Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Krystian
Należałem do Klubu Speed-Kop Motocross, który w czasach licealnych założyłem z kumplami. Nasze motto brzmiało: „Honorem jest mieć kozła na plecach i mocne kopyto!”. I tak żyliśmy, chcąc pokazać dzieciakom, czym jest prawdziwa adrenalina. Miałem swoich przyjaciół, miałem klub, a gdy na mojej drodze pojawiła się dziewczyna taka jak Esterka, w jednej chwili zdałem sobie sprawę, że nie mogę walczyć z losem. Nie była po prostu piękna, była… zakazana. Chciałem jej, ale ona ciągle mi umykała…
Estera
Usterka. Po czasach nastoletnich, gdy mnie tak przezywano, w końcu się ogarnęłam. Ja i moje koleżanki nie zawsze byłyśmy święte, a srogie lekcje z przeszłości pamiętam do dziś. Teraz pracowałam w banku, nosiłam grzeczne kostiumy i nie farbowałam włosów na niebiesko. Ale pewnego dnia życie wrzuciło mnie na diabelski młyn za sprawą brodatego faceta z kozłem na plecach. Szaleństwo! Jego oczy kusiły mnie tak bardzo, że miałam ochotę znów stać się buntowniczką. Świetnie tańczył, świetnie całował i jeździł na motorze. Ale czy ja pasowałam do jego życia?
W końcu stanęłam przed nim. Musiałam spojrzeć w górę, ze wzrostem stu siedemdziesięciu centymetrów tylko tak mogłam popatrzeć mu w oczy. Były brązowe, nie, czarne. Ciemne i kuszące. Zastanawiałam się, po co to zrobiłam, dziewczyny śpiewały i krzyczały na parkiecie, powinnam do nich dołączyć. Zamiast tego zostałam z tym przystojniakiem, próbując wymyślić jakąś konkretną odpowiedź na jego pytanie.
Ewelina Maria Mantycka – pochodzi z malowniczej wsi Gościeradów na Lubelszczyźnie. Ukończyła Informacje Naukową i Bibliotekoznawstwo na UMCS-ie tylko po to, aby zawsze być blisko swojej pasji – książek. Kolekcjonuje je nałogowo. Często buszuje po starych bazarach, antykwariatach i bibliotekach, a swoją zdobycz upycha na półkach i pod łóżkiem. Jest fanką anime, j-popu i k-popu, fantasy, a także dobrego romansu historycznego. Od zawsze uważa, że życie jest krótkie, a do spełnienia marzeń trzeba uparcie dążyć. Pierwszą odpowiedź z wydawnictwa otrzymała rok po śmierci brata. Z myślą o nim spełniła swoje życiowe marzenie o publikowaniu. Ma w głowie wiele historii i nie może się doczekać, aby podzielić się każdą z nich z czytelnikami. Zadebiutowała książką „Słoneczniki po burzy”, która rozpoczęła serię Saga Rodziny z Ogrodowej (2019).
„Kazik” rozpoczyna nowy cykl powieściowy pt. Speed-Kop Motocross Klub.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 333
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Estera
Byłam zmęczona, ziewnęłam już czwarty raz i położyłam się na starej wersalce w swoim wynajętym pokoju na LSM. Marzyłam o drzemce. Boże, spraw, aby sen nadszedł szybko. Martwiłam się, coraz bardziej opuszczały mnie siły życiowe. Byłam jak wyssana z energii po ośmiu godzinach pracy za biurkiem. Zamknęłam powieki, rozkoszując się ciszą. Mój współlokator Władi – Piotrek Stańko – był na uczelni, wykładał tam matematykę teoretyczną. Nie cierpiałam jego żartobliwego zawodzenia, gdy wesoły jak szczypiorek na wiosnę rozsiewał wokół siebie endorfiny, a ja po ośmiu godzinach przyjmowania klientów i tłumaczenia różnicy między RSO i CUI miałam dość cyfr przelatujących mi przed oczami.
Moja mama nadal nie może uwierzyć, że pracuję w banku jako referent. Nadal wypomina mi, że dwa razy podchodziłam do matury z matematyki. Prawda jest taka, że nasze życie przed dorosłością to tylko ciągłe mrzonki o tym, jaka wspaniała przyszłość nas czeka – weryfikacja kilka lat później jest okrutna. Mój mózg wciąż nie może pojąć tego, jak bardzo się zmieniłam od momentu opuszczenia technikum fryzjerskiego w słynnej „trójce” do czasu zostania laską z plakietką „Estera Majkowska – referent” na piersi.
Żadna z moich najlepszych przyjaciółek z technikum nie poszła drogą, którą sobie wymarzyłyśmy tamtego pamiętnego lata nad Jeziorem Białym, kiedy jeszcze byłyśmy koleżankami z klasy i spędzałyśmy wakacje razem. Wspominam to dziś z uśmiechem: spanie pod namiotem, pływanie w mętnej wodzie, dużo taniego szampana z Biedronki i my cztery, obiecujące sobie, że nigdy się nie rozstaniemy i będziemy zawsze do siebie dzwonić i pisać. A jednak niektóre z nas po prostu o tym zapomniały. Żyłyśmy obok siebie, ale każda z nas oglądała już tylko stare fotki w albumach, aby powspominać tamte chwile. I od czasu do czasu pisała życzenia urodzinowe na Facebooku.
Jest jeden wyjątek od tej reguły dotyczącej przyjaciół, którzy nas zapominają po opuszczeniu szkolnych ławek – Sylwek, właściwie to Sylwia Tarasik. Ale Sylwek zawsze była rodzinna, dlatego że była jedną częścią z całości – bliźniaczką. I kiedy jej siostra Sara Tarasik była wielką panią pedagog, to nasza cząstka tylko kelnerką w McDonaldzie. Była jeszcze Monia, która opuściła Wydział Historii KUL-u, jak tylko się dowiedziała, że będzie miała więcej zajęć etycznych i religijnych niż wykładów o wielkich bitwach. Dziś pracuje w UK na taśmie produkcyjnej w firmie odzieżowej.
Jest też Jagodzianka. Słodka Jagoda Sęka i Sylwek były nierozłączne w szkole, ale gdy Jagoda startowała po szkole na Wydział Historyczny z Monią, a nie z Sylwkiem na Wydział Sztuk Pięknych, przyjaciółki się pokłóciły. Po rezygnacji Moni także Jagoda zniechęciła się do studiów. Jej mamusia wpłynęła jednak na córkę, dziewczyna skończyła zaocznie reklamę w prestiżowej prywatnej szkole i pracuje w jednej z większych korporacji w Lublinie. I wychodzi za mąż. Dokładnie za trzy dni za chłopaka poznanego w pracy. Nie słyszałam całej tej historii, a przynajmniej nie byłam na tyle skupiona, gdy Sylwek mi o niej opowiadała. Jej wybranek to Wojtek Tarnowski. Wiem, bo takie nazwisko znajdowało się na zaproszeniu, które dostałam pocztą. Jagoda nawet się nie pofatygowała, aby mnie odnaleźć i zaprosić, wysłała zaproszenie do mojej matki.
Oto przyjaźń ze szkolnych lat. Nie przetrwała czasu rozłąki. Ja swoje pięć lat spędziłam na zaocznych studiach z bankowości na UMCS w Lublinie. Na Sylwka trafiłam w McDonaldzie. Odpowiadałam na jej szybkie pytania o to, co porabiam, jak mi leci, i mówiłam, że mieszkam na stancji, bo mam dość zrzędliwej matki. Znów byłyśmy przyjaciółkami. Jakby nic nie zmieniło się od czasu technikum. I to jest prawdziwa przyjaźń – bez wypominania nieobecności w swoim życiu.
Natarczywy dzwonek wbijał się w mój mózg. Marzyłam, aby był to tylko figiel mojego stanu REM, gdy dźwięk zmieniał się w przerywany sygnał marszu Pendereckiego. Wiedziałam, że to właśnie ona. Mój koszmar w cukierkowym wydaniu. Ściągnęłam się z łóżka, poczłapałam do drzwi, bez spoglądania w wizjer odbezpieczyłam zamki i wróciłam do swojego pokoju z całym tym kokonem koców narzuconych na plecy.
Usłyszałam z korytarza jej podniecony głos:
– No, cześć! Śpisz? Myślałam już, że cię nie ma… Czekam i czekam pod drzwiami. Gdzie moje ciacho dnia? Wła-Władimir Wspa-Wspaniały!
Oto wrzód na tyłku, moja najlepsza przyjaciółka, spowiednik i mały diabełek zachęcający mnie do złego. Ludzie nie przechodzili obojętnie obok Sylwka, nie dość, że była gadatliwa, to jeszcze specyficzna. Jej czupryna była jarząco różowo… pastelowa, przypominała mieszankę lodów pistacjowych i gumy balonowej. Przynajmniej przyjaciółka nie nosiła już dredów. Przy jej małym wzroście i dziecięcej twarzy w kształcie serca z dużymi brązowymi oczami to było zbyt obciążające. W technikum wołaliśmy na nią Elf.
Zawsze kombinowałyśmy z fryzurami i kolorami na głowie – od czerwieni, zieleni po błękit. Nosiłam boba, pazia i nawet doczepki w zwariowanych latach nastolatki. A dzisiaj to schludny kok, ciasno spięty na karku z czarnych loków, które już od dawna są tylko co jakiś czas farbowane na kolor bardzo zbliżony do naturalnego. Kiedy zaczynałam staż w banku, musiałam również wyjąć kolczyk z nosa i tunele. I być grzeczna, jak mawiała moja mama. Teraz płaciłam za swoją ugrzecznioną formę bólem głowy i nadciśnieniem.
– Co jest, Esterka? – spytała od drzwi Sylwek.
– Nic – burknęłam.
– Widzę… Skarbie, masz depresję? PMS? Ospę?
Bardzo się starałam, aby nie zrobić głupiej miny mówiącej, że mnie to nie bawi. Poczułam, jak Sylwek usiadła na moim łóżku.
– Nic. Jestem tylko zmęczona.
– Proszę, nie mów, że nie idziesz na wieczór panieński Jagody.
Nie odpowiedziałam. To właśnie przemknęło mi przez myśl.
– I tak nikogo nie będziemy tam znały. Zresztą sama się na niego wprosiłaś – przypomniałam jej.
– Fakt, ale to w klubie Fashion, a ja zawsze chciałam tam pójść. Dziś mamy dwie darmowe wejściówki. I darmowy barek.
Moja przyjaciółka nie opuściłaby imprezy w jednym z najmodniejszych lokali w mieście. Nie zniechęcił jej nawet fakt, że panna młoda i pan młody robili tę imprezę wspólnie, co dla Sylwka było po prostu łamaniem boskich przykazań. Wieczór kawalerski i panieński w tym samym miejscu! Jednak darmowa wejściówka do Fashion wygrywała z jej sumieniem.
– Estka, może pobiegnę do apteki i kupię ci coś?
Jej bardzo zmartwiony głos zmusił mnie, abym podniosła głowę spod kołdry i zerknęła na nią. Zawsze nie wiem, co powiedzieć w pięć sekund po jej ujrzeniu. Bum! Przyglądam się jej cudacznej fryzurze na głowie, skrzyżowaniu dziewiczego kłosa i huraganu, potem jest kombinezon – jeśli to jest kombinezon – wściekle czerwony w wielkie białe stokrotki, przepasany złotym paskiem, oczy pomalowane żółtym cieniem i niebieskim tuszem. Usta… cóż, może o ustach nie trzeba wiele mówić, jeśli ta śliwka i malina nie są tak soczyste i wypadają blado w porównaniu z odcieniem kombinezonu.
– Nie, dzięki. Poleżę chwilkę… Mamy czas.
Zerknęłam na zegarek. Było dopiero po piątej, a impreza zaczynała się o siódmej.
– Tak. Skarbie, zrobić ci kawę?
– Zrób dwie – zgodziłam się. – I może znajdziesz w szufladzie obok kuchenki polopirynę. Wezmę jedną.
– Głowa również cię boli?
Pokiwałam głową. Sylwek wstała i posłała mi smutny uśmiech.
– Biedactwo. Ta praca sprawia, że opuszcza cię energia życiowa.
– To nie ona to sprawia.
Sylwek zostawiła mnie w pokoju. Wróciłam do bezczynnego leżenia i ignorowania bólu.
Lubiłam swoją pracę, na stażu bardzo się starałam, aby w niej zostać i być zauważoną. Wszystko było w porządku do września, kiedy to przyjęto Kamilka Wichrzyckiego – bratanka dyrektora naszego banku. I teraz Kamilek rządził się niczym sam pan prezes, a my, referenci z niższych oddziałów, służyliśmy mu jako pachołki. Dzisiaj Kamilek kazał mi dwa razy wprowadzać dane do sytemu bankowego, a potem to ja dostałam upomnienie od swojej przełożonej za bałagan, jaki wprowadziłam. Kamil nie przyznał się, że to on mi polecił to zrobić, a ja kolejny raz uzmysłowiłam sobie, jak mnie w to wrolował.
Naiwna Usterka z trzeciego stanowiska nawaliła!
I to nie pierwszy raz. Od dwóch miesięcy moje życie w pracy przypominało piekło i mogłam się tylko pocieszać, że pięciu innych pracowników z dolnej kadry przeżywało to samo.
– Kawa zaraz będzie – powiedziała Sylwia, przynosząc mi tabletki i wodę mineralną.
– Dzięki.
– Ciężki dzień? – spytała zmartwiona.
Przytaknęłam, połykając polopirynę i popijając wodą, nim znów padłam na łóżko.
– Jeden z tych, o których chcę zapomnieć.
– Ha, nawet nie wiesz, ile ja takich mam.
Jęknęłam. Sylwek przysiadła w fotelu obok toaletki, gdzie codziennie rano nadaję swojej twarzy profesjonalny wygląd.
– Kamilek?
– Mhm – wymruczałam, zasłaniając twarz łokciem. – Wsadził mnie na minę. A ja tłumaczyłam się u przełożonej kadr.
– A mówiąc serio, dlaczego nie oskarżycie go o mobbing?
– Bo trudno to udowodnić. I jeśli dyrektor miałby zwolnić nas pięcioro, to tak uczyni, a jego zostawi – wysapałam.
Sylwek parsknęła i przewróciła oczami.
– Jak uważasz. Trzeba go porządnie nastraszyć.
– Naślę na niego ciebie.
– Och! Chciałabym go spotkać. Niech tylko wpadnie w moje ręce.
– Zabiorę cię na Bal Bankowca w grudniu, to go poznasz.
– Oczywiście, zabiorę sekator i kabel od żelazka.
Zerknęłam na nią niepewna tego pomysłu, ale oglądała moją sukienkę zawieszoną na szafie. Kupiłam ją w jednym z ciucholandów na osiedlu. Gdy zauważyłam ją przecenioną w oknie wyprzedażowym za niecałe pięćdziesiąt złotych, zakochałam się. I nigdy jej nie założyłam. Nie wiem, czy się na to odważę dzisiaj. Była czarna, cekinowa, krótka, z długimi rękawami. Neonowe paznokcie przejechały powoli po jej dolnym ściegu i zatrzymały się na klapach czarnej marynarki, którą do niej dobrałam.
– Nie chcę wiedzieć, po co ci kabel od żelazka, Syli.
Zaśmiała się w głos, wezwana przez gwizdek czajnika w kuchni. W międzyczasie zerknęłam na telefon. Dzwoniła moja mama. Oczywiście, że dzwoniła. Jestem jedynaczką i jej życiowym powołaniem było wychowanie mnie na grzeczną, uczynną dziewczynkę, co nie zawsze się jej udawało. A teraz, gdy się wyprowadziłam, a ona nadal mieszkała z dziadkami na Stasinie, byłam tą, która ją zostawiła. Cóż, odcięcie pępowiny było bolesne tylko dla jednej ze stron. Przynajmniej mój dziadek mnie w tym wspierał.
– Z cukrem? – zawołała z kuchni Sylwek.
– Dwie łyżeczki!
Mama pytała, czy zamierzam się pojawić w domu w weekend, ponieważ jutro jest rocznica śmierci mojego ojca. Umarł w wypadku samochodowym, gdy miałam sześć lat i tak naprawdę byłam zbyt mała, aby to zrozumieć. Dziadek i babcia Marylka mi go zastępowali.
Sylwek przyniosła dwa kubki z Ikei z parującym napojem. Przyjęłam jeden z wdzięcznością, odkładając telefon.
– Dziękuję, liczę, że postawi mnie na nogi.
– Kawa czy impreza? – zapytała rozbawiona, wracając na miejsce przy toaletce.
– Kawa. Na imprezę nie mam ochoty pójść.
– Wiesz, co mówią: jak nie masz ochoty na zabawę, to potem świetnie się bawisz.
Nie zaprzeczyłam. Piłam powoli kawę, a moja komórka zagrała I Refuse Five Finger Death Punch. Melodia ucichła, jak moje myśli i poczucie winy.
– Mama? – Sylwek rzuciła jakby mimochodem.
– Tak. Jutro rocznica śmierci taty i ona zawsze mówi mi, że powinnam o tym pamiętać.
– Dlaczego twoja mama nie znalazła sobie kogoś po jego śmierci?
Wzruszyłam ramionami.
– Musiałaby wyjść do ludzi i się z nimi spotykać. A ona mieszka u dziadków, pięć domów od nich jest sklep, w którym sprzedaje. Oprócz wizyt w kościele i na cmentarzu jej życie nie jest rozrywkowe.
Dostrzegłam zaniepokojone spojrzenie przyjaciółki.
– A myślałam, że to moi starzy są dziwni.
– Twoi? – Kręciłam przecząco głową. – Moja mama wygrywa we wszystkich rankingach. Prosiłam, aby przyjechała do Lublina, to pójdziemy na Ruską i sobie coś kupi. Wiesz, co mi powiedziała?
– Co?
– Żebym pojechała i wysłała jej zdjęcia, a ona mi powie, co chce.
– Shopping online. Może jest nowoczesna?
– Zapewniam cię, że to nie to.
Nie chodziło o to, że nie dogadywałam się z własną matką. Musiałam. Byłam jej jedynym dzieckiem. Bardziej martwiło mnie to, że nie miała własnego życia i popadała w rutynę. Nawet babcia Marylka udzielała się aktywnie w kółkach gminnych i Senior Plus. I uwielbiała chodzić na zumbę, aerobik czy nordic walking. Moja matka nigdy nie dała się na to namówić. Obie byłyśmy uparte. Gdy ludzie zmuszali nas do czegoś wbrew nam, potrafiłyśmy być wredne. Najczęściej byłyśmy takie wobec siebie. I wiem, że to moja wina, nie umiem łatwo ustąpić.
– Co założysz do tej sukienki? – zapytała przyjaciółka.
– Hm… – Zapatrzyłam się w kawę. – Majtki.
– Świetnie! – zaśmiała się. – Chodziło mi o dodatki. Jakie buty?
– Jeeezu, Sylwek, nie jestem znawcą mody. Ale chyba pójdę w spodniach, będzie mi wygodniej.
– Co?! Oszalałaś? Kiecka jest świetna.
– Ale ja nie lubię sukienek!
– Przestań – parsknęła, wstając. Przechadzała się po pokoju i zajrzała do pudełka z butami. – Na pewno masz jedne z tych czarnych szpilek w bankowym stylu.
W jej głosie usłyszałam nutę sarkazmu.
– Co jest nie tak z moim bankowym stylem?
– Nic – skłamała, podnosząc czarne czółenka, niebotycznie wysokie.
– Słabo umiem w nich chodzić.
– Będziemy tańczyć. Masz jakieś kolczyki?
– W szkatułce. – Wskazałam na toaletkę. – Szukaj.
Skrzywiła się, nawet tam nie zerknąwszy, podczas gdy ja z nabożnością chłonęłam aromat kawy.
– A oprócz tych wszystkich grzecznych i ułożonych pereł?
– Lubię perły! – wykrzyczałam obrażona.
– Tak. I garnitury, i te wszystkie sztywne ciuchy. Okay, do pracy możesz się tak ubierać, ale idziemy na imprezę i na pewno nie pozwolę ci, żebyś odstraszała wszystkie te ciastka, które mam zamiar tam polizać i schrupać, bo ty będziesz mniszką.
– Sylwek! – Zachłysnęłam się kawą. – Nie mam zamiaru nikogo napastować, a tym bardziej lizać.
Przyjaciółka uniosła brew, wyjmując wielkie koła, które dostałam na gwiazdkę od koleżanek z roku.
– Nie lubię ich. Są wulgarne.
– I o to chodzi!
– Ale… Ale…
– Wstawaj, sztywniaro. Przyniosłam lokówkę i cię umaluję. Będziesz dziś Esterą Wielką.
– Że grubą?
– Głupia! Chcę, żeby Jagoda zobaczyła, że nawet bez niej możemy się świetnie bawić. Zapomniała nas zaprosić na wieczór panieński? Spoko, ma inne towarzystwo – mówiła szybko, zdradzając swoją złość. – Wyższe progi. Jej matka zawsze nas uważała za nieodpowiednie osoby dla Jagódki. Wykolczykowane, z nizin społecznych. I teraz Jagódka wychodzi za mąż za jakiegoś sztywniaka, a my i tak będziemy się świetnie bawić. Bez niej.
– Powiem jej, co myślisz o jej sztywnym narzeczonym – odparłam rozbawiona, wykopując się z łóżka. Na szczęście ból głowy minął.
– Mów. Nie widziałam go, ale niewątpliwie Wioletka już go prześwietliła i jest godzien być panem młodym dla Jagody.
– Skąd wiesz, że nie wybrała go sama?
Nasz wzrok spotkał się w lustrze, gdy obie stanęłyśmy przed szafą.
– Bo zawsze to mama kazała jej zrywać z tymi najfajniejszymi chłopakami, którzy za nią latali. Co jak co, urody Bóg jej nie poskąpił. I jeszcze nigdy sama nie zerwała z chłopakiem, tylko my to robiłyśmy za nią.
– Sądzisz, że wychodzi za niego, bo nie potrafiła mu odmówić?
Sylwek wzruszyła ramionami, złapała za mój łokieć i skierowała mnie do krzesła przy toaletce.
– Nie wiem, ale jestem ciekawa. I mogę się założyć, że nosi sweterki w serek, polo albo mokasyny. Stówka?
Skinęłam głową.
– Stówka. Może Jagoda w końcu zadziwiła matkę i to jest wykolczykowany metalowiec?
– Nigdy. Idę po lokówkę. Siedź.
***
Musiałam przyznać – kręciło mi się troszkę w głowie z powodu wina wypitego z Sylwkiem i Jagodą, która jednak dosiadła się do nas w prywatnym VIP roomie. Jej koleżanki kusiły mnie do kolejnego toastu, ale nie ufałam sobie. Śpiewaliśmy Ona by tak chciała tańczyć ze mną i te laski, które tu poznałam, bawiły się przy tym świetnie. Nadal nie wiem, jak to się stało, że od godziny próbujemy wszystkie zebrać się na odwagę i zejść na parkiet, na którym odbywa się taneczne szaleństwo. Widziałyśmy go tylko przez jedną z oszklonych ścian naszego pokoju.
Jedynie Sylwek była tam już kilkakrotnie i ciągle nas do tego kusiła. Sylwek tak przeważnie przechodziła przez życie. Głośno. Gotowa imprezować w każdej chwili. Ja nie byłam tak odważna. Jagoda nie chciała, aby Wojtek, jej narzeczony, ją zobaczył. A reszta? Nie wiem, jakie wytłumaczenie ma jedenastka pozostałych dziewczyn zamkniętych z nami w pokoju.
Wino smakowało wspaniale, było słodkie i mocne. Naprawdę mocne. Sylwek tańczyła, nie zwracając uwagi na to, że robi to sama na środku pokoju, gdy my zajmujemy pluszowe kanapy.
– Ale zamówił ktoś striptizera? – wołała, wymachując głową jak szalona do skocznego rytmu. – Jezu, to chociaż niech będą ci słodcy kelnerzy. Zamówmy coś, to tu przyjdą.
I przykleiła twarz do szyby jak błagający o zabawę szczeniaczek.
Kocham ją. Może bywa stuknięta, ale jest szczera i naprawdę wie, jak się bawić. Odwracała się do nas i patrzyła po tych laskach: większość to rodzina Jagody, jej koleżanki z pracy w agencji reklamy i kuzynki jej narzeczonego. Sylwek wskazała palcem na Jagodę, próbując utrzymać kieliszek z szampanem.
– Nie ma słomek w penisy ani żadnych czadowych opasek. Chodźmy się zabawić na parkiecie na dole! Proszę…
Jagoda była śliczna jak anioł, w szkole tak nazywali ją chłopcy. Blondynka z masą złocistych loków, które opadały na jej nagie ramię w seksownym kłosie. Miała na sobie luźną białą bluzeczkę i czarne spodnie, czego nie mogłam wybaczyć Sylwkowi, bo to ja chciałam założyć dziś spodnie. Wyglądała jak osoba regularnie chodząca do kosmetyczki i fryzjera. Uwielbiam jej dojrzały styl, ale pod tą elegancją czaiła się zwariowana dziewczyna, którą znałam z tego, że w trzeciej klasie zafarbowała włosy na seledynowo. W świetle słabych neonówek jej skóra błyszczała, a wielkie brązowe oczy spoglądały na nas ciepło. Natychmiast przypomniały mi się dobre szkolne lata.
– Daj nam chwilę! Napijmy się – zarządziła Jagoda.
– Ileż można pić? – psioczyła Sylwia. – Chcę tańczyć. A ty, Esterka?
Wzruszyłam ramionami.
– Może za chwilę – odparłam zamroczona.
– Co jest?! – warknęła. – To najnudniejsza impreza…
– Okay. – Wstałam powoli, odstawiając kieliszek na stolik, i posłałam Jagodzie przepraszający uśmiech. – Zatańczę z tobą.
– Dobrze, chodźmy na dół! – rozkazała nagle przyszła panna młoda, pociągając w górę resztę grupy. Nie mogłam w to uwierzyć. – Zatańczymy i wrócimy.
– Juhu! – krzyknęła Sylwek, startując do drzwi.
– Możemy tu zostawić torebki, ja mam kartę do drzwi. – Jagoda wskazała na swoją kartę do VIP roomu.
Myślałam przez chwilę i wsuwałam telefon do torebki, gdy dziewczyny zbierały się do wyjścia. Martwiłam się tym, że już podpite będziemy tam rozrabiać. Niektóre z koleżanek Jagody chciały tańczyć i już wiwatowały głośno, schodząc ze schodów. Śmiałam się, gdy ta złapała mnie za ramię.
– Nie mogę zamknąć drzwi – wyznała, pokazując mi kartę i przejeżdżając nią po czytniku. – Ma być czerwone czy zielone?
Chichotałam, ciągnąc za klamkę.
– Jak jest zielone, to się otwierają?
– O, ja głupia, mogłam sama o tym pomyśleć.
Dalej się śmiałyśmy, gdy okazało się, że dopiero zielone światło na czytniku zamyka drzwi. Jagoda w takim samym stanie nietrzeźwości jak ja kiwała się w rytm muzyki, gdy schodziłyśmy ostrożnie po stromych schodach, spoglądając na dziewczyny szalejące już na parkiecie. Jagoda schowała kartę do torebki. Przystanęłyśmy na dole wąskich schodów.
– Wariatki – chichotała do mojego ucha, podtrzymując się o moje ramię. – Nie wiedziałam, że będę się tak dobrze bawić.
– Ja również!
– Żałuję, że nie spotkałyśmy się wcześniej. Dzwoniłam do Moniki, ale nie odebrała mojego telefonu.
– Ja w ogóle nie mam jej numeru – wyznałam, przekrzykując muzykę.
– Wojtek mnie zabije, jak się dowie, że tu zeszłam. Chyba mu napiszę, że opuściłyśmy pokój.
Patrzyłam, jak nerwowo wyjmuje z torebki komórkę. Sylwek nas przywoływała, ale chyba w tym momencie bardziej interesowali ją faceci na parkiecie niż my. Oparłam się o balustradę schodka, rozglądając się po sali i kolorowych światłach wokół. Na drewnianej podłużnej estradzie tańczyło kilka odważniejszych osób, DJ grał polskie taneczne melodie, całkiem znośne.
– Słyszałaś, jak Sylwia nazywa moją druhnę?
– Co? – Odwróciłam się do Jagody próbującej ustać prosto obok mnie. – Nie. Jak?
– Gubik. Ma na nazwisko Kubik – śmiała się, chowając komórkę do torebki kopertowej. – A tak na serio, to mama ją wybrała. Jest moją kuzynką i jedną z tych nadal wolnych.
– Aha. – Tylko tyle zdołałam powiedzieć.
– Ale… chodzi o to, że to pasuje. Gubik! To najgłupsza z moich kuzynek.
Powinnam być trzeźwiejsza, zwłaszcza że towarzystwo naprawdę wydawało się dobrze podchmielone. I Jagoda również. Udało mi się złapać ją pod łokieć, gdy zachwiała się niebezpiecznie, nie przestając się śmiać. Obawiałam się, że zaraz ruszy na parkiet, a szampan i drinki z palemką, które wypiła, oraz wysokie obcasy doprowadzą do zaliczenia przez nią podłogi. Nie powinnam tego komentować. Jeśli chce zakończyć swój panieński stan najlepszą imprezą, to ma do tego prawo, a ja będę obok niej. Jak w technikum. Zawsze razem, nieważne, która potem wymiotowała w drodze powrotnej.
Jagoda fałszowała Cykady na cykladach obok mnie, machając dłońmi szaleńczo i kręcąc biodrami, gdy musiałyśmy się przesunąć, bo grupka facetów przeciskała się obok nas, schodząc z góry. Zatrzymali się przed nami, zasłaniając nam widok na parkiet.
O Boże! Przed nami znajdowało się wielkie ciacho, jak powiedziałaby Sylwia vel Sylwek. Miał z metr dziewięćdziesiąt, zabójczo niebieskie oczy, ale takie… mroźne jak szron na blue lagoon – drinku, oczywiście – a na czoło nasuniętą czarną kaszkietówkę z logo jakiegoś klubu sportowego. Nosił długą brodę i wąsy, więc musiał się nie golić już od kilku miesięcy, i to mu pasowało, i… cholera, nosił kurtkę motocyklową. Nie harleyową kurtkę motocyklową, a taką sportową, z czarno-czerwonymi pasami na rękawach i naszywkami sponsorów. Próbowałam sprawdzić, czy to nie członkowie jakiegoś klubu, bo jego kumple mieli takie same kurtki. Oglądałam Synów Anarchii i wiedziałam, że w Polsce kluby motocyklowe są rzadkie jak diabli. Przystojniak miał na sobie taką z napisem „Speed-Kop” na plecach, słów drobnym drukiem pod spodem nie mogłam doczytać, bo mój wzrok przyciągała wspaniała podobizna naszego lubelskiego koziołka, ale w bardziej hard-rockowej wersji na motorze, i slogan, który z trudem udało mi się odczytać: „Honorem jest mieć kozła na plecach i mocne kopyto!”.
Chrząknęłam. Wielkolud odwrócił się do nas z kubkiem piwa w dłoni i spojrzał na Jagodę jak na kubek lodów w jego ulubionym smaku. Obejrzał ją od stóp w jej zabójczych szpilkach do ust, na których wykwitał teraz flirciarski uśmiech. Przeniósł wzrok z Jagody na mnie, a ja poczułam przyjemne mrowienie w dole brzucha. Jezu, umarłam. Zabójczy facet wrócił wzrokiem na Jagodę i zlustrował ją uważnie z półuśmiechem, upijając trochę piwa z plastikowego kubka. Piana osiadła na jego wąsach.
– Zabawimy się, piękna? – zapytał głębokim głosem.
Jagoda zachichotała jak nastolatka.
– Nie mogę. Wychodzę za mąż. – Pokazała mu wielki pierścionek z brylantem na palcu.
– Szkoda. I kto jest tym szczęściarzem?
– Niewątpliwie jakiś frajer! – usłyszałam za sobą.
Dobry Boże, oni się mnożą? Zza nas wyszedł kolejny przystojniak z klubu motorowego. Niech to! Czy to klub dla przystojniaków? Nowy również miał długą brodę i wąsy, ale jego oczy były ciemne… Ciemne i zmysłowe, gdy spoczywały na mnie. Prawdopodobnie sobie to wyobraziłam, bo to Jagoda jest pięknością, nie ja, ale facet, który stanął obok kumpla gapiącego się na moją przyjaciółkę, miał jakieś trzydzieści lat i był szeroki w ramionach, jego czarna koszulka była opięta pod tą samą motorową kurtką. Miał muskularne nogi, buty wojskowe, a pod szyją chustę w etniczny wzór, co mu pasowało. Nie mogłam powiedzieć nawet słowa. Jego twarz mnie zauroczyła. Podłużna, ostra, intensywna. Miał krótkie czarne włosy sterczące w różne strony i kilka srebrnych sygnetów na palcach, które uniósł do ust. Drgały, gdy się śmiał. A ja nie wiedziałam, z czego. Spoglądałam całkowicie zdezorientowana na Jagodę.
– To frajer, co? – mówił nieznajomy, opierając się o ramię tego w kaszkiecie. – Mój kumpel może ci pokazać, co znaczy prawdziwy facet. I dobra zabawa.
Jezu, on to powiedział.
– Albo tylko tak gadacie – rzuciła hardo Jagoda, nie przestając obserwować facetów z zaczepnym uśmiechem.
– Jagoda – mruczałam do niej, pokazując, aby z nimi nie zaczynała.
Słodkie niebiosa, oni się śmieją. Nawet ten śmiech jest grzechem. A ciemnooki był wystrzałowy, miał naprawdę perfekcyjnie wyrzeźbioną twarz i choć nie znoszę nieogolonych facetów, jemu zarost pasował.
– To pokaż mi, co to znaczy dobra zabawa, panie Wielki Macho. – Jagoda chyba odnalazła w sobie jakąś odważniejszą stronę, która naprawdę chciała zgrzeszyć tej nocy. Zrobiła krok w jego kierunku. Mogłam się tylko gapić, gdy stanęła na palcach, a jej dłonie zacisnęły się na klapach jego kurtki, nim spojrzała mu w oczy. – Podrywasz tylko pijane laski w klubach?
– Tylko łatwe laski – dodał drugi przystojniak.
Pięść Jagody wylądowała na jego brzuchu, nieznajomy podniósł ją do warg i pocałował z nonszalancją.
– Zasłużyłem.
– Zatańczmy.
Niebieskooki rozejrzał się i jego wzrok wrócił na Jagodę. Akurat otwierałam usta, aby przypomnieć jej, że wychodzi za mąż w tę sobotę, jednak ciemne oczy, które na mnie spoczywały, zmusiły mnie, abym je zamknęła. Niebieskooki oddał piwo kumplowi z przodu i wyciągnął dłoń do Jagody.
– Ale nie wiem, jak to się skończy – oznajmił, nachyliwszy się nad jej uchem. Ja również słyszałam tę groźbę w jego głosie. – Może będę chciał czegoś więcej, ślicznotko.
Och! Przełykałam z trudem ślinę. Jagoda wzruszyła ramionami i po chwili poszła z nim na parkiet. Musiałam być bardzo zamroczona, nadal gapiłam się, jak słodka, śliczna Jagoda staje na palcach i wtula się w tego wielkiego faceta wyglądającego jak syn piekła, a wierząc napisowi na jego kurtce, stamtąd właśnie pochodził. Dobra, jeśli chciała w tę ostatnią noc zrobić coś naprawdę nieprzyzwoitego, powinnam to uszanować. Gdy go namiętnie całowała, nadal stałam jak słup soli, tylko się gapiąc. Cholera! Co ze mną jest nie tak, aby ją oceniać? Może Jagoda właśnie taka jest? Nie obchodzi ją, że w sobotę wychodzi za mąż, a jej facet gdzieś tu jest.
A może…
Jezu…
Przestałam wpatrywać się w całujących się na parkiecie Jagodę i olbrzyma, zatrzymałam się i zobaczyłam przed sobą faceta, który mnie obserwował i napił się przez słomkę coli z plastikowego kubka. Byłam zahipnotyzowana jego spojrzeniem. Oblizałam ostrożnie wargi i wypuściłam powoli powietrze.
– On jest… – zaczęłam.
Lekko pochylił głowę, aby mnie usłyszeć, był to gest, który mnie przestraszył, ale się nie odsunęłam. Byłam zdenerwowana, ale też podekscytowana. Nie wiem, dlaczego, ale ten facet… Ten i tamten, z którym tańczy Jagoda, są… nie wiem, jak to ująć… niepokojący.
– On jest… – powtórzyłam.
Nie wiem, o czym mówiłam, czułam rozlewające się w środku ciepło. Nadal spoglądaliśmy na siebie, kiedy udało mi się w końcu złożyć jakąś jasną myśl.
– To jest Wojtek?
Śmiał się głośno, a ja próbowałam się otrząsnąć.
– Niezła z ciebie koleżanka, jeśli dałaś jej tańczyć z obcym facetem, a jej frajerowaty narzeczony gdzieś tu się kręci.
On mnie podpuszczał, tak?
Zerkałam z trudem poza jego ramieniem i dostrzegłam, jak kilka dziewczyn kibicuje Jagodzie i chłopakowi. Okay, teraz z całą pewnością wiedziałam, że to żaden obcy facet, a oni się tylko tak wydurniali. Oddychałam swobodnie, a mężczyzna obok mnie śmiał się z mojej reakcji i potrząsał głową.
– To Wojtek – zapewniałam bardziej siebie niż jego.
– Naprawdę?
Przytaknęłam, podpierając się o barierkę, a przystojniak stanął obok mnie, jego kumple gwizdali. Jagoda była poderwana od parkietu i teraz wielkolud obracał ją wkoło, a ona piszczała uradowana.
– Tak.
Nabrałam głęboko powietrza i odwróciłam się ku panu Brodaczowi, przy czym podniosłam groźnie mój podbródek. Ciągle obserwował mnie swoimi ciemnymi oczami.
– Ona nie jest z tych lasek, które podrywają obcych facetów – krzyknęłam w chwili, gdy muzyka niemal ucichła.
Cholercia! Na szczęście rytm kolejnej melodii już płynął, a ja się zaczerwieniłam. Przystojniak obok mnie podniósł brew, czułam, jak mi gorąco.
– A jednak go poderwała na najstarszy numer.
– Jaki?
– Wylała mu na głowę piwo.
– Żartujesz?
Rozgrzana i troszkę bez tchu znów na niego zerkałam.
– Nie. Na rozgrywkach żużla.
– Jagoda lubi żużel?
– Nie. Lubi Wojtka.
Z tym mogłam się zgodzić. Przystojniak spoglądał na mnie, pijąc colę. Czułam, jak przygląda się tłumowi, jednak wracał spojrzeniem na mnie. Dudniąca muzyka znów wypełniała salę wesołym szaleństwem. Skrzyżowawszy ręce na piersi, starałam się nie wyglądać na wystraszoną, było to trudne, gdy on ciągle się śmiał.
– Co to w ogóle za klub? – Wskazałam na naszywkę na piersi jego kurtki. – Speed-Kop MCK?
– Męscy Czciciele Kobiet.
– Naprawdę? – chichotałam. – Mogłeś się wysilić.
– Tak? Masz coś lepszego?
Głęboka barwa jego głosu sprawiała, że serce waliło mi jak szalone.
– Maniacy Czegoś Tam?
– Gdzie ty masz tam T?
W końcu stanęłam przed nim. Musiałam spojrzeć w górę, ze wzrostem stu siedemdziesięciu centymetrów tylko tak mogłam popatrzeć mu w oczy. Były brązowe, nie, czarne. Ciemne i kuszące. Zastanawiałam się, po co to zrobiłam, dziewczyny śpiewały i krzyczały na parkiecie, powinnam do nich dołączyć. Zamiast tego zostałam z tym przystojniakiem, próbując wymyślić jakąś odpowiedź na jego pytanie.
– Teoretycznie tam powinno być T, nie K. No bo K jak co? Maniacy Czegoś Konkretnego?
Zastanawiałam się jeszcze, dlaczego akurat takie słowo przyszło mi na myśl, podczas gdy facet rzucił mi wyzywające spojrzenie. Kąciki jego ust drgały. Wyraz jego twarzy nie zmienił się. Co mnie zaskoczyło, wysunął kubek z colą w moim kierunku. Byłam spragniona. Nie, ja byłam totalnie spragniona, a ta czerwona słomka mnie kusiła, więc po prostu to zrobiłam. Nachyliłam się do niej, zakładając włosy za ucho, próbowałam niewinnego flirtu i objęłam wargami słomkę. Nigdy cola nie smakowała mi tak dobrze jak w tej chwili.
– Kazik, daj lasce grubszą rurkę!
I tyle, jeśli chodzi o uwodzenie. Gdy usłyszałam ten tekst, spłoszyłam się i zwiałam na parkiet, przepychając się między jego kumplami. Nie znosiłam ordynarności, facet mógł wyglądać jak grecki bóg, jednak był tu ze swoim towarzystwem, a ja z innym. Na parkiecie odnalazłam Sylwię i pozwoliłam, aby muzyka mnie prowadziła w tańcu. Chciałam być wolna, przez sekundę, minutę zapomnieć, jaki ten dzień był dla mnie męczący. Jagoda dołączyła do nas i jeszcze przed trzecią nad ranem tańczyłyśmy na górnym parkiecie. To jest dopiero życie!
Krystian
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Kazik
Wydanie pierwsze
ISBN: 978-83-8219-122-6
© Maria Mantycka i Wydawnictwo Novae Res 2020
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt
jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu
wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.
Redakcja: Sylwia Pietrzak
Korekta: Emilia Kapłan
Okładka: Izabela Surdykowska-Jurek
Wydawnictwo Novae Res
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek