Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jak myśleć o przyszłości, gdy przeszłość nie pozwala o sobie zapomnieć?
Dwudziestoletnia Hannah przeżyła piekło. Mimo że od koszmarnej nocy, która całkowicie zmieniła jej życie, minął rok, bolesne wspomnienia wciąż powracają. By się od nich odciąć, dziewczyna decyduje się rozpocząć studia w Nowym Jorku z dala od domu i wspomnień. Początkowo nastawiona sceptycznie do zawierania znajomości, z czasem zaczyna się przekonywać do niektórych ludzi poznanych na kampusie. Gdy nowi przyjaciele odkrywają jej tragiczną przeszłość, okazują jej pełne wsparcie i namawiają do rozpoczęcia terapii, która ma pomóc w walce z traumą.
Wkrótce jednak na horyzoncie pojawia się nowy problem. Will Logan – gwiazda uczelni i wieczny imprezowicz – który każdą noc spędza w łóżku innej dziewczyny. I choć początkowo oboje czują do siebie jedynie niechęć, może się okazać, że łączy ich znacznie więcej, niż kiedykolwiek mogliby przypuszczać…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 440
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
– Ojcze nasz, któryś jest wniebie, święć się imię Twoje, przyjdź królestwo Twoje; bądź wola Twoja jako wniebie tak ina ziemi…
Wargi lekko jej drżały od nerwowego wyszeptywania modlitwy. Czuła, jak rytm serca przyspiesza, a hałas wywołany jego kołataniem dudni w uszach. Próbowała sobie tłumaczyć, że to bez sensu tak się denerwować, że jak coś ma się wydarzyć, to i tak nie będzie miała na to żadnego wpływu. Zimny dreszcz przebiegł jej wzdłuż kręgosłupa. Zdrętwiałe palce mocniej zacisnęła na oparciu fotela. Poczuła ostre szarpnięcie – stoliczek przy fotelu przed nią rozłożył się, uderzając ją w kolano. Podskoczyła nerwowo, a zapięty pas wbił się w jej biodra.
Miała wrażenie, że w kabinie pasażerów unosi się nieprzyjemny, mdlący zapach strachu. Że nie tylko ona boi się lądowania. Starała się ze wszystkich sił skupić na modlitwie.
– …chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj iodpu…
– Hej piękna, jak tak bardzo się boisz, mogę cię potrzymać za rękę – przerwał jej skrzeczący od niezakończonej mutacji głos. Poczuła zapach przetrawionych chipsów, zapewne serowych z zieloną cebulką, sądząc po intensywności nieprzyjemnego zapachu.
Odwróciła głowę w stronę pasażera siedzącego obok. Była tak przepełniona strachem przed lataniem i pochłonięta liczeniem spokojnych oddechów, że nie zauważyła, iż dziewięć godzin lotu spędziła z chłopakiem o rudych, kręconych włosach. Przyjrzała się mu dokładniej. Całą jego okrągłą twarz cherubina zdobiły czerwone pryszcze, gdzieniegdzie zakończone białą, ropną kropką. Natura nie obeszła się łaskawie z jego dojrzewaniem. Uśmiechał się do niej. Zęby miał uwięzione w szponach aparatu ortodontycznego. Musiał go nosić od niedawna, bo każdy ząb zwrócony był w inną stronę. Biedny – pomyślała – jeszcze kilka lat będzie musiał się przyjaźnić zarówno z aparatem, jaki i wypryskami.
Zmieszała się pod wpływem nachalnego spojrzenia chłopaka. Czuła, jak jego małe, rozbiegane oczy ślizgają się po jej bluzce, zatrzymując się na wysokości klatki piersiowej. Ogarnął ją znajomy strach. Spokojnie, to tylko niewyżyty nastolatek, nic ci nie grozi – powtarzała sobie w duchu. Jej ręce jeszcze bardziej zwilgotniały od potu, bo ścisnęła sztywny plastik podłokietnika, odcinając całkowicie dopływ krwi do knykci. Rudzielec wyraźnie oczekiwał jakiejś reakcji. Nie doczekał się, odwróciła głowę w stronę okna. Wolała katować się widokiem drżącego skrzydła samolotu niż patrzeć na zuchwały uśmieszek nastolatka. Kiedy dotarło do niej, co się dzieje za oknem, odruchowo wstrzymała oddech. Konstrukcja skrzydła dosłownie latała. Miała wrażenie, że zaraz wszystkie śrubki przykręcone do blachy się odkręcą. Widać było już płytę lotniska i światła wokół niego. Padał deszcz, co tylko potęgowało w niej natrętne myśli. Przeklinała w duchu wieczory, kiedy z zapartym tchem oglądała razem z Maksem program dokumentalny Katastrofy wprzestworzach wyświetlany na Discovery. Za dużo widziała w życiu rozbitych samolotów, żeby teraz być spokojną.
Nagle rozmyślania przerwało mocne uderzenie o ziemię. Odruchowo wcisnęła się w fotel i wypuściła wstrzymywane powietrze. Samolot znowu wzbił się w górę, ale tylko na kilka metrów i ponownie uderzył w płytę lotniska. Tym razem uderzenie było na tyle silne, że otworzyło się kilka luków na bagaż podręczny. Kobieta z tyłu zaczęła krzyczeć, kilkoro dzieci płakało. Miała wrażenie, że zaraz eksploduje ze strachu. Samolot pędził z zawrotną prędkością i zbliżał do budynków znajdujących się na terenie lotniska. Elementy skrzydła były podniesione maksymalnie do pionu. Wiedziała, że to dobry znak, dzięki temu wytracali prędkość maszyny. Po chwili zwolnili na tyle, że poczuła się bezpiecznie. Mięśnie się rozluźniły. Rozległy się oklaski szczęśliwych pasażerów. Podobał jej się ten gest. Sama również dołączyła się do owacji. Kątem oka zobaczyła, że rudzielec nie klaszcze, tylko patrzy na nią z politowaniem. Zignorowała go. Najważniejsze, że wylądowała cała i zdrowa.
Stewardessa przez mikrofon prosiła o nierozpinanie pasów do momentu całkowitego zatrzymania samolotu. Część pasażerów zignorowała prośbę, wypięła się z pasów i zaczęła wyciągać walizki ze schowków. Stewardessa ponownie poprosiła o zastosowanie się do przepisów bezpieczeństwa. Bezskutecznie. Hannah nigdy nie rozumiała takiego zachowania. Nic się nie zyskiwało, wstając wcześniej z miejsca. Przecież i tak kabina nadal będzie zamknięta. Wprowadzali tym tylko dodatkowy chaos i zamieszanie. Usłyszała jak, kilka siedzeń za nią, jacyś mężczyźni spierali się o to, kto pierwszy ma wyciągnąć swoją torbę. Już byli na etapie wyzywania się od buraków i debili. Miała tylko nadzieję, że nie skończy się to bijatyką na pokładzie. Ludzie są tak zawzięci, tak uparci w sprawach zupełnie pozbawionych znaczenia. Zatracają się w ściganiu, kto szybciej, kto lepiej, kto bardziej, a finał zawsze jest ten sam, każdy dotrze do mety wcześniej czy później. W tym przypadku metą będzie karuzela z bagażami, przy której i tak wszyscy się spotkają.
Z samolotu wysiadła jako ostatnia. Nie znosiła tłumu i przeciskania się między ludźmi. Zresztą, nie spieszyło się jej. Nikt na nią nie czekał. Wyciągnęła plecak z luku, podziękowała obsłudze za bezpieczny lot i ruszyła za innymi pasażerami do wyjścia.
Lotnisko JFK w Nowym Jorku należało do jednych z największych na świecie, ale nie dało się na nim zgubić. Bez problemu, na podstawie tablic informacyjnych oraz dzięki pomocy obsługi lotniska przeszła odprawę paszportową i ruszyła w stronę odbioru bagażu. Była tu nie pierwszy raz. Kątem oka dostrzegła rudzielca, który ściągał z taśmy swój bagaż. Odwróciła szybko wzrok, by nie prowokować kontaktu. Nie zdążyła, nastolatek podszedł do niej z szerokim uśmiechem.
– Widzę, że nadal czekasz na bagaż. Może ci potowarzyszyć?
– Yyy, nie, dziękuję. Poradzę sobie, zresztą… – zawahała się przez chwilę – …mój chłopak czeka na mnie na przylotach, więc mi pomoże. – Uśmiechnęła się sztucznie, licząc, że żałosne kłamstwo o chłopaku skutecznie go odstraszy.
Nie pomyliła się. Odszedł bez słowa szybciej, niż wypowiedziała w myślach słowo „Missisipi”. Uśmiechnęła się do siebie – to zawsze działało, a przynajmniej w większości przypadków.
Wreszcie zobaczyła swoją walizkę. Nie była ciężka, więc bez problemu ściągnęła ją z taśmy. Teraz musiała tylko znaleźć taksówkę. Nie zdecydowała się na transport publiczny – nie była w stanie przezwyciężyć strachu przed tłumem. Wyszła z hali przylotów. Koniec sierpnia w Nowym Jorku to cudowna pora. Nie jest już tak nieznośnie duszno i upalnie jak w lipcu, ale nadal bardzo ciepło. Wzięła głęboki wdech. Do nozdrzy wdarł się charakterystyczny dla tego miasta smród spalin i brudu. Mogło to się wydawać absurdalne, ale uwielbiała ten zapach. Uspokajał ją. Z tym miastem wiązała wiele cudownych wspomnień i gorąco wierzyła, że właśnie tu odnajdzie spokój i poskłada swoje życie na nowo.
Jak na zawołanie podjechała taksówka. Starszy pan w białym turbanie uśmiechnął się do niej życzliwie.
– Taxi, miss? – zapytał zobcym akcentem.
Skinęła głową i wskazała na walizkę.
– Pomoże mi pan ją zapakować?
– Oczywiście. – Taksówkarz wyskoczył z samochodu i zajął się bagażem.
Mężczyzna wyglądał na osobę dobrze po sześćdziesiątce. Był bardzo chudy i żylasty, ale z krzepą osiłka. Walizkę podniósł i zapakował, jakby ważyła całe nic. Skojarzył się jej z joginem, chyba przez ten turban. Poczuła, że z tym mężczyzną nic jej nie grozi. Wsiadła do samochodu, zapięła pasy i podała kierowcy karteczkę z adresem. Pan jogin, jak go nazwała w myślach, skinął głową. Włączył silnik i ruszył. Kiedy znaleźli się już na autostradzie prowadzącej na Manhattan, od razu utknęli w korku. Welcome in New York – pomyślała. Wyciągnęła telefon z amerykańską kartą, której od ponad roku nie używała, i wykręciła znajomy numer. Po kilku sygnałach usłyszała ukochany szczebiot.
– Witaj, kwiatuszku, już wylądowałaś?
– Hej, babciu, już jestem w taksówce. Lot był udany, bez większych problemów. – Postanowiła, że pominie szczegóły swojej paniki podczas lądowania.
– No to cudownie. Wracam z San Francisco za trzy dni. Strasznie żałuję, że nie mogłam odebrać cię z lotniska – powiedziała z żalem jej babcia – ale tego wyjazdu nie mogłam przełożyć, kwiatuszku. Kobiety z domu Purpurowa Róża od miesięcy planowały jubileuszowy festyn, nie mogłam ich zawieść.
Babcia od lat udzielała się w licznych akcjach charytatywnych. Jakiś czas temu poszerzyła swoją działalność filantropijną o inne stany i od tamtej pory, co rusz jeździła od miasta do miasta ze swoimi wykładami na temat dobroczynności. W dzieciństwie Hannah wielokrotnie była świadkiem jej wystąpień. Fascynowało ją to, z jakim zapałem ta niespełna siedemdziesięcioletnia, filigranowa kobieta o bujnych, gęstych, siwych włosach i lśniących brązowych oczach przemawiała do tłumu. Zachęcała do angażowania się w akcje społeczne wspierające kobiety i dzieci, które doświadczyły przemocy w rodzinie. Z opowiadań taty wiedziała, że babcia właśnie w takim domu się wychowywała.
– Babciu, ile razy mam ci powtarzać, że nie ma problemu? Przyleciałam tu na kilka lat, jeszcze będziesz miała mnie dosyć – żartowała.
– Ciebie dosyć? – prychnęła kobieta. – Nigdy! Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że będę cię miała przy sobie, kwiatuszku.
Hannah poczuła uciskającą ją gulę w gardle. Do tej pory nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo tęskniła za babcią i tym miastem.
– Kończę, babciu, telefon mi pada, widzimy się po twoim powrocie. – Nie czekając na odpowiedź, rozłączyła się.
Oparła głowę o szybę, wbijając wzrok w mijane budynki. W Nowym Jorku była wiele razy. Babcia mieszkała na Manhattanie, bliżej południowej strony Central Parku, w jednym z tych pięknych apartamentowców przy piątej alei. Spędzała u niej niemal każde wakacje, stąd jej brak problemów z językiem angielskim. Babcia zaszczepiła w niej miłość do literatury angielskiej, szczególnie sióstr Brontë i poezji Lorda Byrona. Broadwayowskie przedstawienia były dla niej jak dla innych wyjścia do kina, a muzeum MOMA czy Metropolitan Museum of Art traktowała niemal jak drugi dom. To były cudowne i beztroskie lata. Babcia ze swoją artystyczną duszą wprowadziła ją w niesamowity świat sztuki.
Rodzice naukowcy, wykładowcy fizyki na Uniwersytecie Warszawskim, mieli odmienne spojrzenie na otaczającą ich rzeczywistość. Dla nich na wszystko istniał wzór i równanie. Może właśnie dlatego w ich komunikacji pojawiały się tarcia. We wczesnym dzieciństwie kontakt z babcią miała sporadyczny, żeby nie powiedzieć zerowy. Wynikało to z kłótni między tatą a jego matką. Nigdy nie poznała szczegółów, ale z perspektywy czasu wydedukowała, że babcia nie akceptowała wyjazdu swojego syna do dzikiego kraju, jakim była dla niej Polska. No cóż, ojciec się zakochał. Z tym nie można było dyskutować. Oszalał na punkcie matki Hannah i nie było mowy o powrocie do Stanów. Z biegiem czasu, kiedy babcia zaczęła odwiedzać ich w Warszawie, przekonała się, jaki to piękny kraj i jacy serdeczni ludzie w nim mieszkają, a przede wszystkim jak szczęśliwy jest jej syn ze swoją rodziną. Ich stosunki ociepliły się i relacja przybrała na intensywności. Od tamtej pory Hannah regularnie odwiedzała babcię. Rozumiały się doskonale. Babcia dokładała wszelkich starań, by zapewnić wnuczce atrakcje podczas corocznych wakacji, jednak wszystko zostało brutalnie przerwane ponad rok temu, tuż przed końcem roku szkolnego, krótko przed zaplanowanym kolejnym lotem do Nowego Jorku. Po tamtych wydarzeniach nic już nie było takie samo i nigdy już nie miało być. Lot odwołano. Rodzice powiedzieli babci, że Hannah ma dodatkową szkołę letnią. Nie powiedzieli prawdy i słusznie, bo ta mogłaby ją zabić.
Nagle poczuła gwałtowne hamowanie. Pan jogin odwrócił się do niej i oznajmił z uroczym uśmiechem, że dotarli na miejsce. Wysiadła z auta, zapłaciła za kurs i odebrała walizkę. Pożegnała się i ruszyła w stronę bramy otaczającej budynek, w którym miała zamieszkać. Rozejrzała się dookoła. Na ulicy panował względny spokój, jeśli porównać to, co się tu działo, ze zgiełkiem i gwarem w centrum Manhattanu. Uśmiechnęła się do siebie. No dobra, Hannah, zaczynamy, nie ma odwrotu – pomyślała.
W środku akademika panowała ogłuszająca cisza przerywana jedynie jednostajnym klikaniem portiera w klawiaturę komputera. W pomieszczeniu unosił się zapach środka do mycia podłóg pomieszany z aromatem kawy. Przywitała się z panem siedzącym za biurkiem. John – przeczytała na jego plakietce, był mężczyzną w średnim wieku z głębokimi bruzdami pokrywającymi całe czoło. Brwi okalające jego oczy były siwe i bardzo długie, co sprawiało, że wyglądały groźnie, jednak spojrzenie miał łagodne. Mężczyzna uśmiechnął się życzliwie i podał dokumenty do wypełnienia. Kiedy się z nimi uporała, odebrała klucz z numerem pokoju i ruszyła w stronę windy.
Zamek zazgrzytał, kiedy go otwierała. Drzwi nieprzyjemnie skrzypnęły. Weszła do środka. Pokój 506A w akademiku Carman Hall dla studentów pierwszego roku na Columbia University w mieście Nowy Jork. Brzmiało cudownie. W tym pomieszczeniu miała spędzić najbliższe kilka lat. Na pierwszym planie ujrzała drewniane, wąskie łóżko zasypane kolorowymi ubraniami i koronkową bielizną – znak, że współlokatorka, kimkolwiek była, już się wprowadziła i skorzystała z pierwszeństwa wyboru. Zajęła wolne łóżko stojące pod oknem. Pokój był tak maleńki, że zastanawiała się, czy nie będą sobie nawzajem zabierać tlenu podczas snu. Rzuciła torbę na podłogę i podeszła do okna. Musiała mocniej szarpnąć, by je otworzyć, jednak gdy stare zawiasy w końcu puściły, poczuła podmuch ciepłego, letniego powietrza wymieszanego z zapachem spalin. Od razu pokój wypełnił zgiełk ruchu ulicznego. Wyjąca w oddali syrena, chyba ambulansu, przeplatana klaksonami tworzyła typową nowojorską muzykę.
Uwielbiała to miasto, uwielbiała jego zapach i dźwięki. A teraz miała jeszcze nadzieję, że uda jej się w nim zatopić i że pochłonie wszystkie jej demony. Modliła się w duchu, by odnaleźć tu spokój. Jak absurdalnie by to nie brzmiało, na to właśnie liczyła. Że wielkomiejska dżungla pomoże jej zapomnieć. Zmęczona położyła się na łóżku. Wielogodzinny lot z Polski, a do tego sześciogodzinna zmiana czasu sprawiły, że padała z wyczerpania. Poczuła się przytłoczona zmianami. Okoliczności przybycia do Stanów Zjednoczonych nie były sprzyjające. Rodzice nie pochwalali jej decyzji, by studiowała na drugim kontynencie. Próbowali przekonywać, że to nie najlepszy pomysł, że uczelnie w kraju są świetne i nie ma potrzeby szukać szczęścia tak daleko. Poprosiła, by uszanowali decyzję, jaką podjęła, i w końcu na to przystali. Nie zmieniało to jednak faktu, że było jej smutno ich zostawiać. Potrzeba ucieczki była jednak silniejsza.
Po krótkiej drzemce reszta popołudnia upłynęła jej na rozpakowywaniu walizki. Szybko się z tym uporała. W końcu ile można było pomieścić w bagażu o limicie dwadzieścia trzy kilogramy? Nigdy zresztą nie przywiązywała się do rzeczy materialnych, no może poza książkami. Większość miejsca w walizce zajęły właśnie one. Nad łóżkiem wisiała mała półeczka, na której poustawiała ulubione tytuły. Na samym dnie bagażu znalazła ramkę ze zdjęciem jej z rodzicami. Opuszkiem palca przejechała po ich twarzach. Pamiętała doskonale, kiedy fotografię zrobiono. Dokładnie tydzień przed tym, jak jej życie się skończyło. Tata wyprawiał imieniny dla rodziny i przyjaciół. Ciocia Ala uprała się, że musi im zrobić zdjęcie, twierdząc, że Hannah zaraz opuści rodzinne gniazdo i trzeba uwiecznić moment, kiedy jeszcze są razem. Fotografia aż tryskała szczęściem i miłością. Szybko otarła zbłąkaną łzę z policzka. Zdawała sobie sprawę, że będzie tęsknić za nimi i że już nigdy jej rodzina nie będzie tak szczęśliwa, jak na tym zdjęciu. Obiecywali sobie, że będą się odwiedzać tak często, jak tylko się da, ale kogo chcieli oszukać? Lot do Stanów to duży koszt, szczególnie dla nauczycieli akademickich. Oczywiście mogli liczyć na pomoc babci w kwestii finansowej, ale tata prędzej poszedłby zbierać grzyby w lesie i potem sprzedawałby je przy drodze, niż poprosił babcię o wsparcie. Duma by mu na to w życiu nie pozwoliła, a Hannah nigdy by nie podważyła decyzji ojca. Tak czy inaczej wiedziała, że prędko ich nie zobaczy.
Pogrążona w myślach o domu, przyłożyła głowę do poduszki i znowu odpłynęła w sen. Jet lag dawał o sobie znać.
Obudziło ją szuranie butów po podłodze. Otworzyła oczy i zobaczyła, że wpatrują się w nią trzy osoby: dwóch wielkich facetów i mała ruda dziewczyna. Zerwała się z łóżka, nie do końca orientując się, gdzie jest. Przestraszona krzyknęła. W panice uznała, że na pewno chcą ją skrzywdzić. Odruchowo wcisnęła się w róg pokoju i zakryła dłońmi głowę. Zaczęła się trząść. Poczuła, jak do oczu napływają jej łzy. Jeden z chłopaków wykonał ruch w jej kierunku. Chciała się cofnąć, ale za sobą miała tylko ścianę. Skuliła się jeszcze bardziej, czekając na atak.
– Proszę, nie róbcie mi nic złego – wyszeptała drżącym głosem.
Po chwili drugi chłopak podbiegł do niej, chwycił ją za ramiona i krzyknął:
– Ej, mała! Uspokój się! Odbiło ci?
Jego uścisk był na tyle mocny, że zmusił ją, by podniosła wzrok i spojrzała mu w twarz. Wpatrywał się w nią intensywnie, groźnie, a zarazem z odrobiną troski. Miał piękne oczy. Błękitne, skojarzyły jej się z odcieniem oceanu skąpanego w słońcu. Krystaliczne, przejrzyste. Zamilkła i powoli zaczęła się uspokajać. Z hipnozy wyrwał ją głos dziewczyny.
– Will, odsuń się, bo znowu zacznie krzyczeć, ja z nią pogadam. – Po tych słowach podeszła bliżej z wyciągniętą dłonią. – Cześć, jestem Kate, niezły masz wokal, muszę przyznać, ale nie musiałaś aż tak głośno nam go prezentować. – Uśmiechnęła się i dodała: – A ty jak masz na imię?
Spojrzała na nich zmieszana. Dotarło do niej gdzie jest i jak idiotycznie musiało to wyglądać z ich perspektywy. Najchętniej schowałaby się w jakiejś dziurze, gdzie nikt by jej nie znalazł.
Po tym, co ją spotkało, unikała kontaktów z ludźmi, ograniczając je do minimum. Jednocześnie była świadoma, że w Nowym Jorku nikt o niczym nie wiedział. Musiała pamiętać, by w nowym otoczeniu zachowywać się normalnie, jak każda zdrowa dwudziestolatka. Tylko że już nie wiedziała, co znaczy normalnie.
Z zamyślenia wyrwało ją chrząkniecie Kate przypominające, że czeka na odpowiedź.
– Yhm, H… Ha… Hannah. Mam na imię Hannah.
– Witaj, Hannah, miło nam cię poznać, przepraszam, że cię wystraszyliśmy – dodała z troską.
Musiała szybko otrząsnąć się ze złych wspomnień i przestać robić z siebie idiotkę przed współlokatorką i jej kumplami. Wciągnęła głośno powietrze, starając się brzmieć swobodnie:
– To ja was przepraszam, byłam strasznie zmęczona po długim locie. Męczy mnie jet lag i chyba z tego wszystkiego przyśnił mi się koszmar, którego teraz nawet nie pamiętam – powiedziała na jednym wydechu i chyba zabrzmiało to mało wiarygodnie, bo cała trójka spojrzała na nią z niedowierzaniem.
– No cóż – odparła Kate, spoglądając na chłopaków. – Tak czy owak, pozwól, że przedstawię ci tych dupków. Mój kopnięty brat Will… – Pokazała na chłopaka, który przed chwilą ją uspokajał. Wysoki, dobrze zbudowany, krótko ostrzyżone czekoladowe włosy, ostro zarysowana linia żuchwy, spojrzenie zimne i pozbawione emocji. Spod ciemnego, spranego T-shirtu wystawały tatuaże. Nie miała czasu się im bliżej przyjrzeć. Zresztą nawet o tym nie pomyślała. Jego postawa była tak dominująca i przerażająca, że strach było nawet patrzeć w jego kierunku. – …i jego jeszcze bardziej walnięty przyjaciel Thomas. – Zaśmiała się i szturchnęła chłopaków zadziornie.
Thomas był równie wysoki i barczysty, ale zdecydowanie wyglądał przyjaźniej. Uśmiechał się życzliwie, ukazując drobne zmarszczki wokół oczu i dołeczki w policzkach. Blond włosy dodawały mu chłopięcego, lekko figlarnego uroku. Był zdecydowanym przeciwieństwem Willa, który patrzył na nią chłodno z zaciśniętymi zębami.
Widać było, że ta trójka się przyjaźni. Przyglądała się im z zazdrością. W Polsce zostawiła najlepszego przyjaciela, Maksa, jedyną osobę, której ufała poza rodzicami i babcią. Wiedział o niej wszystko, dosłownie wszystko, znał nawet jej najmroczniejsze tajemnice. W chwilach takich jak ta tęskniła za nim bardzo.
W pokoju zapanowała duszna cisza. Thomas chyba poczuł potrzebę rozładowania napięcia.
– Zbieraj się, Katie, lecimy na kolację. – Spojrzał w jej kierunku. – Do zobaczenia, Hannah, miło było cię poznać… – zawahał się – …yyy, tak myślę.
– Taa, bardzo miło – rzucił złośliwie Will.
Po tych słowach cała trójka wyszła. Kate, zamykając drzwi, krzyknęła, że zobaczą się później. Kiedy myśleli, że już ich nie słyszy, zaczęli komentować jej zachowanie.
– Współczuję, Kate, ale masz wariatkę w pokoju – usłyszała gorzkie słowa Willa.
– Przestań, miała zły sen. – Kate wyraźnie jej broniła.
Will dodał coś jeszcze w złośliwym tonie, ale nie zrozumiała co. Ich kroki się oddalały, aż w końcu nastała cisza.
Została sama. Zalała ją fala wstydu i smutku. Od roku tak właśnie była postrzegana, jak wariatka. Może to nie był dobry pomysł, że zdecydowała się na pokój dwuosobowy – zastanawiała się. Trzeba było dopłacić kilkaset dolarów za jedynkę. Niestety taka ekstrawagancja nadszarpnęłaby budżet stypendium, a wiedziała, że nie może pozwolić sobie na nieuzasadnione wydatki. Nie chciała prosić babci o pomoc. Była skazana na współlokatorkę i jej gości, czy się jej to podobało, czy nie.
Po niefortunnym początku znajomości ze współlokatorką straciła ochotę na zwiedzanie kampusu. Zamiast tego wzięła szybki prysznic, który nieco ją zrelaksował. Potem ubrana w piżamę postanowiła poczytać przed snem. Do rozpoczęcia zajęć zostały trzy dni i planowała wykorzystać ten czas na zapoznanie się z kampusem i okolicą. Od jutra wszystko będzie lepiej – obiecała sobie. Przez chwilę zastanawiała się, kiedy wróci Kate, przecież było już późno. Nastawiła budzik na ósmą i zgasiła światło. Zasnęła bez problemu, co w jej przypadku było prawdziwym sukcesem.
Obudziła się przed budzikiem, a właściwie została obudzona gwałtownym otwarciem drzwi. Usłyszała chichot Kate.
– Dobra, braciszku, jak widzisz, dotarłam bezpiecznie do pokoju, bez żadnego chłopaka pod pachą. Możesz teraz spokojnie spadać do siebie i uznać się za bohatera mojej cnoty.
– Cśś, obudzisz ją – szepnął Will – jesteś pijana i bełkoczesz – dodał z dezaprobatą w głosie.
Leżała nieruchomo. Nie chciała, by wiedzieli, że ją obudzili.
– Dobra, dobra już jestem cicho. Ej, zobacz, jak spokojnie wygląda, kiedy śpi. Ładna jest, nie?
– Taka sobie – odpowiedział niedbale. – Idź spać, Katie, widzimy się jutro, a właściwie dzisiaj. Nie zarzygaj sobie łóżka.
Po tych słowach wyszedł i cicho zamknął drzwi. Kate jeszcze przez pięć minut kręciła się po pokoju. Potem weszła do łazienki. Hannah leżała odwrócona plecami. Nie widziała, co robi jej współlokatorka, ale z odgłosów dobiegających z łazienki domyśliła się, że zwraca alkohol, jaki przyjęła tej nocy. Kiedy skończyła wymiotować, wyszczotkowała zęby i położyła się do łóżka. Po chwili oddech Kate się wyrównał. Zasnęła. Hannah zerknęłam na zegarek stojący na szafce nocnej – nie było jeszcze szóstej. Intensywny ten pierwszy dzień nowego życia – pomyślała. Miała nadzieję, że kolejne nie będą obfitowały w tyle wrażeń. Marzyła jedynie o spokojnym studiowaniu i zakopaniu się w książkach, tylko to dawało jej poczucie bezpieczeństwa. Z tą myślą ponownie zapadła w sen.
Kiedy budzik zadzwonił o wyznaczonej godzinie, szybko go wyłączyła, żeby nie obudzić Kate, która z pewnością potrzebowała wielu godzin snu, by zebrać siły na walkę z kacem. Słońce przedzierało się przez szpary w bambusowych roletach, zapowiadając piękny dzień. Idealny na zwiedzanie miasteczka uniwersyteckiego. Wyplątała się z pościeli i przemknęła na palcach do łazienki.
Są dwie poranne czynności, które sprawiają, że dzień można zacząć cudownie. Pierwsza to kubek gorącej kawy ze spienionym mlekiem, bez cukru czy innych ulepszaczy, a druga to, również gorący, prysznic. Na kawę musiała jeszcze poczekać, za to prysznic był na wyciągnięcie ręki. Nauczona bolesnym doświadczeniem z poprzedniego wieczoru, że na ciepłą wodę trzeba czekać, odkręciła kran, pozwalając spłynąć zimnej. Dzień wcześniej, niczego nieświadoma, wpadła pod lodowaty strumień.
Odczekała chwilkę, wykorzystując ten czas na umycie zębów. Kiedy weszła do kabiny, poczuła oczyszczającą moc gorącej wody. Po raz pierwszy od dłuższego czasu pomyślała, że może się uda wrzucić życie na właściwy tor. Była w Nowym Jorku czystą kartką, nikt nic o niej nie wiedział. Miała przy sobie babcię i perspektywę zaprzyjaźnienia się z lokatorką. Planowała na nowo zbudować własny świat, bez przeszłości, która została daleko za oceanem.
Po dokładnym namydleniu ciała brzoskwiniowym żelem i starannym spłukaniu pachnącej piany, zakręciła wodę. Owinęła się ręcznikiem i stanęła przed lustrem. Przejechała ręką po srebrnej, zaparowanej tafli. Zobaczyła swoje odbicie. Dziewczynę z długimi, czekoladowo-brązowymi włosami i dużymi oczami w kolorze bursztynu, otoczonymi czarnymi rzęsami i brwiami. Wyraźnie zaznaczone kości policzkowe, wystające obojczyki, sterczące łopatki. Ostatnimi czasy dużo straciła na wadze. Opuściła ręcznik na podłogę. Ujrzała odciśnięte pod skórą żebra, drobne piersi, zapadnięty brzuch, a po lewej stronie podbrzusza obrzydliwą, szarpaną bliznę. Pamiątkę po wieczorze, który ją zniszczył. Opuszkami palców obrysowała kształt zagojonej rany. Wciąż bolała przy dotyku. Ale ból fizyczny był niczym w porównaniu z psychicznym. Wzdrygnęła się na wspomnienie okropnych scen z przeszłości. Nie chciała do nich wracać, ale natrętne myśli były jak bumerang. Rodzice próbowali nakłonić ją na terapię, sprawdzili nawet w kampusie i podali nazwisko psycholog, z którą miała się skontaktować, ale nie czuła się jeszcze na siłach, by rozdrapywać na nowo całą historię. Musiała przyznać jednak sama przed sobą, że potrzebuje pomocy. Dowodem była choćby reakcja na Kate, jej brata oraz kolegę. Zdecydowanie do zdrowych nie należała.
Starannie wysuszyła ręcznikiem włosy – podarowała sobie użycie suszarki, za dużo narobiłaby hałasu – założyła sportowy stanik, biały T-shirt, siwe spodnie rurki i czarne trampki. Następnie zarzuciła na siebie długi, czarny, wyciągnięty sweter. Z makijażu zrezygnowała.
Na korytarzu panowała cisza. Zajęcia rozpoczynały się dopiero w poniedziałek i jeszcze nie wszyscy studenci wprowadzili się do akademika. Na dół zjechała windą. W recepcji nie było nikogo. Pchnęła ciężkie drzwi wejściowe i od razu jej twarz została zalana promieniami słońca. Cudownie. Ruszyła w stronę ulicy Broadway, bo wyczytała na forum dla nowych studentów, że niedaleko jest Starbucks, a to był jej pierwszy punkt wycieczki. Dwie przecznice dalej ujrzała wyczekiwany zielony napis.
W kawiarni jeszcze nie było dużego ruchu, więc zamówiła kawę i już po chwili cieszyła się gorącym cappuccino. Najważniejszy jest pierwszy łyk, bo wraz z nim dociera do nozdrzy aromat, a to on przecież sprawia, że kawa smakuje tak dobrze. Nie bez znaczenia była również pianka z mleka okraszona posypką z cynamonu. Od zawsze zdejmowała wieczko z tekturowego kubka, by mieć do niej dostęp. Z kawą w ręce ruszyła na zwiedzanie kampusu. Wydział literatury, który wybrała jako kierunek główny, mieścił się w Schermernhorn Hall. Według jej obliczeń dotarcie do niego z akademika miało zająć nie więcej niż dziesięć minut. Po drodze minęła słynny Pulitzer Hall, w którym mieścił się wydział dziennikarstwa. Majestatyczny budynek z elementami czerwonej cegły i kolumnami przy głównym wejściu robił wrażenie. Studentów witał zaś pomnik Thomasa Jeffersona. Skręciła w College Walk, otoczony drzewami deptak prezentowany w niemal każdym folderze reklamującym uniwersytet. Patrząc na rozstawione co kilka metrów ławeczki, wyobrażała sobie, że za kilka dni o tej porze wszystkie będą zajęte przez studentów. Spacerowała powoli, rozkoszując się ciszą przerywaną jedynie trelami ptaków. Minęła przepiękną Low Library z olbrzymią kopułą. Czytała, że ta biblioteka teraz pełniła już tylko funkcje reprezentacyjne, ale kiedyś mieścił się tam imponujący księgozbiór przeniesiony obecnie do Butler Library. Od dziecka uwielbiała przesiadywać w bibliotekach. Zapach starych książek pomieszany z kurzem miał na nią kojący wpływ. Dodatkowo cisza panująca w tego typu miejscach dodawała im pewnej tajemniczości.
Każdy budynek, jaki do tej pory widziała na terenie uniwersytetu, zachwycał. Czuło się, że to miejsce jest wyjątkowe, oderwane od reszty metropolii. Cieszyła się, że zwiedza kampus, kiedy jest niemal pusty, bo mogła wsłuchać się w szept murów otaczających ją z każdej ze stron. Wyzierała z nich historia dziesiątków minionych lat. Oddychała pełną piersią, by wchłonąć panujący tam klimat.
W końcu doszła do budynku wydziału. Spojrzała na zegarek. Spacer zajął jej osiem minut – super. Przeszył ją dreszcz podniecenia. Tu miała zacząć przygodę z literaturą angielską.
Długo się zastanawiała nad wyborem kierunku. W poprzednim życiu, jak określała czas sprzed napadu, marzyła o psychologii. Wyobrażała sobie siebie w przytulnym gabinecie, w którym pomagałaby pacjentom wychodzić z traumy lub po prostu wskazywać jasne strony życia tym, którzy się w nim pogubili. Od ponad roku wiedziała, że psychologia już na zawsze pozostanie tylko w sferze marzeń. Jej umysł, ciało i dusza były tak zniszczone, że czuła, iż ogarnięcie samej siebie zajmie jej resztę życia. O ile w ogóle będzie to możliwe. Pozwoliła sobie jednak na realizację namiastki własnych marzeń, zapisując się na fakultet z psychologii klinicznej. Tak dla siebie, hobbistycznie. Jeśli chodzi o literaturę, to molem książkowym była, odkąd nauczyła się czytać. Z wiekiem jej gust literacki zmieniał się kilkakrotnie, ale ostatecznie ukształtowały go godziny spędzone z babcią na omawianiu klasycznych dzieł literatury angielskiej. Zakochana była w Starej Anglii, dworach, dworkach i polach usianych wrzosami. Doskonale orientowała się w historii wyspy. To właśnie pasja czytania przerodziła się w chęć studiowania i zgłębiania magii pióra i słowa. Przygotowanie się do studiowania w Stanach było jej jedyną siłą napędową przez ostatnie dwanaście miesięcy. Na szczęście, by uzyskać doskonałe wyniki z egzaminów i dostać się na uczelnię z ligi bluszczowej, musiała ciężko pracować. Głowę miała zaprzątniętą nauką.
Z rozmyślań wyrwał ją dźwięk rowerowego dzwonka.
– Uważaj, jak chodzisz!! – wrzasnął rowerzysta, ledwo ją wymijając.
Odskoczyła na trawnik. Resztki niedopitej kawy wylały się na jej spodnie i sweter. Wyciągnęła chusteczki i zaczęła wycierać spodnie. Plama była ogromna. Wiedziała, że w tym momencie spacer dobiegł końca. Przez taką głupotę musiała wracać do akademika. Dobrze, że nie miała daleko. Każdy dodatkowy kwadrans przy porannym wstawaniu był skarbem. Szczególnie że należała do osób, które po przebudzeniu potrzebują czasu na dojście do siebie. Maks zawsze się z niej śmiał, gdy szli do szkoły, że zamiast z nim rozmawiać, tylko mruczy zaspana.
O Boże, Maks. Musiała do niego zadzwonić. Nie dała znać po przylocie, a przecież mu obiecała. Na pewno się martwił, tym bardziej że polski numer wyłączyła. Na lotnisku uruchomiła kartę, której używała w Stanach, a ten numer znali tylko rodzice i babcia. Usiadła na ławeczce przed wejściem do akademika i wybrała numer przyjaciela. Po kilku sygnałach ogłuszył ją krzyk po drugiej stronie słuchawki.
– Hannah, czyś ty oszalała? Myślałem, że umrę z nerwów. Masz u mnie duży minus i dziesięć punktów karnych. Miałaś zadzwonić zaraz po wylądowaniu. – Był naprawdę nieźle wkurzony.
– Hej, Maks, strasznie cię przepraszam – wyszeptała skruszona. – Wybacz. A tak w ogóle, to skąd wiedziałeś, że to ja? Nie znałeś tego numeru.
– Kochana, nie trzeba być Einsteinem, by domyśleć się, że kierunkowy plus jeden to Stany Zjednoczone – westchnął poirytowany. – Wracając do tematu, mała, wolałbym, żeby się okazało, że twoje milczenie spowodowane było szaloną imprezą do bladego świtu, a nie zamulaniem w pokoju.
– Wiem, że byś tak wolał, ale prawda niestety jest nudna i szara. Wiesz, że imprezy to nie moja bajka.
– Och, przestań chować się w tej swojej skorupie, wyjdź do ludzi – westchnął rozdrażniony. – Zresztą, jestem przekonany, że w takim mieście jak Nowy York, ktoś cię z tej skorupy wytrząśnie, czy ci się to podoba, czy nie.
– Ok, czy możemy zmienić temat? – Teraz to ona okazała zniecierpliwienie. Nie chciała po raz setny tego przerabiać. Maks uważał, że najlepszym lekarstwem jest nieoglądanie się za siebie. W teorii brzmiało to logicznie, w praktyce już niekoniecznie.
– Dobrze, maleńka, nie denerwuj się. Opowiadaj, jaka jest twoja lokatorka, jak wygląda pokój. Ile osób poznałaś? Jak wygląda kampus? Chcę wiedzieć wszystko. Może wtedy moja zazdrość, że jesteś w centrum świata, nieco zblednie – zaśmiał się serdecznie.
Przez kolejne piętnaście minut opowiadała z dokładnością księgowej o wszystkim, no prawie wszystkim, co się do tej pory wydarzyło. Nie wspomniała o okolicznościach poznania Kate i jej brata. Uznała, że nie będzie martwić przyjaciela. Zakończyła rozmowę, uroczyście przyrzekając dzwonić regularnie. Głos Maksa sprawił, że zrobiło się jej lżej na sercu. Przyjaźnili się od podstawówki, mogli polegać na sobie zawsze, bez względu na okoliczności. Wiedziała, jak bardzo przeżył to, co ją spotkało. Wyrzucał sobie, że nie udało mu się powstrzymać napastników. Zapewnienia, że nie miał szans w starciu z nimi, w ogóle do niego nie docierały. Tragiczne wydarzenia tylko umocniły więź między przyjaciółmi. Był wspaniałym człowiekiem i jej pokrewną duszą. Dostał się na architekturę do Gdańska, choć żeby tam studiować musiał wiele poświęcić; jego rodzice nie pochwalali tego wyboru, twierdząc, że to zawód dla lalusiów. Oznajmili, że na jego edukację łożyć już nie będą. Od ponad roku doskonale łączył studia i pracę w barze. Imponował jej swoją determinacją i zaciętością w realizowaniu marzeń.
Przypomniała sobie o wysychającej plamie po kawie. Ruszyła w stronę akademika, by w końcu zdjąć klejące się spodnie. Kiedy drzwi windy już miały się zamknąć, ktoś gwałtownie je szarpnął. Do kabiny wtoczyła się grupa ludzi. Skulona w kącie, opatuliła się szczelniej swetrem i wbiła wzrok w podłogę. Rozmawiali głośno o imprezie z poprzedniego wieczoru. Jakaś dziewczyna tak piskliwie chichotała na każde zdanie wypowiedziane przez chłopaków, że gdyby jej nawet powiedzieli, że jest kompletną idiotką, też by się zaśmiewała. Od tego dźwięku Hannah pękały uszy. Była załamana, że windy zawsze są takie ciasne. Nie miała możliwości ucieczki od tego rechotu. Nagle śmiech ustał i usłyszała męski głos:
– Hannah?
Zamarła. Przecież nikogo tu nie znała, nikogo oprócz… Podniosła ostrożnie wzrok. I wtedy ich zobaczyła.
– Thomas? Will? – wybełkotała.
W jednej windzie znalazła się ze świadkami jej ataku paniki oraz z długonogą blondynką uwieszoną na ramieniu Willa, właścicielką świdrującego śmiechu. W duchu słała modły do wszystkich świętych, by zniknąć stamtąd jak kamfora. Poczuła na sobie przenikliwe spojrzenie brata współlokatorki. Patrzył na nią w nieodgadniony sposób. Trochę zły, złośliwy, jednocześnie zaciekawiony. Milczał. To Thomas ją rozpoznał i to on kontynuował:
– Ledwo cię poznałem, tak się schowałaś pod tym swetrem. Jak pierwsza noc w Columbii? Żałuj, że nie byłaś na imprezie inauguracyjnej. To był odjazd, prawda, Will? – zwrócił się do kumpla, ale ten nawet nie udawał, że planuje odpowiedzieć. Wzruszył tylko ramionami.
– Kto to jest, kotku? – zaszczebiotała blondynka, skanując Hannah przy tym bezlitośnie. Domyśliła się, że kotkiem był Will. Mimo woli drgnął jej mięsień w kąciku ust, ale szybko nad nim zapanowała. Ostatnie czego potrzebowała, to być przyłapaną na tym, że śmieje się z „kotka”. Niestety Will chyba to zauważył, bo jego wzrok stał się jeszcze bardziej mroczny. Nagle wypalił:
– Amber, to jest ta dziewczyna, o której opowiadaliśmy wczoraj na imprezie. Współlokatorka Katie, ta, co darła się jak wariatka, gdy weszliśmy do pokoju. – Ostatnie słowa wypowiedział z szyderczym uśmiechem, patrząc Hannah prosto w oczy.
Uciekła wzrokiem od jego palącego spojrzenia. Poczuła łzy zbierające się w kącikach oczu. Zagryzła policzki i starała się nie rozpłakać. Nie wiedziała dlaczego był taki złośliwy. Czy był taki dla wszystkich, czy tylko w niej upatrzył sobie ofiarę? – zastanawiała się.
Amber szerzej otworzyła oczy, a na jej twarz wypłynął grymas zniesmaczenia i pogardy. O tak, to na pewno była pogarda. Po jej reakcji można było wywnioskować, że wczoraj szczegółowo omawiali sytuację. I że mieli przy tym niezły ubaw. Oczy zapiekły jeszcze bardziej. Musiała się szybko wydostać z tej przeklętej windy. Nagle, jakby ktoś wysłuchał jej błagań, winda się zatrzymała. Pierwsza wytoczyła się ropucha (tak nazwała w myślach Amber, bo jej śmiech był kopią żabiego rechotu), następnie Thomas, a za nim Will. Thomas przytrzymał drzwi.
– Hannah, idziesz z nami? Musimy obudzić Kate, na pewno odsypia wczorajsze szaleństwo.
Spojrzała na niego szklanymi oczami i cicho, z gulą w gardle odpowiedziała:
– Oj, właśnie przypomniałam sobie, że zostawiłam telefon na ławce, muszę wracać. – Kiedy wypowiedziała to zdanie, uzmysłowiła sobie, że telefon trzyma w dłoni. Wzrok Toma powędrował w jego stronę.
– Rozumiem, to wracaj, żeby nikt ci go nie ukradł. Słyszałem, że po kampusie kręcą się złodzieje. Trzeba uważać. – Jego spojrzenie wyrażało zrozumienie.
– Dziękuję – wyszeptała. Była mu wdzięczna, że jej nie zdemaskował.
Kiedy tylko drzwi się zamknęły, rozpadła się na kawałeczki. Już nie musiała się powstrzymywać. Łzy spływały po policzkach. Wybiegła z budynku. Na szczęście nikt w tym czasie nie przechodził. Znalazła ławkę otoczoną krzewem berberysu, której nie było widać, gdy wychodziło się z akademika.
Na ławce spędziła dobrą chwilę, zanim się uspokoiła. Musiała wymyślić plan na resztę dnia. Nie mogła wrócić do pokoju, nie teraz. Nie chciała ryzykować kolejnego ciosu od złośliwego brata Kate. Postanowiła w pierwszej kolejności znaleźć sklep, w którym kupi spodnie. Chodzenie z wielką plamą po kawie nie należało do przyjemności.
Niedaleko znajdowała się stacja metra, przy sto szesnastej ulicy. Uwielbiała nowojorskie metro. Dużo z niego korzystała, kiedy odwiedzała babcię. Słyszała wiele opinii, że metro to sam brud, szczury i karaluchy, i owszem, to była prawda, ale to było normalne w podziemiach tak dużej aglomeracji. A ona mogła znieść wszystko dla tych cudownych koncertów, jakie artyści odgrywali na peronach. Zdarzało się jej zmieniać plany podróży, byle tylko postać kwadrans i posłuchać, jak ktoś gra. Metro to również znakomity punkt obserwacyjny. Widziała tysiące dziwnych postaci i zachowań. Wielu szaleńców mówiących do siebie lub artystów recytujących poezję wielkich klasyków. Trudno było odróżnić jednych od drugich. Można było obserwować emocje wymalowane na twarzach: smutek, zmęczenie, radość, miłość, rozgoryczenie. Ludzie byli tak różni, że obserwowanie ich było dla Hannah fascynującą rozrywką.
Wsiadła do pociągu linii numer jeden. Po zaledwie kilku minutach była już na trzydziestej czwartej ulicy. Kilkaset metrów dalej, na Herald Square mieścił się ogromny dom towarowy Macy’s. Była w nim już kiedyś – moloch, miał chyba z sześć pięter i podzielono go na część męską i damską. Pomiędzy nimi były stare drewniane schody ruchome, którymi uwielbiała jeździć, podczas gdy babcia robiła zakupy. Kiedy ponownie na nich stanęła, przypomniały jej się cudowne chwile spędzone w tym sklepie. Babcia pozwalała jej przymierzać najdziwniejsze stroje, a im bardziej ekstrawaganckie zakładała, tym szerszym uśmiechem babcia ją obdarzała. Przejechała dłonią po poręczy, pod palcami poczuła nierówności i wyżłobienia. Ruszyła bezpośrednio na piętro ze spodniami. Szybko znalazła fason i rozmiar czarnych jeansów. Zapłaciła i biegiem udała się do najbliższej łazienki. Nie mogła się doczekać, kiedy zdejmie upaćkane rurki.
Jeszcze kilka godzin chodziła ulicami Manhattanu, zanim zdecydowała się na powrót do akademika. Po drodze zjadła obiad w japońskiej restauracji. Miała obolałe nogi, ale była zadowolona ze spaceru. Niemal udało jej się zapomnieć o przykrym komentarzu Willa. Zastanawiała się, czemu tak ją to ruszyło. Okej, chłopak jej nie lubił, nie miała pojęcia dlaczego, ale to przecież jego problem. Obiecała sobie, że nie pozwoli, by ją kiedykolwiek jeszcze obraził. Nie była jego workiem treningowym. Z takim postanowieniem otworzyła pokój. Panowała w nim cisza i ciemność. Rolety były zaciągnięte. Zapaliła światło. Kate posprzątała swoją połowę. Pachniało czystością. Bardzo ją to ucieszyło, bo po tym, jaki zastała nieporządek dzień wcześniej, obawiała się, że będzie mieszkać z bałaganiarą. Wstawiła wodę na herbatę i poszła umyć ręce do łazienki. Dobrze, że w pokoju był czajnik i mała lodówka, przynajmniej będzie mogła coś wypić i przekąsić o każdej porze, a nie za każdym razem szukać kawiarni czy sklepu.
Usłyszała otwieranie drzwi. Do środka weszła uśmiechnięta Kate. Przywitała się serdecznie i padła na łóżko, ciężko wzdychając.
– Jak ci minął dzień, Hannah? – zapytała z zainteresowaniem.
– W porządku, zwiedzałam trochę kampus, a potem spacerowałam ulicami dolnego Manhattanu. A ty? – zmieniła szybko temat.
– Podobnie, chłopaki oprowadzili mnie po miasteczku akademickim. Wiesz, oni w tym roku będą kończyć, więc znają tu wszystko i wszystkich. Szkoda, że nie poszłaś z nami, spędzilibyśmy miło dzień.
Wzdrygnęła się na samą myśl przebywania w towarzystwie ponurego Willa. Ale żeby nie sprawić przykrości Kate i nie dać po sobie poznać, że nie darzy jej brata sympatią, odpowiedziała:
– No trudno, może następnym razem gdzieś się razem wybierzemy.
– Koniecznie! – wykrzyknęła z entuzjazmem, klaszcząc przy tym w dłonie jak mała dziewczynka. – Wiem już nawet, gdzie pójdziemy. – Zerknęła figlarnie. – Bractwo Willa organizuje kolejną imprezę jutro. Na pewno będą tłumy. Powiedz, że z nami pójdziesz. Proszę, proszę, proszę. – Złożyła dłoni jak do modlitwy.
Hannah spojrzała na nią przerażona. Ostatnią rzeczą, na jaką miała ochotę, to uczestnictwo w imprezie. Kate patrzyła błagalnie.
– No nie wiem – Hannah zaczęła ostrożnie – imprezowanie to nie jest moja mocna strona, ale chętnie pomogę ci zrobić makijaż przed wyjściem. W liceum koleżanki notorycznie prosiły mnie, bym je umalowała, więc chyba jestem w tym dobra. – Nie dodała, że od dłuższego czasu już się tym nie zajmowała. Liczyła w duchu, że ją tym przekupi i Kate odpuści sobie namawianie, by z nią poszła. Nic bardziej mylnego. Uśmiechnęła się tylko chytrze i oznajmiła, że owszem, odlotowy makijaż będzie potrzebny, ale jej obecność na imprezie jeszcze bardziej.
Przemilczała entuzjastyczne plany swojej współlokatorki, ale wiedziała, że żadna siła nie zmusiłaby jej do pójścia na imprezę. Musiała tylko to dobrze uzasadnić. Reszta wieczoru upłynęła im na luźnej rozmowie zapoznawczej. Mówiła głównie Kate. Okazało się, że pochodzi z Florydy, a dokładnie z Miami. Jej rodzice mieli sieć hoteli w Miami Beach. Z opowieści wynikało, że jej życie to cudowna, różowa bańka mydlana. W pewnym momencie temat zszedł na jej brata. Tak naprawdę to brata przyrodniego, właściwie kuzyna. Ich matki były siostrami. Rodzice Willa zginęli w wypadku, kiedy ten miał siedem lat, a rodzice Kate zaopiekowali się nim. Hannah zrobiło się przykro z powodu Willa i na moment zapomniała, jaki potrafił być wredny. Kate wyraźnie posmutniała, kiedy opowiadała o bracie, można było wyczuć, że martwiła się o niego. Hannah nie drążyła tematu, to nie była jej sprawa, sama również ceniła sobie swoją prywatność.
– Jaki kierunek studiów wybrałaś? – zapytała.
– Socjologię dziecięcą i nauczanie początkowe, od zawsze marzyłam o pracy nauczycielki – odpowiedziała Kate, rozmarzona.
Pasowało to do niej, przynajmniej takie odnosiło się wrażenie. Kate okazała się bardzo życzliwą i wrażliwą osobą. Emanowała z niej dziecięca, troszkę naiwna radość życia. Zanim położyły się spać, Kate opowiedziała o swoim byłym chłopaku, którego zostawiła w Miami, mówiła, że to nie było coś poważnego. Oznajmiła również, że marzy o spotkaniu na studiach swojej prawdziwej miłości. Hannah nie skomentowała tego, ona w miłość nie wierzyła, nie chciała jednak przebijać bańki, w której żyła jej nowa koleżanka. Zasnęły po północy.
Hannah
Wydanie pierwsze, ISBN: 978-83-8219-183-7
© Lucy Wild i Wydawnictwo Novae Res 2021
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Dominik Leszczyński
KOREKTA: Małgorzata Szymańska
OKŁADKA: Magdalena Muszyńska
KONWERSJA DO EPUB/MOBI:Inkpad.pl
WYDAWNICTWO NOVAE RES
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 698 21 61, e-mail: [email protected], http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.