Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Detektyw Julia Krawiec ma wreszcie okazję, by poznać się ze swoją przyrodnią siostrą Lidią.
Spotykają się podczas rodzinnej uroczystości, kiedy to dziewczyna próbuje dać Julii do zrozumienia, że w jej życiu dzieje się coś niepokojącego. Nim jednak zdąży wyjaśnić sprawę, odbiera tajemniczy telefon i wybiega wzburzona ze spotkania. Od tej chwili ginie po niej wszelki ślad. To jednak dopiero wstęp do tragicznych wydarzeń. Już wkrótce Julia wraz z komisarzem Górnym, przy okazji poszukiwań Lidii, natrafiają na ślady brutalnej zbrodni, która łączy się z serią morderstw. Ofiary nie są przypadkowe, a zabójca typuje je według sobie tylko znanej strategii.
W tym samym czasie pewien chłopiec prowadzi grę „Do trzech pań sztuka”. Zabawa wydaje się niewinna, jednak to tylko pozory. Wraz z każdym jej etapem ginie kolejna kobieta. Chłopiec nie zamierza jednak przerwać wyliczanki. Jego celem jest doprowadzenie swojej gry do upragnionego finału.
Marta Zaborowska po raz kolejny daje nam kryminał pełen trudnych pytań i ujawnia prawdę o ciemnej stronie ludzkiej natury.
Marta Zaborowska – z wykształcenia politolog. Autorka sagi kryminalnej z Julią Krawiec w roli głównej: Uśpienie, Rajskie ptaki, Gwiazdozbiór (nominowany do Nagrody Wielkiego Kalibru) oraz Czarne ziarno. Do jej dorobku zalicza się również powieść kryminalną Jej wszystkie śmierci, a także thriller psychologiczny Lęki podskórne.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 544
Sobota, 17 marca 2018
Wyświetlacz na łazienkowej wadze pokazał czterdzieści siedem kilogramów. Jeszcze miesiąc temu było o trzy więcej. Jakkolwiek by liczyć, to już w sumie jedenaście, odkąd to wszystko się zaczęło. Choć po samych ubraniach widać było, że jest jej mniej, nie sądziła, że sytuacja aż tak bardzo wymknęła się spod kontroli.
Zeszła z wagi i pchnęła ją stopą pod ścianę z umywalką. Naciągnęła na ramię opadające ramiączko bluzki, by schować przed swoim odbiciem w lustrze wystające kości obojczyka. Na niewiele się to zdało. O ile można zasłonić ciało, o tyle wyczerpania, jakie maluje się na twarzy, nie sposób ukryć.
– Co za koszmar. – Lidia rozciągnęła palcem skórę pod okiem. – To jest obrzydliwe. Ja jestem obrzydliwa.
Od pół roku jadła coraz mniej. Otwierała usta, by coś przełknąć, bardziej z rozsądku niż głodu, bo wciąż chciała żyć. Najlepiej gdzieś daleko stąd, tam, gdzie wreszcie byłaby bezpieczna. Gdyby tylko miała wystarczająco dużo odwagi, by spakować walizkę i zniknąć. Walizka leżała jednak na szafie, a myśl o ucieczce stawała się coraz bardziej odległa. Miałaby zrobić to ojcu i matce, rozpłynąć się w powietrzu, ot tak?
Zgasiła światło w łazience i poszła do kuchni. Musi coś zjeść, żeby nie paść z wycieńczenia. W lodówce znalazła zawinięty w folię chleb i jedno jajko. Całkiem sporo, na śniadanie wystarczy. Dzisiejsza dostawa z FreshMarketu zaplanowana jest na dwunastą. Jedzenie przywiozą, zgodnie z zamówieniem, do sąsiadki z górnego piętra. Ona w tym czasie będzie gdzie indziej. W końcu obiecała. Nie może jej zabraknąć, gdy ojciec będzie wsuwał na palec obrączkę swojej nowej żonie.
Ale zanim to się stanie, musi tam jeszcze dotrzeć. Do urzędu stanu cywilnego pojedzie taksówką, bo bezpieczniej. Założy ciemne okulary i ukryje twarz pod kapturem płaszcza. Jakoś przemknie na miejsce. Kiedy już będzie po wszystkim, wróci w ten sam sposób. Potem odbierze od sąsiadki swoje zakupy i zarygluje zamki. Sprawdzi, czy nikt nie wpatruje się z ulicy w jej okna. Posłucha pod drzwiami, czy aby z klatki schodowej nie dochodzi jakiś podejrzany szmer. Może ten, kto ciągle do niej wydzwania, zrobi sobie tym razem wolne od nękania jej i doprowadzania na skraj wytrzymałości.
Nie będzie teraz o tym myśleć. Musi skupić się na wyborze sukienki. Wystarczy otworzyć szafę i wyciągnąć coś ładnego z wieszaka. Niebieską, a może burgundową?
Stanęła przed lustrem w przedpokoju i przyłożyła do ciała burgundową, z cienkiego aksamitu. Nie najgorzej. Trochę luźna, ale wystarczy przewiązać ją paskiem, by była w sam raz. Beżowe buty na grubym słupku będą do niej pasowały idealnie. Wyjęła je z pudełka ukrytego na dnie szafy i przetarła dłonią skórzane noski.
Już miała sięgnąć do szuflady po świeżą bieliznę, gdy odezwał się stacjonarny telefon, który ojciec pozostawił w mieszkaniu po swojej wyprowadzce. Odczekała kilka sekund, modląc się, żeby znów zrobiło się cicho, ale dzwonienie nie ustawało. Czuła, jak serce zaczyna jej walić jak oszalałe.
– Strach zastąp bólem – wymamrotała. – Niech ciało zajmie się tym, że boli.
Zacisnęła pięści tak, by ostre krawędzie paznokci wbiły się w skórę. To nic, że pomalowała je ledwie pół godziny temu, a teraz lakier pomarszczy się i uszkodzi. Jest jasny, bladobeżowy, więc aż tak nie będzie tego widać. Ważne, żeby nie myśleć. I żeby bolało.
Telefon wciąż dzwonił. Podeszła do stolika i złapała za słuchawkę.
– Wszystko w porządku, Lidio? – Chyba nigdy dotąd nie ucieszyła się tak na głos ojca. – Bądź w urzędzie wcześniej, najlepiej pół godziny przed rozpoczęciem. Dasz radę?
Przytaknęła bez wahania. Oczywiście, że przyjdzie wcześniej.
– No, a ty jak? Nie wywiniesz jakiegoś numeru i nie uciekniesz w ostatniej chwili? – Spróbowała się zaśmiać. Bardziej dla siebie niż dla niego.
– Marne szanse. – Ojciec też się roześmiał. – Emilia od rana trzyma mnie pod kluczem w swoim mieszkaniu.
– Takiego przystojniaka to i ja trzymałabym pod kluczem – powiedziała już całkiem swobodnie. – To będzie piękny ślub. Widzimy się na miejscu. Do widzenia, tato.
Rozłączyła się. Nie zdążyła odejść, kiedy telefon zadźwięczał ponownie. Kochany ojciec pewnie sobie przypomniał, że powinna zabrać ze sobą chusteczkę do ocierania łez. Zna ją przecież i wie, jaka z niej płaczka. Potrafi się wzruszyć nawet przy oglądaniu reklamy płatków śniadaniowych.
– Zapomniałeś o czymś? – spytała, zanim usłyszała cokolwiek w słuchawce. – Halo, staruszku, to ty?
– To ja – odpowiedział głos. Nie należał jednak do Edmunda.
Ręka Lidii zacisnęła się na słuchawce.
– Czego chcesz? – zapytała, ledwie poruszając ustami.
Głos westchnął przeciągle.
– Nie udawaj głupiej. Przecież głupia nie jesteś. Niczego od ciebie nie chcę. Dzwonię, żeby się z tobą pożegnać.
– Porozmawiajmy na spokojnie – wybełkotała Lidia. – Na pewno znajdziemy jakieś wyjście.
– Wyjście, mówisz… – Głos płynący z głośnika słuchawki wydawał się rozbawiony. – Tak, jest jedno. Ja je znam i ty też.
– Zrobię wszystko…
– Brawo! Mądra z ciebie dziewczynka. Wreszcie do ciebie dotarło, że inaczej się nie da. Możesz to zrobić sama albo zostaw to mnie.
– Sama? Nie… nie dam rady.
– Zatem nie pozostawiasz mi wyboru.
– Poczekaj, nie rozłączaj się. Przecież nikt nie musi zginąć!
Głos był zniecierpliwiony.
– Chyba jednak się nie rozumiemy.
– Proszę…
– To ładne słowo, ale brzmi tak denerwująco. Wszyscy ciągle o coś proszą. Warto się tak poniżać? Podpowiem ci, że nie warto. Ludzie mają w dupie czyjeś prośby. Przestań więc skomleć, to nic nie da. Lepiej policz razem ze mną. Na to nasze pożegnanie. Trzy… dwa… jeden. Już czas, Lidio. Pora pozamykać nasze sprawy.
Kolejka do myjni ciągnęła się na sześć aut. Julia stanęła na końcu ogonka i spojrzała na zegarek. Miała trzy godziny na umycie skody, powrót do mieszkania, ułożenie włosów i wyjazd do urzędu. Po drodze będzie musiała wstąpić jeszcze do kwiaciarni po bukiet z wczesnych tulipanów. Bladoróżowych, jak zaznaczyła Emilia. Życzyła sobie, by jej ślubna wiązanka była jak najbardziej „niewinna”.
Zapakowanie prezentu dla nowożeńców pozostawiła Sylwii. Był mały i mieścił się w niewielkim podłużnym pudełku, do tego nie istniało ryzyko, że go stłucze czy ukruszy. Matka co prawda od zawsze narzekała, że brakuje jej w domu miksera, ale zamiast tego Julia postanowiła sprezentować rodzicom coś całkiem innego, i na pewno nie tak praktycznego. Tygodniowy rejs wycieczkowcem po Wyspach Kanaryjskich miał sprawić, by poczuli się z ojcem jak w starym amerykańskim serialu Statek miłości. Powitalny drink z kapitanem, wieczorne animacje i kolacje przy akompaniamencie pianina. Muzyka na żywo zawsze działa pobudzająco, jeśli chodzi o miłosne wyznania i zaklęcia. Tego Emilii brakowało, więc dlaczego miałaby raz w życiu tego nie doświadczyć? Każdego dnia mieli kotwiczyć w innym porcie, a na pokład wracać dopiero na noc, by wypłynąć dalej w morze, do kolejnej wyspy. Pełen relaks i do tego opieka polskiego rezydenta, żeby nie musieli porozumiewać się na migi. Rejs wykupiła po okazyjnej cenie. Pilnowała, aż oferty last minute spadną na tyle, by ślubny prezent nie wypłukał do cna jej portfela. Biuro podróży dołożyło jeszcze kilkuprocentową zniżkę dla pary młodej. O wiek Emilii i Edmunda szczęśliwie nie pytali, interesowało ich za to, czy łóżka mają być pojedyncze, czy jedno podwójne. Po chwili wahania Julia wybrała dwa pojedyncze. Trudno jej było wyobrazić sobie matkę z ojcem pod wspólną kołdrą.
Auta przesuwały się powoli. Wjechała wreszcie pod strumień wody z pianą. Kolorowe obrotowe szczotki zaczęły uderzać po masce i szybach skody, jakby biły ją za karę. Odczekała, aż maszyna skończy mydlenie i suszenie, po czym wcisnęła pedał gazu i pognała na Czerniaków po tulipany.
Kiedy zamknęła za sobą drzwi wejściowe do mieszkania, zza drzwi zielonego pokoju córki dobiegł ją szmer.
– Masz kwiaty? – spytała Sylwia, nie wychylając głowy ze swojej pieczary.
– Zapakowałaś prezent? – odpowiedziała Julia, odwieszając płaszcz na haczyk. – Mam nadzieję, że nie zapomniałaś.
Ręka córki z kciukiem skierowanym w górę wysunęła się zza drzwi.
– Na stole w kuchni – poinformowała krótko.
W prześwicie drzwi pojawiła się noga Sylwii w spodniach od piżamy w różowe pudelki. Po chwili pchnęła je, przymykając przed zaciekawionym wzrokiem matki.
– Nie wchodź. – Stopa dziewczynki schowała się w głębi pokoju. – Szykuję fitout.
– Chyba outfit.
Zostawiła małą w spokoju i zerknęła na kartonik leżący na kuchennym blacie. Sylwia się postarała. Zapakowała wycieczkę niespodziankę w złoty papier i przewiązała pudełko czerwoną wstążką.
Julia mogła teraz zająć się sobą. Wyciągnęła z kartonu pudło z termolokami, które kupiła kiedyś w nadziei, że raz na jakiś czas będzie przemieniać się w boginię o miękkich falach na głowie, i włączyła wtyczkę do gniazdka. Sukienka koktajlowa w kolorze butelkowej zieleni, z koronką na dekolcie i rękawami trzy czwarte wisiała na drzwiach pokoju, czekając na swoje premierowe wyjście. Wystarczyło tylko zrobić makijaż. Odczekała, aż wałki nagrzeją się na tyle, by mogła nawinąć na nie włosy, i stanęła przed lustrem w łazience.
Kończyła tuszować rzęsy, kiedy za jej plecami pojawiła się Sylwia.
– Co ty masz na twarzy? – Ręka Julii trzymająca nasiąkniętą tuszem szczoteczkę zawisła w powietrzu.
Czarny cień roztarty na powiekach i ustach Sylwii wyglądał i śmiesznie, i strasznie zarazem.
– Przyzwyczaj się do mojego nowego wizerunku, mamo. Mówiłam ci, że teraz jestem emo.
– Raczej upiorem, który dostał po twarzy kijem bejsbolowym. Zmyj to.
Sylwia zatrzepotała czarnymi powiekami.
– Mhm, upiorem, na pewno. Idę albo tak, albo wcale. Właśnie zaczęłam wyrażać siebie, więc mnie nie blokuj. To może źle wpłynąć na mój rozwój emocjonalny.
Zniknęła w swoim pokoju. Po chwili dało się słyszeć szczękanie wieszaków przesuwanych po drążku w szafie.
– Nie mam się w co ubrać! – krzyknęła zza ściany.
Julia odłożyła tusz i wróciła do salonu. Kreacja dla Sylwii odebrana dwa dni temu ze sklepu leżała do tej pory w bagażniku skody, a teraz – na bujanym fotelu. Jednym ruchem ściągnęła z niej zabezpieczający papier i stanęła na progu ich wspólnej sypialni. Trzymała przed sobą błękitną sukienkę bombkę przepasaną w talii białą, połyskującą taśmą.
– Chyba żart… – Sylwia uderzyła się dłonią w czoło przykryte krzywo wystrzyżoną grzywką, będącą fryzjerskim dziełem jej przyjaciółki Jagody. Między pasmami błysnął doczepiony kosmyk we wściekle fioletowym kolorze. – Nawet z tym do mnie nie podchodź. Może mam jeszcze włożyć pantofelki z klamerką? Nie słyszałaś, kim teraz jestem? Trzy litery, mamo: EMO!
Emo wywróciło oczami, po czym wyciągnęło z szafy czarną tunikę sięgającą kolan, rajstopy w biało-czarne poprzeczne paski oraz czarne trampki za kostkę.
Była za kwadrans dwunasta, kiedy podjechała pod parking przy sali ślubów na Pradze-Północ. Sylwia, ściskając w jednej ręce bukiet tulipanów, a w drugiej torebkę z zapakowanym prezentem wycieczką, wyskoczyła ze skody i nie oglądając się za siebie, ruszyła prosto w stronę głównego wejścia.
– To na pewno tu? – spytała, zadzierając głowę. Patrzyła na biały budynek w starorzymskim stylu, podparty kolumnami i zwieńczony płaskorzeźbą rydwanu ciągniętego przez konie o rybich ogonach. – Co to za dziwny facet? – Wyciągnęła palec w stronę rzeźby.
– Bóg Neptun. – Julia popchnęła córkę do wejścia.
– Niezły, ale na Pałacu Ślubów powinien być polski Bóg. Na krzyżu – dodała z powagą.
Wbiegły po schodach prowadzących na piętro. Julia rozejrzała się po auli w nadziei, że zdąży uściskać Emilię i Edmunda, zanim wraz z gośćmi wejdą do głównej sali, jednak korytarz był pusty. Dopiero po chwili zobaczyła znajomą sylwetkę. Adam Górny siedział na wąskim parapecie ze słuchawkami w uszach. Na widok Julii zsunął pośladki z parapetu i wyłączył muzykę.
– Już myślałem, że pomyliłem urzędy. Albo uroczystości – dodał, przyglądając się Sylwii. – Na pewno chodzi o ślub, a nie o czarną mszę?
On sam wystroił się perfekcyjnie. Biała koszula, ciemnogranatowy garnitur z żółtą poszetką i idealnie wypastowane buty.
Uściskał Julię i wyciągnął do Sylwii rękę, przybijając z nią żółwika. Poznała ich ze sobą tydzień temu. Na spotkanie wybrała neutralny grunt, czyli pizzerię, i udając, że nie widzi tajemniczych uśmieszków córki, brnęła jakoś przez rozmowę. Sylwia bez ogródek przepytała Górnego z najważniejszych dla niej kwestii: czy nosi broń i czy kogoś zastrzelił. Podwójne „tak” wystarczyło, by uznała go za „spoko gościa”. Górny zapunktował czymś jeszcze. Dwa dni później zabrał ją do schroniska Na Paluchu. Z klatek wybrali trzy spokojne psy i wraz z opiekunką zwierzaków wyprowadzili je na spacer. Umówili się z Sylwią, że jeśli tylko będzie chciała występować w roli psiej wolontariuszki, Górny zawsze gwarantuje jej swoje towarzystwo. Do domu wróciła w spazmach radości.
Julia pchnęła drzwi prowadzące do sali ślubów, po czym wszyscy wśliznęli się bezszelestnie do środka. Pomieszczenie tonęło w bieli. Ściany, dywan, nawet krzesła i drapowane zasłony w oknach przywoływały na myśl lodowe igloo.
Znalezienie wolnego miejsca nie stanowiło problemu – ponad połowa krzeseł stała pusta. Przód sali okupowały starsze kobiety. Najprawdopodobniej sąsiadki i daleka rodzina matki rozproszona po Polsce. Julia nie rozpoznawała ich twarzy. Goście ze strony ojca również byli zagadką. Emilia przechowywała co prawda stare zdjęcia jego kuzynostwa, jednak czas zrobił z twarzami swoje i to, co zapamiętała z dawnych fotografii, niewiele miało wspólnego z teraźniejszością.
Państwo młodzi siedzieli już na swoich miejscach, tuż przed urzędowym stołem. Emilia co rusz obracała się z niepokojem, wypatrując córki. Gdy spotkały się wzrokiem, odetchnęła z ulgą. Od rana chodziła w nerwach, że coś pójdzie nie tak. Nie dopiszą goście, ktoś się rozchoruje lub po prostu zrezygnuje ze wspólnego świętowania. Kiedy na krótko przed rozpoczęciem uroczystości Julia wciąż się nie pojawiała, przez myśl przeszło jej, że powinni przełożyć ślub, że to zły omen. Julia jednak przyszła. Do tego z przystojnym mężczyzną. I oczywiście z Sylwią, która nie wiedzieć czemu schowała się nagle przed wzrokiem babci za jego plecami i tylko pomachała jej chudą ręką.
Ważne, że mogli zaczynać.
Ceremonia, choć nie kościelna, była wzruszająca. Formułkę: „uczynię wszystko, by nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe” państwo młodzi wypowiedzieli z zaciśniętymi gardłami. Kiedy złożyli podpisy na dokumentach i unieśli ręce w geście triumfu, rozległy się oklaski.
Sylwia biła brawo najmocniej i jako pierwsza wyrwała się z gratulacjami. Objęła Emilię w pasie, tuląc buzię do beżowej sukni.
– Żyj sto lat, babciu. Razem z dziadkiem.
Ustawiła nowożeńców na tle kwiatów, po czym pstryknęła kilka zdjęć, by Emilia mogła je umieścić na swoim koncie na Facebooku.
– Dobrze wyszło? Pokaż. – Emilia zerknęła na ekran telefonu. – No, niech będzie. Matka nie miała cię już w co ubrać? O twoich oczach nie wspomnę – dodała z niesmakiem.
Wyszli z sali do holu. Na wysokich okrągłych stołach stały już tace z kieliszkami wypełnionymi szampanem. Odśpiewano Sto lat i krzyknięto „gorzko”. Kolejka do składania życzeń ustawiła się zaraz po tym, jak Emilia z Edmundem wymienili wymuszony nawoływaniem pocałunek.
Julia i Górny poczekali, aż fala gości odpłynie od nowożeńców, i dopiero wtedy podeszli z kwiatami.
– Obyście tym razem tego nie popsuli. – Nachyliła się do matki. – Najwyższy czas wypłynąć na spokojne wody.
Mrugnęła porozumiewawczo do Sylwii, która wyjęła zza pleców torebkę ze ślubnym prezentem.
– Otwórz, dziadku! – pisnęła. – Padniesz, jak zobaczysz.
– Teraz?
– Koniecznie!
Edmund wyjął pudełko i znajdującą się w nim kopertę.
– Rejs? – Oczy pana młodego zaszkliły się po raz kolejny tego dnia. – Co też ty, dziecko…
Tego się spodziewała – zakłopotania, z którym nie będzie sobie umiał poradzić. Matka też nie wyglądała na zachwyconą, ale z zupełnie innego powodu.
– Babcia wszystkiego się boi – odgadła natychmiast Sylwia. – Pewnie myśli, że statek zatonie.
– Co komu pisane. – Emilia pokiwała głową. – Pomyślimy. A ten pan to kto? – Wskazała brodą na Górnego.
Adam przedstawił się, schylając nisko czoło.
– Nowy kolega? – spytała matka. „Kolega” zabrzmiało tak, jakby Julia z Górnym wyskoczyli właśnie z piaskownicy. – Mam nadzieję, że nie z policji.
– Oczywiście, że z policji – wyjaśniła z dumą Sylwia.
Emilia zaczęła kręcić na palcu swoją nową obrączką.
– No cóż… Nieważne, wracajmy do gości.
Julia zauważyła, że ojciec od dłuższego czasu spogląda na młodą kobietę stojącą pod ścianą. Wyczekiwała. To musiała być Lidia, jedyna osoba, która dopóty nie odważyła się podejść, dopóki Edmund nie wykonał w jej stronę zapraszającego gestu. Zbliżyła się do nich z uśmiechem. Nie był to jednak rodzaj radości, z jakim przychodzi się na ślubną uroczystość. Oczy miała aż nadto poważne. Rozglądała się przy tym na boki, jakby kogoś wypatrywała.
– Julio, poznaj swoją siostrę. – Edmund objął kobietę ramieniem.
Złożyła nowożeńcom życzenia, po czym potrząsnęła wyciągniętą ręką. Na jej nadgarstku zabrzęczała bransoletka ze złotymi zawieszkami.
– Wreszcie mamy okazję się spotkać – powiedziała Lidia, koncentrując w końcu wzrok. – Ojciec wiele mi o pani mówił.
„Wiele mówił” mogło oznaczać wszystko. Użyła enigmatycznego zwrotu, żeby nie powiedzieć wprost, że w ciągu ostatnich lat Julia zgotowała ich ojcu emocjonalne piekło?
– Jakby nie było lepszych tematów do rozmów – zaśmiała się w odpowiedzi. – Poza tym darujmy sobie oficjalne zwroty. Cokolwiek by mówić, płynie w nas ta sama krew. Zatem… po prostu: Julia.
Ledwie uniosła kąciki ust.
Emilia odpłynęła w stronę gości, pociągając za sobą męża i wnuczkę. Sylwia wyrwała się po zaledwie minucie. Nie przywykła do podszczypywania w policzki i słodkiego gdakania starszych pań. Wolała zająć się tym, co lubiła najbardziej: robieniem zdjęć. Gdy uznała, że każdy z gości został wystarczająco obfotografowany, włączyła nagrywanie.
– Powiedz coś do kamery, mamo. – Stanęła na wprost Julii. – Żeby babcia i dziadek mieli pamiątkę.
Julia już otwierała usta, by wyklepać formułkę o szczęściu na nowej drodze życia, kiedy poczuła, jak Lidia kładzie jej rękę na ramieniu.
– Możemy porozmawiać? – Jej oczy prosiły. – To ważne.
Górny zakołysał w palcach pustym kieliszkiem. Ulotnił się pod pretekstem dolewki szampana, odciągając przy okazji Sylwię. Uznał, że pierwsza rozmowa sióstr powinna odbyć się w cztery oczy.
– Nie wiem, od czego mam zacząć – powiedziała Lidia, gdy zostały same.
– Jeśli chodzi ci o ojca…
– Nie, zupełnie nie. – Pokręciła głową.
– Mów wprost, nie lubię owijania w bawełnę – zachęciła ją Julia.
Zachęta musiała wypaść blado, bo kobieta przez dłuższą chwilę milczała.
– Tak naprawdę chodzi o mnie – zaczęła wreszcie. – Stało się coś bardzo złego. Jeśli nic nie zrobię, wkrótce dojdzie do kolejnej tragedii. Potrzebuję pomocy, Julia. Tak naprawdę przyszłam na ten ślub tylko po to, żeby się z tobą spotkać.
Jak na ukochaną córkę Edmunda wypadło to dość okrutnie.
– Wiem, jak to brzmi. Zwykle nie bywam taka podła.
– Każdy czasem bywa.
Uśmiechnęła się blado.
– Gdyby nie to, że mam nóż na gardle…
– Sama go sobie przyłożyłaś czy ktoś ci w tym pomógł? Mów, co to za sprawa. Potem będzie trudno znaleźć moment między wesołym pociągiem a piciem wódki z pantofelka panny młodej.
Julia nie mogła pozbyć się wrażenia, że Lidia nieustannie spogląda przez ramię. I na pewno nie chodziło jej o szukanie bardziej zacisznego kąta do rozmowy ani o pozowanie do aparatu wciąż kręcącej się w pobliżu Sylwii.
– Przepraszam. – Lidia po raz setny skontrolowała wzrokiem hol. – Zachowuję się jak wariatka.
– Do tego mocno wystraszona.
– Aż tak widać?
Julia uniosła znacząco brwi.
– Boję się, że dłużej tego nie wytrzymam – przyznała Lidia. – To wszystko trwa już zbyt długo. W końcu pęknę.
– Mówisz, jakbyś miała zamiar kogoś zabić.
Lidia przygryzła wargi.
– Obiecaj, że wysłuchasz mnie do samego końca. Trudno będzie ci uwierzyć w to, co powiem, ale zapewniam, że każde moje słowo jest prawdą. I najważniejsze: nikt nie może wiedzieć o tej rozmowie, rozumiesz?
– Wciąż niewiele, ale staram się.
Kobieta otwierała ponownie usta, kiedy w jej torebce zadzwoniła komórka. Przyjrzała się dokładnie numerowi na ekranie.
– Muszę odebrać.
Odeszła na kilka kroków. Przez harmider wywołany wybuchami śmiechu gości Julii trudno było wychwycić cokolwiek z tego, co mówiła.
Kiedy zakończyła rozmowę, długo jeszcze wpatrywała się w zgaszony ekran. Trzęsła się przy tym, jakby ktoś wylał jej za sukienkę wiadro lodowatej wody.
– Stało się coś? – spytała Julia, widząc, jak Lidia obraca telefon w dłoniach.
W końcu złapała oddech. Podniosła na nią szklące się z przerażenia oczy.
– Muszę się z kimś spotkać. To na pewno tylko drobne nieporozumienie. Pojadę na Wilanowską i załatwię sprawę. Będę najpóźniej za godzinę, spotkamy się na weselu. Nikt się nawet nie zorientuje, że wychodziłam.
– Państwo młodzi świata poza sobą nie widzą, więc pewnie masz rację.
Lidia powędrowała wzrokiem ku rozgadanym Emilii i Edmundowi.
– Wyglądają na naprawdę szczęśliwych – przyznała, po czym spojrzała na zegarek. – Jak powiedziałam, za godzinę. Wtedy wszystko ci opowiem.
– Zajmę ci miejsce przy stole.
Julia patrzyła, jak drobna sylwetka Lidii oddala się i znika na schodach prowadzących do wyjścia z budynku. W tym samym czasie ojciec zajęty był tuleniem się do Emilii i zaśmiewaniem z jakiegoś jej żartu. Tak jak przypuszczała nowo poznana siostra, nie zauważył, że gromadka gości pomniejszyła się o jedną z najważniejszych dla niego osób.
Restauracja Staropolanka tonęła w złamanej bieli obrusów i w słodkim zapachu lilii. Kiedy Emilia z Edmundem zajrzeli tu w lutym, by zarezerwować salę, wydawała im się zatęchła i do tego ciemna. Przesadna ilość brązowych mebli i poszarzałych dekoracji miała nadać pomieszczeniu ciepły klimat, jednak zamiast tego zamieniła je w ponurą pieczarę. Skwaszona mina ukochanej dała Edmundowi do myślenia. W tajemnicy zamówił jasne pokrowce na weselne krzesła i zlecił firmie od dekoracji okien uszycie białych powłóczystych firan. Z wypożyczalni przywiózł srebrne świeczniki, w których miały stanąć białe świece. Zadbał nawet o to, by za krzesłami pary młodej umieszczono wielką tablicę z inicjałami E & E ułożonymi z główek białych goździków. Nie na darmo oglądał po nocach powtórki programów telewizyjnych, w których ślubne ekipy doradzały, jak powinna wyglądać idealna sala bankietowa. Efekt przeszedł jego oczekiwania, a zachwyt w oczach ukochanej, gdy ponownie przekroczyła próg Staropolanki, wynagrodził mu nieprzespane godziny i wydatki na oprawę uroczystości. Miał dla niej w zanadrzu jeszcze jeden prezent.
Zaraz po tym, jak wszyscy goście weszli do restauracji, ustawił ich na parkiecie w kręgu, po czym skinął w stronę dwuosobowego zespołu młodych didżejów. Siedzący za konsolą chłopak wcisnął guzik w maszynie generującej ciężki dym. Gdy pierwsze buchnięcie białej mgły rozeszło się po podłodze, z głośników popłynęło Unforgettable Nata Kinga Cole’a.
Edmund wyciągnął rękę do swojej świeżo poślubionej żony.
– Pierwszy taniec? – Emilia spuściła z zawstydzeniem wzrok. – No nie wiem… Myślisz?
– Tańcz, babciu! – krzyknęła Sylwia, ustawiając się do nagrywania kolejnej serii filmików.
Zachęcona kilkoma dodatkowymi okrzykami Emilia wygładziła opiętą na brzuchu sukienkę i wpłynęła na parkiet. Walc angielsko-wiedeński wypadł obojgu na tyle dobrze, że kiedy wybrzmiały ostatnie dźwięki muzyki, rozległy się brawa.
Dym opadł i goście mogli wreszcie zasiąść za stołami. Kelnerzy zapalili świece i sala rozbłysła ciepłym światłem. Na stołach pojawiły się pierwsze przystawki.
Edmund z coraz większym niepokojem spoglądał na puste krzesło zarezerwowane dla Lidii. Odkąd wybiegła z urzędu stanu cywilnego, minęły dwie godziny.
Zerknął po raz setny na zegarek, po czym wstał od stołu. Przecisnął się za plecami Emilii, nie zważając na to, że goździkowe litery E & E przekręciły się niebezpiecznie na dekoracyjnym panelu, i ruszył w kierunku szatni. W zakątku z wieszakami było o wiele spokojniej aniżeli w głównej sali. Wyjął z kieszeni marynarki telefon i wybrał numer. Nie zauważył, jak Julia staje kilka kroków dalej.
– Wciąż cisza? – spytała, podchodząc pod stojaki z płaszczami.
Skinął głową.
– Podobno wyszła tylko na chwilę.
– Tak mówiła. Za nic nie opuściłaby waszego wesela. Próbuj dalej.
Edmund ponownie wybrał numer.
– To do niej niepodobne, żeby nie odbierać.
Ślubny entuzjazm znikał z jego twarzy niczym sztuczny dym z tanecznego parkietu.
– Poczekajmy jeszcze pół godziny. Ani się obejrzysz, jak stanie w drzwiach. – Julia strząsnęła z klapy jego marynarki nieistniejący pyłek.
– Masz rację – odparł, chowając telefon. – Nie ma co panikować. W końcu przecież przyjdzie.
Lidia nie przyszła. Minęła trzecia godzina przyjęcia, a jej miejsce za weselnym stołem wciąż pozostawało puste. Kiedy Edmund po raz kolejny spojrzał na drzwi restauracji otwierane przez któregoś z gości, Julia wyjęła z torby długopis i położyła go przed ojcem razem z papierową serwetką.
– Zapisz mi jej numer telefonu i adres.
Pierwszy raz widziała, żeby tak trzęsły mu się ręce. Zwinęła zapisaną serwetkę i wrzuciła ją do swojej torby.
– Na pewno nic jej nie jest – powiedziała uspokajająco. – Telefony się rozładowują, klucze do mieszkania gubią, a taksówki spóźniają. Za pół godziny wszystko będzie jasne. Zajmijcie się przez ten czas Sylwią.
Odebrała z szatni płaszcze swój i Górnego. Mimo że Adam był już po czterech kieliszkach weselnej wódki, trzymał się na nogach. Jedynie wzrok miał lekko mętny, więc na odchodne złapał z tacy kelnera szklankę wody gazowanej i wypił ją duszkiem dla rozrzedzenia alkoholu we krwi.
– Jesteś pewna, że miała wrócić? – spytał, gdy ruszyli w stronę zaparkowanej pod restauracją skody. – Może uznała, że to impreza nie dla niej, i po prostu zmyła się po cichu. Nie każdy kocha patrzeć, jak jego ojciec ściąga zębami podwiązkę z uda świeżo upieczonej żony. Ile waży twoja matka?
Ścięła go spojrzeniem.
– Spasuj, możesz? Czy według ciebie mój ojciec wygląda na kogoś, kto myśli teraz o podwiązkach? Nie zauważyłby nawet, gdyby mu podmienili matkę na młodą Sofię Loren. Męczy się na własnym weselu.
– A ciebie wzięło na litość.
– Nazywaj to, jak chcesz. W dniu jego ślubu chcę być po prostu fair. Pojadę do Lidii i upewnię się, że siedzi w dresie, oglądając jakiś mdławy melodramat na Netfliksie. Tylko tyle. Na pewno nie zamierzam jej wyciągać nigdzie na siłę.
Górny zasłonił usta przed odbiciem powietrza podchodzącego z żołądka.
– Twojej matce też na tym najwyraźniej nie zależy. Ani razu o nią nie zapytała. Dziwne.
– Dziwne by było, gdyby to zrobiła. Nie znasz jeszcze mojej rodziny, Górny.
Tak jak przypuszczała, ulice wcale nie były zatłoczone. Taksówka wioząca Lidię przemknęłaby z lewobrzeżnej Warszawy przez most Świętokrzyski w ciągu zaledwie kilku minut.
Wjechała w Zajęczą, a potem skręciła w Kruczkowskiego. Minęła park, przepuszczając przez jezdnię peleton rozpędzonych młodych rowerzystów, po czym wymanewrowała w kierunku Solca.
– To gdzieś tutaj. – Rozejrzała się po długiej osiedlowej ulicy.
Wzdłuż chodnika ciągnęła się niska zabudowa bloków. W głębi wystawały wyższe punktowce. Po przeciwnej stronie jezdni szeroki trawnik przechodził w gęsto tkany drzewami park, kolejny w tej okolicy.
– Wilanowska. Moje dawne rewiry. – Górny wyciągnął szyję, starając się rozpoznać okolicę. – Ostatni raz byłem tu w liceum.
Julia zapatrzyła się na park budzący się po zimie.
– Gigant z kumplami?
– Nie. – Górny pokręcił głową. – Chodziło o dziewczynę. Byliśmy parą, ale dość krótko.
– Nastoletnia miłość? Jak słodko.
Nie była pewna, czy jego zamulony wzrok, którym doszukiwał się czegoś między blokami, spowodowany był tęsknotą za dawną sympatią czy weselną wódką.
– Mieszkała zaraz za tym pagórkiem. Miała na imię Natalia.
– Może nadal tam na ciebie czeka – rzekła z nutą drwiny w głosie. – Stoi w oknie i wypłakuje oczy.
Zahamowała, ale on wciąż nie odpinał pasa bezpieczeństwa.
– Natalii już nie ma. Przeze mnie.
W pierwszej chwili uznała, że żartuje. Górny nie wyglądał jednak na rozbawionego.
– Po naszym rozstaniu połknęła garść proszków – wyjaśnił. – Zrobiła to już wcześniej. Za pierwszym razem starzy zdążyli ją uratować. Za drugim już nie.
– O cholera… Fatalna sprawa. Współczuję. Po takich sytuacjach trauma pozostaje na całe życie.
Roześmiał się. Najpierw parsknął dyskretnie, potem zawył błazeńsko do podsufitki.
– Idiota! – warknęła Julia. – Jak Boga kocham, idiota! Nie było żadnej Natalii?
– Ależ była. Wciąż jest. Mieszka z mężem w Toronto i prowadzi zakład kosmetyczny. Robi bogatym paniusiom rzęsy.
Wyskoczyła ze skody i trzasnęła drzwiami. Górny wytoczył się za nią.
– No już… Daj mi chwilę, zaraz oprzytomnieję. Dziesięć minut i będę trzeźwy jak dziecko. – Wystawił twarz do wiatru i zaczął robić głębokie wdechy.
Julia nie miała zamiaru uczestniczyć dłużej w tej błazenadzie. Nie powinna go wyciągać z restauracji. Odszukała w telefonie aplikację Ubera.
– Co robisz? – Zerknął jej przez ramię.
– Odsyłam cię do domu.
Odebrał jej komórkę.
– Samej cię na górę nie puszczę. Wciskaj domofon.
Stanęli pod czteropiętrowym beżowym budynkiem. Spokojny kolor elewacji rozbijały przytwierdzone do poręczy balkonów różnobarwne skrzynki na kwiaty, puste o tej porze roku. Na kilku z nich zieleniły się tuje.
Julia wycelowała palcem w guzik z numerem osiem. Po sześciu sygnałach domofon się rozłączył. Szarpnęła drzwiami, jednak ani drgnęły. Górny oparł się ramieniem o mur.
– Wygląda na to, że musisz użyć swoich czarodziejskich nożyków.
– Nie mam. Nie planowałam włamywać się do restauracji.
Położyła palec na innym przycisku i przytrzymała kilka sekund. Po chwili w głośniku odezwał się młody i mocno rozbawiony głos spod czwórki.
– Kto? – spytał konkretnie.
– Policja – odpowiedziała równie konkretnie Julia. – Proszę otworzyć.
– Policja? Może FBI? – Głos nagle się rozochocił. – Ty, Rusek, FBI do ciebie.
Z głębi mieszkania doszedł śmiech wymieszany z niespokojnymi pomrukami.
– Khto tam? – W kratce domofonu odezwał się równie młody, lecz dużo poważniejszy głos. – Czomu milicija? Ja zamowił pitsu, nie militsiyu.
Adam błysnął zębami.
– Ukrainiec. Na dodatek dowcipny.
– Daleko mu do ciebie. Otkrywaj! – krzyknęła do domofonu Julia.
Usłyszeli odgłos otwieranych drzwi balkonowych na pierwszym piętrze. Najpierw zza barierki wychyliła się łysa głowa, a zaraz za nią tułów w szarej bluzie Adidasa.
– Ty, Rusek, kurwa… Jacyś przebierańcy urwali się z wiejskiego dancingu. Pod krawatem i w lakierkach! Patszaj!
Do tułowia w szarej bluzie dołączył drugi, w białym podkoszulku. Rusek, właściciel lub najemca mieszkania, przyjrzał się dwójce stojącej na dole. Musiał mieć krótki wzrok, bo mrużył oczy i wyciągał szyję ponad normę.
– Khto wy? – krzyknął, widząc, że na pewno nie są od pizzy.
Adam musiał sięgnąć do wewnętrznej kieszeni marynarki. Z policyjną legitymacją nie rozstawał się nigdy. Była ważniejsza od karty kredytowej i portfela. Wyciągnął rękę z dokumentem w stronę balkonu.
– Jebut twoja mać! Tse spravdi milicija – zaszemrał do kumpla Rusek. – Ty idiot!
Nie tylko otworzył im drzwi, ale wręcz zbiegł na dół i wpuścił ich osobiście na klatkę schodową.
– Ja niczewo… u mienia je druh, my kruti… my knigi czytajem…
Górny poklepał go po ramieniu.
– Się uspokój, kolego. My nie po ciebie.
– Po druha? – Oczy chłopaka się rozszerzyły. – Po Robala?
– Po Robala też nie. Wracaj do siebie.
O nic więcej nie pytał. Wbiegł po schodach i zaszył się w mieszkaniu. Zza drzwi doszedł ich po chwili ryczący śmiech łysego przyjaciela uciszany przez spłoszonego Ruska.
– To co, fruniemy na trzecie piętro. – Górny potarł o siebie dłonie. – Załatwmy, co trzeba, i wracajmy na emeryten party.
Wcisnął guzik windy. Ktoś musiał nie domknąć na górze drzwi dźwigu, bo nie zjeżdżał na parter. Poszli schodami. Byli na półpiętrze, kiedy z górnej kondygnacji dobiegł ich krzyk. Należał do kobiety. Był makabryczny, przechodził w płaczliwy skowyt. Spojrzeli po sobie, a następnie w prześwit między schodami.
– Lidia! – wrzasnęła Julia.
Na górze działo się coś złego. Biegli po kilka stopni naraz, ale gdy dotarli pod mieszkanie Lidii, nie zastali tam nikogo. Po chwili płacz się powtórzył. Dochodził z piętra wyżej.
W uchylonych drzwiach jednego z mieszkań Julia zobaczyła starszą kobietę. Siedziała na posadzce, skulona i wystraszona. Drobna, o gołębich włosach, w podomce i wsuwanych kapciach.
– Jezuuu… – zawyła na widok dwójki zdyszanych ludzi w eleganckich strojach. – Ratujcie ją…
Wyciągnęła rękę, jakby chciała złapać Julię za brzeg jej sukienki. Palce jednak tylko omsknęły się po zielonym płaszczu.
– Zajmij się nią. – Julia wyminęła starszą panią i pchnęła drzwi mieszkania.
Górny podszedł do kobiety i ukucnął obok.
– Proszę się uspokoić. To pani mieszkanie?
Kobieta pokręciła głową, po czym wskazała drzwi naprzeciwko.
– Zaprowadzę panią. – Pociągnął ją delikatnie, łapiąc pod łokieć, byle tylko ruszyła się z miejsca.
Wstawała z trudem, niemal nie odrywała wzroku od uchylonych drzwi.
– Co oni jej zrobili…
Górnemu wciąż szumiało w głowie po weselnej wódce, ale chcąc nie chcąc musiał wziąć kobietę na ręce. Wydawała się zbyt słaba, by iść o własnych siłach. Nie zdążył nacisnąć klamki mieszkania z tabliczką „D.A. Rylscy”, kiedy usłyszał za sobą głos Julii:
– Dzwoń po pogotowie – powiedziała, patrząc na bladą twarz starszej pani. – I po kryminalnych.
Karetka przyjechała pierwsza. Zastrzyk z hydroksyzyny zadziałał natychmiastowo. Górny odczekał jeszcze chwilę, aż kobieta pozwoli położyć się na wersalce i przykryć kocem, po czym wymknął się z małego saloniku. W przedpokoju natknął się na mężczyznę o posiwiałych skroniach. W rękach trzymał zdjęty z głowy, staromodny kapelusz.
– Pan Rylski? – spytał dla pewności.
Mężczyzna nerwowo spojrzał w prześwit salonu, gdzie widać było pomarańczowe kombinezony ratowników.
– Coś się stało mojej żonie?
– Atak paniki, ale najgorsze już minęło. Może pan wejść.
Górny przepuścił Rylskiego i zamknął za nim drzwi. Teraz najważniejsze było to, co działo się w mieszkaniu naprzeciwko.
Pchnął łokciem drzwi z numerem dziesięć. Przedpokój w kształcie litery L był klasyczny: szafka na buty, podłużny wieszak z płaszczami, lustro i mała komoda na drobiazgi. Urządzony skromnie, ale z gustem. Przez całą jego długość ciągnął się przekrzywiony chodnik w kwiatowy wzór.
– Julia? – zawołał Górny.
Wychyliła się zza drzwi na końcu mieszkania.
– Gdzie ciało?
– Nie ma – odpowiedziała krótko.
– Żarty sobie robisz? Kazałaś zawołać ekipę.
Otworzyła na oścież kuchnię.
– Chodź, zobacz. – Wskazała głową wnętrze.
Kuchnia urządzona była na biało, nie licząc drewnianego blatu roboczego i dwóch tapicerowanych na niebiesko taboretów. Na pierwszy rzut oka panował w niej porządek. Na suszarce stały talerze i kubki, pod kaloryferem w wielkiej bańce dochodziło wino własnej roboty. Obok niego stał zaklejony karton. Wszystko wyglądało niemal sterylnie, gdyby nie czerwień, którą zbryzgane były podłogowe płytki. Ta sama czerwień pokrywała brzeg zlewu i znajdującą się pod nim szafkę.
Górny oparł ręce na biodrach.
– Jeśli miałbym obstawiać…
– To nie jest rozlane wino, jeśli masz co do tego wątpliwości.
– Widzę przecież. Ktoś tu nieźle oberwał. Nawet szyba jest we krwi – powiedział Górny, odsuwając firankę.
Julia ukucnęła, podwijając poły płaszcza pod pośladki.
– Przyjrzyj się plamom na podłodze. Nawet gdyby to był nieszczęśliwy wypadek, kształt spadających kropel byłby zupełnie inny. Nie podłużny, a okrągły. Widzisz? Ta krew spadała pod kątem. Jest jeszcze coś. – Wskazała palcem na miejsce pod stołem, tuż obok niebieskiego taboretu.
– Włosy? – Górny zmrużył oczy.
– Ciemny blond. Są wszędzie.
– Jak na podłodze u fryzjera. – Rozejrzał się po płytkach.
– Fryzjerzy nie wyrywają ludziom włosów. Ktoś złapał ją za tył głowy i szarpnął z wielką siłą.
– Niezła jatka.
– Jatka w kuchni była tylko początkiem. Widziałeś poskręcany chodnik w przedpokoju? Wygląda, jakby kogoś po nim wleczono.
– Sugerujesz porwanie? Ktoś miałby uprowadzić dorosłą kobietę z jej własnego mieszkania?
– Na pewno nie wyszła stąd dobrowolnie. Gołym okiem widać, że to miejsce było polem bitwy.
– Zostawmy to technikom – zadecydował Górny. – Przyjrzą się śladom. Ty natomiast uspokój się, bo widzę, że zaczynasz panikować. Nie jesteśmy u twojej siostry, to nie jest jej mieszkanie, nie jej włosy ani krew, okej?
– Będzie okej, jeśli na własne oczy zobaczę, że Lidia jest cała i zdrowa. Na razie widzę rozbryzgi krwi w mieszkaniu, które od mieszkania mojej siostry dzieli zaledwie podłoga.
– Mam iść z tobą? – spytał, gdy Julia wyminęła go i stanęła przed drzwiami wejściowymi.
Pokręciła głową.
– Nie trzeba. Zostań tu i czekaj na chłopaków.
Zbiegła na trzecią kondygnację i stanęła przed mieszkaniem numer osiem. Energicznie wcisnęła przycisk dzwonka. Elektryczny świergot ptaka wypełnił wnętrze mieszkania, jednak nikt nie wszedł do przedpokoju.
Julia podniosła głowę. Nad wejściem w lewym rogu zobaczyła miniaturowe oko kamery. Zwisało smętnie na metalowym zawiasie, ewidentnie oderwane od zasilającego ją kabla.
– Lidia?! – Załomotała pięścią tuż pod wizjerem.
Za drzwiami wciąż nic się nie działo. Odruchowo złapała za klamkę. Nie musiała nią szarpać, mieszkanie było otwarte.
Powitała ją cisza. Znikąd nie dochodził ani odgłos włączonego telewizora, ani żaden inny dźwięk, który mógłby zdradzić, że poza nią jest tu ktoś jeszcze.
Zamknęła za sobą drzwi. Dopiero teraz zwróciła uwagę na liczbę zamków. Dwa nad klamką i dwa pod nią. Do tego łańcuszek i zaklejony wizjer. Jego funkcję pełnił przytwierdzony do ściany elektroniczny monitor od uszkodzonej kamery.
Weszła głębiej. Mieszkanie miało identyczny rozkład jak to piętro wyżej. Było za to lepiej umeblowane. Nie sposób było znaleźć tu wyposażenia z popularnych sieciówek ani masowo produkowanych grafik do wieszania na ścianach. Stylowe fotele i kanapa oraz szlachetne oleje tworzyły klimat dostatku. Było tak, jak mówiła Emilia. Lidia z racji bliskich relacji z ojcem nie martwiła się tym, by przeżyć od pierwszego do pierwszego.
Zajrzała do sypialni. W pokoju panował nieład, jaki zdarza się kobietom będącym w pośpiechu. Lidia, szykując się na ślub ojca, nie zdążyła zamknąć szafy ani pochować na miejsce porozrzucanej bielizny, która wystawała z rozbebeszonej szuflady w komodzie. Tuż obok niej leżały buty.
Julia nie mogła oprzeć się wrażeniu, że właśnie to obuwie widziała na nogach siostry w Pałacu Ślubów jeszcze kilka godzin temu. Beżowe skórzane czółenka na klockowatych obcasach, ostatnio bardzo modnych. Na takie buty zwraca się uwagę.
A więc była tu. Wróciła po tym, jak zaraz po uroczystości zadzwonił jej telefon. Przyszła załatwić jakąś ważną sprawę, a przy okazji zmienić pantofle na wygodniejsze. Po co męczyć się na obcasach cały wieczór? Chyba że Górny miał rację i wcale nie miała zamiaru wracać na wesele. Jeśli rzeczywiście tak było, jej burgundowa sukienka także powinna gdzieś tu być.
Julia zaczęła przesuwać wieszaki w szafie. Czarne, zielone i niebieskie sukienki oraz tuniki jeździły po drążku, jednak aksamitnej sukni nie było. Nie znalazła jej też na stercie ubrań przygotowanej do prasowania ani w sąsiednim salonie. Zajrzała do kuchni i łazienki, ale na darmo. Burgundowa sukienka zniknęła, podobnie jak jej właścicielka.
Wyjęła telefon i po raz kolejny tego dnia wywołała numer Lidii. Nadzieja na to, że kobieta w końcu odbierze, topniała. Mimo to nacisnęła zielony przycisk.
Stłumiony dźwięk dzwonka usłyszała od razu. Dochodził z któregoś z pomieszczeń. Nadstawiła uszu. Sygnał poprowadził ją na powrót do sypialni. Dobywał się z ciemnoniebieskiej torebki kopertówki wciśniętej pod fotel. Julia otworzyła ją i wyjęła smartfon. Na zablokowanym wyświetlaczu pulsował numer jej telefonu, a w górnym prawym rogu widać było liczbę nieodebranych połączeń.
Schowała komórkę Lidii do kieszeni swojego płaszcza i wyszła z mieszkania.
Na pytający wzrok Adama odpowiedziała kręceniem głowy.
– Wiem tylko, że wróciła do siebie i że jej mieszkanie przypomina twierdzę. A poza tym… – Julia rozłożyła bezradnie ręce. – Mam złe przeczucia, Górny. Coś się tu ewidentnie wydarzyło i polała się krew. Pytanie: czyja. Gdzie, do diabła, są technicy? Ile można jechać z Nowolipek?!
Odsunęła firankę i wyjrzała przez kuchenne okno umazane krwią.
– Musiałem sprostować zgłoszenie, że na miejscu są tylko ślady walki – wyjaśnił Górny. – Nie mamy ofiary z przestrzelonym czołem.
– I dlatego idą tu na piechotę?
– Uspokój się. – Górny położył dłonie na jej ramionach i zaczął rozmasowywać napięcie. – Lepiej?
– Ani trochę, płaszcz jest zbyt gruby. Co to jest? – spytała, widząc rozrzucone po stole koperty.
– Rachunki. Leżały na lodówce, wszystkie wystawione na nazwisko Aleksandry Majewskiej. Myślisz, że była singielką?
Julia przebiegła wzrokiem po zeszłorocznym rozliczeniu za prąd.
– Brak zaległości. Opłacała wszystko w terminie – stwierdziła, przyglądając się liczbom. – Czy była singielką? Na pewno nie mieszkała z żadnym mężczyzną.
– Mogła mieć kogoś na dochodne.
– W łazience brak drugiej szczoteczki do zębów. Gdyby miała kogoś na dochodne, ten ktoś chciałby sobie rano umyć zęby. Łazienka mówi o człowieku wszystko.
– O ile pamiętam, w twojej łazience moja szczoteczka nie stoi.
Julia odłożyła kopertę na jej pierwotne miejsce na lodówce.
– Bo mam dziecko, Górny. A przy dzieciach każdą dodatkową szczoteczkę czy golarkę trzeba dokładnie przemyśleć. Majewska, mówisz? Przydałby się jakiś dokument ze zdjęciem.
Wyszła z kuchni i zniknęła za drzwiami łazienki. Wróciła po chwili, naciągając na dłonie jednorazowe rękawiczki.
– Są od farby do włosów, ale tylko takie znalazłam. Pogrzebię trochę w jej rzeczach.
– Ja zajrzę naprzeciwko. Pani Rylska powinna już dojść do siebie. Może widziała, co tu się stało. W tej chwili to nasz jedyny świadek.
Górny zrobił krok w kierunku drzwi, ale ręka w lateksowej rękawiczce go zatrzymała.
– Nie dziś. Najwcześniej jutro.
– Nie jestem na bani, jeśli o to ci chodzi.
– Po pierwsze: jesteś, więc nie możesz nikogo przesłuchiwać. Po drugie: cokolwiek powie dziś Rylska, nie będzie to miało wiele wspólnego z prawdą. Jej mózg przechodzi teraz etap szoku. Jeśli zapytasz ją, co widziała, zacznie koloryzować i wyolbrzymiać. Nie potrzebujemy takich zeznań. Damy jej czas, by ochłonęła i zaczęła myśleć racjonalnie. Jest jeszcze jeden szkopuł. – Julia założyła ręce na piersiach. – Może się okazać, że góra wcale nie przydzieli ci tej sprawy do poprowadzenia.
– Fakt. Do zbrodni nie doszło.
– Zbrodnią śmierdzi tu akurat na kilometr. Ten, kto tak pięknie pomalował tę kuchnię na czerwono, nie wywlókł Majewskiej z mieszkania, żeby bawić się z nią w konwenanse przy kawie. Jest bezwzględny i tak też ją na sam koniec potraktuje. Pytanie tylko, kiedy i gdzie porzuci ciało. Ale, jak sam przytomnie zauważyłeś, na razie mamy tylko ślady pobicia. Dlatego wlepią tę sprawę byle komu. Już po tym, jak się tu śpieszą, widać, jak bardzo się nią przejęli.
Zza drzwi prowadzących do małej sypialni dobiegł cichy szmer podobny do stukania. Julia obróciła się w stronę dźwięku.
– Słyszałeś?
Górny kopnął lekko drzwi. W blaszanej klatce stojącej na parapecie za grubą zasłoną kręcił się rudy chomik. Kołowrotek wirował pod jego łapkami w takim tempie, jakby był podłączony do prądu. Na widok Julii i Adama zwierzę zatrzymało się w miejscu i spojrzało na nich koralikowymi oczami.
Górny podszedł do klatki i pstryknął paznokciami w pręty.
– Siema, tłuściochu. Wygląda na to, że ktoś załatwił twoją panią. Gdybyś umiał gadać, powiedziałbyś nam, kto był taki niedobry. Co, przyjacielu?
– Nie strasz zwierzaka, niech się bawi.
Jakby na potwierdzenie tych słów, chomik znów zakręcił swoim kołowrotkiem z szybkością światła.
Julia podeszła do niewysokiego regału przeciętego podłużnym lustrem i zaczęła otwierać dolne szuflady. Ułożona równo pościel i bielizna nie nosiły śladu, by ktoś w nich szperał. Na dnie znalazła kopertę z pieniędzmi. Przeliczyła banknoty. Tysiąc trzysta złotych nie było może szokującą kwotą, ale gdyby chodziło o włamanie z zamiarem kradzieży, pieniądze na pewno by stąd zniknęły.
Kolejna szuflada przeznaczona była na sportowe akcesoria. Obok kilku sportowych staników i wygodnych legginsów znalazła zwiniętą w rulon matę i drewniany klocek do jogi.
Otwierała następną szufladę, kiedy zadzwonił jej telefon. Spojrzała na wyświetlacz.
– Ojciec – mruknęła. – Przyszedł czas na wymyślenie zgrabnej historyjki. Nie musi wiedzieć wszystkiego. Przynajmniej na razie.
Gładko przeszło jej przez gardło, że sytuacja jest pod kontrolą i Edmund może wrócić do weselnej sielanki.
– Uwierzył? – spytał Górny, gdy się rozłączyła.
– Powiedzmy, że do końca dnia będzie miał spokój. Prawdę usłyszy dopiero po tym, jak pożegna swoich gości.
Wysypała na dywan zawartość kolejnej szuflady. Pod stertą nazbieranych broszur i ulotek, jakie wrzucają listonosze do skrzynek pocztowych, znalazła kilka zdjęć. Były to grupowe fotografie, z dziećmi siedzącymi na krzesłach lub stojącymi wokół niewysokiej dwudziestokilkulatki o uśmiechniętej twarzy. Na dole każdej fotografii widniała data wskazująca na rok, w którym je zrobiono.
– To ona, Aleksandra Majewska – powiedziała Julia, gdy Górny stanął jej za plecami. – Wygląda na to, że pracuje w jakimś przedszkolu.
Wziął jedno ze zdjęć do ręki i przyjrzał się kobiecie.
– Ładna babka. Wiemy już przynajmniej, jak wygląda i kim jest.
Poza zdjęciami znaleźli coś jeszcze. W małej szkatułce schowanej na dnie szuflady poza kilkoma parami drogich kolczyków połyskiwała złota obrączka. Nie wyglądała na rodzinną pamiątkę po babci. Nie sposób było doszukać się na niej zarysowań, jakie pojawiają się przy wieloletnim noszeniu. Od wewnątrz miała wygrawerowaną datę: 20.06.2015.
– Myliłam się – przyznała Julia. – Pan Majewski jednak istnieje. Albo istniał – poprawiła się.
Oderwali się od szkatułki i zdjęć, słysząc dobiegające z klatki schodowej dudnienie ciężkich butów. Po chwili do tego hałasu dołączyły dwa męskie głosy. Kiedy do mieszkania weszli technicy, Julia spojrzała na zegarek.
– Godzina dwadzieścia – parsknęła. – Jak Boga kocham…
Julia zeskoczyła z drabiny i zanurzyła wałek malarski w czarnej tablicowej farbie.
– Człowiek to nie szpilka – powiedziała, poprawiając na głowie zrobioną z gazety czapkę.
Oparła trzonek wałka o tackę i wlała do niej ostatnią partię tablicówki. Gdyby wiedziała, że ściana będzie chłonąć tyle farby, kupiłaby przynajmniej litr więcej.
Pomysł z malowaniem zrodził się w jej głowie, gdy zaczęła czyścić ścianę z zapisków na temat śmierci Leona Rawskiego. Usunięcie śladów po ciemnym flamastrze szybko okazało się niewykonalne. Mogła więc albo odmalować mieszkanie i kupić przenośny flipchart, o który potykałaby się na każdym kroku, albo znów skorzystać ze ściany, z tym że w dużo bardziej praktyczny sposób. Wybrała czarną ścieralną tablicówkę.
– To nie może być przypadek, że dwie osoby znikają w tym samym czasie – zamruczała, wspinając się ponownie po szczeblach drabiny.
– Niczego takiego nie powiedziałem. – Adam Górny podszedł do okna i uchylił je, żeby wpuścić do pokoju podmuch świeżego powietrza.
– Mówię do siebie. Na głos lepiej mi się myśli.
– W oparach farby? Nie miałaś kiedy zabrać się do tej roboty, tylko akurat teraz, w środku nocy? Normalni ludzie śpią o tej porze.
Nasączony farbą wałek przesunął się równo po ścianie, pozostawiając po sobie kolejny czarny pasek.
– Normalnym ludziom nie znikają siostry podczas rodzinnych uroczystości – zauważyła. – Cały czas zastanawiam się, co łączy Lidię z tą kobietą z czwartego piętra i kim ona jest, ta Majewska.
– Zrobiliśmy z Szymańskim wstępny rekonesans. Bardzo wstępny, zaznaczam.
Julia machnęła ręką z wałkiem.
– Mów.
– Majewska ma dwadzieścia siedem lat. Pochodzi z Płocka. Jej rodzina nadal tam mieszka.
– Ktoś już ich powiadomił o zaginięciu?
– Na razie Majewska nie zaginęła. Trzymajmy się faktów. Mamy przypuszczalne pobicie, i to wszystko. Nie widzę powodu, żeby stawiać na nogi jej bliskich.
Julia obróciła się na drabinie.
– Przypuszczalne pobicie? To jakiś żart?
– Ani trochę. Sprawa tak właśnie została zaklasyfikowana.
– Wiedziałam… Protokolik, pieczątka i do szuflady!
– Od zajścia minęło zaledwie kilka godzin.
– Wiesz, co można zrobić z człowiekiem przez kilka godzin? Z ciałem kobiety?
Docisnęła wałek do ściany, tak że niemal wygięła jego plastikowy uchwyt.
– Dowiedziałeś się czegoś o jej mężu?
– O byłym mężu – poprawił ją Górny. – Jacek Majewski. Rozeszła się z nim rok po ślubie. To zaskakujące, że taka młoda kobieta jest już po rozwodzie.
– Zaskakujące to było sto lat temu. Dawno minęły czasy, w których kobiety trzymały się byle kogo, aby tylko nosić obrączkę na palcu.
– Odezwała się feministka. Może to mąż ją wystawił, tego nie wiesz.
– Wiem za to, co mówią policyjne statystyki. Gdy nagle znika żona, to zwykle za tym zniknięciem stoi jej mąż. Nieważne, czy były, czy obecny. Ale zawsze mocno skrzywdzony. Biedaczek – dodała Julia.
– Nie znasz gościa, a już wydałaś wyrok?
– Nie mówię konkretnie o Majewskim. Mówię generalnie, o męskiej psyche. Traktujecie nas jak inwentarz, który staje się waszą własnością, gdy podpisujemy ślubny kwit. Kiedy inwentarz próbuje się buntować i kładzie na stół pozew rozwodowy, przestaje być wesoło, a zaczyna być groźnie. Dlatego musimy się dowiedzieć, kto wniósł sprawę o rozwód. On czy ona. To wiele wyjaśni.
Julia, odwrócona plecami do pokoju, nie widziała, jak Górny staje tuż pod drabiną.
– Muszę cię o coś zapytać. – Jego głos spoważniał. – Ile tak naprawdę wiesz o swojej siostrze?
Oderwała wałek od ściany. Pośliniła palec i niespiesznie zmazała nim niewielką plamę, która chwilę temu odbiła się na suficie od zbyt gwałtownego ruchu ręki.
Wiedziała, że prędzej czy później to pytanie będzie musiało paść. Górny nie był przecież ani głupi, ani naiwny. Spośród wielu scenariuszy dotyczących sprawy zniknięcia obu kobiet wybrał ten, którego obawiała się najbardziej.
– Niczego nie można wykluczyć, Julia – powiedział wprost. – Mamy dwa puste mieszkania, dwie zaginione kobiety, dziwne zachowanie Lidii i… dużo krwi. Podobnie jak ty chciałbym wierzyć, że twoja siostra nie miała nic wspólnego z tym, co się stało z Majewską, ale chyba rozumiesz…
Rozumiała. Nie miała nic na jej obronę. Musiałaby być pozbawiona wyobraźni, stawiając ją poza podejrzeniami. Lęk, który widziała w jej oczach, mógł być zwykłą grą. Ojciec przecież nawet nie zająknął się o tym, że kobieta ma jakieś problemy. Nie wiedział o nich, chociaż byli ze sobą tak blisko, czy może nigdy nie istniały? Jej nagłe zniknięcie mogło być świetnie skrojoną taktyką. Sama przyznała, że na ślub czekała tylko ze względu na spotkanie z Julią. Czy to był jej kolejny chwyt, żeby zapewnić sobie alibi? Potem ulotniła się pod pretekstem jakiejś podejrzanej sytuacji. Równie dobrze mogła być ofiarą, co przyczyną wydarzenia na Wilanowskiej w mieszkaniu numer dziesięć.
– Możesz zejść z tej drabiny? – Górny musnął nogawkę jej spodni od dresu.
Zeszła na sztywnych nogach. Ściągnęła z głowy papierowy kapelusz i rzuciła go z rezygnacją w kąt.
– Nic o niej nie wiem – odpowiedziała zgodnie z prawdą. – Nie wiem, kim jest Lidia.
Górny objął ją ramieniem i mocno przycisnął do siebie.
– Znajdziemy je obie – zapewnił, robiąc unik przed wałkiem, który Julia wciąż trzymała w dłoni. – To wszystko na pewno da się jakoś logicznie wyjaśnić.
Zegarek na jego ręce cichym piknięciem dał znać, że wybiła jedenasta.
– Zbieram się. Muszę jeszcze zajrzeć na Nowolipki. Szymański pewnie klnie, że zostawiłem go z robotą w sobotni wieczór. Miał umówioną pannę, a siedzi i obdzwania szpitale i schroniska dla bezdomnych.
– Mówiłeś, że sprawa leży.
– Powiedzmy, że wykonujemy z Szymańskim nieoficjalne czynności śledcze.
– Ty naprawdę wierzysz, że Majewska wciąż żyje.
– To, w co wierzę, nie ma żadnego znaczenia. Szansa na to, że ktoś ją załatwił, jest taka sama jak to, że doszło do zwykłego wypadku i trafiła na oddział lub do jakiegoś przytułku. O ile nie błąka się gdzieś po ulicach.
Szpital? Przytułek? Miała na końcu języka, że Aleksandra nie wyszła przecież z mieszkania sama. Jak zatem miałaby błąkać się po mieście? Na to, że odnajdzie się w schronisku, Julia tym bardziej nie liczyła.
Patrzyła jednak bez słowa, jak Górny sięga po płaszcz i narzuca go na swój odświętny garnitur. Wciąż miał go na sobie, odkąd wyszedł rano z domu na ślub Emilii i Edmunda. Nadstawiła policzek do pożegnalnego pocałunku, po czym zaryglowała za nim drzwi. Wróciła do pokoju i przyjrzała się czarnej ścianie. Mimo że pokryła ją już dwiema warstwami farby, ponownie złapała za wałek. Dopiero po nałożeniu trzeciej uznała, że ściana jest gotowa.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
moje serce (hiszp.) [wszystkie przypisy pochodzą od redakcji]. [wróć]
Według legendy o wiecznej miłości pochodzącej z rejonu Garajonay na La Gomerze. [wróć]
Mamo? Zaczynamy, już czas (hiszp.). [wróć]
Już czas, mamo (hiszp.). [wróć]
Drewniany instrument muzyczny z Wysp Kanaryjskich, służący do wykonywania tradycyjnej muzyki. Używany głównie na wyspach La Gomera i El Hierro. [wróć]