Jesteś moim zawsze - M. Leighton - ebook + książka

Jesteś moim zawsze ebook

M. Leighton

4,6

Opis

– Dobranoc, księżycu. Gwiazdki, dobranoc – szepczę, dotykając palcami niewielkiego okienka. – Dobranoc, świetliki, przylećcie znów rano.

Ta książka nie jest baśniowym romansem. To podróż pełna cierpienia i straty, nadziei i szczęścia. Jest zarówno boleśnie tragiczna jak i niesłychanie piękna. To historia miłosna. Opowiada o prawdziwym uczuciu – takim, które dostrzega Cię w nocy i tuli, gdy płaczesz. O miłości, z której nie chcesz zrezygnować i odpuścić – takiej, o której wszyscy marzą, ale tylko nieliczni ją znajdują. Oto nasza historia. Prawdziwa opowieść o łączącej nas miłości.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 321

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (205 ocen)
145
35
20
5
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
wertigo91

Nie oderwiesz się od lektury

Po przeczytaniu tej historii już nic nie będzie takie samo...Opowieść chwyta za ❤️
10
karolina91K

Nie oderwiesz się od lektury

Poryczałam się.. 💔
00
Ruddaa

Całkiem niezła

....
00
izunyaa

Nie oderwiesz się od lektury

Nie ma odpowiednich słów, żeby opisać tę książkę. Ją trzeba po prostu przeżyć. To najpiękniejsza, najczystsza miłość jaką można doświadczyć. Dla takiej miłości warto żyć. I za nią umrzeć.
00
Marta150684

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna prawdziwa a jakże wzruszająca ❤️ dająca do myślenia co jest w życiu ważne . może czas przestawić priorytety 🌹 dziękuję
00

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Mojemu wspaniałemu ojcu, Temowi,

który, gdy byłam mała, łapał ze mną świetliki. Świat bez Ciebie

nie jest już taki sam, ale mój słój nie jest mniej pełen. Kiedy żyłeś,

zadbałeś, by tak się nie stało.

Kocham Cię, tato. Na zawsze pozostaniesz w moim sercu.

Aż znów się spotkamy…

 

Dedykuję tę książkę również każdemu, kto stracił bliską osobę.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Śmierć nie jest przeciwieństwem życia, a jego częścią.

– Haruki Murakami

 

OD AUTORKI

 

 

 

 

Ta książka nie jest baśniowym romansem, mimo to jest najbardziej romantyczną historią, jaką przyszło mi opowiedzieć. To podróż pełna cierpienia i straty, nadziei i szczęścia. Jest zarówno boleśnie tragiczna, jak i niesłychanie piękna. To historia miłosna. Opowiada o prawdziwym uczuciu – takim, które dostrzega Cię w nocy i tuli, gdy płaczesz. O miłości, z której nie chcesz zrezygnować i odpuścić – takiej, o której wszyscy marzą, ale tylko nieliczni ją znajdują. Jest jednak prawdziwa. Przyrzekam, że jest realna. Widywałam tę miłość oraz tak mocno złamane serca. Przeżyłam ją osobiście i, szczerze mówiąc, nigdy już nie będę taka sama. Mam nadzieję, że Ciebie zmieni podobnie jak mnie.

 

PROLOG

SAVE A PRAYER

 

 

 

 

Któregoś dnia w przyszłości, na strychu…

Zakurzone pudełko leży otwarte u moich stóp. Zapach starych wspomnień i wilgoci łaskocze mnie w nos. Powstrzymując się od kichania, przegrzebuję rzeczy taty w poszukiwaniu starego zakręcanego słoja. Leży na samym dole, obok rękawicy baseballowej, lalki Barbie i czerwonej puchowej kamizelki, którą nosiłam tysiąc lat temu, gdy spadł pierwszy śnieg. Ostrożnie wyciągam chłodne naczynie i próbuję odkręcić wieczko. Mam osiemdziesiąt sześć lat, więc nie posiadam już tak wielkiej siły, a moje sękate, powyginane palce nie dają rady zardzewiałemu metalowi. Poddaję się i przez dłuższą chwilę wpatruję w pusty słój, wyobrażając sobie, że jest pełen połyskujących świetlików, rozjarzonych punkcików, które kołysały mnie do snu przez więcej nocy, niż zdołałabym zliczyć.

Zerkam do pudełka w poszukiwaniu listu, który był dołączony do słoja, jednak nie mogę go nigdzie znaleźć. Tak naprawdę to go nie potrzebuję. Nawet po tych wszystkich latach nadal pamiętam jego treść. Wciąż mam w głowie znaczenie szklanego naczynia.

 

Kiedy spojrzysz na ten słój, nie myśl, że jest pusty. Nie jest. Jest pełen obietnic, pięknych, cudownych rzeczy, które przygotował dla Ciebie świat. Życie jest takie samo. Nie będzie puste, gdy dostrzeżesz piękno, które je wypełnia. Jesteś pełna niezwykłości, dziecko. Zupełnie jak ten pusty słój.

 

Doskonale pamiętam te słowa, wiem także, co znajdę, gdy obrócę naczynie – wiadomość z poprzedniego życia wyrytą w twardym szkle.

 

Kocham Cię, córeczko, bardziej, niż zdołałabym to wyrazić. Nie kładź się spać z brudnymi stopami ani pustym słojem. Każdej nocy zmów modlitwę i nigdy nie przestawaj biegać za świetlikami.

 

ROZDZIAŁ 1

BED OF ROSES

 

NATE

 

 

 

– Powitaj następne trzy miesiące – mówię radośnie, gdy przekraczam próg. Za plecami w jednej ręce trzymam dwa bilety lotnicze, w drugiej butelkę szampana. Mam rozpiętą marynarkę i poluzowany krawat. Odkąd pięć minut temu wjechałem na naszą ulicę, pracowałem nad stworzeniem swobodnego i zrelaksowanego uśmiechu.

Wiedziałem, że żona będzie tego potrzebowała.

Helena przemierza kuchnię w moim kierunku, mocniej zawiązując pasek szlafroka. Znam ten gest – jej ciało powiększyło się w obwodzie. Bardzo się tym przejmuje. Ale ja? Ledwie to zauważam. Kocham każdą krągłość jej ciała.

Przez lata obserwowałem zachodzące w niej zmiany, gdy z dziewczyny stawała się prawdziwą kobietą, która wie, kim jest i czego chce. Zmiany były zarówno emocjonalne, jak i fizyczne, jednak te drugie nie podobają jej się tak jak mnie. Uwielbiam krągłość jej bioder i piersi, doceniam wdzięk starszej, bardziej okrągłej twarzy. Lena jest jedną z niewielu kobiet, które pięknieją z czasem. Upływające lata uwydatniają jej urodę. A przynajmniej ja tak to postrzegam.

Jej policzki zapadły się nieco, gdy na miejscu młodzieńczej pełności zagościła dojrzałość. Jej usta zaczęły się częściej uśmiechać, odkąd opuściła je wcześniejsza nieśmiałość, przez co gładka niegdyś skóra wokół oczu pokryta jest teraz siateczką tysięcy zabawnych chwil, co świadczy jedynie o tym, jak wesołe wiedzie życie. Nazywa je „oznakami odwagi”. Nawet ona się śmieje, mówiąc w ten sposób. Sądzę, że każda z tych linii czyni ją jeszcze piękniejszą.

– Nate, na pewno tego chcesz? Nie musimy…

Kiedy się zbliża, widzę niepewność wypisaną na jej twarzy. Maluje się w zmarszczonym czole, zaczerwienionych wargach i skrzy się w brązowych oczach. Moja wspaniała żona się martwi.

Znam wszelkie subtelne niuanse jej myśli i nastrojów. Pojawiają się na krajobrazie jej oblicza niczym film wyświetlany na białym płótnie ekranu.

Znam tę twarz.

Znam setki jej wyrazów i pracę mięśni, jak własną kieszeń. Żona nigdy nie jest w stanie ukryć tego, co myśli czy czuje.

Nie przede mną.

Odkładam bilety i szampana na czarny granitowy blat kuchennej wyspy i ostrożnie chwytam Lenę za ramiona.

– Przyrzekam – mówię stanowczo, zanim zdoła przedstawić milion powodów świadczących, że nie jest to dobry pomysł. – To będą najlepsze trzy miesiące naszego życia.

– Cóż, może nie twojego – dodaje.

– Tak, mojego też. Obiecaj, że przestaniesz się martwić.

Lena spuszcza wzrok i odwraca zdradzającą wszelkie emocje twarz, bez wątpienia licząc na to, że ukryje przede mną to kłamstwo. Jednak jej się nie udaje.

– Okej.

Umieszczając palec pod jej podbródkiem, zmuszam ją, by ponownie na mnie spojrzała. Pochyla się, aż stykają się nasze czoła i nosy.

– Kłamczucha – szepczę, muskając jej usta.

Wiem, że ta walka dopiero się rozpoczyna. Będę potrzebował sporo czasu i argumentów, aby przekonać żonę, żeby nie martwiła się o naszą podróż. Jestem zdeterminowany, by uczynić ją możliwie najlepszą, nawet jeśli będę musiał przypominać sobie, że tego właśnie chcę. Jednak będzie warto. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Jeśli nie mogę dać jej nic innego, dam przynajmniej to.

– Moje serce – mruczę, pocierając nosem o jej nos, pragnąc wszystko naprawić. Zmienić.

Wiem jednak, że jest to niemożliwe.

– Dla ciebie – odpowiada w ten sam sposób, jak w dzień, gdy oświadczyłem się jej szesnaście lat temu. Był to jeden z najlepszych wieczorów w moim życiu, od tamtego czasu sprawy szły wyłącznie w dobrym kierunku.

Czas.

Odsuwam od siebie myśl, która wybucha niczym wulkan, wypluwając niszczycielską lawę do mojego umysłu. Istnieją rzeczy, których nie pozwalam sobie rozważać. Nie, póki nie zostanę do tego zmuszony.

– Będziemy świętować naszą rocznicę nad brzegiem Tamizy, po czym każdy nowy dzień gdzie indziej. Na francuskiej riwierze, w Rzymie, Pradze, Wiedniu i Belgii. Pojedziemy wszędzie, gdzie zawsze pragnęliśmy być.

– Co jeśli zawsze pragnęłam być tylko w twoich ramionach?

Pierś ściska mi się boleśnie, gdy wciąż nowe obawy owijają swe zimne, czarne szpony wokół mojego serca. Pospiesznie, zanim Lena zauważy, upycham je do głębokiej dziury, podobnie jak każdej wiosny pakujemy narty do szafy w przedpokoju pośród resztek naszego życia, przytrzymując je jedną ręką, drugą zamykając drzwi najszybciej jak to możliwe, by narty nie wypadły. Oboje z Leną wiemy, by nie otwierać tej szafy bez powodu. Często żartujemy na jej temat, używamy jej również jako analogii do okropnych sytuacji. Zdajemy sobie sprawę, że ktoś może zostać zraniony przez to, co znajduje się za jej drzwiami.

Uśmiechając się, odpowiadam:

– To miejsce, które zawsze będzie na ciebie czekać. Moje ramiona są otwarte dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Dniem i nocą. W słońce czy w deszcz. Tak długo, jak oboje będziemy żyć.

– Tak długo, jak oboje będziemy żyć?

– Tak długo, jak ja będę żył – wyjaśniam.

Czuję, że kręci lekko głową, po czym wtula twarz w moją szyję, nieskutecznie próbując ukryć przede mną emocje. Często to robi – próbuje ukryć to, co czuje. Przynajmniej ostatnio. I pozwalam jej na to. Wiem, że w jakiś sposób chce ochronić mnie przez swoim załamaniem.

Ale nie potrafi tego zrobić.

Wiem. Zawsze wiedziałem. Choć oszczędzam ją, udając, że jest inaczej. Mawiają, że niewiedza jest błogosławieństwem. Chyba muszę się z tym zgodzić. Chciałbym nie być świadomy tak wielu spraw, ponieważ gdy się je pozna, nie można o nich zapomnieć.

Jestem świadomy chwili, w której walczy, w której również pakuje narty do szafy, by wyjąć je dopiero, gdy zajdzie ku temu konieczność. Lub kiedy puści zamek i drzwi niespodziewanie się otworzą, wypluwając te przeklęte narty na podłogę. Jestem świadomy, ponieważ przesuwa dłońmi po moich rękach, ramionach, a kiedy splata palce na moim karku, tuli się w sposób, w jaki robi to, gdy chce czegoś więcej niż pocałunku.

Gdybym tak mocno nie starał się strzec szafy i tych przeklętych nart, zapewne bym zawył.

– Zacznijmy to świętowanie od razu.

Kiedy nasze usta ponownie się spotykają, wyczuwam głód. Rozpacz. Smutek. Dzwoni niczym niesłyszalny dzwonek w każdym dotyku, wyszeptanym słowie, cichym jęku. Krótką chwilę później nasze języki tańczą znajomy, słodki taniec, któremu towarzyszą palce rozpinające guziki i pieszczoty rozbudzające wszystkie nerwy.

Lena mnie podnieca.

Zawsze tak było.

Biorę ją więc na ręce i niosę nagą do łóżka, gdzie nasz akt miłosny zwalnia do starannego zapamiętywania ciała, pieszczot i chwil. Jednak prawda i przyszłość nie znikają nawet w oparach naszej pasji.

Zawsze są przy nas.

W tle.

W szafie.

Z nartami.

Czekając…

 

ROZDZIAŁ 2

BITTER WINE

 

LENA

 

 

 

– Mimoza na śniadanie? Kim jesteś i co zrobiłaś z moją przyjaciółką?

Uśmiecham się do Nissy, mojej sąsiadki. Zarówno ona, jak i jej mąż Mark są naszymi najlepszymi przyjaciółmi. Ponieważ ani Nate, ani ja nie mamy zbyt wielu żyjących krewnych, w dodatku z żadnymi nie jesteśmy zżyci (nie jesteśmy blisko ani pod względem geograficznym, ani emocjonalnym), sąsiedzi są naszą rodziną. Odkąd zamieszkaliśmy w domu obok, Nissa jest moją najlepszą i jedyną przyjaciółką. Kupiliśmy tę posiadłość dwa lata po ślubie, kiedy Nate podjął pierwszą pracę jako analityk finansowy w banku w Charlotte w stanie Karolina Północna. Trzeciego wieczoru spędzonego w nowym domu Nissa stanęła w tylnych drzwiach, jakbyśmy znały się od lat, trzymając na rękach naczynie z zapiekanką, którą każda szanująca się mieszkanka Południa potrafi przygotować. Różniłyśmy się jak dzień od nocy, mimo to przylgnęłyśmy do siebie, jak pszczoły lgną do miodu. Albo, jak mówi Nissa, niczym muchy do gówna. Choć nigdy nie określiła, kto w naszej relacji jest rzeczoną kupą.

– Co? Dziewczyna może chyba świętować, prawda?

– Oczywiście – odpowiada, entuzjastycznie wypijając całą zawartość kieliszka. – Ale chciałabym wiedzieć, co świętujemy. Skoro drink zawiera szampana, domyślam się, że nie zaprosiłaś mnie, by ogłosić, że w końcu jesteś w ciąży. Choć, wnosząc po twoim ostatnim dziwnym zachowaniu, wcale bym się nie zdziwiła, gdybyś była. – Z trudem przełykam ślinę, upewniając się, że dam radę zachować spokój i przyglądam się przyjaciółce. – No to o co chodzi? Wykrztuś to.

Patrzę w niebieskie oczy Nissy, zapisując w pamięci, jak się czuję – siedząc w kuchni w ten cichy poranek, rozmawiając z przyjaciółką z taką łatwością, z jaką liście spadają jesienią z drzew.

Tak łatwo byłoby jej powiedzieć. Nasza relacja zawsze taka była – otwarta, szczera, bez barier – ale ta sytuacja zupełnie się różni. Nie zrzucę na przyjaciółkę takiego ciężaru – jest wielki, a za bardzo kocham Nissę, by tak ją krzywdzić. Większość życia spędziłam, ochraniając bliskich przed cierpieniem. Niektóre rzeczy pozostają niezmienne, nawet gdy tak desperacko pragnę, by ktoś pomógł mi dźwigać ten ciężar.

– Nate przyniósł go wczoraj, byśmy mogli świętować. Po prostu nie wypiliśmy za wiele.

W mojej głowie odtwarzają się wspomnienia naszej nocy, łagodząc napięcie w moim ciele, zmieniając uśmiech w wyraz prawdziwej radości.

– Co świętować?

– Odszedł z banku – mówię ostrożnie, przeskakując spojrzeniem od zmrużonych oczu przyjaciółki do nietkniętej mimozy i z powrotem.

Wiedziałam, że Nissa będzie miała tysiąc pytań – zbyt dobrze nas zna, by ich nie zadać – ale myślałam, że jestem na nie przygotowana. Mam zaledwie kilka dni do wyjazdu, więc stwierdziłam, że na pewno utrzymam przez ten czas prawdę z dala od Nissy. Jednak może się myliłam.

Nigdy nie umiałam kłamać. Chociaż ta sprawa jest ważna…

– Odszedł? Rzucił pracę czy wziął wolne na lunch?

Śmieję się. Trzy miesiące to sporo jak na lunch.

– Zwolnił się. Rzucił pracę. Odszedł na stałe.

– Dlaczego? – pyta Nissa, sekundę później wytrzeszcza oczy, domyślając się prawdy. – O Boże, chyba nie jest chory?

Przełykam żółć, która podchodzi mi do gardła, i kręcę głową.

– Nie. Zabiera mnie do Europy. Na trzy miesiące.

Usta przyjaciółki rozciągają się w uśmiechu, oczy pozostają szeroko otwarte, gdy piszczący dźwięk dobywa się z jej ust. Jest na tyle głośny, że zaraz szczeka Radley – pies pana Johnsona.

– Ciii… – Uciszam ją, nie umiejąc się nie uśmiechać. – Obudzisz całą okolicę.

Aby zrozumieć Nissę, trzeba wiedzieć, że jest żywiołowa, wygadana i do szpiku kości przesiąknięta Południem. I zachowuje się głośno. Naprawdę głośno. Jest osobą, według której jeśli ona nie śpi, nikt inny również nie powinien. Choć na co dzień pilnuje siły swojego głosu, by nie budzić dzieci, ale niekiedy po prostu nie może się powstrzymać. Jak w tej chwili – kiedy dowiedziała się o zbliżającej się podróży naszych marzeń.

– Mam to gdzieś! – woła. – Jeśli my jesteśmy na nogach, wszyscy inni też powinni.

Śmieję się głośno. Powiedziała dokładnie to, co zakładałam.

Właśnie taka jest Nissa, ale kocham ją jak siostrę.

Obie od lat cierpimy na bezsenność. Wypracowałyśmy zwyczaj obserwowania, czy światło świeci się w którejś z naszych kuchni. To bezgłośne zaproszenie do wspólnego spędzenia bezsennych godzin. Zmieniamy się, a dziś wypadła moja kolej. I dobrze, choć wahałam się przed włączeniem światła. Gdybym miała pójść dzisiaj do Nissy, najpewniej bym stchórzyła, ale u siebie włączyłam światło. Pstryknęłam włącznikiem i wyszłam jej dzielnie na spotkanie, ponieważ wycofywanie się nie leży w mojej naturze. Zawsze byłam wojowniczką. Cichą, zrównoważoną, niezłomną wojowniczką.

– Wylatujemy w piątek.

– Ale piątek jest pojutrze.

– Taka kolej rzeczy po środzie – mówię, wyliczając na palcach. – Jutro jest czwartek, co oznacza, że pojutrze musi być piątek. Jeden, dwa, trzy… – droczę się.

Nie jestem zaskoczona, gdy przyjaciółka klepie mnie lekko w wyciągniętą rękę.

– Nie wymądrzaj się – prycha oburzona, chociaż uśmiech nie schodzi jej z twarzy. Jeśli już, to jeszcze poszerza się z ekscytacji. Zawsze przeżywałyśmy nawzajem swoje wydarzenia. Już w szkole średniej Nissa pragnęła pracować i podróżować, jednak wczesna ciąża przekreśliła jej plany i przyjaciółka nigdy później nie była w stanie ich zrealizować. Z drugiej strony, ja cieszyłam się właśnie takim życiem. Zrobiłam magistra z pielęgniarstwa i stałam się najbardziej doświadczoną pracownicą w Centrum Leczenia Nowotworów Franklina Osborne’a, z czego byłam dumna. Biorąc pod uwagę życie prywatne, niewiele byłam w stanie zrobić dla siebie, więc to, czego dokonałam, sprawia, że czuję się spełniona. Kompletna.

Podróże były do tego bonusem. Cieszyliśmy się z Nate’em, mogąc podróżować po kraju, polecieliśmy nawet na Wyspy Dziewicze, jednak ani razu nie odwiedziliśmy Europy, choć oboje bardzo chcieliśmy ją zwiedzić. Po prostu nigdy nie była priorytetem. Mimo że cieszyłam się podróżowaniem, nie było to dla mnie ważne. W przeciwieństwie do Nissy moim nadrzędnym celem było doczekanie się dzieci z moim cudownym mężem. A przynajmniej posiadanie dzieci, los jednakże nigdy nas nimi nie obdarował, nigdy w tym nie pomógł. Ani nowoczesna medycyna z leczeniem niepłodności, ani zapłodnienie in vitro. Nic nie działało.

Rozmawialiśmy o adopcji, ale postanowiliśmy się z tym wstrzymać do mojej czterdziestki. Będąc pielęgniarką, wiedziałam o wzrastającym ryzyku wad wrodzonych u płodu. Sądziłam, że będę wtedy gotowa zgodzić się na obranie innej drogi. „Dopiero wówczas – mówiłam wielokrotnie Nissie – z przyjemnością odkryję tajniki adopcji”. Do tego czasu jednak nie chciałam porzucić marzenia o urodzeniu własnego dziecka, które w moich oczach miało być cząstką mojej duszy – posiadać po mnie ciemnoblond włosy i wesołość, a po Nacie zielone oczy i bystry umysł. Jednak mając w tej chwili już czterdzieści lat, żałuję, że nie wybrałam mądrzej.

Gdybym tylko wiedziała…

– Europa. Boże, to wielka wyprawa, Leno. Europa?

Kiwam głową, odsuwając od siebie melancholijne myśli. Cieszę się, że entuzjazm mojej przyjaciółki gasi mój smutek. A przynajmniej niweluje go do tolerancyjnego poziomu, wpychając w tło każdej myśli. Wiem, że nie mogę od niego uciec, więc muszę go przysłaniać, jak tylko mogę.

Rozmawiamy o planach, Nissa kończy większość z butelki Dom Perignon rocznik ’81 kupionej przez Nate’a wraz z dwoma litrami soku pomarańczowego, podczas gdy ja nie potrafię dopić pierwszego kieliszka. Jest ledwie dziewiąta, gdy Nate wchodzi do kuchni, jego zaczynające siwieć włosy sterczą w każdym kierunku. Jest doskonałą, zaspaną wersją mężczyzny, którego kocham przez ponad pół życia.

– Spałaś tu? – pyta Nissę głosem wciąż ochrypłym od snu. Zawsze uwielbiałam ten dźwięk. Jest seksowny, intymny i charakterystyczny dla Nate’a, co mnie rozczula. Kiedy mąż na mnie patrzy, unosi się jeden kącik jego ust, przez co wspomnienia ubiegłej nocy przeganiają chłód poranka.

– Nie. Nie spałam. Przecież o tym wiesz.

– A Mark jest w domu?

– Nie. Dlaczego pytasz?

Nate wzrusza ramionami.

– Zgaduję, że masz tam czekającą armię głodomorów.

Nissa gwałtownie wciąga powietrze.

– O Panie, moje dzieci! Spalą dom, próbując uruchomić toster!

Nissa podrywa się tak szybko, że niemal wywraca stół. Odruchem charakterystycznym dla matek, w jakiś sposób udaje jej się utrzymać oba nasze kieliszki w pionie, tak jak i niemal pustą butelkę szampana.

– Och, było blisko! – krzyczy, zdejmując okulary, gdy pochyla się, by pocałować mnie w policzek. – Wrócę później, by pomóc ci z pakowaniem.

– Powiedziałaś jej? – pyta Nate zza moich pleców, gdy powoli przekopuje lodówkę, unosząc wieczka plastikowych pojemników i wąchając ich zawartość.

– Powiedziała mi – woła Nissa z korytarza. – Zostaw to mnie. Przypilnuję, by spakowała coś seksownego. Każdy będzie się za nią oglądał.

– Jedziemy zwiedzać Europę, nie włóczyć się po klubach dla swingersów.

– Nie ma nic złego w spojrzeniach obcych mężczyzn, to pomaga mężowi docenić własną żonę.

Na te słowa Nate obraca się i piorunuje Nissę ostrym wzrokiem.

– Doceniam ją. Bardziej niż ktokolwiek na tym świecie.

Nissa kiwa głową.

– Docenisz ją nago, gdy zobaczysz, co przygotuję. Wyciągnę coś z własnej szafy.

– Przyniesiesz mi ubrania? – pytam zaskoczona.

Nissa spędza na zakupach wiele czasu, nabywając rzeczy, w których nie ma się gdzie pokazać. Moja przyjaciółka jest piękna i seksowna nawet w szlafroku, jednak Mark nigdy nie wydaje się nią tak oczarowany, jak wszyscy inni. Wydaje mi się, że Nissa kupuje te wszystkie ciuchy w nadziei, że mąż spojrzy na nią jak niegdyś, lecz do tej pory to nie zadziałało. Przynajmniej tak sądzę. Nissa jest zdesperowana, a Mark jak zawsze nieświadomy jej starań.

– Tak. Nie wygląda na to, bym kiedykolwiek je nosiła, a ktoś powinien. Wolę zobaczyć je na jakimś ciele niż na wieszaku, nim zginą samotną śmiercią w mojej szafie. Masz z tym jakiś problem? – pyta Nate’a, puszczając do niego oko.

Znudzony dotychczasową rozmową mąż wzrusza ramionami i wraca do przyrządzania śniadania.

– O co mu chodzi? – Nissa wskazuje palcem na Nate’a.

Tym razem to ja wzruszam ramionami.

– Jest nie w humorze, chyba się nie wyspał.

Nissa mruży oczy.

– Dźgnę go nożem, jeśli był dla ciebie niedobry.

Parskam śmiechem. Nie wydaje mi się, by wiedziała, jak bardzo się myli.

– Przyjęłam do wiadomości.

– Słyszałem – mamrocze Nate z głową w szafce przy wyspie.

Szuka zapewne patelni.

Nissa pokazuje mu język, po czym puszcza do mnie figlarnie oko, nim wychodzi tylnymi drzwiami. Wymyka się, zanim pada kolejna uwaga.

Obserwuję, jak przemierza niewielki trawnik rozdzielający nasze patia, a następnie znika we wnętrzu swojego domu.

– Postanowiłaś jej o wszystkim powiedzieć? – pyta Nate, stając przy kuchence z niewielką patelnią w dłoni.

– Nie. Powiem jej po powrocie. Do tego czasu…

Spoglądam na okno, przez mój umysł przebiega milion myśli, lecz wszystkie kończą się w tym samym miejscu – na diagnozie.

Nate ociera się delikatnie zarośniętym policzkiem o mój, wyrywając mnie z zamyślenia. Mąż obejmuje mnie, przez co otula mnie jego zapach, troska i miłość.

– Kocham cię – mówi czule tuż przy skórze mojego policzka.

– Jesteś pewien, że tego właśnie chcesz? Muszę być stuprocentowo przekonana, Nate. Wiesz, że zrobię, co sobie zażyczysz.

– Tego właśnie chcę. Przyrzekam.

Zamykam oczy i pozwalam, by ukoiły mnie jego zapewnienia i stanowczość. Cóż, przynajmniej na tyle, na ile cokolwiek jest w stanie tego w tej chwili dokonać.

 

ROZDZIAŁ 3

TAKE BACK THE NIGHT

 

LENA

 

 

 

– A to przyniosłam ci na wieczór spędzany na ulicach Paryża – mówi Nissa z uśmiechem, pokazując obcisłą czerwoną sukienkę na jedno ramię, pozostawiającą drugie całkowicie odsłonięte.

– A będzie mi w tym ciepło? Zgodnie z informacjami Google wrzesień we Francji, szczególnie wieczorami, może być chłodny.

Nie wspominam, że poszukiwałam informacji na temat krajów, które zamierzamy odwiedzić, przynajmniej kilkakrotnie, ponieważ nie potrafiłam zapamiętać wszystkiego, czego się dowiedziałam. Mój umysł nieustannie powracał do gorzkiej rzeczywistości.

– I właśnie dlatego przyniosłam też to – dodaje z dumą i satysfakcją, trzymając sukienkę w jednej ręce, drugą sięgając za siebie. Ze stosu ubrań rzuconych na łóżko wyjmuje jedwabny czerwony szal, przeszywany srebrną nicią. Jest cudowny. Piękny szal, do pięknej sukni, by założyć je w pięknym miejscu. – I mam też pasującą do tego kopertówkę i buty.

Biorę od niej delikatny materiał, który prześlizguje się po mojej dłoni.

– Nigdy nie sądziłam, że może tak być – szepczę mimowolnie, nie potrafiąc powstrzymać słów. Tak bardzo ciążą mi na sercu, że czuję, jakby moje usta były zaporą, która nie zdołała powstrzymać ich powodzi.

Ilekroć fantazjowałam o romantycznej podróży po Europie z Nate’em, nigdy nie przeszło mi przez myśl, że może się ona odbyć w takich okolicznościach. Zgaduję, że nikt tak naprawdę nie planuje tragedii.

– To znaczy jak? – pyta Nissa.

Zaskoczona, spoglądam z wyrzutami sumienia na spoczywający na łóżku stos.

– Miałam… po prostu na myśli, że nie spodziewałam się, że naprawdę pojedziemy. To przecież Europa! Wreszcie, po tak długim czasie! – dodaję z największą ekscytacją, jaką tylko potrafię z siebie wykrzesać, uśmiechając się szeroko, by lepiej zamaskować kłamstwo.

Nissa mruży niebieskie oczy, ponieważ zbyt długo się przyjaźnimy i zbyt dobrze się znamy, by umknęło jej moje zawahanie i by uwierzyła w tę ściemę.

– Coś się jeszcze dzieje?

– Oczywiście, że nie. – Kręcę głową, marszcząc brwi. Wyraz mojej twarzy mówi, by się nie wygłupiała.

Przynajmniej taką mam nadzieję.

Nissa przewiesza sobie czerwoną sukienkę przez rękę, następnie odsuwa stos spódnic, bluzek i bielizny, by usiąść na łóżku twarzą do mnie.

– Na pewno? Przecież mi możesz powiedzieć. Myślisz, że coś się z nim dzieje? Z nim i… z kimś jeszcze?

Wpatruję się w przyjaciółkę, po raz pierwszy zauważając, że jest skrzywiona. Jakby zdenerwowana. Ale dlaczego? Z jakiego powodu miałaby się przy mnie denerwować?

Przyglądam się uważnie, jak przygryza jednym zębem dolną wargę, co często robi, gdy czuje się nieswojo. Wracam pamięcią kilka tygodni wstecz, gdy wydawało się, że chciała mi coś powiedzieć, ale wycofała się i wyszła, albo kiedy zmieniała temat na jakiś przypadkowy i nieistotny. Takie zachowanie nie jest nienormalne dla mojej rozgadanej, ekscentrycznej przyjaciółki, więc nie spodziewałabym się, że ma jakiś głębszy sens. W tej chwili jednak, wracając pamięcią…

Strach sprawia, że kurczy mi się żołądek, a myśli kłębią się w głowie.

O co może chodzić?

Co się dzieje?

Im dłużej tak siedzimy, tym bardziej moja przyjaciółka zdaje się denerwować.

Naciskam, gdy waha się, czy mówić dalej:

– Nisso?

Zakłada jasne włosy za ucho, wbijając wzrok we własne kolana, na których drżącymi palcami bawi się czerwonym materiałem. Odchrząkuje, na co moje serce zalewa lęk.

– Leno, ja… – Wydaje się, że szybko straciła całą odwagę. Gdy milknie, moje dłonie stają się jeszcze bardziej wilgotne.

Czy to coś złego? Dlaczego ma tak wielki problem, by to z siebie wydusić?

– Wydaje mi się, że Nate może… Może się z kimś spotykać.

W ciągu następnych chwil przed oczami odtwarza mi się film wspomnień. Miliony szczęśliwych sytuacji, które dzieliłam z mężem. Wycieczki na tropikalne wyspy i wspaniałe przyjęcia, erotyczne kąpiele i ciche kolacje, bolesne prawdy i nieistotne kłamstewka – wszystko to przechowywane w zwojach mojej kory mózgowej, ale, co ważniejsze, również w sercu, zaraz obok wiedzy, że zawsze byliśmy sobie wierni.

Tak, w przeszłości bywały nieliczne chwile pełne napięcia – kłótnie, które nie sądziłam, że przetrwamy, niekończące się wypominki, ale ani razu nie przyszło mi nawet do głowy, że Nate mógłby mnie zdradzać.

Czasami się ze sobą nie zgadzamy i mamy swoje przywary – jestem cholernie uparta, a Nate cechuje wybuchowy charakter, ale się kochamy. Głęboko. Prawdziwie.

Wspieramy się nawzajem, podnosimy po upadku, ratujemy się, gdy wymaga tego sytuacja.

To prawdziwa miłość.

Wierzę, że nie zgaśnie od razu, gdy któreś z nas zamknie oczy na wieki. Wierzę w to całym sercem.

Nie jestem więc w stanie uwierzyć, że mój mąż mógłby zaryzykować coś tak wielkiego dla skoku w bok. Nie Nate, którego znam, a znam go bardzo dobrze.

Nate jest moim „w zdrowiu i w chorobie”.

Nate jest moim „póki śmierć was nie rozłączy”.

Nate jest stałą w moim życiu.

Udowodnił to bez cienia wątpliwości, gdy rzucił pracę, byśmy kolejne trzy miesiące mogli spędzić, realizując marzenia. Porzucił wszystko na rzecz tej naszej ostatniej wielkiej przygody. Tak nie zachowuje się mężczyzna, który nie jest w pełni zaangażowany.

To zachowanie kogoś, kto jest w pełni oddany.

– Leno?

Głos Nissy wyrywa mnie z zamyślenia, sprowadzając do rozpoczętej rozmowy.

– Co? Przepraszam. Odpłynęłam na chwilę. Co mówiłaś?

– Mówiłam właśnie, że mi przykro, że to ja muszę przekazać ci te wieści. I że to prawdopodobnie nic takiego. To znaczy, wiem, jak bardzo Nate cię kocha. Każdy to widzi, ale wiem również, jacy są mężczyźni. No, bo nawet mój ojciec… – urywa w pół słowa i kręci głową, jakby chciała pozbyć się z niej niechcianego wspomnienia. – Tak czy inaczej, to zapewne coś zupełnie niewinnego, ale i tak nie mogłam milczeć. Ani jeden dzień dłużej. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką. Gdybyśmy zamieniły się rolami, chciałabym wiedzieć.

To wariactwo. Biedna Nissa żyje, spodziewając się czegoś takiego. To właśnie się dzieje, gdy dziewczyna wychodzi za dupka.

Zasługuje na kogoś lepszego.

– Od dawna cię to męczy?

Bardziej czuję na policzku, niż słyszę głębokie westchnienie przyjaciółki.

– Od jakiegoś miesiąca.

– Co sprawia, że tak pomyślałaś?

– Widziałam go z kobietą. Przy dwóch różnych okazjach. Za każdym razem był z nią w barze na Siódmej.

– Może to ktoś z pracy?

– Możliwe, ale pomyślałam, że to dziwne, że siedzą w barze.

– Może musieli pracować do późna i wyszli coś zjeść? Nate często pracuje po godzinach.

Czuję, że przyjaciółka ma ochotę się spierać. Marszczy brwi, kilkakrotnie otwiera i zamyka usta. Po dłuższej chwili walki z samą sobą posyła mi w końcu niezbyt szczery uśmiech i mówi cicho:

– Może, ale chciałam ci powiedzieć. Tak w razie czego.

W mojej piersi mieszają się litość i współczucie. Wiem, że w jej głowie sprawa mogłaby tyczyć się jej męża. Naturalnie, że Nissa wątpi w uczciwość innych mężczyzn, wrzucając wszystkich do jednego worka. Ja jednakże w to nie wierzę. Przynajmniej jeśli chodzi o Nate’a.

Ściskam dłoń przyjaciółki, posyłając jej szeroki i szczery uśmiech.

– Cieszę się, że to zrobiłaś. Właśnie po to są przyjaciele. Rozmawiają o trudnych sprawach.

– Tak! Dokładnie! – wykrzykuje, patrząc mi prosto w oczy. Ignoruję ten przytyk. Nie mówię Nissie, że nierozmawianie o najtrudniejszych rzeczach jest czasem najlepszym wyjściem.

Kiedy nie chwytam się na haczyk, Nissa drąży temat:

– Co więc zamierzasz? W sprawie Nate’a.

Wzruszam ramionami, nie przejmując się tym wcale.

– Może go o to zapytam.

– Może?

– Tak, może.

– Nie chcesz mieć pewności?

Patrzę na nią ze smutkiem – ponieważ moja najukochańsza przyjaciółka nie ma tej gwarancji – i mówię:

– Szczerze mówiąc, nie.

Nissa przygląda mi się zamyślona. Przez chwilę po prostu na mnie patrzy, nim kiwa głową.

– Cieszę się, Leno. Cieszę się, że taki właśnie jest wasz związek. Że masz to przekonanie. Żałuję, że w moim małżeństwie tak nie jest, ale…

Nie musi kończyć tego zdania, bo doskonale wie, jak jest. I ja również wiem.

Milczę głównie dlatego, że nie potrafię jej pocieszyć. Mark i Nissa są okropnym małżeństwem. To żadna tajemnica. Ze względu na dzieci oboje ignorują tę sytuację. I nadal tak żyją. Receptą Nissy jest kupowanie drogich ubrań i lśniących rzeczy. Markowi wszystko jedno.

Ponownie ściskam jej dłoń, wspierając ją bez słów. Dla przyjaciółki jestem solidna niczym podłoga pod naszymi stopami.

– Mam nadzieję, że pewnego dnia będziesz mogła powiedzieć to samo o swoim mężu. – Nawet jeśli nie będzie to ten sam mąż, choć tego nie mówię już głośno.

Nissa uśmiecha się jedynie, z wyraźnym sceptycyzmem.

– Cóż, przynajmniej teraz wiem, że będziesz mogła cieszyć się podróżą. Wymarzoną wycieczką. Nie mogę uwierzyć, że pozwoliłaś Nate’owi ją zaplanować.

Uśmiecham się. Nate droczy się ze mną, nazywając neurotyczną plannerką. Maniaczką kontroli. I przeważnie ma rację. Wcześniej nigdy bym nie pomyślała o spontanicznej podróży do Europy. Przenigdy. Jestem tego stuprocentowo pewna. Lecz okoliczności się zmieniły, są teraz zupełnie inne, a marzenia całkowicie się przekształciły.

Dziś składają się na nie desperackie próby zdobycia jak największej liczby wspomnień i maksymalnego doświadczania życia w tych kilku krótkich tygodniach.

Ostatnio nie ma czasu na planowanie.

Czas.

Wzdycham lekko.

Czas również nie jest już taki sam.

– Nie pozwolę, by cokolwiek nam to zepsuło, nawet moja obsesyjna potrzeba planowania wszystkiego z rocznym wyprzedzeniem i co do ostatniej minuty. Nadeszła pora, by biegać za świetlikami i… po prostu się tym cieszyć – oświadczam stanowczo, trzymając się niewielkiego spokoju, który we mnie mieszka. Minęło wiele czasu, odkąd o tym myślałam.

– Świetlikami? W Europie w ogóle mają świetliki? – pyta, powątpiewając Nissa.

Prycham.

– Niedosłownie, głuptasie. To tylko coś, co zwykł mawiać mój tata… Mówił o tym, gdy byłam mała, gdy odmawialiśmy razem wieczorną modlitwę.

– Modliłaś się? – pyta przyjaciółka z niedowierzaniem. – Wydawało mi się, że nie wierzysz w takie rzeczy.

– Bo nie wierzę. Już nie. Ale on wierzył. Nie żeby przyniosło mu to cokolwiek dobrego.

– Nie potrzebujesz przecież modlitw w podróży do Europy. I tak będzie idealnie, i właśnie dlatego przyniosłam ci to na długie toskańskie noce – mówi wesoło, odrzucając na bok czerwoną sukienkę i sięgając po komplet czarnej bielizny. Trzyma go przede mną, figlarnie poruszając brwiami. – Potrafię wybierać?

Dotykam materiału.

– Zdecydowanie potrafisz. Nate będzie zachwycony.

– A pewnie, że będzie – zgadza się Nissa, obdarowując mnie słodkim uśmiechem. Najwyraźniej odsunęła od siebie podejrzenia.

Chciałabym, żeby wszystko dało się tak łatwo zignorować.

 

ROZDZIAŁ 4

SEAT NEXT TO YOU

 

LENA

 

 

 

Jest późno, wszyscy w samolocie ułożyli się, by odpocząć, jak tylko można najlepiej na wysokości jedenastu tysięcy kilometrów. Nate wybrał nocny lot, byśmy mogli spać w rozkładanych fotelach w pierwszej klasie. Chciał zapobiec jet lagowi, kiedy przed południem dotrzemy do Londynu. Doceniam jego starania, ale jestem do nich sceptycznie nastawiona. Pomyślałam, że lepiej by było po prostu odpocząć po wylądowaniu. Zanim wsiedliśmy na pokład samolotu, biegaliśmy na najwyższych obrotach. Usiłując się teraz uspokoić, pozwalam myślom odpłynąć tam, gdzie chcą. Moja bezsenność i tak regularnie daje mi w kość, więc jeśli występują jakieś zakłócenia w rytmie mojego życia, muszę to odchorować.

Zastanawiam się nad wszystkimi incydentami – podróżą, jej okolicznościami i punktem, w jakim się znalazłam – jeśli huragan piątego stopnia w ogóle można nazwać incydentem.

Ciągle miałam nadzieję, że mój sen się poprawi, ale nigdy się to nie stało. W tej chwili zgaduję, że już się nie zmieni. Przynajmniej póki nie zostaną wprowadzone lekarstwa. Kiedy tak się stanie, nie będę już niczego świadoma. Choć przynajmniej się wyśpię.

Odcinając się od tych myśli, spoglądam przez okno. Odsuwam roletę, by widzieć puchate chmury pod nami. Oświetla je wyłącznie poświata księżyca, dająca im srebrzystą łunę, jakby były białymi bałwanami na oceanie. Rozciągają się aż po horyzont – morze połyskujących fal, tańczących leniwie pod samolotem. Niemal czuję na sobie piękno ich blasku, jakby muśnięcie warg na moim policzku.

Kiedy patrzę na te cuda, pragnąc zanurzyć się we śnie, przypominam sobie chwile, gdy zasypiałam jako dziecko – przy zupełnie innym blasku, który był jednak tak samo delikatny i kojący. Słoju pełnym świetlików. Mam ostatnio dobry powód, by często myśleć o ojcu. Tam gdzie jest tata, są również świetliki, a gdzie są świetliki, jest też tata.

– Dobranoc, księżycu. Gwiazdki, dobranoc – mamroczę, dotykając palcami niewielkiego okienka. – Dobranoc, świetliki, przylećcie znów rano.

– Co ci chodzi po tej pięknej główce? – Do mojego ucha trafia kojący głos Nate’a. Dźwięk jest cichy, mąż nie chce przeszkadzać innym pasażerom pierwszej klasy.

– Myślałam o tacie. To coś, co mówił każdego wieczoru, gdy kładł mnie spać. Rytuał po wspólnym bieganiu za świetlikami.

– Świetlikami? Łapałaś świetliki? – Mina męża jest dziwaczna.

Przewracam oczami.

– Jesteś do krwi Jankesem! Nazywałeś je pewnie robaczkami świętojańskimi.

– Wiem, co to są świetliki, kochanie – prycha. – Też tak na nie mówiliśmy, ale dlaczego je łapałaś? Co z nimi robiłaś?

Przesuwam się nieznacznie, by spojrzeć na przystojną twarz Nate’a. Jestem nieco zawstydzona.

– Chyba nigdy ci o tym nie opowiadałam, co? – Kręci głową. – Przez wiele lat było to dla mnie niemal bolesne wspomnienie. Podejrzewam, że kiedy odsuwa się od siebie coś takiego na wystarczająco długo, to tak jakby… zaciera się.

– Ale teraz pamiętasz?

– Jakby to było wczoraj – odpowiadam cicho, a ból kłuje odrobinę w miejscu za mostkiem.

– Opowiedz mi.

– Robiliśmy to z tatą, gdy byłam mała. Wybijaliśmy dziurki w zakrętce słoja, by owady się nie podusiły, i wpuszczaliśmy do środka kilka schwytanych świetlików. Zgaduję, że zaczęło się od niewinnej zabawy, a skończyło na głębszym znaczeniu. – Uśmiecham się, wracając myślami do szczęśliwych wspomnień z dzieciństwa. – Pamiętam, że często biegałam po podwórku w noc taką jak ta, łapiąc świetliki, które znajdowały się w moim zasięgu, i wskazując palcem na inne. Te chwytał tata. Czasami poświęcaliśmy temu zadaniu nawet godzinę.

Zamykam na chwilę oczy, wspominając najwspanialszy wieczór z ojcem, kiedy robiłam to, co kochałam w dzieciństwie najbardziej. „Tatusiu, złap tamtego! Tamtego!” – krzyczałam, wskazując na upartego świetlika, który leciał leniwie z dala od moich palców. Niebo było rozświetlone tysiącami owadów, ich połyskujące odwłoki migały w równym rytmie, jakby do muzyki, którą jedynie one mogły słyszeć. Łapanie ich z tatą było ulubioną częścią letnich wieczorów. Przez godzinę krążyliśmy po ogrodzie, chwytając robaczki świętojańskie i umieszczając je w szklanym słoju.

Otwieram oczy i uśmiecham się do męża.

– Mocno biło mi serce. Wstrzymywałam oddech, gdy chciałam złapać tego upatrzonego. Tak wiele znajdowało się poza moim zasięgiem, jakby wiedziały, że tuż poza moimi palcami istnieje granica, ponad którą mogły ze mnie drwić.

Nate również się uśmiecha, opiera skroń na niewielkiej poduszce, przyglądając mi się, gdy wspominam.

– Zawsze je chwytał?

– Zawsze. A ja za każdym razem piszczałam. – Doskonale pamiętam ojca wyciągającego rękę i chwytającego te niewielkie żyjątka, wrzucającego je do słoika, aż nie było już miejsca na kolejne. W tej chwili wspominanie tej prostej czynności jest równie ekscytujące jak łapanie świetlików, gdy byłam mała.

– A co dalej z rytuałem?

Zadowolona opowiadam o wszystkim, co działo się, gdy słój był pełen.

– Tata brał mnie za rękę i mówił: „Chodź, umyjemy brudne stopy, bąbelku. Czas spać, a te małe żyjątka mają zadanie do wykonania”. Nawet teraz pamiętam, jak ściskałam jego dłoń. W jego szorstkiej skórze było coś niesamowicie kojącego. – Wzdycham głęboko, moją duszę wypełnia smutek, który od bardzo dawna we mnie nie gościł. – Zabierał mnie do łazienki, w której umywalka i toaleta miały tę okropną barwę awokado, sadzał na skraju wanny i ustawiał odpowiednią temperaturę wody. Kiedy już była w porządku, obejmował mnie w pasie i przyciągał do siebie. Burczał jak jadący zbyt szybko samochód. Chichotałam za każdym razem, gdy to robił. Co wieczór.

Gardło zaczyna mi się ściskać. Po ojcu zostały mi jedynie wspomnienia i chociaż nie odkurzałam ich przez bardzo długi czas, są cenne i wyraźne, jakby wszystko zdarzyło się zaledwie wczoraj. Wszystko, co wiąże się z tatą, takie właśnie jest.

– O co chodziło z tymi czystymi stopami?

Wzruszam ramionami.

– Nie wiem. Nie chciał chyba, bym kładła się spać z brudnymi nogami.

– Interesujące. Przepraszam, mów dalej.

– Tata obejmował mnie i tulił do piersi, opierał zarośnięty policzek na moim, mydląc ręce. Zawsze mieliśmy różowe mydło, które pachniało kwiatkami i środkiem czystości, ale nawet mimo tej woni czułam zapach taty. Mojego rodzica. Pachniał dymem i lasem. Miłością – wyznaję z uśmiechem. – Przynajmniej tak wtedy uważałam.

– Więc tak właśnie pachnie miłość – zauważa Nate, uśmiechając się lekko.

– Tak. Miłość pachnie jak tata. Powinieneś to zapisać.

Śmiejemy się, z łatwością osiągając dobry nastrój, który dzielimy niemalże od naszego pierwszego spotkania ponad dziewiętnaście lat temu.

– Zapamiętam. A teraz mów dalej.

Spoglądam w górę, na sufit samolotu, wbijając wzrok w lampkę, choć tak naprawdę jej nie widzę. Wszystkimi zmysłami odpływam do czasów dzieciństwa, pogrążając się we wspomnieniach.

– Kiedy jego dłonie były różowe i pokrywała je piana, brał moją nogę i pocierał stopę, aż piana zmieniała kolor na zielony. Czyścił pomiędzy palcami, a wiesz, jak wielkie mam łaskotki. – Kątem oka dostrzegam, że Nate entuzjastycznie kiwa głową. – Myjąc mi stopy, opowiadał historyjki, skąd wzięły się świetliki, jak leciały, by się u mnie zjawić. Mówił: „Założę się, że te przyleciały tutaj aż z Kalifornii. Siedziały na ziemi, chwytając brzuszkami promienie słoneczne, a potem wzbiły się w niebo i przyleciały do naszego ogródka, byś mogła je złapać”. Boże, ależ był uroczy! Chłonęłam każde jego słowo, a on o tym wiedział. Zdawał sobie sprawę, że bardzo mi się to podobało. To była tylko nasza sprawa. Ponieważ Janet nieustannie chorowała, nie mógł robić z nią takich rzeczy. A przynajmniej nie pamiętam, by to z nią robił. Łapanie świetlików od zawsze było tylko moje i taty.

Moje dzieciństwo przepełnione było cierpieniem i bólem. Kiedy byłam zbyt mała, by to pamiętać, u starszej siostry zdiagnozowano dziecięcą białaczkę limfocytową. Janet chorowała, odkąd pamiętam. Nasze życie obracało się wokół niej: rokowań, leków, wizyt u lekarzy. Celem było jej zdrowie, jej uleczenie. Nie wyzdrowiała.

Zmarła, gdy miałam zaledwie sześć lat.

Jej śmierć była pierwszym z ciosów dla naszej rodziny.

– Twój tata nie lubił więc brudnych nóg i opowiadał historyjki o lokalnej populacji owadów. Mam już jego obraz.

Lekko klepię Nate’a w ramię.

– Przestań. Był cudowny.

– Nawet nie próbuję tego kwestionować. Wystarczy spojrzeć na jego córkę. Nie mógłby być niecudowny. – Nate patrzy na mnie z ciepłem i miłością, zupełnie jak wtedy, gdy zakochałam się w nim niemal dwadzieścia lat temu. Wiedziałam, w której chwili on zakochał się we mnie. Miał to wypisane na twarzy, wszyscy mogli to dostrzec.

Zupełnie tak jak teraz.

Gdybym tylko mogła zatrzymać to spojrzenie… Żyłabym nim, oddychałabym, wchłaniałabym je porami skóry do każdej komórki ciała. Pochłonęłabym go tak wiele, że stałoby się integralną częścią mojej istoty. Zasysałabym je, aż czułabym je wraz z każdym oddechem, aż nie widziałabym, nie słyszałabym i nie czułabym niczego innego. Właśnie tak kocham to jego spojrzenie.

– Szkoda, że go nie poznałeś. Pokochałby cię.

– Ja też, kochanie. Ja też.

Nate bierze mnie za rękę i splata ze mną palce. To prosty gest, choć czasami bardzo głęboki. Jest dla mnie znaczący. Mówi o naszej niesamowitej więzi, o współczuciu po stracie taty, o uznaniu dla człowieka, którego nigdy nie poznał. Przypomina mi o jego głębokiej miłości i o tym, że mąż często odczuwa mój ból, jakby był jego własnym. Wiem, jak cała sprawa na niego wpłynie.

Wiem, jak bardzo go to zrani.

– I co robiliście, gdy miałaś już czyste stopy? – pyta, zachęcając do powrotu do szczęśliwych wspomnień, zamiast zatracania się w smutnych myślach.

– Wycierał mi je, a następnie niósł mnie ze słojem pełnym świetlików do pokoju. Stawiał naczynie na mojej szafce nocnej i klękał przy moim łóżku, by zmówić modlitwę.

– Ty też ją odmawiałaś?

Ponownie przewracam oczami.

– To było dawno temu. I właśnie w ten sposób odkryłam, że tam na górze nikt nas nie słucha. Tata modlił się za mnie co wieczór, a kiedy wychodził z mojej sypialni, ja modliłam się za niego. Wiedziałam, że był chory. Nie musiał mi mówić. Wiedziałam i błagałam Boga, by wyzdrowiał, bym i jego nie straciła. Ale On nigdy nie słuchał. Nie obchodziły Go modlitwy, nawet takiej małej dziewczynki.

Pomimo upływu czasu wciąż noszę w sobie gorycz. Nie mam pojęcia, do jakiego Boga modlił się mój tata, ale mam nadzieję, że jest też jakiś inny, który nie zsyła na dzieci białaczki, który nie odbiera dziecku obojga rodziców. A jeśli jednak jest jakiś inny, nigdy Go nie widziałam.

Porzucając ponure myśli, wzdycham i kontynuuję:

– Tata kładł mnie pod kołdrę ze wzorem w laleczki, dotykał wieczka słoja ze świetlikami i mówił: „Obserwuj je, bąbelku. Patrz na nie i licz do stu, a znikną, gdy się obudzisz”. Pewnego razu zapytałam, co się z nimi dzieje. Odpowiedział, że idą do nieba, do cudownego miejsca, jakiego moje oczy jeszcze nie widziały. Zapytałam wtedy, czy mogę iść z nimi, odpowiedział, że jeszcze nie jest to mój czas. Powiedział: „Po prostu za nimi biegaj, bąbelku. Przyniosą ci ciepło i słodkie sny”. I zawsze tak było. Zawsze miałam dzięki nim dobre sny – prycham, po czym dodaję: – Szkoda, że teraz ich nie mam.

– Kiedy wrócimy, przyniosę ci słój pełen świetlików – przyrzeka cicho Nate. – Z tą różnicą, że nie zabiję ich, gdy już zaśniesz.

– Och, tata ich nie zabijał – wyjaśniam. – Kiedy byłam starsza, przyłapałam go, jak wszedł na paluszkach do mojego pokoju i zabrał słoik. Wyszedł na podwórko, więc widziałam go przez okno. Odkręcił nakrętkę i wszystkie wypuścił. Zapewne nieustannie łapałam te same biedactwa.

– Założę się, że każdego wieczoru drżały ze strachu na wasz widok.

Nie potrafię powstrzymać chichotu.

– Pewnie tak. Chwytaliśmy je każdej letniej nocy. Bez ani jednej przerwy, aż… – Smutnieję. Dobranoc, księżycu. Gwiazdki, dobranoc. Dobranoc, świetliki, przylećcie znów rano.

– Aż pewnego dnia zapadł w śpiączkę. Do tamtej pory, choć to tak strasznie brzmi, zmuszał się, by wyjść do ogródka i łapać ze mną świetliki. Każdego wieczoru, aż nadszedł czas, by sam powiedział „dobranoc”. Aż sam poszedł za świetlikami.

Spoglądam na swoją dłoń, którą nadal trzymam Nate’a. Przez sekundę potrafię wyobrazić sobie, że to ręka taty. Wszystko bym dała, by znów go poczuć, choć jeden raz. Serce boli mnie od dekad żałoby.

– Boże, tak bardzo za nim tęsknię.

Mąż bez słów całuje moje palce. Cisza się przedłuża. Rozciąga się wokół nas, aż znajdujemy się we wnętrzu kokonu spokoju.

Powoli zamykam oczy i ponownie odnajduję tatę. Odnajduję go w jednym miejscu, w którym nadal żyje – w moim umyśle, w moim sercu.

W moich snach.

Gdzie szczęście nigdy nie umiera.

***

Budzę się, gdy znajoma, ciepła dłoń dotyka mojego ramienia. Unoszę powieki i widzę przystojną twarz Nate’a, z mocną żuchwą, uśmiechem na ustach i połyskującymi zielonymi oczami. Natychmiast skupiam na nim wzrok. Widzę mojego męża, choć przez chwilę go nie czuję. Wciąż tkwię we śnie, zaangażowana w bitwę blednących zdarzeń – przyjemność łapania świetlików z tatą wymieszaną z bólem po jego stracie.

– Obudź się, kochanie. Wiem, że nie chciałabyś tego przegapić.

Budzę się więc i otrząsam z resztek snu, a kiedy jestem już w pełni przytomna, dopada mnie żal i ostre łzy kłują w oczy.

Sny o tacie zawsze pozostawiają mnie z uczuciem bezradności po przebudzeniu, kiedy zostaję wrzucona do rzeczywistości, w której jego już nie ma.

Twarz Nate’a staje się rozmyta, gdy mąż przysuwa się i całuje mnie lekko w usta. Opływa mnie spokój, sprowadzając mnie do tu i teraz, do podróży, w której jestem wraz z moim cudownym mężczyzną. Znajdujemy się w samolocie, wygodnie rozłożeni w pierwszej klasie przemierzamy ocean ku nieznanym lądom. W końcu docierają do mnie słowa Nate’a. Wiem, że nie chciałabyś tego przegapić.

Natychmiast otwieram szeroko oczy.

– Wylądowaliśmy?

– Jeszcze nie, ale wkrótce będziemy na ziemi – odpowiada z uśmiechem.

Ponownie mnie całuje, tym razem nie przestając się szczerzyć. Jest w tym psota, do których zawsze jest skory, nawet jeśli dusi nas stres. Uwielbiam to w nim – figlarność, dowcip i poczucie humoru. Uwielbiam również jego pocałunki, zwłaszcza takie jak te, które przemawiają ekscytacją, miłością i na zawsze dzieloną intymnością.

Wiem, że byłabym w siódmym niebie, gdyby do końca mojego życia każdego dnia budził mnie takimi pocałunkami, jednak nie może być nam to dane. Widziałam już wystarczająco wiele tragedii, by o tym wiedzieć. Los czasami komplikuje nasze plany i przez większość czasu nie można tego wytłumaczyć.

Nate się cofa, więc siadam i podnoszę roletę w oknie. Na zewnątrz widzę coś, czego się nie spodziewałam – słońce oświetlające rozległy Londyn.

Jak tylko okiem sięgnąć, rozpościera się pajęczyna ulic. Z tej wysokości wyglądają jak żyły na liściu klonu. Kiedy się zbliżamy, obserwuję rosnące budynki, a moja ekscytacja powiększa się w momencie, gdy jestem w stanie rozpoznać niektóre punkty orientacyjne, które miałam nadzieję obejrzeć z okien samolotu.

Tamiza wije się pośród brzegów usianych urbanistycznym chaosem jak leniwy wąż, chłonąc niewielką ilość słońca, które niknie w mroku miasta. Jej wdzięczną nić zakłócają jedynie mosty niczym kreski w alfabecie Morse’a. Brzegi rzeki usiane są słynnymi zabytkami, takimi jak diabelski młyn, Pałac Westminsterski i Big Ben.

Czuję lekki dotyk na policzku, więc obracam się do męża, który choć trzyma komórkę, by nakręcić nasze przybycie, patrzy na mnie, a jego oczy promienieją miłością, o której wiem, że jest tak wielka, jak moja. Wiem, że Nate mnie kocha. Wyczuwam to z taką łatwością, jak inni wiatr we włosach czy wodę na skórze. Dzięki temu właśnie wiem, że Nissa się myli. Właśnie dzięki temu nie wątpię w szczerość mojego męża.

To właśnie szczęście.

– O co chodzi? – pytam, uśmiechając się lekko.

– O to – odpowiada, wolną ręką muskając mój policzek. – Chciałem to zobaczyć.

– Uśmiech? Nieustannie go widujesz.

– Ale nie taki. Ten przypomina mi o tym, jak wyglądałaś, gdy pierwszy raz polecieliśmy do Vegas. Pamiętasz?

Przytakuję na to wspomnienie, które pomimo przeciwności losu było słodkie.

– Jak mogłabym zapomnieć? Byliśmy zaledwie kilka miesięcy po ślubie i wciąż nie zmieniłam nazwiska w dokumentach, przez co nie mogłam wsiąść na pokład samolotu jako Helena Grant, na którą wystawiony był bilet. Tak, tkwiliśmy na lotnisku przez dziewięć godzin, więc raczej nie zdołam tego zapomnieć – wyznaję. Przez chwilę czuję się oszołomiona, ale zaczynają wracać do mnie szczegóły tamtej podróży. – Widok Vegas z samolotu nocą… Był spektakularny!

– Nie tak jak ty, gdy go zobaczyłaś. Twoja mina i te światła… – Szmaragdowe spojrzenie Nate’a prześlizguje się po mojej twarzy, jakby zapamiętując jej kształty i linie, każde światło i cień. – Piękna.

Wspominając tamtą noc – podziw, jaki czułam, kiedy zobaczyłam to olśniewające miasto, podniecenie, gdy odwiedzaliśmy z Nate’em kasyna, czułość, gdy szliśmy, trzymając się za ręce po ulicy Strip, i całowaliśmy się przed wielką przeszkloną ścianą naszego apartamentu – żałuję, że nie zrobiłam kilku rzeczy inaczej. Zamiast trzymać się ścisłego harmonogramu, który przygotowałam, mogłam być bardziej spontaniczna i więcej się śmiać. Po prostu bardziej cieszyć się czasem spędzanym z mężem. Nie czepiałabym się tak bardzo szczegółów i nie kłócilibyśmy się podczas ostatniej nocy spędzonej w Vegas.

Mam ochotę przeprosić, wyjaśnić Nate’owi, że wszystko zrobiłabym inaczej, wiem jednak, że gdybym poruszyła ten temat, powiedziałby coś, by to zbyć. Udawałby, że to nic takiego, nawet jeśli byłoby wręcz przeciwnie, bo właśnie taki jest Nate. Wybacza i jest tolerancyjny, miły i rozważny. To typ mężczyzny, przy którym kobieta staje się lepsza tylko dzięki samej znajomości z nim.

Właśnie taki jest mój mąż.

Poza tym i tak beznadziejnie, że zaczęłam tę podróż od opowieści o moim zmarłym ojcu. Właśnie dlatego milczę, pozwalając sobie obrócić głowę w kierunku wspaniałego widoku.

Widoku na teraźniejszość.

Widoku Londynu.

I, szczerze mówiąc, czuję ulgę, mogąc poświecić się czemuś nowemu.

Chodzi o rozproszenie uwagi.

Zapisuję w pamięci wszystko, co widzę. Chłonę to, katalogując wraz z krajobrazami, które poznałam na wycieczkach z mężem. Zdaję sobie sprawę, że zanim nadejdzie koniec, nieustannie będę wracać do nich w myślach, odtwarzając najlepsze chwile naszego życia, aż staną się stronami mojej ulubionej książki Jane Austen – z pożółkłymi kartkami z pozaginanymi rogami.

W głębi serca wiem, że bez względu na to, co się stanie, moje najszczęśliwsze momenty będą uwzględniały Nate’a, ponieważ żadna podróż, żaden majestatyczny widok nie jest tak imponujący, jak mężczyzna u mego boku.

Jesteśmy razem od bardzo długiego czasu, w tej chwili jednak zdaje się to jak okamgnienie. Kochamy się od dziewiętnastu lat, od szesnastu jesteśmy małżeństwem. W tym czasie kilkakrotnie zastanawialiśmy się, czy nie popełniliśmy błędu, ale przecież każda para przeżywa kryzysy. Chodzi głównie o to, że nasze małżeństwo przetrwało. Dorobiło się kilku łatek, ale dzięki nim jest teraz o wiele silniejsze.

Mogę spojrzeć wstecz i powiedzieć z absolutną pewnością, że nie chciałabym podróżować drogą dorosłości z nikim innym. Bez wahania, gdybym mogła żyć kolejne dwieście lat, wybrałabym Nate’a na partnera, pragnąc każdą sekundę spędzić właśnie z nim. Został ze mną, gdy nie musiał. Wybaczył, gdy nie powinien. Troszczył się o mnie, trzymał za rękę, wspierał, a teraz trwa nieprzerwanie – w zdrowiu i w chorobie.

Ponieważ taki właśnie jest Nate.

I taka właśnie jest miłość.

– Dokąd odpłynęłaś? – pyta z lewej.

Nie mogę mu powiedzieć, o czym myślałam. Nie chcę psuć cennego czasu. Nie chcę przypominać o trudnych dniach, jakie będą nas czekać.

W przyszłości.

Kiedy wrócimy z Europy.

Oboje o tym wiemy. Nie musimy sobie o tym przypominać.

Podjęliśmy wiele decyzji.

Wspólnie.

Nie ma sensu ciągle o tym wspominać. To tylko wszystko komplikuje.

Właśnie dlatego pospiesznie wpycham narty do szafy i znów się uśmiecham. Dopiero wtedy na niego patrzę.

– Donikąd. Rozkoszuję się widokiem. I towarzystwem.

Nate uśmiecha się słabo, unosi się tylko jeden kącik jego ust. Mąż mnie zna.

Aż za dobrze.

– Nie chciałbym być nigdzie indziej – przypomina mi.

Wie.

Kiwam głową i znów spoglądam przez okno, mocno próbując wymazać z twarzy smutek, który piecze mnie w oczy. Mam wielką nadzieję, że kamera komórki tego nie rejestruje.

 

ROZDZIAŁ 5

IT’S MY LIFE

 

LENA

 

 

 

Pokój jest zaskakująco jasny, więc budzę się zdezorientowana. Po latach pracy w zawodzie pielęgniarki nie przywykłam do tak późnego wstawania. Przez chwilę nie pamiętam, gdzie się znajduję.

Po raz pierwszy nie martwię się o dziś, jutro czy następny rok. Nie mam świadomości sytuacji. Jestem po prostu… oszołomiona.

Unoszę głowę z poduszki i spoglądam na okno znajdujące się po drugiej stronie pokoju. Jest wysokie i szerokie, przyozdobione długimi białymi zasłonami. Widok za szybą nie wydaje się znajomy. Widzę jedynie ścianę i krawędź kolejnego okna. Wygląda jak miasto, ale przecież nie mieszkamy w mieście. Nasz dom znajduje się na przedmieściach.

Dopiero wtedy przypominam sobie, gdzie jestem.

To nie jest moja sypialnia, nawet nie moje miasto. Jestem w Londynie. Budzę się na nieznanym lądzie, w środku dnia, po nieprzespanej dobie. To pierwszy pełny dzień naszej trzymiesięcznej przygody.

Aż zacznie się koszmar.

To okropne, że takie myśli nieustannie krążą po mojej głowie, choć wydaje mi się to również normalne. Każdy w tej sytuacji zachowywałby się podobnie.

Byłby udręczony.

Jednak nie zamierzam się poddawać. Kładę głowę z powrotem na poduszce i kieruję myśli ku wspomnieniom wczorajszego wieczoru. Apartament, który wynajął Nate, jest przecudowny. Każde udogodnienie, o jakim mogę zamarzyć, znajduje się na wyciągnięcie ręki.

Kiedy przyjechaliśmy, natychmiast udostępniono nam pokój, który wywarł na mnie ogromne wrażenie. W całości został wykończony bielą i głęboką czernią. Jedynym kolorowym akcentem były płatki róż ułożone w kształcie serca na wykrochmalonej kołdrze. Na ten widok zaparło mi dech. Obraz ten był odpowiedni dla pary, która dopiero rozpoczyna wspólne życie. Chociaż rozumiem, dlaczego Nate poprosił o takie przygotowanie pokoju. Gdy wiele lat temu przenosił mnie przez próg w podróży poślubnej, łóżko było przystrojone dokładnie tak samo. Przypomniał mi teraz o swojej miłości, o tym, że pozostała niezmienna i nie odejdzie wraz z którymś z nas. Bardzo to doceniam. Właśnie dlatego, gdy to zobaczyłam, uśmiechnęłam się z wdzięcznością, zamiast wylewać gorzkie łzy.

Wracając myślami do chwili obecnej, zauważam, że jestem w łóżku sama. Nie widzę ani nie słyszę nigdzie męża, przez co jestem pozostawiona sam na sam z własnym ciałem.

Odsuwam kołdrę i ostrożnie wodzę palcami po nagiej skórze. Po części oczekuję, że będę w stanie poczuć, co dzieje się pod jej powierzchnią, nawet jeśli wiem, że tak się nie stanie.

– Nie zaczynaj beze mnie – mówi głęboki głos z wnętrza pomieszczenia. Wzdrygam się i obracam głowę, by zobaczyć męża stojącego w przejściu do części salonowej. Kręci w palcach czerwoną różą, na twarzy ma bardzo męski uśmiech.

Natychmiast się rumienię.

– Nie… chciałam… – zaczynam wyjaśniać.

Nate powoli podchodzi do łóżka. Unosi kwiat, zaciąga się jego zapachem, po czym klęka przy łóżku na jedno kolano i wyciąga się, aż jego twarz znajduje się tuż przed moją.

– Nie? Co więc robisz? – pyta sugestywnie, łaskocząc mnie w nos płatkami róży.

Choć mi się to nie podoba, zostałam przyłapana. W tej chwili kłamstwo pogorszyłoby tylko sprawę.

– Chyba… spodziewałam się obudzić któregoś dnia i to poczuć.

Nate patrzy mi przez chwilę w oczy, nim zwiesza głowę i opiera ją na moim ramieniu. Podbródek mi drży, gdy przeczesuję palcami jego włosy, mówiąc:

– Przepraszam.

Boże, nienawidzę go krzywdzić!

– Za co przepraszasz? – pyta cicho zbolałym głosem, który, mimo iż nie widzę, wiem, że pasuje do jego miny. Próbuje to ukryć, ale zdaje sobie sprawę, że nie jest to możliwe przed osobą, z którą spędziło się niemal dwie dekady.

– Żałuję, że to zobaczyłeś.

Nate unosi głowę i patrzy na mnie szklącymi się zielonymi oczami.

– Codziennie to robisz?

Przytakuję z wahaniem, decydując się wyznać prawdę.

Wzdycha z żalem i smutkiem.

– Chciałbym móc to naprawić. Żałuję, że nie dotyczy to mnie.

Serce ściska mi się na myśl o takim zrządzeniu losu. Choć pragnęłabym, by żadne z nas nie było chore, wolę znosić własną niemoc niż męża.

– Nie mów tak. Nie zniosłabym tego. Nie potrafiłabym patrzeć, jak choroba odbiera mi kolejną bliską osobę. Tak jest lepiej.

– Więc nie odcinaj mnie od tego. Pozwól, bym niósł ten ciężar wraz z tobą. Daj mi to. Proszę.

Opuszkami palców głaszczę jego zarośnięty policzek, zapamiętując mocne linie twarzy ukochanego.

– Będzie łatwiej, jeśli to pogrzebię, wyrzucę z głowy, byśmy jeszcze przez chwilę wiedli w miarę normalne życie. Przyjdzie czas, gdy normalność stanie się przeszłością. Pamiętaj, że już to widziałam. Wiem, jak to działa.

Naprawdę. Doświadczyłam czegoś podobnego przy tacie. Miałam niemal czternaście lat, wiedziałam, jak bardzo był chory. Obserwowałam, jak nieoczekiwanie schudł i stracił orientację. Przez kilka krótkich miesięcy widziałam, jak pogarszał się jego stan.

Robił, co mógł, by trzymać to z dala ode mnie. Codziennie szedł do pracy, upewniając się, że na naszym stole znajdzie się jedzenie. Walczył bardzo mocno, odmawiając poddania się – aż do samego końca. Wstawał z łóżka, by łapać ze mną świetliki, błagając, bym z nim wyszła, gdy narzekałam, że jestem już na to „za stara”.

On nigdy się nie poddał. Nawet na chwilę.

Po śmierci mojej siostry mama odsunęła się ode mnie, ale nie tata, który nigdy nie zaniedbywał wspólnie spędzanego czasu. Prosił, byśmy łapali robaczki świętojańskie aż do dnia, w którym zapadł w śpiączkę. To, że poświęcił mi tyle czasu, gdy tak potwornie się czuł, wiele dla mnie znaczy. Jego zachowanie stanowiło cichy wyraz miłości i poświęcenia, rezonując w moim życiu niczym harmonijny dźwięk słodkiego, pięknego dzwonu. Tata nigdy nie musiał mi powtarzać, jak ważna dla niego byłam, jak dla mnie walczył. Wiedziałam to już wtedy. Jego poświęcenie jasno wyrażało się w każdym oddechu, w każdym geście.

Jednak to nie wystarczyło.

Dość wcześnie nauczyłam się, że los jest okrutny.

A modlitwy to strata czasu.

– Leno, ja… – Nate odchrząkuje. – Na pewno nie chcesz rozważyć leczenia? Rozmawiałem…

Przerywam mu, kładąc dwa palce na ustach.

– Na pewno. Mówiłam ci, co powiedziała doktor Taffer. Wyrażała się bardzo zachowawczo, ale przekaz był jasny. Nie ma nadziei. Próby leczenia byłyby istnym piekłem. Dla nas obojga. A nie chcę tego dla ciebie, Nate. Wiem, co to oznacza dla bliskich, a ty na to nie zasługujesz. Cieszmy się po prostu czasem, który nam jeszcze pozostał, skoro czuję się dobrze. Możesz to dla mnie zrobić?

– Zrobiłbym dla ciebie wszystko, wiesz o tym – odpowiada cicho, ale z przekonaniem. Jest solidny i trwały niczym skała. Zrobiłby dla mnie wszystko. Wiem o tym.

– Wiem. To jeden z powodów, dla których tak bardzo cię kocham.

Następuje chwila ciszy. Mam świadomość, że próbuje walczyć, odsunąć od siebie gorycz rzeczywistości.

Choćby na chwilę.

Ale to trudne.

– To masz ich więcej, co? – Uśmiech pojawia się, gdy Nate odzyskuje wesołość. Właśnie taki jest. Zawsze był. W jego głosie słyszę jednak również złość. Ton zdradza jego prawdziwe uczucia. Pod tą wesołą otoczką kryje się wyczerpanie. Mąż wciąż walczy, by zaakceptować moją decyzję, a ta walka go męczy.

Chciałabym mu pomóc, ale nie potrafię. Mogę jedynie złagodzić jego cierpienie, przynajmniej na razie.

Nawet jeśli oznacza to udawanie.

– Tak. Mam całą listę – odpowiadam, drocząc się.

Uśmiecham się sugestywnie, chcąc jak najdalej odsunąć rozmowę od poprzedniego tematu. Jest on jak czarna plama na tej wycieczce, a nie chcę marnować ani minuty pozostałego mi życia na bycie nieszczęśliwą czy zmartwioną. Nie chcę tego również dla Nate’a. Muszę walczyć, ponieważ chcę dać mężowi jak najlepsze wspomnienia. Chwile, słowa i zdarzenia, które pewnego dnia zastąpią straszliwy koniec, jaki mnie czeka, koniec, którego przeznaczone jest być mu świadkiem.

– Listę? Czy zaczyna się od mojego znaczącego uśmiechu lub też porywającej osobowości? – pyta, wodząc palcem po wrażliwej skórze mojego podbródka.

– Nie, choć obie te rzeczy się na niej znajdują.

– Nie? Co jest więc pierwsze? Co tak mocno przykuło uwagę najpiękniejszej kobiety na świecie? Zastanówmy się. Moje błyszczące zielone oczy? – Jego usta zaczynają się rozciągać w prawdziwie szerokim uśmiechu. Wyczuwam w nim zachętę, a moje serce wyraźnie się rozpromienia. Również się uśmiecham, ale kręcę głową. – Usta, które mają urok jak u samego diabła?

– Nie – zaprzeczam, przysuwając się do niego odrobinę.

– Nie widziałaś mnie wtedy jeszcze nago, więc nie może to być…

– Nie! – Spieszę z odpowiedzią.

– Co więc takiego?

Unoszę dłoń i prześlizguję opuszkami palców po konturach jego twarzy – kościach policzkowych, żuchwie, podbródku. Wiodę dłońmi dalej po jego szyi, piersi i brzuchu, po czym obejmuję go w pasie i kładę ręce na jego jędrnym pośladku.

– Szczerze? Chodziło o tyłek – wyznaję i lekko go ściskam. – Przez wiele lat nie widziałam tak ładnego tyłeczka.

Nate obdarowuje mnie figlarnym uśmiechem.

– Sam muszę przyznać, że mam niezły zadek.

– O to chodzi. Nawet po wszystkich tych latach.

– Chcesz się do niego dobrać? – Porusza biodrami, a mięśnie jego pośladka spinają się pod moimi palcami. – Z chęcią spełnię każdą twoją fantazję.

Budzi się we mnie pragnienie. Jak zawsze Nate potrafi sprawić, że zapominam o bożym świecie. Chemia między nami nie blednie od pierwszego spotkania, ząb czasu ledwie ją nadgryzł. Nie zawsze poświęcaliśmy czas, by cieszyć się sobą, jednak iskra pomiędzy nami nigdy nie zgasła. Niczym światło w latarni morskiej zawsze połyskuje, ale nie gaśnie. Teraz, jak nigdy wcześniej, doceniam zdolność męża do wymazania wszystkiego, poza słońcem.

Nigdy bym nie przypuszczała, że o tak wielu rzeczach pragnę zapomnieć, że tak wiele obaw i niepewności może zamieszkiwać mój świat, który znajduje się poza bezpieczną klatką jego ramion.

***

– To najlepsza herbata, jaką w życiu piliśmy, czy tylko mi się wydaje?

– Wydaje ci się – odpowiada Nate, uśmiechając się do mnie ponad filiżanką. – Ponieważ w twoim towarzystwie każda herbata smakuje tak dobrze.

– W takim razie moje towarzystwo musi działać cuda dla tego, który nie znosi herbaty. – Uśmiecham się, odstawiam filiżankę, by wziąć ciepłą babeczkę. Biorę kęs grzesznej rozkoszy, krusząc przy tym niemiłosiernie. Okruchy lądują na mojej dłoni, stole, nawet na kolanach. Przeżuwając, biorę serwetkę i otrzepuję spodnie. Zawstydzona zerkam na Nate’a.

– Ups!

– Boże, straszna z ciebie bałaganiara – droczy się figlarnie, obserwując, jak próbuję strzepnąć wszystkie okruchy.

– Właśnie to we mnie kochasz – mówię z wciąż pełnymi ustami. – Mam klasę. – Milknę, biorę łyk herbaty, by przepić słodki smak.

– Tak. Lena Grant, która kruszy i mówi z pełnymi ustami. Maniery wprost z brytyjskiego dworu. – Uśmiecha się szelmowsko.

Chichoczę, wciąż strzepując okruchy z ud. Wydaje się, że im mocniej pracuję serwetką, tym głębiej wpadają okruchy.

– Skąd wiesz, czy Szekspir nie lubił prostych kobiet?

– W tobie nie ma nic prostego. I lepiej, żeby ten Szekspir trzymał ręce przy sobie.

– Ooo, nadal zazdrosny, nawet po całym tym czasie.

– Nawet o nieboszczyka – dodaje.

– Nawet o nieboszczyka. Jakie to romantyczne.

Nate przewraca oczami i z jakiegoś powodu przychodzi mi na myśl Nissa i jej podejrzenia.

Odchrząkuję.

– Tego ranka wspominałeś, że z kimś rozmawiałeś. Co chciałeś mi powiedzieć, zanim ci tak bezczelnie przerwałam?

– Bałaganiara z klasą, do tego cholernie niegrzeczna. Lista jest coraz dłuższa. Nic dziwnego, że się w tobie zakochałem.

Uśmiecham się do męża ponad filiżanką herbaty.

– Niezła ze mnie partia, co? – Nim zdoła znów zmienić temat, naciskam: – No to z kim i o czym rozmawiałeś?

Nate milczy przez chwilę, a przez to, że bawi się rąbkiem białej lnianej serwetki, zaczynam się denerwować. Mój mąż nie okazuje nerwowości w ten sposób. Nigdy.

– Nate?

Szybie oddechy da się słyszeć nawet przy zgiełku panującym na ulicy. W tej chwili dopadają mnie wątpliwości, krew szybciej krąży w żyłach, serce w sekundę z bicia w rytm samby przechodzi do salsy.

– Z Lheanne – odpowiada cicho, z wahaniem. – Spotkaliśmy się parokrotnie w barze, niedaleko mojej firmy.

– Z Lheanne? Kim jest Lheanne?

– Taffer. Lheanne Taffer.

– Moją onkolog? Tą Lheanne Taffer?

– Oczywiście, że tą. Znasz jakąś inną?

Marszczę brwi.

– Dlaczego spotkaliście się w barze?

Mąż nadal nie patrzy mi w oczy, wciąż bawiąc się serwetką.

– Chciałem porozmawiać z nią nieoficjalnie.

– Nieoficjalnie? – Serce bije mi jeszcze szybciej. – Po co?

W końcu Nate unosi głowę. Jego szmaragdowe oczy pełne są lęku i wyrzutów sumienia.

– Chciałem porozmawiać z nią o twoim leczeniu.

– Ale ja nie chcę żadnego leczenia.

– Wiem. Podjęłaś decyzję, ale chciałem dowiedzieć się czegoś więcej na temat dostępnych możliwości.

– Nie ma żadnych możliwości, Nate. Wiesz o tym.

– Może chciałem… – syczy przez zęby z wahaniem. Mięśnie na jego policzku pracują, gdy zaciska usta, przez co wiem, że próbuje pohamować swój temperament. – Może chciałem wiedzieć, jakie miałabyś szanse, gdybyś jednak podjęła leczenie. Nie było mnie przy tobie, gdy przedstawiono ci szczegóły.

– O to właśnie chodzi? O to, że dostałam wyniki badań, gdy wyjechałeś w delegację?

– Nie, nie o to.

– Chciałam ci tego oszczędzić, Nate. Wiedziałam, kiedy tylko dostałam skan. Wiedziałam, jak jest źle. Nie widziałam powodu, byś tam siedział i słuchał wyjaśnień. Nie chciałam, żebyś przez to przechodził.

– Ale może tego właśnie potrzebowałem. Może nie zastanawiałbym się, czy poprosić cię o podjęcie leczenia, gdyby…

Moje serce gubi rytm, gdy pytam:

– Tego ode mnie chcesz?

Dopada mnie strach, nerwy mam napięte jak postronki.

Nate zamyka oczy i kręci głową.

– Nie. Nie mógłbym być tak samolubny. Pomyślałem tylko… Chciałem wiedzieć, czy istnieje jakaś nadzieja. Czy można cokolwiek zrobić. Chciałem się dowiedzieć, czy czegoś ci nie powiedziała, czy nie chciałaś z nią o czymś rozmawiać. Albo ze mną. – Siada prosto i ociera twarz dłonią. – Najwyraźniej miałem nadzieję, liczyłem, że coś przegapiłaś, że mogę uzyskać inne odpowiedzi. Po prostu… miałem nadzieję.

Milczę, siedząc naprzeciw męża, bawiąc się palcami na kolanach. Wiem, że cierpi, zrobiłabym wszystko, by mu tego oszczędzić, jednak prawdą jest, że nie ma szans, bym ochroniła go przed tym, co się ze mną dzieje. Jedyne, co mogę zrobić, co staram się zrobić, to wycisnąć, ile się da z każdego dnia, minuty i sekundy, które mi jeszcze zostały.

Mam nadzieję, że to wystarczy.

Sięgam przez stół i biorę męża za rękę. Po raz pierwszy odkąd pamiętam, jego skóra jest zimna. Lodowata. Od lat żartowałam, że Nate jest moim osobistym piecykiem. Tuliłam się do niego na kanapie lub w łóżku, w podróży czy w basenie, by było mi przyjemnie. Jego ciało zawsze wydawało się trzydzieści stopni cieplejsze od mojego. Mąż zawsze był gorący. Każdy skrawek jego osoby.

Aż do dzisiaj.

Niepokoją mnie jego chłodne palce.

– Tak jest najlepiej dla nas. Przyrzekam. Czasami liczy się jakość, a nie ilość.

Nate kiwa głową, jego uśmiech jest ewidentnie wymuszony.

– Wiem. Teraz to wiem.