Gruzja. Jak się żyje Polce w kraju wina, gościnności i drogowych absurdów - Kaczmarzyk Martyna - ebook + książka

Gruzja. Jak się żyje Polce w kraju wina, gościnności i drogowych absurdów ebook

Kaczmarzyk Martyna

4,3
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Współczesna Gruzja okiem (prawie) zasymilowanej Polki.

 

Martyna opisuje swoje przeżycia z niemal dziesięcioletniego procesu adaptacji w konserwatywnym społeczeństwie i bolesnego starcia między europejską a kaukaską wizją płci pięknej i jej roli. Tradycje mafijne czarnego miasta Kutaisi, porwania narzeczonych (kobiet) oraz życie rodzinne. Portret kraju w okresie walki o zachowanie tożsamości narodowej wobec zmieniającego się świata i turystycznego boomu (w tym Polaków). Historie mieszkańców Kaukazu – ich troski, nadzieje, przekonania, styl życia.

 

Na szczególną cechę supry zwrócił uwagę mój tata. Kiedy wróciliśmy z jego pierwszej w życiu gruzińskiej uczty, rzekł z powagą: „Martyna, czy ty to widziałaś? Przez dziesięć bitych godzin ani razu nie pojawił się temat o negatywnym wydźwięku, nie było żadnego narzekania i żadnych plotek!”. To prawda. Nigdy w mojej obecności przy gruzińskim stole nie padły słowa wyrażające jakiekolwiek niezadowolenie. Supra ma podnosić na duchu i kierować umysły uczestników ku wyższym wartościom.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 206

Rok wydania: 2021

Oceny
4,3 (174 oceny)
90
54
23
6
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
chochowska

Z braku laku…

Jedna gwiazdka za poczucie humoru druga za ego i tupet Autorki które są tak olbrzymie, że przesłaniają Kaukaz z przykutym tam Prometeuszem i gaśnie przy nich gwiazda poranna, niemniej zasługują na upamiętnienie. Książka ma charakter plotkarski (co tam Panie teść mi powiedział przy rosole i jak się rozstali moi znajomi bo ona chciała pracować, a on łuskał słonecznik na ulicy) i promujący firmę autorki wypożyczającą samochody w Gruzji (16 samochodów off-roadowych, z napędem 4x4, wszystkie super wyposażone w nowe kupiwane zbiorowo w kwietniu opony i ubezpieczone, w tym jeden Pontiac kabriolet wypożyczany do ślubów - wszystko wielokrotnie opisane i sfotografowane). Przy tym majestacie trudno pochylić się nad gruzińskimi zabytkami i fenomenalną przyrodą tego kraju, jest to najzupełniej zrozumiałe. Na 90% zdjęć występują plecy Autorki z rozwianym włosem na tle tegoż nieważnego gruzińskiego krajobrazu, ewentualnie jedna z super-hiper-bryk z wypożyczalni tejże dziewoi. Przy okazji szczerze gra...
20
JustynaZasadni

Całkiem niezła

Książka zbyt dużo dotyka spraw obyczajowo-plotkarskich, co raczej nie czyni jej reportażem, a bardziej sumą ciekawostek z życia autorki w kontekście bycia turystką w Gruzji. Praktycznie na każdej fotografii w publikacji jest autorka, a fajnie było by zobaczyć może jakiegoś lokalnego bohatera jej opowieści?
20
fgh56

Nie polecam

Książka to przede wszystkim reklama firmy autorki. Brakuje zdjęć samej Gruzji, na każdym widzimy plecy autorki, ewentualnie na tle auta z wypożyczalni. Drażni również pycha w stosunku do Gruzinek i ich roli w społeczeństwie. Lepiej to zagadnienie zostało przedstawione w książce Mellerów. Śmieszą natomiast wątki, które śmieszyć chyba nie miały, m.in. przytyk do klienta, który w internetowej recenzji napisał, że otrzymał auto z łysymi oponami: „Pa­mię­tam każ­de­go go­ścia, któ­ry ko­rzy­stał z mo­jej wy­po­ży­czal­ni (…). Pan Marcin za­in­spi­ro­wał mnie do za­ku­pu no­wych, lep­szych opon.” Ciekawy natomiast był rozdział zatytułowany „Gruziński alfabet”. Na plus refleksja o przyszłości Gruzji w podsumowaniu.
10
haniap87

Całkiem niezła

ciekawe historie natoniast bardzo nachalne reklamy własnej firmy ciagłe wtrącenia o swoim biznesie itd. czulam sie jakby to był folder. Druga słaba rzecz-dużo wtrąceń niepoprawnych politycznie seksistowskich i bardzo zaściankowych-autorka chciała pokazać jaka to jest wyzwolona i nowoczesna w kontrze do Gruzinek a wyszła słoma z... glowy. Wstyd że kobieta o kobietach tak pisze
10
Troponina

Dobrze spędzony czas

Niby ciekawa, ale o nieuporządkowanej strukturze. Myśli niedokończone.
10

Popularność




Au­tor­ka: Mar­ty­na Kacz­ma­rzyk
Re­dak­cja: Anna Wil­l­man
Ko­rek­ta: Ka­ta­rzy­na Zio­ła-Ze­mczak
Pro­jekt ma­kie­ty: Iza­be­la Kruź­lak
Skład i opra­co­wa­nie tech­nicz­ne ma­kie­ty: Ja­ro­sław Hess
Pro­jekt gra­ficz­ny okład­ki: PAN­CZA­KIE­WICZ ART.DE­SIGN
Zdję­cia: z ar­chi­wum Au­tor­ki Shut­ter­stock (88, 155, 179, 183, 195, 203, 205, 206, 211, 213, 214, 219, 223, 226, 231, 240, 245, 313, 317, 318, 321, 324, 331, 334, 337, 344, 369, 372)
Po­zo­sta­łe zdję­cia: Mo­ni­ka Bień-König­sman
Re­dak­tor ini­cju­ją­cy: Ja­ro­sław Ja­błoń­ski
Re­dak­tor pro­wa­dzą­cy: Ro­man Ksią­żek
Kie­row­nik re­dak­cji: Agniesz­ka Gó­rec­ka
© Co­py­ri­ght by Mar­ty­na Kacz­ma­rzyk © Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Pas­cal
Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Żad­na część tej książ­ki nie może być po­wie­la­na lub prze­ka­zy­wa­na w ja­kiej­kol­wiek for­mie bez pi­sem­nej zgo­dy wy­daw­cy, z wy­jąt­kiem re­cen­zen­tów, któ­rzy mogą przy­to­czyć krót­kie frag­men­ty tek­stu.
Biel­sko-Bia­ła 2021
Wy­daw­nic­two Pas­cal sp. z o.o. ul. Za­po­ra 25 43-382 Biel­sko-Bia­ła tel. 338282828, fax 338282829pas­cal@pas­cal.plwww.pas­cal.pl
ISBN 978-83-8103-794-5
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.

Ana­to­mia gru­ziń­skiej go­ścin­no­ści

Su­pra!

Su­pra to ha­sło prze­wod­nie mę­skie­go świa­ta w Gru­zji. Po­wie­dzieć, że jest to tra­dy­cyj­na bie­sia­da, to nie po­wie­dzieć nic. Bliż­sze praw­dy jest okre­śle­nie, że su­pra to sztu­ka ce­le­bra­cji ży­cia, no­śnik kul­tu­ry i ży­wej tra­dy­cji za­wie­ra­ją­cej wy­tycz­ne dla przy­szłych po­ko­leń Gru­zi­nów.

Prze­pis na gru­ziń­ską su­prę ma kil­ka nie­zbęd­nych skład­ni­ków. Pierw­szym jest stół. Ro­zu­mia­ny sze­ro­ko może przy­brać po­stać gła­zu na rze­ką, le­śne­go pnia czy kla­sycz­ne­go me­bla, li­czy się to, by miej­sce było god­ne. Spo­tka­nie przy sto­le nie bę­dzie su­prą, je­śli za­brak­nie przy nim li­de­ra zwa­ne­go „ta­ma­dą” – bywa na­zy­wa­ny wo­dzi­re­jem, ale lep­szym okre­śle­niem jest chy­ba „mistrz ce­re­mo­nii”. Trze­cim ko­niecz­nym ele­men­tem jest wino – tru­nek uświę­co­ny li­czą­cą osiem ty­się­cy lat tra­dy­cją.

Przez żo­łą­dek do ser­ca, czy­li dla­cze­go Po­la­cy za­ko­cha­li się w Gru­zji. Tra­dy­cyj­ne da­nia kuch­ni gru­ziń­skiej w wer­sji re­stau­ra­cyj­nej. Lo­bio, chin­ka­li, cha­cza­pu­ri ime­re­tyń­skie, cha­cza­pu­ri adżar­skie, pcha­li.

Moja pierw­sza tra­dy­cyj­na do­mo­wa su­pra za­czę­ła się nie­win­nie. Wraz z przy­ja­cie­lem z cza­sów stu­denc­kich od­po­wie­dzie­li­śmy na no­wo­rocz­ne za­pro­sze­nie Mi­rzy i jego ro­dzi­ny. Wy­cho­wa­ni w Pol­sce, za­ba­wę syl­we­stro­wo-no­wo­rocz­ną wy­obra­ża­li­śmy so­bie zgod­nie z eu­ro­pej­ski­mi zwy­cza­ja­mi. Tym­cza­sem 31 grud­nia w samo po­łu­dnie by­li­śmy już wszy­scy w świą­tecz­nych na­stro­jach, szy­kow­nie odzia­ni i go­to­wi do ce­le­bra­cji. W rę­kach trzy­ma­li­śmy ele­ganc­kie cze­ko­lad­ki z wi­ze­run­ka­mi pol­skich miast i bu­tel­kę ro­dzi­mej wód­ki. Za­je­cha­li­śmy pod bu­dy­nek, któ­re­go wy­gląd zde­cy­do­wa­nie kon­tra­sto­wał z szy­kiem pre­zen­to­wa­nym przez na­szych gru­ziń­skich przy­ja­ciół. Wy­ma­ga­ją­ca pil­nej re­no­wa­cji ka­mie­ni­ca skry­wa­ła za­ska­ku­ją­co ele­ganc­kie miesz­ka­nie urzą­dzo­ne w za­chod­nim sty­lu. Wkrót­ce oka­za­ło się to lo­kal­ną pra­wi­dło­wo­ścią – naj­bar­dziej zruj­no­wa­ne bu­dyn­ki mie­ści­ły ki­pią­ce zło­tem lo­ka­le o wy­so­kich su­fi­tach, z któ­rych zwi­sa­ły krysz­ta­ło­we ży­ran­do­le. W pro­gu po­wi­ta­li nas go­spo­da­rze, świę­cie prze­ko­na­ni, że przy­by­sze znad Wi­sły bie­gle wła­da­ją ję­zy­kiem ro­syj­skim. Ja­kież było ich zdzi­wie­nie, gdy się oka­za­ło, że po ro­syj­sku po­tra­fi­my po­wie­dzieć mniej wię­cej tyle samo, co w ich oj­czy­stym ję­zy­ku, czy­li „dzień do­bry” i „na zdro­wie”. No­wo­cze­sna kuch­nia po­łą­czo­na z sa­lo­nem, sty­lo­we de­si­gner­skie ta­pe­ty, a tak­że ima­ge go­spo­dy­ni zde­cy­do­wa­nie od­bie­ga­ły od lo­kal­nych stan­dar­dów es­te­tycz­nych. Po wy­mia­nie kur­tu­azyj­nych for­mu­łek prze­ka­za­li­śmy na­sze pre­zen­ty i uśmie­cha­jąc się ner­wo­wo, ru­szy­li­śmy za go­spo­da­rza­mi na pierw­sze pię­tro, gdzie na ca­łej dłu­go­ści prze­stron­ne­go po­miesz­cze­nia stał stół ugi­na­ją­cy się od po­traw. Wkrót­ce mie­li­śmy się prze­ko­nać, że były to za­le­d­wie przy­staw­ki! Za sto­łem sie­dzia­ło już kil­ka­na­ście osób. Ho­no­ro­we miej­sce u szczy­tu, w po­bli­żu oka­za­łe­go for­te­pia­nu i im­po­nu­ją­cej bi­blio­tecz­ki, zaj­mo­wał ta­ma­da. Za­sie­dli­śmy w jego są­siedz­twie, jako go­ście wy­ma­ga­ją­cy szyb­kie­go prze­szko­le­nia. W cią­gu na­stęp­nej go­dzi­ny do­łą­czy­ło do nas jesz­cze kil­ku­na­stu, spóź­nio­nych tu­tej­szym zwy­cza­jem, bie­siad­ni­ków. Wraz z pierw­szym to­a­stem zo­sta­li­śmy uro­czy­ście po­in­for­mo­wa­ni, że każ­dy z nich na­le­ży speł­nić do dna i w na­szej wiel­kiej mło­dzień­czej na­iw­no­ści uwie­rzy­li­śmy w to. Przez ko­lej­ne 12 go­dzin by­li­śmy świad­ka­mi nie­zli­czo­nej ilo­ści to­a­stów, po­pi­sów ora­tor­skich i wo­kal­nych, a tak­że za­cie­kłych dys­ku­sji fi­lo­zo­ficz­nych – oczy­wi­ście pod przy­wódz­twem ta­ma­dy, któ­ry nada­wał spo­tka­niu rytm i pil­no­wał po­rząd­ku. Nie spo­sób wy­mie­nić wszyst­kich po­traw, z któ­rych skła­da­ła się uczta. Ta­ma­da na­wet na chwi­lę nie wstał od sto­łu, nie oka­zał zmę­cze­nia ani iry­ta­cji co­raz to bar­dziej roz­e­mo­cjo­no­wa­nym tłu­mem. Mój to­wa­rzysz ska­pi­tu­lo­wał już po kil­ku li­trach wina, na szczę­ście go­spo­da­rze przy­ję­li to ze zro­zu­mie­niem.

Jed­nym z pięk­niej­szych miejsc na su­prę w ple­ne­rze jest te­ren ka­te­dry Ba­gra­ti. Po­łą­cze­nie wina i mu­rów świą­ty­ni ni­ko­go nie szo­ku­je.

Oka­zją do su­pry może być wszyst­ko: po­grzeb, ślub, świę­to pań­stwo­we lub ko­ściel­ne, uro­dzi­ny, pią­tek, po­nie­dzia­łek, do­wol­na data w ka­len­da­rzu, do­bra albo zła po­go­da... Gru­zi­ni, zbie­ra­jąc się na su­prę, w my­ślach już kal­ku­lu­ją, komu przy­pad­nie rola ta­ma­dy. Tra­dy­cyj­nie na­le­ży się ona męż­czyź­nie, któ­ry ma naj­wyż­szą w gru­pie po­zy­cję, ta zaś za­le­ży od wie­lu czyn­ni­ków, jak cha­rak­ter, oso­bo­wość, do­świad­cze­nie i wiek, ni­g­dy jed­nak sta­tus ma­jąt­ko­wy. Za­zwy­czaj na pierw­szy rzut oka wi­dać, komu w na­tu­ral­ny spo­sób przy­słu­gu­je ten za­szczyt, jed­nak do do­bre­go tonu na­le­ży wspól­ny wy­bór – ktoś wy­su­wa kan­dy­da­tu­rę, a po­zo­sta­li ją po­pie­ra­ją. Pa­ry­tet nie obo­wią­zu­je. Mi­strzem ce­re­mo­nii może być wy­łącz­nie męż­czy­zna.

Rola ta­ma­dy ma klu­czo­we zna­cze­nie dla ce­le­bra­cji su­pry. Jest on prze­wod­ni­kiem, któ­ry czu­wa nad prze­bie­giem spo­tka­nia, wzno­si to­a­sty, udzie­la gło­su, a jego rzą­dy są nie­po­dziel­ne.

Do dna!

Do­bry ta­ma­da sy­pie to­a­sta­mi jak z rę­ka­wa. Musi przy tym wy­ka­zać się nie­zwy­kłą kre­atyw­no­ścią – mowy nie mogą się po­wta­rzać, a ich pu­en­ta po­win­na po­zo­sta­wiać bie­siad­ni­ków pod wra­że­niem elo­kwen­cji i oby­cia au­to­ra. Wzno­sze­nie to­a­stów to praw­dzi­wa sztu­ka, któ­rej gru­ziń­scy męż­czyź­ni uczą się przez całe ży­cie.

Ist­nie­ją trzy obo­wiąz­ko­we to­a­sty. Pierw­szy i naj­waż­niej­szy wzno­szo­ny jest na po­cząt­ku spo­tka­nia ku chwa­le Naj­wyż­sze­go i czę­sto wy­ra­ża wdzięcz­ność wo­bec Nie­go za moż­li­wość ce­le­bra­cji ży­cia. Ko­lej­ne za­le­żą od tra­dy­cji w po­szcze­gól­nych re­gio­nach. W Ku­ta­isi pi­je­my za za po­kój i za zmar­łych. Po to­a­stach obo­wiąz­ko­wych przy­cho­dzi czas na ra­do­sną twór­czość ta­ma­dy i to­wa­rzy­szą­cych mu bie­siad­ni­ków. Naj­młod­szy męż­czy­zna przy sto­le (tgz me­ti­ke­epe) pil­nu­je, aby szklan­ki były nie­ustan­nie peł­ne wina.

Krą­żą mity, że Gru­zi­ni każ­dy z kil­ku­na­stu, a na­wet kil­ku­dzie­się­ciu to­a­stów speł­nia­ją do dna (gruz. ბოლომდე, wym. bo­lom­de) – jest w tym ziarn­ko praw­dy, ale ta za­sa­da do­ty­czy tyl­ko to­a­stów o naj­wyż­szej ran­dze. Im waż­niej­szy, tym kre­atyw­niej moż­na po­dejść do tego, z cze­go się pije, bo w mia­rę roz­wo­ju ak­cji na­czy­nia na wino się zmie­nia­ją. Od szkla­ne­czek typu „gru­ziń­skie li­te­rat­ki” prze­cho­dzi się do więk­szych kie­li­chów, gli­nia­nych cza­rek, a po­tem co­raz więk­szych ro­gów. Moż­li­wo­ści or­ga­ni­zmu, je­śli cho­dzi o ilość przyj­mo­wa­ne­go wina, zda­ją się wzra­stać z cza­sem. Wie­lo­krot­nie wi­dzia­łam męż­czyzn pi­ją­cych z pół­to­ra-, a na­wet dwu­li­tro­wych ro­gów. W mo­jej gru­ziń­skiej ro­dzi­nie pija się rów­nież pro­sto z dwu­li­tro­we­go moź­dzie­rza na­le­żą­ce­go do Bab­ci Lia­ny. Nie­kie­dy, by pod­kre­ślić do­nio­słość chwi­li, pi­je­my z nie­go, sto­jąc na krze­słach, a na­wet na sto­le! Gdy­bym sama w tym nie uczest­ni­czy­ła, pew­nie trud­no by­ło­by mi w to uwie­rzyć. W ta­kich wła­śnie oko­licz­no­ściach su­pra po­ko­na­ła mo­je­go tatę Bog­da­na, kie­dy pierw­szy raz za­bra­li­śmy go na gru­ziń­ską wieś. Coś ta­kie­go nie mo­gło­by się przy­da­rzyć ta­ma­dzie, któ­ry jako li­der musi nie tyl­ko za­cho­wać trzeź­wość umy­słu i czy­stość ję­zy­ka, ale też nie po­wi­nien opusz­czać swo­je­go po­ste­run­ku u szczy­tu sto­łu, pa­nu­jąc nad wszyst­ki­mi po­trze­ba­mi fi­zjo­lo­gicz­ny­mi.

Im waż­niej­szy to­ast, tym po­jem­niej­sze na­czy­nie. Na zdję­ciu Mi­rza wy­pi­ja dusz­kiem dwa li­try z moź­dzie­rza bab­ci Lia­ny. Prze­żył.

Tym, któ­rzy za­mie­rza­ją od­wie­dzić Gru­zję, przy­da się pew­na pod­bu­do­wa teo­re­tycz­na, czy ra­czej ścią­ga ze sztu­ki wzno­sze­nia to­a­stów. Ich rytm i te­mat wy­zna­cza oczy­wi­ście ta­ma­da, ale war­to za­dbać o to, by nie mu­siał wy­gła­szać pu­stych mo­no­lo­gów. Każ­da po­ru­sza­na przez nie­go kwe­stia wy­ma­ga od­po­wie­dzi, do­rzu­ce­nia swo­je­go zda­nia, ży­czeń i prze­my­śleń. Na­stę­pu­je to bez­po­śred­nio przed wy­pi­ciem wina, w od­po­wied­niej ko­lej­no­ści. W bar­dzo złym sty­lu jest ra­cze­nie się wi­nem mię­dzy to­a­sta­mi oraz igno­ro­wa­nie obo­wią­zu­ją­ce­go przy sto­le po­rząd­ku. Dla Gru­zi­nów su­pry w to­wa­rzy­stwie go­ści z za­gra­ni­cy są praw­dzi­wą fraj­dą. Go­spo­da­rze z życz­li­wą sa­tys­fak­cją ob­ser­wu­ją za­gu­bie­nie przy­jezd­nych w za­wi­łym świe­cie to­a­stów oraz ich szyb­ki, cza­sem bo­le­sny pro­ces ad­ap­ta­cji do tem­pa prze­wi­du­ją­ce­go nie­mal dwa li­try wina na go­dzi­nę. Spe­cjal­nie pod­krę­ca­ją dy­na­mi­kę, cie­sząc się ze swo­jej prze­wa­gi wy­ni­ka­ją­cej z wie­lo­let­niej prak­ty­ki. Efek­ty by­wa­ją osza­ła­mia­ją­ce. Z tego miej­sca chcia­ła­bym po­zdro­wić mo­ich wspól­ni­ków nie­do­li pod­czas pierw­szej wi­zy­ty w Gru­zji. Nie­win­ni stu­den­ci pra­wa kon­tra gru­ziń­ska tra­dy­cja. Przed ko­lej­ny­mi li­tra­mi trun­ku za­grze­wa­li­śmy się do boju, śpie­wa­jąc „Jesz­cze Pol­ska nie zgi­nę­ła”. W nie­rów­nym star­ciu z re­cy­tu­ją­cy­mi po­ema­ty Gru­zi­na­mi usi­ło­wa­li­śmy przy­ta­czać tek­sty zna­nych nam pol­skich pio­se­nek, pró­bu­jąc przy tym za­cho­wać ka­mien­ne twa­rze. Nie­kie­dy w ak­cie roz­pa­czy dys­kret­nie cho­wa­li­śmy ko­lej­ny róg wina pod sto­łem. Mi­nę­ło już tyle lat, a wciąż nie­zwy­kle bawi mnie ki­bi­co­wa­nie za­gra­nicz­nym go­ściom pod­czas ich pierw­szej su­pry, któ­ra za­wsze jest wy­zwa­niem. Trze­ba przy­znać, że Po­la­cy ra­dzą so­bie z nim wy­jąt­ko­wo do­brze, czym za­słu­ży­li so­bie na uprzy­wi­le­jo­wa­ne miej­sce jako go­ście, jed­nak nie wszyst­kie na­cje po­tra­fią spro­stać sile gru­ziń­skiej tra­dy­cji.

Nasz przy­ja­ciel Io­seb Ken­cha­dze i ulu­bio­ny róg z jego po­kaź­nej ko­lek­cji. Pod­czas wi­zy­ty w pen­sjo­na­cie Io­se­ba le­piej uda­wać, że jest się w cią­ży. Do­ty­czy to rów­nież męż­czyzn. Na gra­ni­cy z Azer­bej­dża­nem.

Gior­gi, wła­ści­ciel jed­nej z ka­che­tyń­skich win­nic w re­gio­nie Gur­dża­ani, do dziś wspo­mi­na wi­zy­tę de­le­ga­cji ja­poń­skich urzęd­ni­ków. Za­pla­no­wa­na de­gu­sta­cja w eu­ro­pej­skim sty­lu szyb­ko prze­ro­dzi­ła się w spon­ta­nicz­ną bie­sia­dę. Na sto­le obok stan­dar­do­we­go ze­sta­wu gru­ziń­skich po­traw po­ja­wi­ła się upie­czo­na w ca­ło­ści, sto­ją­ca na gril­lo­wa­nych no­gach koza oraz udo byka, któ­re wiel­ko­ścią do­rów­ny­wa­ło go­ściom z za­gra­ni­cy. Ja­poń­czy­cy z co­raz więk­szym prze­ra­że­niem ob­ser­wo­wa­li zni­ka­ją­cą za­war­tość dzba­nów wina, co­raz więk­sze na­czy­nia, z któ­rych je wy­chy­la­no, oraz licz­ne, ro­ze­śmia­ne to­wa­rzy­stwo go­spo­da­rzy i ich przy­ja­ciół. W pew­nej chwi­li trą­co­ny gru­ziń­skim bar­kiem ob­co­kra­jo­wiec wy­lał kie­li­szek wina wprost na swo­ją ele­ganc­ką śnież­no­bia­łą ko­szu­lę. Sie­dzą­cy naj­bli­żej Gru­zin bły­ska­wicz­nie ru­szył z po­mo­cą, so­lid­nie ob­sy­pu­jąc za­bru­dzo­ną odzież solą. To zna­ny spo­sób na uciąż­li­we pla­my po wi­nie, jed­nak wy­raz twa­rzy go­ścia świad­czył o tym, że od­czy­tał ten gest zgo­ła ina­czej: oto za chwi­lę, po uprzed­nim po­so­le­niu, zo­sta­nie zje­dzo­ny żyw­cem przez dzi­ki kau­ka­ski na­ród! Osta­tecz­nie pi­ja­nych Ja­poń­czy­ków wy­nie­sio­no z su­pry szczę­śli­wych, choć le­d­wo przy­tom­nych. Nie­zwy­kle zdra­dziec­kie są wspo­mnia­ne już rogi, któ­re po­ja­wia­ją się pod­czas bie­sia­dy, za­pro­jek­to­wa­ne tak, aby nie dało się ich od­sta­wić, nie speł­niw­szy to­a­stu do dna. Po wy­pi­ciu na­le­ży prze­chy­lić róg nad swo­ją gło­wą, by udo­wod­nić wszem wo­bec i każ­de­mu z osob­na, że jest pu­sty. Je­śli w środ­ku po­zo­sta­wi się choć­by odro­bi­nę trun­ku, moż­na to uznać za oso­bi­stą po­raż­kę.

Nie­wi­dzial­na ko­bie­ca ręka

Czas oba­lić ko­lej­ny mit zwią­za­ny z su­prą. Z wie­lu pol­skich pu­bli­ka­cji i re­la­cji z po­dró­ży po Kau­ka­zie wy­ni­ka, że pięk­niej­sza płeć nie uczest­ni­czy w tra­dy­cyj­nych spo­tka­niach przy sto­le. To nie­praw­da. W Gru­zji jest tyl­ko je­den re­gion, w któ­rym ko­bie­ty nie za­sia­da­ją do bie­siad­ne­go sto­łu z męż­czy­zna­mi. Mowa o Tu­sze­tii – od­se­pa­ro­wa­nej od świa­ta przez osiem mie­się­cy w roku wy­so­ko­gór­skiej kra­inie, gdzie su­ro­wa tra­dy­cja jest wciąż sta­ran­nie pie­lę­gno­wa­na.

Ko­bie­ty mają tu swo­je miej­sce przy gru­ziń­skim sto­le. W od­róż­nie­niu od męż­czyzn ich re­pu­ta­cja nie za­le­ży od ja­ko­ści bie­siad­ne­go show pre­zen­to­wa­ne­go przy ko­lej­nych to­a­stach. Są wol­ne. Mogą uczest­ni­czyć w su­prze na uprzy­wi­le­jo­wa­nych za­sa­dach lub – bez ujmy na ho­no­rze – za­jąć się czymś in­nym, na przy­kład plo­tecz­ka­mi czy de­gu­sto­wa­niem lżej­szych al­ko­ho­li.

Paź­dzier­ni­ko­we wi­no­bra­nie w Ro­khi – nie­wiel­kiej wio­sce w oko­li­cach Ku­ta­isi. Tego dnia wy­pro­du­ko­wa­li­śmy 500 li­trów czer­wo­ne­go wina rzad­kiej od­mia­ny Ala­da­stu­ri.

Czy to ozna­cza, że są dys­kry­mi­no­wa­ne? We­dług mnie wręcz prze­ciw­nie. W pierw­szych la­tach mo­je­go gru­ziń­skie­go ży­cia su­pry były dla mnie wiel­ką przy­jem­no­ścią. Sta­no­wi­ły źró­dło cen­nych in­for­ma­cji o ży­wej kul­tu­rze, prze­ko­na­niach, sys­te­mie war­to­ści Gru­zi­nów. Z cza­sem za­uwa­ży­łam, że bie­sia­da bie­sia­dzie nie­rów­na. Ucztu­jąc, czę­sto w gro­nie naj­bliż­szej ro­dzi­ny i przy­ja­ciół, szyb­ko się zo­rien­to­wa­łam, że te­ma­ty za­czy­na­ją się po­wta­rzać, po­dob­nie jak ora­tor­ski re­per­tu­ar męż­czyzn. To­a­sty wuj­ków i stry­jów mam już opa­no­wa­ne do per­fek­cji. Po­tra­fię bez­błęd­nie wy­czuć, kie­dy nasz przy­ja­ciel La­sha weź­mie do ręki gi­ta­rę i wy­ko­na trzy ulu­bio­ne pie­śni. Wiem, kto z kim się po­bi­je i ile cza­su mi­nie od pierw­sze­go „koń­cząc bie­sia­dę...” do rze­czy­wi­ste­go fi­ni­szu. Su­pra spo­wszech­nia­ła mi i zbrzy­dła po nie­speł­na dzie­wię­ciu la­tach. Trud­no mi so­bie wy­obra­zić, co czu­ją ko­bie­ty, któ­re od uro­dze­nia uczest­ni­czą w tej tra­dy­cji. Nie współ­czuj­cie więc Gru­zin­ce, któ­ra pod­czas uczty sie­dzi w kuch­ni przed te­le­wi­zo­rem. Sie­dzi, bo chce.

Gru­zin­ki są au­tor­ka­mi ku­li­nar­nej opra­wy su­pry. Bie­siad­ne sto­ły ugi­na­ją się pod cię­ża­rem tra­dy­cyj­nych po­traw – ich re­per­tu­ar, co do za­sa­dy sta­ły, wzbo­ga­ca­ją in­wen­cja i ta­lent go­spo­dy­ni. Uczest­nik spo­tka­nia ma wra­że­nie, że pa­ra­da ko­lej­nych pół­mi­sków wjeż­dża­ją­cych na stół ni­g­dy się nie skoń­czy. Pa­nie domu z co­raz więk­szym tru­dem znaj­du­ją miej­sce na ko­lej­ne ta­le­rze z po­tra­wa­mi, a w koń­cu ukła­da­ją z nich wy­so­kie pi­ra­mi­dy. Ku­li­nar­na roz­pu­sta trwa.

Gru­ziń­skie sto­ły przy­tła­cza­ją bo­gac­twem. Do­mo­wa kuch­nia opie­ra się tu na ro­dzin­nym ka­ta­lo­gu po­traw przy­rzą­dza­nych we­dle spraw­dzo­nych przez ko­lej­ne po­ko­le­nia re­cep­tur. Za­gra­nicz­ne, eg­zo­tycz­ne da­nia nie mają tu ra­cji bytu. Spo­tka­nia bo­żo­na­ro­dze­nio­we, wiel­ka­noc­ne czy uro­dzi­no­we z per­spek­ty­wy sto­łu wy­glą­da­ją nie­mal iden­tycz­nie. Gru­zi­ni chlu­bią się tym, że je­dzą dużo mię­sa. To praw­da, ale zde­cy­do­wa­nie wię­cej je­dzą pie­czy­wa – wy­pie­ka­nych w gli­nia­nym pie­cu szo­ti, la­wa­szu albo przy­go­to­wa­nych w ko­min­ku plac­ków ku­ku­ry­dzia­nych. Chleb jest nie­zbęd­nym do­dat­kiem do wszyst­kich dań, na­wet tych z ma­ka­ro­nem czy ba­zu­ją­cych na ziem­nia­kach.

Nie­kie­dy su­prę or­ga­ni­zu­je się spon­ta­nicz­nie, a wów­czas nie ma cza­su na wie­lo­go­dzin­ne przy­go­to­wy­wa­nie po­traw. Jed­no z mo­ich naj­barw­niej­szych wspo­mnień zwią­za­nych z su­prą po­cho­dzi z 2014 roku, kie­dy to po sied­miu dniach sa­mo­cho­do­wej włó­czę­gi po eu­ro­pej­skich sto­li­cach wraz z gru­ziń­ski­mi przy­ja­ciół­mi do­tar­li­śmy do mo­je­go stu­denc­kie­go miesz­ka­nia we Wro­cła­wiu. Cze­ka­ła nas po­że­gnal­na ko­la­cja, pod­czas któ­rej trze­ba było spo­żyt­ko­wać za­pa­sy przy­wie­zio­ne przez mo­ich go­ści z ro­dzin­nych win­nic w Gru­zji. Na sto­le, obok ar­se­na­łu al­ko­ho­li, kró­lo­wa­ły pol­skie pa­rów­ki mar­ki na „S”. Gru­zi­ni roz­pły­wa­li się w za­chwy­tach nad ich sma­kiem i ja­ko­ścią. Wie­czór upły­nął nam przy śle­dziach z Żab­ki, peł­nym pół­mi­sku pa­ró­wek i dźwię­kach bo­le­sne­go dla ucha di­sco polo pły­ną­cych z te­le­wi­zo­ra. Kil­ka mie­się­cy póź­niej je­den z mo­ich przy­ja­ciół, Kote, za­in­spi­ro­wa­ny na­szą wro­cław­ską su­prą, otwo­rzył w Ku­ta­isi sto­isko z „pol­ski­mi” hot do­ga­mi.

Ist­nie­je ka­te­go­ria spo­tkań przy sto­le, któ­re ni­g­dy mi się nie znu­dzą. Są to su­pry z udzia­łem świa­tłych umy­słów – fi­lo­zo­fów, po­etów czy lo­kal­nych au­to­ry­te­tów ob­da­rzo­nych po­nad­prze­cięt­ną wie­dzą ży­cio­wą. W to­wa­rzy­stwie ta­kich go­ści bie­sia­da za­mie­nia się w naj­przy­jem­niej­szą lek­cję, z któ­rej uczest­ni­czy wy­cho­dzą za­in­spi­ro­wa­ni i bo­gat­si o nową wie­dzę, czę­sto w nie­mym zdzi­wie­niu. Dys­ku­sje o waż­nych spra­wach, wy­mia­na do­świad­czeń i prze­ka­zy­wa­nie mło­dzie­ży bez­cen­nej wie­dzy mi­nio­nych po­ko­leń – wła­śnie na tym po­le­ga praw­dzi­wa mi­sja wpi­sa­na w gru­ziń­ską kul­tu­rę sto­łu. W kau­ka­skich ro­dzi­nach oj­co­wie nie pra­wią sy­nom i cór­kom ka­zań i wy­kła­dów o ży­ciu i war­to­ściach. Prze­ka­zu­ją je pod­czas to­a­stów. Przez dłu­gie lata nie mo­głam zro­zu­mieć, ja­kim cu­dem mój kon­ser­wa­tyw­ny na­rze­czo­ny za­ko­chał się w nie­za­leż­nej, wy­cho­wa­nej w du­chu wol­no­ści Po­lce. Za­gad­ka wy­ja­śni­ła się, kie­dy przy fa­mi­lij­nym sto­le usły­sza­łam na­le­żą­cy do sta­łe­go re­per­tu­aru to­ast na cześć sil­nych ko­biet w ro­dzi­nie. Wzno­sił go dzia­dek, po­tem oj­ciec mo­je­go part­ne­ra, a te­raz wy­gła­sza go on sam, pod­kre­śla­jąc, jak waż­ne dla męż­czy­zny jest zna­le­zie­nie rów­no­rzęd­nej so­bie part­ner­ki, któ­ra „za­wsze kro­czy jak lwi­ca u jego boku, ni­g­dy bez­myśl­nie trzy kro­ki za jego ple­ca­mi”. Po­wta­rza­ne w gro­nie naj­bliż­szych to­a­sty są swe­go ro­dza­ju pro­gra­mo­wa­niem mło­dzie­ży zgod­nie z war­to­ścia­mi wy­zna­wa­ny­mi przez ro­dzi­nę.

Na szcze­gól­ną ce­chę su­pry zwró­cił uwa­gę mój tata. Kie­dy wró­ci­li­śmy z jego pierw­szej w ży­ciu gru­ziń­skiej uczty – od­by­ła się ona w ro­dzin­nym domu Mi­rzy – rzekł z po­wa­gą: „Mar­ty­na, czy ty to wi­dzia­łaś? Przez dzie­sięć bi­tych go­dzin uczty ani razu nie po­ja­wił się te­mat o ne­ga­tyw­nym wy­dźwię­ku, nie było żad­ne­go na­rze­ka­nia i żad­nych plo­tek!”. Po dłuż­szym za­sta­no­wie­niu przy­zna­łam mu ra­cję. Ni­g­dy w mo­jej obec­no­ści przy gru­ziń­skim sto­le nie pa­dły sło­wa wy­ra­ża­ją­ce nie­za­do­wo­le­nie – czy to z po­stę­po­wa­nia zna­jo­mych, czy z po­ło­że­nia ma­te­rial­ne­go ro­dzi­ny, czy z sy­tu­acji po­li­tycz­nej. Su­pra ma pod­no­sić na du­chu i kie­ro­wać umy­sły uczest­ni­ków ku wyż­szym war­to­ściom.

Za­pra­sza­my do za­ku­pu peł­nej wer­sji książ­ki