Heartbreak Boys - Simon James Green - ebook

Heartbreak Boys ebook

Simon James Green

3,9

Opis

Chłopaki też płaczą… Jack to kolorowy ptak, wszędzie go pełno, błyszczy w każdym towarzystwie. Nate jest całkowitym przeciwieństwem Jacka. Wycofany, nieśmiały, twierdzi, że dziwnie zachowuje się w sytuacjach towarzyskich. Na początku wakacji Jack i Nate zostają singlami, gdy ich eks, Dylan i Tariq, rozpoczynają nowy związek. Najgorsze jest jednak to, że ich byli publikują zdjęcia w mediach społecznościowych, pokazując całemu światu, jak wspaniałe jest ich nowe wspólne życie! Ale Jack i Nate nie dadzą się upokorzyć! Postanawiają stworzyć własną rolkę, by pokazać, że w podróży po Anglii bawią się jeszcze lepiej. Jednak udawanie, że to najcudowniejsze w historii lato, okazuje się o wiele trudniejsze… Między przygnębiającymi motelami przy autostradzie i obrzydliwymi kempingami, dzieje się coś naprawdę epickiego: Jack i Nate uczą się, jak pokochać na nowo. "Heartbreak boys" to komedia romantyczna o złamanych sercach, wpadkach w mediach społecznościowych i nauce bycia szczęśliwym takim, jakim się jest.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 380

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (45 ocen)
17
14
8
4
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
KasiaSold

Całkiem niezła

Średnia, już zapomniałam o czym była.
10
marshallinbooks

Nie oderwiesz się od lektury

I AM IN LOVEEE
10
NatkaS

Z braku laku…

Przez około 70% książki czułam straszny cringe, a to co się działo było dziwne. Choć pod koniec książka mnie do siebie nieco przekonała ale dalej nie polubiłam bohaterów. Myślę, że po prostu nie była dla mnie.
10
Ainai1

Nie polecam

Nudna i zero rozwoju relacji tylko nagle bam na końcu.
00
KotZezuj

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra historia o tym jak znaleźć drogę do własnego serce. Momentami komiczna, momentami bardzo wzruszająca. Werto było zaelrwac nic i ja poznać.
00

Popularność



Kolekcje



Ty­tuł ory­gi­nału: He­art­break Boys
Tekst: SI­MON JA­MES GREEN
Prze­kład: AGNIESZKA SZLING
Re­dak­tor pro­wa­dzący: ALEK­SAN­DRA GRO­NOW­SKA
Re­dak­cja: SYL­WIA CHO­JECKA
Ko­rekta: JU­LITA DZIE­KAŃ­SKA-GĘB­SKA, BE­ATA WÓJ­CIK
Pro­jekt okładki: KA­MIL PRU­SZYŃ­SKI
Skład: MO­NIKA NO­WICKA
First pu­bli­shed in the UK by Scho­la­stic Ltd, 2020 Text © Si­mon Ja­mes Green, 2020 © Co­py­ri­ght for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o., War­szawa 2023
All ri­ghts re­se­rved
Wy­da­nie I
Wszyst­kie prawa za­strze­żone. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ści albo frag­men­tów książki moż­liwe jest tylko na pod­sta­wie pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
ISBN 978-83-8299-373-8
Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o. 00-807 War­szawa, Al. Je­ro­zo­lim­skie 94 tel. 22 379 85 50, fax 22 379 85 51kon­takt@bo­ok­s4ya.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dla każ­dego, kto stara się zna­leźć od­wagę,by być wier­nym so­bie

Roz­dział pierw­szy

Jack

– To ja­kiś żart?

Do­bra, może nie ta­kiej re­ak­cji się spo­dzie­wa­łem, ale je­śli cho­dzi o Dy­lana, to i tak jest kom­ple­ment. Wo­dzę rę­kami po smo­kingu w górę i w dół, jak ja­kaś pre­zen­terka te­le­wi­zyjna.

– To wło­skie kra­wiec­two, sto pro­cent czy­stej wełny, z sa­ty­no­wym wy­koń­cze­niem.

Krzy­żuje ra­miona na pier­siach, nie wy­daje się prze­ko­nany.

– Cho­dzi o buty? – py­tam.

– Nie cho­dzi o buty.

– Do­lce i Gab­bana.

Po­trząsa głową, wcho­dzi do środka, jakby buty nie miały żad­nego zna­cze­nia, i za­myka za sobą drzwi wej­ściowe.

Na­dy­mam po­liczki, na­prawdę po­waż­nie się nad tym za­sta­na­wia­jąc.

– Och! – mó­wię, uda­jąc, że na­gle so­bie coś przy­po­mi­nam. – Cho­dzi ci o... – ob­ra­cam się wo­kół wła­snej osi, a pe­le­ryna w bar­wach tę­czy na mo­ich ra­mio­nach po­wiewa jak ja­kieś ba­jeczne ge­jow­skie tor­nado – TO?!

Dy­lan na­dal się nie uśmie­cha, co jest dziwne, po­nie­waż to musi być naj­bar­dziej spek­ta­ku­larna rzecz w hi­sto­rii.

– Bar­dzo śmieszne – krzywi się.

– Dzięki, chyba, ale se­rio taka jest moja sty­lówa. – Wy­mow­nie roz­kła­dam ra­miona.

Dy­lan pa­trzy na mnie wil­kiem.

Je­stem pe­wien, że to bę­dzie je­den z naj­bar­dziej ro­man­tycz­nych wie­czo­rów w moim ży­ciu; taki, który się wspo­mina, je­śli ma się szczę­ście do­żyć osiem­dzie­siątki, za któ­rym się tę­skni i który się roz­pa­mię­tuje, wszystko w prze­pięk­nej se­pii. Ale mój chło­pak na­prawdę wy­gląda, jakby miał mnie za­bić, i to nie za po­mocą cze­goś zmyśl­nego oraz efek­tow­nego jak cy­ja­nek w szam­pa­nie (z pew­no­ścią ulu­biona broń każ­dego choć odro­binę sza­nu­ją­cego się ho­mo­sek­su­ali­sty?), tylko bru­tal­nie. Sie­kierą.

– My­śla­łem, że zgo­dzi­li­śmy się...

– Wiem, ale chcia­łem...

– Nie za­wsze cho­dzi o cie­bie, Jack. – Idzie do kuchni, tu­piąc. – Czy mogę do­stać szklankę wody?

– Ja­sne – mru­czę, zo­sta­jąc w przed­po­koju, kiedy on znika.

Za­tem za­po­wiada się nie­źle.

– Do­brze wy­glą­dasz! – krzy­czę w jego kie­runku. Bo tak jest. Wy­gląda za­je­faj­nie.

Od­głos od­krę­ca­nia kranu.

– W lo­dówce jest bu­telka evianu, je­śli nie chcesz pić gów­nia­nej wody. Wiem, że to mniej przy­ja­zne dla śro­do­wi­ska, ale i tak wszy­scy umrzemy w ka­ta­stro­fie, więc mó­wię: PIJ DO­BRĄ WODĘ, KOTKU!

Ci­sza.

Jest na mnie wku­rzony, ale szcze­rze mó­wiąc, bal koń­czy trwa­jące nie­mal pięć lat pie­kło szkoły śred­niej i nie za­mie­rzam prze­pu­ścić ta­kiej oka­zji. Nie ma opcji. Ten pier­dol­nik odej­dzie z hu­kiem. A po­ka­za­nie się w tym sa­mym błysz­czą­cym po­lie­stro­wym gar­niaku co reszta je­de­na­sto­kla­si­stów nie ma nic wspól­nego z hu­kiem. Wa­lić to. Je­śli nie daję rady się wpa­so­wać, je­śli chcę się wy­róż­niać, to na­prawdę będę się wy­róż­niał.

Skoro o tym mowa, na­wet nie wspo­mniał o bro­ka­cie na po­wie­kach. Czy po­trzeba mi cze­goś wię­cej? Wcho­dzę do kuchni, gdzie Dy­lan koń­czy pić mleko cze­ko­la­dowe ze szklanki.

– Sorki – mówi, wy­cie­ra­jąc usta wierz­chem dłoni. Wie, że to jest moje mleko cze­ko­la­dowe, i wie, jak jest dla mnie ważne.

– Cień do po­wiek – za­czy­nam.

Zli­zuje resztkę mleka z warg i pod­nosi na mnie wzrok.

– Mhm?

– Po­doba ci się?

Przy­gląda mi się, a po­tem jego twarz roz­ja­śnia uśmiech.

– Cóż, ty... To zna­czy na pewno wy­glą­dasz na geja.

– Je­stem ge­jem! – mó­wię. – I ty też!

Nie za­prze­cza, ale lekko się wzdryga i wiem, że po­wie­dzia­łem coś złego.

– Poza tym – kon­ty­nu­uję – zdo­by­cie ty­tułu króla i kró­lo­wej balu wy­maga tro­chę wy­siłku.

Dra­pie się po zmierz­wio­nych ciem­no­brą­zo­wych wło­sach.

– Na­prawdę uwa­żasz, że wrę­czą go pa­rze ge­jów? Se­rio? W na­szej szkole? – Ma ra­cję, oczy­wi­ście, ale mu­siał za­uwa­żyć roz­cza­ro­wa­nie na mo­jej twa­rzy, po­nie­waż szybko do­daje: – No ale kto wie? Może coś się zmie­nia.

Ki­wam głową i się uśmie­cham, cho­ciaż wąt­pię, by to była prawda.

– Chcę się do­brze ba­wić, więc sory, że za­cho­wa­łem się jak ku­tas, mó­wiąc o two­jej kre­acji – mówi.

– W po­rządku.

– Je­stem lekko spięty.

– Dla­czego? Zro­bić ci ma­saż?

– Nie. To zna­czy tak, ale... – Wska­zuje na muszkę. – Jest praw­dziwa. Nie wie­dział­bym, jak ją po­now­nie za­wią­zać.

Śmieję się z niego.

– Mama cię ubie­rała?

– W su­mie tak.

Wiem, dla­czego jest spięty. Woli, kiedy nie je­stem „prze­ry­so­wany”. Po­wie­dział mi to, gdy przy­sze­dłem na je­den z jego me­czów w ko­szulce z na­pi­sem: „Nie­któ­rzy lu­dzie są ge­jami. Po­gódź się z tym”. Chcia­łem tylko zro­bić swoje, rzu­cić wy­zwa­nie ho­mo­fo­bii obec­nej w piłce noż­nej, ale naj­wy­raź­niej inni chłopcy uznali, że to ich roz­pra­sza, i dla­tego prze­grali. Nie wiem czemu, ale wy­gląda na to, że nie­któ­rzy znajdą kiep­ską wy­mówkę na wszystko.

Wzdy­cham.

– Nie chcesz, że­bym za­kła­dał tę­czową pe­le­rynę?

– Nie.

– Dy­lan, chcę, żeby wszy­scy ją wi­dzieli. Chcę, żeby każdy, kto zmie­nił moje ży­cie w pie­kło w ciągu ostat­nich trzech lat, zo­ba­czył, że nie wy­grał. Je­stem tu­taj. I za­mie­rzam błysz­czeć tak mocno, że ośle­pię tych skur­wy­sy­nów!

– Wiem.

– A poza tym upo­lo­wa­łem naj­sek­sow­niej­szego fa­ceta w szkole. A to za­słu­guje na świę­to­wa­nie.

Spusz­cza wzrok, chyba jest za­wsty­dzony.

– Na­prawdę świet­nie wy­glą­dasz, Jack. Masz w so­bie po­wiew ge­jow­skiego wam­pira, ale do twa­rzy ci z tym. – Uśmie­cha się do mnie. – A te­raz opo­wiedz dow­cip o tym, co ssą ge­jow­skie wam­piry.

Prze­wra­cam oczami.

– Mam wię­cej klasy.

– No chodź. – Roz­kłada ra­miona, a ja daję się ob­jąć.

Dy­lan.

Na sto pro­cent, praw­dzi­wie, sza­le­nie, głę­boko, bez­gra­nicz­nie, z dna mo­jego wiel­kiego ge­jow­skiego serca ko­cham tego fa­ceta. I tak, tak, wiem, co lu­dzie mó­wią. Wiem, że nie mam prawa ro­zu­mieć, co zna­czy mi­łość, bo mam „tylko szes­na­ście lat”, więc jak mógł­bym swoją nie­winną małą główką ob­jąć tak skom­pli­ko­waną rzecz, ale prze­cież nie wi­dzę, by kto­kol­wiek star­szy miał to ogar­nięte. Prawda jest taka, że do­sko­nale pa­mię­tam, jak mama i tata się kłó­cili, za­nim oj­ciec od­szedł, kiedy mia­łem dzie­sięć lat. „Ko­cham cię!” – bła­gał tata, osła­nia­jąc głowę przed na­wał­nicą bu­tów, któ­rymi mama rzu­cała w niego z okna. „Nie masz po­ję­cia o mi­ło­ści!”– od­krzy­ki­wała mama.

Ja­koś nie je­stem prze­ko­nany, że to kwe­stia wieku.

A co do mnie, to ja ro­zu­miem zna­cze­nie.

I stoi te­raz w mo­jej kuchni, moja ba­lowa randka, w ma­ry­narce i muszce, z tymi swo­imi ciem­nymi po­tar­ga­nymi wło­sami, tymi cho­ler­nymi oczami w bar­wie głę­bo­kiego brązu i z fi­glar­nym uśmiesz­kiem, który za­wsze przy­biera, kiedy wie, że mam go za­miar po­ca­ło­wać, i my­ślę so­bie: „Tak, to jest mi­łość, po­nie­waż je­śli nie, to co to, do dia­bła, jest?”.

Okej, może w tej chwili to przede wszyst­kim po­żą­da­nie. Po­wiedzmy, że sie­dem­dzie­siąt pro­cent to po­żą­da­nie, a reszta – nie je­stem w sta­nie na­wet roz­wią­zać tego za­da­nia, bo je­stem tak na­pa­lony – to mi­łość.

Trzy­dzie­ści pro­cent. Trzy­dzie­ści pro­cent mi­ło­ści.

Ale za­zwy­czaj to bar­dziej pięć­dzie­siąt na pięć­dzie­siąt.

Z tym że... Chry­ste, świet­nie wy­gląda.

Ca­łu­jemy się.

– Wspa­niale pach­niesz – mru­czę.

– To per­fumy ojca – mówi. – Po­pry­ska­łem się nimi.

– To z pew­no­ścią po­ziom wy­żej niż Lynx.

– Nie żeby był z tym ja­kiś pro­blem.

– Chyba że chcesz pach­nieć jak w mę­skiej szatni po wu­efie ósmo­kla­si­stów.

Chi­cho­cze, dłońmi obej­muje mnie w pa­sie, wsuwa je pod ma­ry­narkę i przy­ciąga mnie do sie­bie. Ta­kie przej­mo­wa­nie ini­cja­tywy w jego wy­ko­na­niu jest czymś no­wym. Dy­lan wy­szedł z szafy na po­czątku je­de­na­stej klasy, po­wo­du­jąc duże po­ru­sze­nie, bo nie tylko gra w piłkę nożną, lecz także jest – chwila mo­ment – ka­pi­ta­nem cho­ler­nej dru­żyny pił­kar­skiej, o tak, do­kład­nie! Był w za­sa­dzie pierw­szą osobą, która zro­biła co­ming out w szkole, i nie zo­stał z miej­sca znie­na­wi­dzony i za­stra­szony, po­nie­waż Dy­lan jest uwiel­biany jako spor­to­wiec; jest ta­kim bo­ha­te­rem, że na­wet he­te­rycy go ob­cza­jają (szcze­rze mó­wiąc, wy­gląda tak sek­sow­nie w stroju me­czo­wym, że każdy by osza­lał). I na­gle oka­zało się, że by­cie ge­jem jest spoko. To oczy­wi­ście mnie de­ner­wuje – każdy po­wi­nien móc wyjść z szafy i nie do­stać za to po du­pie – ale z dru­giej strony ozna­czało to, że kil­koro lu­dzi zdo­było się na od­wagę i też się ujaw­niło, co mnie cie­szy. A spo­łecz­ność LGBTQ+ wzro­sła do­słow­nie z pię­ciu do pięt­na­stu człon­ków. W przy­szłym roku bę­dzie moja ko­lej, żeby zo­stać jej prze­wod­ni­czą­cym, i za­mie­rzam po­dwoić liczbę ak­ty­wi­stów. Przy­szły rok bę­dzie taki ge­jow­ski. To to­tal­nie wku­rzy pa­nią Nunn, żar­liwą na­uczy­cielkę re­li­gii.

Ale od­bie­gam od te­matu. Któ­re­goś razu sie­dzia­łem sam, jak zwy­kle na du­żej prze­rwie, kiedy Dy­lan pod­szedł do mnie z ta­kim po­czu­ciem mi­sji, że na se­rio my­śla­łem, że mnie ude­rzy.

– Co ro­bisz? – za­py­tał, kiedy sku­li­łem się w ławce.

Tylko się na niego ga­pi­łem.

Wes­tchnął.

– Przy­sze­dłem cię prze­pro­sić. – Spoj­rzał w dół, a po­tem znowu na mnie. – W tej spra­wie z dzie­wią­tej klasy. Na wu­efie.

Na samo wspo­mnie­nie żo­łą­dek mia­łem jak z oło­wiu. Ale to się stało dwa lata temu, więc czemu prze­pra­szał te­raz? Było to tak: wła­śnie się ujaw­ni­łem i część chło­pa­ków z mo­jego rocz­nika za­re­ago­wała od­mową prze­bie­ra­nia się w szatni na lek­cje wy­cho­wa­nia fi­zycz­nego, bo w mo­jej obec­no­ści czuli się „nie­kom­for­towo”. Włą­czyli się też w to ich nie­do­uczeni sta­rzy, wspie­ra­jąc swoje głu­pie dzieci, jak to za­wsze ro­bią ro­dzice ta­kich dzie­cia­ków. Po wielu kłót­niach szkoła wy­szła z pro­po­zy­cją, że­bym prze­bie­rał się w ubi­ka­cji dla osób z nie­peł­no­spraw­no­ściami. Przed­sta­wili całą sy­tu­ację, jakby to był przy­wi­lej, moja pry­watna szat­nia, pod­czas gdy tak na­prawdę ugięli się przed świę­tosz­kami, bo tak było ła­twiej.

– To było na­prawdę gów­niane – po­wie­dział Dy­lan.

Wzru­szy­łem ra­mio­nami.

– Nie uczest­ni­czy­łeś w tym.

– Ale nie sta­ną­łem w two­jej obro­nie. Nikt z nas tego nie zro­bił.

– Cóż, kiedy się jest je­dy­nym ge­jem w swoim rocz­niku, to trzeba się z tym li­czyć.

Na­stęp­nie spoj­rzał mi w oczy, dolna warga lekko mu za­drżała.

– Nie je­steś je­dy­nym ge­jem.

Oczy­wi­ście na po­czątku nie mo­głem w to uwie­rzyć. Dy­lan Ho­oper. Gej. Ale w ciągu kilku ty­go­dni za­czę­li­śmy spę­dzać ze sobą wię­cej czasu i do­brze się czuć w swoim to­wa­rzy­stwie. Prawda jest taka, że nie było (nie ma!) wiel­kiego wy­boru, je­śli cho­dzi o ró­wie­śni­ków ge­jów, z któ­rymi można by się spo­ty­kać. Za­cznijmy od tego, że w na­szym rocz­niku by­li­śmy tylko ja i on. Po­tem dzięki roli, którą ode­grał czyn­nik „Dy­lan” i gej jest okej, po­ja­wił się Theo, który jest bi i spo­tyka się z dziew­czyną z klasy wy­żej, a po­tem Ta­riq. Ta­riq jest me­ga­słodki, me­ga­dziwny i ma bo­ga­tego ojca, który pro­wa­dzi firmę two­rzącą apli­ka­cje, więc je­śli to do cie­bie prze­ma­wia, to zna­lazł swój swego. Działa te­raz w ra­dzie spo­łecz­no­ści LGBTQ+, a w przy­szłym roku bę­dzie moim za­stępcą. Szcze­rze mó­wiąc, to taki sło­dziak, tak to­tal­nie przy­zwo­ity, że trzeba na niego chu­chać i dmu­chać, ale do­my­ślam się, że nie zro­bił tego dla Dy­lana. Wszyst­kie ludki z dwóch ostat­nich klas są ze sobą w po­waż­nych i od­da­nych so­bie związ­kach, a poza grupą wspa­nia­łych dziew­czyn zo­staje tylko kilku ko­lesi w ósmej i dzie­wią­tej kla­sie i cóż, no nie. Z cza­sem jed­nak po­zby­łem się prze­ko­na­nia, że Dy­lan za­daje się ze mną tylko dla­tego, że nie ma in­nych opcji, i za­czą­łem do­pusz­czać do sie­bie myśl, że może na­prawdę cał­kiem mnie lubi. Wzią­łem więc byka za rogi i za­py­ta­łem go, czy nie chciałby od­ro­bić wspól­nie za­da­nia z hi­sto­rii u mnie w domu, na co za­re­ago­wał:

– E, aha, tak my­ślę, czemu nie? W po­rządku. – A kiedy przy­szli­śmy do mnie, do­dał: – Wiesz, że nie uczę się hi­sto­rii, co nie?

A ja uśmiech­ną­łem się do niego.

– Tak, wiem o tym, Dy­lan. – Essa.

Na po­czątku, kiedy ra­zem „od­ra­bia­li­śmy pracę do­mową z hi­sto­rii”, pro­po­zy­cja z za­sady wy­cho­dziła ode mnie. Ale po ja­kimś cza­sie (przy­naj­mniej do­póki na dro­dze nie sta­nęły nam eg­za­miny i wszystko trzeba było wstrzy­mać) już od niego. Działo się to za­wsze za za­mknię­tymi drzwiami, za­zwy­czaj w jego sy­pialni, która jest po­mni­kiem po­nu­rej mę­sko­ści, ze swoim pro­stym, funk­cjo­nal­nym wy­stro­jem i ostrym za­pa­chem ma­ści roz­grze­wa­ją­cej Deep Heat (da­leko jej do mo­jego wła­snego ba­jecz­nego kró­le­stwa z po­roz­rzu­ca­nymi po­dusz­kami i mgiełką la­wen­dową). Wy­gląda jed­nak na to, że te­raz czuje się tro­chę le­piej w swo­jej skó­rze. To miłe.

Prze­sta­jemy się ca­ło­wać.

– Po­win­ni­śmy zro­bić ja­kieś fo­cie – mó­wię.

– Na In­sta­grama. – Dy­lan nie lubi In­sta. Nie­chęt­nie po­zwala, że­bym pu­bli­ko­wał na­sze zdję­cia, ale sam nie chce się w to an­ga­żo­wać, nie ma na­wet swo­jego konta. Z tego po­wodu nie po­wie­dzia­łem mu, że fotki z nim za­wsze do­stają dużo wię­cej laj­ków niż po­sty bez niego. Ko­men­ta­rze to też inna liga. Ale nie chcę, żeby woda so­dowa ude­rzyła mu do głowy, więc błoga nie­wie­dza jest naj­lep­sza.

Ro­bię nam kilka sel­fiacz­ków, ta­kich, na któ­rych wy­gląda jak uwo­dzi­ciel­ski Ja­mes Bond, a po­tem sto­ri­ski, jak sza­leję po ogro­dzie w ge­jow­skiej pe­le­ry­nie. Na­stęp­nie Dy­lan spraw­dza go­dzinę na te­le­fo­nie i su­ge­ruje, że mu­simy ru­szać, bo by­łoby ka­ta­strofą, gdy­by­śmy do­tarli na miej­sce i za­bra­kłoby bez­al­ko­ho­lo­wego pon­czu.

Ale wła­śnie na to cze­kam naj­bar­dziej. Dy­lan ma mo­to­cykl. Co wię­cej, zdał eg­za­min i zgod­nie z pra­wem może jeź­dzić z pa­sa­że­rem na sio­dełku – czyli mną. Co zna­czy, że wjadę na dzie­dzi­niec szkoły na bal je­de­na­sto­kla­si­stów na mo­to­rze pro­wa­dzo­nym przez tur­bo­przy­stoj­niaka jak w ja­kimś ame­ry­kań­skim fil­mie o do­ra­sta­niu z mniej wię­cej 1985 roku. Je­śli jesz­cze mnie pod­rzuci w tańcu, jak w fil­mie Dirty Dan­cing, co ka­za­łem mu obie­cać, to bal bę­dzie tak ki­czo­waty i kam­powy, że do­słow­nie wy­strzeli w po­wie­trze jak kon­fetti.

Idziemy w kie­runku drzwi wej­ścio­wych.

– Czy, tech­nicz­nie rzecz bio­rąc, po­win­ni­śmy na mo­to­cykl za­ło­żyć skóry? – py­tam.

– Ale wiesz, że to jest sku­ter? Nie mo­to­cykl – od­po­wiada Dy­lan.

– A co to za róż­nica?

I wtedy otwiera drzwi, ja wy­cho­dzę na ze­wnątrz i wi­dzę to coś.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki