Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Alexa Traynor, fotograf wojenny, cierpi na zespół stresu pourazowego. Kilka lat temu, podczas pobytu w Syrii, był porwany i torturowany. Na Bliskim Wschodzie poznał też swoją narzeczoną Emily, która pracowała tam jako chirurg. Pewnego dnia młoda lekarka niespodziewanie znika. Sprawą jej zaginięcia zajmuje się detektyw Sheryn Sterling i jej partner Rafael Mendoza. Na głównego podejrzanego typują Alexa – gdy wrócił z Syrii nadużywał narkotyków. Sam chciał popełnić samobójstwo i był na dachu w chwili, gdy skoczyła z niego jego ówczesna dziewczyna Corrie. Śledztwo postępuje, przerażony Alex szuka Emily, a policjantka z równą determinacją stara się dowieść, że za zniknięciem kobiety stoi jej partner.
Pełnokrwiści bohaterowie, wartka akcja i historia opowiadana z różnej perspektywy przez kilka pierwszoplanowych postaci – to niewątpliwie ogromne atuty tej kryminalno-obyczajowej powieści. Wypadki toczą się tu tak dynamicznie, że nie sposób oderwać się od lektury.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 391
Rok wydania: 2021
Tytuł oryginału: One Small Sacrifice
Projekt okładki: Tomasz Majewski
Redaktor prowadzący: Mariola Hajnus
Redakcja: Malwina Kozłowska
Redakcja techniczna i skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Beata Kozieł, Maria Śleszyńska
Fotografia wykorzystana na okładce
© Photo by Radoslav Bali on Unsplash
Text copyright © 2019 by Hilary Davidson
All rights reserved.
This edition is made possible under a license arrangement originating with Amazon Publishing, www.apub.com, in collaboration with Graal, SP. Z.O.O.
© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2021
© for the Polish translation by Jacek Żuławnik
ISBN 978-83-287-1887-6
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2021
fragment
Mojemu ukochanemu mężowi Danielowi.
Tym razem możesz powiedzieć: „A nie mówiłem?”.
Zbyt długa ofiara w kamienie serca przemienia[1].
WILLIAM BUTLER YEATS
Na dźwięk wystrzału Alex Traynor rzucił się twarzą na chodnik. Przywarł do betonu, czując, jak w jego prawej nodze pulsuje wspomnienie rany po kuli. Udawaj martwego, powiedział sobie, mimo że noga samorzutnie wykrzywiała się to w jedną, to w drugą stronę. Krew szumiała mu w uszach. Nie był w stanie wtłoczyć do płuc wystarczająco dużo powietrza. Walcząc o oddech, nasłuchiwał: kroków, głosów, kolejnego strzału. Stojący tuż przy krawężniku czarny samochód osłaniał Alexa, ale jednocześnie uniemożliwiał mu sprawdzenie, co się właściwie, do cholery, dzieje.
Szesnaście lat pracy jako fotograf w strefach wojny poskutkowało trwale zakorzenionym strachem przed snajperami. Alex widział, jak dosłownie pięć metrów przed nim siła wybuchu rozrywa dwunastoletniemu chłopcu głowę na kawałki. Nie był to wcale najgorszy widok, jakiego był świadkiem; dzieciak przynajmniej zginął w ułamku sekundy. Inni krzyczeli, umierając w męczarniach, wykrwawiając się na ulicy. Alex słyszał ich głosy, czając się w cieniu pod jakimś daszkiem albo w wejściu do budynku; przeczekiwał zagrożenie. Zapamiętał wszystkich zmarłych, ponieważ uwiecznił ich na zdjęciach. Z powodu wykonywanego zajęcia wielokrotnie ocierał się o śmierć. „Dziś nie twoja kolej”, mawiał jego najlepszy przyjaciel, Maclean. Dziś nie twoja kolej – dopóki nie nadejdzie ten dzień.
Rozległ się drugi wystrzał. A potem trzeci. Alex poczuł przeszywający ból w ręce. Podniósł ją nieco i zobaczył krew. W pierwszej chwili pomyślał, że kula musiała go drasnąć, odwrócił więc głowę i zaczął się rozglądać w poszukiwaniu strzelca. Powiódł wzrokiem po stojących po obu stronach ulicy budynkach i przez chwilę nie mógł zrozumieć, dlaczego w żadnym z okien nie widzi wybitych szyb.
Nie jesteś w Aleppo, przypomniał sobie. I choć powinno mu ulżyć, zrobił udręczoną minę. Kolejny raz poczuł się zdradzony przez własny umysł.
Z poczuciem wstydu głośno przełknął gorzką ślinę. Był u siebie. W Nowym Jorku. Przy Eleventh Avenue. Słyszał szum samochodów na West Side Highway. Usiadł. Przyjrzał się ręce i dostrzegł tkwiący w niej kawałek ciemnozielonego szkła. A więc rzucił się na chodnik w miejscu, w którym jakiś dureń postanowił uczcić ciepły październikowy weekend w mieście, rozbijając butelkę po piwie.
Kolejny wystrzał. Alex wzdrygnął się i spojrzał za siebie; zobaczył jedyne osoby, które oprócz niego znajdowały się na ulicy: dwie kobiety w średnim wieku i towarzyszącego im małego, mniej więcej dziesięcioletniego chłopca. Dzieciak cisnął niewielką białą kulką o chodnik – i rozległ się huk, jakby ktoś wypalił z pistoletu. Alex poczuł, że jego żołądek ściska niewidzialna dłoń. Już się nie bał, był po prostu wściekły.
– Nie wolno tak robić – wycedził schrypniętym głosem, który brzmiał tak, jakby dawno go nie używał.
Skupiło się na nim spojrzenie trzech par oczu.
– To tylko diabełek[2] – odparł spokojnie chłopiec.
Jedna z kobiet położyła dłoń na ramieniu dziecka.
– Nie rozmawiaj z bezdomnymi, Masonie. To wariaci.
„Niby że ja jestem bezdomny?” – zdumiał się Alex. Mijając go, kobiety odwróciły wzrok, ale chłopak wpatrywał się w niego zafascynowany i po chwili, będąc już kilka kroków dalej, rzucił następną kulkę. Po czym roześmiał się, kiedy Alex o mało nie podskoczył ze strachu.
– Tylko diabełek – mruknął pod nosem Alex.
Wcale go to nie pocieszyło. Od ostatniego pełnoobjawowego ataku zespołu stresu pourazowego minęło kilka miesięcy. Przez ten czas wszystko układało się całkiem nieźle i Alex zdążył nabrać przekonania, że jego umysł się uspokoił. Że wyciszyły go codzienna rutyna, ćwiczenia z uważności i domowe szczęście, którego wcześniej nie spodziewał się odnaleźć. Nagle cała ta misterna konstrukcja świata zawaliła się i Alex poczuł, że spada, nie wiedząc, gdzie wyląduje.
Podniósł się z chodnika, strzepując okruchy szkła z dżinsów. Tylko kilka kroków dzieliło go od Hudson Yards, w którym znajdowała się szkoła sztuk walki, gdzie trenował. Kiedy jednak ponownie przyjrzał się swojej lewej ręce, odkrył, że ma nie jedno, a trzy rozcięcia; ze wszystkich płynęła krew, z dwóch nadal sterczały odłamki butelki. Najrozsądniej byłoby znaleźć jakąś przychodnię i poprosić o oczyszczenie ran i założenie szwów. Ale czy kiedykolwiek kierował się wyłącznie rozsądkiem? Było późne niedzielne popołudnie. Uznał, że sam może opatrzyć obrażenia.
Idąc do domu, trzymał się jak najbliżej ścian budynków. Na wojnie to normalne – chodzi o to, żeby nie zostać łatwym celem – tyle że nie był na wojnie, lecz u siebie, w Nowym Jorku. Poczuł się nieswojo ze świadomością, że musi sobie o tym przypominać. Skoro umysł tak łatwo wracał do dawnych przyzwyczajeń, mógł Alexa zdradzić na wiele różnych sposobów.
Gdy zbliżał się do celu, jego wyobraźnia nadal działała na najwyższych obrotach. Zauważył barczystego mężczyznę z tatuażem przedstawiającym wijącego się czarnego kolczastego smoka na lewej łydce i znów pomyślał o Macleanie. Sięgnął do kieszeni, by otoczyć dłonią srebrną zapalniczkę, która została mu po przyjacielu, ale przypomniał sobie, że gdzieś ją zapodział. Umysł zawodził go również w ten sposób: powodując luki w pamięci – i w tym przypadku Alex mógł mieć pretensje wyłącznie do siebie. „Koniec z wódą, koniec z trawą, koniec z prochami” – powtarzał jak mantrę. W piątek wieczorem jego stan znów się pogorszył. I choć Alexowi udało się nie zagrzebać w narkotykowej jamie, to jednak dół, w który wpadł, okazał się wystarczająco nieznośnie głęboki. W sobotę nad ranem obudził się na peronie opuszczonej stacji metra, nie bardzo wiedząc, jak w ogóle się tam znalazł. Kiedy wracał do domu, niewiele brakowało, by został ofiarą napaści na Times Square. „Jak mam pomóc Emily, skoro nawet nie potrafię wziąć się w garść?” – pomyślał. Ostatnie, czego teraz potrzebował, to powrót zaćmień. Ile godzin – ile dni – stracił po powrocie z ostatniej wyprawy do Syrii?
Refleksja o narzeczonej pomogła mu się skupić. Skręcił w ulicę, przy której mieszkał – i zobaczył kolejną osobę kojarzącą mu się z jednym z przyjaciół, tym razem z Willem Sipherem. Zjawa kompana w ciemnych okularach i naciągniętym na głowę kapturze stała po drugiej stronie ulicy i zdawała się przyglądać budynkowi, w którym znajdowało się mieszkanie Alexa. „Ogarnij się, nikt cię nie obserwuje” – bąknął Alex. Wiele by dał, żeby zapanować nad chaosem myśli. Zadzwonił telefon ducha. Mężczyzna się odwrócił, a Alex przeciął ulicę, więcej na niego nie spoglądając.
Mieszkał w Hell’s Kitchen, na czwartym piętrze bez windy, w budynku z czerwonej cegły, w którym dawniej mieścił się magazyn. W korytarzu za drzwiami wejściowymi kręcił się Bobby, dozorca, zajęty polerowaniem starych rdzewiejących skrzynek na listy. Przywodził Alexowi na myśl staroświecką lodówkę: był niskiej budowy, ale za to masywny i niewywrotny. Miał ciemne kręcone włosy i spadzistą brew, na której osadzały się kropelki potu. W jego okrągłej jak piłka głowie tkwiły małe paciorki oczu; wyglądały jak rodzynki przylepione do twarzy bałwana ze śniegu. Na widok Alexa Bobby otworzył je szeroko i zagwizdał.
– Wdałeś się w bójkę w barze czy co?
– O tej porze?
– Nie wiem, czy zauważyłeś, ale jesteś cały we krwi.
– Naprawdę?
Alex znał Bobby’ego od prawie dziesięciu lat, ale nieszczególnie przepadał za jego towarzystwem. Od kiedy do Alexa wprowadziła się Emily, dozorca zaczął częściej do niego zaglądać. Musiał mieć naprawdę niezłą motywację, by wdrapywać się na czwarte piętro; jego odwiedziny zwiastowało dolatujące z końca korytarza sapanie i stękanie.
– Plamy z krwi cholernie trudno wywabić.
– Postaram się nie ubrudzić podłogi, Bobby.
– Ciekawe, co na to Emily – zawołał za nim dozorca.
Alex szybko wspiął się na górę i kiedy zatrzymał się przed drzwiami swojego mieszkania, udało mu się wreszcie do pewnego stopnia zapanować nad oddechem. Wrzucił klucze do ceramicznej miseczki stojącej na niewielkim drewnianym stoliku tuż przy wejściu. Słońce powoli przygasało, ale przez wychodzące na południe, na West Forty-Eighth Street okna wpadało jeszcze całkiem sporo światła. Alex myślał, że zastanie Sida rozwalonego na dużym stole przy parapecie, gdzie zwykle się wygrzewał, i łapiącego ostatnie ciepłe promienie, ale psa tam nie było. Nie leżał również na pluszowej czerwonej kanapie pośrodku pokoju ani na żadnym z foteli. Na lewo od wejścia znajdowała się długa, wąska kuchnia – też pusta.
Dopiero po chwili Alex zorientował się, co jest nie tak. Drzwi do sypialni były otwarte. W takie gorące dni jak ten włączał klimatyzację w salonie z myślą o Sidzie, ale zamykał drzwi do sypialni i łazienki, żeby chłód nie uciekał. Położył sportową torbę na kanapie i wytężył słuch. Wychwycił ruch w sypialni. Poczuł nagły przypływ nadziei. Emily wróciła.
– A już się martwiłem! – zawołał. – Myślałem, że…
Przerwało mu trzaśnięcie szufladą, po którym rozległ się zgrzyt podnoszonej ramy okiennej.
Alex w dwóch susach znalazł się w sypialni i zobaczył obcą kobietę, blondynkę o platynowych włosach, która wystawiła głowę za okno i szykowała się do ucieczki po schodach pożarowych.
Będąc w takim stanie, Sheryn Sterling raczej nie powinna brać noża do ręki. W jej rodzinie obowiązywała tradycja, w myśl której na zmianę przejmowano obowiązek organizacji niedzielnego obiadu, i w tym tygodniu wypadała kolej Sheryn. Na szczęście nie była to przykra powinność, jako że jej mąż, Douglass, uwielbiał gotować i w innym życiu byłby może kucharzem w restauracji z gwiazdką Michelina. Tymczasem jedynymi uczestnikami jego przygód ze smakiem była rodzina, przyjaciele i od czasu do czasu uczniowie ze szkoły, w której pracował. Rola Sheryn sprowadzała się do zastępowania szefa kuchni i polegała na krojeniu i siekaniu warzyw oraz przygotowywaniu sałatki, podczas gdy Douglass cackał się z gulaszem z kaczki. Szeptał właśnie kaczuszce słodkie słówka do uszka, kiedy nagle Sheryn niechcący uderzyła nożem o blat. Rękojeść odbiła się, Sheryn odskoczyła i ułamek sekundy później ostrze z wdziękiem gimnastyczki wylądowało na podłodze centymetr od jej stopy.
– Szlag by to trafił – syknęła, sięgając po nóż.
– Ciesz się, że twoja mama jeszcze nie przyszła – skomentował Douglass. – Inaczej żądałaby od ciebie dolara za każde przekleństwo.
– Zupełnie jakby to był nasz największy problem. – Sheryn podeszła do zlewu i odkręciła wodę, żeby umyć nóż. – Nieważne, że będzie dziś siedziała przy jednym stole z przestępcą, prawda?
– Tak czułem, że to nie daje ci spokoju. Od tego porannego telefonu od siostry cały czas chodzisz podenerwowana.
– Ja? Podenerwowana?
Douglass zbliżył się do niej i stanąwszy za jej plecami, objął ją w pasie. Był chudym, wręcz tyczkowatym mężczyzną, do tego stopnia wysportowanym, że nadal chodził w tych samych ciuchach, co w college’u, kiedy grał w uczelnianej drużynie koszykarskiej. W oczach Sheryn wyglądał jak Billy Dee Williams w roli Lando Calrissiana, tyle że bez wąsów. Po dwudziestu wspólnie spędzonych latach, w tym osiemnastu jako małżeństwo, dobrze wiedział, jak ją uspokoić.
– Wszystko będzie dobrze – powiedział. – Przestań się stresować.
– Jestem gliną, a moja młodsza siostra spotyka się z facetem skazanym za kradzież samochodów – odparła Sheryn. – Chyba nic dziwnego, że mi się to nie podoba.
Wciąż wracała myślami do porannej rozmowy. „Muszę ci coś powiedzieć – zaczęła Sandrine – zanim sprawdzisz Jeremy’ego w waszych kartotekach”. Przez wiele miesięcy niechętnie wspominała o mężczyźnie, z którym się widywała, a jeśli już, to tak, by nie wymieniać jego nazwiska. Teraz Sheryn już rozumiała dlaczego.
– Miał wtedy osiemnaście lat – zauważył Douglass. – Teraz ma ile? Trzydzieści parę?
– Trzydzieści trzy. Tyle samo co Sandrine.
– W porządku. No więc miał wystarczająco dużo czasu, żeby zmienić swoje życie.
Sheryn zakręciła wodę, odłożyła nasączoną płynem gąbkę i oczyszczony nóż. Odwróciła się twarzą do męża.
– Nie myśl, że to historia jak z łzawego romansu. Sandrine długo ukrywała go przede mną, co znaczy, że wcale nie jest tak pięknie, jak by się mogło wydawać. Wręcz przeciwnie.
– Sandrine się ciebie boi. I ma ku temu powody – stwierdził Douglass. – Jest dorosłą kobietą, a mimo to czuje przed tobą większy strach niż przed waszą matką, co jest dosyć wymowne.
– Jak możesz podchodzić do tego tak spokojnie? – Sheryn usłyszała dźwięk dzwonka telefonu.
– Mogę, bo wśród uczniów mam takich, których skazywano za różnego rodzaju przestępstwa. Większość tych rzeczy robią także białe dzieciaki z bogatych domów, ale dziwnym trafem nie dosięga ich karzące ramię sprawiedliwości. Nie chciałbym, żeby wszystkie głupie występki, jakich dopuszczają się teraz ci młodzi ludzie, prześladowały ich do końca życia.
Sheryn przewróciła oczami, po czym wtuliła się w męża i pocałowała go. Douglass uczył literatury i historii w szkole, do której uczęszczali przede wszystkim afroamerykańscy uczniowie, zaszufladkowani przez system jako „trudna młodzież”. Sheryn doskonale zdawała sobie sprawę, że na to, jak ci ludzie są traktowani przez wymiar sprawiedliwości, w znacznym stopniu wpływa kolor ich skóry – jakże podobny do jej własnego. Niemniej współczucie Sheryn dla dzieci ze społecznie upośledzonych środowisk nie przekładało się na sympatię dla mężczyzny po odsiadce, który chodził z jej młodszą siostrą.
– Weźcie, nie przy dzieciach.
Sheryn odsunęła się od męża i spojrzała na swojego wysokiego i chudego jak tyczka czternastoletniego syna Martina, stojącego w drzwiach do kuchni ze słuchawką telefonu stacjonarnego w ręku.
– Ktoś do ciebie, mamo. Z pracy. Chce rozmawiać z detektyw Sterling.
– Dzięki. – Położyła nóż na desce do krojenia. – Chodź, przydasz się na coś.
– Nie no, uczę się, mamo.
Tak brzmiała jego wymówka za każdym razem, kiedy prosiła go o zrobienie czegoś, na co nie miał ochoty.
– To nie było pytanie.
Martin powlókł się do blatu, mrucząc pod nosem. Sheryn wzięła od niego aparat.
– Detektyw Sterling przy telefonie.
– Proszę wybaczyć, że zawracam pani głowę w niedzielę, pani detektyw. – Od razu rozpoznała głos oficera dyżurnego. – Ale oflagowała pani kilka nazwisk w systemie i okazuje się, że jedno z nich właśnie wypłynęło. Z notatki wynika, że w takim przypadku powinienem się z panią natychmiast skontaktować, co niniejszym robię.
– O które nazwisko chodzi? – spytała Sheryn, czując, jak jej puls przyspiesza.
– Alex Traynor.
Sheryn wzięła głęboki oddech i mocniej ścisnęła słuchawkę.
– Co się stało?
– W sobotę, mniej więcej kwadrans po czwartej nad ranem poturbowano go na stacji Times Square.
Zmarszczyła brwi.
– Chwileczkę. Chcesz powiedzieć, że to Traynor jest ofiarą?
Słysząc to, Douglass zamarł i łypnął na żonę. Martin spoglądał to na ojca, to na matkę, jakby rozgrywali między sobą mecz w badmintona.
– Jeden z Elmo próbował go obrobić – wyjaśnił dyżurny. – Wie pani, o czym mówię.
Sheryn westchnęła. Elmo z Ulicy Sezamkowej był ulubioną postacią jej córki. Że też tylu siejących zamęt na Times Square musiało ukrywać swoją tożsamość akurat pod tym przebraniem, pod charakterystycznym czerwonym futrem i niewinną buźką.
– Tak, przecież każdy to wie. Czy Traynor zamierza wnieść oskarżenie?
– Nie. Ale Elmo i tak trafił do aresztu, bo okazało się, że jest poszukiwany w związku z inną sprawą.
– No dobrze. Skoro rzecz wydarzyła się w sobotę nad ranem, czemu dowiaduję się o tym dopiero teraz?
– Funkcjonariusz, który zatrzymał Elmo, nie pracuje u nas, tylko w służbie ochrony metra.
– Rozumiem. Bardzo dziękuję. Czy możesz jeszcze podać nazwisko funkcjonariusza, który dokonał zatrzymania?
Dyżurny przeliterował, a Sheryn zanotowała: Spencer Koch. Podziękowała i rozłączyła się, ale czuła, że wciąż buzuje w niej złość.
– Cholera jasna – bąknęła.
– Nie mogę się doczekać, kiedy przyjedzie babcia – powiedział teatralnym szeptem Martin do ojca.
Douglass uniósł brew.
– Myślisz, że spodoba jej się twój T-shirt? To niedzielny obiad, synu. Lepiej włóż porządną koszulę.
Przygarbiony Martin ewakuował się z kuchni.
– Słyszałeś? – spytała Sheryn.
Douglass pokiwał głową.
– Licho nie śpi – stwierdził śmiertelnie poważnym tonem. – Ani nie pozostawia czasu na niedzielny obiad.
– Muszę zadzwonić.
– Lada moment zjedzie się cała rodzina, a ty chcesz pracować?
– Przecież wiesz, czego dotyczyła rozmowa – odparła Sheryn. – Tu chodzi o Alexa Traynora.
Douglass nawet nie próbował z nią dyskutować. Sheryn zabrała telefon do sypialni i zamknęła się w niej, ignorując dzwonek do drzwi.
Przysiadła na brzegu łóżka. Niewykluczone, że to nic takiego, ale co Alex Traynor mógł robić na stacji metra w sobotę o czwartej nad ranem? Wiedziała, że nie powinno mieć to dla niej żadnego znaczenia. Przecież był wolnym człowiekiem, miał pełne prawo przebywać na Times Square, kiedy tylko chciał. Tyle że Elmo polowali głównie na zdezorientowanych, odurzonych alkoholem turystów, jeśli więc jeden z nich napadł na Traynora… Co to mogło oznaczać? Czuła się nieswojo z nadzieją, że Traynor znów zaczął brać heroinę, ale po tym, co zrobił, nikt nie miałby jej za złe, gdyby wykorzystała jego potknięcie do tego, by wysłać go za kratki.
Wybrała numer Kocha i usłyszała zapowiedź poczty głosowej. Zostawiła krótką wiadomość, w której podkreśliła, jak bardzo jej zależy, by jak najprędzej do niej oddzwonił. Kusiło ją, żeby wysłać patrol mundurowych do mieszkania Traynora, ale powód był na tyle słaby, że obawiała się oskarżenia o nękanie przez policję. Wiedziała, że musi postępować ostrożnie.
Rozległo się ciche pukanie do drzwi. Douglass zajrzał do sypialni i powiedział:
– Przyjechała twoja mama.
– Zaraz przyjdę – obiecała. – Muszę tylko porozmawiać z jedną osobą.
– Jesteś nieustępliwa. Zasadniczo to dobra cecha, ale wiesz, jest niedziela. Dzień, w którym powinnaś wyłączyć tę siedzącą w tobie policjantkę.
– Na to nie ma wyłącznika – odparła.
– A powinien być – mruknął Douglass, zamykając drzwi.
Sheryn ponownie wybrała numer Kocha. Nie mogła odpuścić. Choćby dla pewnej martwej dziewczyny, w której imieniu bezskutecznie próbowała dojść sprawiedliwości. Nigdy nie przestanie próbować.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
[1] William Butler Yeats, Wielkanoc [w:] Poeci języka angielskiego, tom III, przeł. A. Czerniawski, Warszawa, PIW, 1974, s. 99.
[2] Małe zabawkowe petardy, bardzo głośne, ale nieszkodliwe, nawet jeśli zostaną zdetonowane w dłoni. Nazwa „diabełek” podchodzi od angielskiego określenia devil banger (przyp. tłum.).
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz