Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Trzecia cześć sagi o przygodach Gregora Naziemnego autorki słynnych „Igrzysk śmierci” jest jeszcze bardziej ekscytująca i poruszająca od poprzednich. Tak niedawno przecież ludzkość walczyła z pandemią…
Gregor bardzo się martwi brakiem wiadomości od przyjaciół z Podziemia. Kiedy wreszcie nadchodzą, wcale nie są dobre. W krainie pod Nowym Jorkiem wybuchła epidemia! Tak jak się tego obawiał, Gregor musi znów wrócić do podziemnego miasta. Zadaniem chłopca jest znalezienie antidotum, o którym mówi zagadkowa Przepowiednia Krwi.
Poszukiwania prowadzą Gregora, jego siostrzyczkę Botkę oraz innych uczestników wyprawy przez niebezpieczną dżunglę, w której czyhają krwiożercze rośliny. Podróżnicy muszą się śpieszyć, gdyż epidemia dziesiątkuje mieszkańców Podziemia, a wśród zarażonych jest przyjaciel Gregora, zespolony z nim nietoperz Ares, oraz jego ukochana mama.
Przekonaj się czy istnieje lekarstwo na epidemię i co odkryją Gregor i Botka podczas brawurowej misji ratowania Podziemia przed zagładą.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 288
Dla Charliego i Isabel
CZĘŚĆ 1
ZARAZA
ROZDZIAŁ
1
Gregor przez chwilę zbierał siły, wpatrując się w lustro w łazience. Potem powoli rozprostował zwój i przybliżył zapisaną ręcznie stronę do lustrzanej tafli. W odbiciu odczytał pierwszą zwrotkę wiersza zatytułowanego Przepowiednia Krwi.
Jak zwykle w takich chwilach poczuł skurcz żołądka.
Ktoś zapukał do drzwi.
– Botka musi wejść! – rozległ się głos jego ośmioletniej siostry Lizzie.
Puścił krawędź i zwój natychmiast przybrał formę rulonu. Szybko wsunął go do tylnej kieszeni dżinsów i zakrył swetrem. Jeszcze nikomu nie powiedział o nowej przepowiedni i nie miał zamiaru, póki nie będzie to naprawdę konieczne.
Kilka miesięcy temu, tuż przed Bożym Narodzeniem, wrócił do domu z Podziemia, ponurego świata targanego wojnami wiele kilometrów pod Nowym Jorkiem. Mieszkały tam olbrzymie gadające szczury, nietoperze, pająki, karaluchy i wiele innych przerośniętych stworzeń. Byli tam też ludzie – o jasnej karnacji, fioletowych oczach – którzy w XVII wieku osiedlili się pod ziemią i zbudowali tam kamienne miasto o nazwie Regalia. Regalianie zapewne do tej pory spierają się o to, czy Gregor jest zdrajcą, czy bohaterem. Podczas ostatniej wyprawy odmówił uśmiercenia białego szczurzego niemowlęcia, Mortifera. Dla wielu Podziemnych było to niewybaczalne, gdyż wierzono, że któregoś dnia Mortifer stanie się przyczyną ich całkowitej zagłady.
Obecna królowa Regalii, Nerissa, była słabowitą nastolatką, którą dręczyły wizje przyszłości. To ona wsunęła ten zwój do kieszeni Gregora przy pożegnaniu. Myślał, że to Przepowiednia Zagłady, którą dopiero co pomógł wypełnić Regalianom. Dopiero w domu zorientował się, że jest to całkiem nowy i przerażający utwór poetycki.
– Żebyś ją sobie przemyślał w wolnym czasie – powiedziała Nerissa. Okazało się, że to wymaga użycia lustra, bo Przepowiednia Krwi została zapisana od tyłu.
– Gregor, wychodź! – zawołała Lizzie, znowu stukając w drzwi łazienki.
Otworzył i zobaczył Lizzie wraz z ich dwuletnią siostrą Botką, obie opatulone w płaszcze i czapki, chociaż tego dnia nie wychodziły na zewnątrz.
– Sisi! – pisnęła Botka, zsuwając spodenki, i z nogawkami zwiniętymi przy kostkach podreptała w stronę sedesu.
– Najpierw podchodź do sedesu, a potem zdejmuj spodenki – pouczyła ją Lizzie po raz setny.
Botka wspięła się na muszlę.
– Ja juz duza dziewcynka. Umiem robić sisi.
– Brawo – powiedział Gregor i uniósł kciuk. Botka spojrzała na niego z dumą.
– Tata robi w kuchni bułeczki. Piekarnik jest włączony – oznajmiła Lizzie, pocierając zmarznięte dłonie.
W mieszkaniu było zimno. W mieście od kilku tygodni panowały rekordowo niskie temperatury i kocioł centralnego ogrzewania podłączony do starych rur nie był w stanie ogrzać budynku. Mieszkańcy wiele razy dzwonili do urzędu miasta, ale te interwencje nie zdały się na nic.
– No to teraz czas na bułeczki – zwrócił się Gregor do Botki.
Dziewczynka rozwinęła z metr papieru toaletowego i się wytarła. Można to było zrobić lepiej, ale gdyby ktoś zaproponował jej pomoc, usłyszałby: „Nie, ja siama”.
Gregor poczekał, aż Botka umyje i wytrze ręce, a potem sięgnął po balsam, żeby posmarować jej suchą skórę. Gdy już miał ścisnąć butelkę, Lizzie pociągnęła go za rękaw.
– To jest szampon! – zawołała z przestrachem. Ostatnio niemal wszystko budziło w Lizzie lęk.
– Aha. – Gregor zamienił butelki.
– Mamy gajaretkę, Grego? – zapytała Botka z nadzieją, kiedy rozsmarowywał balsam po grzbiecie jej dłoni.
Gregor uśmiechnął się, słysząc tę nową wersję własnego imienia. Przez mniej więcej rok mówiła na niego „Gego”, ale ostatnio dodała „r”.
– Winogronową – powiedział. – Kupiłem specjalnie dla ciebie. Głodna?
– Taa! – zawołała, a on podniósł ją i posadził sobie na biodrze.
Gdy wniósł Botkę do kuchni, owionęła ich chmura ciepła. Tata właśnie wyjmował bułeczki z piekarnika. Dobrze było widzieć go na nogach przy takiej prostej czynności jak przyrządzanie śniadania dla dzieci. Ponad dwa i pół roku niewoli u olbrzymich krwiożerczych szczurów w Podziemiu uczyniło z niego ciężko schorowanego człowieka. Kiedy Gregor wrócił ze swojej drugiej wizyty w Podziemiu, przyniósł stamtąd lekarstwo. Wszystko wskazywało na to, że lek działa. Tata rzadziej miewał gorączkę, ręce przestały mu się trząść, a nawet nieco przybrał na wadze. Jeszcze dużo mu brakowało do zdrowia, lecz Gregor miał w duchu nadzieję, że jeśli lekarstwo nadal będzie przynosiło poprawę, to tata jesienią wróci do pracy w szkole.
Włożył Botkę do popękanego krzesełka z czerwonego plastiku, którego używała, od kiedy zaczęła siedzieć. Dziewczynka radośnie bębniła rączkami w blat, czekając na śniadanie. Wyglądało całkiem nieźle, zwłaszcza jak na koniec miesiąca. Mama dostawała wypłatę pierwszego, więc kilka dni wcześniej zawsze brakowało im pieniędzy. Mimo to każdy dostał po dwie bułeczki i po jajku na twardo. Botka piła sok jabłkowy – rozwodniony, żeby wystarczył na dłużej – a pozostali gorącą herbatę.
Tata kazał im jeść, a sam zaniósł tacę z posiłkiem do pokoju babci. Większość czasu spędzała w łóżku, nawet w cieplejsze dni, a tej zimy w ogóle rzadko wstawała. Przykrywali ją wieloma kocami i wstawili do jej pokoju grzejnik elektryczny. Mimo to ilekroć Gregor do niej zaglądał, ręce miała zimne jak lód.
– Gajaretka, gajaretka – podśpiewywała sobie Botka.
Gregor rozkroił jej bułki i na każdą nałożył po łyżce galaretki. Mała natychmiast ugryzła duży kęs i umazała sobie całą twarz.
– Hej, to jest do jedzenia, a nie do malowania – powiedział Gregor, a dziewczynka wybuchnęła śmiechem. Gdy Botka się śmiała, nie dało się zachować powagi. Miała tak pokwikujący dziecięcy śmiech, że aż zaraźliwy.
Gregor i Lizzie musieli szybko zjeść, żeby nie spóźnić się do szkoły.
– Zęby – przypomniał im tata, kiedy wstawali od stołu.
– Umyję, jeśli uda mi się wejść do łazienki – odparła Lizzie, szczerząc się do Gregora.
To, ile czasu Gregor spędzał w łazience, stało się już tematem rodzinnych żartów. W mieszkaniu była tylko jedna, więc gdy Gregor się w niej zamykał, żeby czytać przepowiednię, zwracał na siebie uwagę wszystkich domowników. Mama uznała, że chce się spodobać jakiejś dziewczynie w szkole, a on nie wyprowadzał jej z błędu – wręcz starał się wyglądać na zawstydzonego. Owszem, Gregor myślał o pewnej dziewczynie, ale ona nie chodziła z nim do szkoły. I nie martwił się o to, czy spodoba jej się jego fryzura, ale zastanawiał się, czy ona jeszcze żyje.
Luksa. Miała tyle lat, co on, jedenaście, a już była królową Regalii. W każdym razie tak było jeszcze kilka miesięcy temu. Wbrew woli rady Regalii poleciała za Gregorem, żeby mu pomóc zabić Mortifera. Uratowała Botce życie, kiedy przyjęła na siebie atak szczurów w Labiryncie, by jego mała siostra mogła uciec na oddanym jej karaluchu. Gdzie Luksa była teraz? Błąkała się po Martwej Ziemi? A może jakimś cudem się tam zadomowiła? A wraz z nią jej nietoperzyca Aurora. I Temp, karaluch, który uciekł z Botką na grzbiecie. I Dygotka z tak wrażliwym nosem, że potrafiła wyczuwać kolory. Wszyscy byli jego przyjaciółmi. Wszyscy zaginęli. I wszyscy powracali w jego snach i w myślach, kiedy nie spał.
Gregor poprosił Podziemnych, by informowali go, co się u nich dzieje. Obiecali zostawić mu wiadomość w kratce wentylacyjnej w piwnicy, która była bramą do Podziemia. Czemu do tej pory tego nie zrobili? Co się tam działo?
Brak wieści o Luksie i pozostałych... próby samodzielnego rozszyfrowania tajemniczej przepowiedni... to wszystko razem doprowadzało go do szaleństwa. Wiele wysiłku wymagało od niego uważanie na lekcjach, normalne zachowanie wśród kolegów, ukrywanie zmartwień przed rodziną, bo najmniejsza oznaka, że planuje powrót do Podziemia, wprawiłaby ich w przerażenie. Stale był rozkojarzony, nie słyszał, gdy coś do niego mówiono, zapominał o wielu rzeczach. Tak jak teraz.
– Synu, twój plecak! – zawołał tata, gdy Gregor z Lizzie byli już w drzwiach. – Może ci się przydać.
– Dzięki, tato – powiedział, unikając wzroku ojca, by nie zobaczyć w nim niepokoju. Gregor i Lizzie zeszli po schodach do holu i zatrzymali się, by zebrać siły przed wyjściem na ulicę. Ostry podmuch wiatru przeszył ich ciała, jakby w ogóle nie mieli na sobie ubrań. Chłopiec dostrzegł łzy w oczach siostry; zawsze łzawiły na wietrze.
– Chodź szybko, Liz. W szkole przynajmniej będzie ciepło.
Pobiegli ulicami na tyle prędko, na ile pozwalała oblodzona powierzchnia chodników. Na szczęście szkoła Lizzie znajdowała się niedaleko. Dziewczynka była mała na swój wiek, „filigranowa”, jak określała to mama. „Silniejszy podmuch wiatru mógłby cię zmieść” – mawiała babcia, kiedy obejmowała Lizzie. Dzisiaj Gregor pomyślał, że te słowa mogą się okazać prorocze.
– Przyjdziesz po mnie, tak? – zapytała Lizzie przy drzwiach.
– Jasne – odparł Gregor. Spojrzała na niego z wyrzutem. W tym miesiącu dwa razy o niej zapomniał i musiała czekać w szkole, aż ktoś z rodziny ją odbierze. – Przyjdę.
Wyszedł znowu na wiatr niemal z poczuciem ulgi. Chociaż szczękał zębami, mógł przez kilka minut pobyć sam. Myślami natychmiast pomknął w kierunku Podziemia i tego, co mogło się teraz dziać tam, głęboko pod jego stopami. Powrót Gregora był tylko kwestią czasu – i on dobrze o tym wiedział. Dlatego tak często przesiadywał w łazience, analizując nową przepowiednię, próbując zrozumieć jej przerażające słowa, zdecydowany przygotować się jak najlepiej do nowego zadania. Podziemni liczyli na niego.
Gdyby chociaż wiedział, co się tam dzieje! Na początku usprawiedliwiał ich milczenie, lecz teraz był już na nich wściekły. Nie tylko nie miał żadnych wiadomości o Luksie ani nikim innym z zaginionych, ale też nie wiedział, co się stało z Aresem, wielkim czarnym nietoperzem, któremu ufał bardziej niż komukolwiek w Podziemiu. Ares i Gregor byli ze sobą zespoleni – poprzysięgli, że będą się wzajemnie ochraniać aż do śmierci. Wyprawa podjęta, by odnaleźć i zabić Mortifera, była czymś strasznym, ale jeśli można mówić o jednej dobrej rzeczy, która z tego wynikła, to było nią umocnienie więzi między Gregorem a jego nietoperzem. Niestety Ares był wyrzutkiem pośród ludzi i nietoperzy. Chcąc uratować życie Gregorowi, pozwolił, by jego pierwszy zespolony, Henry, poniósł śmierć. Mimo iż Henry był zdrajcą i Ares postąpił słusznie, Podziemni go znienawidzili. Obwiniali go również o to, że nie zabił Mortifera, chociaż w zasadzie było to zadanie Gregora. Teraz Gregor miał złe przeczucie, że Ares cierpi bez względu na to, gdzie się obecnie znajduje.
Kiedy Gregor otwierał drzwi do swojej szkoły, starał się odgonić od siebie myśli o Podziemiu i zastąpić je myślami o zadaniu z matematyki. Jak w każdy piątek na pierwszej lekcji pisali test. Potem był mecz koszykówki w sali gimnastycznej, jakieś doświadczenie chemiczne z kryształkami cukru i w końcu przerwa obiadowa. Żołądek Gregora skurczył się z głodu już co najmniej godzinę wcześniej. Niskie temperatury, oszczędzanie jedzenia w domu i to, że przecież rósł – wszystko razem sprawiało, że cały czas był głodny. Dostawał bezpłatny obiad w szkole i zjadał wszystko, nawet jeśli tego nie lubił. Na szczęście w piątki była pizza, a on uwielbiał pizzę.
– Weź moją – powiedziała Angelina, kładąc mu na talerz swój kawałek. – Ja i tak za bardzo się denerwuję, żeby jeść. – Wieczorem miała się odbyć premiera sztuki teatralnej, w której dziewczyna grała główną rolę.
– Powtórzyć z tobą tekst?
W mgnieniu oka egzemplarz scenariusza znalazł się w jego dłoni.
– Na pewno ci to nie przeszkadza? Wchodzę w tym miejscu.
Jakby nie wiedział. Gregor i jego kolega Larry od sześciu tygodni codziennie ćwiczyli z Angeliną jej rolę. Zwykle robił to Gregor. Zimne i suche powietrze nasilało u Larry’ego objawy astmy, więc przy głośnym czytaniu zaczynał kaszleć. W ubiegłym tygodniu miał silny atak, przez co trafił do szpitala, i wciąż nie czuł się najlepiej.
– To bez znaczenia, i tak zapomnisz – oświadczył Larry, który właśnie rysował na serwetce coś, co wyglądało jak gałka oczna muchy. Nie podniósł głowy.
– Nie mów tak! – syknęła Angelina.
– Będziesz beznadziejna, tak jak ostatnim razem – powiedział Larry.
– No, ledwie mogliśmy wysiedzieć – zgodził się Gregor.
W ostatniej sztuce Angelina była wspaniała. Wszyscy to wiedzieli. Starała się nie okazać zadowolenia.
– Zaraz, przypomnij mi, czym tam byłaś. Jakimś robakiem, tak? – zapytał Gregor.
– Czymś ze skrzydłami – bąknął Larry.
Była wróżką, matką chrzestną w nowoczesnej wersji Kopciuszka, którego akcja toczyła się w mieście.
– Możemy już zacząć? – westchnęła Angelina. – Żebym się dzisiaj całkiem nie zbłaźniła?
Gregor powtórzył z nią wszystkie kwestie. Naprawdę nie miał nic przeciwko temu. To go odrywało od ponurych myśli. „Trzymaj głowę w Naziemiu, bo inaczej zwariujesz” – powtarzał sobie.
I do końca dnia mu się to udawało. Przebrnął przez wszystkie lekcje, odprowadził Lizzie do domu, a potem odwiedził Larry’ego. Mama Larry’ego zamówiła chińszczyznę na wynos, żeby im sprawić przyjemność, a po posiłku poszli obejrzeć przedstawienie. Było zabawne, a najlepiej grała Angelina. Po powrocie do domu Gregor dał siostrom ciasteczka z wróżbami, które zachował z chińskiej kolacji. Botka nigdy takich nie widziała i próbowała je zjeść razem z papierkami.
Położyli się wcześniej niż zwykle, bo było za zimno, żeby cokolwiek robić. Gregor przykrył się nie tylko kocami, ale też płaszczem i kilkoma ręcznikami. Kiedy rodzice przyszli życzyć mu dobrej nocy, poczuł się naprawdę bezpieczny. Przez tyle lat tata był nieobecny albo zbyt chory, by odprawiać ten wieczorny rytuał. Obecność obojga rodziców, którzy układają go do snu, wydawała się nadzwyczajnym szczęściem.
Radził sobie dobrze, trzymał głowę w Naziemiu aż do momentu, w którym tata pochylił się, by uściskać go na dobranoc, i szepnął tak cicho, by mama nie słyszała:
– Żadnych wiadomości.
Wspólnie z tatą opracowali system. Zeszłego lata mama Gregora zabroniła im chodzić do pralni. Nie można było mieć do niej pretensji. W ciągu kilku ostatnich lat najpierw jej mąż, a potem Gregor z Botką spadli przez kratkę wentylacyjną do Podziemia. Ich zniknięcie przyniosło jej mnóstwo bólu. Jak w ogóle udało jej się przetrwać ten czas pod względem zarówno emocjonalnym, jak i finansowym? Cóż, tego Gregor nie potrafił wyjaśnić. Była niesamowita. Dlatego wydawało się drobnostką pozwolić jej postawić na swoim w sprawie pralni w piwnicy.
Problem polegał na tym, że teraz nie można było sprawdzać przejścia prowadzącego do Podziemia. Tata wiedział, z jakim niepokojem Gregor wyczekuje wieści o Luksie i pozostałych, więc któregoś dnia sam wybrał się do piwnicy, by sprawdzić, czy nie ma tam wiadomości dla jego syna. Nie powiedzieli mamie; to by ją tylko zdenerwowało. Ona nigdy nie była w Podziemiu. Według niej każdy, kto tam mieszkał, był w jakiś sposób powiązany z porwaniem jej męża i dzieci. Ale Gregor i tata mieli tam przyjaciół.
A więc żadnych wiadomości. Znowu ani słowa. Żadnej odpowiedzi. Gregor długo jeszcze wpatrywał się w ciemność, a kiedy w końcu zasnął, spał bardzo niespokojnie.
Następnego dnia obudził się późno i musiał się spieszyć, żeby zdążyć do pani Cormaci na dziesiątą. W każdą sobotę chodził jej pomagać. Bywały takie chwile jesienią, kiedy miał wrażenie, że pani Cormaci wynajduje mu zajęcia tylko dlatego, że chce wesprzeć finansowo jego rodzinę. Kiedy jednak pogoda się pogorszyła, sąsiadka naprawdę potrzebowała pomocy. Bolały ją stawy i trudno jej było poruszać się po oblodzonym chodniku. Dużo mu opowiadała o tym, jak przy upadku można złamać staw biodrowy. Gregor cieszył się, że teraz naprawdę uczciwie zarabia pieniądze.
Tego dnia miała dla niego długą listę spraw do załatwienia: pralnia chemiczna, warzywniak, piekarnia, poczta i sklep z narzędziami. Jak zwykle najpierw go nakarmiła.
– Jadłeś coś? – zapytała. Nie jadł, ale i tak nie zdążył odpowiedzieć. – Nieważne, przy takiej pogodzie możesz zjeść dwa razy. – Postawiła na stole dużą miskę parującej owsianki z rodzynkami i brązowym cukrem. Nalała do szklanki soku pomarańczowego i posmarowała masłem kilka tostów.
Kiedy skończył jeść, był gotów stawić czoła każdej pogodzie. A było grubo poniżej zera i do tego wiał ostry wiatr. Biegał z miejsca na miejsce zgodnie z otrzymaną listą, zadowolony z kolejek, bo stojąc w nich, miał okazję trochę odtajać. Kiedy już wszystkie sprawunki znalazły się na kuchennym stole pani Cormaci, w nagrodę otrzymał wielki kubek gorącej czekolady. Potem oboje ciepło się ubrali, by wspólnie pójść w dwa miejsca, w których Gregor sam nie mógł nic załatwić: do banku i sklepu monopolowego. Gdy wyszli na ulicę, pani Cormaci mocno przywarła do ramienia Gregora i w ten sposób razem omijali oblodzone miejsca, okutanych po uszy pieszych i ślizgające się taksówki. Mieli okazję ogrzać się w banku, bo pani Cormaci nie ufała bankomatom i stała w kolejce do okienka. Potem poszli do sklepu z alkoholem, gdzie pani Cormaci kupiła wino na urodziny swojej przyjaciółki Eileen. Jednak zanim wrócili do domu, palce pani Cormaci zdążyły tak zdrętwieć, że kiedy Gregor otwierał drzwi, upuściła butelkę w korytarzu przed swoim mieszkaniem. Butelka roztrzaskała się i wino zalało chodnik w przedpokoju.
– No cóż, Eileen dostanie słodycze – stwierdziła pani Cormaci. – Mam ładną bombonierkę, której nie otworzyłam. Ktoś dał mi ją na Boże Narodzenie. Mam nadzieję, że nie Eileen. – Gregor odsunął się, gdy sąsiadka sprzątała szkło; potem zwinęła dywanik i podała mu. – Trzymaj, zejdziemy z tym do pralni w piwnicy, zanim plama zaschnie.
Pralnia! Kiedy pani Cormaci szukała w szafce odplamiacza i odpowiedniego detergentu, Gregor szukał w myślach wymówki, by się od tego wymigać. Nie mógł powiedzieć: „Nie wolno mi chodzić do piwnicy, bo moja mama boi się, że wyskoczy ogromny szczur i wciągnie mnie pod ziemię, a tam mnie pożre”. Doszedł do wniosku, że właściwie nie ma dobrego powodu, dla którego ktoś nie miałby chodzić do pralni. Poszedł więc.
Pani Cormaci opryskała chodnik odplamiaczem i włożyła go do pralki. Zdrętwiałymi z zimna palcami wygrzebywała ćwierćdolarówki z portmonetki. Jedna z monet upadła na posadzkę i potoczyła się aż do ostatniej suszarki. Gregor poszedł ją podnieść. Gdy się schylił, coś zwróciło jego uwagę; aż uderzył głową w bok suszarki.
Zamrugał, by się upewnić, że to mu się nie przywidziało. Nie. Wetknięty między kratkę wentylacyjną a ścianę leżał zwój.