
– Jesteś suką o zimnym sercu, wiesz?
Jordan wzięła kawę, uniosła do ust, po czym znieruchomiała, przypominając sobie córkę.
„Cholera, dlaczego Nick ją tutaj przywiózł?”
Odstawiła kawę, patrzyła, jak się wylewa przez krawędź, i zerwała się z miejsca.
– Zaraz wrócę!
– Masz tylko dwie…
Nie słyszała reszty zdania, bo wybiegła przez drzwi.
Cole
Funkcjonariusz policji nowojorskiej Cole Hundley stał przez chwilę w windzie po otwarciu drzwi, choć był prawie pewien, że jest na właściwym piętrze. Przepchnął się przez tłum przed budynkiem, przekonał kilku ochroniarzy, by go przepuścili, choć chcieli sprawdzić jego broń, a później zauważył zwariowaną kobietę, która zostawiła samochód na 49th Street. Weszła w holu do tej samej windy. Obserwował numery pięter na wyświetlaczu nad drzwiami. Winda zatrzymała się na czterdziestym drugim, czterdziestym czwartym, a później czterdziestym dziewiątym piętrze, po czym zjechała do holu. Nacisnął wszystkie trzy guziki i spodziewał się, że pojedzie na szczyt budynku, a później na parter, i w ogóle jej nie zobaczy, ale kiedy drzwi się otworzyły, ujrzał na ścianie ogromny plakat z podobizną zwariowanej kobiety. Na dole znajdował się podpis: „Ostra jazda z Jordan Briggs”, a pod spodem uzupełnienie: „Dni powszednie 18.00–22.00”. Cała ta potworność była oświetlona reflektorami zamontowanymi na suficie.
Drzwi windy zaczęły się zamykać. Cole wystawił rękę na zewnątrz, uruchamiając czujnik, który z powrotem je otworzył.
– W czym mogę panu pomóc?
Pytanie to wypowiedziała kobieta pod pięćdziesiątkę. Nosiła okulary w czerwonych oprawkach, czerwony blezer i białą koszulę. Siedziała w recepcji pod ogromną fotografią zwariowanej kobiety. Korytarzem biegali tam i z powrotem ludzie, z głośników wiszących rzędem na ścianach dobiegał czyjś hałaśliwy głos. Mówiono coś o facecie o imieniu Stan.
– Czy może pan nacisnąć dla mnie guzik holu na parterze? – spytał kurier UPS, który wtoczył obok Cole’a wózek i zajął miejsce w tylnym rogu kabiny.
Kiedy Cole nie nacisnął guzika, mężczyzna wyciągnął obok niego rękę i sam to zrobił. Mruknął pod nosem: „Dzięki, panie policjancie”, po czym zaczął klikać w swój tablet. Po chwili spojrzał w górę i rzekł:
– Pozwoli pan? Blokuje pan drzwi. Muszę dostarczyć przesyłkę.
Nowojorczycy to sympatyczni ludzie.
Cole wyszedł z windy i ruszył w stronę recepcji. Drzwi zasunęły się za nim.
Kobieta w czerwonym stroju uśmiechnęła się do niego nerwowo. Ludzie zwykle uśmiechają się w ten sposób do policjantów, jakby chcieli powiedzieć: „Chętnie pomogę, jeśli nie przyszedł pan mnie aresztować”. Później przypominają sobie wszystkie swoje niedawne grzeszki i zastanawiają się, czy któryś był na tyle poważny, by zainteresowała się nim policja.
– Chciałbym się zobaczyć z Jordan Briggs – rzekł Cole. Mimo woli spojrzał z powrotem na plakat.
Patrzyła z niego w taki sposób, jakby spoglądała prosto na niego, obserwowała go. Jedną rękę trzymała na biodrze, druga była opuszczona. Przechylała głowę w lewo, a na jej wargach błąkał się pytający, ironiczny uśmieszek.
– Pani Briggs jest na antenie. Jest pan umówiony?
Cole pokręcił głową.
– Zdarzył się wypadek?
– Nic o tym nie wiem. Jeszcze nie.
Wydawała się zdezorientowana.
Za jego plecami rozległ się melodyjny dźwięk i otworzyła się druga winda. Wyszedł z niej żylasty mężczyzna w szarym garniturze, skinął głową recepcjonistce i pośpieszył korytarzem w lewo.
Cole obserwował go przez moment, po czym pochylił się lekko nad recepcją. Nie był wysoki, ale wiedział, że kiedy to robi, zwłaszcza w mundurze, wytrąca ludzi z równowagi.
– Muszę z nią natychmiast porozmawiać.
– No cóż… – urwała.
Zwariowana kobieta wyszła przez ciężkie dębowe drzwi z oknem pośrodku znajdujące się na końcu korytarza. Sprawiała wrażenie lekko zdenerwowanej.
– Jordan! – krzyknął mężczyzna w szarym garniturze. Pobiegł truchtem w jej stronę.
– Nie teraz, Jules. Prowadzę audycję. – Ruszyła korytarzem.
– Nie możesz podawać słuchaczom naszych numerów telefonów! – krzyknął mężczyzna za jej plecami. – Ile razy mamy o tym rozmawiać?
– Ani razu, Jules! Nie musimy o tym rozmawiać ani razu! – rzuciła przez ramię.
Cole patrzył, jak przyśpiesza kroku. Chyba zmierzała do pokoju na końcu. Popędził za nią.
– Nie może pan tam wejść! – zawołała za nim recepcjonistka. – Jordie! Gość!
Mężczyzna w szarym garniturze znajdował się w odległości półtora metra.
– Może powinienem zorganizować małe spotkanie z tobą i zespołem prawników? Ostatnim razem było to zabawne, prawda? Rozmawialiśmy o tym, ile razy naraziłaś nas na straty na antenie w ciągu ostatniego roku podatkowego i jakie są tego konsekwencje finansowe. Zróbmy to znowu.
– Masz rację, Jules. Byłam niegrzeczną dziewczynką i powinnam zostać ukarana.
– Zobowiązania, które tworzysz, wypełniają cały arkusz kalkulacyjny.
– Może lepszy byłby diagram rysunkowy? Lubię diagramy. Są ładniejsze.
– To nie jest zabawne, Jordie.
– Nie miało być zabawne, Jules. Wykonuj swoją pracę, a ja będę wykonywać swoją.
– Moja praca polega na pilnowaniu, żebyś nie doprowadziła nas do bankructwa.
– Pani Briggs! – zawołał Cole.
Zwariowana kobieta odwróciła się i spojrzała na niego. Jeśli była zaskoczona widokiem policjanta biegnącego za nią korytarzem, w ogóle tego nie okazała. Wyciągnęła palec wskazujący w stronę Cole’a, po czym spojrzała wściekle na mężczyznę w szarym garniturze.
– Dlaczego dyrekcja wpycha mi gości do programu? Nie pracuję tutaj, by promować politykę Greensteina ani pomagać jego kumplom w kampanii wyborczej.
– Senator jest przyjacielem stacji.
Zwariowana kobieta uśmiechnęła się ironicznie.
– Senator jest narzędziem. To kretyn, chodzący sztuczny penis w kiepskiej tresce lepkiej od pomady.
Mężczyzna w garniturze nerwowo spojrzał w stronę pomieszczenia za ich plecami.
– Jezu, Jordie, nie tak głośno!
– Puścisz go ze mną na antenę, a zrobię z niego pieprzonego klauna.
– Zrobisz z nim wywiad i będziesz grzeczna, bo inaczej spotkamy się również w tej sprawie.
Cole odchrząknął.
Zwariowana kobieta spojrzała na niego, odwróciła się i przeszła przez drzwi za swoimi plecami. Na drzwiach znajdowała się tabliczka z napisem: „GARDEROBA JORDAN BRIGGS”.
Mężczyzna w szarym garniturze zaklął pod nosem, odwrócił się i po raz pierwszy zauważył Cole’a.
– Chryste, co jeszcze zbroiła?!
– Lista się wydłuża – odparł Cole i wszedł do pokoju za Jordan.
Zobaczył ją w kącie, klęczącą i obejmującą małą dziewczynkę. Obok stał mężczyzna z różowym plecakiem z podobizną ciasta z truskawkami; drugą rękę trzymał w kieszeni. Na czarnej skórzanej kanapie na drugim końcu pokoju siedział inny mężczyzna; pił kawę i rozmawiał przez komórkę. Senator Moretti. Cole widział go wcześniej w telewizji.
Stał między zwariowaną kobietą a drzwiami. Nie mogła wyjść.
– Pani Briggs, musimy porozmawiać o pani samochodzie.
Popatrzyła na niego ze zdziwieniem.
– Co z moim samochodem?
– Zostawiła go pani na środku ulicy.
– Nie, nie zostawiłam.
– Tak, zostawiła pani.
Sięgnęła wokół dziewczynki i nacisnęła guzik telefonu leżącego na stoliku obok skórzanego fotela.
– Tak?
– Sarah? Tu Jordie. Gdzie jest teraz mój samochód?
– Pani samochód?
– Tak, ten, którym przyjechałam dziś do pracy.
– W garażu. Trixie oddała kluczyki Billy’emu.
– Dzięki, Sarah.
Zwariowana kobieta uśmiechnęła się do Cole’a.
– Zagadka rozwiązana.
Cole naprawdę nie był w nastroju do takich rozmów.
– Jest nagranie, pani Briggs. Mam kamerę samochodową. Zatrzymała się pani na środku 49th Street, wysiadła, zamknęła samochód i uciekła.
– Mamo, idziesz do więzienia? – spytała dziewczynka.
Zwariowana kobieta nadąsała się i przyciągnęła ją do siebie.
– Zamierza mnie pan aresztować na oczach mojej córki?
– Byłoby to dla mnie traumatycznym przeżyciem – powiedziała dziewczynka. – Jestem bardzo wrażliwa z powodu młodego wieku i podatna na negatywne bodźce.
– Jordie, zaczynasz za piętnaście sekund – dobiegł głos z głośnika na ścianie.
Pocałowała dziewczynkę w głowę.
– Poczekaj tu na mnie, dobrze, Charlotte?
Córka skinęła głową.
Jordan wstała.
– Nie wychodź – powiedziała do mężczyzny trzymającego plecak. – Zostaw go w moim gabinecie i poczekaj tutaj.
Wychodząc, poklepała Cole’a po piersi.
– Ale pan może iść. Dzięki, że pan wpadł.
„Dzięki, że wpadłem?”
Cole się odwrócił, ale była już za drzwiami i szła szybko korytarzem.
Jordan
– Chryste, Jordie, jeśli zamierzasz przychodzić w ostatniej sekundzie, powinnaś zabierać ze sobą radio – powiedział Billy, gdy Jordan usiadła w fotelu. Szybko uniosła do ust filiżankę letniej kawy, wypiła ją jednym haustem i wyciągnęła rękę do góry. Stażystka chwyciła filiżankę i zniknęła za drzwiami, by ją znowu napełnić. Tymczasem Billy odliczał w słuchawkach.
Na stole przed Jordan zapaliła się tabliczka z napisem: „NA ANTENIE”.
– Chyba wywołałam aferę – powiedziała do mikrofonu. – Wpadłam na korytarzu na swojego szefa, który szybko oświadczył, że Stan nie chce dziś rano odbierać telefonów od pięciu milionów ludzi. Myślę, że go rozumiem. Nie wiem, jaki ma rozkład dnia ani harmonogram pracy. Nie chcemy go przytłoczyć. Więc wyświadczcie mi przysługę: jeśli zamierzacie do niego zadzwonić, na razie się wstrzymajcie. Zadzwońcie do centrali stacji i poproście o rozmowę z wiceprezesem Julesem Goldblattem, szefem naszego działu programowego. Łaskawie zgodził się notować wasze nazwiska i dane kontaktowe; przekaże je Stanowi. Dzięki temu Stan oddzwoni, do kogo zechce. Żadnych nacisków. Jules świetnie pracuje w zespole. Zawsze chętnie nam pomaga.
Na biurku Jordan stały trzy monitory. Pierwszy był podłączony do internetu, drugi wyświetlał imiona słuchaczy czekających na rozmowę, a trzeci zawierał komunikator pozwalający porozumiewać się w trakcie audycji z Billym i resztą pracowników. Sterowało się tym wszystkim za pomocą klawiatury i myszy z przełącznikiem, więc biurko nie było zagracone sprzętem. Jordan nienawidziła bałaganu. Na trzecim ekranie pojawił się komunikat.
BILLY: Jules się wścieknie.
JORDAN (szybka odpowiedź): Niedawno kupił nowego jaguara F. Nie skrzywdzi kury znoszącej złote jaja.
BILLY: Wszystkie linie zajęte. Odbierz Crystal na drugiej.
– Crystal, jesteś na antenie.
– Naprawdę?
Jordan zmarszczyła brwi, patrząc przez szybę na Billy’ego, i trzy razy pstryknęła palcami w powietrzu nad głową.
Wzruszył ramionami i uśmiechnął się przepraszająco.
Potrzebowała energii, witalności. Nie można rozbudzić słuchaczy, rozmawiając z osobą, która trzyma jedną rękę na wyłączniku budzika, a drugą przegląda katalog trumien.
– Tak, Crystal. Kiedy dzwonisz do radia, czekasz dziesięć minut i słuchasz reklam, a potem gospodarz programu może zacząć z tobą rozmowę. Tak to działa. Dokładnie tak, jak przewidział Marconi.
– Byłam ciekawa, czy oglądała pani wczorajszą debatę.
– O cholera, nie. Nienawidzę debat. Wolałabym słuchać instrumentalnej wersji największych hitów Backstreet Boys, gdy ktoś wbijałby mi wykałaczki pod paznokcie. Proszę, powiedz, że nie słuchałaś tego bełkotu.
– Jest wielu polityków.
– Którego lubisz najbardziej?
– Bortona z Iowy.
– Czy to ten niski, z małymi oczami szczura, noszący muszki?
– Uważam, że jest przystojny.
Jordan zerknęła na drugi monitor z listą słuchaczy.
Linia 1 – Stan (chce przeprosić)
Linia 2 – Crystal (na antenie)
Linia 3 – Stan (mówi, że chodził z tobą na randki w szkole średniej)
Linia 4 – Bernie (chce zaproponować grę)
Linia 5 – Stan (kobieta – mówi, że najlepsi Stanowie to kobiety)
Westchnęła. Nie była pewna, czy podoba jej się, jak rozwija się poranek.
– Mogę ci zadać osobiste pytanie, Crystal?
– Jasne, pytaj.
– Ile masz lat?
– Siedemdziesiąt sześć.
– Wow, siedemdziesiąt sześć. I nie straciłaś nadziei. Niech cię Bóg błogosławi.
– Dobrze mieć nadzieję.
Stażystka wróciła z kawą i postawiła ją cicho na biurku. Jordan przysunęła kubek i powąchała. Poczuła bogaty aromat palonych ziaren, czuła na twarzy parę. Chętnie uprawiałaby seks z tym kubkiem, gdyby nie było to nielegalne w Nowym Jorku.
– Kiedy byłam w siódmej klasie, mieliśmy wybory przewodniczącego samorządu szkolnego. Bobby Corbin rywalizował z Lisą Almond. Bobby miał plakietki i plakaty, do licha, był przystojny! Ciemne włosy zaczesane do tyłu, uśmiech, od którego drżały mi kolana. Dziewczyny mdlały na jego widok. Nie wyglądał jak Zac Efron albo Jesse Metcalfe, ale nadawałby się na okładkę płyty wytwórni Teenbeat. Nie na okładkę magazynu „Tiger Beat”, po prostu na płytę wytwórni Teenbeat. Miał w sobie coś wyjątkowego, co sprawiało, że każdy kiwał głową i zgadzał się ze wszystkim, co mówił. W czasie dwóch pierwszych debat był o niebo lepszy od Lisy. Muszę jej przyznać, że jakoś się trzymała; ja bym uciekła i schowała w szafce w szatni albo pod trybunami na stadionie, zwłaszcza po drugiej debacie. Kiedy Lisa zamierzała coś powiedzieć, dzieciaki skandowały: „Bobby, Bobby, Bobby!”. Nie miała szans na zwycięstwo. Tak przynajmniej sądziliśmy. Podczas ostatniej, trzeciej debaty wyciągnęła asa z rękawa. Jej rodzice byli właścicielami firmy zajmującej się ustawianiem w mieście automatów do sprzedaży. Mieli mnóstwo maszyn; powiedziała, że jeśli zostanie wybrana, jej ojciec ustawi w szkole automaty z wodą sodową i cukierkami. Nie tylko w bufecie, ale w całym budynku. Zawsze będziemy mieć snickersy na wyciągnięcie ręki. Zdobyła dzięki temu mój głos: uwielbiałam czekoladę. Chyba nie byłam jedyna, bo wygrała wybory. Pomagałam liczyć głosy: zwyciężyła z Bobbym Corbinem prawie pięć do jednego. Przegrał z kretesem. Dzieciaki były bardzo podekscytowane. Lisa przyniosła plan szkoły z zaznaczonymi miejscami, gdzie staną automaty, w których miejscach szatni. Mówiła, że jej ojciec ustali cenę snickersa na dwadzieścia pięć centów, taniej niż w sklepach. Cudownie. Minął miesiąc, potem drugi. Później trzeci, ale maszyny się nie pojawiły. Czwarty miesiąc, znowu nic. Ani jednego automatu. Okazało się, że nie uzgodniła projektu z dyrekcją. Kiedy teraz o tym myślę, nie jestem nawet pewna, czy jej rodzice się zgodzili. Wiem, że był to gorący temat w czasie jednej z wywiadówek, rodzice zrobili awanturę. Niektórzy byli wściekli i o mało się nie pobili. Dość dobrze znałam Lisę i jestem pewna, że nie okłamała nas celowo. Po prostu nie powiedziała całej prawdy. To jednak coś innego, jeśli dobrze się zastanowić, ale w wieku dwunastu lat nie ma to większego znaczenia: dzieciakom zależy po prostu na słodyczach. Ale trzeba przyznać, że Lisa okazała się lepszym politykiem. Rozegrała nas. Tak samo jak ludzie, którzy wczoraj debatowali na scenie.
Jordan wyciągnęła rękę w stronę klawiatury i otworzyła na monitorze okno wyszukiwarki.
– Uważasz, że jest przystojny? Mam na myśli Bortona. Podoba ci się? Jak on ma na imię? Brett? Seth? Coś w tym rodzaju?
– Rhett. Rhett Borton.
– Jasne. – Wpisała imię do wyszukiwarki i ekran wypełnił się zdjęciami promocyjnymi. Przypominał trolla, w muszce, ze zbyt białymi zębami i zbyt szerokim uśmiechem.
– Powiedz mi, Crystal. Masz siedemdziesiąt sześć lat, ale czy widziałaś kiedyś polityka, który spełnił jakąkolwiek obietnicę wyborczą? Choćby raz. Nawet drobną.
Zanim Crystal zdążyła odpowiedzieć, Jordan ciągnęła:
– Mamią nas bajkami, cukierkami, mówią dokładnie to, co chcemy usłyszeć, a potem nic z tego nie wynika, zupełnie nic. Zero odpowiedzialności. Nigdy nie ponoszą winy. Szybko wyjaśniają, kto im przeszkodził, nigdy nie poczuwają się do winy. Moim zdaniem każdy kandydat w wyborach powinien w dniu objęcia urzędu podpisać listę obietnic, a potem, gdy kończy kadencję i pakuje do pudeł nagrody, pamiątki i fotografie, ale nie potrafi dowieść, że dotrzymał każdej z nich, powinien zwrócić całe wynagrodzenie, które pobierał. Trzeba ponosić odpowiedzialność za własne słowa. Ale to nigdy nie nastąpi, bo politycy to zwykle prawnicy, czyli szumowiny. Zależy im tylko na napchaniu sobie kieszeni. Nie daj się nabrać na muszkę, Crystal. Nie jest lepszy od reszty.
Jordan przerwała połączenie i znowu popatrzyła na drugi monitor:
Linia 1 – Stan (chce przeprosić)
Linia 2 – Crystal (na antenie)
Linia 3 – Stan (mówi, że chodził z tobą na randki w liceum)
Linia 4 – Bernie (chce zagrać)
Linia 5 – bezdomny Harry
Miała z głowy Stana w spódnicy. Harry dzwonił regularnie, ale nie była jeszcze na niego gotowa.
Kliknęła w linię numer trzy.
– Hej, Bernie, jaką grę proponujesz?
Cole
– Zawsze taka jest? – spytał Cole mężczyznę trzymającego plecak z obrazkiem przedstawiającym ciasto z truskawkami.
Był kilka lat starszy od Cole’a, miał prawdopodobnie czterdzieści kilka lat, jasnobrązowe włosy i ciemnobrązowe oczy. Sprawiał wrażenie zmęczonego i niewyspanego. Pogłaskał dziewczynkę po głowie.
– Co o tym sądzisz, Char? Twoja mama zawsze taka jest?
Dziewczynka popatrzyła na ojca, potem na Cole’a i przytuliła się do uda mężczyzny.
– Myślę, że nie powinniśmy odpowiadać na żadne pytania bez adwokata.
Cole mimo woli się uśmiechnął. Przyklęknął.
– Ile masz lat?
– Jedenaście.
– Jesteś nieodrodną córką swojej matki.
Wydawała się zdziwiona.
– A jaką córką miałabym być?
– Nie masz dziś szkoły?
Popatrzyła na mężczyznę.
– Czy ten pan mnie też może aresztować, tato? Za bagrowanie? Nie chcę iść do więzienia. Nawet z mamą.
– Chyba masz na myśli wagarowanie, Char – odparł mężczyzna. – To raczej mnie za to aresztują.
Wyciągnął rękę i uścisnął dłoń Cole’a.
– Nazywam się Nick Briggs, jestem mężem… to znaczy byłem mężem Jordie… Do zeszłego miesiąca. – Uśmiechnął się blado. – Ciągle próbuję się do tego przyzwyczaić.
Cole pokręcił głową i wstał.
– Przepraszam.
Nick dotknął uszu dziewczynki.
– Niech pan nie przeprasza. Czuję się, jakby lekarz wyciął mi z tyłka wielki guz i oświadczył, że wyleczył mnie z raka.
– To obrzydliwe, tato.
Znowu pogładził córkę po włosach.
– Masz najlepszą mamę na świecie i jestem szczęściarzem, że byłem jej mężem – powiedział. Popatrzył na Cole’a szeroko otwartymi oczami, pokręcił przecząco głową i udał, że podcina sobie gardło. – Charlotte miała spędzić ze mną weekend, ale krytyczna sytuacja w pracy sprawiła, że musieliśmy w ostatniej chwili wprowadzić kilka drobnych zmian do naszych planów.
– Jadę do Hamptons!
– Z pracami domowymi na dziś i na jutro – dodał Nick, ściskając ramię córki. – Masz je odrabiać przed pójściem na plażę.
– Chyba wolałabym więzienie. – Wydęła wargi.
Radio na ramieniu Cole’a zapiszczało. Uniósł rękę i nacisnął guzik.
– Pięć, osiem, trzy, dziewięć, proszę mówić, odbiór.
– Otrzymaliśmy meldunek, że twój wóz patrolowy stoi porzucony na środku 49th Street. Miałeś awarię? Nie zgłaszałeś się przez radio.
„Kurwa…”
– Drobna kolizja, ale już wszystko w porządku.
– Gaff nie wypuści cię z drogówki, jeśli będziesz porzucał na ulicy wóz patrolowy. Musisz to zameldować, nawet jeśli jesteś blisko.
– Zrozumiałem. Bez odbioru.
Nie powinien się tym przejmować. Szybko pożegnał Nicka Briggsa i jego córkę, po czym pobiegł z powrotem do windy. Od dwóch tygodni służył w drogówce, został mu jeszcze tydzień i nie chciał niczego spieprzyć. Dyspozytor miał rację: Gaff z łatwością przedłuży karę o miesiąc, a Cole chciał wrócić do wydziału zabójstw.
Kiedy otworzył drzwi budynku i znalazł się z powrotem na chodniku, zobaczył, że samochody prawie się nie poruszyły. Wiedział, że będą stały w korku, ale nagle skończył się The Today Show i ulica się odblokowała. Przerabiali to w lecie już kilka razy.
Wsiadł do wozu i zamknął drzwi. Wyłączył czerwono-niebieskiego koguta.
Z tyłu próbowała go ominąć taksówka i chcąc zjechać na pas po lewej stronie; zablokowała oba pasy ruchy. Samochody stały.
Z przodu, po lewej stronie, zauważył autobus z ogromną reklamą zwariowanej kobiety. To samo zdjęcie co na piętrze wieżowca SiriusXM.
Cole ścisnął kierownicę. Skręcił w prawo, potem w lewo. Powtórzył manewr. Mógł uruchomić syrenę i utorować sobie drogę, ale czy miało to jakiś sens? Przejechałby parę przecznic i wypisał kilka mandatów za parkowanie. Lepiej po prostu czekać.
Wyjął komórkę i ściągnął aplikację pozwalającą korzystać z radia satelitarnego. Kliknął BEZPŁATNY OKRES PRÓBNY i wpisał swój adres mejlowy.
Słuchanie radia.
Słuchanie radia w trakcie pracy. Właśnie tym się zajmie.
W trakcie oczekiwania.
Wyłączy program, gdy korek się zmniejszy. Wpisał w okienku wyszukiwarki „Jordan Briggs” i wyświetliły się trzy kanały zatytułowane: Ostra jazda z Jordan Briggs z podpisami: „NA ŻYWO”, „POWTÓRKA WCZORAJSZEGO PROGRAMU” i „KLASYKA”. Włączył transmisję na żywo. Chwilę później usłyszał jej głos: „Nie daj się nabrać na muszkę, Crystal. Nie jest lepszy od reszty”.
Po kilku kliknięciach połączył się przez Bluetooth z zestawem stereo wozu policyjnego. W aucie rozległ się głos Jordan Briggs:
– Hej, Bernie, jaką grę proponujesz?
Jordan
Kiedy nie odpowiedział, Jordan przewróciła oczami.
– Jesteś tam, Bernie, czy przysnąłeś?
Na linii rozległo się kilka dziwnych dźwięków, jakby ktoś upuścił telefon, po czym odezwał się męski głos. Wydawało się, że rozmówca ma trzydzieści kilka lat; mówił z akcentem ze Środkowego Zachodu. Po dziesięciu latach pracy w radiu Jordan nabrała sporej wprawy w rozpoznawaniu wieku, pochodzenia i narodowości słuchaczy. Potrafiła nawet odgadnąć ich kolor włosów.
– Jestem na linii – odparł mężczyzna. – Przepraszam, poszedłem po kawę i wyciszyłem pani głos.
– Nie możesz znaleźć kawy?
– Jestem z wizytą u przyjaciół. Jest bardzo wcześnie, jeszcze śpią. Szperam w kuchni, starając się być cicho, żeby nikogo nie obudzić. Ściany są cienkie.
– Skąd dzwonisz?
– Z kuchni przyjaciół, już mówiłem.
– Nie bądź takim spryciarzem, Bernie.
– Przepraszam. Jestem na Brooklynie, 7th Avenue, w pobliżu Prospect Park.
– A gdzie mieszkasz na stałe?
– Och, w różnych miejscach. Nigdy nie zapuściłem korzeni.
– Czym się zajmujesz?
– Kiedyś prowadziłem ciężarówkę, ale potem miałem wypadek i przeszedłem na rentę inwalidzką.
– Przykro mi to słyszeć. – Jordan usiadła wygodniej w fotelu. Trochę spowalniał audycję, ale czasami miało to dobre strony. Intuicja podpowiadała jej, by z nim rozmawiać, a z biegiem lat nauczyła się ufać intuicji. Jednak Billy zaczął się denerwować i napisał wiadomość, która wyświetliła się na trzecim monitorze.
BILLY: To nudziarz. Sprowokuj go do powiedzenia czegoś ciekawego albo się rozłącz.
– Kiedy miałeś wypadek?
Billy milczał przez chwilę. Wyobrażała sobie, że liczy na palcach.
– Dokładnie siedem lat temu.
– Jesteś na rencie inwalidzkiej od siedmiu lat?
Zaśmiał się cicho.
– Uważasz to za zabawne?
– Słucham pani od bardzo dawna, Jordan. Rozumiem panią. Chodzi pani o to, czy od wielu lat naciągam rząd, prawda?
„Zaczyna się”.
– Och, wrócimy do tego, nie martw się. Ale przede wszystkim jestem szczerze ciekawa. Chcę wiedzieć, co naprawdę ci się przytrafiło.
– Cholera.
– Co masz na myśli?
– Zaciąłem się w palec.
– Zaciąłeś się w palec, parząc kawę?
– Kuchnia mojej przyjaciółki to niebezpieczne miejsce.
– Na to wygląda.
Bernie odchrząknął.
– Źle spałem zeszłej nocy. Ostatnio w ogóle słabo sypiam, ale ostatnia noc była koszmarna. W mojej głowie krążyły myśli, domagały się uwagi. Wie pani, jak to jest, prawda? Kiedy nie można się uspokoić?
Jordan westchnęła.
– Te wszystkie głosy, które słyszałeś, które mówiły, co masz robić. Krzyki, szepty… O to chodzi, Bernie? Słyszałam, że można je uciszyć kapeluszem z folii aluminiowej.
– Do licha, powie pani wszystko, by usłyszeć dźwięk własnego głosu, prawda? Musi pani go uwielbiać.
– Rzeczywiście, mam ładny głos – mruknęła Jordan.
– Założę się, że pani również ma dziwne myśli – odparł Bernie. – Jestem pewien, że gdybym pogrzebał w pani szafce z lekarstwami, znalazłbym mnóstwo ciekawych tabletek: ambien, xanax, żelki, może butelkę jamesona na nocnym stoliku, by było pani ciepło w nocy po odejściu męża.
Rozstanie Jordan z Nickiem nie było tajemnicą. Tabloidy zauważyły, że ich małżeństwo znalazło się w kryzysie, nim oni sami to dostrzegli. Publikowały nieprzyjemne zdjęcia, gdy spacerowali po Central Parku w odległości ponad metra z gniewnymi wyrazami twarzy. Nawet w dobre dni paparazzi potrafili pstryknąć kilka brzydkich fotografii. Nigdy nie sfotografowali ich, gdy się uśmiechali albo trzymali za ręce, tylko gniewnie wykrzywionych albo patrzących w bok. Jordan była przyzwyczajona do bezlitosnych ataków, Nick nie. Przejmował się nimi, zadręczał. Stanowiły część problemu, jeden z wielu problemów. Zwłaszcza Page Six zajmowało się przy każdej okazji ich życiem prywatnym, wymyślało zwariowane nagłówki, by zwiększyć sprzedaż, bo wiedziało, że Jordan jest rozpoznawalna, co wzbudzi zainteresowanie. Zeszłej jesieni zaczęli publikować zdjęcia z Charlotte. Nick w końcu stracił cierpliwość. Jakoś znosił osobiste ataki prasy na żonę, a nawet tolerował ataki na siebie. Ale kiedy dziennikarze uznali, że Charlotte również jest zwierzyną łowną, miał tego dość. Przedstawił Jordan groteskowe ultimatum, a po tygodniu złożył pozew o rozwód, gdy jasno oświadczyła, że nie zrezygnuje z kariery.
To, że obcy człowiek mówi o ich rozstaniu na antenie, było jednak wyjątkowo dziwne.
„Pieprz się, Bernie. Nie drażnij misia”.
– A ty? Jest jakaś pani Bernie? Udało ci się znaleźć kogoś na cały dzień czy musisz płacić za godziny?
Bernie umilkł, ale się nie rozłączył. Słyszała jego oddech.
„Połknij przynętę, mały człowieczku. Połknij błyszczący haczyk. Mów do mnie”.
– Nie mam nikogo. Jestem sam. To chciała pani usłyszeć?
„Bingo”.
– Oczywiście, że nie, Bernie. Życzę ci wszystkiego najlepszego. Nikt nie powinien być sam.
Roześmiał się cicho.
– Słucham pani od dawna, już o tym wspominałem, pamięta pani, Jordan? Wiem, że ma mnie pani w dupie. Interesuje panią tylko słuchalność. Chce pani, żebym się otworzył, powiedział coś osobistego, dał pani coś, co pani wykorzysta. Może mam nadwagę? Może za dużo piję? Może odcinam się od świata? Dam pani coś, a pani to chwyci i pociągnie jak nitkę w swetrze. Będzie pani ciągnąć, pruć, rozkładać mnie na części. Zrobiła pani karierę, niszcząc ludzi. Nie pozwolę się zniszczyć.
– W twoich słowach brzmi gorycz, Bernie.
Rozległ się cichy dźwięk jak w chwili, gdy wyłącza się kuchenka mikrofalowa.
– Jasne, mogę się z tym zgodzić. Jestem zgorzkniały.
– Co było przyczyną? Wypadek?
– Może zawsze taki byłem.
– Nie sądzę – odpowiedziała Jordan. – Myślę, że wcześniej byłeś całkowicie normalny. Czuję, że byłeś wiecznym optymistą aż do wypadku, o którym wspomniałeś, a potem zostałeś ranny, straciłeś pracę i poczucie własnej wartości. Przytyłeś, zacząłeś pić i stałeś się taki jak teraz. Przestałeś być Pogodnym Berniem i zmieniłeś się w Zgorzkniałego Berniego. Mam rację?
Bernie nie odpowiedział.
Jordan celowo pozwolił, by cisza się przedłużała, gęstniała jak zupa podgrzewana na kuchence gazowej.
Z telefonu dobiegł huk, a potem trzask.
Jordan spojrzała na Billy’ego w reżyserce, ale tylko wzruszył ramionami.
– Co dokładnie jesz na śniadanie, Bernie?
Kolejny huk, a potem trzy szybkie uderzenia. Wydawało się, że upuścił telefon.
Potem nic.
Cisza.
W słuchawkach Jordan coś zaćwierkało.
Spojrzała ze złością na Billy’ego i pokręciła głową.
Napisał wiadomość, która wyświetliła się na trzecim monitorze:
BILLY: Żadnych efektów dźwiękowych. Zrozumiałem.
Jordan odpisała: Niech cisza się przedłuża.
BILLY: Nie jestem pewien, co zamierzasz zrobić z tym facetem.
Jordan też nie wiedziała.
Bernie musiał odnaleźć telefon. Hałasy ucichły, rozległ się szelest, po czym znowu się odezwał:
– Przepraszam
– Co się stało?
– Jeden z moich przyjaciół się obudził, zaniepokoił mnie. Już wszystko w porządku.
– Ile osób jest z tobą?
Tym razem Bernie nie odpowiedział. Nie natychmiast. Kiedy to zrobił, mówił ciszej. Zignorował pytanie Jordan i zadał własne.
– Czy kiedyś obudziła się pani w środku nocy i zastanawiała się, czy to już? Że to dzień, w którym pani umrze?
– Cóż, brzmi to makabrycznie.
– To nie makabra, tylko normalna kolej rzeczy. Zegar zaczyna tykać w chwili, gdy się rodzimy. Staramy się żyć normalnie: dzieciństwo, okres dojrzewania, znajdujemy pracę, zakładamy rodzinę, niektórzy dożywają starości, inni nie, ale zegar tyka cały czas. Czasami czujemy lęk, coś przypomina nam o zegarze, może śmierć przyjaciela na raka, wie pani, co mam na myśli. Przypominamy sobie, że jesteśmy śmiertelni, w każdej chwili możemy umrzeć. Moim zdaniem większość ludzi nie zdaje sobie sprawy, jak niepewne jest życie. Budzimy się rankiem, robimy śniadanie, idziemy do pracy i spodziewamy się, że wrócimy do domu. Zjemy kolację, może przed snem obejrzymy z ukochaną osobą jakiś film i wszystko zacznie się od początku. Powtórzy się kolejny dzień. Tylko nieliczni ludzie w dziejach budzili się rankiem, doskonale wiedząc, że nie doczekają jego końca: zamachowcy samobójcy, skazani na śmierć. Lista jest krótka. Mimo woli się zastanawiam, czy te nieliczne osoby uważają to za odświeżające przeżycie. Czują ulgę. Wiedzą, że nadszedł dzień ich śmierci. Mogą wymazać konta bankowe, powiedzieć kretyńskiemu sąsiadowi, żeby się odpieprzył, robić, co tylko chcą, wiedząc, że jutro nie będą musieli stawić czoła konsekwencjom. Muszą się czuć, jakby zrzucili z ramion najcięższe brzemię, prawda?
Jordan zmarszczyła brwi.
– Palisz trawkę, Bernie? Takie rzeczy opowiada się po specjalnej mieszance z Meksyku. Albo hydroponicznej marihuanie sprzedawanej w Kolorado.
– Nie, jestem zupełnie trzeźwy. Nie biorę narkotyków.
– Powinniśmy się martwić, że zrobisz sobie krzywdę?
– Po prostu z panią rozmawiam.
– Mówisz, jakbyś mógł zrobić sobie krzywdę.
– Nie mam zamiaru zrobić sobie krzywdy.
– Ale zastanawiasz się, czy dożyjesz końca dnia?
– Nie powiedziałem tego.
Jordan znowu zmarszczyła brwi.
– Powiedziałeś.
– Uwielbia pani mówić, ale nie umie słuchać – odparł Bernie. – Za bardzo skupia się pani na następnej kwestii, nie poświęca pani czasu na przemyślenie tego, co pani usłyszała, na słuchanie.
BILLY: To świr.
– Spytałem, czy kiedykolwiek obudziła się pani w środku nocy i zastanawiała się, czy to pani ostatni dzień. Gdyby tak było, gdyby miała pani absolutną pewność, jak przeżyłaby pani ten dzień?
– Grozisz mi, Bernie? Myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi.
– Nie grożę. Oczywiście, że nie. Jak powiedziałem, po prostu rozmawiam.
Jordan westchnęła.
– Cóż, zaczynam się nudzić. Nie znoszę takich tematów. – Trzymała palec nad guzikiem wyłączającym telefon. Popatrzyła na listę dzwoniących na drugim monitorze.
– Rozmawiamy i prawie zapomnieliśmy o grze – powiedział cicho Bernie. – Nie chce pani ze mną zagrać?
BILLY: Dwadzieścia sekund do reklam.
– Okej, zgadzam się – powiedziała Jordan. – Na czym polega twoja gra?
– Jest bardzo prosta. Zaproponuję pani wybór, a pani powie, co pani woli.
– Nie wygląda to jak gra.
– Myślę, że uzna ją pani za fascynującą.
– Zbliżają się reklamy, więc proszę mówić szybko.
– W porządku, zaczynamy – powiedział Bernie. – Czy woli pani jeździć po Nowym Jorku taksówką czy uberem?
Jordan przewróciła oczami.
– Pyta pan poważnie?
– Jestem ciekaw jako turysta przebywający w tym mieście. Pani opinia ma dla mnie duże znaczenie.
BILLY: Dziesięć sekund.
– Już wcześniej o tym mówiłam – odparła Jordan. – Uber obniża stawki poniżej poziomu opłacalności, by zaszkodzić konkurencji. Ma nadzieję utrzymywać je na tyle długo, by doprowadzić taksówkarzy do bankructwa. Popieram związek zawodowy kierowców taksówek i namawiam do tego słuchaczy. Każdy rodowity nowojorczyk nie chce mieć nic wspólnego z Uberem, jako pasażer czy ofiara wypadku: ta firma niszczy lokalny biznes. Ubera zamawiają tylko turyści. Oto moja odpowiedź: wolę taksówki od ubera.
Bernie milczał.
– Czy wygrałam?
Rozległo się ciche pstryknięcie, gdy odłożył słuchawkę. Jordan zdała sobie sprawę, że dzwonił z telefonu stacjonarnego. Nie znała nikogo, kto jeszcze korzysta ze staroświeckich urządzeń tego rodzaju.
Jordan
Rozległ się sygnał dźwiękowy audycji Jordan, po czym zaczęto nadawać reklamy. Nacisnęła guzik, wyciszając melodię, usiadła wygodnie na fotelu i popatrzyła na Billy’ego w reżyserce.
– Przepraszam, myślałam, że to do czegoś doprowadzi.
– Powinnaś odbierać telefony Stana. – Pstryknął palcami trzy razy. – Seria z karabinu maszynowego, jeden po drugim.
– Nick przywiózł Charlotte. Miał z nią spędzić weekend.
Billy zaszeleścił papierami.
– Kiedy walczysz o prawo opieki nad dzieckiem, podstawowa zasada polega na tym, by nikomu nie mówić, że nie chcesz spędzać czasu z dzieckiem.
– Nie jesteś nikim, tylko Billym – odpowiedziała. – Nie chodzi o to, że nie chcę spędzać z nią czasu. Uwielbiam to, ale po prostu mam inne plany.
Billy uśmiechnął się chytrze.
– Plany, co? Domyślam się, że nie możesz poprosić córki, by zaczekała na korytarzu, gdy będziesz się bzykać z jakimś…
– Nie tego rodzaju plany – przerwała Jordan. Przygryzła skórę policzka. – Umówiłam się na kolację z matką.
– Charlotte nie może się spotkać z babcią?
– Nigdy się nie widziały.
– Jak to możliwe? Ile ona ma lat? Dwanaście, trzynaście?
– Jedenaście. – Jordan wypiła łyk kawy i zjadła kawałek bajgla, który ktoś zostawił na jej biurku. – Nie widziałam matki od piętnastu lat.
– Czyja to wina? Twoja czy jej? – spytał Billy.
– Tak.
– Odpowiedź, która niewiele wyjaśnia.
– Nie miała niczego wyjaśniać.
Billy czytał w trakcie rozmowy i zaznaczył dwie pozycje na liście.
– W twojej rodzinie nie ma wielu laureatek nagrody matki roku, prawda?
Do drzwi studia zapukał Jules Goldblatt. Przycisnął rozgniewaną twarz do szyby.
Billy wpuścił go do środka.
Grymas Goldblatta pogłębił się na widok Jordan.
– Zdajesz sobie sprawę, że centrala jest zasypana telefonami i że dział informatyczny przydzieli mi nowy numer wewnętrzny?
– Ale nikt już nie dzwoni bezpośrednio do Stana – odpowiedziała z uśmiechem Jordan. – Udało mi się błyskawicznie rozwiązać problem, prawda? Powinieneś mnie pochwalić!
Poczerwieniał jeszcze bardziej.
– Nie weźmiesz jutro wolnego dnia.
Przekrzywiła głowę.
– Nie? Jestem przekonana, że tak. – Spojrzała do Billy’ego. – Co mamy w planie na jutro?
Odłożył jedną podkładkę, wziął drugą i otworzył na drugiej stronie.
– Zgodnie z planem nie ma cię przez cały dzień i puszczamy blok z twoimi najlepszymi piosenkami. Paul Simon, Jon Bon Jovi śpiewający Beatlesów, chłopaki z grupy Imagine Dragons a cappella… Nie mogę się tego doczekać już od tygodni.
– Tygodni – powtórzyła z naciskiem Jordan, zerkając na Goldblatta. Pokręcił głową.
– Nie nadaliśmy ani jednej reklamy promującej ten blok.
– Cóż, kto popełnił błąd? Powinieneś puszczać reklamy. Chyba przegapiłeś okazję.
– Nie poinformowałaś zespołu we właściwy sposób. Czy marketing coś wie?
– Nikt mnie nie pytał.
– Informowanie zespołu to twoje zadanie.
– Nie. – Jordan pokręciła głową. – Moje zadanie to prowadzenie programu. Reszta to robota dla kogoś innego. Prawdopodobnie jesteś szefem tego pracownika, a on się miga, co stawia cię w złym świetle. Nienawidzę patrzeć, jak pakujesz się w kłopoty przez bumelanctwo innych. Boli mnie serce. Czuję lodowaty chłód w żołądku jak wtedy, gdy w starej kreskówce myśliwi zabili Lassie na oczach Timmy’go.
– To był Bambi – mruknął Goldblatt.
– Tak, Bambi.
– Jordie potrafi tak gadać przez cały dzień, panie Goldblatt – powiedział Billy. – Rozboli pana głowa. Już dawno się nauczyłem, że najlepiej po prostu spokojnie się wycofać i cieszyć się, że nikt niczego nie widział.
Goldblatt pokręcił głową. Znowu popatrzył na Jordan.
– Chcę, żeby senator wystąpił w najbliższym programie.
– Jednym z najbliższych.
– Najbliższym.
– Jasne. Jednym z najbliższych. Rozumiem. Muszę porozmawiać z córką.
Przepchnęła się obok niego i wyszła przez drzwi. Zastała Charlotte w garderobie, skubiącą pączek leżący na jednej z tac z przekąskami.
– Och, nie jedz tego, kochanie. Te pączki leżą tu prawie od miesiąca.
Senator siedzący na kanapie w kącie uniósł głowę znad talerza. Jadł prymitywną kanapkę z dwóch połówek bajgla, sera i jakiegoś mięsa. Może salami.
Jordan spojrzała na niego i mrugnęła.
Popatrzył na kanapkę, zmarszczył brwi i odstawił talerz na stolik w rogu.
– Dlaczego policjant chciał cię aresztować? – spytała Charlotte.
Jordan przytuliła córkę.
– Och, chyba słyszał, że jest tu wyjątkowo zuchwała mała dziewczynka, i chciał, bym trochę ją utemperowała.
Charlotte zmrużyła oczy i przestąpiła z nogi na nogę.
– Wykręcasz się od odpowiedzi, matko.
– Matko?
Tak.
– Tata wyszedł?
– Musiał się wysiusiać.
– Skończyłem siusiać – powiedział Nick, stając na progu.
Jordan zerknęła na niego, po czym uśmiechnęła się do Charlotte.
– Spędzisz kilka minut z Sarą w recepcji, żebym mogła porozmawiać z tatą?
– Zrobisz mu krzywdę?
– Niewykluczone.
Charlotte zastanawiała się przez chwilę.
– Okej, ale nie kalecz mu twarzy. Podoba mi się. – Wychodząc przez drzwi, wyciągnęła rękę i poklepała ojca po plecach. – Powodzenia, panie Briggs.
Kiedy zniknęła, Nick westchnął.
– Wiem, że cię nie uprzedziłem, Jordie, ale nie mam wyboru. Muszę być po południu w Bostonie. Wrócę tak szybko, jak to możliwe. Najpóźniej jutro wieczorem.
– Wiesz, co robię jutro wieczorem.
– Weź ze sobą Charlotte. Zasługuje na to, by poznać babcię.
– Ale babcia nie zasługuje, by poznać Charlotte – odparła Jordan.
– Minęło piętnaście lat.
– Nie ma mowy.
– A może opiekunka? – zaproponował Nick.
– W piątkowy wieczór w Hamptons, owszem. Babcia to trudny przypadek. Łatwiej wynegocjować pokój między Palestyną a Izraelem.
Nick wsadził ręce do kieszeni.
– Cóż, nie wiem, co powiedzieć.
– Powiedz, że odwołasz swoją gównianą podróż i zajmiesz się swoimi obowiązkami jak dorosły mężczyzna.
– Nie mogę tego zrobić.
– Co masz takiego ważnego w Bostonie?
Nie odpowiedział.
Jordan poczuła, że się czerwieni.
– Jesteś gównianym ojcem.
– To niesprawiedliwe.
– Życie jest niesprawiedliwe.
W słuchawkach rozległ się głos Billy’ego.
– Jordie, wchodzisz za pół minuty.
Jordan wpatrywała się w Nicka co najmniej przez dziesięć sekund, po czym wyciągnęła z kieszeni kopertę, którą wcześniej wyjęła z biurka. Cisnęła mu ją w pierś i wybiegła z pokoju.
Cole
– Proszę wrócić do samochodu, proszę pani.
Cole z całych sił starał się zachować spokój, ale kobieta naprawdę nie ułatwiała mu zadania. Stał na 49th Street; od wozu patrolowego dzieliło go pięć samochodów. Jakiś facet w toyocie prius wpadł w poślizg i uderzył od tyłu w jej lexusa. Nie mógł jechać szybciej niż trzy kilometry na godzinę. Coś w rodzaju muśnięcia.
– Staranował od tyłu mój wóz! – krzyknęła kobieta.
– Nie ma żadnych szkód – powtórzył Cole po raz czwarty. – Większość zderzaków wytrzymuje uderzenia zadane z prędkością dwudziestu kilometrów na godzinę i dopiero wtedy się wygina. Nie jechał dostatecznie szybko. Powinna pani wsiąść do pojazdu.
Włosy miała ufarbowane na koszmarny pomarańczowy kolor, widać było przeszło centymetrowe siwe odrosty. Cole usiłował się nie gapić, lecz mimo woli zerkał na czubek jej głowy.
Gdzieś z przodu rozgrzewał się zespół Meghan Trainor. Cole słyszał uderzenia bębna basowego wzmocnione przez nagłośnienie. Każdy dźwięk powiększał ból głowy za oczami.
Mężczyzna, który uderzył w tył samochodu kobiety, stał obok Cole’a, nie wiedząc, co robić. Zaproponował kobiecie, że poda jej numer ubezpieczenia. Odmówiła i nalegała, by Cole wypisał mandat. Gdyby policjanci nowojorskiej drogówki wlepiali mandaty wszystkim, którzy potrącają w korkach sąsiednie pojazdy, bloczki na mandaty byłyby puste i mieliby nowe wozy.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki