Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Osiemnastoletnia Julie Brown miała tylko jeden cel – zakończyć ostatni rok liceum z jak najlepszymi wynikami, by dostać się na jedną z najbardziej prestiżowych uczelni w USA. Jej życie kręciło się głównie wokół szkoły, nauki i bycia grzeczną dziewczynką.
Jednak to wszystko w mgnieniu oka runęło, kiedy pewnego dnia do klasy wszedł cholernie przystojny i niezwykle bezczelny Christopher Drayer. Dziewczyna już wtedy wiedziała, że to nie skończy się dobrze. I miała rację.
Powoli wszystkie elementy tak dobrze znanej układanki przestaną do siebie pasować. Pojawią się sekrety i kłamstwa, z którymi Julie będzie musiała się zmierzyć. W dodatku chłopak zakwestionuje wszystko, w co do tej pory wierzyła.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej piętnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 589
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Keep That Secret
Copyright ©
Marta Kulczyna
Wydawnictwo NieZwykłe
Oświęcim 2023
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
All rights reserved
Redakcja:
Kamila Recław
Korekta:
Monika Nowowiejska
Dominika Kalisz
Barbara Hauzińska
Redakcja techniczna:
Paulina Romanek
Projekt okładki:
Paulina Klimek
Projekt ilustracji:
Marta Michniewicz
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8362-098-5
Jestem gdzieś pomiędzy wszystkim, czego kiedykolwiek się bałam. Jestem bielą, a on czernią, i czy tego chcemy, czy nie – razem tworzymy wszystkie odcienie szarości. Ale czy każdy z nich zwiastuje coś dobrego? W ciągu ostatniego roku przynosiły nam słońce, deszcz, grad, burzę i ogromny sztorm. Największy, jaki kiedykolwiek widziałam. Mam nadzieję, że już nigdy więcej nie zobaczę czegoś takiego na własne oczy. Czy jednak można znaleźć ukojenie wśród fal, które usilnie próbują cię złamać? Powiedział, że jestem jego latarnią. Powiedział, że zawsze, kiedy się zgubi, ja będę jego drogą do domu. Wierzę mu. Właściwie to czasami mam wrażenie, że przez to wszystko wierzę już tylko jemu. I chociaż świat podjął wiele prób zniszczenia mnie, to dziś wiem, że mogę zaśmiać mu się prosto w twarz. Pierwszego dnia zapytał, czy kiedykolwiek czułam się wolna. Teraz wiem, że to on jest moją wolnością. Nigdy nie byłam bardziej sobą. Nigdy nie wierzyłam w siebie bardziej niż teraz i nigdy nie czułam się tak bardzo niepokonana. Jestem silna. Przeżyłam wszystko, czego nigdy nie chciałam przeżyć, i wyszłam z tego bez szwanku. Może gdzieś głęboko zostanie kilka blizn, ale one świadczą tylko o drodze, jaką przeszliśmy. Nie chciałabym się ich pozbyć. Uśmiecham się mimo burzy i niech mnie cholera, ale zaczynam wierzyć, że moje życie tak naprawdę dopiero się zaczyna. Chcę żyć tak mocno, jak jeszcze nikt nie żył, i czuć tak bardzo, jak jeszcze nikt nie czuł. A jeśli u mojego boku będzie stał on, to razem sprawimy, że cały świat będzie leżał u naszych stóp. Będziemy dokładnie tacy, jacy od zawsze skrycie pragnęliśmy być. Niepokonani.
Czekałam na ten moment od dzieciństwa. Stoję przed lustrem, gotowa do wyjścia, i nie mogę w to uwierzyć. Mam na sobie elegancką kremową koszulę z kokardą pod szyją, ulubione czarne, błyszczące mokasyny, rozkloszowaną spódnicę, która sięga lekko przed kolano, i marynarkę do kompletu. Ciemne długie włosy spięłam w niski, luźny koczek, w który wbiłam jeszcze trzy wsuwki dla pewności. Na twarzy nie mam żadnego makijażu, użyłam tylko bezbarwnego błyszczyka. Mama od zawsze powtarzała, że malowanie się nie przyniesie mi niczego dobrego i że w życiu są o wiele ważniejsze rzeczy niż bezsensowne poprawianie urody. Często również mówiła, że moje brązowe oczy są ładne naturalnie i nie muszę ich dodatkowo podkreślać. A ja po prostu jestem posłuszna. Nie uważam, żeby makijaż mógł w jakikolwiek sposób wpłynąć na moje życie, ale cóż. Wolę się o to nie spierać. Może nie mam twarzy modelki, ale nie uważam się również za dziewczynę niezbyt urodziwą. Gdybym miała sama umieścić się w jakiejś kategorii piękności, to wybrałabym określenie „nawet ładna”.
Najwyższa pora zejść na dół. Dziś pierwszy dzień ostatniego roku liceum. Ciężko mi uwierzyć w te słowa, kiedy wypowiadam je na głos. Przede mną ostatnia prosta, po której rozpocznę naukę na wspaniałej uczelni i przygotuję się na wymarzone życie. Wiele osób ze szkoły twierdzi, że ostatni rok to spotkania, imprezy i budowanie wspomnień. Kompletnie tego nie rozumiem. Dla mnie to czas największego skupienia i mobilizacji. Zresztą, nigdy nie byłam na żadnej imprezie i nie mam zamiaru tego zmieniać. Nie przemawia do mnie idea picia do rana, prowadzenia nic niewartych rozmów i znajdowania się zapewne daleko od domu, w dodatku w stanie upojenia alkoholowego albo co gorsza – narkotykowego. Absolutnie nie mam nic do ludzi, którzy wolny czas lubią poświęcać na takie rzeczy, ale sama nigdy bym go tak nie spożytkowała. Zdecydowanie wolę przejrzeć notatki, poczytać dobrą książkę albo zajrzeć do materiałów, które będziemy przerabiać na zajęciach dopiero za jakiś czas. W weekendy z kolei lubię uraczyć się kubkiem gorącej czekolady i dobrym filmem.
– Dzień dobry, mamo! Tata już wyszedł? – Nieco zdziwiona odzywam się do matki, kiedy zauważam, że krzesło ojca jest puste. Czy to możliwe, że nie został chwilę dłużej, żeby życzyć mi przyjemnego pierwszego dnia ostatniego roku?
– Dzień dobry, skarbie. Tata kazał cię bardzo przeprosić i obiecał wrócić wcześniej. Dostał pilny telefon z kancelarii. Pamiętasz tego faceta, który nie mógł się pogodzić z tym, że jego żona dostała rozwód z orzeczeniem o jego winie? – mówi, przewracając na patelni kolejny naleśnik.
– Pamiętam, zachowywał się jak wariat. Przyszedł do kancelarii taty?
– Tak… „Przyszedł” to nawet za mało powiedziane. Wparował tam jak czołg, zaczął robić awanturę i niszczyć rzeczy w biurze. Tata musiał natychmiast tam pojechać, żeby załagodzić sytuację.
– Och, rozumiem. W takim razie mam nadzieję, że szybko to załatwi. Czy możemy już jechać? Nie chciałabym spóźnić się w pierwszy dzień. – Wzdycham, połykając ostatni kęs naleśnika z dżemem.
– Oczywiście, kochanie. Zmyj tylko, proszę, tę pomadkę z ust. Wiesz, że nie popieram makijażu – mówi z jednym ze swoich najmniej szczerych uśmiechów.
– Mamo, to tylko bezbarwny błyszczyk. Wiesz, że się nie maluję.
– W takim razie nie powinno być problemem, żebyś pozbyła się go z ust. No już, zrób, o co proszę, i wychodzimy. Sama mówiłaś, że nie chcesz się spóźnić pierwszego dnia. – Pospiesza mnie ręką, a na jej twarzy maluje się delikatny obraz poirytowania.
Droga do szkoły mija mi dziś wyjątkowo szybko. Może to przez lekki stres, a może przez chęć jak najszybszego spotkania się z moim przyjacielem. Liam wyjechał do rodziny w San Diego w połowie wakacji i od tamtego czasu się nie widzieliśmy. Lato w Redlands było bez niego koszmarnie nudne. Jest tak naprawdę jedyną bliską mi osobą, nie licząc rodziców. Reszty znajomych ze szkoły raczej nie traktuję jak przyjaciół, po prostu ich lubię.
Szkoła wygląda dokładnie tak samo, jak pod koniec zeszłego semestru. Nie wiem, dlaczego wyobrażałam sobie, że w ostatnim roku będzie wyglądać inaczej. Wchodzę do głównego korytarza i od razu zauważam Liama – jak zawsze czeka na mnie przy automacie z kawą. Mimo że od dzieciństwa traktuję go wyłącznie jak przyjaciela, to nie mogę zaprzeczyć, że wyrasta z niego naprawdę przystojny młody mężczyzna. Widzę, że na wakacjach złapał sporo opalenizny, która kontrastuje teraz mocno z jego kręconymi blond włosami. Tak samo zresztą, jak z niebieskimi oczami. Ubrany jest po swojemu, klasycznie – proste niebieskie dżinsy, koszula w kratę, lekko rozpięta przy szyi, trampki i brązowa torba przewieszona przez ramię.
– Kopę lat, piękna pani! – krzyczy już z daleka i szczerzy do mnie śnieżnobiałe zęby.
– Cześć, Liam! Ale się za tobą stęskniłam! Opowiadaj, jak było u wujka! – Prawie piszczę, naprawdę mi go brakowało.
– No cóż, jak to u wujka. Wiesz, jaki jest. Chciałby, żebym tak jak on zajmował się samochodami i był „prawdziwym mężczyzną”. Nigdy nie popierał drogi, jaką wybrał mój ojciec i którą ja też chcę podążać – mamrocze ponurym tonem.
– Nie przejmuj się tym. Nie trzeba chodzić z rękami ufajdanymi smarem i codziennie rąbać tony drewna, żeby być prawdziwym facetem. – Ostatnie dwa słowa z premedytacją wypowiadam bardzo wyraźnie i powoli.
Oboje wybuchamy śmiechem. Znam wujka Liama dobrze i wiem, że jest książkowym przykładem samca alfa i nic na świecie nie przekona go, że ginekolog to zawód, który może wykonywać facet.
– Zawsze wiesz, jak poprawić mi humor – mówi Liam, serdecznie się uśmiechając.
– Taka moja rola. Gdzie masz pierwsze zajęcia? – pytam z równie szczerym uśmiechem.
– Na drugim piętrze, historia. A ty?
– Chemia, zostaję na parterze. Czyli widzimy się na lunchu w stołówce, wtedy będziemy mieli więcej czasu, żeby porozmawiać.
– Jasne, do zobaczenia, Julie.
Posyłam mu uśmiech.
Pierwsze lekcje mijają mi dość szybko. Temat, który zaczynamy na chemii, udało mi się przerobić w domu już w czasie wakacji, więc mogłam podnosić rękę do odpowiedzi bez przerwy. Uwielbiam wiedzieć więcej. Nauka od zawsze była moim głównym zajęciem. Nigdy nie wykorzystałam żadnego nieprzygotowania, nie opuściłam żadnego egzaminu ani nie dostałam oceny niższej niż czwórka. A ten incydent i tak miał miejsce tylko raz, kiedy przez okropny ból głowy pomyliłam na teście dwie daty. Źle wspominam tamten dzień. Rodzice mocno się zdenerwowali, ale obiecałam im, że to się nigdy więcej nie powtórzy, i tak się oczywiście stało.
Mój żołądek zaczyna dość głośno domagać się jedzenia. Przez stres zjadłam rano tylko pół naleśnika, a to zdecydowanie zbyt mało na śniadanie, więc teraz okropnie burczy mi w brzuchu. Liam już czeka przy naszym stoliku z dwiema tacami z jedzeniem. Z daleka widzę moją ulubioną sałatkę, więc od razu przyspieszam kroku.
– Jak ci minęły lekcje? – pyta wesoło, wkładając do ust kawałek ziemniaka.
– Dobrze, w wakacje przejrzałam materiał na ten semestr, więc mogłam się sporo udzielać, lubię zajęcia u Hilla.
– Jesteś jedyną osobą, jaką znam, która w upalne lato w Kalifornii mogła siedzieć z nosem w podręcznikach do chemii. – Blondyn śmieje się pod nosem i kręci głową.
– Wiesz, że lubię mieć wszystko pod kontrolą. Lepiej opowiadaj, co u cioci. Poprawiło się jej?
– Tak, zdecydowanie. Rehabilitacja po wypadku pomaga, ręka jest już praktycznie jak nowa.
– To dobrze. Twoja ciocia to jedna z najwspanialszych osób na świecie i bardzo się o nią bałam. – Marszczę brwi i mieszam widelcem w sałatce.
Przez resztę lunchu swobodnie gawędzimy. Oboje wybieramy się na Stanford, więc planujemy pojechać tam wspólnie w jakiś weekend, żeby zobaczyć kampus.
Liam odwozi mnie pod sam dom. Jak zawsze przytulamy się na pożegnanie i wysiadam z samochodu. Nie mam jeszcze własnego, rodzice chcą sprezentować mi auto dopiero na zakończenie liceum. W domu jak co dzień pachnie obiadem. Mama kręci się po kuchni w swoim ulubionym fartuchu, który wygrała w zeszłym roku podczas miejscowego konkursu pieczenia ciast. Nie mogę zaprzeczyć, jej wypieki są najlepsze na świecie, ma do tego ogromny talent. No i wiem też, że dosłownie kocha triumfować nad wszystkimi sąsiadkami w tym corocznym wydarzeniu.
– Witaj, kochanie! Jak było w szkole? Siadaj, obiad będzie za kilka minut. Przygotowałam twoją ulubioną zapiekankę ze szpinakiem – mówi, wycierając ręce w ściereczkę.
– Tata z nami nie zje?
– Niestety, skarbie. Bardzo mi przykro, ale okazało się, że sprawa z tym awanturnikiem jest dosyć poważna i musiał zostać w kancelarii.
– Dlaczego nie jestem zaskoczona – prycham bez zastanowienia i mimowolnie przewracam oczami.
– Julie, nie zachowuj się w ten sposób. Dobrze wiesz, że praca taty jest bardzo ważna i robi, co może. Powinnaś doceniać, jak wiele wysiłku włożył w to, żebyś mogła chodzić do najlepszych szkół i studiować na Stanford – mówi poważnym tonem.
– Tak, wiem. Przepraszam. Po prostu czasami mi przykro, że nie bywa częściej w domu.
– Wiem, skarbie. Mnie też, ale tak już jest. Tata bardzo nas kocha i poświęca nam czas najczęściej, jak to możliwe. Niestety pozycja dobrego prawnika czasami wymaga wielu poświęceń.
Nie odpowiadam. I tak cokolwiek powiem, odpowiedź będzie taka sama: „Tata się stara, tata musi, tata cię kocha, tata przeprasza i obiecał”. Przywykłam do tego, ale jednocześnie doskonale rozumiem ten stan rzeczy. Gdyby nie ojciec, to prawdopodobnie nie mielibyśmy nic. Pracuje na nasze dobre życie ciężko i często. Po prostu czasami chciałabym spędzić z nim trochę więcej czasu, to wszystko.
Obiad mija nam spokojnie, jak zawsze. Mama dopytuje, jak było w szkole, co u Liama i jego cioci. Później opowiada mi o sąsiadce Brooke, która podobno ma już trzeciego faceta w tym roku. Dla mojej mamy i jej przyjaciółek to oczywiście hańba i wstyd, ale ja nie mam zdania. Sama nigdy nie miałam chłopaka ani nawet się nie całowałam, więc nie czuję się odpowiednią osobą do oceniania cudzych związków. Po wysłuchaniu rewelacji mamy idę do swojego pokoju i zaczynam codzienną rutynę: rozkładam książki i przygotowuję się na jutrzejszy dzień w szkole. Czekają mnie zajęcia z literatury, moje ulubione. Mają się nijak do moich planów na przyszłość, które opierają się wyłącznie na naukach ścisłych, ale uwielbiam je i zawsze traktowałam jako małą odskocznię od wszystkiego. Poświęcam kolejne cztery godziny na naukę, później biorę prysznic, przez czterdzieści minut czytam książkę i idę spać.
Mój budzik dzwoni standardowo o piątej rano. Teoretycznie mogłabym wstawać nieco później, ale wolę poczekać na wyjście z domu, niż się na nie spieszyć. Dziś postanowiłam upiąć włosy w wysoki kucyk z kilkoma pasmami wypuszczonymi luźno wokół twarzy. Zakładam czarną spódnicę przed kolano, beżową koszulę i moje ulubione czarne mokasyny. Biorę do ręki błyszczyk, ale przypominam sobie wczorajszy wykład mamy i stwierdzam, że wolę uniknąć kolejnej rozmowy z serii „makijaż to zło ostateczne”, więc odkładam go na półkę. Schodzę na dół i znów nie zauważam ojca. Jem szybkie śniadanie i wychodzę. Kiedy dojeżdżam do szkoły, od razu zauważam Liama i mój humor się poprawia. Nie sposób być przy nim smutną. Bije od niego niesamowicie pozytywna aura, która od razu przechodzi na wszystkich dookoła. Jak zawsze chwilę rozmawiamy, pijemy małą kawę i rozchodzimy się na zajęcia. Przede mną dwie pełne godziny literatury, tak bardzo mi tego brakowało! Wchodzę do klasy i zajmuję swoje ulubione miejsce z przodu sali, obok wielkiego okna. Akurat na tych zajęciach siedzę sama, bo nikt nie chce być tak blisko profesora Eastwooda. Nie wiem, skąd wzięła się ogólna niechęć do niego ze strony innych. Ja uważam go za jednego z najlepszych nauczycieli w naszej szkole. Fakt, jest wymagający i nie pobłaża leniom, ale czy szkoła nie jest właśnie od tego? Rozkładam notatki na biurku i podekscytowana czekam na rozpoczęcie lekcji.