Kiedy był tu Haru - Dustin Thao - ebook + audiobook + książka

Kiedy był tu Haru ebook

Thao Dustin

2,6

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Nowa powieść autora bestsellerowego „Z tej strony Sam”.

Po śmierci najlepszego przyjaciela Eric Ly tworzy w głowie wymyślone scenariusze, chcąc uciec od rzeczywistości i poradzić sobie z żałobą. Gdy wydaje się, że już na zawsze zostanie sam, w jego życie ponownie wkracza Haru Tanaka – chłopak, którego poznał podczas pobytu w Japonii.

Problem w tym, że poza Erikiem nikt go nie widzi.

Wskutek magicznego splotu zdarzeń Eric znów ma kogoś, z kim może porozmawiać, komu może powierzyć swoje lęki, kto może pomóc mu wyjść z kryzysu. Chłopcy spędzają ze sobą coraz więcej czasu, a Eric powoli przestaje odróżniać prawdę od fantazji. Kiedy relacja z Haru zaczyna wpływać na życie codzienne Erica, musi on podjąć trudny wybór: poświęcić życie na rzecz Haru… lub Haru na rzecz życia.

Dustin Thao urodził się w Oregonie, a obecnie mieszka w Nowym Jorku, gdzie pracuje nad doktoratem. Kocha smutne książki i filmy takie jak „Most do Terabithii” i „Kimi no Na wa”, które zainspirowały jego debiut literacki „Z tej strony Sam”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 243

Oceny
2,6 (8 ocen)
0
0
5
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
atramentowe

Całkiem niezła

Nie jestem pewna co myślę o tej książce. Jeżeli traktujemy sceny rozmów z osobami których już nie ma jako bardzo bujną wyobraźnię bohatera jest to ciepła i budująca opowieść o stracie i żałobie. Historia dobrze obrazuje, że świat nie zatrzymuje się, nie czeka i nie ma dla nas taryfy ulgowej kiedy tracimy najbliższych. Wyobrażenia bohatera są jednak na tyle realistyczne, że bardziej brzmią jak objawy choroby psychicznej i tu już mam problem z romantyzowaniem chorób psychicznych. To że w obliczu tak realistycznych halucynacji bohater nie trafia do specjalisty jest dziwaczne. To książka ewidentnie kierowana do młodzieży i tak niejasne przedstawienie zdrowia psychicznego nie wydaje się najlepszym pomysłem. Dobry zwrot akcji nie był chyba tego wart.
10

Popularność




Tytuł oryginału

WHEN HARU WAS HERE

When Haru Was Here by Dustin Thao.

Copyright © 2024 by Dustin Thao.

By arrangement with the author.

All rights reserved

Projekt okładki

Kerri Resnick

Ilustracja na okładce

Zipcy

Redaktor prowadzący

Jadwiga Mik,

Izabella Sieńko-Holewa

Redakcja

Joanna Serocka

Korekta

Sylwia Kozak-Śmiech,

Grażyna Nawrocka

ISBN 978-83-8391-550-0

Warszawa 2024

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

Dla szesnastoletniego mnie.

Udało ci się.

JESIEŃ

PRZED

Czasami najbardziej zapamiętujemy drobiazgi. Na przykład to, że Jasmine nigdy nie czyta całej książki, ponieważ boi się zakończenia. Zostawia sobie wróżby z ciasteczek, kiedy chce, żeby się spełniły. Nie zabiera parasola, gdy zanosi się na deszcz. A nawet to, że pożycza moje rzeczy i zapomina je oddać.

– Czy to nie moja kurtka?

Siedzę na podłodze w jej pokoju i patrzę, jak pakuje się na studia. Jest początek jesieni. Za kilka godzin wyrusza na Uniwersytet Michigan rozpocząć swój nowy rozdział. Z naszego domu w Skokie w stanie Illinois jedzie się tam pięć godzin. Pomogę jej nosić kartony do samochodu, ale na razie tylko je przeglądam, ciekawy, co ze sobą zabiera.

Jasmine odwraca głowę.

– Mówiłeś, że mogę ją pożyczyć.

– Na jak długo „pożyczasz”?

– Chcesz, to ją sobie weź – prycha, potrząsając długimi włosami. Jestem jej młodszym bratem, więc zasadniczo nie powinna robić nalotu na moją szafę. Ale ona zawsze coś dla siebie znajdzie.

Dom wypełnia zapach trawy cytrynowej. Mama gotuje w kuchni kolację, a tata ogląda telewizję w dużym pokoju. Kiedy wszystko będzie gotowe i spakowane, pojadą we trójkę na weekend do Ann Arbor. Szkoda, że nie mogę jechać z nimi i zobaczyć, gdzie Jasmine spędzi kolejne cztery lata swojego życia, ale w aucie jest za mało miejsca. Chwilę wpatruję się w kurtkę. W niebieską kratkę, na guziki, kilka lat temu kupiłem ją w lumpeksie. Szczerze mówiąc, Jasmine nosi ją częściej ode mnie.

– Nie, możesz zabrać. – Odkładam kurtkę z powrotem. W Michigan i tak jest chłodniej.

Zaglądam do drugiego kartonu i znajduję nasze zdjęcie. Stoimy na schodach przed domem, przebrani za Lilo i Sticha w Halloween. Jasmine mnie obejmuje i przytulamy się policzkami, jej spódniczka z trawy omiata moje niebieskie futerko. Wierzyć się nie chce, że to było siedem lat temu. Czasami chciałbym, żebyśmy znowu mogli być dziećmi. Wtedy życie było znacznie prostsze. Kiedy niechętnie odrywam wzrok od zdjęcia, Jasmine siedzi na podłodze obok mnie.

– Wczoraj je przeglądałam – mówi, uśmiechając się ponad moim ramieniem. Potem sięga do kartonu i wyjmuje kolejne zdjęcie. – Patrz na to…

Fotografia jest prześwietlona. Śpię po jednej stronie kanapy, a Jasmine przytula Gracie, naszą czarną labradorkę, która odeszła trzy lata temu. Jej wielkie brązowe oczy patrzą prosto w obiektyw.

– Ojej, tęsknię za Gracie – rzucam.

– Ja też.

Zawsze uśmiecham się, gdy ją wspominam. Nadal trzymam na komodzie jej ulubioną piłeczkę tenisową. Czasem rzucam nią o ścianę, kiedy jest mi źle. Nie mogę się zmusić, żeby ją wyrzucić.

– I jeszcze to…

Jasmine podaje mi kolejne zdjęcie. Mamy dziewięć i dziesięć lat, gramy na jej zabawkowym pianinie w identycznych piżamkach.

Widok pianina przywołuje wspomnienia.

– O matko. – Wytrzeszczam oczy. – Godzinami kazałaś mi słuchać, jak bębnisz.

– Miałeś darmowe koncerty. Trochę wdzięczności.

– Za traumę?

Jasmine trąca mnie w ramię i wybuchamy śmiechem. Prawda jest taka, że gra świetnie, od siódmego roku życia, a w dodatku komponuje. Czasami kładę się w jej pokoju, kiedy ćwiczy którąś ze swoich piosenek.

– Czemu nie zabierasz keyboardu? – pytam wreszcie.

Wzdycha.

– Obiecałam rodzicom, że skupię się na nauce.

– Myślałem, że robisz specjalizację z muzyki.

Jasmine zerka na drzwi, kładąc palec na ustach. Mam jej nie wypytywać. Rodzice chcieli, żeby została bliżej domu, więc to musiał być jeden z warunków. Ale Uniwersytet w Michigan nie jest aż tak daleko, na pewno będziemy się często widywać. Kiedy oglądamy następne zdjęcie, wibruje mój telefon. Zerkam na wyświetlacz, ukrywając uśmiech.

Jasmine patrzy na mnie.

– Kto pisze?

– Daniel – odpowiadam zdawkowo.

– Tylko mi nie mów, że jesteście umówieni na później. To dlatego z nami nie jedziesz?

– W samochodzie nie ma miejsca.

Jasmine mruży oczy.

– Muszę coś skończyć na jutro, słowo daję.

– Okej. – Wzrusza ramionami. Patrzy na zegarek i wstaje.

Szybko odpisuję Danielowi i szukam kolejnych zdjęć. Pod nimi leży biała koperta z moim imieniem.

„Dla Erica”.

– Co to?

Jasmine próbuje mi ją wyrwać.

– Nic, odłóż…

Cofam rękę.

– Jest na niej moje imię.

– Pisałam do ciebie list. – Wzdycha. – Ale jeszcze nie skończyłam. Oddawaj.

– Po co list?

– Sama nie wiem. Pomyślałam, że byłoby miło, jasne? – Zakłada włosy za ucho i odbiera mi kopertę. – Miałam ci wysłać, kiedy zamieszkam w Ann Arbor. Stwierdziłam, że będę miała wtedy więcej do powiedzenia.

– Nie przenosisz się na drugi koniec Stanów.

– Ale to pięć godzin drogi – zaznacza. – Nie będę często bywać w domu.

Milczę. Nie wiedzieć czemu, zawsze zakładałem, że będzie. Że niewiele się zmieni. Ponownie rozglądam się po pokoju i po raz pierwszy wyobrażam sobie, że jest zupełnie pusty. W domu zrobi się znacznie ciszej po jej wyjeździe. Jest niczym ścieżka dźwiękowa, jej muzyka wypełnia stale wszystkie pomieszczenia. Jasmine chyba coś wyczuła, bo znowu siada.

– Będę wpadać. Czasami. Ty też możesz mnie odwiedzić.

– Nie mam samochodu – zauważam.

– Zabierzesz się z Kevinem – oznajmia. – Wybiera się w przyszły weekend. Możemy spędzić czas we trójkę. – Ona i Kevin Park są parą od trzech lat. Znają się znacznie dłużej, więc Kevin praktycznie należy do rodziny. Studiuje na Uniwersytecie Illinois, tutaj, w Chicago. – Poproszę, żeby cię zgarnął po drodze.

– Jak często będziecie się widywać? – Jestem ciekaw, jak wybrną z tego związku na odległość.

Jasmine zerka na drzwi i przenosi na mnie wzrok.

– Nikomu ani słowa, ale Kevin spróbuje się przenieść wiosną – szepcze. – Rozglądamy się za mieszkaniem.

– Chcecie razem zamieszkać?

– Jeszcze się zastanawiamy – odpowiada ściszonym głosem. – Ale nikomu nie mów, dobra? Zwłaszcza mamie i tacie.

– Jaz…

– Obiecaj. – Unosi mały palec.

Patrzę na nią znacząco i też unoszę palec.

– Okej, słowo.

Zawsze dochowujemy tajemnic. Jasmine była pierwszą osobą, przed którą wyoutowałem się kilka lat temu, choć chyba zawsze wiedziała, że wolę chłopaków. Mam nadzieję, że po jej wyjeździe nadal będziemy się sobie zwierzać. Wreszcie tata staje w drzwiach i mówi, że mamy się streszczać. Jasmine i ja patrzymy na siebie, jakbyśmy porozumiewali się telepatycznie.

„Będę za tobą tęsknić”, mówi chyba.

„Ja za tobą też”.

Potem wstajemy i bierzemy kartony. Mam nadzieję, że będzie dobrze się bawić w Michigan.

Samochód szumi na podjeździe. Wszyscy czekają już na zewnątrz, oprócz mamy, która jeszcze chowa w kuchni naczynia. Zostawiła mi na kuchence garnek z jedzeniem i krojone owoce w lodówce. Nie będzie ich tylko jeden dzień, ale zawsze się martwi, że padnę z głodu.

–  – mówi. Pamiętaj, żeby to później schować.

– Dobrze.

– . – I nie otwieraj obcym.

– Nie będę.

Całuje mnie na pożegnanie i zamyka za sobą drzwi na klucz. Patrzę, jak samochód wyjeżdża z podjazdu i znika mi z oczu. Potem idę do salonu, chłonąc otaczającą mnie ciszę. Pewnie będę musiał do niej przywyknąć. Mój telefon znowu wibruje. Kilka wiadomości od Daniela.

cześć

co tam?

odezwij się wreszcie

Uśmiecham się i odpisuję.

przepraszam, byłem zajęty

wpadnij!

Dwadzieścia minut później słyszę pukanie. Wchodzi Daniel w dżinsowej kurtce narzuconej na czerwoną bluzę. Nosi ten zestaw, odkąd zostaliśmy przyjaciółmi na spotkaniu integracyjnym przed pierwszą klasą liceum. Obejmuje mnie jednym ramieniem, drugim strząsa kurtkę, którą wiesza na krześle, po czym od razu rusza do kuchni.

– Co mama zrobiła nam na kolację?

– Thit kho.

– Moje ulubione – oznajmia.

– Jeszcze tego nie jadłeś.

– Uwielbiam wszystko, co gotuje.

Unosi pokrywkę, uwalniając parę. Opieram się o blat i patrzę, jak napełnia miskę. Jego brązowe włosy wydają się jaśniejsze w świetle nad kuchenką. Próbuje wieprzowiny i zwraca się do mnie z pełnymi ustami.

– To co dzisiaj robimy?

Wzruszam ramionami.

– Możemy obejrzeć film.

– Jest sobotni wieczór. Zabawmy się.

– Jak?

Daniel wyciąga telefon.

– Zach napisał do mnie przed godziną. Zaprosił parę osób. Moglibyśmy wpaść.

– Czy on nie mieszka w Rogers Park?

– Pojedziemy kolejką.

Z namysłem wpatruję się w blat.

– Obiecałem rodzicom, że nie będę dzisiaj wychodził. Pewnie zadzwonią.

– Wyłącz telefon i już. Pomyślą, że się rozładował.

Posyłam mu wymowne spojrzenie.

– Skąd ty się urwałeś? Pomyślą raczej, że umieram, i wyślą ekipę ratunkową.

Daniel jęczy.

– To co będziemy robić, znowu siedzieć na dachu?

Nie odpowiadam, bo właśnie miałem to zaproponować. Wchodzimy tam od czasu do czasu i czujemy się jak jedyni ludzie na świecie. Ale chyba wolałby dziś robić coś innego.

– Możesz jechać do Zacha, jak chcesz – stwierdzam.

– Znaczy, bez ciebie?

– To nic takiego.

– Nie widzieliśmy się cały tydzień.

– Jutro możemy coś porobić. – Czekałem na to spotkanie, ale nie chcę go zmuszać, żeby został, skoro nie ma ochoty. Zwłaszcza jeśli ma lepsze plany.

Dostaje powiadomienie i czyta wiadomość.

– Serio nie chcesz iść?

– Dziś nie mogę – odpowiadam.

Jego telefon znowu wibruje. Daniel patrzy na drzwi, a potem znów na mnie. Zapada cisza, kiedy się zastanawia. Wreszcie bierze głęboki wdech i mówi:

– Dobra, przekonałeś mnie. Zostaję.

Wietrzyk przemyka po dachu, kołysząc drzewami wokół nas. Leżymy tak od kilku godzin, wpatrzeni w niebo. Między nami spoczywa pusty kartonik po pizzy i trochę przekąsek, które przynieśliśmy wcześniej ze sklepu. Postanowiliśmy tu przyjść po kilku odcinkach Twin Peaks. Daniel oparł głowę na złożonej bluzie. Przyglądam mu się przez chwilę. Wodzi wzrokiem, jakby się za czymś rozglądał. Wreszcie wskazuje na prawo.

– Następna! Powiedz, że widziałeś.

– O czym ty mówisz?

– Ta gwiazda mruga, dosłownie.

Mrużę oczy i patrzę w niebo.

– No, to naprawdę dziwne.

– Glitch, mówię ci.

– Czyli?

– Nie widziałeś Matrixa? Wszystko jest symulacją. Właśnie obejrzałem o tym filmik. – Daniel unosi się i rozgląda. – Widzisz tamtego rudego kota po drugiej stronie ulicy? I wszystkie domy wokół nas z zapalonymi światłami? To tylko projekcja.

Zastanawiam się nad tym.

– Twierdzisz, że wszystko jest symulacją?

– Właśnie.

– Łącznie z nami?

– Jasne, że nie – odpowiada. – My jesteśmy głównymi bohaterami. – Kładzie się z powrotem i wsuwa ręce pod głowę. – O ile wiem, tylko my dwaj naprawdę istniejemy.

Uśmiecham się na te słowa. Znów patrzymy na niebo, szukając innych glitchów we wszechświecie. Po dłuższej ciszy Daniel ponownie odwraca głowę w moją stronę.

– O czym myślisz?

Milczę.

– O Jasmine?

– No, chyba tak.

– Smutno ci, że wyjechała?

Chwilę się namyślam.

– Nie, cieszę się razem z nią. Bardzo tego chciała, wynieść się z Chicago i tak dalej. Rodzice woleliby, żeby studiowała na miejscu. Długo ich przekonywała – tłumaczę. – Ale po jej wyjeździe wszystko się zmieni.

– Nadal masz mnie – zauważa Daniel.

Znowu się uśmiecham.

– To prawda.

– I my też wyjedziemy z Chicago – dodaje, składając ręce na brzuchu. – Zamieszkamy razem w akademiku, ma się rozumieć.

– Dokąd pojedziemy?

– Później o tym pogadamy. – Z westchnieniem odsuwa tę myśl. – Musimy jeszcze dokończyć trzecią klasę. I pamiętasz o naszej wycieczce do Japonii? – Co rok organizuje ją międzynarodowy klub w szkole. Jasmine była tam latem i bardzo jej się podobało.

– Jasmine dała nam listę miejsc, które musimy zobaczyć.

– Nie mogę się doczekać jedzenia – uzupełnia Daniel.

Przesuwam rękę, muskając palcami jego dłoń. Ogarnia mnie ciepło, ale zachowuję to dla siebie.

– Przepraszam – mówimy jednocześnie.

Ponownie leżymy w ciszy, po czym Daniel sprawdza telefon.

– Jedenasta jedenaście. Pora na życzenie.

Zerkam na niego.

– Serio to robisz?

Wzrusza ramionami.

– Czasem. A ty nie?

– Nigdy.

– Dlaczego?

– Nie wiem – przyznaję. – To trochę głupie, codziennie o tej samej porze myśleć życzenie. Naprawdę masz nadzieję, że się spełni?

– Zakładam, że to loteria – odpowiada w zamyśleniu Daniel. – Im więcej życzeń, tym większe prawdopodobieństwo, że coś się wydarzy. Liczy się pomysłowość.

– A nie lepiej życzyć sobie tego samego?

– Zależy, czy czegoś naprawdę chcesz. – Znów patrzy na mnie. – Czego byś sobie życzył?

Pytanie sprawia, że nieruchomieję. Patrząc na Daniela, dokładnie wiem, co bym odpowiedział. Ale odwracam wzrok i gryzę się w język.

– Nie zastanawiałem się nad tym.

– A właśnie, że tak. Gadaj.

– Powiedziałem, że nie wiem.

– W takim razie ja też ci nie powiem.

Kłócimy się jak dzieci w piaskownicy, co nas rozśmiesza. Spędzamy jeszcze chwilę na dachu, wsłuchani w przejeżdżające samochody i szczekanie psa sąsiada. Obejmuję się ramionami, żeby nie dygotać, i na moment przymykam oczy. Przekonany, że Daniel zasnął, odwracam głowę w jego stronę. On też na mnie patrzy. Wpatrujemy się w siebie w milczeniu. Jego brązowe oczy jakimś cudem błyszczą nawet w ciemności. Nie wiem dlaczego, ale dziś wygląda jeszcze piękniej. Chciałbym przesunąć ręką po jego włosach i przyciągnąć go bliżej, ale odsuwam tę myśl. Staram się nie myśleć o nim w ten sposób, żeby nie zepsuć tego, co nas łączy. Nagle zadaje mi pytanie, którego się nie spodziewałem:

– Mogę… cię pocałować?

Oddech więźnie mi w gardle. Najpierw przychodzi mi do głowy, że się przesłyszałem, ale jego spojrzenie sprawia, że chcę się przysunąć. Dlatego nachylam się i przymykam oczy, po czym czuję jego usta na moich. Przechodzi mnie dreszcz. Tyle razy o tym myślałem. Kiedy przesuwa palcami po mojej szyi, serce wali mi w piersi jak oszalałe. Pocałunek trwa zaledwie chwilę, ale kiedy się odsuwamy, by złapać oddech, uczucie zostaje. Żaden z nas nic nie mówi. Leżymy na dachu całą noc, wpatrzeni w niebo.

Szkoda, że nie znałem końca naszej opowieści. Może nie bolałoby aż tak.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI