Iskra - Kristin Cashore - ebook + książka

Iskra ebook

Cashore Kristin

4,1

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Uroda to skuteczna broń, ale Iskra nie chce jej użyć… Ta niezwykła dziewczyna obdarzona MOCĄ zawładnie wyobraźnią młodych czytelników. To nowoczesna bohaterka na niespokojne czasy.

 

Akcja nowej powieści Kristin Cashore dzieje się w świecie Wybrańców, ale kilkadziesiąt lat wcześniej. Tym razem autorka zabiera czytelników do kraju leżącego za górami, na wschód od siedmiu królestw, do górzystej, targanej wojnami krainy zwanej Dolinami. Nastał tam niespokojny czas. Młody król Nash z trudem utrzymuje się na tronie, a zbuntowani lordowie na północy i południu gromadzą armie, by go obalić. Góry i lasy roją się od szpiegów, złodziei i rozbójników.

 

Główna bohaterka, Iskra, mieszka w leśnej głuszy. Obdarzona dziką i niezwykłą urodą dziewczyna, z włosami koloru ognia, jest ostatnim żyjącym potworem w ludzkiej postaci. W równej mierze nienawidzona, co uwielbiana, posiada zdolność kontrolowania umysłów, jednak ze wszystkich sił stara się nie korzystać z tej mocy, by nie wydzierać tajemnic niewinnym ludziom. Zwłaszcza że sama skrywa niejeden sekret.

 

Któregoś dnia w domu Iskry pojawia się książę Brigan. Królewska rodzina prosi ją o wsparcie: ma pomóc w odnalezieniu spiskowców knujących przeciw władcy. Iskra zaczyna zdawać sobie sprawę, że jej zdolności sięgają dalej, niż sobie kiedykolwiek wyobrażała. Jej moc może ocalić królestwo.

 

Kristin Cashore należy do grona tych utalentowanych autorów, którzy potrafią nadać powieści fantasy prawdziwa głębię. Liczne zwroty akcji w opowieści o Iskrze sprawiają, że aż chce się przewracać kolejne strony. Ten prequel jest tak dobry, że spodoba się nawet czytelnikom, którzy nie znają „Wybrańców”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 473

Oceny
4,1 (69 ocen)
33
15
15
6
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Aelin_9

Nie oderwiesz się od lektury

Tak, tak tak! To było świetne! Polecam, nawet jeżeli ktoś nie czytał 1 tomu - spokojnie można zacząć od tego
10
Naddia
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Lepsza od pierwszej części 🥰
00
bestia666

Dobrze spędzony czas

Druga część jeszcze lepsza od pierwszej🔥🔥🔥
00
Walindor

Całkiem niezła

⭐️3.5/5
00
Isenor_Tarpanito

Dobrze spędzony czas

Druga część cyklu "Siedem Królestw" ma w sobie dużo bajkowego świata, ale zdecydowanie sięga po klimat fantasy. Sam postać tytułowej Iskry jest wyraziście wykreowana, z zaletami i wadami. Wątki romantyczne, intrygi, tajemnicy oraz mroku są tutaj odpowiednio zarysowane. Autorka w tej części pokazuje nam historię rozgrywającą się 30 lat przed wydarzeniami z pierwszej części.
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­na­łu: Fire
Co­py­ri­ght © 2009 by Kri­stin Ca­sho­re All ri­ghts re­se­rved
Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Kry­sty­na Cho­do­row­ska Co­py­ri­ght © for the Po­lish edi­tion by Po­rad­nia K, 2022
Pro­jekt okład­ki: MI­CA­ELA AL­CA­INO
Mapa: © JEF­FREY T. MA­THI­SON
Opie­ka re­dak­cyj­na: MA­ŁGO­RZA­TA WRÓ­BLEW­SKA
Ko­rek­ta: PAU­LI­NA ZA­BO­REK, AGNIESZ­KA ADA­MIAK
Ad­ap­ta­cja okład­ki i mapy: MA­RZE­NA PI­ŁKO
Wy­da­nie I w tej edy­cji
ISBN 978-83-67195-42-3
Wy­daw­nic­two Po­rad­nia K Sp. z o.o. Pre­zes: Jo­an­na Ba­ży­ńska 00-544 War­sza­wa, ul. Wil­cza 25 lok. 6 e-mail: po­rad­niak@po­rad­niak.pl
Po­znaj na­sze inne ksi­ążki. Za­pra­sza­my do ksi­ęgar­ni:www.po­rad­niak.plfa­ce­bo­ok.com/po­rad­niaklin­ke­din.com/com­pa­ny.po­rad­niakin­sta­gram.com/po­rad­nia­_k_wy­daw­nic­two
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.

Dla Ca­the­ri­ne – mo­jej młod­szej sio­stryi praw­dzi­wej pod­po­ry mego ser­ca

LA­MENT Z DO­LIN

Od­bie­gli­śmy gdzieś wzro­kiem, a twój ogień zga­sł

I zo­stał nam tyl­ko po­piół, zo­stał tyl­ko żal.

W iskrze mego ży­cia roz­nie­cę nasz smu­tek

W iskrze mego ży­cia roz­nie­cę nasz gniew

Na strasz­ny, nie­ubła­ga­ny ży­cia kres.

Pro­log

Larch często my­ślał so­bie, że gdy­by nie nowo na­ro­dzo­ny syn, chy­ba ni­g­dy nie otrząsnąłby się po śmier­ci Mi­kry. Po­zba­wio­ne mat­ki nie­mow­lę po­trze­bo­wa­ło ży­we­go, spraw­ne­go ojca, któ­ry wsta­wa­łby rano i do­glądał go­spo­dar­stwa. Na szczęście dziec­ko było bar­dzo spo­koj­ne, po­god­ne i ga­wo­rzy­ło me­lo­dyj­nie, a oczy mia­ło rów­nie brązo­we jak jego zma­rła mat­ka.

Larch pra­co­wał jako le­śnik w po­sia­dło­ści jed­ne­go z po­mniej­szych lor­dów w le­żącym na po­łu­dnio­wym wscho­dzie kró­le­stwie Mon­sei. Gdy wra­cał do domu po ca­łym dniu w sio­dle, na­tych­miast roz­glądał się za dziec­kiem i nie­mal za­zdro­śnie wy­ry­wał je z rąk pia­stun­ki. Brud­ny, prze­si­ąk­ni­ęty za­pa­chem potu i ko­nia, sia­dał na krze­śle żony, przy­tu­lał chłop­ca do sie­bie i za­my­kał oczy. Cza­sem pła­kał, a łzy zo­sta­wia­ły ja­sne smu­gi na jego umo­ru­sa­nej twa­rzy, jed­nak za­wsze łkał bez­gło­śnie, by móc wci­ąż sły­szeć głos syna. Nie­mow­lę wpa­try­wa­ło się w nie­go uwa­żnie, a jego wzrok przy­no­sił ojcu uko­je­nie. Pia­stun­ka po­wta­rza­ła, że to nie­zwy­kłe, by dziec­ko w tym wie­ku po­tra­fi­ło spo­glądać z ta­kim sku­pie­niem.

– Nic do­bre­go z tego nie będzie – ostrze­ga­ła. – To dziec­ko ma dziw­ne oczy.

Jed­nak Larch się nie mar­twił – pia­stun­ka ro­bi­ła to za nich obo­je. Co­dzien­nie rano ogląda­ła oczy chłop­ca, tak jak czy­ni­li to wszy­scy mło­dzi ro­dzi­ce, i co­dzien­nie od­dy­cha­ła z ulgą, wi­dząc, że nic się nie zmie­ni­ło. Nie­mow­lę, któ­re­go oczy przy­bie­ra­ły dwa ró­żne ko­lo­ry, było Ob­da­rze­ńcem. W Mon­sei, tak jak w nie­mal wszyst­kich sied­miu kró­le­stwach, ta­kie dziec­ko sta­wa­ło się wła­sno­ścią kró­la. Ro­dzi­na za­zwy­czaj nie ogląda­ła go już ni­g­dy wi­ęcej.

Gdy mi­nęły pierw­sze uro­dzi­ny chłop­ca, a jego brązo­we tęczów­ki nie zmie­ni­ły bar­wy, opie­kun­ka mimo wszyst­ko nie wy­zby­ła się po­dej­rzeń. Sły­sza­ła opo­wie­ści o Ob­da­rze­ńcach, któ­rych oczy zmie­ni­ły się znacz­nie pó­źniej. Tak czy ina­czej ten chło­piec nie był zwy­kłym dziec­kiem. W wie­ku dwu­na­stu mie­si­ęcy Im­mi­ker po­tra­fił już wy­po­wie­dzieć wła­sne imię. Ma­jąc pi­ęt­na­ście mie­si­ęcy, po­ro­zu­mie­wał się pe­łny­mi zda­nia­mi, a gdy sko­ńczył pó­łto­ra roku, mó­wił zu­pe­łnie jak do­ro­sły. Z po­cząt­ku pia­stun­ka mia­ła na­dzie­ję, że zdo­ła zjed­nać so­bie sym­pa­tię Lar­cha i zy­ska w ten spo­sób nie tyl­ko męża, ale i sil­ne­go, zdro­we­go syna. Te­raz jed­nak zda­ła so­bie spra­wę, że to dziec­ko pro­szące o po­da­nie pier­si i zmia­nę pie­lu­chy ni­czym mały do­ro­sły za­czy­na ją prze­ra­żać. Nie­dłu­go po­tem ode­szła.

Larch przy­jął tę wie­ść z ra­do­ścią, bo sprzy­krzy­ła mu się ta wiecz­nie skwa­szo­na ko­bie­ta. Skon­stru­ował no­si­de­łko, by móc za­bie­rać syna do pra­cy. W chłod­ne i desz­czo­we dni nie wy­cho­dził z domu, w po­god­ne – ta­kże nie po­pędzał ko­nia do ga­lo­pu. Pra­co­wał kró­cej i często ro­bił prze­rwy, by na­kar­mić Im­mi­ke­ra, uło­żyć go do snu albo prze­wi­nąć. Dziec­ko bez­u­stan­nie mó­wi­ło, py­ta­jąc o na­zwy ro­ślin i zwie­rząt, ukła­da­ło też ab­sur­dal­ne wier­szy­ki. Larch chęt­nie ich słu­chał, bo za­wsze go ba­wi­ły.

– Ptasz­ki lu­bią drze­wa, w któ­rych mogą się skryć, bo w du­szy są tyl­ko pta­ka­mi – po­wie­dział w za­my­śle­niu chło­piec, po czym po­kle­pał ojca po ręce. – Oj­cze?

– Tak, synu?

– Lu­bisz ro­bić to, co ja lu­bię, bo w du­szy sły­szysz moje sło­wa.

Larch był w pe­łni szczęśli­wy. Nie pa­mi­ętał już, dla­cze­go tak bar­dzo za­smu­ci­ła go śmie­rć żony. Te­raz był prze­ko­na­ny, że le­piej żyje im się we dwóch. Za­czął uni­kać in­nych miesz­ka­ńców wio­ski, bo nu­dzi­ły go ich spra­wy i nie wi­dział po­wo­du, by oni ta­kże mie­li się cie­szyć to­wa­rzy­stwem jego syna.

Któ­re­goś ran­ka, gdy Im­mi­ker miał trzy lata, Larch obu­dził się i spoj­rzał w oczy chłop­ca. Pra­we było sza­re, a lewe – czer­wo­ne jak krew. Mężczy­zna ze­rwał się, prze­ra­żo­ny.

– Za­bio­rą cię! – wy­krzyk­nął. – Lu­dzie kró­la nie­dłu­go przy­będą!

Im­mi­ker za­mru­gał.

– Nie za­bio­rą mnie. Coś wy­my­ślisz.

Ukry­cie Ob­da­rze­ńca sta­no­wi­ło ci­ężkie prze­stęp­stwo, ka­ra­ne wi­ęzie­niem i grzyw­ną, ja­kiej Larch nie by­łby w sta­nie za­pła­cić. Jed­nak na­tych­miast po­czuł, że chło­piec ma ra­cję. Mu­szą się udać na wschód, aż do gór­skie­go po­gra­ni­cza, gdzie pra­wie nikt nie miesz­ka. Tam znaj­dą kry­jów­kę. Larch był le­śni­kiem, umiał po­lo­wać, tro­pić zwie­rzy­nę, roz­pa­lić ogień i zbu­do­wać schro­nie­nie. Po­sta­no­wił stwo­rzyć Im­mi­ke­ro­wi dom tam, gdzie nikt ich nie znaj­dzie.

***

Chło­piec był nie­zwy­kle spo­koj­ny. Wie­dział, że jest Ob­da­rze­ńcem, i ro­zu­miał, co to ozna­cza – Larch po­dej­rze­wał, że o wszyst­kim opo­wie­dzia­ła mu pia­stun­ka. A może on sam, tyl­ko tego nie pa­mi­ętał. Ostat­nio ła­pał się na tym, że często za­po­mi­na o ró­żnych rze­czach, tak jak­by w jego gło­wie za­my­ka­ły się drzwi, któ­rych nie dało się już pó­źniej otwo­rzyć. Uznał, że to praw­do­po­dob­nie sku­tek sta­ro­ści, bo gdy jego żona zma­rła w po­ło­gu, nie był już mło­dy.

– Cza­sem się za­sta­na­wiam, czy twój Dar ma coś wspól­ne­go ze sło­wa­mi – po­wie­dział, gdy je­cha­li na wschód, zo­sta­wia­jąc w tyle rze­kę i ich sta­ry dom.

– Nic! – za­pro­te­sto­wał Im­mi­ker.

– Oczy­wi­ście, że nic – zgo­dził się mężczy­zna, nie ro­zu­mie­jąc, skąd w ogó­le przy­sze­dł mu do gło­wy taki po­my­sł. – Nie szko­dzi, synu, w ko­ńcu je­steś jesz­cze mały. Zo­ba­czy­my, co to ta­kie­go będzie. Mam na­dzie­ję, że coś po­ży­tecz­ne­go.

***

Mia­nem „Daru” okre­śla­no szcze­gól­ny ta­lent w ja­kie­jś dzie­dzi­nie, znacz­nie prze­kra­cza­jący zdol­no­ści nor­mal­ne­go czło­wie­ka. Dar mógł przy­brać do­wol­ną for­mę. Wi­ęk­szo­ść wład­ców mia­ła w swo­jej kuch­ni przy­naj­mniej jed­ne­go Ob­da­rze­ńca uro­dzo­ne­go z Da­rem pie­cze­nia chle­ba albo pro­duk­cji wina. By­wa­li tacy, któ­rzy po­sia­da­li całe ar­mie żo­łnie­rzy ze zdol­no­ścią wal­ki. Nie­któ­rzy z Ob­da­rze­ńców od­zna­cza­li się nad­ludz­ko wy­czu­lo­nym słu­chem, inni bie­ga­li szyb­ciej niż puma, po­tra­fi­li ob­li­czać w my­ślach duże sumy albo wy­czu­wa­li, czy po­tra­wa jest za­tru­ta. Cza­sa­mi Dary oka­zy­wa­ły się zu­pe­łnie bez­u­ży­tecz­ne, jak umie­jęt­no­ść nie­na­tu­ral­ne­go skręca­nia ko­ńczyn albo je­dze­nia skał. Ist­nia­ły też inne, bar­dziej nie­po­ko­jące ta­len­ty. Nie­któ­rzy z Ob­da­rze­ńców po­tra­fi­li prze­wi­dy­wać przy­szło­ść. Inni umie­li czy­tać w my­ślach, od­kry­wa­jąc naj­pil­niej strze­żo­ne se­kre­ty. Mó­wio­no, że król Nan­de­ru ma na usłu­gach Ob­da­rze­ńca, któ­ry raz spoj­rzaw­szy czło­wie­ko­wi w twarz, jest w sta­nie usta­lić, czy ta oso­ba po­pe­łni­ła ja­kąś zbrod­nię.

Ob­da­rze­ńcy sta­no­wi­li na­rzędzia w rękach swo­ich wład­ców. Lu­dzie uwa­ża­li ich za wy­bry­ki na­tu­ry i uni­ka­li, jak tyl­ko mo­gli.

Larch kie­dyś my­ślał po­dob­nie. Te­raz zro­zu­miał, że to okrut­ne i nie­spra­wie­dli­we. Jego syn był zwy­kłym ma­łym chłop­cem, któ­ry po pro­stu wy­ró­żniał się spo­śród in­nych lu­dzi pod wie­lo­ma względa­mi, nie tyl­ko dzi­ęki Da­ro­wi, któ­ry jesz­cze się nie ob­ja­wił. Z pew­no­ścią nie za­mie­rzał wy­sy­łać go na dwór kró­lew­ski, gdzie cze­ka­ły­by go szy­der­stwa i do­cin­ki, i gdzie by­łby wy­ko­rzy­sty­wa­ny jako na­rzędzie wład­cy.

***

Larch szyb­ko zro­zu­miał, że góry nie są dla nich od­po­wied­nią kry­jów­ką. Naj­wi­ęk­szym pro­ble­mem nie był chłód, choć je­sień zda­wa­ła się tu rów­nie su­ro­wa jak zima w po­sia­dło­ści mon­se­ańskie­go lor­da. Nie cho­dzi­ło też o gó­rzy­sty te­ren, choć ostre ska­ły da­wa­ły się we zna­ki sy­pia­jącym na zie­mi ucie­ki­nie­rom i nie było ani skraw­ka grun­tu, na któ­rym mo­żna by wy­ho­do­wać wa­rzy­wa czy zbo­że. Naj­wi­ęk­szy pro­blem sta­no­wi­ły dra­pie­żni­ki. Co kil­ka dni Larch mu­siał wal­czyć z ko­lej­nym na­past­ni­kiem. Pumy, nie­dźwie­dzie, wil­ki, ogrom­ne pta­szy­ska o skrzy­dłach wiel­ko­ści do­ro­słe­go czło­wie­ka. Nie­któ­re z nich bro­ni­ły swe­go te­ry­to­rium, inne po­szu­ki­wa­ły po­ży­wie­nia, a wszyst­kie były bar­dzo za­ja­dłe. Im bli­żej zimy, tym głod­niej­sze sta­wa­ły się zwie­rzęta, aż któ­re­goś dnia zbie­go­wie stra­ci­li ko­nia – zgi­nął roz­szar­pa­ny przez dwie pumy.

Nocą, gdy sie­dzie­li w kry­jów­ce z ga­łęzi, Larch przy­tu­lał chłop­ca do sie­bie i na­słu­chi­wał wy­cia, od­gło­su to­czących się ka­mie­ni, a po­tem prze­ra­źli­we­go pi­sku, któ­ry ozna­czał, że ja­kieś zwie­rzę zwie­trzy­ło ich obec­no­ść. Wte­dy wkła­dał śpi­ące­go chłop­ca do no­si­de­łka na pier­si, za­pa­lał po­chod­nię i wsta­wał, by ogniem i mie­czem ode­przeć atak. Cza­sem mu­siał tak stać przez kil­ka go­dzin. Ostat­nio nie­wie­le sy­piał.

I kiep­sko się odży­wiał.

– Roz­cho­ru­jesz się, je­śli będziesz aż tyle jadł – po­wie­dział kie­dyś Im­mi­ker, gdy spo­ży­wa­li skrom­ny po­si­łek zło­żo­ny z wil­cze­go mi­ęsa i wody.

Larch na­tych­miast od­su­nął swo­ją por­cję, bo­jąc się, że je­śli za­cho­ru­je, nie będzie mógł się opie­ko­wać sy­nem. Od­dał mu wi­ęk­szo­ść swo­je­go przy­dzia­łu.

– Dzi­ęku­ję ci za radę, synu.

Im­mi­ker po­chło­nął por­cję ojca w mil­cze­niu, po czym spy­tał:

– Co by było, gdy­by­śmy wspi­ęli się wy­żej i prze­szli przez góry na dru­gą stro­nę?

Mężczy­zna spoj­rzał w ró­żno­ko­lo­ro­we oczy syna.

– My­ślisz, że po­win­ni­śmy tak zro­bić?

Chło­piec wzru­szył chu­dy­mi ra­mio­na­mi.

– A czy prze­ży­je­my taki marsz?

– My­ślisz, że prze­ży­je­my? – spy­tał Larch i po­trząsnął gło­wą, sły­sząc swój głos. Jego syn miał trzy lata i nic nie wie­dział o cho­dze­niu po gó­rach. To zmęcze­nie spra­wi­ło, że tak bar­dzo pra­gnął usły­szeć, co sądzi o tym chło­piec. – Nie prze­ży­je­my – od­pa­rł zde­cy­do­wa­nie. – Nie sły­sza­łem, by kto­kol­wiek prze­sze­dł te góry od za­cho­du, ani tu, ani w Es­til­lu, ani w Nan­de­rze. Nie wiem na­wet, ja­kie zie­mie leżą po dru­giej stro­nie. Sły­sza­łem tyl­ko opo­wie­ści lu­dów ze wscho­du o ró­żno­barw­nych po­two­rach i pod­ziem­nych la­bi­ryn­tach.

– W ta­kim ra­zie mu­si­my ze­jść z po­wro­tem na wzgó­rza, oj­cze. Mu­sisz mnie chro­nić.

Larch był zmęczo­ny, głod­ny i czuł, że w gło­wie ma zu­pe­łną pust­kę, ale te­raz po­czuł przy­pływ de­ter­mi­na­cji. Mu­siał po­słu­chać syna.

***

Gdy scho­dzi­li po stro­mym zbo­czu, za­czął pa­dać śnieg. Larch przy­pi­ął no­si­de­łko Im­mi­ke­ra z przo­du, a łuk, ko­łczan i sa­kwy po­wie­sił na ple­cach. Gdy na od­le­głej gra­ni po­ja­wi­ło się bru­nat­ne pta­szy­sko, zmęczo­ną ręką si­ęgnął po łuk. Ale ptak za­ata­ko­wał tak szyb­ko, że było już za pó­źno na strzał. Larch za­to­czył się, upa­dł i po­czuł, że się ze­śli­zgu­je. Wy­ci­ągnął ręce, by chro­nić dziec­ko, któ­re­go krzyk za­głu­szył wrzask dra­pie­żni­ka:

– Chroń mnie, oj­cze! Mu­sisz mnie chro­nić!

Na­gle Larch po­czuł, że ska­ła pod jego ple­ca­mi ustąpi­ła i spa­da te­raz w ciem­no­ść. „La­wi­na” – po­my­ślał tępo, wci­ąż sku­pio­ny na tym, by osła­niać dziec­ko. Ude­rzył ra­mie­niem o coś ostre­go i po­czuł wil­goć. Dziw­ne uczu­cie, tak spa­dać. Kręci­ło mu się w gło­wie i miał wra­że­nie, że nic nie waży. Przez chwi­lę za­sta­na­wiał się, czy zmie­rza do sa­me­go środ­ka zie­mi, a po­tem stra­cił przy­tom­no­ść.

***

Ock­nął się gwa­łtow­nie, z jed­ną my­ślą: „Im­mi­ker!”. Nie czuł cie­pła cia­ła syna, a no­si­de­łko było pu­ste. Pa­no­wa­ła ca­łko­wi­ta ciem­no­ść, więc po­ma­cał wo­kół ręka­mi. Le­żał na czy­mś twar­dym i śli­skim, przy­po­mi­na­jącym lód. Po­ru­szył się, by szu­kać da­lej, i na­gle krzyk­nął, czu­jąc prze­szy­wa­jący ból w bar­ku i w gło­wie. Żo­łądek pod­sze­dł mu do gar­dła. Opa­no­wał mdło­ści i znów po­ło­żył się nie­ru­cho­mo, łka­jąc i szep­cząc imię chłop­ca.

– Wszyst­ko w po­rząd­ku, oj­cze – roz­le­gł się z boku głos dziec­ka. – Prze­stań pła­kać i wstań.

Płacz prze­sze­dł te­raz w szloch ulgi.

– Wsta­waj, oj­cze. Ro­zej­rza­łem się. Nie­da­le­ko jest tu­nel.

– Nic ci nie jest?

– Zma­rzłem i je­stem głod­ny. Wsta­waj!

Larch pró­bo­wał pod­nie­ść gło­wę, ale pra­wie stra­cił przy­tom­no­ść.

– Nie mogę. Za bar­dzo boli.

– Wca­le nie. Mo­żesz wstać – po­wie­dział Im­mi­ker, a wte­dy Larch zdał so­bie spra­wę, że to praw­da. Sła­niał się na no­gach i kil­ka razy zwy­mio­to­wał, ale ja­koś zdo­łał oprzeć się na ko­la­nach i zdro­wej ręce i pod­czo­łgać w kie­run­ku syna.

– Gdzie... – wy­dy­szał, ale mu­siał prze­rwać. Mó­wie­nie spra­wia­ło mu ból.

– Wpa­dli­śmy w skal­ną szcze­li­nę – wy­ja­śnił Im­mi­ker. – Ze­śli­zgnęli­śmy się. Tam jest tu­nel.

Larch nie ro­zu­miał, co się dzie­je, a czo­łga­nie wy­ma­ga­ło tyle wy­si­łku, że na­wet nie pró­bo­wał my­śleć. Dro­ga była śli­ska i stro­ma. Tam, do­kąd się kie­ro­wa­li, pa­no­wa­ła wi­ęk­sza ciem­no­ść niż w miej­scu, z któ­re­go wy­ru­szy­li. Mała po­stać syna ry­so­wa­ła się przed nim na zbo­czu.

– Tu jest gwa­łtow­ny spa­dek – ostrze­gł Im­mi­ker, ale jego oj­ciec nie zro­zu­miał, co ma na my­śli, i zwa­lił się w dół. Wy­lądo­wał na zła­ma­nej ręce i na chwi­lę stra­cił przy­tom­no­ść. Obu­dził się, czu­jąc zim­ny po­wiew i za­pach wil­go­ci. Le­żał w wąskiej roz­pa­dli­nie, wci­śni­ęty mi­ędzy dwie ska­ły. Chciał spy­tać Im­mi­ke­ra, czy nic mu nie jest, ale tyl­ko jęk­nął.

– Któ­rędy te­raz? – spy­tał chło­piec.

Larch nie wie­dział, co od­po­wie­dzieć, więc znów jęk­nął.

– Mó­wi­łem ci, że to tu­nel. – Głos Im­mi­ke­ra był zmęczo­ny i nie­cier­pli­wy. – Po­ma­ca­łem ścia­nę po obu stro­nach. Wy­bierz ja­kiś kie­ru­nek, oj­cze. Wy­do­stań mnie stąd.

Obie stro­ny ko­ry­ta­rza były rów­nie ciem­ne i tak samo pach­nia­ły stęchli­zną, ale Larch mu­siał coś wy­brać. Po­ru­szył się ostro­żnie. Gło­wa mniej go bo­la­ła, gdy zwra­cał się przo­dem do wia­tru. Pod­jął de­cy­zję, że pój­dą w tam­tą stro­nę.

I dla­te­go po czte­rech dniach błądze­nia po omac­ku, pod­czas któ­rych Im­mi­ker nie­ustan­nie przy­po­mi­nał ojcu, że czu­je się do­sta­tecz­nie do­brze, by brnąć na­przód, wy­do­sta­li się z tu­ne­lu u stóp mon­se­ańskich gór. Zna­le­źli się w owym dziw­nym kra­ju po dru­giej stro­nie. Nie wie­dzie­li o nim nic, nie li­cząc bajd za­sły­sza­nych w obe­rżach – opo­wie­ści o tęczo­wych po­two­rach i pod­ziem­nych la­bi­ryn­tach.

***

Larch za­sta­na­wiał się cza­sem, czy upa­dek w gó­rach nie uszko­dził mu mó­zgu. Im dłu­żej prze­by­wał w tym dziw­nym kra­ju, tym bar­dziej jego umy­sł za­snu­wa­ła mgła. Lu­dzie mó­wi­li tu in­nym języ­kiem i choć Larch bar­dzo się sta­rał zro­zu­mieć te obce dźwi­ęki, osta­tecz­nie za­wsze w ko­ńcu pro­sił Im­mi­ke­ra o tłu­ma­cze­nie. Z upły­wem cza­su syn mu­siał ob­ja­śniać mu co­raz wi­ęcej rze­czy.

Kra­ina była gó­rzy­sta, bu­rzo­wa i nie­przy­ja­zna. Na­zy­wa­no ją Do­li­na­mi. Żyły tu zwie­rzęta, ja­kie Larch wi­dy­wał w Mon­sei – ta­kie, któ­rych za­cho­wa­nie znał i ro­zu­miał. Jed­nak cza­sem wi­dy­wał też barw­ne, fan­ta­stycz­ne stwo­ry, któ­re miesz­ka­ńcy Do­lin na­zy­wa­li po­two­ra­mi. O wszyst­kim de­cy­do­wał ich nie­zwy­kły ko­lor, po­nie­waż pod in­ny­mi względa­mi isto­ty te przy­po­mi­na­ły nor­mal­ne zwie­rzęta. Mia­ły kszta­łt miej­sco­wych koni, żó­łwi, pum, pta­ków, wa­żek czy nie­dźwie­dzi, ale przy­bie­ra­ły bar­wę fuk­sji, tur­ku­su, brązu albo opa­li­zu­jącej zie­le­ni. Ko­nia o ma­ści si­wej lub ka­rej na­zy­wa­no tu ko­niem. Iden­tycz­ne zwie­rzę o ma­ści zło­to­po­ma­ra­ńczo­wej – po­two­rem.

Larch nie ro­zu­miał tych stwo­rzeń. Mniej­sze z nich – my­szy, mu­chy i wie­wiór­ki – były nie­gro­źne, ale wi­ęk­sze, lu­do­żer­cze po­two­ry sta­no­wi­ły ogrom­ne nie­bez­pie­cze­ństwo, po­wa­żniej­sze niż zwy­kłe dra­pie­żni­ki. Nade wszyst­ko po­żąda­ły ludz­kie­go mi­ęsa, a mi­ęso in­nych po­two­rów do­pro­wa­dza­ło je nie­mal do sza­le­ństwa. Obec­no­ść Im­mi­ke­ra mia­ła na nie po­dob­ny wpływ, więc gdy tyl­ko pod­ró­sł na tyle, by być w sta­nie na­ci­ągnąć ci­ęci­wę, od razu na­uczył się strze­lać z łuku. Larch nie był pe­wien, kto go wy­szko­lił. Jego syn za­wsze miał ko­goś przy boku, ja­kie­goś mężczy­znę lub chłop­ca, któ­ry po­ma­gał mu w ró­żnych spra­wach. Wci­ąż po­ja­wia­li się nowi – po­przed­ni zni­ka­li, gdy tyl­ko Larch wresz­cie na­uczył się ich imion – a ich miej­sce na­tych­miast zaj­mo­wa­li ko­lej­ni.

Nie miał po­jęcia, skąd się bra­li. Naj­pierw miesz­kał z Im­mi­ke­rem sam w ma­łej chat­ce, po­tem w wi­ęk­szym domu, pó­źniej w jesz­cze wi­ęk­szym, na ska­li­stej po­la­nie tuż pod mia­stem. Nie­któ­rzy to­wa­rzy­sze Im­mi­ke­ra po­cho­dzi­li z mia­sta. Jed­nak inni zda­wa­li się wy­pe­łzać z gór­skich roz­pa­dlin i z zie­mi. Dziw­ni, bla­dzi lu­dzie. Przy­no­si­li Lar­cho­wi le­kar­stwa, dzi­ęki któ­rym za­go­ił mu się bark.

Sły­szał, że w Do­li­nach żyje kil­ka po­two­rów o ludz­kich kszta­łtach i że mo­żna je roz­po­znać po bar­wie wło­sów, ale ni­g­dy ich nie wi­dział. Uznał, że to na­wet le­piej, bo nie mógł so­bie przy­po­mnieć, czy człe­ko­kszta­łt­ne po­two­ry są mu przy­ja­zne, czy nie, poza tym czuł się wo­bec tych istot ca­łko­wi­cie bez­bron­ny. Po­two­ry były zbyt pi­ęk­ne. Ich uro­da tak go osza­ła­mia­ła, że umy­sł sta­wał się pu­sty, a cia­ło za­mie­ra­ło w bez­ru­chu. Im­mi­ker ze swo­imi po­moc­ni­ka­mi mu­sie­li go bro­nić.

– To ta­kie ich sztucz­ki, oj­cze – wy­ja­śnił chło­piec. – Ich po­twor­na moc. Za­chwy­ca­ją cię swo­im pi­ęk­nem, by oma­mić umy­sł. Mu­sisz na­uczyć się strzec swo­ich my­śli tak jak ja.

Larch wie­dział, że Im­mi­ker ma ra­cję, ale wci­ąż tego nie ro­zu­miał.

– Stwo­rze­nia, któ­re mają wła­dzę nad ludz­kim umy­słem – rze­kł do sie­bie. – To prze­ra­ża­jące.

Im­mi­ker ro­ze­śmiał się gło­śno i ob­jął ojca ra­mie­niem. Chło­piec był zwy­kle nie­chęt­ny piesz­czo­tom, więc Larch po­czuł, że za­le­wa go fala szczęścia.

***

Cza­sem, bar­dzo rzad­ko, w chwi­lach gdy od­zy­ski­wał ja­sno­ść umy­słu, za­uwa­żał, że w mia­rę jak Im­mi­ker do­ra­sta, on sam robi się co­raz bar­dziej znie­do­łężnia­ły i głu­pi. Chło­piec wie­lo­krot­nie opo­wia­dał mu o za­wi­kła­nej sy­tu­acji po­li­tycz­nej tego kra­ju, zwal­cza­jących się frak­cjach i czar­nym ryn­ku dzia­ła­jącym w pod­ziem­nych tu­ne­lach. Dwóch lor­dów, My­dogg z pó­łno­cy i Gen­tian z po­łud­nia, pró­bo­wa­ło wy­kro­ić so­bie z Do­lin wła­sne im­pe­ria. Na pó­łno­cy roz­ci­ąga­ła się kra­ina zwa­na Pik­kią, pe­łna gór i je­zior.

Larch nie po­tra­fił tego ogar­nąć. Wie­dział tyl­ko, że nie ma tu Ob­da­rze­ńców i nikt nie od­bie­rze mu syna o ró­żno­ko­lo­ro­wych oczach.

Cza­sem, gdy czuł się le­piej, pró­bo­wał nad tym roz­my­ślać. Cie­ka­wi­ło go, kie­dy ob­ja­wi się Dar syna.

A gdy był w szczy­to­wej for­mie, co zda­rza­ło się, ile­kroć Im­mi­ker zo­sta­wił go sa­me­go na dłu­żej, za­sta­na­wiał się, czy Dar przy­pad­kiem już się nie ob­ja­wił.

***

Im­mi­ker miał swo­je ulu­bio­ne roz­ryw­ki. Często ba­wił się ma­ły­mi po­two­ra­mi, zwi­ązu­jąc je, wy­ry­wa­jąc im pa­zu­ry, zdzie­ra­jąc ró­żno­ko­lo­ro­we łu­ski albo wy­sku­bu­jąc pió­ra. Któ­re­goś dnia, gdy chło­piec miał dzie­si­ęć lat, Larch zo­ba­czył, jak ob­dzie­ra ze skó­ry kró­li­ka ko­lo­ru błękit­ne­go nie­ba.

Za­krwa­wio­ne, drżące z prze­ra­że­nia zwie­rząt­ko wci­ąż było osza­ła­mia­jąco pi­ęk­ne. Larch za­pa­trzył się na nie i za­po­mniał, dla­cze­go szu­kał Im­mi­ke­ra. Po­czuł na­gły smu­tek, wi­dząc, że ktoś dla przy­jem­no­ści dręczy tak wspa­nia­łe stwo­rze­nie. Kró­lik za­czął po­pi­ski­wać w pa­ni­ce i Larch zdał so­bie spra­wę, że sam po­jęku­je.

Im­mi­ker spoj­rzał na nie­go spod oka.

– Wca­le go to nie boli, oj­cze – za­pew­nił.

Larch na­tych­miast po­czuł się le­piej, wie­dząc, że po­twór nie czu­je bólu. Ale wte­dy kró­lik znów pi­snął bo­le­śnie i Larch po­czuł się zu­pe­łnie zdez­o­rien­to­wa­ny. Spoj­rzał na syna. Chło­piec trzy­mał w ręku szty­let uma­za­ny krwią i uśmie­chał się sze­ro­ko.

Gdzieś w głębi du­szy Larch po­czuł cień po­dej­rze­nia i przy­po­mniał so­bie, dla­cze­go szu­kał Im­mi­ke­ra.

– Wy­da­je mi się – po­wie­dział po­wo­li – że już wiem, na czym po­le­ga twój Dar.

Syn spoj­rzał na nie­go uwa­żnie.

– Czy­żby?

– Po­wie­dzia­łeś, że po­two­ry po­tra­fią oma­mić mój umy­sł pi­ęk­nem.

Im­mi­ker opu­ścił nóż i prze­krzy­wił gło­wę. W jego twa­rzy było coś dziw­ne­go. Larch zo­ba­czył na niej nie­do­wie­rza­nie, a po­tem roz­ba­wie­nie. Tak jak­by w coś gra­li i Im­mi­ker prze­grał po raz pierw­szy w ży­ciu.

– Cza­sem mam wra­że­nie, że oma­miasz mnie sło­wa­mi.

Chło­piec wy­buch­nął gło­śnym śmie­chem. Larch po­czuł się na­gle tak szczęśli­wy, że mu za­wtó­ro­wał. Tak bar­dzo ko­chał swo­je­go syna! Otwo­rzył ra­mio­na, by przy­gar­nąć go do sie­bie, a wte­dy chło­piec z ca­łej siły wbił mu szty­let w brzuch. Larch padł na zie­mię jak kło­da.

Im­mi­ker po­chy­lił się nad nim.

– Oka­za­łeś się bar­dzo po­moc­ny – po­wie­dział. – Będzie mi cie­bie bra­ko­wa­ło. Nie­ste­ty, in­nych nie­ła­two jest kon­tro­lo­wać. Szko­da, że nie wszy­scy są tak głu­pi jak ty, oj­cze.

***

Umie­ra­nie było dziw­nym do­zna­niem. Czuł zim­no i za­wro­ty gło­wy, tak jak wte­dy w gó­rach Mon­sei. Ale te­raz wie­dział do­kład­nie, gdzie jest i co się z nim dzie­je. W ostat­niej chwi­li po­my­ślał, że po­stąpił głu­pio, że nie po­wi­nien był po­zwo­lić tak ła­two ocza­ro­wać się sło­wa­mi. Ale to mi­ło­ść spra­wi­ła, że nie roz­po­znał w porę Daru Im­mi­ke­ra. Jesz­cze przed jego na­ro­dzi­na­mi, gdy chło­piec był za­le­d­wie okrusz­kiem w brzu­chu Mi­kry, Larch zo­stał ocza­ro­wa­ny.

***

Pi­ęt­na­ście mi­nut pó­źniej cia­ło Lar­cha i jego dom sta­ły w ogniu, a Im­mi­ker sie­dział na grzbie­cie ku­cy­ka, zmie­rza­jąc tu­ne­la­mi na pó­łnoc. Czuł ulgę, że może wresz­cie wy­ru­szyć w dro­gę. Jego sąsie­dzi i cała oko­li­ca wy­da­wa­ły mu się co­raz nud­niej­sze i ostat­nio by­wał bar­dzo roz­dra­żnio­ny. Był go­tów na coś wi­ęcej.

Po­sta­no­wił za­zna­czyć ten prze­ło­mo­wy mo­ment, od­rzu­ca­jąc swe sta­re imię. Miesz­ka­ńcy Do­lin z po­cząt­ku dziw­nie wy­ma­wia­li imię Lar­cha, a Im­mi­ke­ro­wi bar­dzo się to spodo­ba­ło.

Po­sta­no­wił, że od­tąd będzie się na­zy­wał Leck.

Mi­nął rok.

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki