39,99 zł
„Wybrańcy” to coś więcej niż fantasy, więcej nawet niż literatura – to zachwycająca przygoda, która odbije się echem w prawdziwym życiu.
Czy dasz się jej porwać?
Katsa ma siedemnaście lat, jest piękna i bystra, silna, ale i niepozbawiona słabości. Dysponuje Darem, który nawet w niej samej budzi obrzydzenie – ma talent do zabijania. Z rozkazu władcy jednego z siedmiu królestw zmuszona jest wykorzystywać swój Dar jako królewska egzekutorka. Gdy staje się to dla niej nie do zniesienia, zakłada tajną Radę, by walczyć z tyranią.
Życie Katsy zmienia się na zawsze w dniu, gdy spotyka księcia Po, obdarzonego Darem walki. Z początku dziewczyna nie podejrzewa, że zostaną choćby przyjaciółmi. Nie spodziewa się też, że dowie się czegoś nowego o swoim Darze i że trafi na trop straszliwej tajemnicy ukrytej w odległym kraju – tajemnicy, która może zniszczyć wszystkie siedem królestw samymi tylko słowami.
Barwna powieść Kristin Cashore z plejadą niezwykłych bohaterów, fascynująco wykreowanym światem, niebezpiecznymi przygodami i gorącym romansem zachwyca i pochłania bez reszty. Skradnie serce każdego, kto kiedykolwiek szukał własnej drogi w życiu.
„Powieść przepełniona zarówno gniewem, jak i radością”. NEW YORK TIMES
„Romans, od którego aż miękną kolana”. LA TIMES
„Wow, co za historia! Musiałam się dowiedzieć, jak się kończy!” Tamora Pierce
„Wybrańcy” to pierwszy tom cyklu „Siedem królestw”. Kolejne części już wkrótce!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 486
Dla mojej matki,
Neddy Previtery Cashore,
która ma Dar robienia klopsików,
i mojego ojca,
J. Michaela Cashore’a,
człowieka z Darem gubienia okularów
(i ich znajdowania).
Rozdział 1
W lochach panował mrok, jednak Katsa czuła się zupełnie, jakby w głowie miała wyrysowaną dokładną mapę, która jak dotąd okazała się równie precyzyjna co papierowe mapy Olla. Dziewczyna przesuwała dłonią po zimnych ścianach, odliczając drzwi oraz boczne tunele i skręcając we właściwych miejscach. Po jakimś czasie dotarła tam, gdzie tunel miał się kończyć stromymi schodami prowadzącymi w dół. Przykucnęła i wyciągnęła dłonie przed siebie. Wyczuła kamienny stopień, śliski i obrośnięty mchem, i kolejny zaraz za nim. A zatem dotarła do schodów, o których wspominał Oll. Miała nadzieję, że kiedy jej towarzysze będą tędy szli z pochodniami, zdołają w porę dostrzec ten śliski mech i zachowają ostrożność.
Pomknęła schodami w dół. Jeden zakręt w lewo, dwa w prawo. Znalazła się w korytarzu, gdzie mrok rozświetlał migotliwy blask pochodni osadzonej w murze, i wtedy usłyszała głosy. Naprzeciwko miejsca, gdzie tkwiła pochodnia, dostrzegła odnogę kolejnego korytarza, na którego końcu znajdowała się cela. Zdaniem Olla mogło jej strzec od dwóch do dziesięciu ludzi.
Unieszkodliwienie strażników było jej zadaniem – właśnie dlatego wysłano ją przodem.
Skradała się w stronę światła, nasłuchując głosów i śmiechów. Powinna przystanąć na chwilę, by lepiej oszacować, z iloma osobami przyjdzie jej się zmierzyć, lecz nie było na to czasu. Naciągnęła kaptur na twarz i wypadła zza rogu.
Mało brakowało, a potknęłaby się o nogi pierwszych czterech przeciwników. Mężczyźni rozsiedli się wygodnie na podłodze, oparci o ścianę. Powietrze przesycał zapach gorzałki, którą przynieśli, by umilić sobie wartę. Katsa wymierzyła kilka ciosów i kopniaków w skronie, a strażnicy osunęli się bezwładnie na podłogę, zanim w ich oczach zdążył się pojawić choćby wyraz zdziwienia.
Przy kracie na końcu korytarza pozostał jeszcze jeden wartownik. Zerwał się na nogi i dobył miecza. Katsa zbliżyła się do niego, wiedząc, że światło pochodni, którą miała za plecami, ukrywa w cieniu jej twarz, a zwłaszcza oczy. Oceniła wzrost wartownika, sposób poruszania się i to, jak trzymał broń.
– Stój tam, gdzie jesteś! Wiem, coś za jeden – oznajmił tamten, siląc się na obojętny ton. Musiał być bardzo odważny. Ostrzegawczo przeciął powietrze mieczem. – Nie boję się ciebie.
Skoczył w jej kierunku. Przemknęła pod ostrzem miecza i wymierzyła wysoki kopniak, trafiając go stopą w skroń. Strażnik upadł.
Przeszła nad bezwładnym ciałem i podbiegła do krat, mrużąc oczy, by dostrzec coś w ciemnościach. Pod przeciwległą ścianą dojrzała skulony kształt – więźnia zbyt zmarzniętego lub zmęczonego, by zainteresować się walką. Obejmował nogi rękami, a głowę schował pomiędzy kolana. Drżał. W lochu wyraźnie słychać było jego ciężki oddech. Katsa przesunęła się lekko, a wtedy światło pochodni padło na skuloną postać. Mężczyzna miał zupełnie białe, krótko przycięte włosy. Dostrzegła błysk złota w okolicy uszu. Mapy Olla posłużyły im dobrze – więzień z pewnością był Lienidem. To właśnie jego szukali.
Szarpnęła kraty, ani drgnęły. Nic dziwnego, ale to już nie jej problem. Złożyła ręce i wydała cichy dźwięk, naśladując pohukiwanie sowy. Ułożyła odważnego strażnika na plecach i wcisnęła mu do ust pigułkę. Potem pobiegła w kierunku schodów i zrobiła to samo z czterema pozostałymi. Zaczęła się już zastanawiać, czy Oll i Giddon zgubili się w lochach, ale dwaj mężczyźni wynurzyli się zza rogu i minęli ją w pośpiechu.
– Tylko kwadrans, nie dłużej – ostrzegła.
– Kwadrans, pani – mruknął Oll w odpowiedzi. – Uważaj na siebie.
Gdy zbliżyli się do celi, pochodnia zamigotała. Lienid jęknął i jeszcze ciaśniej objął kolana rękami. Katsa dojrzała skrawek jego brudnych, podartych szat. Usłyszała, jak wytrychy Giddona podzwaniają lekko o siebie. Chciała zobaczyć, jak otwiera celę, była jednak potrzebna gdzie indziej. Schowała paczuszkę pigułek do rękawa i popędziła przed siebie.
Strażnicy cel podlegali strażnikom lochów, a ci z kolei – niższej straży. Kolejna w hierarchii była straż zamkowa. Nocna straż, gwardia królewska, a także ludzie pełniący wartę na murach i w ogrodzie podlegali naczelnikowi straży zamkowej. Do podniesienia alarmu wystarczyłoby, żeby jeden strażnik zauważył nieobecność drugiego. Jeśli Katsa i jej ludzie nie oddalą się dostatecznie szybko, wszystko przepadnie. Wyślą za nimi pogoń, dojdzie do rozlewu krwi, zobaczą jej oczy, a wtedy zostanie rozpoznana. Musiała zatem unieszkodliwić każdego strażnika pełniącego służbę. Oll szacował, że będzie ich około dwudziestu. Książę Raffin przygotował jej trzydzieści pigułek, na wszelki wypadek.
Większość strażników nie przysparzała żadnych kłopotów. Jeśli tylko dali się podejść albo stali w małych grupkach, nawet nie wiedzieli, kto ich napadł. Naczelnik zamkowej straży stanowił większy problem, bo jego posterunku broniło pięciu ludzi. Zawirowała pośród nich, uderzając, kopiąc i wbijając kolana we wrażliwe miejsca, aż w końcu naczelnik wstał zza biurka, wypadł zza drzwi i dołączył do grupy.
– Zawsze rozpoznam Obdarzeńca! – warknął i pchnął mieczem, a ona przeturlała się po podłodze. – Pokaż oczy, chłopcze, inaczej ci je wytnę. Nie sądź, że żartuję.
Z pewną satysfakcją przyłożyła mu w głowę rękojeścią noża. Chwyciła go za włosy, ułożyła na plecach i wepchnęła pigułkę do ust. Po przebudzeniu wszyscy powiedzą, że zaatakował ich samotny Obdarzeniec urodzony z Darem walki. Wzięli ją za chłopca, bo była ubrana w zwykłe spodnie i płaszcz z kapturem, poza tym nikt nigdy nie zakładał, że napaści mogłaby dokonać kobieta. A ona dopilnowała, by żaden z nich nie zobaczył Olla ani Giddona.
Nikomu nie przyjdzie do głowy, że stoi za tym właśnie ona. Obdarzona lady Katsa nie jest przecież zamaskowaną bandytką czającą się nocą na dziedzińcach dworów. Poza tym nie dalej jak rankiem tego dnia wyruszyła w podróż na wschód. Jej wuj Randa, król Middlanów, osobiście ją pożegnał. Na oczach wszystkich mieszkańców wyjechała z miasta, eskortowana przez kapitana Olla i lorda Giddona. Podróżni musieliby natychmiast zawrócić i na złamanie karku popędzić w przeciwnym kierunku, aby wieczorem znaleźć się na dworze króla Murgona.
Katsa przecięła dziedziniec, mijając kwiatowe rabatki, fontanny i marmurowe posągi Murgona. Zamek sprawiał bardzo przyjemne wrażenie, mimo że należał do tak nikczemnego władcy. W powietrzu unosiły się zapach trawy, świeżej ziemi i słodka woń mokrych od rosy kwiatów. Dziewczyna pędem przebiegła przez sad jabłkowy, zostawiając za sobą kilku ogłuszonych strażników. Oszołomiła ich za pomocą pigułek, lecz nie odebrała im życia. Podczas ostatniego spotkania Oll, Giddon i większość Rady nalegali, by ich zabić. Ona jednak upierała się, że nie zyskają na tym ani minuty.
– A co będzie, jeśli się obudzą? – spytał Giddon.
– Czyżbyś wątpił w skuteczność moich preparatów? – obruszył się książę Raffin.
– Szybciej byłoby ich zabić – nalegał Giddon.
W pokoju rozległy się potakujące głosy.
– Mogę to zrobić w przewidzianym czasie – odparła Katsa. Gdy Giddon zaczął protestować, uciszyła go machnięciem ręki. – Dość tego. Nie zabiję tych ludzi. Jeśli tak ci na tym zależy, możesz wysłać kogoś innego.
Oll uśmiechnął się i klepnął przyjaciela w ramię.
– Tylko pomyśl, Giddonie, jaki to będzie majstersztyk. Kradzież doskonała, tuż pod nosem wszystkich strażników Murgona, bez choćby jednego zabójstwa. Gra warta świeczki.
W całej sali rozległy się śmiechy, ale usta Katsy nawet nie drgnęły. Nie zamierzała nikogo zabijać, jeśli nie było to konieczne. Śmierci nie dało się odwrócić, a ona zadała ją już dostatecznie wielu ludziom. Król Randa uważał ją za użyteczną sługę. Od czasu do czasu lordowie z pogranicznych ziem zaczynali się burzyć. Dlaczego król miałby wysyłać tam całą armię, jeśli mógł wydelegować jedną osobę? Kosztowało to znacznie mniej. Czasem zabijała też w imieniu Rady, jeśli było to konieczne. Ale tym razem nie było.
W przeciwległym krańcu sadu natknęła się na strażnika, który wiekiem prawie dorównywał uwięzionemu Lienidowi. Stał nieopodal kępy młodych drzewek, mocno zgarbiony, wsparty na swoim mieczu. Katsa podkradła się do niego bezszelestnie i zamarła. Ręka staruszka, oparta na głowni miecza, wyraźnie zadrżała.
Katsa odczuwała głęboką pogardę dla władców, którzy nie pozwalali członkom swojej straży odejść ze służby, gdy ci byli już zbyt starzy, by utrzymać broń. Jednak wiedziała, że jeśli go nie unieszkodliwi, wartownik z pewnością podniesie alarm. Wymierzyła mu jeden mocny cios w głowę, a on z westchnieniem osunął się na ziemię. Złapała go i delikatnie położyła na plecach, a drugą ręką wsunęła mu pigułkę pod język. Pomacała guza rosnącego z tyłu głowy mężczyzny. Miała nadzieję, że ma mocną czaszkę.
Kiedyś zdarzyło jej się zabić człowieka przez przypadek – wspomnienie tego wydarzenia wciąż było bardzo żywe. To właśnie w ten sposób dziesięć lat temu objawił się jej Dar. Była jeszcze dzieckiem, miała zaledwie osiem lat. Na dwór przybył pewien mężczyzna, podobno jej daleki kuzyn. Nie polubiła go – używał zbyt mocnych perfum i pożądliwie wpatrywał się w usługujące mu kobiety. Wodził za nimi wzrokiem i dotykał ich, gdy sądził, że nikt tego nie widzi. Jednak dopiero gdy zwrócił uwagę na nią, Katsa zaczęła się naprawdę bać.
– Ładniutka jesteś – stwierdził. – Oczy Obdarzeńców zazwyczaj są brzydkie, ale tobie na szczęście pasują. Jaki masz Dar, słodziutka? Snucie opowieści? Czytanie umysłów? Ach, wiem. Jesteś tancerką.
Katsa sama nie wiedziała, na czym polega jej Dar. Niektóre objawiały się wcześnie, inne zaś później. Ale nawet gdyby go znała i tak nie miałaby ochoty dyskutować o nim z tym kuzynem. Skrzywiła się i odwróciła głowę. Wtedy jednak dłoń mężczyzny spoczęła na jej udzie, a wówczas jej własna ręka wystrzeliła w bok, łamiąc mu nos. Pęknięta kość wbiła się w mózg.
Damy dworu krzyknęły, a jedna nawet zemdlała. Gdy okazało się, że mężczyzna nie żyje, wszyscy wokół zamilkli i wycofali się pod ściany. Przerażone spojrzenia – nie tylko kobiet, ale też żołnierzy i lordów – skierowały się na nią. Nie mieli nic przeciwko temu, by jadać na dworze króla, którego kucharz posiadał Dar gotowania, albo przyprowadzać konie do medyka z Darem leczenia zwierząt. Ale dziewczyna urodzona z Darem zabijania? To było groźne.
Ktoś inny na miejscu Randy prawdopodobnie wygnałby Obdarzoną ze swego dworu albo zabił na miejscu, nie zważając na więzy pokrewieństwa. Jednak Randa był mądrym człowiekiem. Wiedział, że z czasem Dar jego siostrzenicy może okazać się użyteczny. Odesłał Katsę do komnat i zabronił je opuszczać przez tydzień, ale nic poza tym. Gdy stamtąd wyszła, dworzanie schodzili jej z drogi. Nigdy nie darzyli jej sympatią, bo nikt nie lubi Obdarzonych, ale przynajmniej tolerowali jej obecność. Teraz nie próbowali nawet udawać życzliwości.
– Strzeżcie się tej dziewki z różnokolorowymi oczami – szeptali gościom. – Zabiła własnego kuzyna jednym ciosem. Tylko dlatego, że pochwalił barwę jej oczu.
Nawet Randa starał się trzymać od niej z daleka. Wściekły pies, choć bywa użyteczny, nigdy nie sypia u stóp właściciela.
Syn Randy, książę Raffin, był jedynym człowiekiem, który odezwał się do niej z własnej woli.
– Nie zrobisz tego więcej, prawda? Ojciec nie pozwoli ci tak po prostu mordować ludzi.
– Nie chciałam nikogo zabić!
– Więc co się stało?
Katsa zastanowiła się chwilę.
– Poczułam, że grozi mi niebezpieczeństwo, więc go uderzyłam.
Raffin potrząsnął głową.
– Trzeba zawsze kontrolować swój Dar, zwłaszcza jeśli jest tak groźny jak twój. Musisz nad nim panować, inaczej mój ojciec zabroni nam się spotykać.
Katsa poczuła przypływ paniki.
– Nie wiem, jak to zrobić.
Raffin zastanowił się chwilę.
– Zapytaj Olla. Królewscy szpiedzy wiedzą, jak zadawać ból, nie zabijając ofiary. Właśnie w ten sposób zdobywają informacje.
Raffin miał jedenaście lat – był więc starszy od Katsy o trzy lata i według jej standardów bardzo mądry. Idąc za jego radą, zwróciła się do siwiejącego kapitana Olla, naczelnego szpiega króla Randy. Oll nie był głupi – on również obawiał się tej małomównej, różnookiej dziewczyny. Jednak w odróżnieniu od większości dworzan miał trochę wyobraźni. Już od jakiegoś czasu podejrzewał, że śmierć kuzyna przeraziła Katsę tak samo jak pozostałych. Im dłużej o tym myślał, tym bardziej intrygowały go możliwości, jakie dawał dziewczynie jej Dar.
Rozpoczął ćwiczenia od ustalenia pewnych zasad. Katsie nie wolno było wykorzystywać swego Daru przeciwko niemu ani nikomu spośród ludzi króla. Zwykle ćwiczyła na kukłach uszytych z worków wypełnionych ziarnem. Czasem również na więźniach, których przyprowadzał Oll – ludziach skazanych na śmierć.
Trenowała codziennie, powoli poznając własną siłę i szybkość. Uczyła się różnych pozycji, sposobów wyprowadzania uderzeń i różnic pomiędzy ciosem obezwładniającym a zabójczym. Uczyła się, jak rozbroić człowieka, jak połamać mu nogi i jak wykręcić mu rękę tak, by przestał się szarpać i błagał o uwolnienie. Nauczyła się walczyć mieczem, nożem i sztyletem. Była tak szybka, skuteczna i pomysłowa, że potrafiła pobić człowieka do nieprzytomności nawet ze związanymi rękami. Na tym właśnie polegał jej Dar.
Z czasem coraz lepiej kontrolowała odruchy i rozpoczęła ćwiczenia z udziałem żołnierzy Randy – po ośmiu lub dziesięciu naraz, w pełnym rynsztunku. Były to niezwykle widowiskowe treningi: rośli mężczyźni uganiali się po sali wśród krzyku i szczęku zbroi, a pomiędzy nimi przemykało nieuzbrojone dziecko, które powalało ich ruchem kolana lub ręki. Często nie dostrzegali Katsy aż do momentu, gdy padali na ziemię. Czasem członkowie dworu przychodzili na to popatrzeć, ale gdy tylko podniosła wzrok, natychmiast opuszczali głowy i oddalali się pospiesznie.
Randa nie miał jej za złe, że zajmuje czas Ollowi – uważał to za niezbędne poświęcenie. Nie miałby z Katsy żadnego pożytku, gdyby nie nauczyła się samokontroli.
Teraz, w ogrodzie króla Murgona, nikt nie mógłby jej zarzucić braku opanowania. Przemykała poprzez trawniki i wysypane żwirem ścieżki zręcznie i bezszelestnie. Oll i Giddon prawdopodobnie dotarli już do zamkowych murów, gdzie dwaj służący Murgona, sprzymierzeńcy Rady, przyprowadzili konie. Była prawie na miejscu – widziała przed sobą ciemną linię odcinającą się na tle nocnego nieba.
Myślami błądziła gdzie indziej, ale pozostała czujna. Rejestrowała każdy liść spadający na ziemię, każdy szelest gałęzi. Dlatego całkowicie ją zaskoczyło, gdy nagle z cienia wyłonił się mężczyzna i chwycił ją od tyłu, a potem oplótł ramionami i przycisnął jej nóż do gardła. Zaczął coś mówić, ale w ułamku sekundy wykręciła mu rękę, wyrwała nóż i cisnęła broń na ziemię. Potem przerzuciła napastnika przez plecy.
Wylądował na nogach.
Myślała gorączkowo. Wiedziała już, że ma przed sobą Obdarzonego wojownika. I jeśli nie był pozbawiony czucia w rękach, to domyślił się, że walczy z kobietą.
Odwrócił się do niej. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, choć ich sylwetki były niewiele wyraźniejsze niż cienie.
– Słyszałem o pewnej damie posiadającej niezwykły Dar – oznajmił w końcu mężczyzna. Ton jego głosu był głęboki i poważny. Dziwnie wymawiał słowa, Katsa nie rozpoznawała tego akcentu. Uznała, że musi dowiedzieć się o nieznajomym czegoś więcej, zanim zadecyduje, jak postąpić. – Nie wiem jednak, co owa dama miałaby robić tak daleko od domu, na dziedzińcu zamku króla Murgona, w środku nocy – ciągnął. Przesunął się nieznacznie, tak że stał teraz pomiędzy nią a zamkowym murem. Był wyższy niż ona i poruszał się miękko niczym kot. Zwodniczo spokojny, gotów do skoku. W świetle pochodni zabłysły złote kolczyki, które nosił w uszach. Miał gładko ogoloną twarz – na modłę Lienidów.
Katsa przestąpiła z nogi na nogę i zakołysała się lekko, gotowa do ataku. Nie miała wiele czasu na decyzję. Mężczyzna najwyraźniej ją rozpoznał, ale jeśli rzeczywiście był Lienidem, nie chciała go zabijać.
– Nie masz mi nic do powiedzenia, pani? Chyba nie sądzisz, że pozwolę ci odejść bez słowa wyjaśnienia? – W jego głosie zabrzmiało rozbawienie.
Katsa patrzyła na niego w milczeniu. Przeciwnik nagle wyciągnął ręce – na palcach błysnęły pierścienie. To wystarczyło. Złote kolczyki, pierścienie, dziwny akcent – wszystko składało się w jedną całość.
– Jesteś Lienidem – stwierdziła.
– Masz bardzo dobry wzrok.
– Nie na tyle, by dostrzec kolor twych oczu.
Zaśmiał się.
– Ja chyba domyślam się koloru twoich.
Rozsądek krzyczał, że powinna zabić tego człowieka.
– Sam zawędrowałeś daleko od domu – stwierdziła. – Czego Lienid miałby szukać na dworze króla Murgona?
– Zdradzę ci swoje zamiary, jeśli i ty zdradzisz mi swoje.
– Nie zdradzę ci niczego. A teraz przepuść mnie.
– A jeśli nie?
– Będę musiała cię do tego zmusić.
– Myślisz, że zdołasz?
Zrobiła zwód w prawo, jednak on z łatwością uniknął ciosu. Powtórzyła ten sam ruch, szybciej. Znów jej umknął. Był doskonale wyszkolony. Ale ona również.
– Wiem, że zdołam – oznajmiła.
– Ach – odparł z rozbawieniem – ale może to potrwać kilka godzin.
Dlaczego tak się z nią drażnił? Czemu nie wszczął alarmu? Może sam był bandytą. A jeśli tak, czy czyniło go to jej wrogiem, czy sprzymierzeńcem? Czy Lienid nie pochwaliłby jej zamiaru uwolnienia z lochu jego rodaka? Tak – chyba że był zdrajcą. A może nie wiedział, kogo więzi Murgon? Król dobrze strzegł swoich sekretów.
Rada pewnie domagałaby się jego śmierci. Twierdziliby, że to zbyt duże ryzyko zostawić przy życiu kogoś, kto zna jej prawdziwą tożsamość. Jednak ten człowiek nie przypominał żadnego z oprychów, których dotąd spotkała. Nie był okrutny ani głupi, nawet nie próbował jej grozić. Nie mogła zabić jednego Lienida, ratując drugiego.
Wiedziała, że postępuje głupio i prawdopodobnie tego pożałuje.
– Ufam ci – stwierdziła nagle.
Przeciwnik zamarł na chwilę, po czym zszedł jej z drogi i gestem pokazał, że ma iść dalej. Katsa uznała, że to niezwykle podejrzane, ale w tej samej chwili dostrzegła, że opuścił gardę. Stwierdziła, że nie ma sensu marnować okazji. W mgnieniu oka wyrzuciła stopę w górę i uderzyła go w czoło. Na chwilę otworzył szerzej oczy, a potem padł na ziemię.
– Może i nie było to konieczne – mruknęła, układając go na ziemi. – Ale nie mam pojęcia, co o tym myśleć. I tak za dużo ryzykuję, zostawiając cię przy życiu.
Wyłowiła pigułki z rękawa i włożyła mu jedną do ust. Przyjrzała się jego twarzy w świetle pochodni. Był młodszy, niż sądziła, mógł mieć nie więcej niż dziewiętnaście, może dwadzieścia lat. Z rozciętego czoła spływała strużka krwi.
Cóż za dziwny człowiek. Może Raffin będzie wiedział, kto to taki.
Potrząsnęła głową. To później. Wszystko później.
Pobiegła.
Podróżowali szybko. Musieli przywiązać staruszka do końskiego grzbietu, bo nie był w stanie usiedzieć o własnych siłach. Zatrzymali się tylko raz, by okryć go dodatkowym kocem.
– Myślałam, że mamy środek lata – niecierpliwiła się Katsa.
– Ten człowiek cierpi z powodu wychłodzenia, pani – wyjaśnił Oll. – Cały się trzęsie, jest bardzo chory. Nie ma sensu ratować go tylko po to, żeby umarł po drodze.
Przez chwilę rozważali, czy nie należałoby stanąć na popas, by rozpalić ogień, ale nie było na to czasu. Musieli dotrzeć do stolicy przed świtem, inaczej ktoś mógłby wpaść na ich trop.
„Może powinnam była zabić tego intruza” – myślała ponuro Katsa, pędząc galopem przez ciemny las. „Domyślił się, kim jestem”.
Jednak intruz nie wydawał się podejrzliwy ani wrogi, raczej zaciekawiony. I w końcu jej zaufał.
Z drugiej strony prawdopodobnie nie wiedział, ilu ogłuszonych strażników zostawiła za sobą. I z pewnością przestanie jej ufać, gdy się obudzi z wielkim guzem na głowie. Jeśli opowie o tym spotkaniu królowi Murgonowi, a on przekaże te słowa Randzie, wówczas sprawy bardzo się skomplikują. Randa nie miał bladego pojęcia o istnieniu lienidzkiego więźnia, a tym bardziej o roli, jaką Katsy odegrała w jego uwolnieniu.
Potrząsnęła głową, zła na siebie. Nie powinna się zadręczać podobnymi myślami – co się stało, to się nie odstanie. Teraz musieli tylko przewieźć staruszka, całego i zdrowego, do Raffina. Pochyliła się w siodle i popędziła na północ.
Rozdział 2
Na całym kontynencie znajdowało się siedem królestw. Siedem królestw rządzonych przez siedmiu zupełnie nieprzewidywalnych władców. Dlaczego którykolwiek z nich miałby porywać księcia Tealiffa, ojca króla Lienidu? Książę był już w podeszłym wieku. Nie miał żadnej władzy, żadnych ambicji, a do tego podupadał na zdrowiu. Mówiono, że większość czasu spędza przy kominku albo wygrzewa się na słońcu, bawiąc się z wnukami i nie wadząc nikomu.
Lienidowie nie mieli wrogów. Wysyłali złoto ze swych kopalni do każdego, kto miał towary na wymianę, hodowali zwierzęta i uprawiali owoce. Zwykle nie ruszali się ze swej wyspy, oddzielonej od pozostałych królestw wodami oceanu. Bardzo różnili się od reszty mieszkańców kontynentu. Smagli, ciemnowłosi, mieli swoje zwyczaje i nie wtrącali się w sprawy innych. Król Ror, władca Lienidu, był najspokojniejszym z siedmiu królów. Nie zawierał żadnych sojuszy, ale nie wypowiadał też wojen i rządził sprawiedliwie.
To, że szpiedzy Rady zdołali odnaleźć ojca króla Rora w lochach Murgona, króla Sunderu, nie dowodziło niczego. Murgon nigdy nie szukał zwady, jednak często wspierał w tym innych. Chętnie pomagał silniejszym od siebie, jeśli tylko mógł liczyć na godziwą zapłatę. Niewątpliwie ktoś zapłacił mu za porwanie księcia Tealiffa. Pytanie brzmiało: kto?
Randa, król Middlanów i wuj Katsy, nie miał z tym nic wspólnego. Członkowie Rady byli tego pewni, bo Oll jako naczelny szpieg Randy znał wszystkie jego poczynania. Po prawdzie, Randa przykładał wielką wagę do tego, by nie mieszać się w sprawy innych władców. Jego ziemie graniczyły z dwóch stron z Estillem i Westerem, a z dwóch pozostałych z Nanderem i Sunderem, co nie stanowiło wygodnej pozycji do zawiązywania sojuszy.
Natomiast królowie Westeru, Nanderu i Estillu odpowiadali za większość kłopotów na kontynencie. Wszyscy trzej byli ulepieni z tej samej gliny – zazdrośni, porywczy i ambitni. Wszyscy trzej równie okrutni, bezmyślni i niekonsekwentni. Birn, król Westeru, i Drowden, władca Nanderu, od czasu do czasu tworzyli przymierze, by rozbić siły Estillu na północnej granicy, jednak współpraca nigdy nie trwała długo. W pewnym momencie jeden z władców dochodził do wniosku, że sojusznik go obraził, i oba kraje zwracały się przeciwko sobie, a wtedy Estill formował sojusz z Nanderem, aby pobić Wester.
Wojowniczy królowie traktowali siebie nawzajem niewiele lepiej niż własnych poddanych. Katsa przypomniała sobie, jak kilka tygodni wcześniej uwolniła wraz z Ollem kilku estillskich wieśniaków z prowizorycznego więzienia w obórce. Zostali tam zamknięci, ponieważ nie mogli zapłacić dziesięciny królowi Thigpenowi – tymczasem to właśnie królewska armia stratowała ich pola, zmierzając do ataku na nanderską wioskę. Katsa uważała, że to Thigpen powinien zapłacić swoim poddanym za poniesione straty. Nawet Randa rozważałby taki krok, gdyby to jego armia dokonała podobnych zniszczeń. Jednak władca Estillu zamierzał powiesić wieśniaków za niepłacenie podatków. Tak – Birn, Drowden i Thigpen dostarczali Radzie mnóstwo pracy.
Nie zawsze tak to wyglądało. Dawnymi czasy pięć królestw – Wester, Nander, Estill, Sunder i Middlany – żyło ze sobą w zgodzie. Kilka wieków temu ich ziemiami rządzili członkowie tej samej rodziny, trzech braci i dwie siostry, którzy zdołali pokojowo podzielić się majątkiem. Jednak w obecnych czasach znikły już wszelkie ślady dawnych więzi rodzinnych. Poddani byli zdani na łaskę i niełaskę swoich władców. Toczyła się ciągła gra, a obecne pokolenie nie miało w ręku zbyt dobrych kart.
Siódme królestwo stanowiła Monsea, podobnie jak Lienid oddzielona od reszty kontynentu – odcięta stromym łańcuchem górskim. Leck, król Monsei, poślubił Ashen, siostrę Rora, króla Lienidu. Podobnie jak Ror, Leck również niechętnie patrzył na sprzeczki pozostałych władców, jednak oba kraje nigdy nie zawiązały sojuszu, bo Monsea i Lienid były za bardzo od siebie oddalone, zbyt niezależne i zbyt mało zainteresowane sprawami innych.
Niewiele wiedziano na temat dworu w Monsei. Król Leck cieszył się szacunkiem poddanych i był szeroko znany z życzliwości wobec dzieci, zwierząt i innych bezbronnych stworzeń. Królowa Monsei odznaczała się bardzo łagodnym charakterem. Mówiono, że w dniu, w którym dowiedziała się o porwaniu księcia Tealiffa, przestała w ogóle jeść. W końcu ojciec króla Lienidu był również jej ojcem.
A zatem porwanie Lienida zlecił prawdopodobnie władca Nanderu, Westeru lub Estillu. Katsa nie wiedziała, komu jeszcze mogłoby na tym zależeć, chyba że jakimś cudem inny Lienid był w to zamieszany. Ten ostatni pomysł w innych okolicznościach wydawałby się absurdalny, ale obecność tajemniczego Lienida na dziedzińcu zamku Murgona zmieniała postać rzeczy. Mężczyzna nosił kosztowne ozdoby i z pewnością był szlachetnie urodzony. Poza tym każdy gość Murgona stawał się automatycznie podejrzany.
Mimo to Katsa nie mogła się oprzeć wrażeniu, że ten człowiek nie miał z porwaniem nic wspólnego. Nie umiała tego jednak w żaden sposób wyjaśnić.
Dlaczego ktoś postanowił uwięzić tego starca? Dlaczego był on tak ważny?
Choć dotarli do stolicy przed wschodem słońca, nie zostało im wiele czasu. Gdy kopyta koni zastukotały na miejskim bruku, zwolnili. Niektórzy z mieszkańców już wstali. Podróżni nie mogli mknąć galopem przez wąskie uliczki, wyglądałoby to zbyt podejrzanie.
Minęli drewniane szopy, kamienne odlewnie, kilka domów i sklepów z zamkniętymi okiennicami. Wszystkie budynki wyglądały bardzo schludnie, większość z nich została niedawno odmalowana. W całej stolicy nie było ani śladu brudu. Randa nie tolerował nieporządku.
Gdy uliczka zaczęła piąć się ostro w górę, Katsa zeskoczyła na ziemię. Przekazała wodze Giddonowi i ujęła uprząż wierzchowca Tealiffa. Giddon i Oll skręcili w ulicę biegnącą na wschód, w stronę lasu, prowadząc za sobą konia Katsy. Taka była umowa. Starszy człowiek na koniu i idący obok chłopiec mniej przyciągali uwagę niż czterech jeźdźców w pełnym rynsztunku. Oll i Giddon zamierzali wydostać się z miasta i czekać na nią w lesie. Katsa tymczasem miała przekazać Tealiffa pod opiekę księcia Raffina, który obiecał wyjść jej na spotkanie przez wysokie drzwi w nieużywanej części murów – drzwi, których istnienie Oll utrzymywał w ścisłej tajemnicy przed Randą.
Katsa szczelniej otuliła mężczyznę kocami. Było jeszcze ciemno, ale uznała, że jeśli ona widzi złote kolczyki w jego uszach, równie dobrze mogą je zauważyć przechodnie. Starzec leżał skulony na końskim grzbiecie – Katsa nie wiedziała, czy śpi, czy też stracił przytomność. Jeśli był nieprzytomny, to miała problem. Nie wyobrażała sobie, jak zdoła pokonać z nim ostatni odcinek drogi – rozsypujące się schody tuż przy zamkowym murze, po których koń nie byłby w stanie wejść. Dotknęła jego twarzy. Mężczyzna drgnął i zadrżał na całym ciele.
– Musisz wstać, panie – oznajmiła. – Nie zdołam wnieść cię po schodach.
Szare światło poranka odbiło się w jego oczach.
– Co to za miejsce? – spytał słabym głosem.
– Stolica Middlanów – wyjaśniła. – Jesteśmy już prawie bezpieczni.
– Nigdy nie sądziłem, że to król Randa pospieszy mi na ratunek.
Katsa nie spodziewała się, że mężczyzna będzie w stanie myśleć tak trzeźwo.
– Nie pospieszył.
– Mhm. W porządku, już nie śpię. Nie trzeba mnie będzie wnosić. Mam przyjemność z lady Katsą, prawda?
– Tak, książę.
– Słyszałem, że jedno z twoich oczu jest zielone jak middlańska trawa, a drugie błękitne jak niebo.
– Tak, książę.
– Słyszałem też, że potrafisz zabić człowieka czubkiem paznokcia.
Uśmiechnęła się.
– Tak, książę.
– Czy dzięki temu jest ci lżej?
Zmrużyła oczy, patrząc na jego skuloną postać.
– Nie rozumiem, panie.
– Masz piękne oczy. Czy lżej ci żyć ze swoim Darem, wiedząc, że zawdzięczasz mu tak piękne oczy?
– Nie, książę. – Roześmiała się. – Chętnie wyrzekłabym się obu tych rzeczy.
– Chyba powinienem ci podziękować – stwierdził, po czym zamilkł.
„Ale za co?” – chciała spytać. Przed czym cię ocaliliśmy? Jednak mężczyzna najwyraźniej był bardzo zmęczony i znów zasnął. Katsa postanowiła mu nie przeszkadzać. Polubiła tego staruszka. Niewiele osób próbowało z nią rozmawiać na temat jej Daru.
Powoli mijali pogrążone w cieniu dachy i ganki. Dziewczyna zaczynała odczuwać skutki nieprzespanej nocy, a do tego zdawała sobie sprawę, że przez cały dzień też nie zmruży oka. Powtarzała w myślach słowa staruszka, mówiącego z takim samym akcentem jak Lienid, którego spotkała na dziedzińcu Murgona.
Ostatecznie jednak musiała wnieść go po schodach, bo gdy dotarli do celu, nie zdołała go dobudzić. Podała wodze dziecku przycupniętemu pod murem – dziewczynce, której ojciec sympatyzował z Radą. Przerzuciła sobie staruszka przez ramię i chwiejnym krokiem zaczęła wspinać się po zniszczonych schodach. Ostatni odcinek biegł prawie pionowo. Tylko myśl o zbliżającym się świcie sprawiała, że wciąż brnęła naprzód. Nigdy nie przypuszczała, że człowiek wychudzony niczym strach na wróble może stanowić taki ciężar.
Zabrakło jej tchu, by zagwizdać, co było umówionym sygnałem, jednak nie miało to znaczenia. Raffin sam ją usłyszał.
– Chyba już całe miasto was słyszało – szepnął z naganą. – Na litość, Kat, nie sądziłem, że będziesz taka niezdarna.
Pochylił się i zarzucił nieprzytomnego na własne szczupłe ramię. Dziewczyna oparła się o mur, by złapać oddech.
– Pamiętaj, że mój Dar nie daje mi siły olbrzyma – odparła. – Wy, Nieobdarzeni, tego nie rozumiecie. Wydaje wam się, że jeśli ktoś posiada jeden Dar, to na pewno ma je wszystkie.
– Próbowałem twoich potraw i widziałem, jak szyjesz. Nie mam żadnych wątpliwości, że natura poskąpiła ci wielu Darów. – Książę się zaśmiał. – Czy wszystko poszło zgodnie z planem?
Pomyślała o Lienidzie na dziedzińcu.
– Z grubsza tak.
– Idź już – ponaglił. – Ja się wszystkim zajmę.
Odwrócił się, wnosząc starca do środka, Katsa zaś popędziła w dół po schodach i skierowała się ścieżką na wschód. Naciągnęła kaptur na oczy i ruszyła w stronę zaróżowionego nieba.
Rozdział 3
Katsa pędem mijała domy i warsztaty, sklepy i oberże. Miasto powoli budziło się ze snu, na ulicach zaczynał unosić się zapach świeżego chleba. Przebiegła obok kiwającego się sennie na wozie mleczarza, którego koń tylko parsknął cicho.
Bez obciążenia czuła się lekka, w dodatku droga prowadziła cały czas w dół. Bezszelestnie wypadła na pola rozciągające się na wschód od miasta i mknęła dalej. Na podwórze wyszła jakaś kobieta, niosąc wiadra na długiej żerdzi.
Katsa wpadła między drzewa na skraju lasu i zwolniła gwałtownie. Musiała teraz poruszać się ostrożniej, uważać, by nie łamać gałęzi i nie zostawiać śladów stóp, które mogłyby zdradzić miejsce spotkania. Jej towarzysze i tak zostawili już zbyt wiele tropów. Oll, Giddon i pozostali nigdy nie zachowywali się tak ostrożnie jak ona, a konie oczywiście nie dbały o to, czy zostawiają ślady. Niedługo będą musieli znaleźć sobie nową kryjówkę.
Nim przedarła się przez zarośla, w których się ukrywali, słońce już dawno wzeszło. Nieopodal pasły się konie. Giddon leżał na ziemi, a Oll opierał się plecami o sakwy. Obaj spali w najlepsze. Zacisnęła zęby ze złości i podeszła do zwierząt. Poklepała je po szyjach, po czym schyliła się, unosząc po kolei kopyta, by sprawdzić, czy w rowkach strzałkowych nie uwiązł żaden kamyk. Przynajmniej konie miały tyle rozsądku, by nie zasypiać w lesie, i to tak daleko od miejsca, gdzie powinni teraz wszyscy przebywać. Jej własny wierzchowiec zarżał i Oll poruszył się gwałtownie.
– A gdyby ktoś tędy przechodził? – spytała z irytacją. – I zobaczył, jak śpicie pod miastem, na skraju lasu, mimo że powinniście już być w połowie drogi do wschodniej granicy? – Podrapała konia po łopatce. – Co byście wtedy powiedzieli?
– Nie zamierzaliśmy spać, pani – odparł z zakłopotaniem Oll.
– To żadne wytłumaczenie.
– Nie wszyscy mamy tyle sił co ty, pani. Niektórym z nas posiwiały już głowy. Poza tym nic się przecież nie stało. – Szpieg potrząsnął ramieniem Giddona, który w odpowiedzi zakrył oczy rękami. – Proszę wstać, lordzie. Musimy ruszać.
Katsa nie odpowiedziała. Przytroczyła sakwy do siodła i czekała, stojąc przy koniach. Oll załadował pozostałe bagaże.
– Czy książę Tealiff jest bezpieczny, pani?
– Tak.
Giddon podszedł do nich niepewnym krokiem, drapiąc swą rudą brodę. Odwinął z płótna bochenek chleba i podał Katsie, ale dziewczyna potrząsnęła głową.
– Zjem później.
Odłamał kawałek i podał Ollowi.
– Masz pretensję, że nie uprawialiśmy porannej gimnastyki, kiedy się zjawiłaś? Może mieliśmy jeszcze skakać z gałęzi na gałąź?
– Ktoś mógł was podejść, Giddonie. Ktoś mógł was zobaczyć, i co wtedy?
– Coś byś wymyśliła. – Wzruszył ramionami. – Uratowałabyś nas, tak jak zawsze.
Uśmiechnął się, a jego brązowe oczy zabłysły, rozjaśniając przystojną, młodą twarz. Jednak Katsa nie dała się udobruchać. Giddon był doświadczonym jeźdźcem, zdrowym i silnym, a do tego młodszym nawet od Raffina. Nie powinien zasnąć.
– Chodźmy już, lordzie – ponaglił Oll. – Zjemy w siodle, inaczej lady Katsa pojedzie sobie bez nas.
Wiedziała, że tylko się z nią drażnią. W głębi duszy uważali ją za zbyt wymagającą. Ona jednak nigdy nie pozwoliłaby sobie na drzemkę w miejscu, które nie byłoby całkowicie bezpieczne.
Z drugiej strony żaden z nich pewnie nie oszczędziłby Obdarzeńca, którego spotkała u Murgona. Gdyby się dowiedzieli, co zaszło, byliby na nią wściekli, a ona nie miała nic na swoje usprawiedliwienie.
Dotarli do ścieżki biegnącej równolegle do gościńca i skierowali się na wschód. Naciągnęli kaptury na oczy i pognali na złamanie karku. Po kilku minutach galopu Katsa poczuła, że złość jej mija. Nie potrafiła się martwić, gdy była w ruchu.
Lasy porastające południowe Middlany po jakimś czasie przechodziły we wzgórza. Z początku były to niskie pagórki, które rosły, w miarę jak zbliżali się do Estillu. Zatrzymali się tylko raz, w południe, by zmienić konie w nieco oddalonym od traktu zajeździe, którego właściciele sprzyjali Radzie.
Mając do dyspozycji nowe konie, mogli poruszać się szybko i o zmroku dotarli do granicy Estillu. Uznali, że jeśli wyruszą o świcie, dotrą do celu późnym rankiem, zdołają załatwić wszystkie sprawy i zawrócić. Tym sposobem, podróżując w umiarkowanym tempie, powrócą do stolicy Middlanów przed zmrokiem następnego dnia – dokładnie wtedy, kiedy Randa się ich spodziewa. A wtedy dowiedzą się, czy książę Raffin zdołał uzyskać jakieś informacje od swego lienidzkiego pacjenta.
Rozbili obóz pod ogromnym występem skalnym u podnóża wschodnich wzgórz. Noc była chłodna, nie rozpalali jednak ognia. Pograniczne góry nie należały do bezpiecznych miejsc i choć byli uzbrojeni i mieli ze sobą Obdarzeńca, nie chcieli kłopotów. Zjedli na kolację trochę chleba i sera, popili wodą z manierek, po czym zawinęli się w koce.
– Będę dziś spał spokojnie – stwierdził Giddon i ziewnął. – Całe szczęście, że właściciel tej gospody sam skontaktował się z Radą. Zajeździlibyśmy konie na śmierć.
– Czasem sam się dziwię, widząc, ilu sprzymierzeńców zdobywa Rada – stwierdził Oll.
Giddon uniósł się na łokciu.
– A ty, Katsa? – spytał. – Spodziewałaś się, że twój pomysł będzie miał taki oddźwięk?
Na co właściwie liczyła, gdy postanowiła założyć Radę? Wyobrażała sobie wtedy, że skrada się korytarzami i tunelami, niczym samotna, niewidzialna siła działająca przeciw bezmyślności królów.
– Nigdy nie sądziłam, że ktokolwiek poza mną będzie tym zainteresowany.
– No, a teraz mamy przyjaciół niemal we wszystkich królestwach – stwierdził Giddon. – Ludzie otwierają przed nami domy. Słyszałaś, że jeden z nanderskich lordów z pogranicza pozwolił wieśniakom schronić się za murami zamku, gdy Rada doniosła mu, że zbliża się westerski oddział? Wieś została spalona, ale wszyscy mieszkańcy przeżyli. – Położył się na boku i znowu ziewnął. – Widzisz? Odwalamy kawał dobrej roboty.
Katsa leżała na plecach, słuchając równych oddechów śpiących mężczyzn. Konie także odpoczywały. Jednak ona nie czuła zmęczenia, mimo dwóch dni niemal ciągłej jazdy i nieprzespanej nocy. Patrzyła na chmury sunące po niebie, co chwila zasłaniające gwiazdy. Trawa porastająca wzgórza kołysała się, poruszana lekkim wiatrem.
Właśnie tutaj po raz pierwszy zabiła człowieka w służbie Randy. Było to w wiosce nieopodal ich obozu. Jeden z lenników Randy okazał się szpiegiem na usługach króla Thigpena. Zarzucono mu zdradę, za co groziła kara śmierci. Gdy się o tym dowiedział, uciekł w stronę estillskiej granicy.
Katsa miała wówczas zaledwie dziesięć lat. Randa przyszedł do niej, gdy była zajęta treningiem, i przyglądał się jej z nieprzyjemnym uśmiechem.
– Chyba już czas zrobić jakiś użytek z tego twojego Daru! – zawołał w końcu.
Dziewczynka zatrzymała się gwałtownie, jakby zdziwiona, że jej Dar może być dla kogokolwiek przydatny.
– Hm... – Randa uśmiechnął się szyderczo, widząc jej zdumienie. – Widzę, że twój miecz działa znacznie sprawniej niż umysł. A teraz słuchaj. Wysyłam cię, byś odnalazła pewnego szpiega. Masz go zabić, na oczach wszystkich, i to gołymi rękami. Tylko jego, nikogo więcej. Mam nadzieję, że nauczyłaś się już panować nad swą żądzą krwi.
Katsie opadły ramiona, poczuła się zbyt mała i nieważna, by się odezwać, nawet gdyby miała coś do powiedzenia. Rozumiała, co się kryje za rozkazem króla. Zakazał jej używać broni, bo nie chciał, by człowiek, na którego wydał wyrok, zginął za szybko. Randa pragnął krwawego widowiska i spodziewał się, że ona go dostarczy.
Wyruszyła w drogę w asyście Olla i oddziału żołnierzy. Gdy schwytali szpiega, zaciągnęli go na rynek najbliższej wsi, gdzie zebrała się już gromada ludzi. Katsa poprosiła żołnierzy, by kazali mężczyźnie klęknąć, i jednym szybkim ruchem skręciła mu kark. Nie było ani kropli krwi, ból trwał nie dłużej niż mgnienie oka. Większość zebranych nie wiedziała nawet, co zaszło.
Gdy wieści o tym dotarły do Randy, był tak wściekły, że natychmiast wezwał ją do siebie. Spoglądał na nią z wysokości swojego tronu, a jego błękitne spojrzenie było zimne jak kamień.
– Wyjaśnij mi, jaki jest cel urządzania publicznej egzekucji – warknął, obnażając zęby – jeśli zgromadzona publiczność nie wie nawet, kiedy ginie skazaniec? Widzę, że wydając ci jakiekolwiek rozkazy, muszę mieć na uwadze twe ograniczone zdolności pojmowania.
Od tamtej pory jego polecenia zawsze były bardzo szczegółowe: krew, ból, wszystko ma zająć tyle a tyle czasu. Nie było sposobu, by oszukać Randę. Im dłużej Katsa wykonywała podobne zadania, tym stawała się skuteczniejsza. A Randa otrzymał to, czego pragnął, ponieważ wieści szerzyły się jak pożar. Już wkrótce wszyscy wiedzieli, co grozi tym, którzy narażą się władcy Middlanów. Po pewnym czasie Katsa nawet by nie pomyślała, że może stawiać władcy jakikolwiek opór. Nie umiała sobie tego nawet wyobrazić.
Podczas licznych podróży w sprawach państwowych Oll opowiadał swojej podopiecznej o rzeczach, które odkryli szpiedzy Randy. O dziewczynach porwanych z estillskiej wioski, które kilka tygodni później znaleziono w westerskim burdelu. O mężczyźnie z Nanderu, którego wtrącono do lochu, ponieważ jego brata skazano za kradzież, ale zmarł, a ktoś musiał zostać ukarany. O podatku, który król Westeru nałożył na wieś w Estillu – westerscy żołnierze ściągali go, mordując estillskich wieśniaków i przetrząsając ich kieszenie.
O wszystkich tych wydarzeniach meldowano Randzie, ale on uparcie je ignorował. Z drugiej strony na jego zainteresowanie z pewnością mógł liczyć middlański szlachcic, który ukrył część zbiorów, by zapłacić mniej dziesięciny. Randa wysłał siostrzenicę, by rozbiła mu głowę.
Katsa nie była pewna, skąd właściwie przyszedł jej do głowy ten pomysł, ale gdy się pojawił, nie umiała się od niego uwolnić. Co mogłaby osiągnąć, gdyby zaczęła działać na własną rękę, bez wiedzy Randy? Zastanawiała się nad tym bez przerwy, by zająć czymś umysł, gdy na rozkaz króla miażdżyła ludziom palce i wyłamywała ręce. Im dłużej to rozważała, tym większa ogarniała ją niecierpliwość, aż w końcu miała wrażenie, że zapłonie i spali się żywcem, jeśli szybko czegoś nie zrobi.
Mając szesnaście lat, wtajemniczyła w swój plan Raffina.
– To może się udać – stwierdził. – Oczywiście chętnie ci pomogę – zapewnił.
Później zwróciła się z tym do Olla, który podszedł do pomysłu sceptycznie, nawet z lekkim niepokojem. Przyzwyczajony był, że wszystkie informacje zawsze przekazywał Randzie, by król mógł podjąć właściwą decyzję. Jednak ostatecznie dał się przekonać, gdy zrozumiał, że Katsa naprawdę zamierza zrealizować swój plan, obojętnie – z jego udziałem czy bez niego. W końcu stwierdził, że król wcale nie musi wiedzieć o wszystkich poczynaniach swego naczelnego szpiega.
Podczas pierwszej misji Katsa napotkała oddział rabusiów wysłany przez władcę Estillu przeciw własnym poddanym i rozbiła go w puch. Była to najszczęśliwsza chwila w jej życiu.
Jakiś czas później we dwójkę z Ollem oswobodzili grupę westerskich chłopców zmuszonych do pracy w nanderskiej kopalni żelaza. Po paru kolejnych eskapadach organizacja zaczęła się rozrastać. Do grupy dołączyło kilku szpiegów Olla i kilka osób z dworu Randy, wśród nich Giddon, Bertol, żona Olla i inne kobiety z zamku. Spotykali się regularnie w wyznaczonych miejscach, oddalonych od reszty komnat. Narady przebiegały w radosnej atmosferze, w powietrzu unosił się duch przygody, ryzyka i wolności. Przypominało to trochę zabawę i Katsa czasem myślała, że to wszystko jest zbyt cudowne, by mogło być prawdziwe. A jednak członkowie Rady nie tylko rozmawiali o stawianiu oporu, ale naprawdę planowali i przeprowadzali akcje dywersyjne.
Z upływem czasu zyskali również sprzymierzeńców poza dworem. Skontaktowało się z nimi kilku wasali Randy, którzy mieli już dość bezczynnego patrzenia, jak obce wojska plądrują okoliczne wsie. Dołączyli także lordowie z innych królestw i ich szpiedzy. A potem – jeden po drugim – zjawiali się także prości ludzie – oberżyści, kowale, wieśniacy. Wszyscy mieli już dość głupoty władców i byli gotowi ponieść ryzyko, by ukrócić chaos i bezprawie.
Katsa zamrugała, wpatrując się w niebo. Ze zdziwieniem pomyślała, że Rada rozrosła się szybko i imponująco, niczym pnącza w królewskich lasach.
Oczywiście nie była już w stanie kontrolować wszystkiego sama. Misje w imieniu Rady przeprowadzano niejednokrotnie bez jej nadzoru, w miejscach, których Katsa nigdy nie odwiedziła. Wszystko to stało się naprawdę ryzykowne. Jedno nieprzemyślane słowo z ust dziecka jakiegoś oberżysty, jedno niefortunne spotkanie ludzi, których w życiu nie poznała, i cały misterny plan mógł runąć. Już Randa by tego dopilnował. A wtedy znów stałaby się tylko jego zbrojną ręką.
Nie powinna była zostawić tamtego Lienida przy życiu.
Katsa skrzyżowała ręce na piersi i zapatrzyła się w gwiazdy. Miała ochotę wskoczyć na konia i pojeździć wokół wzgórza. To pewnie pomogłoby jej odzyskać spokój. Ale jednocześnie zmęczyłaby wierzchowca, nie chciała też zostawiać Olla i Giddona samych. Poza tym nikt nie jeździł konno po górach w środku nocy. To nie było normalne.
Parsknęła śmiechem, a potem przez chwilę nasłuchiwała. Normalne? Ona nie była normalna. Dziewczyna z Darem zabijania, królewska egzekutorka? Dziewczyna, która odrzucała wszystkich kandydatów na męża – przystojnych, pełnych ogłady mężczyzn – podsyłanych jej przez Randę? Która wpadała w panikę na samą myśl o dziecku przy piersi albo czepiającym się spódnicy?
Z pewnością nie była normalna.
Jeśli istnienie Rady wyszłoby kiedykolwiek na jaw, po prostu musiałaby uciec. Gdzieś daleko, może do Lienidu lub Monsei. Zamieszkałaby w leśnej jaskini. Zabiłaby każdego, kto rozpoznałby jej twarz.
Nie zamierzała oddać tej odrobiny kontroli nad własnym życiem, którą dopiero co odzyskała.
„Teraz śpij” – powiedziała do siebie. „Musisz spać, by odzyskać siły”.
W tym momencie poczuła, że zalewa ją fala zmęczenia, i zasnęła natychmiast.
Rozdział 4
Rankiem się przebrali. Giddon włożył strój podróżny godny middlańskiego szlachcica, a Oll – mundur kapitana. Katsa ubrała się w błękitną tunikę oblamowaną pomarańczowym jedwabiem – znak członków dworu Randy – i błękitne spodnie. Zawsze nosiła taki strój, gdy wypełniała zlecenia króla, a on zgodził się na to wyłącznie dlatego, że jeżdżąc konno, za bardzo niszczyła suknie. Uważał, że nie przystoi, by jego Obdarzona zabójczyni dokonywała egzekucji w podartej, zabłoconej spódnicy.
Sprawa, którą mieli się zająć w Estillu, dotyczyła szlachcica, który zawarł umowę na kupno drewna z lasów na południu Middlanów. Zapłacił uzgodnioną cenę, jednak później wyciął więcej drzew niż uzgodniono. Randa nakazał pobrać zapłatę za dodatkową ilość drewna i ukarać lorda za samowolną zmianę umowy.
– Ostrzegam was – oznajmił Oll, gdy zwijali obóz. – Córka tego człowieka ma Dar czytania w myślach.
– I co z tego? Nie jest teraz na dworze króla Thigpena?
– Król odesłał ją do domu.
Katsa szarpnęła mocno pasek mocujący sakwy do siodła.
– Próbujesz przewrócić konia czy tylko zniszczyć siodło? – spytał spokojnie Giddon.
– Dlaczego nikt mnie nie uprzedził, że będzie tam jakiś umysłoznawca?! – krzyknęła.
– Przecież właśnie to mówię – odparł Oll. – Nie ma powodu do obaw, pani. To tylko dziecko. W dodatku...
– Co z nią nie tak?
– Przeważnie plecie bzdury. Rzeczy zupełnie niezrozumiałe, bez związku z czymkolwiek, bo opisuje wszystko, co zobaczy. Nie ma kontroli nad swoim Darem. Thigpen czuł się przy niej nieswojo, więc odprawił ją do domu. Powiedział ojcu dziewczynki, by przysłał ją z powrotem, gdy stanie się użyteczna.
W Estillu, podobnie jak w pozostałych królestwach, prawo nakazywało przekazywać Obdarzeńców pod opiekę władcy. Dziecko, którego oczy przybrały dwa różne kolory – kilka tygodni, miesięcy, a najpóźniej kilka lat po narodzinach – wysyłano na dwór, gdzie wychowywały je opiekunki. Jeśli Dar okazywał się użyteczny, król przyjmował dziecko na służbę. Jeśli nie, odsyłano je do domu. Oczywiście z najszczerszymi przeprosinami, ponieważ rodzina zazwyczaj również nie miała pożytku z takiego Obdarzeńca, zwłaszcza jeśli jego Dar okazał się czymś dziwacznym, jak choćby zdolność chodzenia po drzewach, wstrzymywania oddechu przez niezwykle długi czas czy wypowiadania wyrazów wspak. Pół biedy, jeśli rodzice dziecka żyli z pracy na roli, wówczas mogli je wysyłać w pole, gdzie nikt go nie oglądał. Jednak rodzina oberżysty czy właściciela składu, do tego żyjąca w mieście, gdzie panowała spora konkurencja, musiała liczyć się z tym, że interes poważnie ucierpi. Nie miało przy tym znaczenia, na czym polega Dar dziecka. Ludzie za wszelką cenę unikali miejsc, gdzie mogli natknąć się na osoby z różnokolorowymi oczami.
– Thigpen postąpił bardzo głupio, odsyłając rodzicom umysłoznawczynię tylko dlatego, że chwilowo nie miał z niej pożytku – stwierdził Giddon. – Powinien ją zatrzymać na dworze. Co będzie, jeśli dostanie się pod wpływ kogoś innego?
Giddon miał oczywiście rację. Umysłoznawcy stanowili dla władców bardzo użyteczne narzędzia, jednak Katsa nie rozumiała, dlaczego ktokolwiek miałby ochotę trzymać ich blisko siebie. Kucharz Randy był Obdarzony, podobnie jak jego podczaszy i jeden z tancerzy. Król miał też żonglera, który potrafił podrzucać dowolną liczbę przedmiotów, nie upuszczając ich na ziemię, kilku żołnierzy z Darem szermierki i człowieka, który potrafił przewidzieć przyszłoroczne zbiory. Jego rachmistrzem była kobieta z Darem liczenia – jedyna kobieta we wszystkich siedmiu królestwach piastująca to stanowisko.
Na dworze mieszkał również człowiek, który potrafił odgadnąć nastrój każdej osoby, dotykając jej ręką. Był jedynym Obdarzeńcem, którego Katsa darzyła niechęcią i unikała jak samego Randy.
– Głupota Thigpena nigdy nie powinna szczególnie dziwić, panie – zauważył Oll.
– Co potrafi ta dziewczynka? – spytała Katsa.
– Jeszcze nie wiadomo, pani. Dar nie zdążył się w pełni uformować. Wiesz, jacy są umysłoznawcy, ich dar ciągle się zmienia i trudno go sprecyzować. Jednak wygląda na to, że ta dziewczynka odczytuje intencje. Wie, czego pragną inni.
– A zatem będzie wiedziała, że zechcę ją skopać do nieprzytomności, jeśli choćby spojrzy w moją stronę – mruknęła Katsa, przytulając się do grzywy konia. Wolała, by pozostali tego nie usłyszeli i nie zaczęli z niej kpić. – Wiesz jeszcze coś ciekawego na temat tego szlachcica? – spytała głośno, wkładając nogę w strzemię. – Może ma w domu osobistą gwardię złożoną z setki Obdarzeńców? Tresowanego niedźwiedzia? Może o czymś zapomniałeś?
– Bardzo zabawne, pani – odparł Oll.
– Twoje towarzystwo jest równie urocze jak zawsze – dodał Giddon.
Katsa gwałtownie pognała konia naprzód. Nie chciała oglądać roześmianej twarzy młodego mężczyzny.
Posiadłość lorda leżała u stóp porośniętego wysoką trawą wzgórza i otoczona była szarym kamiennym murem. Sługa, który wpuścił ich przez bramę i zajął się końmi, oznajmił, że jego pan zasiadł właśnie do śniadania. Weszli wprost do wielkiej sali jadalnej, nie czekając na eskortę.
Dworzanin próbował zastąpić im drogę do komnat, lecz wtedy jego spojrzenie padło na twarz Katsy. Odkaszlnął głośno i otworzył podwoje.
– Posłańcy od króla Randy, panie – oznajmił i wymknął się z sali za ich plecami.
Właściciel majątku siedział właśnie za stołem zastawionym mięsem, jajkami, chlebem, owocami i serem, a obok czekał służący. Obaj spojrzeli na przybyszów i zamarli. Łyżka wyślizgnęła się z ręki lorda i z brzękiem upadła na blat.
– Dzień dobry, panie – oznajmił Giddon. – Przepraszamy za to niespodziewane najście. Czy wiesz, jaki jest powód naszej wizyty?
Lord przez dłuższą chwilę nie mógł wydobyć głosu.
– Obawiam się, że nie mam bladego pojęcia – odpowiedział w końcu, dotykając dłonią gardła.
– Czyżby? Może lady Katsa pomoże ci odzyskać pamięć. Pani?
Katsa postąpiła krok naprzód.
– Dobrze, dobrze! – rzucił szlachcic. Uniósł się niezgrabnie, potrącając stół i przewracając kielich.
Był wysoki i szeroki w barkach, potężniejszy nawet od Olla i Giddona. Teraz jednak rozglądał się gorączkowo po sali, za każdym razem starannie omijając wzrokiem Katsę. Dłonie drżały mu wyraźnie. Do czego to podobne, żeby taki wielki mężczyzna wpadał w przerażenie na sam jej widok? Katsa zobaczyła, że do brody ma przyklejony kawałek jajka. Bardzo starała się zachować obojętny wyraz twarzy, by nikt z obecnych nie zorientował się, jak bardzo nienawidzi tej pracy.
– Ach, a zatem pamiętasz – ciągnął Giddon. – Wiesz, po co przyjechaliśmy?
– Wydaje mi się, że jestem wam winien pieniądze – wyjąkał szlachcic. – Przypuszczam, że przyjechaliście ściągnąć dług.
– Bardzo dobrze! – pochwalił go Giddon, jakby zwracał się do dziecka. – A dlaczego jesteś nam winien pieniądze? Na ile akrów lasu opiewała umowa? Proszę przypomnieć, kapitanie.
– Dwadzieścia akrów, panie – odparł Oll.
– A ile akrów ściął ten oto szlachcic?
– Dwadzieścia trzy, panie.
– Dwadzieścia trzy! – wykrzyknął Giddon. – To dość znaczna różnica, nieprawdaż?
– Zaszło straszliwe nieporozumienie – oznajmił lord, próbując się uśmiechnąć. – Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że będziemy potrzebować aż tyle drewna. Oczywiście zaraz każę to naprawić. Podajcie odpowiednią cenę.
– Naraziłeś króla Randę na poważne straty – wycedził Giddon. – Wyciąłeś trzy akry jego lasów. Trzeba ci wiedzieć, że królewskie lasy nie ciągną się bez końca.
– Nie, nie. Oczywiście. Straszliwe nieporozumienie.
– Poza tym musieliśmy poświęcić kilka dni na podróż, by rozstrzygnąć tę sprawę. Nasza nieobecność jest dla króla wielką niedogodnością.
– Oczywiście – przytaknął szlachcic. – Rozumiem.
– Przypuszczam, że gdybyś podwoił wartość pierwotnej zapłaty, król spojrzałby na tę sprawę łaskawiej.
Mężczyzna oblizał nerwowo usta.
– Podwoić wartość zapłaty. Tak. To brzmi rozsądnie.
– Doskonale. – Giddon się uśmiechnął. – Myślę, że twoi służący mogą wskazać nam drogę do skarbca.
– Oczywiście. Słyszałeś? – Szlachcic zwrócił się do dworzanina. – Prowadź szybko.
– Lady Katso – rzekł Giddon, gdy kierowali się wraz z Ollem w stronę drzwi – proponuję, byś pozostała tutaj, pani. Proszę dotrzymać towarzystwa naszemu gospodarzowi.
Służący wyprowadził obu mężczyzn z sali, a wysokie wrota zamknęły się za nimi. Katsa i lord zostali sami.
Spostrzegła, że jest bardzo blady. Oddychał płytko, z wysiłkiem. Nie patrzył na nią i sprawiał wrażenie, jakby zaraz miał się przewrócić.
– Siadaj – poleciła. Gospodarz osunął się na krzesło i jęknął cicho. – Spójrz na mnie – poleciła.
Wzrok mężczyzny przemknął szybko po jej twarzy, po czym padł na jej dłonie. Ofiary Randy zawsze wpatrywały się w jej ręce, nigdy w oczy. Ludzie nie mogli znieść jej spojrzenia. Poza tym spodziewali się ciosu zadanego ręką.
Katsa westchnęła. Mężczyzna otworzył usta, jednak wydobył się z nich tylko skrzek.
– Nic nie słyszę – przerwała szorstko.
Odkaszlnął.
– Mam rodzinę. Bardzo ich kocham. Rób, co zechcesz, pani, ale, błagam cię, nie zabijaj mnie.
– Chcesz, żebym cię oszczędziła przez wzgląd na rodzinę?
Zobaczyła, że po policzku mężczyzny spłynęła łza.
– I przez wzgląd na mnie. Nie chcę umierać.
Oczywiście. Nikt nie chciałby umierać za trzy akry wyciętego lasu.
– Nie zabijam ludzi, którzy kradną mojemu królowi parę akrów drzewa, a potem płacą jego dwukrotną wartość w złocie – odparła. – Tego rodzaju występek karze się raczej złamaniem ręki lub obcięciem palca. – Zbliżyła się do niego i dobyła sztylet z pochwy.
Gospodarz westchnął ciężko, wpatrując się w jajka i owoce na talerzu. Katsa przez chwilę zastanawiała się, czy mężczyzna zwymiotuje, czy wybuchnie płaczem. Ale wtedy on jednym ruchem odsunął talerz, przewrócony kielich i srebrne sztućce. Położył na stole dłonie, pochylił głowę i czekał.
Dziewczyna poczuła, że zalewa ją fala znużenia. Łatwiej było jej wykonywać rozkazy króla, gdy ofiary płakały lub błagały o litość, bo wtedy nie musiała żywić dla nich szacunku. W rzeczywistości Randa wcale nie dbał o swoje lasy, troszczył się tylko o pieniądze i władzę. Poza tym drzewa zawsze odrastają. Palce nigdy.
Schowała sztylet z powrotem do pochwy. A zatem będzie musiała mu złamać ramię, nogę albo obojczyk. Czuła jednak, że jej własne ramiona są ciężkie jak z ołowiu, a nogi nie chcą ruszyć się z miejsca.
Mężczyzna westchnął głęboko, jednak nie poruszył się ani nie odezwał. „To złodziej – powiedziała sobie – w dodatku kłamca i głupiec”.
Jakoś jej to nie przekonało.
– Muszę przyznać, że jesteś odważny – powiedziała ostro. – Choć z początku wcale na to nie wyglądało.
Nagle skoczyła naprzód i walnęła mężczyznę w skroń, takim samym ciosem, jakim unieszkodliwiła strażników Murgona. Stracił przytomność i zwalił się z krzesła.
Odwróciła się i weszła do sali biesiadnej, czekając, aż Oll i Giddon powrócą z pieniędzmi. Mężczyzna ocknie się tylko z silnym bólem głowy. Gdyby Randa się o tym dowiedział, z pewnością by się wściekł.
Ale może się nie dowie. A nawet jeśli tak się stanie, to zarzuci lordowi, że kłamie, by ocalić twarz.
Wówczas jednak Randa mógłby zażądać, by odtąd przedstawiała mu dowody wykonania zlecenia. Woreczki pełne pomarszczonych palców. Wtedy jej reputacja stałaby się naprawdę makabryczna...
Wszystko to było pozbawione znaczenia. Nie miała dziś siły, by torturować człowieka, który na to nie zasługiwał.
Do sali, potykając się, wbiegła drobna postać. Katsa zorientowała się, kim jest, jeszcze zanim zobaczyła oczy dziecka: jedno żółte niczym dynia, drugie brązowe jak woda w kałuży. Pomyślała, że tę dziewczynkę mogłaby skrzywdzić, mogłaby ją nawet torturować, byle tylko powstrzymać ją przed odczytaniem swoich myśli.
Napotkała wzrok dziecka i spojrzała na nie ostro. Dziewczynka gwałtownie wciągnęła powietrze do płuc, cofnęła się kilka kroków i wybiegła z sali.
Rozdział 5
Podróż przebiegała sprawnie, choć Katsa wciąż narzekała, że jadą za wolno.
– Wydaje ci się, że każde tempo wolniejsze niż cwał na złamanie karku to marnotrawstwo konia? – zażartował Giddon.
– Po prostu chcę się dowiedzieć, czy Raffin otrzymał jakieś informacje od księcia Tealiffa.
– Nie martw się, pani – odparł Oll. – Dotrzemy na dwór jutro wieczorem, jeśli tylko pogoda będzie nam sprzyjać.
Pogoda sprzyjała im przez cały dzień i większość nocy, jednak tuż przed świtem chmury przysłoniły niebo nad obozem. Rano zwinęli go szybko i wyruszyli w drogę. Niedługo później, gdy wjeżdżali na podwórze przed karczmą, na twarze spadły im pierwsze krople deszczu. Ledwo zdołali wejść do stajni, gdy lunęło jak z cebra. Pomiędzy wzgórzami popłynęły rwące potoki – co zaraz stało się powodem kłótni.
– Możemy przecież jechać w deszczu – upierała się Katsa.
Choć znajdowali się przy wejściu do stajni, zaledwie dziesięć kroków od karczmy, nie byli w stanie jej dostrzec zza ściany wody.
– I ryzykować życie koni? – Giddon parsknął. – A także nasze własne? Nie bądź głupia.
– To tylko woda.
– Powiedz to topielcom.
Zmierzył ją karcącym spojrzeniem, a ona odpłaciła mu tym samym. Przez szparę w dachu spłynęła kropla wody i spadła jej na nos. Wytarła go gwałtownie.
– Posłuchaj, pani – zaczął Oll.
Katsa wzięła głęboki wdech, spojrzała na niego i przygotowała się na rozczarowanie.
– Nie wiemy, jak długo potrwa ta burza – ciągnął. – Jeśli ma padać przez cały dzień, to lepiej przeczekać. Nie ma żadnego powodu, by jechać w taką pogodę... – Uniósł rękę, widząc, że dziewczyna ma ochotę coś powiedzieć. – Musielibyśmy wyjaśnić królowi, dlaczego zdecydowaliśmy się na taki krok, inaczej uzna nas za szaleńców. A może burza potrwa tylko godzinę. W takim przypadku stracimy niewiele czasu.
Katsa skrzyżowała ręce na piersiach i zmusiła się, by oddychać spokojnie.
– Nie wygląda mi to na nawałnicę, która ucichnie po godzinie.
– A zatem poproszę gospodarza, żeby podał nam obiad i przygotował pokoje na noc.
Karczma leżała w miejscu nieco oddalonym od górskich miasteczek, jednak latem zatrzymywało się tu wielu kupców i podróżnych. Mieściła się w kwadratowym budynku, w którym wydzielono kuchnię i jadalnię oraz kwatery dla gości na pierwszym i drugim piętrze. Była prosta, lecz czysta i dobrze utrzymana. Katsa wolałaby nie zwracać na siebie uwagi, jednak właściciele nieczęsto gościli członków rodziny królewskiej i wkrótce cała rodzina zebrała się, by jak najlepiej obsłużyć królewską siostrzenicę, lorda i kapitana. Mimo protestów Katsy jednego kupców wyrzucono z izby, którą wcześniej zajmował, i przeniesiono do innej, tylko po to, by ona miała pokój z ładnym widokiem. Oczywiście w tej chwili przez okno nie było widać nic, ale przypuszczała, że są za nim te same wzgórza, na które napatrzyli się po drodze.
Katsa postanowiła przeprosić kupca za kłopot i poprosiła Olla, by zrobił to w jej imieniu podczas drugiego śniadania. Gdy zobaczyła, że kapitan wskazuje ją kupcowi, uniosła kubek w geście pozdrowienia. Mężczyzna również uniósł swój i nerwowo skinął głową. Był bardzo blady, a oczy miał wielkie jak spodki.
– Kiedy wysyłasz Olla, by mówił w twoim imieniu, wydajesz się bardzo wyniosła, wasza łaskawość – mruknął Giddon z ustami pełnymi gulaszu.
Katsa nie odpowiedziała. Lord doskonale wiedział, dlaczego wysłała właśnie Olla. Jeśli ten kupiec przypominał większość ludzi, spotkanie samej lady Katsy przeraziłoby go śmiertelnie.
Dziecko, które usługiwało im przy posiłku, było bardzo nieśmiałe. Dziewczynka nie odzywała się ani słowem, jedynie kiwała lub potrząsała głową. W przeciwieństwie do kupca nie mogła oderwać oczu od królewskiej siostrzenicy, nawet gdy zwracał się do niej przystojny lord Giddon.
– Ta mała chyba się boi, że ją zjem – stwierdziła Katsa.
– Raczej nie – odparł Oll. – Jej ojciec jest sprzymierzeńcem Rady. Całkiem możliwe, że w tym domu wyrażają się o tobie przychylnie.
– Musiała też słyszeć gorsze historie.
– Możliwe – zgodził się Oll. – Ale mam wrażenie, że jest tobą zafascynowana.
– Wcale jej się nie dziwię. – Giddon się zaśmiał. – Właśnie tak działasz na ludzi.
Gdy dziewczynka znowu się do nich zbliżyła, zapytał, jak ma na imię.
– Lania – szepnęła, a jej spojrzenie znów powędrowało w stronę Katsy.
– Ładna jest nasza pani, prawda?
Dziewczynka przytaknęła.
– Boisz się jej?
Dziewczynka przygryzła wargę i nie odpowiedziała.
– Nic ci nie zrobi – przyrzekł Giddon. – Rozumiesz? Ale jeśli ktoś zechce cię skrzywdzić, nasza pani na pewno na to nie pozwoli. – Katsa odłożyła widelec i ze zdumieniem spojrzała na Giddona. Nie spodziewała się podobnej życzliwości z jego strony. – Rozumiesz? – spytał Giddon.
Dziewczynka przytaknęła.
– A może chciałabyś uścisnąć jej dłoń?
Służąca zastanawiała się chwilę, a potem powoli wyciągnęła rękę. Katsa poczuła, że wzbiera w niej dziwne uczucie, którego nie potrafiła nazwać. Jakaś smutna radość na widok tego małego stworzenia, które chciało jej dotknąć. Wyciągnęła rękę i lekko uścisnęła chude palce dziecka.
– Miło mi cię poznać, Laniu.
Oczy małej zrobiły się wielkie jak spodki. Szybko puściła dłoń Katsy i pobiegła do kuchni. Oll i Giddon wybuchnęli śmiechem.
– Dziękuję ci – zwróciła się Katsa do lorda.
– W ogóle się nie starasz, by poprawić swoją okropną reputację – odparł. – Dobrze o tym wiesz. Nic dziwnego, że masz tak niewielu przyjaciół.
Jakież to do niego podobne – obrócić życzliwy gest przeciwko niej. Największą przyjemność na świecie sprawiało mu krytykowanie jej wad. Poza tym grubo się mylił, jeśli sądził, że pragnie zdobyć przyjaciół.
Katsa rzuciła się na jedzenie i nie odpowiedziała.
Deszcz nie ustawał. Giddon i Oll siedzieli w sali, rozmawiając z kupcami i gospodarzem, ale Katsa pomyślała, że zaraz zwariuje z bezczynności. Weszła do stajni, gdzie zobaczyła chłopca, niewiele starszego od Lanii, który właśnie czesał konia. Jej konia, spostrzegła, gdy oczy przyzwyczaiły się już do półmroku.
– Nie chciałam cię wystraszyć – oznajmiła. – Potrzebuję tylko miejsca, by sobie poćwiczyć.
Chłopak zeskoczył ze stołka i uciekł. Katsa poczuła, że opadają jej ręce. Cóż, przynajmniej miała teraz stajnię tylko dla siebie. Odsunęła pod ściany bele siana, siodła i grabie, po czym wykonała serię kopniaków i uderzeń. Skakała i wirowała, czując, jak powietrze opływa jej sylwetkę, podłogę i konie. Skupiła się na wyimaginowanych przeciwnikach, czując, że ogarnia ją spokój.
Przy kolacji Oll i Giddon podzielili się z nią ciekawą wiadomością.
– Król Murgon ogłosił, że w jego zamku dokonano kradzieży – oznajmił Oll. – Trzy dni temu.
– O, czyżby? – Katsa spojrzała uważnie na twarz Olla, a potem Giddona. Obaj mężczyźni wyglądali na bardzo zadowolonych z siebie. – Zdradził, co ukradziono?
– Tylko tyle, że cenny skarb.
– Wielkie nieba. Wspomniał, kogo o to podejrzewa?
– Niektórzy twierdzą, że dokonał tego chłopiec – ciągnął Oll. – Młodzieniec ze zdolnością hipnozy, który uśpił królewskich strażników.
– Inni twierdzą znów, że był to Obdarzony mężczyzna, potężny jak niedźwiedź – dodał Giddon. – Wielki wojownik, który pokonał ich jednego po drugim.
– Bardzo ciekawe wieści – stwierdziła Katsa. – Wiadomo coś więcej? – spytała, mając nadzieję, że jej głos zabrzmiał obojętnie.
– Poszukiwania trwały nadspodziewanie długo, ponieważ z początku uznano, że sprawcą jest człowiek przebywający na dworze, gość króla Murgona, Obdarzony zdolnością walki – odparł Giddon, po czym zniżył głos. – Niewiarygodne, prawda? Co za szczęśliwy traf.
Katsa starała się, by jej głos zabrzmiał spokojnie.
– Co powiedział ten Obdarzeniec?
– Podobno nic ciekawego. Twierdził, że nic o tym nie wie.
– Co z nim zrobili?
– Nie mam pojęcia. To Obdarzony wojownik. Nie sądzę, by mogli mu cokolwiek zrobić.
– Kim jest ten człowiek? Skąd przybył?
– Nie wiem. – Giddon trącił ją łokciem. – Katsa... Nie rozumiesz? Nie ma znaczenia, kim on jest. Stracili wiele godzin, żeby go przesłuchać. Zanim zaczęli szukać innego tropu, było już za późno.
Katsa dobrze wiedziała, dlaczego Murgon poświęcił tyle czasu na przesłuchiwanie Obdarzeńca i dlaczego tak starannie ukrywał informację o jego pochodzeniu. Murgon nie chciał, by ktokolwiek podejrzewał, że „skradziony skarb” to w rzeczywistości książę Tealiff i że kiedykolwiek przetrzymywał go w swoich lochach.
Dlaczego lienidzki Obdarzeniec nie wspomniał Murgonowi o ich spotkaniu? Czyżby próbował ją chronić?
Ten przeklęty deszcz mógłby się wreszcie skończyć. Wtedy wróciliby do zamku i pogadali z Raffinem.
Katsa podniosła kubek do ust.
– Tym razem szczęście sprzyjało złodziejom.
– W rzeczy samej – odparł z uśmiechem Giddon.
– Słyszeliście jeszcze jakieś wieści?
– Siostra gospodarza ma trzymiesięczne dziecko – odparł Oll. – Ostatnio trochę się wystraszyli, bo jedno oko mu pociemniało, ale okazało się, że to tylko gra świateł.
– Fascynujące – mruknęła Katsa, polewając mięso sosem.
– Jeden kupiec z Monsei twierdził, że ich królowa bardzo rozpacza z powodu porwania księcia.
– Słyszałam, że przestała jeść – odparła Katsa. Osobiście uważała to za głupi pomysł.
– To nie wszystko – wtrącił Giddon. – Zamknęła się wraz z córką w swoich komnatach. Nie wpuszcza nikogo z wyjątkiem pokojówki, nawet król Leck nie ma tam wstępu.
Ten pomysł wydał się Katsie nie tylko głupi, ale i dziwaczny.
– Czy pozwala swojej córce jeść?
– Pokojówka przynosi im posiłki, ale żadna z nich nie chce opuścić komnat. Podobno król podchodzi do tego bardzo wyrozumiale.
– To minie – stwierdził Oll. – Rozpacz sprawia czasem, że ludzie postępują nierozsądnie. Gdy dowie się, że jej ojciec żyje, szybko wróci do siebie.
Rada postanowiła trzymać księcia w ukryciu dla jego własnego bezpieczeństwa, dopóki nie dowiedzą się czegoś na temat powodu tego porwania. Być może w tym czasie uda się przesłać wiadomość do królowej Monsei? Katsa rozważała to przez chwilę i postanowiła poruszyć tę kwestię na zebraniu.
– W końcu to Lienidka – zauważył Giddon. – Jej lud ma osobliwe zwyczaje.