Gregor i Klątwa Stałocieplnych - Suzanne Collins - ebook + książka

Gregor i Klątwa Stałocieplnych ebook

Suzanne Collins

4,5
39,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

 

Trzecia cześć sagi o przygodach Gregora Naziemnego autorki słynnych „Igrzysk śmierci” jest jeszcze bardziej ekscytująca i poruszająca od poprzednich. Tak niedawno przecież ludzkość walczyła z pandemią…

 

 

 

Gregor bardzo się martwi brakiem wiadomości od przyjaciół z Podziemia. Kiedy wreszcie nadchodzą, wcale nie są dobre. W krainie pod Nowym Jorkiem wybuchła epidemia! Tak jak się tego obawiał, Gregor musi znów wrócić do podziemnego miasta. Zadaniem chłopca jest znalezienie antidotum, o którym mówi zagadkowa Przepowiednia Krwi.

 

 

 

Poszukiwania prowadzą Gregora, jego siostrzyczkę Botkę oraz innych uczestników wyprawy przez niebezpieczną dżunglę, w której czyhają krwiożercze rośliny. Podróżnicy muszą się śpieszyć, gdyż epidemia dziesiątkuje mieszkańców Podziemia, a wśród zarażonych jest przyjaciel Gregora, zespolony z nim nietoperz Ares, oraz jego ukochana mama.

 

 

 

Przekonaj się czy istnieje lekarstwo na epidemię i co odkryją Gregor i Botka podczas brawurowej misji ratowania Podziemia przed zagładą.

 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 288

Oceny
4,5 (24 oceny)
17
2
4
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
SylwiaJagoda

Nie oderwiesz się od lektury

super
01

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: The Un­der­land Chro­nic­les Book 3. Gre­gor and the Curse of Warm­blo­ods
Co­py­ri­ght © 2005 by Su­zanne Col­lins. All ri­ghts re­se­rved Pu­bli­shed by ar­ran­ge­ment with Scho­la­stic Inc., 557 Broad­way, New York, NY 10012, USA
Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Do­rota Dzie­woń­ska Co­py­ri­ght © for the Po­lish edi­tion by Po­rad­nia K, 2023
Opieka re­dak­cyjna: MAŁ­GO­RZATA WRÓ­BLEW­SKA
Ko­rekta: PAU­LINA ZA­BO­REK, JO­LANTA KU­CHAR­SKA
Ilu­stra­cja na okładce: © 2013 by VI­VIENNE TO
Pro­jekt okładki: ELI­ZA­BETH B. PA­RISI
Ad­ap­ta­cja okładki: GRZE­GORZ ARA­SZEW­SKI/ga­rasz.pl
Wy­da­nie I w tej edy­cji
ISBN 978-83-67784-00-9
Wy­daw­nic­two Po­rad­nia K Sp. z o.o. Pre­zes: Jo­anna Ba­żyń­ska 00-544 War­szawa, ul. Wil­cza 25 lok. 6 e-mail: po­rad­niak@po­rad­niak.pl
Po­znaj na­sze inne książki. Za­pra­szamy do księ­garni:www.po­rad­niak.plfa­ce­book.com/po­rad­niaklin­ke­din.com/com­pany.po­rad­niakin­sta­gram.com/po­rad­nia­_k_wy­daw­nic­two
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dla Char­liego i Isa­bel

CZĘŚĆ 1

ZA­RAZA

ROZ­DZIAŁ

1

Gre­gor przez chwilę zbie­rał siły, wpa­tru­jąc się w lu­stro w ła­zience. Po­tem po­woli roz­pro­sto­wał zwój i przy­bli­żył za­pi­saną ręcz­nie stronę do lu­strza­nej ta­fli. W od­bi­ciu od­czy­tał pierw­szą zwrotkę wier­sza za­ty­tu­ło­wa­nego Prze­po­wied­nia Krwi.

Jak zwy­kle w ta­kich chwi­lach po­czuł skurcz żo­łądka.

Ktoś za­pu­kał do drzwi.

– Botka musi wejść! – roz­legł się głos jego ośmio­let­niej sio­stry Liz­zie.

Pu­ścił kra­wędź i zwój na­tych­miast przy­brał formę ru­lonu. Szybko wsu­nął go do tyl­nej kie­szeni dżin­sów i za­krył swe­trem. Jesz­cze ni­komu nie po­wie­dział o no­wej prze­po­wiedni i nie miał za­miaru, póki nie bę­dzie to na­prawdę ko­nieczne.

Kilka mie­sięcy temu, tuż przed Bo­żym Na­ro­dze­niem, wró­cił do domu z Pod­zie­mia, po­nu­rego świata tar­ga­nego woj­nami wiele ki­lo­me­trów pod No­wym Jor­kiem. Miesz­kały tam ol­brzy­mie ga­da­jące szczury, nie­to­pe­rze, pa­jąki, ka­ra­lu­chy i wiele in­nych prze­ro­śnię­tych stwo­rzeń. Byli tam też lu­dzie – o ja­snej kar­na­cji, fio­le­to­wych oczach – któ­rzy w XVII wieku osie­dlili się pod zie­mią i zbu­do­wali tam ka­mienne mia­sto o na­zwie Re­ga­lia. Re­ga­lia­nie za­pewne do tej pory spie­rają się o to, czy Gre­gor jest zdrajcą, czy bo­ha­te­rem. Pod­czas ostat­niej wy­prawy od­mó­wił uśmier­ce­nia bia­łego szczu­rzego nie­mow­lę­cia, Mor­ti­fera. Dla wielu Pod­ziem­nych było to nie­wy­ba­czalne, gdyż wie­rzono, że któ­re­goś dnia Mor­ti­fer sta­nie się przy­czyną ich cał­ko­wi­tej za­głady.

Obecna kró­lowa Re­ga­lii, Ne­rissa, była sła­bo­witą na­sto­latką, którą drę­czyły wi­zje przy­szło­ści. To ona wsu­nęła ten zwój do kie­szeni Gre­gora przy po­że­gna­niu. My­ślał, że to Prze­po­wied­nia Za­głady, którą do­piero co po­mógł wy­peł­nić Re­ga­lia­nom. Do­piero w domu zo­rien­to­wał się, że jest to cał­kiem nowy i prze­ra­ża­jący utwór po­etycki.

– Że­byś ją so­bie prze­my­ślał w wol­nym cza­sie – po­wie­działa Ne­rissa. Oka­zało się, że to wy­maga uży­cia lu­stra, bo Prze­po­wied­nia Krwi zo­stała za­pi­sana od tyłu.

– Gre­gor, wy­chodź! – za­wo­łała Liz­zie, znowu stu­ka­jąc w drzwi ła­zienki.

Otwo­rzył i zo­ba­czył Liz­zie wraz z ich dwu­let­nią sio­strą Botką, obie opa­tu­lone w płasz­cze i czapki, cho­ciaż tego dnia nie wy­cho­dziły na ze­wnątrz.

– Sisi! – pi­snęła Botka, zsu­wa­jąc spodenki, i z no­gaw­kami zwi­nię­tymi przy kost­kach po­drep­tała w stronę se­desu.

– Naj­pierw pod­chodź do se­desu, a po­tem zdej­muj spodenki – po­uczyła ją Liz­zie po raz setny.

Botka wspięła się na muszlę.

– Ja juz duza dziew­cynka. Umiem ro­bić sisi.

– Brawo – po­wie­dział Gre­gor i uniósł kciuk. Botka spoj­rzała na niego z dumą.

– Tata robi w kuchni bu­łeczki. Pie­kar­nik jest włą­czony – oznaj­miła Liz­zie, po­cie­ra­jąc zmar­z­nięte dło­nie.

W miesz­ka­niu było zimno. W mie­ście od kilku ty­go­dni pa­no­wały re­kor­dowo ni­skie tem­pe­ra­tury i ko­cioł cen­tral­nego ogrze­wa­nia pod­łą­czony do sta­rych rur nie był w sta­nie ogrzać bu­dynku. Miesz­kańcy wiele razy dzwo­nili do urzędu mia­sta, ale te in­ter­wen­cje nie zdały się na nic.

– No to te­raz czas na bu­łeczki – zwró­cił się Gre­gor do Botki.

Dziew­czynka roz­wi­nęła z metr pa­pieru to­a­le­to­wego i się wy­tarła. Można to było zro­bić le­piej, ale gdyby ktoś za­pro­po­no­wał jej po­moc, usły­szałby: „Nie, ja siama”.

Gre­gor po­cze­kał, aż Botka umyje i wy­trze ręce, a po­tem się­gnął po bal­sam, żeby po­sma­ro­wać jej su­chą skórę. Gdy już miał ści­snąć bu­telkę, Liz­zie po­cią­gnęła go za rę­kaw.

– To jest szam­pon! – za­wo­łała z prze­stra­chem. Ostat­nio nie­mal wszystko bu­dziło w Liz­zie lęk.

– Aha. – Gre­gor za­mie­nił bu­telki.

– Mamy ga­ja­retkę, Grego? – za­py­tała Botka z na­dzieją, kiedy roz­sma­ro­wy­wał bal­sam po grzbie­cie jej dłoni.

Gre­gor uśmiech­nął się, sły­sząc tę nową wer­sję wła­snego imie­nia. Przez mniej wię­cej rok mó­wiła na niego „Gego”, ale ostat­nio do­dała „r”.

– Wi­no­gro­nową – po­wie­dział. – Ku­pi­łem spe­cjal­nie dla cie­bie. Głodna?

– Taa! – za­wo­łała, a on pod­niósł ją i po­sa­dził so­bie na bio­drze.

Gdy wniósł Botkę do kuchni, owio­nęła ich chmura cie­pła. Tata wła­śnie wyj­mo­wał bu­łeczki z pie­kar­nika. Do­brze było wi­dzieć go na no­gach przy ta­kiej pro­stej czyn­no­ści jak przy­rzą­dza­nie śnia­da­nia dla dzieci. Po­nad dwa i pół roku nie­woli u ol­brzy­mich krwio­żer­czych szczu­rów w Pod­zie­miu uczy­niło z niego ciężko scho­ro­wa­nego czło­wieka. Kiedy Gre­gor wró­cił ze swo­jej dru­giej wi­zyty w Pod­zie­miu, przy­niósł stam­tąd le­kar­stwo. Wszystko wska­zy­wało na to, że lek działa. Tata rza­dziej mie­wał go­rączkę, ręce prze­stały mu się trząść, a na­wet nieco przy­brał na wa­dze. Jesz­cze dużo mu bra­ko­wało do zdro­wia, lecz Gre­gor miał w du­chu na­dzieję, że je­śli le­kar­stwo na­dal bę­dzie przy­no­siło po­prawę, to tata je­sie­nią wróci do pracy w szkole.

Wło­żył Botkę do po­pę­ka­nego krze­sełka z czer­wo­nego pla­stiku, któ­rego uży­wała, od kiedy za­częła sie­dzieć. Dziew­czynka ra­do­śnie bęb­niła rącz­kami w blat, cze­ka­jąc na śnia­da­nie. Wy­glą­dało cał­kiem nie­źle, zwłasz­cza jak na ko­niec mie­siąca. Mama do­sta­wała wy­płatę pierw­szego, więc kilka dni wcze­śniej za­wsze bra­ko­wało im pie­nię­dzy. Mimo to każdy do­stał po dwie bu­łeczki i po jajku na twardo. Botka piła sok jabł­kowy – roz­wod­niony, żeby wy­star­czył na dłu­żej – a po­zo­stali go­rącą her­batę.

Tata ka­zał im jeść, a sam za­niósł tacę z po­sił­kiem do po­koju babci. Więk­szość czasu spę­dzała w łóżku, na­wet w cie­plej­sze dni, a tej zimy w ogóle rzadko wsta­wała. Przy­kry­wali ją wie­loma ko­cami i wsta­wili do jej po­koju grzej­nik elek­tryczny. Mimo to ile­kroć Gre­gor do niej za­glą­dał, ręce miała zimne jak lód.

– Ga­ja­retka, ga­ja­retka – pod­śpie­wy­wała so­bie Botka.

Gre­gor roz­kroił jej bułki i na każdą na­ło­żył po łyżce ga­la­retki. Mała na­tych­miast ugry­zła duży kęs i uma­zała so­bie całą twarz.

– Hej, to jest do je­dze­nia, a nie do ma­lo­wa­nia – po­wie­dział Gre­gor, a dziew­czynka wy­buch­nęła śmie­chem. Gdy Botka się śmiała, nie dało się za­cho­wać po­wagi. Miała tak po­kwi­ku­jący dzie­cięcy śmiech, że aż za­raź­liwy.

Gre­gor i Liz­zie mu­sieli szybko zjeść, żeby nie spóź­nić się do szkoły.

– Zęby – przy­po­mniał im tata, kiedy wsta­wali od stołu.

– Umyję, je­śli uda mi się wejść do ła­zienki – od­parła Liz­zie, szcze­rząc się do Gre­gora.

To, ile czasu Gre­gor spę­dzał w ła­zience, stało się już te­ma­tem ro­dzin­nych żar­tów. W miesz­ka­niu była tylko jedna, więc gdy Gre­gor się w niej za­my­kał, żeby czy­tać prze­po­wied­nię, zwra­cał na sie­bie uwagę wszyst­kich do­mow­ni­ków. Mama uznała, że chce się spodo­bać ja­kiejś dziew­czy­nie w szkole, a on nie wy­pro­wa­dzał jej z błędu – wręcz sta­rał się wy­glą­dać na za­wsty­dzo­nego. Ow­szem, Gre­gor my­ślał o pew­nej dziew­czy­nie, ale ona nie cho­dziła z nim do szkoły. I nie mar­twił się o to, czy spodoba jej się jego fry­zura, ale za­sta­na­wiał się, czy ona jesz­cze żyje.

Luksa. Miała tyle lat, co on, je­de­na­ście, a już była kró­lową Re­ga­lii. W każ­dym ra­zie tak było jesz­cze kilka mie­sięcy temu. Wbrew woli rady Re­ga­lii po­le­ciała za Gre­go­rem, żeby mu po­móc za­bić Mor­ti­fera. Ura­to­wała Botce ży­cie, kiedy przy­jęła na sie­bie atak szczu­rów w La­bi­ryn­cie, by jego mała sio­stra mo­gła uciec na od­da­nym jej ka­ra­lu­chu. Gdzie Luksa była te­raz? Błą­kała się po Mar­twej Ziemi? A może ja­kimś cu­dem się tam za­do­mo­wiła? A wraz z nią jej nie­to­pe­rzyca Au­rora. I Temp, ka­ra­luch, który uciekł z Botką na grzbie­cie. I Dy­gotka z tak wraż­li­wym no­sem, że po­tra­fiła wy­czu­wać ko­lory. Wszy­scy byli jego przy­ja­ciółmi. Wszy­scy za­gi­nęli. I wszy­scy po­wra­cali w jego snach i w my­ślach, kiedy nie spał.

Gre­gor po­pro­sił Pod­ziem­nych, by in­for­mo­wali go, co się u nich dzieje. Obie­cali zo­sta­wić mu wia­do­mość w kratce wen­ty­la­cyj­nej w piw­nicy, która była bramą do Pod­zie­mia. Czemu do tej pory tego nie zro­bili? Co się tam działo?

Brak wie­ści o Luk­sie i po­zo­sta­łych... próby sa­mo­dziel­nego roz­szy­fro­wa­nia ta­jem­ni­czej prze­po­wiedni... to wszystko ra­zem do­pro­wa­dzało go do sza­leń­stwa. Wiele wy­siłku wy­ma­gało od niego uwa­ża­nie na lek­cjach, nor­malne za­cho­wa­nie wśród ko­le­gów, ukry­wa­nie zmar­twień przed ro­dziną, bo naj­mniej­sza oznaka, że pla­nuje po­wrót do Pod­zie­mia, wpra­wi­łaby ich w prze­ra­że­nie. Stale był roz­ko­ja­rzony, nie sły­szał, gdy coś do niego mó­wiono, za­po­mi­nał o wielu rze­czach. Tak jak te­raz.

– Synu, twój ple­cak! – za­wo­łał tata, gdy Gre­gor z Liz­zie byli już w drzwiach. – Może ci się przy­dać.

– Dzięki, tato – po­wie­dział, uni­ka­jąc wzroku ojca, by nie zo­ba­czyć w nim nie­po­koju. Gre­gor i Liz­zie ze­szli po scho­dach do holu i za­trzy­mali się, by ze­brać siły przed wyj­ściem na ulicę. Ostry po­dmuch wia­tru prze­szył ich ciała, jakby w ogóle nie mieli na so­bie ubrań. Chło­piec do­strzegł łzy w oczach sio­stry; za­wsze łza­wiły na wie­trze.

– Chodź szybko, Liz. W szkole przy­naj­mniej bę­dzie cie­pło.

Po­bie­gli uli­cami na tyle prędko, na ile po­zwa­lała ob­lo­dzona po­wierzch­nia chod­ni­ków. Na szczę­ście szkoła Liz­zie znaj­do­wała się nie­da­leko. Dziew­czynka była mała na swój wiek, „fi­li­gra­nowa”, jak okre­ślała to mama. „Sil­niej­szy po­dmuch wia­tru mógłby cię zmieść” – ma­wiała bab­cia, kiedy obej­mo­wała Liz­zie. Dzi­siaj Gre­gor po­my­ślał, że te słowa mogą się oka­zać pro­ro­cze.

– Przyj­dziesz po mnie, tak? – za­py­tała Liz­zie przy drzwiach.

– Ja­sne – od­parł Gre­gor. Spoj­rzała na niego z wy­rzu­tem. W tym mie­siącu dwa razy o niej za­po­mniał i mu­siała cze­kać w szkole, aż ktoś z ro­dziny ją od­bie­rze. – Przyjdę.

Wy­szedł znowu na wiatr nie­mal z po­czu­ciem ulgi. Cho­ciaż szczę­kał zę­bami, mógł przez kilka mi­nut po­być sam. My­ślami na­tych­miast po­mknął w kie­runku Pod­zie­mia i tego, co mo­gło się te­raz dziać tam, głę­boko pod jego sto­pami. Po­wrót Gre­gora był tylko kwe­stią czasu – i on do­brze o tym wie­dział. Dla­tego tak czę­sto prze­sia­dy­wał w ła­zience, ana­li­zu­jąc nową prze­po­wied­nię, pró­bu­jąc zro­zu­mieć jej prze­ra­ża­jące słowa, zde­cy­do­wany przy­go­to­wać się jak naj­le­piej do no­wego za­da­nia. Pod­ziemni li­czyli na niego.

Gdyby cho­ciaż wie­dział, co się tam dzieje! Na po­czątku uspra­wie­dli­wiał ich mil­cze­nie, lecz te­raz był już na nich wście­kły. Nie tylko nie miał żad­nych wia­do­mo­ści o Luk­sie ani ni­kim in­nym z za­gi­nio­nych, ale też nie wie­dział, co się stało z Are­sem, wiel­kim czar­nym nie­to­pe­rzem, któ­remu ufał bar­dziej niż ko­mu­kol­wiek w Pod­zie­miu. Ares i Gre­gor byli ze sobą ze­spo­leni – po­przy­się­gli, że będą się wza­jem­nie ochra­niać aż do śmierci. Wy­prawa pod­jęta, by od­na­leźć i za­bić Mor­ti­fera, była czymś strasz­nym, ale je­śli można mó­wić o jed­nej do­brej rze­czy, która z tego wy­ni­kła, to było nią umoc­nie­nie więzi mię­dzy Gre­go­rem a jego nie­to­pe­rzem. Nie­stety Ares był wy­rzut­kiem po­śród lu­dzi i nie­to­pe­rzy. Chcąc ura­to­wać ży­cie Gre­go­rowi, po­zwo­lił, by jego pierw­szy ze­spo­lony, Henry, po­niósł śmierć. Mimo iż Henry był zdrajcą i Ares po­stą­pił słusz­nie, Pod­ziemni go znie­na­wi­dzili. Ob­wi­niali go rów­nież o to, że nie za­bił Mor­ti­fera, cho­ciaż w za­sa­dzie było to za­da­nie Gre­gora. Te­raz Gre­gor miał złe prze­czu­cie, że Ares cierpi bez względu na to, gdzie się obec­nie znaj­duje.

Kiedy Gre­gor otwie­rał drzwi do swo­jej szkoły, sta­rał się od­go­nić od sie­bie my­śli o Pod­zie­miu i za­stą­pić je my­ślami o za­da­niu z ma­te­ma­tyki. Jak w każdy pią­tek na pierw­szej lek­cji pi­sali test. Po­tem był mecz ko­szy­kówki w sali gim­na­stycz­nej, ja­kieś do­świad­cze­nie che­miczne z krysz­tał­kami cu­kru i w końcu prze­rwa obia­dowa. Żo­łą­dek Gre­gora skur­czył się z głodu już co naj­mniej go­dzinę wcze­śniej. Ni­skie tem­pe­ra­tury, oszczę­dza­nie je­dze­nia w domu i to, że prze­cież rósł – wszystko ra­zem spra­wiało, że cały czas był głodny. Do­sta­wał bez­płatny obiad w szkole i zja­dał wszystko, na­wet je­śli tego nie lu­bił. Na szczę­ście w piątki była pizza, a on uwiel­biał pizzę.

– Weź moją – po­wie­działa An­ge­lina, kła­dąc mu na ta­lerz swój ka­wa­łek. – Ja i tak za bar­dzo się de­ner­wuję, żeby jeść. – Wie­czo­rem miała się od­być pre­miera sztuki te­atral­nej, w któ­rej dziew­czyna grała główną rolę.

– Po­wtó­rzyć z tobą tekst?

W mgnie­niu oka eg­zem­plarz sce­na­riu­sza zna­lazł się w jego dłoni.

– Na pewno ci to nie prze­szka­dza? Wcho­dzę w tym miej­scu.

Jakby nie wie­dział. Gre­gor i jego ko­lega Larry od sze­ściu ty­go­dni co­dzien­nie ćwi­czyli z An­ge­liną jej rolę. Zwy­kle ro­bił to Gre­gor. Zimne i su­che po­wie­trze na­si­lało u Larry’ego ob­jawy astmy, więc przy gło­śnym czy­ta­niu za­czy­nał kasz­leć. W ubie­głym ty­go­dniu miał silny atak, przez co tra­fił do szpi­tala, i wciąż nie czuł się naj­le­piej.

– To bez zna­cze­nia, i tak za­po­mnisz – oświad­czył Larry, który wła­śnie ry­so­wał na ser­wetce coś, co wy­glą­dało jak gałka oczna mu­chy. Nie pod­niósł głowy.

– Nie mów tak! – syk­nęła An­ge­lina.

– Bę­dziesz bez­na­dziejna, tak jak ostat­nim ra­zem – po­wie­dział Larry.

– No, le­d­wie mo­gli­śmy wy­sie­dzieć – zgo­dził się Gre­gor.

W ostat­niej sztuce An­ge­lina była wspa­niała. Wszy­scy to wie­dzieli. Sta­rała się nie oka­zać za­do­wo­le­nia.

– Za­raz, przy­po­mnij mi, czym tam by­łaś. Ja­kimś ro­ba­kiem, tak? – za­py­tał Gre­gor.

– Czymś ze skrzy­dłami – bąk­nął Larry.

Była wróżką, matką chrzestną w no­wo­cze­snej wer­sji Kop­ciuszka, któ­rego ak­cja to­czyła się w mie­ście.

– Mo­żemy już za­cząć? – wes­tchnęła An­ge­lina. – Że­bym się dzi­siaj cał­kiem nie zbłaź­niła?

Gre­gor po­wtó­rzył z nią wszyst­kie kwe­stie. Na­prawdę nie miał nic prze­ciwko temu. To go od­ry­wało od po­nu­rych my­śli. „Trzy­maj głowę w Na­zie­miu, bo ina­czej zwa­riu­jesz” – po­wta­rzał so­bie.

I do końca dnia mu się to uda­wało. Prze­brnął przez wszyst­kie lek­cje, od­pro­wa­dził Liz­zie do domu, a po­tem od­wie­dził Larry’ego. Mama Larry’ego za­mó­wiła chińsz­czy­znę na wy­nos, żeby im spra­wić przy­jem­ność, a po po­siłku po­szli obej­rzeć przed­sta­wie­nie. Było za­bawne, a naj­le­piej grała An­ge­lina. Po po­wro­cie do domu Gre­gor dał sio­strom cia­steczka z wróż­bami, które za­cho­wał z chiń­skiej ko­la­cji. Botka ni­gdy ta­kich nie wi­działa i pró­bo­wała je zjeść ra­zem z pa­pier­kami.

Po­ło­żyli się wcze­śniej niż zwy­kle, bo było za zimno, żeby co­kol­wiek ro­bić. Gre­gor przy­krył się nie tylko ko­cami, ale też płasz­czem i kil­koma ręcz­ni­kami. Kiedy ro­dzice przy­szli ży­czyć mu do­brej nocy, po­czuł się na­prawdę bez­pieczny. Przez tyle lat tata był nie­obecny albo zbyt chory, by od­pra­wiać ten wie­czorny ry­tuał. Obec­ność obojga ro­dzi­ców, któ­rzy ukła­dają go do snu, wy­da­wała się nad­zwy­czaj­nym szczę­ściem.

Ra­dził so­bie do­brze, trzy­mał głowę w Na­zie­miu aż do mo­mentu, w któ­rym tata po­chy­lił się, by uści­skać go na do­bra­noc, i szep­nął tak ci­cho, by mama nie sły­szała:

– Żad­nych wia­do­mo­ści.

Wspól­nie z tatą opra­co­wali sys­tem. Ze­szłego lata mama Gre­gora za­bro­niła im cho­dzić do pralni. Nie można było mieć do niej pre­ten­sji. W ciągu kilku ostat­nich lat naj­pierw jej mąż, a po­tem Gre­gor z Botką spa­dli przez kratkę wen­ty­la­cyjną do Pod­zie­mia. Ich znik­nię­cie przy­nio­sło jej mnó­stwo bólu. Jak w ogóle udało jej się prze­trwać ten czas pod wzglę­dem za­równo emo­cjo­nal­nym, jak i fi­nan­so­wym? Cóż, tego Gre­gor nie po­tra­fił wy­ja­śnić. Była nie­sa­mo­wita. Dla­tego wy­da­wało się drob­nostką po­zwo­lić jej po­sta­wić na swoim w spra­wie pralni w piw­nicy.

Pro­blem po­le­gał na tym, że te­raz nie można było spraw­dzać przej­ścia pro­wa­dzą­cego do Pod­zie­mia. Tata wie­dział, z ja­kim nie­po­ko­jem Gre­gor wy­cze­kuje wie­ści o Luk­sie i po­zo­sta­łych, więc któ­re­goś dnia sam wy­brał się do piw­nicy, by spraw­dzić, czy nie ma tam wia­do­mo­ści dla jego syna. Nie po­wie­dzieli ma­mie; to by ją tylko zde­ner­wo­wało. Ona ni­gdy nie była w Pod­zie­miu. We­dług niej każdy, kto tam miesz­kał, był w ja­kiś spo­sób po­wią­zany z po­rwa­niem jej męża i dzieci. Ale Gre­gor i tata mieli tam przy­ja­ciół.

A więc żad­nych wia­do­mo­ści. Znowu ani słowa. Żad­nej od­po­wie­dzi. Gre­gor długo jesz­cze wpa­try­wał się w ciem­ność, a kiedy w końcu za­snął, spał bar­dzo nie­spo­koj­nie.

Na­stęp­nego dnia obu­dził się późno i mu­siał się spie­szyć, żeby zdą­żyć do pani Cor­maci na dzie­siątą. W każdą so­botę cho­dził jej po­ma­gać. By­wały ta­kie chwile je­sie­nią, kiedy miał wra­że­nie, że pani Cor­maci wy­naj­duje mu za­ję­cia tylko dla­tego, że chce wes­przeć fi­nan­sowo jego ro­dzinę. Kiedy jed­nak po­goda się po­gor­szyła, są­siadka na­prawdę po­trze­bo­wała po­mocy. Bo­lały ją stawy i trudno jej było po­ru­szać się po ob­lo­dzo­nym chod­niku. Dużo mu opo­wia­dała o tym, jak przy upadku można zła­mać staw bio­drowy. Gre­gor cie­szył się, że te­raz na­prawdę uczci­wie za­ra­bia pie­nią­dze.

Tego dnia miała dla niego długą li­stę spraw do za­ła­twie­nia: pral­nia che­miczna, wa­rzyw­niak, pie­kar­nia, poczta i sklep z na­rzę­dziami. Jak zwy­kle naj­pierw go na­kar­miła.

– Ja­dłeś coś? – za­py­tała. Nie jadł, ale i tak nie zdą­żył od­po­wie­dzieć. – Nie­ważne, przy ta­kiej po­go­dzie mo­żesz zjeść dwa razy. – Po­sta­wiła na stole dużą mi­skę pa­ru­ją­cej owsianki z ro­dzyn­kami i brą­zo­wym cu­krem. Na­lała do szklanki soku po­ma­rań­czo­wego i po­sma­ro­wała ma­słem kilka to­stów.

Kiedy skoń­czył jeść, był go­tów sta­wić czoła każ­dej po­go­dzie. A było grubo po­ni­żej zera i do tego wiał ostry wiatr. Bie­gał z miej­sca na miej­sce zgod­nie z otrzy­maną li­stą, za­do­wo­lony z ko­le­jek, bo sto­jąc w nich, miał oka­zję tro­chę od­ta­jać. Kiedy już wszyst­kie spra­wunki zna­la­zły się na ku­chen­nym stole pani Cor­maci, w na­grodę otrzy­mał wielki ku­bek go­rą­cej cze­ko­lady. Po­tem oboje cie­pło się ubrali, by wspól­nie pójść w dwa miej­sca, w któ­rych Gre­gor sam nie mógł nic za­ła­twić: do banku i sklepu mo­no­po­lo­wego. Gdy wy­szli na ulicę, pani Cor­maci mocno przy­warła do ra­mie­nia Gre­gora i w ten spo­sób ra­zem omi­jali ob­lo­dzone miej­sca, oku­ta­nych po uszy pie­szych i śli­zga­jące się tak­sówki. Mieli oka­zję ogrzać się w banku, bo pani Cor­maci nie ufała ban­ko­ma­tom i stała w ko­lejce do okienka. Po­tem po­szli do sklepu z al­ko­ho­lem, gdzie pani Cor­maci ku­piła wino na uro­dziny swo­jej przy­ja­ciółki Eileen. Jed­nak za­nim wró­cili do domu, palce pani Cor­maci zdą­żyły tak zdrę­twieć, że kiedy Gre­gor otwie­rał drzwi, upu­ściła bu­telkę w ko­ry­ta­rzu przed swoim miesz­ka­niem. Bu­telka roz­trza­skała się i wino za­lało chod­nik w przed­po­koju.

– No cóż, Eileen do­sta­nie sło­dy­cze – stwier­dziła pani Cor­maci. – Mam ładną bom­bo­nierkę, któ­rej nie otwo­rzy­łam. Ktoś dał mi ją na Boże Na­ro­dze­nie. Mam na­dzieję, że nie Eileen. – Gre­gor od­su­nął się, gdy są­siadka sprzą­tała szkło; po­tem zwi­nęła dy­wa­nik i po­dała mu. – Trzy­maj, zej­dziemy z tym do pralni w piw­nicy, za­nim plama za­schnie.

Pral­nia! Kiedy pani Cor­maci szu­kała w szafce od­pla­mia­cza i od­po­wied­niego de­ter­gentu, Gre­gor szu­kał w my­ślach wy­mówki, by się od tego wy­mi­gać. Nie mógł po­wie­dzieć: „Nie wolno mi cho­dzić do piw­nicy, bo moja mama boi się, że wy­sko­czy ogromny szczur i wcią­gnie mnie pod zie­mię, a tam mnie po­żre”. Do­szedł do wnio­sku, że wła­ści­wie nie ma do­brego po­wodu, dla któ­rego ktoś nie miałby cho­dzić do pralni. Po­szedł więc.

Pani Cor­maci opry­skała chod­nik od­pla­mia­czem i wło­żyła go do pralki. Zdrę­twia­łymi z zimna pal­cami wy­grze­by­wała ćwierć­do­la­rówki z port­mo­netki. Jedna z mo­net upa­dła na po­sadzkę i po­to­czyła się aż do ostat­niej su­szarki. Gre­gor po­szedł ją pod­nieść. Gdy się schy­lił, coś zwró­ciło jego uwagę; aż ude­rzył głową w bok su­szarki.

Za­mru­gał, by się upew­nić, że to mu się nie przy­wi­działo. Nie. We­tknięty mię­dzy kratkę wen­ty­la­cyjną a ścianę le­żał zwój.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki