Zabójcze pożądanie - Barker J. D. - ebook

Zabójcze pożądanie ebook

Barker J. D.

0,0
39,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Czy zabiłbyś obcego człowieka, aby uratować kogoś, kogo kochasz?

Abby i Brendan Hollanderowie to młode małżeństwo mieszkające w Bostonie. Brendan jest pracownikiem Komisji Papierów Wartościowych i Giełdy prowadzącym śledztwa w sprawie nadużyć finansowych, zaś Abby – początkującą pisarką, której debiutancka powieść odniosła sukces. Problemy zawodowe i finansowe sprawiają, że związek Abby i Brendana przechodzi kryzys. Psychoterapeutka, do której przypadkowo trafiają, poleca im nową, niezwykle popularną aplikację Sugar & Spice. Zdaniem doktor Donetti to pomoże małżeństwu na nowo rozniecić ogień namiętności. Początkowo wszystko układa się pomyślnie: życie erotyczne pary rozkwita, a Abby czerpie z aplikacji pomysły na kolejną powieść. Jednak z czasem sprawy się komplikują. I są to śmiertelnie poważne komplikacje...

***

J.D. Barker

Amerykański autor międzynarodowych bestsellerów. Jego książki to wyjątkowe połączenie thrillera, kryminału i powieści z elementami nadprzyrodzonymi – przez co Barker bywa często porównywany do Stephena Kinga. Przygodę z pisaniem rozpoczął podczas studiów. Dzięki pierwszej powieści został laureatem Bram Stoker Award za najlepszy debiut. Po zdobyciu tej nagrody rodzina Brama Stokera skontaktowała się z Barkerem i poprosiła go o bycie współautorem prequela Draculi, opartego na oryginalnych notatkach Brama. Jego książki przetłumaczono na przeszło dwadzieścia języków. Mieszka w stanie New Hampshire na wybrzeżu Atlantyku wraz z żoną Dayną i córką Ember.

W Polsce Barker znany jest przede wszystkim jako autor trylogii #4MK, w skład której wchodzą powieści Czwarta małpa, Piąta ofiara i Szóste dziecko.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 431

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wiadomość

Dal­sza lek­tura potwier­dza, że użyt­kow­nik

rozu­mie i akcep­tuje warunki umowy.

Sugar & Spice™️

1

– Kiedy ostat­nio upra­wia­li­ście seks?

– Razem?

Bren­dan wypo­wie­dział to pyta­nie mimo woli, nie zdo­łał się powstrzy­mać. Odru­chowo przy­ci­snął ramię do brzu­cha, by osło­nić się przed spo­dzie­wa­nym cio­sem łok­cia Abby, lecz go nie zadała. Popa­trzyła na niego wście­kle ze swo­jego miej­sca na kana­pie. Była czer­wona jak piwo­nia.

Dok­tor Laura Donetti, o twa­rzy zawo­do­wej poke­rzystki, nie oka­zała żad­nych emo­cji. Sie­działa w ele­ganc­kim skó­rza­nym fotelu naprze­ciwko Bren­dana i Abby.

– Prze­pra­szam. – Prze­łknął ślinę. – Cza­sami gadam pier­doły, gdy jestem zde­ner­wo­wany.

– Bren­dan! – jęk­nęła Abby.

– Bzdury – popra­wił. – Głu­poty. Prze­pra­szam, nie jestem przy­zwy­cza­jony do takich sytu­acji.

Donetti zigno­ro­wała wymianę zdań, po czym wsu­nęła za ucho kosmyk wło­sów.

– Do tera­pii?

– Do szcze­rych roz­mów – odpo­wie­działa Abby, zakła­da­jąc nogę na nogę. – Nie jest przy­zwy­cza­jony do szcze­rych roz­mów.

– To nie­prawda. Bez prze­rwy roz­ma­wiamy.

– Nie. Po pro­stu odzy­wasz się do mnie. Każesz mi kupić mleko w skle­pie. Mówisz, że się spóź­nię albo że idziesz do Stuc­keya obej­rzeć mecz. Odzy­wasz się do mnie, ale ze mną nie roz­ma­wiasz.

Bren­dan pokrę­cił głową.

– Widzi pani, z czym muszę się bory­kać?

Donetti lekko prze­krzy­wiła głowę.

– Stuc­key? Kto to?

– Naj­lep­szy przy­ja­ciel Bren­dana – wyja­śniła Abby, nim zdą­żył odpo­wie­dzieć. Nazywa się Ste­wart Mor­land. Wszy­scy nazy­wają go Stuc­key. Pra­cują razem, bawią się razem. Cza­sami mam wra­że­nie, że to oni są mał­żeń­stwem.

– Nie ja jeden tak się zacho­wuję. Jesteś nie­szczę­śliwa, jeśli nie spę­dzisz przy­naj­mniej godziny dzien­nie na gada­ni­nie z Han­nah. Wpa­dasz do nich znacz­nie czę­ściej niż ja.

– Domy­ślam się, że Han­nah to żona Stuc­keya?

Abby ski­nęła głową.

– Miesz­kają po dru­giej stro­nie ulicy.

– Macie dom w… – Donetti zer­k­nęła do nota­tek – …Chest­nut Hill? Gdzie to jest?

– Jakieś pięt­na­ście kilo­me­trów od Bostonu. Mię­dzy New­ton a Bro­okline.

– Dość zamożne osie­dle?

– Dajemy sobie radę – mruk­nął Bren­dan.

– Nie o to pyta­łam.

Tym razem to Bren­dan się zaczer­wie­nił. On i Abby kłó­cili się ostat­nio o wiele rze­czy, rów­nież o pie­nią­dze. Dobrze zara­biał, lecz nie wystar­czało na wszystko. Dawali sobie radę, gdy oboje pra­co­wali, ale…

– Był na mnie wście­kły, że zre­zy­gno­wa­łam z pracy.

– To nie­prawda. Sam kaza­łem ci zre­zy­gno­wać.

Abby prze­wró­ciła oczami.

– Może nie powi­nie­neś mi kazać, tylko powin­ni­śmy o tym poroz­ma­wiać.

Donetti unio­sła rękę, prze­ry­wa­jąc Bren­da­nowi.

– To nasza pierw­sza sesja, więc powin­ni­śmy poru­szyć jak naj­wię­cej róż­nych wąt­ków. Ale uni­kajmy kon­fron­ta­cji. Trudno od tego uciec, gdy dys­ku­tu­jemy o rze­czach, które wytrą­cają was z rów­no­wagi, lecz musimy spró­bo­wać. Sta­ran­nie dobie­raj­cie słowa. Nie ma potrzeby iry­to­wać part­nera, chcę tylko wie­dzieć, co może go ziry­to­wać. Rozu­mie­cie, o co mi cho­dzi?

Abby kiw­nęła głową, póź­niej Bren­dan.

– Dobrze. – Donetti odwró­ciła się z powro­tem w stronę Abby. – Dla­czego zre­zy­gno­wała pani z pracy?

– Kilka lat temu napi­sa­łam książkę i sprze­dała się dość dobrze. Opu­bli­ko­wa­łam ją sama, ale sprze­daż była na tyle dobra, że zauwa­żyło ją kilka dużych wydaw­nictw. Zna­la­złam agentkę, która zała­twiła umowę na dwie następne książki. Zaliczka była skromna, więc Bren­dan zapro­po­no­wał, żebym zre­zy­gno­wała z pracy, co pozwoli napi­sać pierw­szą książkę szyb­ciej. – Abby przy­gry­zła poli­czek. – Pra­co­wa­łam jako koor­dy­na­torka even­tów w hotelu Har­land w Bosto­nie. Napi­sa­łam pierw­szą książkę w wol­nych chwi­lach, przed pracą, po pracy, w cza­sie przerw… Zajęło to pra­wie dwa lata. Doszli­śmy do wnio­sku, że jeśli sku­pię się na pisa­niu, wszystko pój­dzie szyb­ciej.

Donetti zro­zu­miała, nim Bren­dan zdą­żył się ode­zwać. Odchy­liła się w fotelu.

– A teraz ma pani kło­poty z pisa­niem nowej książki, zaliczka się koń­czy i wygląda na to, że mogą mieć pań­stwo kło­poty finan­sowe?

Abby znowu ski­nęła głową.

Wyda­wało się, że Donetti coś sko­ja­rzyła. Unio­sła brwi za gru­bymi opraw­kami oku­la­rów.

– Zro­zu­mieć Ellę. Abby Hol­lan­der to pani?

– To ja.

– Uwiel­biam tę książkę.

Bren­dan prze­rwał, nim tera­peutka spy­tała o zakoń­cze­nie. „Zawsze pytają o zakoń­cze­nie”.

– Zależy mi na suk­ce­sie Abby. Pro­szę mnie źle nie zro­zu­mieć. Wła­śnie dla­tego zapro­po­no­wa­łem, żeby zre­zy­gno­wała z pracy. Ale w tej chwili nie ma pomy­słu na następną książkę, niczego nie napi­sała i prze­ja­damy oszczęd­no­ści, bo tylko ja zara­biam. Sytu­acja jest bar­dzo napięta.

Abby spoj­rzała na swoje ręce.

– Nie potra­fię pisać pod pre­sją czasu. Nie mogę myśleć, nie potra­fię się sku­pić…

– Zasta­na­wiała się pani nad powro­tem do pracy? Pisa­niem w wol­nych chwi­lach jak daw­niej?

– Zaan­ga­żo­wali kogoś na moje miej­sce. Zło­ży­łam dwu­ty­go­dniowe wypo­wie­dze­nie, a Har­land zna­lazł zastępcę w nie­spełna trzy dni. Na rynku jest wielka kon­ku­ren­cja. Ni­gdy mnie znowu nie zatrud­nią. Musia­ła­bym napi­sać CV, przejść roz­mowę kwa­li­fi­ka­cyjną…

Bren­dan wes­tchnął.

– Jest kru­cho z pie­niędzmi, ale Abby powinna napi­sać nową powieść przed powro­tem do pracy na pełny etat. Kiedy odda tekst, dosta­nie drugą wypłatę. Wystar­czy, żeby­śmy dali sobie radę. Będzie miała dość czasu na pracę nad trze­cią książką. Jeśli się uda, może zostać zawo­dową pisarką.

– Bren­dan ma rację – wtrą­ciła Abby. – To moja jedyna szansa. Jestem pewna, że kiedy zacznę, dam sobie radę. Potrze­buję po pro­stu dobrego pomy­słu. Ide­al­nego początku. – „Ella zakła­dała, że śmierć brzydko pach­nie, ale nie przy­pusz­czała, że aż tak”. – Donetti zacy­to­wała pierw­sze zda­nie Zro­zu­mieć Ellę. – Nie­ty­powy począ­tek romansu.

Abby wzru­szyła ramio­nami.

– Praw­do­po­dob­nie dla­tego zadzia­łał, ale kto wie…

Donetti zaczęła stu­kać pió­rem w notat­nik.

– Okej, dobrze. Zga­dza­cie się, że Abby powinna kon­ty­nu­ować pracę nad książką. Macie pro­blemy finan­sowe, które musi­cie roz­wią­zać. Na ile wystar­czy pierw­sza zaliczka przy waszych aktu­al­nych wydat­kach?

Bren­dan i Abby liczyli to setki razy. Zasta­na­wiali się nawet nad rezy­gna­cją z tele­wi­zji kablo­wej i posił­ków w restau­ra­cjach, a także tanimi zaku­pami – korzy­sta­niem z talo­nów na zniżki i wyprze­daży. Żad­nych dro­gich mar­ke­tów typu Tra­der Joe’s albo Whole Foods. Żad­nego mleka mig­da­ło­wego, dwa razy droż­szego od tra­dy­cyj­nego mleka od krowy.

– Na dwa mie­siące – odpo­wie­działa bez­na­mięt­nie Abby.

– Trzy, jeśli zaci­śniemy pasa.

Tera­peutka uśmiech­nęła się po raz pierw­szy od pół godziny.

– Abby, mąż pró­buje panią wspie­rać. Wiem, że męż­czyźni nie potra­fią wyra­żać takich uczuć, ale niech pani zwróci na to uwagę: wła­śnie tak wygląda wspar­cie współ­mał­żonka.

Bren­dan się uśmiech­nął.

Donetti odwró­ciła się w jego stronę.

– Zanim spo­cznie pan na lau­rach, chcę, żeby obie­cał pan coś żonie. Od tej chwili przez trzy­dzie­ści dni nie będzie pan roz­ma­wiał z nią o pie­nią­dzach. Nie będzie pan pytał o książkę. Żad­nych rapor­tów o postę­pach pracy, chyba że sama poru­szy ten temat. Żad­nych naci­sków. Pro­szę pozwo­lić jej spo­koj­nie pra­co­wać. Rozu­mie pan?

Bren­dan kiw­nął głową.

– Niech pan to powie żonie, nie mnie.

Odwró­cił się w stronę Abby i wes­tchnął cicho.

– Chcę, żebyś napi­sała tę książkę. Wiem, że potra­fisz. Chcę ci pomóc odnieść suk­ces.

Uśmiech, który poja­wił się na twa­rzy Abby, spra­wił, że Bren­dan zapo­mniał o całym świe­cie, a przy­po­mniał sobie, jak bar­dzo ją kocha.

Tera­peutka poło­żyła temu kres, mówiąc:

– A teraz musimy poroz­ma­wiać o sek­sie.

2

– Kiedy ostat­nio upra­wia­li­ście seks? – spy­tała znowu dok­tor Donetti i dodała: – Razem.

Bren­dan miał nadzieję, że Abby odpo­wie. Czuł się dziw­nie, roz­ma­wia­jąc o swoim życiu intym­nym z osobą, którą poznał zale­d­wie pół godziny wcze­śniej. Nie miał poję­cia, co Abby powie­działa tej kobie­cie. Jed­nak żona mil­czała, więc w końcu ska­pi­tu­lo­wał.

– Jakieś trzy tygo­dnie temu.

– To długa prze­rwa w waszym mał­żeń­stwie?

– Ostat­nio nie­zbyt długa. Ale kilka lat temu upra­wia­li­śmy seks trzy albo cztery razy tygo­dniowo.

– Od jak dawna jeste­ście parą?

– Mał­żeń­stwem od dzie­się­ciu lat – odpo­wie­dział. – Jeste­śmy razem pra­wie trzy­na­ście. Pozna­li­śmy się na stu­diach w Nor­the­astern Uni­ver­sity.

Donetti zapi­sała coś w notat­niku, a Bren­dan prze­zwy­cię­żył chęć wycią­gnię­cia szyi i prze­czy­ta­nia jej gry­zmo­łów. To, że ktoś notuje intymne szcze­góły jego życia, wyda­wało się naru­sze­niem pry­wat­no­ści. Czuł się jak uczniak, jakby miał osiem lat i przy­znał się do jakie­goś wykro­cze­nia w gabi­ne­cie dyrek­tora szkoły, który zano­to­wał to w jego aktach.

– Czy wasze życie sek­su­alne się zmie­niło po rezy­gna­cji Abby z pracy? – spy­tała tera­peutka, uno­sząc wzrok.

Bren­dan ski­nął głową.

– Tak.

Abby poru­szyła się na kana­pie.

– To nie­prawda, Bren­dan. Jeśli dok­tor Donetti ma nam pomóc, powinna znać całą prawdę.

„Całą prawdę”.

Bren­dan wie­dział, do czego zmie­rza Abby, bo stale o tym wspo­mi­nała.

W cza­sie każ­dej kłótni.

Każ­dej nocy, gdy odsu­wała się od niego jak naj­da­lej i spała na samym skraju łóżka.

Spo­glą­dała na niego w mil­cze­niu i oboje wie­dzieli, że naj­waż­niej­sze jest jedno.

TO.

Odchrząk­nęła i powie­działa:

– Bren­dan mnie zdra­dził.

Zaczer­wie­nił się i usi­ło­wał powstrzy­mać gniew, który zawsze się poja­wiał, gdy to mówiła. Te trzy słowa. Jak nóż wbity w brzuch i prze­krę­cony.

– Nie zdra­dzi­łem cię, tylko o mało nie zdra­dzi­łem. To ogromna róż­nica.

Donetti znowu coś zano­to­wała.

Jej cho­lerne notatki…

„Jak ma to pomóc?”

Sta­nie po stro­nie Abby i zwalą na niego całą winę. Nie trzeba być geniu­szem, by to prze­wi­dzieć.

Nie trzeba być psy­cho­te­ra­peutką z notat­ni­kiem.

Donetti wypro­sto­wała się w fotelu, kilka razy stuk­nęła pió­rem w dolną wargę, po czym znowu się ode­zwała.

– Niech pan opo­wie, co się stało, Bren­dan. Pro­szę pamię­tać, że przede wszyst­kim należy opi­sy­wać fakty. Żad­nych ocen. Muszę po pro­stu znać szcze­góły.

Bren­dan głę­boko zaczerp­nął tchu i powoli ode­tchnął. Spoj­rzał na swoje dło­nie.

– Pra­cuję w pio­nie śled­czym SEC, Komi­sji Papie­rów War­to­ścio­wych i Giełdy. W wydziale prze­stępstw finan­so­wych. Nosi nazwę FCID. Agen­cje rzą­dowe uwiel­biają skróty. Moja praca wymaga czę­stych podróży służ­bo­wych. Kiedy pro­wa­dzimy śledz­two w spra­wie jakiejś firmy, zwy­kle spę­dzamy kilka tygo­dni w jej sie­dzi­bie, gro­ma­dząc infor­ma­cje, po czym przy­wo­zimy mate­riały do naszego biura w Bosto­nie, a póź­niej dokład­nie je ana­li­zu­jemy. Dwa mie­siące temu poje­cha­łem do Chi­cago z współ­pra­cow­nicą…

– Bar­dzo atrak­cyjną współ­pra­cow­nicą – wtrą­ciła Abby. Bren­dan nie zamie­rzał połknąć przy­nęty. Zigno­ro­wał uwagę i mówił dalej:

– Otrzy­ma­li­śmy kilka skarg na firmę pro­wa­dzącą dzia­łal­ność pożycz­kową w sys­te­mie peer-to-peer i uwa­ża­li­śmy, że należy zba­dać sprawę na miej­scu.

Donetti wyda­wała się zdez­o­rien­to­wana.

– Dzia­łal­ność pożycz­kową w sys­te­mie peer-to-peer?

– W inter­ne­cie. Koja­rzą pożycz­ko­daw­ców z pożycz­ko­bior­cami bez udziału tra­dy­cyj­nych insty­tu­cji finan­so­wych. Jeśli klient ma pie­nią­dze w banku, może je komuś poży­czyć i zaro­bić na odset­kach. Spraw­dzają pożycz­ko­bior­ców. Im gor­szy ich ran­king kre­dy­towy, tym wyż­sze odsetki. Nie­któ­rzy pożycz­ko­dawcy wolą takie roz­wią­za­nie, bo nie mają zaufa­nia do ban­ków. Przy­po­mina to tro­chę Dziki Zachód, ale staje się coraz popu­lar­niej­sze. Tak czy ina­czej, otrzy­ma­li­śmy wystar­cza­jąco dużo skarg, by uza­sad­nić wizytę. W takich sytu­acjach zawsze panuje ner­wowa atmos­fera, nie­za­leż­nie od tego, czy firma ma coś na sumie­niu. Zwy­kle poja­wiamy się bez zapo­wie­dzi, po czym mamy pełny dostęp do pra­cow­ni­ków i danych finan­so­wych. To oczy­wi­ste, że nas nie lubią. Im wię­cej znaj­dziemy, tym bar­dziej stre­su­jąca staje się sytu­acja. Uwa­żają nas za wro­gów. Ta firma była taka sama. Pierw­szego dnia powi­tali nas fał­szy­wymi uśmie­chami, a potem było coraz gorzej. Czu­li­śmy się jak żoł­nie­rze za linią frontu. W pią­tek wie­czo­rem zakoń­czy­li­śmy więk­szość pracy, byli­śmy zdener­wowani i zmę­czeni. Zła­ma­łem zasady i zamó­wi­łem na kola­cję kilka drin­ków.

Donetti unio­sła dłoń.

– Zła­mał pan zasady? Czy oboje zła­ma­li­ście zasady?

– To moja pod­władna, pra­cuje u nas od dwóch lat, a ja dzie­sięć, jest zasze­re­go­wana sześć stopni niżej ode mnie. Byłem jej sze­fem i wyko­ny­wała moje pole­ce­nia. Pono­szę za to odpo­wie­dzial­ność. – Bren­dan nie zamie­rzał tego pomi­nąć, musiał to powie­dzieć. – Były drinki, jedze­nie, roz­mowa… – Poca­ło­wa­łeś ją – wtrą­ciła bez­na­mięt­nie Abby.

Prze­wró­cił oczami.

– Nie ja ją poca­ło­wa­łem, tylko ona mnie!

– To jakaś róż­nica? – spy­tała tera­peutka.

– Tak, jest róż­nica. Ona mnie poca­ło­wała. Póź­niej powie­dzia­łem, że jestem szczę­śliwy w mał­żeń­stwie, uśmia­li­śmy się i na tym się skoń­czyło.

Abby jęk­nęła cicho.

– Na tym się skoń­czyło…

Znowu gry­zmo­le­nie, po czym Donetti spoj­rzała na Abby.

– Czuje się pani zdra­dzona?

– Tak, czuję się zdra­dzona, do cho­lery!

– Nie zro­bi­łem nic złego!

Abby nie zamie­rzała odpu­ścić.

– Posta­wi­łeś się w sytu­acji, gdy coś mogło się stać.

– Ale się nie stało! Chry­ste, dla­czego nie dasz temu spo­koju?! Faceci bez prze­rwy cię pod­ry­wają!

– Ni­gdy żad­nego nie poca­ło­wa­łam.

– To ona mnie poca­ło­wała!

– Więc dla­czego tego nie zgło­si­łeś?! – odpa­ro­wała Abby. Jej głos brzmiał piskli­wie.

Tera­peutka znowu unio­sła rękę. Jej twarz zła­god­niała, lecz tylko tro­chę.

– Wiem, że to trudne dla was obojga, ale lepiej powstrzy­majmy emo­cje. Macie ochotę na chwilę prze­rwy?

Abby popa­trzyła wście­kle na Donetti. Bren­dan pomy­ślał, że jeśli Abby krzyk­nie na tera­peutkę, będzie to dla niego korzystne, prawda? Gdyby Donetti zdała sobie sprawę z tem­pe­ra­mentu Abby, byłaby bar­dziej neu­tralna? Jed­nak Abby nie fuk­nęła na tera­peutkę; osu­nęła się na fotelu i zdo­łała zapa­no­wać nad sobą.

– Powi­nien to zgło­sić.

Kolejne gry­zmoły i tym razem Bren­dan przy­siągłby, że Donetti coś pod­kre­śliła, nim znowu na niego spoj­rzała.

– Dla­czego pan tego nie zgło­sił?

Bren­dan powstrzy­mał chęć roz­wa­le­nia się na kana­pie i usiadł pro­sto. Postą­pił słusz­nie. Nie zro­bił nic złego.

– Kim pra­cuje u nas dopiero od dwóch lat. Taka afera znisz­czy­łaby jej karierę. Był to tylko głupi incy­dent. Zawsty­dziła się, więc dosze­dłem do wnio­sku, że nie ma sensu go zgła­szać. Nic się nie stało, naprawdę.

– Kim… – mruk­nęła Abby.

– Powie­dzia­łem o tym Abby, bo nie chcia­łem mieć przed nią tajem­nic, nawet nie­szko­dli­wych. Uwa­ża­łem, że powin­ni­śmy być ze sobą abso­lut­nie szcze­rzy. Mogłem się mylić. – Och, nie zwa­laj tego na mnie. Ja…

Tera­peutka znowu unio­sła rękę.

– Okej, czas się skoń­czył. Zasta­nówmy się nad tym wszyst­kim w cza­sie następ­nych sesji i znajdźmy roz­wią­za­nie. Myślę, że uzgod­ni­li­śmy ceny sesji, które pań­stwu pasują, prawda? Na początku Abby i Bren­dan nie odpo­wie­dzieli. Oboje przy­jęli postawę obronną i nie chcieli się cof­nąć nawet o mili­metr. Było to nie­mą­dre. Przy­szli do gabi­netu, by napra­wić swoje rela­cje, a nie pogor­szyć. Bren­dan w końcu ski­nął głową i zauwa­żył, że Abby robi to samo.

– Dobrze! – Donetti sze­roko się uśmiech­nęła. – Bar­dzo dobrze. Oto moje uwagi, może­cie się z nimi nie zga­dzać, ale sta­raj­cie się sobie poma­gać. Zanim odpo­wie­cie, postaw­cie się w roli part­nera. Musi­cie się wspie­rać, a nie wal­czyć. – Zer­k­nęła na zegar, po czym spoj­rzała na Bren­dana. – To bez zna­cze­nia, czy ta kobieta pana poca­ło­wała, czy pan ją poca­ło­wał albo dał do zro­zu­mie­nia, że może pana poca­ło­wać. Wie­dział pan, że doszło do cze­goś nie­wła­ści­wego, i odczu­wał pan wyrzuty sumie­nia, więc zwie­rzył się pan Abby. Chciał pan poczuć ulgę. To źle, że wplą­tał się pan w tę sytu­ację, ale dobrze, że nie zacho­wał pan wszyst­kiego dla sie­bie. Podzie­lił się pan tym z Abby i postą­pił pan słusz­nie. – Mil­czała przez chwilę, by zna­cze­nie jej słów dotarło, po czym odwró­ciła się w stronę Abby.

– Czuje się pani zdra­dzona. Pani mąż dużo podró­żuje służ­bowo, co wywo­łuje różne lęki, mię­dzy innymi zwią­zane ze zdradą. Nagle docho­dzi do sytu­acji, która potwier­dza te obawy. Ale naj­waż­niej­sze jest to, że nie­za­leż­nie od tego, co się wyda­rzyło, pani mąż nie zro­bił nic złego. Zakoń­czył tę sprawę. Opo­wie­dział pani, co się stało. Wszystko spro­wa­dza się do pro­stego pyta­nia: czy wola­łaby pani nic nie wie­dzieć?

Abby pokrę­ciła głową.

– Oczy­wi­ście, że nie.

– Cał­ko­wi­cie się z panią zga­dzam. Było to przy­kre, ale tajem­nice są znacz­nie gor­sze. Sekrety nisz­czą mał­żeń­stwa. – Jed­nak powi­nien to zgło­sić, a nie tylko mi powie­dzieć – zauwa­żyła cicho Abby.

Donetti zaci­snęła usta, ski­nęła głową i znowu popa­trzyła na Bren­dana.

– Był pan zde­ner­wo­wany, nie chciał pan zaszko­dzić tej kobie­cie… Rozu­miem, dla­czego nie wspo­mniał pan o tym w pracy, ale musi pan coś obie­cać swo­jej żonie. Jeśli coś się znowu wyda­rzy, nawet naj­drob­niej­sza rzecz, zgłosi pan to swoim prze­ło­żo­nym, nie­za­leż­nie od kon­se­kwen­cji. Ochrona mał­żeń­stwa jest znacz­nie waż­niej­sza od ochrony kariery tej mło­dej kobiety. Przede wszyst­kim jest pan mężem, a dopiero potem pra­cow­ni­kiem. Jeśli ta dziew­czyna znowu coś zrobi, ujawni pan całą sprawę. Rozu­mie pan?

Bren­dan ski­nął głową.

– Dobrze. Teraz chcia­ła­bym wam zadać pro­ste pyta­nie. Czy uwa­ża­cie, że za dzie­sięć lat dalej będzie­cie mał­żeń­stwem?

Bren­dan miał wra­że­nie, że otrzy­mał cios w brzuch. Abby rów­nież. Zbla­dła jak papier.

Dok­tor Donetti odpo­wie­działa na pyta­nie, nim zdą­żyli się ode­zwać.

– Myślę, że cią­gle będzie­cie mał­żeń­stwem. Wła­śnie dla­tego tu przy­szli­ście. Zauwa­ży­li­ście pro­blem i chce­cie go roz­wią­zać, by nie wymknął się spod kon­troli. Pary, które się roz­stają, ni­gdy tego nie robią. Pozwa­lają, by pro­blemy nara­stały. Utrzy­ma­nie dobrego związku to ciężka praca; udo­wod­ni­li­ście, że chce­cie to zro­bić. Pamię­taj­cie, że musi­cie się wspie­rać. – Uśmiech­nęła się oschle. – Jestem pewna, że mogę wam pomóc, ale naj­pierw musimy poroz­ma­wiać o ostat­niej prze­szko­dzie. O sek­sie.

Bren­dan zer­k­nął na Abby i zauwa­żył, że ona zro­biła to samo. Oboje szybko obró­cili się w stronę tera­peutki.

– Życie bez seksu ozna­cza, że mał­żon­ko­wie są współ­lo­ka­to­rami zwią­za­nymi pod wzglę­dem praw­nym. Nikt nie lubi współ­lo­ka­to­rów. Seks to nie tylko zado­wo­le­nie fizyczne; zbliża ludzi do sie­bie, two­rzy intymny zwią­zek, który nie ma sobie rów­nych. Dobry seks uczy współ­pracy, świetny seks uczy, jak stać się jed­no­ścią.

Znów zaczęła bazgrać w notat­niku, lecz tym razem pisała w dol­nym rogu kartki. Kiedy skoń­czyła, wydarła stro­nicę i podała Abby.

– To apli­ka­cja, która oka­zała się nie­zwy­kle pomocna w sytu­acjach podob­nych do waszej. Trak­tuj­cie ją jako narzę­dzie pozwa­la­jące głę­biej prze­ży­wać życie sek­su­alne. Kon­ty­nu­ację tera­pii, którą dziś roz­po­czę­li­śmy. Jest dostępna w skle­pach inter­ne­to­wych, więc powin­ni­ście ją bez trudu zna­leźć. Prze­czy­taj­cie opis i wypró­buj­cie, jeśli uwa­ża­cie, że może się przy­dać. Jeśli sądzi­cie, że to nie dla was, nie uży­waj­cie jej; to także jest okej. Tak czy ina­czej, musi­cie z powro­tem nawią­zać kon­takt intymny. Moim zda­niem to może pomóc. Chce­cie spró­bo­wać?

Abby spoj­rzała na kartkę i ski­nęła głową.

– Bren­dan?

On także kiw­nął głową.

Dok­tor Donetti się uśmiech­nęła.

– Dobrze. Teraz ostat­nia rzecz. Praca domowa. Dziś w nocy będzie­cie upra­wiać seks. Pamię­taj­cie o tym, co w sobie lubi­cie. Nie bój­cie się pró­bo­wać cze­goś nowego. Eks­pe­ry­men­tuj­cie. – Ski­nęła głową w stronę kartki w dłoni Abby. – Wypró­buj­cie apli­ka­cję.

Timer na biurku za ple­cami Donetti znowu wydał melo­dyjny dźwięk i Bren­dan zdał sobie sprawę, że jest za dzie­sięć dwu­na­sta. Donetti w jakiś spo­sób zdo­łała zakoń­czyć sesję dokład­nie w pięć­dzie­sią­tej minu­cie. Wycią­gnęła rękę i wzięła ter­mi­narz leżący w rogu biurka.

– Umówmy się na przy­szły wto­rek. Czy jede­na­sta wam pasuje?

3

– Apli­ka­cja, tak? Jak go powstrzyma od wty­ka­nia chuja w inne baby? – Han­nah zli­zała tro­chę soli z kra­wę­dzi kie­liszka z mar­ga­ritą, wypiła łyk i oparła się o blat w kuchni. – Gdyby Stuc­key wykrę­cił mi taki numer, kupi­ła­bym wiel­kie nożyce i trzy­mała na noc­nym sto­liku. Kaza­ła­bym mu czuj­nie spać. Męż­czyźni to zwie­rzęta. W daw­nych cza­sach, kiedy cho­dzi­li­śmy na randki, powie­dział mi, że w wieku trzy­na­stu lat wyru­chał miskę z gala­retką. Męż­czyźni są kom­plet­nie poje­bani, zasta­na­wiam się, dla­czego Bóg nadał im ludzki wygląd. Może powin­ny­śmy zostać les­bij­kami, prze­pro­wa­dzić się do Kosta­ryki i otwo­rzyć pen­sjo­nat? – Dotknęła pal­cami ciem­nych wło­sów Abby. – Musisz coś z tym zro­bić.

– Co ci się nie podoba w moich wło­sach?

– Och, podo­bają mi się. Są piękne, tak jak ty, ale po pro­stu do cie­bie nie pasują. Jeśli mamy się razem poka­zy­wać, powin­naś tro­chę nad nimi popra­co­wać.

Dwa lata temu Han­nah Mor­land była kasjerką lokal­nego oddziału Uni­ted Bank i wyglą­dało na to, że pozo­sta­nie nią do końca życia. Nie­na­wi­dziła tej pracy, nie­na­wi­dziła szefa i zaczęła codzien­nie pisać o tym na Tik­Toku, publi­ku­jąc zabawne filmy na temat współ­pra­cow­ni­ków i ludzi poja­wia­ją­cych się w banku. W końcu ktoś na nią doniósł i szef ją wylał, ale do tego czasu miała już milion obser­wu­ją­cych i w ciągu mie­siąca zara­biała w mediach spo­łecz­no­ścio­wych wię­cej niż przez rok w banku. Obec­nie zebrała bli­sko cztery miliony obser­wu­ją­cych i grupę spon­so­rów. Firmy wysy­łały jej wszystko, od mik­se­rów do ubrań, w nadziei, że o nich wspo­mni, włoży albo pokaże na fil­mie. W zeszłym tygo­dniu chi­rurg pla­styczny zapro­po­no­wał jej dar­mowy botoks. Zabiegi miały trwać rok i wygląd czoła Han­nah świad­czył o tym, że przy­jęła pro­po­zy­cję.

Stała się pro­fe­sjo­na­listką.

– Hej, Pusio! – ryk­nął z salonu Stuc­key. – Przy­nieś mi jesz­cze jedno piwo, jak skoń­czysz plot­ko­wać o mnie za moimi ple­cami, dobra?

Na war­gach Han­nah poja­wił się wymu­szony uśmiech.

– Już się robi, Azorku!

Abby zmarsz­czyła brwi.

– Pusia? Azo­rek?

– Umó­wi­li­śmy się, że nie możemy mówić do sie­bie po imie­niu. Uży­wamy wtedy imion zwie­rząt. Nie wolno ich powta­rzać, by zabawa była cie­kaw­sza.

Abby wypiła łyk mar­ga­rity.

– Co się dzieje, gdy ktoś prze­grywa?

– Prze­gry­wa­jący musi dopro­wa­dzić wygry­wa­ją­cego do orga­zmu we wska­za­nym miej­scu publicz­nym.

Abby się zaczer­wie­niła.

– Brzmi cie­ka­wie.

– No cóż, Stuc­key to tro­chę dzi­wak. Kiedy ostat­nim razem wygrał, kazał mi to zro­bić w McDo­nal­dzie dla zmo­to­ry­zo­wa­nych. Powie­dział, że musi mieć wytrysk, nim doje­dziemy do okienka, bo będę musiała zapła­cić.

– Czy…

Han­nah dum­nie unio­sła bio­dro.

– Ni­gdy nie płacę w McDo­nal­dzie. Zasto­so­wa­łam kilka sta­rych, spraw­dzo­nych sztu­czek z ogól­niaka i zała­twi­łam sprawę w nie­spełna minutę. Potem kaza­łam kupić sobie lody.

– Brawo! – Abby stuk­nęła kie­lisz­kiem w kie­li­szek Han­nah, po czym zmarsz­czyła brwi. – Powin­nam się mar­twić, że poszli­ście do McDo­nalda?

– Nie sądź mnie zbyt surowo. To był po pro­stu nasz sza­lony wie­czór.

Bren­dan roze­śmiał się gło­śno w salo­nie.

Abby nie sły­szała takiego śmie­chu od tygo­dni. Było to miłe.

– Roz­mowa z tera­peutką była dziwna? – spy­tała Han­nah, zni­ża­jąc głos.

– Ni­gdy nie roz­ma­wia­łaś z tera­peutką?

– Myślisz, że powin­nam?

– Po pro­stu przy­szło mi do głowy…

– Uwa­żasz, że jestem poje­bana? Że potrze­buję pomocy psy­cho­lo­gicz­nej? Wow. Myślisz, że jestem wariatką?

Abby pró­bo­wała się wyco­fać.

– Nie, oczy­wi­ście, że nie. Nie to mia­łam na myśli…

– Mój Boże, Abby… Uwa­ża­łam cię za przy­ja­ciółkę.

– Nie suge­ro­wa­łam, że…

Han­nah uści­snęła ramię Abby i uśmiech­nęła się.

– Żar­to­wa­łam. Oczy­wi­ście, że cho­dzi­łam do psy­cho­lo­gów. Nawet do kilku. Mie­li­śmy nawet oso­bi­stą tera­peutkę. Spe­cja­li­zo­wała się w tera­pii par. Poza tym cho­dzi­łam do psy­cho­loga w cza­sie pracy w banku, na koszt firmy. Dwa razy w tygo­dniu leża­łam na kozetce. Facet był stary jak świat i pach­niał amo­lem, ale potra­fił słu­chać. Dobrze poga­dać ze spe­cja­li­stą. Cie­szę się, że to robi­cie. Bóg wie, że nie powin­naś słu­chać moich rad. – Zer­k­nęła na pognie­cioną kartkę, którą Abby jej poka­zała. – Apli­ka­cja, która poprawi wasze życie sek­su­alne, i mie­sięczna prze­rwa w roz­mo­wach o for­sie, co pozwoli ci ruszyć z książką. Wygląda na to, że poszło cał­kiem nie­źle. Abby wypiła kolejny łyk piwa. Duży łyk.

– Cią­gle nie napi­sa­łam ani słowa. Nie mam poję­cia, jak zacząć.

Han­nah wes­tchnęła.

– Wszystko będzie w porządku. Wpad­niesz na pomysł, gdy będziesz się tego naj­mniej spo­dzie­wała. Nie mówi­łaś, że tak to działa?

– To się zda­rzyło przy pierw­szej książce, ale minęły mie­siące i cią­gle nie mam żad­nych pomy­słów. Zaczy­nam podej­rze­wać, że na zawsze zostanę autorką jed­nej powie­ści.

– Zawsze możesz pisać o mnie.

– Nie piszę głu­pich roman­sów ero­tycz­nych.

– Och, prze­stań! – zaśmiała się Han­nah. – Sta­jesz się zabawna po alko­holu. Podoba mi się to. Może powin­naś popaść w nałóg, gdy popra­wisz włosy i zmie­nisz całe swoje obli­cze. – Cią­gle szu­kasz piwa, Las­sie? – zawo­łał Stuc­key.

Po chwili włą­czył się Bren­dan:

– Abby, możesz przy­nieść piwo i dla mnie? Skoro już tam jesteś?

Wypiła kolejny łyk kok­tajlu i obli­zała usta.

– Zro­bione, Rek­siu!

4

– Julia, maleńka, coś ci się nie podoba w tym węźle?

Julia stała w drzwiach, oparta o drew­nianą fra­mugę, pod­świe­tlona lampą, którą zosta­wili zapa­loną w holu. Romeo widział tylko jej kon­tur, ale nosiła obci­słe ubra­nia i jej syl­wetka była cie­ka­wym wido­kiem. Wyglą­dała bosko, jak zawsze. Zosta­wiła buty w fur­go­netce i zauwa­żył lek­kie ruchy pal­ców na plu­szo­wym dywa­nie. Lubiła mięk­kie tka­niny. Kiedy się ode­zwała, dostał gęsiej skórki.

– Jest do kitu.

Romeo kiw­nął powoli głową i wypo­wie­dział następne zda­nie, leni­wie prze­cią­ga­jąc gło­ski:

– Tak, do dupy.

– Kaza­łeś jej zro­bić węzeł pro­sty, a to tylko pętla. Widać to na kilo­metr.

Sypial­nia była nie­wielka, dość prze­ciętna. Neu­tralne kolory, mnó­stwo sza­ro­ści i brą­zów: sta­now­czo za dużo. Kilka obraz­ków na ścia­nach, nic spe­cjal­nego. Romeo był pra­wie pewien, że gdyby je odwró­cił, zoba­czyłby metki z Home­Go­ods, Ikei albo innej gów­nia­nej sieci tego rodzaju. Julia posta­no­wiła patrzeć, sto­jąc na progu. Romeo przy­su­nął krze­sło do nóg łóżka, obró­cił je tyłem i usiadł na nim okra­kiem. Nie chciał stra­cić naj­lep­szych momen­tów.

– Trudno się uwol­nić z węzła pro­stego, ale pętla to łatwi­zna – zauwa­żyła Julia. – Nie lubię nikogo oskar­żać, ale moim zda­niem zro­biła to celowo.

– Nie umiem zawią­zać węzła pro­stego! Zro­bi­łam, co mogłam! Czego ode mnie chce­cie?!

Kobieta zaci­nała się lekko, w jej gło­sie strach mie­szał się z bła­ga­niem.

Romeo był zado­wo­lony.

Ozna­czało to, że reaguje.

Wyczuwa, co się dzieje.

Cza­sami prze­sta­wali reago­wać, jeśli ogar­niał ich stu­por. Nie było to zabawne, a Romeo obie­cał Julii dobrą zabawę. Odchrząk­nął.

– Jeśli nie umiesz zawią­zać węzła pro­stego, zrób taki, jaki umiesz. Pod warun­kiem, że nie będzie łatwo się uwol­nić. Wtedy wszystko będzie w porządku. Mam nadzieję, że nie chcesz nas oszu­kać i pozwo­lić mężowi się uwol­nić. Byłoby to dla mnie wstrętne.

– Nie chcę was oszu­kać!

– Kiedy tu przy­szli­śmy, wyda­wa­łaś się roz­sądną kobietą. Godną zaufa­nia. Ale zaczę­łaś kom­bi­no­wać z węzłem, więc w obec­nej sytu­acji Julia i ja możemy być zmu­szeni ponow­nie oce­nić twoją rolę. Praw­do­po­dob­nie nie jesteś taka ważna, jak myśle­li­śmy na początku.

Kobieta pokrę­ciła głową, a może zadrżała, trudno było się zorien­to­wać. Tak czy ina­czej, pochy­liła się nad mężem, roz­wią­zała linę łączącą nad­garstki ze szczy­tem łóżka i znowu zajęła się wią­za­niem. Tym razem zawią­zała przy­zwo­ity węzeł, coś pośred­niego mię­dzy węzłem ratow­ni­czym a węzłem wan­to­wym. Męż­czy­zna się skrzy­wił, kiedy go zaci­snęła. Chyba pró­bo­wał krzyk­nąć, lecz trudno było się zorien­to­wać, bo miał w ustach kne­bel.

– Tro­chę lepiej, nie sądzisz, Julio?

– Znacz­nie lepiej.

Romeo wła­sno­ręcz­nie przy­wią­zał do łóżka nogi i tors męż­czy­zny. Nie­dawno poznał tę parę i nie powie­rzyłby kobie­cie tak waż­nej czyn­no­ści, ale pozwo­lił jej skrę­po­wać ręce, by myślała, że ma jakąś kon­trolę nad sytu­acją.

Kiedy Romeo i Julia weszli do pokoju, mąż był już nagi. Leżał na łóżku i spraw­dzał coś w tele­fo­nie, nie patrząc na żonę roz­bie­ra­jącą się w kącie. Romeo uznał to za nieco smutne. Świad­czące o braku sza­cunku. Był z Julią od czte­rech lat, ale czuł dresz­cze prze­bie­ga­jące po całym ciele na samą myśl, że mogłaby się roze­brać. Nie spy­tał Byrona i Cindy, od jak dawna są ze sobą, lecz z pew­no­ścią za długo, bo prze­stali się sobą inte­re­so­wać, nie byli już praw­dzi­wymi brat­nimi duszami. Może będzie to ich pierw­sza dobra zabawa od lat? Prze­ło­żył ciężki rewol­wer magnum kali­bru 44 z lewej ręki do pra­wej i oparł go o poręcz krze­sła, celu­jąc w kie­runku Cindy.

– Czy Byron bie­rze pigułki, żeby mu sta­nął? Widzę, że nie chce mu sta­nąć.

Cindy przez chwilę wyda­wała się zdez­o­rien­to­wana, po czym popa­trzyła na penisa męża. Skur­czył się, zmie­nił się w mikro­sko­pijne żyjątko. Wyda­wało się, że chce wpeł­znąć do wnę­trza ciała, by się ukryć.

– On… niczego nie bie­rze. Nic o tym nie wiem.

Julia poru­szyła się w drzwiach.

– Moim zda­niem to przez nas, kotku. Roz­pra­sza go nasza obec­ność.

Romeo znowu ski­nął głową.

– Jak myślisz, Cindy? Potra­fisz spra­wić, żeby mu sta­nął? Romeo odcią­gnął kurek magnum. Drobny gest, lecz wyra­żał jego sta­no­wi­sko. Póź­niej powie­dział:

– Dla­czego nie zdej­miesz sta­nika i maj­tek? Jeste­śmy przy­ja­ciółmi.

Cindy popa­trzyła na rewol­wer, a potem na Romea. Nie poru­szyła się. Na początku cza­sem tak się zacho­wy­wali i trzeba było dodat­ko­wej per­swa­zji. Po chwili się­gnęła do tyłu, roz­pięła sta­nik i pozwo­liła mu opaść na pod­łogę. Zawa­hała się przy majt­kach. Romeo zasta­na­wiał się, czy nie wstać i nie pomóc, lecz wsu­nęła kciuki za gumkę, spu­ściła je do kostek i wyszła z nich. Miała zno­śną figurę, nie naj­lep­szą, jaką Romeo widział, ale i nie naj­gor­szą. Była z pew­no­ścią w znacz­nie lep­szej for­mie niż biedny Byron.

Poru­szył lufą rewol­weru.

– Weź się do roboty, Cindy. Pora obu­dzić małego Byrona. Czeka go robota.

Cindy pła­kała już wcze­śniej i z jej oczu znowu pocie­kły łzy. Nie­do­brze. Nic tak nie psuje nastroju jak łzy.

Znowu poki­wał rewol­we­rem.

– To cię mar­twi? Mogę go scho­wać. – Wsu­nął duży rewol­wer za pasek od spodni na ple­cach i uniósł obie dło­nie. – Widzisz? Nie mam broni.

– Trzeba pocie­rać i pocią­gać, Cindy – zamru­czała Julia od drzwi. – Wiesz, co robić.

Cindy pode­szła do łóżka i wycią­gnęła rękę w stronę męża. Okrop­nie drżała jej dłoń i aż dziw, że zdo­łała dotknąć penisa męża. Trzeba przy­znać, że się sta­rała, ale mały Byron nie reago­wał.

Po minu­cie Romeo znowu odchrząk­nął.

– Julio, nie mam ochoty cię o to pro­sić, ale myślę, że musisz się tym zająć.

Julia stała w drzwiach, zasta­na­wia­jąc się nad sło­wami Romea, po czym weszła do pokoju, aż padło na nią świa­tło księ­życa z okna na odle­głym końcu. Miała na sobie dżinsy z obcię­tymi nogaw­kami, które Romeo tak lubił i które ide­al­nie paso­wały. Patrzył na jej dłu­gie, opa­lone nogi i z całej siły powstrzy­my­wał się od wzię­cia jej na środku pod­łogi, by poka­zać Byro­nowi i Cindy, jak wygląda praw­dziwy seks.

Prze­szła przez pokój, zer­k­nęła na Cindy i pochy­liła się nad męż­czy­zną leżą­cym na łóżku. Zbli­żyła się i rze­kła cicho:

– Hej, Byron, chcę, żebyś zapo­mniał na chwilę o żonie, zapo­mniał o Romeo przy łóżku, jeste­śmy tylko ty i ja, sło­dziaku, tylko my dwoje. – Mru­czała jak kotka. Romeo pra­wie widział jej cie­pły oddech wypły­wa­jący z ust i owie­wa­jący ucho męż­czy­zny. – Stoję tutaj i patrzę na cie­bie, wyobra­żam sobie twoje ręce na moim ciele, wsu­wa­jące się pod moją koszulę, pod szorty… Myślę o rze­czach, które mógł­byś mi zro­bić pal­cem… Jestem już cała wil­gotna… tak bar­dzo cię pra­gnę… – Poło­żyła dłoń na jego piersi, musnęła sznury i dotknęła uda Byrona. – Jeśli ład­nie popro­simy Cindy, myślisz, że włoży mi go do ust? Pozwoli mi go posma­ko­wać? Chcę go mieć w ustach, gdy będzie rosnąć… Uwiel­biam tę część zabawy. W pokoju zapa­dła cał­ko­wita cisza.

Byron spo­glą­dał na Cindy.

Minęło kilka sekund i Cindy lekko jęk­nęła.

Cią­gle trzy­mała rękę na peni­sie męża, który zaczął sta­wać. Puściła go i cof­nęła się o krok z prze­ra­żo­nym wyra­zem twa­rzy.

– Ha! – zawo­łał Romeo. – Zaczyna się! Wie­dzia­łem, że jesteś męż­czy­zną, Byron!

Się­gnął za plecy, chwy­cił magnum i wyce­lo­wał broń, zry­wa­jąc się z krze­sła. Pierw­szy strzał tra­fił w lewą skroń Cindy, ochla­pu­jąc ścianę jej mózgiem. Szybko wpa­ko­wał dwie kule w Byrona – jedną w pierś, drugą w czoło. Póź­niej strze­lił mu w jaja, bo czemu nie?

Huk, dym.

Fan­ta­styczne.

Kiedy echo uci­chło, powie­dział do Julii:

– Nie sza­nuję męż­czyzn, który pożą­dają cudzej żony bar­dziej niż wła­snej.

Odsko­czyła na bok, gdy wycią­gnął broń, lecz mimo to pry­snęła jej na twarz krew Byrona. Nie pró­bo­wała jej wytrzeć.

– Ni­gdy mi się nie podo­bał. Przez chwilę myśla­łam, że każesz mi go wyru­chać.

Uniósł kciu­kiem jej pod­bró­dek.

– Ni­gdy, dzie­cinko. Ni­gdy. – Poca­ło­wał ją lekko i poczuł zapach ben­zyny. – Pola­łaś się?

– Tro­chę – przy­znała. – Kiedy opróż­nia­łam kani­ster pię­tro niżej.

5

– Możesz prze­su­nąć łokieć? To boli.

– Prze­pra­szam.

Leżał na Abby z ramie­niem uwię­zio­nym mię­dzy swoim tor­sem a jej pier­siami. Ciężka koł­dra zaplą­tała się mię­dzy ich nogami. Z gło­śnika Ama­zon Alexy na noc­nym sto­liku dobie­gał śpiew Adele, która zawo­dziła, że trzeba wytrzy­mać i że wpa­ko­wała się w bagno.

Ni­gdy nie upra­wiali seksu spon­ta­nicz­nie. Może na samym początku, na stu­diach, gdy następ­nego dnia cze­kały tylko zaję­cia i kiep­sko opła­cana praca, którą udało im się zdo­być. Ale kiedy zaczęli żyć w „praw­dzi­wym świe­cie”, spon­ta­nicz­ność zni­kła: znisz­czyły ją osiem­dzie­się­cio­go­dzinne tygo­dnie pracy, stres i coraz wię­cej obo­wiąz­ków. Póź­niej uma­wiali się na seks (co trzeci dzień, chyba że Abby miała okres). Trwało to przez więk­szą część pre­zy­den­tury Obamy, nawet na początku pre­zy­den­tury Trumpa, aż do Wiel­kiego Incy­dentu z Chra­pa­niem w dwa tysiące dwu­dzie­stym roku. Pew­nej nocy Abby zasnęła w trak­cie seksu. Bren­dan pogo­dził się z upo­ko­rze­niem i zasta­na­wiał się, czy skoń­czyć, czy nie skoń­czyć (nie skoń­czył), po czym rów­nież zasnął. Prze­stali się uma­wiać, spon­ta­nicz­ność znik­nęła, po czym od czasu do czasu upra­wiali szybki seks, spro­wo­ko­wany sceną ero­tyczną w naj­now­szym fil­mie Net­fliksa. Bren­dan nazy­wał to „sek­sem oka­zjo­nal­nym”, a Abby „ciup­cia­niem przy oka­zji”. Oboje uda­wali, że jest fan­ta­styczny, choć przy­po­mi­nał zada­nie na liście obo­wiąz­ków mał­żeń­skich, a nie przy­jem­ność.

Tera­peutka zadała im pracę domową.

Z ocią­ga­niem zgo­dzili się spo­tkać w sypialni o dzie­sią­tej wie­czór i ją odro­bić.

Świa­tła były zga­szone. Abby zapa­liła aro­ma­tyczną świeczkę o zapa­chu bzu, który spra­wiał, że Bren­da­nowi chciało się kichać. Wie­dział z doświad­cze­nia, że jeśli kich­nie raz, nastąpi tuzin następ­nych kich­nięć.

– Mogę cię tam poca­ło­wać?

– Tak.

Abby cza­sami bywała kapry­śna, więc wolał spy­tać. Prze­su­nął się w dół jej ciała, cału­jąc ją po dro­dze. Odrzu­cił koł­drę i potarł nos, by nie kich­nąć. Był pewien, że tego nie zauwa­żyła, ale dla pew­no­ści cało­wał ją przez chwilę pod kola­nem, po czym zaczął cało­wać wewnętrzną część ud i miej­sce mię­dzy nimi. Wydała lekki jęk, wygięła plecy w łuk i przy­ci­snęła się do niego. Minęła minuta, Adele zaczęła śpie­wać Easy on Me, gdy Bren­dan usły­szał coś, co go prze­ra­ziło. Uniósł głowę i popa­trzył na Abby.

– Śmie­jesz się?

Zesztyw­niała. Roz­sze­rzyła oczy i otwo­rzyła usta. Szybko je zamknęła, nim zdą­żyła coś powie­dzieć.

– Śmia­łaś się, prawda?

Oparł się na łok­ciach, by lepiej ją widzieć. Miała zaru­mie­nione policzki.

Prze­łknęła ślinę, zawsty­dzona.

– Prze­pra­szam, po pro­stu… się nie ogo­li­łeś. Twój zarost… dra­pie.

– Serio?

– Prze­pra­szam. Zrób to jesz­cze raz. Uda­waj, że nic się nie stało. To było miłe, naprawdę. Było mi przy­jem­nie.

Bren­dan lekko się uniósł.

– Chcesz, żebym się ogo­lił?

– Nie, wszystko w porządku. Po pro­stu nie byłam gotowa.

– Nie byłaś gotowa na dra­pa­nie?

– Nie.

– A gdy­byś była gotowa, wszystko byłoby w porządku? Mil­czała przez chwilę.

– Tak, jasne.

Nie wie­rzył jej.

– Golę się rano. To zna­czy, że wie­czo­rem mój zarost zawsze jest taki jak teraz. Kiedy my… no wiesz. Czy to zawsze… dra­pie?

Abby znowu mil­czała przez sekundę, po czym kiw­nęła głową.

– Tak.

Bren­dan poło­żył się na ple­cach i spoj­rzał w sufit.

– Skoro ci to prze­szka­dzało, dla­czego nic nie mówi­łaś?

– Prze­szka­dzało to za mocne słowo.

– Okej, wymyśl inne słowo. Nie o to cho­dzi. Jeśli mi nie mówisz, to po pro­stu nie wiem, co się dzieje. Chry­ste, Abby, jeste­śmy razem od trzy­na­stu lat! Nie robimy tego po raz pierw­szy. To zna­czy, że zawsze… ni­gdy nie było ci naprawdę przy­jem­nie… – Wes­tchnął i prze­wró­cił się na bok.

Abby usia­dła.

– To nie­prawda. Zawsze jest mi przy­jem­nie.

– Jasne.

Się­gnęła po koł­drę i zasło­niła się. Odpo­wied­nia chwila minęła (jeśli kie­dy­kol­wiek nade­szła).

– Ni­gdy o tym nie roz­ma­wiamy.

– Cóż, może powin­ni­śmy – odparł. – Powie­dzia­łaś pani dok­tor, że nie roz­ma­wiamy szcze­rze. Przy­pusz­czam, że jest w tym tro­chę prawdy. Może mia­łaś rację.

Przy­tu­liła się do Bren­dana i oparła głowę o jego bark.

– Roz­ma­wia­li­śmy, ale chyba na początku. Przy­pusz­czam, że cza­sami utrud­nia to życie.

Z gło­śnika dobiegł śpiew Adele, stara wer­sja pio­senki Gar­tha Bro­oksa, którą ukradł Billy’emu Joelowi.

Pogła­dził ją po wło­sach.

– Mogę zdra­dzić ci sekret?

Spoj­rzała na niego.

– Tak, chcę, żebyś to zro­bił.

– Nie zno­szę Adele.

Tym razem się roze­śmiała.

– Myśla­łam, że ją lubisz. Szcze­rze mówiąc, zawsze myśla­łam, że tro­chę za bar­dzo.

Bren­dan mimo woli też się roze­śmiał. W końcu powie­dział:

– Alexa, prze­stań.

Gło­śnik speł­nił pole­ce­nie.

W pokoju zapa­dła cisza.

Abby poca­ło­wała Bren­dana w bark i wstała z łóżka. Narzu­ciła koł­drę na ramiona, prze­szła przez pokój i zaczęła grze­bać w torebce na komo­dzie. Kiedy wró­ciła, trzy­mała jego komórkę i kartkę otrzy­maną od dok­tor Donetti.

– Może powin­ni­śmy spró­bo­wać? Dla­czego nie?

– Dla­czego nie? – Bren­dan wziął od Abby swój tele­fon i wszedł do sklepu z apli­ka­cjami. – Jak się nazywa?

– Sugar & Spice.

6

– Wow! – mruk­nęła Abby. – Jak to moż­liwe, że apli­ka­cja ma sto sześć tysięcy opi­nii, a ja ni­gdy o niej nie sły­sza­łam? – Czy to dużo?

Szcze­rze mówiąc, Bren­dan nie był pewien. Rzadko ścią­gał na komórkę jakieś pro­gramy. Jed­nak Abby była pro­fe­sjo­na­listką. Ostat­nio spę­dzała sta­now­czo za dużo czasu, gapiąc się w wyświe­tlacz tele­fonu. Kiedy Han­nah zaczęła zara­biać praw­dziwe pie­nią­dze na postach umiesz­cza­nych w inter­ne­cie, Abby zain­te­re­so­wała się mediami spo­łecz­no­ścio­wymi i posta­no­wiła zna­leźć jakąś lukra­tywną niszę dla sie­bie. Cza­sem kłó­cili się o to, zwłasz­cza odkąd zre­zy­gno­wała z pracy. Dener­wo­wało go, gdy widział, że sur­fuje po sieci, choć powinna pisać.

– To numer jeden w skle­pie z apli­ka­cjami. – Prze­wi­nęła kciu­kiem ekran. Szybko prze­czy­tała opis i obej­rzała kilka obra­zów. – Można ją ścią­gnąć bez­płat­nie i nie ma ani słowa o koniecz­no­ści zakupu uzu­peł­nień.

– A zatem?

– Nie rozu­miem, na czym zara­biają.

– A zatem?

– Nikt nie two­rzy apli­ka­cji, jeśli nie pró­buje zaro­bić.

– A zatem?

Abby ude­rzyła go w bark.

– Prze­stań! Po pro­stu ją ścią­gnij.

Bren­dan klik­nął w guzik uru­cha­mia­jący ścią­gnię­cie apli­ka­cji, po czym poja­wiło się pole­ce­nie, by przy­ci­snął palec wska­zu­jący do czyt­nika linii papi­lar­nych. Abby sie­działa obok niego, owi­nięta koł­drą, patrząc na nie­wielki słu­pek posu­wa­jący się z lewej na prawo. Po zakoń­cze­niu ścią­ga­nia Bren­dan pró­bo­wał otwo­rzyć plik. Ekran znie­ru­cho­miał i ściem­niał.

– Co się dzieje, do licha?

Abby zmarsz­czyła brwi.

– Zawie­sił się?

Klik­nął w menu boczne, a póź­niej w ekran. Tele­fon nie reago­wał.

– Może restart?

Bren­dan zre­star­to­wał komórkę i wpi­sał hasło. Na ekra­nie poja­wiło się logo Sugar & Spice, a następ­nie napis: „Apli­ka­cja stwo­rzona przez Inter­na­tio­nal Enter­ta­in­ment Corp. Twoje wrota do wol­no­ści!”.

– Głu­pia reklama – zauwa­żyła Abby.

– Praw­do­po­dob­nie napi­sana przez chiń­skiego nasto­latka w sute­re­nie domu rodzi­ców. Przy­po­mina instruk­cję naszego inte­li­gent­nego dzwonka do drzwi. „Naci­śnię­cie guzika ozna­czo­nego D sprawi ci przy­jem­ność!” Cią­gle nie wiem, co ozna­cza D. Wście­kam się, gdy o tym myślę.

Poja­wił się kolejny komu­ni­kat:

Witaj, Bren­da­nie Hol­lan­der! Czy chciał­byś zain­sta­lo­wać Sugar & Spice w tele­fo­nie part­nerki?

Apli­ka­cja zadała pyta­nie, ale nie było wyboru mię­dzy odpo­wie­dziami „tak” lub „nie”. Poja­wił się tylko jeden kla­wisz: „Okej”. Bren­dan klik­nął w niego i komórka Abby leżąca na toa­letce w głów­nej sypialni wydała melo­dyjny dźwięk.

– Pro­po­nują ci insta­la­cję apli­ka­cji w moim tele­fo­nie? Skąd w ogóle wie­dzą, że jestem twoją part­nerką?

– Może prze­szu­kali ese­mesy i wywnio­sko­wali to z two­jego wiecz­nego gde­ra­nia?

Ude­rzyła go znowu, lecz Bren­dan zauwa­żył, że się uśmie­cha.

Nie z grzecz­no­ści, tylko szcze­rze. Było to miłe i chciał to powie­dzieć, ale tego nie zro­bił i odpo­wiedni moment minął.

Chciał­byś się logo­wać przez Face­bo­oka?

Abby prze­stała się uśmie­chać.

– Nie jesteś już zalo­go­wany? Znają twoje nazwi­sko.

Znowu nie mógł odpo­wie­dzieć „tak” lub „nie”; jedyną moż­li­wo­ścią było „okej”. Bren­dan w nie klik­nął.

Zezwa­laj Sugar & Spice śle­dzić Twoją aktyw­ność

w apli­ka­cjach innych firm i na ich stro­nach inter­ne­to­wych.

– Nie zezwa­laj

– Zezwól

Bren­dan klik­nął „nie zezwa­laj” i nic się nie stało. Znowu klik­nął ten sam przy­cisk, moc­niej, jakby mogło to coś zmie­nić. Kiedy zro­bił to po raz trzeci, roz­bły­sło słowo „zezwól” i ekran zgasł.

– W tej apli­ka­cji jest pełno błę­dów.

Na ekra­nie poja­wił się kolejny posu­wa­jący się słu­pek. Insta­la­cja trwała pra­wie minutę.

W sypialni zadźwię­czała komórka Abby. Żadne z nich na nią nie spoj­rzało. Czy­tali następny komu­ni­kat na ekra­nie Bren­dana:

Jestem w dobrej kon­dy­cji fizycz­nej. Zaży­wam codzien­nie 2,5 mg lizy­no­prylu z powodu nad­ci­śnie­nia tęt­ni­czego, lecz nie mam innych pro­ble­mów zdro­wot­nych.

– Skąd to wie?

Bren­dan nie miał poję­cia.

– Praw­do­po­dob­nie z mojej karty zdro­wot­nej. A może z apteki. Nie wiem.

Tym razem poja­wiło się „tak” i „nie”. Bren­dan klik­nął „tak”.

Czy w spra­wach seksu uwa­żasz się za odważ­nego eks­pe­ry­men­ta­tora czy nudzia­rza?

Bren­dan zbli­żył palec do „odważ­nego eks­pe­ry­men­ta­tora”. Abby odchrząk­nęła.

– Okej, okej. – Klik­nął „nudzia­rza”.

Następne pyta­nie brzmiało:

Które słowo naj­le­piej opi­suje zacho­wa­nie Two­jej part­nerki w łóżku?

Chłód, lęk, pru­de­ria?

– Nie ma żad­nego wyboru. – Abby zmarsz­czyła brwi.

– Znowu są błędy, nie mogę niczego wybrać. Trzeba klik­nąć „tak” albo „nie”.

Klik­nął „nie”.

Zro­zu­miano.

– Okej, jestem naprawdę zdez­o­rien­to­wana.

Czy Twoja part­nerka lubi ból?

Spo­glą­dali przez kilka sekund na pyta­nie, po czym Bren­dan powie­dział:

– Och, domy­ślam się, o co cho­dzi. Pró­bują okre­ślić nie­prze­kra­czalne gra­nice.

– Niby tak, ale nie pozwa­lają odpo­wie­dzieć na to pyta­nie „tak” albo „nie”. Znowu jest tylko „okej”. Muszę zauwa­żyć, że naprawdę nie lubię bólu. Skąd w ogóle takie pyta­nie?

– Co mam zro­bić?

– Nie chcę, żebyś kli­kał „okej”.

Bren­dan wes­tchnął.

– To tylko apli­ka­cja, Abby. Gra. Jeśli każe nam coś zro­bić i nie będziemy tego chcieli, po pro­stu tego nie zro­bimy. – Klik­nął „okej”, zanim Abby zdą­żyła zapro­te­sto­wać. Po chwili poja­wiło się następne pyta­nie:

Lubisz ból?

Znowu klik­nął „okej”.

Lubisz zada­wać ból?

Okej

Czy Ty lub Twoja part­nerka kie­dy­kol­wiek dusi­li­ście się w trak­cie sto­sunku?

Abby zmarsz­czyła brwi.

– O co tu cho­dzi?

– Pamię­tasz zespół INXS?

– Jasne.

– Zna­leźli jego lidera w toa­le­cie z paskiem na szyi. Przy­pad­kowo się udu­sił, gdy trze­pał sobie konia.

– Super.

– Chyba tak.

Tym razem apli­ka­cja pozwo­liła odpo­wie­dzieć „nie”.

Chciał­byś to zro­bić?

– Odpo­wiedź brzmi: „Nie” – odparła zde­cy­do­wa­nie Abby.

Podob­nie jak wcze­śniej nie można było odpo­wie­dzieć „nie”, tylko „okej”. Bren­dan naci­snął przy­cisk, nim Abby zdą­żyła zapro­te­sto­wać.

– Jeśli każe nam zro­bić coś, czego nie chcemy, po pro­stu tego nie zro­bimy – powtó­rzył.

Kiedy poja­wiały się następne pyta­nia, kli­kał „okej”. Coraz szyb­ciej, pra­wie nie czy­ta­jąc pytań.

Czy Ty i Twoja part­nerka zapro­si­li­ście kie­dyś do łóżka inne osoby?

Okej.

Czy uwa­żasz, że jesteś domi­nu­jący?

Okej.

Czy uwa­żasz, że jesteś ule­gły?

Okej.

Czy Ty lub Twoja part­nerka zasta­na­wia­li­ście się kie­dyś nad upra­wia­niem seksu ze zwie­rzę­ciem?

Okej.

Czy upra­wia­łeś seks w jadą­cym samo­cho­dzie?

Okej.

Czy sie­dzia­łeś za kie­row­nicą?

Okej.

Czy upra­wia­cie bez­pieczny seks?

Okej.

Czy w sprzy­ja­ją­cych oko­licz­no­ściach zgo­dził­byś się na nie­bez­pieczny seks?

Okej.

Czy uży­wa­łeś kie­dyś akce­so­riów sek­su­al­nych (na przy­kład wibra­tora)?

Okej.

Czy posia­dasz akce­so­ria sek­su­alne (na przy­kład wibra­tor)?

Okej.

Czy oglą­dasz por­no­gra­fię?

Okej.

Regu­lar­nie?

Okej.

Czy Ty lub Twoja part­nerka two­rzy­li­ście por­no­gra­fię?

Okej.

Czy Ty lub Twoja part­nerka się mastur­bu­je­cie?

Okej.

Regu­lar­nie?

Okej.

Czy Ty lub Twoja part­nerka mastur­bo­wa­li­ście się w swo­jej obec­no­ści?

Okej.

Czy obca osoba mastur­bo­wała się w Two­jej obec­no­ści albo w obec­no­ści Two­jej part­nerki?

Okej.

Padło jesz­cze kil­ka­na­ście pytań. W końcu Bren­dan tak szybko kli­kał „okej”, że nie zauwa­żył, że tym razem apli­ka­cja nie zadaje pytań, lecz prosi o wpi­sa­nie tek­stu. Zatrzy­mał się i prze­czy­tał na głos następne pole­ce­nie:

Uzgod­nij­cie bez­pieczne słowo i wpisz­cie je w tym miej­scu. Jeśli w jakimś momen­cie Ty lub Twoja part­nerka poczu­je­cie się zagro­żeni, po pro­stu wypo­wiedz­cie to słowo, by prze­rwać daną aktyw­ność.

Zer­k­nął na Abby.

– Jakieś pro­po­zy­cje?

Spo­glą­dała roz­sze­rzo­nymi oczami na tele­fon. Nie­wąt­pli­wie myślała o poprzed­nich pyta­niach. Zamie­rzał znowu spy­tać, czy ma jakieś suge­stie.

– Niech będzie „magno­lia”.

– Magno­lia?

– Łatwe do zapa­mię­ta­nia, a żadne z nas nie powie­dzia­łoby tego przy­pad­kowo.

Brzmiało to logicz­nie.

Wkle­pał słowo MAGNO­LIA i naci­snął enter.

Udo­stęp­ni­łeś apli­ka­cji swoją kamerę i mikro­fon.

– Nie, niczego nie udo­stęp­ni­łem.

– Błędy, pamię­tasz? – spy­tała Abby.

Pro­szę, wypo­wiedz bez­pieczne słowo.

Zmarsz­czyła brwi.

– Słu­cha nas?

Pro­szę, wypo­wiedz na głos bez­pieczne słowo.

Bren­dan odchrząk­nął.

– Magno­lia.

Dzię­ku­jemy.

Abby Hol­lan­der, wypo­wiedz bez­pieczne słowo.

Popa­trzyła na Bren­dana, wyraź­nie zdzi­wiona wido­kiem swo­jego nazwi­ska na wyświe­tla­czu. Póź­niej szep­nęła:

– Magno­lia.

Dzię­ku­jemy.

Znowu poja­wił się słu­pek posu­wa­jący się do przodu, roz­le­gły się trzy melo­dyjne dźwięki, a potem uka­zały się słowa:

Witaj­cie w Sugar & Spice!

7

Tę samą melo­dyjkę zagrał w łazience tele­fon Abby. Trzy nuty. Wstała, cią­gle owi­nięta koł­drą, i przy­nio­sła komórkę do łóżka. Poło­żyła ją obok tele­fonu Bren­dana i znowu usia­dła. Na ekra­nie wid­niało logo Sugar & Spice. W obu komór­kach wyświe­tlał się ten sam komu­ni­kat:

Witaj w Sugar & Spice!

Celem gry jest zdo­by­wa­nie punk­tów we współ­pracy z part­ne­rem/part­nerką. Zdo­by­cie odpo­wied­niej liczby punk­tów pozwoli awan­so­wać na wyż­szy poziom.

Poziomy są nastę­pu­jące:

Nowi­cjusz

Brąz

Sre­bro

Złoto

Pla­tyna

Gra­cze niż­szego poziomu powinni być ule­gli

wobec gra­czy na wyż­szym pozio­mie.

Abby wpa­try­wała się w ekran.

– Co to wła­ści­wie zna­czy?

– To zna­czy, że jeśli ja jestem na pozio­mie zło­tym, a ty srebr­nym, musisz robić wszystko, co ci każę.

– Cóż, wyklu­czone.

– Gdzie pani zami­ło­wa­nie do przy­gód, pani Hol­lan­der?

Nie­które punkty zdo­bywa się indy­wi­du­al­nie, a inne wraz z part­ne­rem i są dzie­lone. Gra­tu­la­cje! Otrzy­ma­li­ście po sto punk­tów za zain­sta­lo­wa­nie apli­ka­cji i wyra­że­nie zgody na warunki usługi!

Oba tele­fony wydały melo­dyjne dźwięki.

W gór­nej czę­ści iPhone’ów, bez­po­śred­nio pod wskaź­ni­kiem nała­do­wa­nia bate­rii, poja­wiła się liczba „100”.

– Zasta­na­wiam się, ile punk­tów potrzeba, by przejść na następny poziom – ode­zwała się Abby.

Bra­kuje Wam 4900 punk­tów, by przejść na poziom brą­zowy!

– Chyba znamy odpo­wiedź.

Gra jest pro­sta. Należy wybrać „Sugar” albo „Spice” i wyko­nać zada­nie. Punkty przy­znaje się na pod­sta­wie stop­nia trud­no­ści. Sugar jest grzeczny, zabawny – pyta­nia zachę­cają do inte­rak­cji z part­ne­rem. Spice bywa bar­dziej ryzy­kowny.

– Będzie nam pod­po­wia­dać, co robić w łóżku? – spy­tał Bren­dan.

– Na to wygląda.

Jeśli w pew­nym momen­cie poczu­je­cie się zagro­żeni,

po pro­stu wypo­wiedz­cie bez­pieczne słowo.

Czy chcie­li­by­ście zacząć?

Znowu jedyną odpo­wie­dzią było „okej”.

Bren­dan klik­nął i ekran pociem­niał. W tele­fo­nie Abby poja­wiło się logo Sugar & Spice, a pod nim pro­ste pyta­nie:

Sugar czy Spice?

– Domy­ślam się, że będę pierw­sza – powie­działa Abby i nie­pew­nie klik­nęła „Sugar”.

Powiedz part­ne­rowi, kiedy ostatni raz się doty­ka­łaś.

Abby się zaczer­wie­niła.

– A zatem ja mam być pierw­sza? W porządku. Wczo­raj wie­czo­rem pod prysz­ni­cem.

– Naprawdę? – Bren­dan poczuł, że palą go policzki. Ni­gdy nie roz­ma­wiali o takich spra­wach. Ni­gdy nie widział, by Abby była taka zawsty­dzona. Póź­niej coś sobie przy­po­mniał i uśmiech­nął się. – Kiedy wsze­dłem wczo­raj wie­czo­rem pod prysz­nic, woda nie leciała z góry, tylko z rączki.

Abby miała prze­ra­żoną minę. Wtu­liła twarz w poduszkę.

– O Boże, chyba umrę ze wstydu…

– To dość pikantne – powie­dział cicho Bren­dan. – Jak czę­sto…

Moc­niej wci­snęła twarz w poduszkę.

– Za czę­sto. Za rzadko. Nie wiem. – Miała czer­wone uszy. – Czy nie kolej na cie­bie?

Z tele­fonu Abby dobie­gła zabawna melo­dyjka i Bren­dan zer­k­nął na wyświe­tlacz.

– Hej, zaro­bi­łaś sto punk­tów!

– Więc pro­wa­dzę? Mam ci powie­dzieć, co teraz zro­bić? – Spo­koj­nie, Dziew­czyno spod Prysz­nica. Cią­gle jeste­śmy począt­ku­jący. Jesz­cze nie możesz wyda­wać mi pole­ceń.

Tele­fon Abby pociem­niał, a w komórce Bren­dana poja­wiło się pyta­nie:

Sugar czy Spice?

– Pora cię prze­go­nić. – Bren­dan uśmiech­nął się i klik­nął „Spice”.

W obu tele­fo­nach wyświe­tlił się iden­tyczny tekst:

Wie­czorna randka. Jutro zje­cie razem kola­cję!

Jutro o dwu­dzie­stej macie zare­zer­wo­wany sto­lik w restau­ra­cji Men­ton’s w Bosto­nie. Kup sek­sowny strój dla part­nerki i zostaw na łóżku jutro przed osiem­na­stą. Wszystko od bie­li­zny do butów – ma się ubrać od stóp do głów.

Klik­nij TUTAJ, by poznać roz­miary part­nerki.

W obu komór­kach bez­po­śred­nio pod punk­ta­cją poja­wił się timer: 21:35:22.

– Nie da się od ręki zała­twić rezer­wa­cji w Men­ton’s – powie­działa Abby. – Są zabu­ko­wani na kilka mie­sięcy do przodu.

Bren­dan wziął swoją komórkę i klik­nął w link w komu­ni­ka­cie. Po kilku sekun­dach uniósł tele­fon i poka­zał Abby.

– To naprawdę twoje roz­miary?

Prze­czy­tała listę – wszystko od numeru butów do numeru sta­nika – i kiw­nęła głową.

Popa­trzył na nią.

– Skąd twoim zda­niem to wie­dzą?

– Kiedy insta­luje się apli­ka­cję, daje się jej dostęp do infor­ma­cji prze­cho­wy­wa­nych przez inne apli­ka­cje. Zama­wiam wiele ubrań w inter­ne­cie. Domy­ślam się, że stąd pocho­dzą te dane. Stąd też wie­dzą o two­ich lekar­stwach na nad­ci­śnie­nie.

– To tro­chę upiorne.

– Myślę, że wszystko zależy od podej­ścia do pry­wat­no­ści. Nie­któ­rzy ludzie uwa­żają to za oszczęd­ność czasu.

– Dostaję od tego gęsiej skórki.

– Tak, chyba tak.

Tele­fon Bren­dana zapisz­czał.

– To mejl z potwier­dze­niem z Men­ton’s. Zare­zer­wo­wali sto­lik jutro na dwu­dzie­stą.

Abby była cią­gle owi­nięta koł­drą, lecz jej róg zsu­nął się z ramie­nia. Widział skra­wek piersi. Zasło­niła się, zauwa­żyw­szy jego spoj­rze­nie.

– Stać nas na to?

– Nie – mruk­nął. – Mimo to uwa­żam, że powin­ni­śmy poje­chać. – Ujął jej dłoń. – Wiem, że mamy za sobą trudny okres, ale cię kocham i myślę, że jeśli się posta­ramy, wszystko będzie dobrze. Jeśli nie spró­bu­jemy, jeśli wszystko będzie takie jak dotych­czas…

Umilkł. Wie­działa, do czego zmie­rza, bo w mil­cze­niu kiwała głową.

– Wpa­dli­śmy w rutynę, to wszystko – powie­działa. – Moim zda­niem powin­ni­śmy posłu­chać tera­peutki: nie roz­ma­wiać o książ­kach, pie­nią­dzach, pracy. Idźmy do restau­ra­cji jak na stu­diach. Zapo­mnijmy o wszyst­kim i cieszmy się swoim towa­rzy­stwem. Sko­rzy­stamy z karty kre­dy­to­wej i zasta­no­wimy się, jak spła­cić dług w przy­szłym mie­siącu. Za kola­cję, ubra­nia, wszystko.

Bren­dan zaj­mo­wał się zawo­dowo ana­lizą dłu­gów innych ludzi i skrę­cał się na myśl, że musi obcią­żyć kartę kre­dy­tową wydat­kami, na które go nie stać, lecz wie­dział, że Abby ma rację. Powinni to zro­bić. Wes­tchnął.

– Okej, ale może powin­ni­śmy nie odry­wać metek, by zwró­cić po balu szklane pan­to­felki?

Wiadomość

Sugar & Spice™️

Sugar

Kiedy po raz pierw­szy zda­łeś/zda­łaś sobie sprawę,

że chcesz się prze­spać z part­ne­rem/part­nerką?

8

Stuc­key opie­rał się o ścianę i popi­jał kok­tajl cze­ko­la­dowy. – Skoro nie ma Boga, kto, do licha, wyna­lazł leg­ginsy?! Bren­dan wycią­gnął go w porze lun­chu do cen­trum han­dlo­wego. Stali przed skle­pem sieci Vic­to­ria’s Secret, gapiąc się na dam­ską bie­li­znę. Wyglą­dali jak oble­śni maniacy.

– Wiesz, mam trzy­dzie­ści trzy lata. Już tu bywa­łem. Dla­czego to się wydaje takie dziwne?

– Cho­dzi wła­śnie o to, żebyś czuł się nie­zręcz­nie. Pomaga to prze­ła­mać mecha­ni­zmy obronne. Wysta­wiają te wszyst­kie koron­kowe fata­łaszki na widok publiczny, spra­wiają, że się pod­nie­casz, czu­jesz się jak pedo­fil w Disney­lan­dzie, a kiedy masz już wodę w mózgu, ze stron ich kata­logu scho­dzi piękna dziew­czyna i podaje ci pomocną dłoń. Nie będziesz w sta­nie jej odmó­wić. Kupisz wszystko, co zapro­po­nuje, byle to się wresz­cie skoń­czyło. Kiedy w końcu uciek­niesz, po dru­giej stro­nie kory­ta­rza jest bar z gril­lem. – Uniósł kciuk i wska­zał do tyłu. – To bez­pieczny azyl, schro­nie­nie. Wcho­dzisz, wypi­jasz piwo, opo­wia­dasz o swo­ich przy­go­dach wojen­nych jakie­muś dur­niowi, który odwie­dził Vic­to­ria’s Secret pięć minut wcze­śniej, a potem wycho­dzisz. Piwo i sta­niki. W każ­dym cen­trum han­dlo­wym sklepy z bie­li­zną i bary są obok sie­bie, bo to opła­calne: klien­tela jest taka sama.

– Prze­pra­szam, mogła­bym w czymś pomóc?

Bren­dan się odwró­cił i zoba­czył dzie­więt­na­sto- albo dwu­dzie­sto­let­nią dziew­czynę sto­jącą na progu sklepu Vic­to­ria’s Secret. Miała na sobie czarną mini­spód­niczkę i się­ga­jące do kolan skó­rzane botki na wyso­kich obca­sach. Kilka gór­nych guzi­ków bluzki było roz­pię­tych, pod spodem znaj­do­wało się coś różo­wego, koron­ko­wego. Dziew­czyna miała na piersi pla­kietkę z imie­niem MANDY.

Stuc­key wypił resztę kok­tajlu, sior­biąc.

– Tak.

Dwa­dzie­ścia minut póź­niej sie­dzieli w barze po prze­ciw­nej stro­nie kory­ta­rza. Bren­dan trzy­mał w jed­nej ręce piwo, a w dru­giej para­gon z Vic­to­ria’s Secret.

– Trzy­sta sie­dem­dzie­siąt osiem dola­rów. Abby mnie zabije.

– Nie zabije. Będzie zachwy­cona, że kupi­łeś jej coś ład­nego. Coś, co sprawi, że poczuje się bar­dziej kobieco. Powi­nie­neś to rozu­mieć. Włoży te rze­czy tylko raz, dziś wie­czo­rem. To wszystko. Potem tra­fią do szu­flady z bie­li­zną, gdzie umie­rają takie fata­łaszki. Nie­ważne, jak sek­sow­nie w nich wyglą­dają: noszą je tylko raz, a potem gdzieś upy­chają.

Bren­dan wypił łyk piwa.

– Trzy­sta sie­dem­dzie­siąt osiem dola­rów.

– Mar­twi cię to? Ona wydaje twoją forsę, żebyś wło­żył coś ele­ganc­kiego, a póź­niej pój­dzie­cie razem na kola­cję. Kola­cja w Men­ton’s będzie cię kosz­to­wać co naj­mniej pięć­set dolców. Tylko dziś wydasz tysiąc, może wię­cej. Wła­śnie dla­tego mał­żeń­stwa nie cho­dzą na randki. Spłu­ku­jemy się doszczęt­nie, zale­ca­jąc się do wybranki, potem zapo­ży­czamy na wesele i dom, po czym spła­camy długi do końca życia. Będziesz miał praw­dziwe kło­poty, jeśli dzi­siej­szy wie­czór naprawdę jej się spodoba, bo to zna­czy, że może chcieć go powtó­rzyć.

Po dru­giej stro­nie kory­ta­rza Mandy wysta­wiła głowę z Vic­to­ria’s Secret, zauwa­żyła Stuc­keya i poma­chała do niego.

– Wyda­łem tyle forsy, a ona macha do cie­bie?

Stuc­key uśmiech­nął się sze­roko i rów­nież poma­chał.

– Nic nie mogę na to pora­dzić. Jestem milusi. Kobiety mnie uwiel­biają.

Bren­dan poli­czył w myślach. Stuc­key miał sporo racji. Jesz­cze jedna albo dwie takie kola­cje, a on i Abby będą przez następny mie­siąc jedli japoń­skie pie­rożki. Stan ich konta gwał­tow­nie się skur­czył.

– Jak daje­cie sobie radę z Han­nah?

– Oboje jeste­śmy kom­plet­nie poje­bani i chyba dla­tego jakoś to funk­cjo­nuje. Gdy­bym wziął się w garść, szybko by się znu­dziła i ode­szła.

Stuc­key był czar­no­skóry i już od szkoły śred­niej miał kil­ka­na­ście kilo nad­wagi, lecz mimo to wyglą­dał przy­zwo­icie. Wyda­wał się dzięki temu łagod­niej­szy, ludzie mniej się pil­no­wali. Przy­da­wało się to w pracy. Razem sta­no­wili miej­scową wer­sję dobrego i złego gli­nia­rza. Bren­dan drę­czył klienta w cza­sie prze­słu­cha­nia, a potem do gabi­netu wpa­dał Stuc­key, zacho­wy­wał jak naj­lep­szy kum­pel, rato­wał ofiarę przed złym audy­to­rem, po czym wycią­gał z deli­kwenta wszyst­kie brudne sekrety. Te sztuczki dzia­łały na wszyst­kich z wyjąt­kiem jego żony. Han­nah pro­wa­dziła wła­sne życie.

Zadzwo­niła komórka Bren­dana, który zer­k­nął na ekran.

– Cho­lera!

Stuc­key spoj­rzał na tele­fon.

– Czemu dzwoni do cie­bie twoja dziew­czyna?

– To nie moja dziew­czyna. Doszło do nie­po­ro­zu­mie­nia. Stuc­key wypił łyk piwa.

– Nie­ważne.

Bren­dan pod­niósł komórkę do ucha i ode­brał połą­cze­nie.

– Cześć, Kim!

– Gdzie jesteś? Wysze­dłeś z biura, prawda?

– Musia­łem coś zała­twić. Wrócę za pół godziny. Co się dzieje?

– W cza­sie lun­chu powin­ni­śmy porów­nać usta­le­nia na temat INTENT, żeby mówić to samo na spo­tka­niu z wice­dy­rek­torką o dru­giej.

„Cho­lera!”

Bren­dan pogła­dził się po wło­sach.

– Prze­pra­szam, to nie mogło cze­kać.

– Jest z tobą Stuc­key?

– Tak.

– Prze­łącz mnie na gło­śnik.

Zasło­nił tele­fon i ode­zwał się do Stuc­keya:

– Chce roz­ma­wiać z nami oby­dwoma.

– Dla­czego? Co zro­bi­łem?

Bren­dan wzru­szył ramio­nami i poło­żył komórkę na ladzie. Uru­cho­mił mikro­fon i gło­śnik.

– Kim? Sły­szymy cię obaj.

– Myślę, że INTENT ukrywa pie­nią­dze w Laosie.

Bren­dan i Stuc­key wymie­nili spoj­rze­nia.

Badali INTENT pra­wie od czte­rech mie­sięcy. Na początku była to firma infor­ma­tyczna, ale póź­niej zajęła się dzia­łal­no­ścią kre­dy­tową, koja­rze­niem pożycz­ko­daw­ców z pożycz­ko­bior­cami. Dzięki niskim pro­wi­zjom i agre­syw­nym kam­pa­niom mar­ke­tin­go­wym zdo­była trze­cie miej­sce na rynku po Len­ding Club i Upstart. Była to ta sama firma, którą Bren­dan i Kim Whi­tlock odwie­dzili w Chi­cago, ana­li­zu­jąc skargi klien­tów zło­żone w zeszłym roku. Głów­nie brak ter­mi­no­wej spłaty kre­dy­tów.

Stuc­key ode­zwał się pierw­szy.

– Jesteś pewna?

– Na dzie­więć­dzie­siąt pro­cent.

– To nie pew­ność.

– Nie. To zna­czy, że jestem pewna na dzie­więć­dzie­siąt pro­cent. Wła­śnie dla­tego mówię, że na dzie­więć­dzie­siąt. Gdy­bym była zupeł­nie pewna, powie­dzia­ła­bym, że na sto pro­cent.

Stuc­key wyci­szył tele­fon.

– Rozu­miem, dla­czego ją lubisz. Jest zadziorna.

Bren­dan prze­wró­cił oczami i włą­czył mikro­fon.

– Dla­czego na dzie­więć­dzie­siąt pro­cent? Co zna­la­złaś?

– Sześć lotów członka kadry zarzą­dza­ją­cej komer­cyj­nymi liniami lot­ni­czymi w ciągu ostat­niego roku.

– To jesz­cze o niczym nie świad­czy.

– Po co latać komer­cyj­nymi liniami, skoro mają trzy pry­watne odrzu­towce?

– Kim, to…

– Nie popro­szono o zwrot kosz­tów żad­nej z tych podróży.

Stuc­key zmru­żył oczy.

– Więc jak się o nich dowie­dzia­łeś?

– Z wycią­gów z kart kre­dy­to­wych, które ktoś sko­pio­wał, gdy po raz pierw­szy zażą­da­li­śmy doku­men­tów.

– Czyja to karta kre­dy­towa?

– Ich szefa, Isa­aca Alforda.

– Nie ma nic nie­le­gal­nego w podróży do Laosu na wła­sny koszt. Mógł spę­dzać tam waka­cje.

– Sześć razy w ciągu roku? Daj spo­kój, to nie waka­cje, tylko inte­resy. Nikt nie jeź­dzi do Laosu dla przy­jem­no­ści. – Dość słaba poszlaka – zauwa­żył cicho Stuc­key.

Kim nie dawała się zbić z tropu.

– Sześć razy!

– Wyci­szę cię na chwilę, Kim. – Stuc­key wyłą­czył tele­fon, nim zdą­żyła zapro­te­sto­wać, po czym zer­k­nął na Bren­dana. Na jego twa­rzy malo­wało się lek­ce­wa­że­nie.

– Laos jest podej­rzany, bo korzy­stają z niego spe­cja­li­ści od pra­nia brud­nych pie­nię­dzy, muszę to przy­znać. Ale jeśli ktoś pie­rze pie­nią­dze, ni­gdy tam nie jeź­dzi, tylko stara się to ukryć. Bar­dziej praw­do­po­dobne, że Alford to pedo­fil i po pro­stu chciał się zaba­wić. Jest tam mnó­stwo pro­sty­tu­cji dzie­cię­cej.

Stuc­key praw­do­po­dob­nie miał rację. Był prze­mą­drzały, ale zaj­mo­wał się tym dłu­żej od Bren­dana, a na pewno od Kim. Kry­mi­na­li­ści nie są prze­sad­nie inte­li­gentni, Bren­dan czę­sto to widy­wał. Włą­czył tele­fon.

– Kim, powie­dzia­łaś, że twoim zda­niem może ukry­wać pie­nią­dze w Laosie. Co łączy te podróże z firmą?

– Robin Church.

– Kto?

– Ktoś napi­sał nazwi­sko Robina Chur­cha na wyciągu z karty kre­dy­to­wej, a potem oto­czył je kół­kiem. Zna­la­złam to samo nazwi­sko w kilku wewnętrz­nych rapor­tach kaso­wych INTENT. Ten sam cha­rak­ter pisma, to samo kółko. Cza­sem ze zna­kiem zapy­ta­nia albo wykrzyk­ni­kiem. Jakby ktoś pró­bo­wał łączyć fakty. To nie cha­rak­ter pisma Isa­aca Alforda, co ozna­cza, że to nie jego robota. Zro­bił to ktoś inny i chciał, żeby­śmy to zoba­czyli.

Bren­dan zaci­snął usta.

– Stuc­key ma rację, Kim. Mate­riał jest słaby.

– Ale to już coś – odpo­wie­działa zde­cy­do­wa­nie.

– Czy INTENT ma pra­cow­nika o nazwi­sku Robin Church?

– Nie. Kto­kol­wiek to napi­sał, chce, żeby­śmy się sku­pili na Alfor­dzie. W jakim innym celu włą­czono do doku­men­ta­cji wyciąg z jego pry­wat­nej karty kre­dy­to­wej?

Stuc­key prze­wró­cił oczami.

– Pocze­kaj chwilę, Kim. Posłu­chaj miłej muzyczki. – Wyłą­czył mikro­fon. – Jeśli zanie­sie­cie to wice­dy­rek­torce, prze­nie­sie was do działu obsługi klienta.

Bren­dan nie był tego zupeł­nie pewien.

– Coś w tym może być. Może to sygna­li­sta, który chce dać cynk?

– Wygląda jak wiel­kie nic. Jeśli zaczniesz w tym grze­bać, dowiesz się tego, co powie­dzia­łem. Ich dyrek­tor latał do Laosu ruchać małych chłop­ców albo małe dziew­czynki. Jakiś zasrany zbok, nic wię­cej.

– Więc dla­czego nazwi­sko Robina Chur­cha poja­wia się w wewnętrz­nych doku­men­tach? Nie byłby to pierw­szy przy­pa­dek, gdy zna­leź­li­śmy dowody, że firma pro­wa­dziła wewnętrzne śledz­two, nim się nią zain­te­re­so­wa­li­śmy. Może Kim się pomy­liła? Może Alford zna­lazł nie­lo­jal­nego pra­cow­nika i usi­ło­wał roz­gryźć sprawę? Tak czy ina­czej, to nie­ja­sne.

Stuc­key zasta­na­wiał się przez chwilę i włą­czył tele­fon.

– Kim, musisz zna­leźć coś jesz­cze, nim pój­dziemy z tym do wice­dy­rek­torki.

– Gdy­byś sam to zna­lazł, natych­miast byś do niej poszedł – odparła Kim. – Jestem tego pewna.

– To nie­prawda. Ja…

Roz­łą­czyła się. Stuc­key gwizd­nął.

– O Boże… Jej szko­le­nie musi być mor­dęgą. Od kiedy pra­cuje?

– Od dwóch lat.

– Założę się, że nie potrafi poli­czyć do trzech.

– Jest inte­li­gentna, po pro­stu tro­chę nie­cier­pliwa.

Stuc­key dopił piwo i wstał. Znowu patrzył na Mandy po dru­giej stro­nie kory­ta­rza.

– Może powi­nie­nem zała­twić coś faj­nego dla Han­nah?

– Dla­czego nie kupi­łeś cze­goś, kiedy tam byli­śmy? Musimy wra­cać do biura.

– Mówi­łem coś o kupo­wa­niu? – Zni­żył głos. – Wczo­raj wie­czo­rem Han­nah powie­działa, że ma ochotę na seks we troje.

Bren­dan rzu­cił na ladę dwu­dzie­sto­do­la­rówkę i pokrę­cił głową.

– Dla­czego wszy­scy pro­wa­dzą bar­dziej inte­re­su­jące życie ode mnie?

9

Kiedy Bren­dan w końcu wró­cił do domu, zacho­dziło słońce. Abby stała przy drzwiach fron­to­wych. Unio­sła komórkę. Maleńki timer w rogu świe­cił na czer­wono, podob­nie jak w tele­fo­nie Bren­dana przed nie­spełna czter­dzie­stoma minu­tami. Zanim zdą­żył coś powie­dzieć, roz­le­gły się trzy melo­dyjne dźwięki i z zegarka Apple Bren­dana dobiegł komu­ni­kat:

Miał pan przy­je­chać do domu o osiem­na­stej. Spóź­nie­nie kosz­to­wało pana 30 punk­tów.

Tik-tak, panie Hol­lan­der!

– Cudow­nie. – Pokrę­cił głową i uśmiech­nął się prze­pra­sza­jąco do Abby. – Na I-90 był wypa­dek, zamknięto trzy pasy ruchu. Zdo­ła­łem zje­chać w Brown­ling wraz z połową samo­cho­dów. Prze­pra­szam, nie mogłem wró­cić wcze­śniej. – Mamy rezer­wa­cję za godzinę i dwa­dzie­ścia trzy minuty. Men­ton’s nie prze­dłuży rezer­wa­cji wię­cej niż o pięć minut, nie przy takich kolej­kach. – Abby wyglą­dała, jakby miała za chwilę wybuch­nąć. – Dojazd zaj­mie co naj­mniej pół godziny, wię­cej, jeśli uwzględ­nić par­ko­wa­nie. A jesz­cze musimy się przy­go­to­wać. Może powi­nie­neś był wyjść wcze­śniej z pracy?

Odwró­ciła się i zbie­gła po scho­dach, nim Bren­dan zdą­żył odpo­wie­dzieć.

– Zna­ko­mity począ­tek randki – mruk­nął i ruszył za nią.

Zna­lazł ją sto­jącą w sypialni. Na łóżku leżały dwa pudełka i błysz­cząca torba z logo Gary’ego Per­ceya. Był to eks­klu­zywny butik z męską odzieżą w Mid­dle­ton w Bosto­nie. Prze­jeż­dżał obok niego milion razy, ale ni­gdy nie wszedł do środka. Sklepy sprze­da­jące szyte na miarę gar­ni­tury zna­nych pro­jek­tan­tów, któ­rych nazwisk nie potra­fił wymó­wić, nie mogły inte­re­so­wać czło­wieka pobie­ra­ją­cego pań­stwową pen­sję. Wolał kupo­wać ubra­nia w Men’s Wear­ho­use albo w sieci Sears na wyprze­da­żach w czarny pią­tek.

Poło­żył na łóżku torbę z Vic­to­ria’s Secret. Stali naprze­ciwko sie­bie jak para rewol­we­row­ców w sta­rym wester­nie. Bren­dan nie­mal spo­dzie­wał się, że za chwilę powieje wiatr nio­sący kępy chwa­stów, gdy Abby prze­su­nęła w jego stronę dwa pudełka i torbę wraz z wydru­kiem ze strony inter­ne­to­wej Gary’ego Per­ceya.

– Wszystko jest na zdję­ciu.

Na pognie­cio­nej foto­gra­fii widać było dwu­dzie­sto­kil­ku­let­niego modela patrzą­cego w obiek­tyw. Miał na sobie… co wła­ści­wie miał na sobie? Spodnie khaki, brą­zowe pół­buty, skar­petki w szkocką kratę. Biała koszula była roz­pięta pod szyją, narzu­cił na ramiona ciem­no­czer­wony swe­ter. Trzy­mał go jedną ręką.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki