Klub Pogromców Luisa Ortegi - Sonora Reyes - ebook + książka

Klub Pogromców Luisa Ortegi ebook

Reyes Sonora

0,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Książka autorki bestsellerowego „Przewodnika lesbijki po katolickiej szkole”!
Ariana Ruiz chce być zauważona. Jednak jako autystyczna dziewczyna, która nigdy się nie odzywa, jest w dużej mierze ignorowana przez rówieśników, pomimo odważnych wyborów modowych. Kiedy więc uroczy i popularny Luis zaczyna zwracać na nią uwagę, Ari w końcu czuje się zauważona.
Uwaga Luisa szybko skupia się na czymś więcej i uprawiają seks na imprezie – choć Ari nie powiedziała nie, na pewno nie powiedziała tak. Zanim będzie miała szansę przetrawić to, co się stało i zdecydować, czy w ogóle ma prawo być wściekła na Luisa, zaczynają krążyć plotki. Chłopcy w szkole postrzegają ją teraz jako łatwy cel; kogoś, kto nie odmówi.
Kiedy Ari znajduje w swojej szafce tajemniczą notatkę od osób o podobnych doświadczeniach, pojawia się szansa zdemaskowania Luisa jako drapieżnika, którym jest. Jednak aby pokonać Luisa, będzie musiała pogodzić się z prawdą o tym, co jej zrobił tamtej nocy – i zaryzykować wszystko, aby sprawiedliwości stało się zadość. Ku swemu zdziwieniu wśród nowo poznanych osób, znajduje nie tylko prawdziwą przyjaźń, ale też uczucie, którego się nie spodziewała.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 346

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



 

 

 

 

Tytuł oryginału: The Luis Ortega Survival Club

Copyright © 2023 by Sonora Reyes

All rights reserved.

 

 

Copyright © for the Polish translation by Dominik Górka, 2024

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2024

 

Redaktorka prowadząca: Oliwia Łuksza

Marketing i promocja: Aleksandra Kotlewska, Anna Fiałkowska, Gabriela Wójtowicz

 

Redakcja: Magdalena Wołoszyn-Cępa

Korekta: Małgorzata Tarnowska, Iga Wiśniewska

Skład i łamanie: Stanisław Tuchołka / panbook.pl

Projekt oryginalnej okładki: Jessie Gang

Ilustracja na okładce: Be Fernández

Adaptacja okładki i stron tytułowych: Magda Bloch

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-67974-47-9

 

Niniejsza praca jest dziełem fikcji. Wszelkie nazwy, postaci, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni osoby autorskiej. Wszelkie podobieństwo do osób prawdziwych jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

 

WE NEED YA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

[email protected]

www.weneedya.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla wszystkich neuroróżnorodnych piękności.

Wasze mózgi są wyjątkowe – jak Wy.

 

 

 

 

 

Od osoby autorskiej

 

 

 

 

Ta książka porusza kwestie znęcania się nad słabszymi, stygmatyzacji kobiet za subiektywnie prowokacyjne zachowania, molestowania seksualnego oraz kultury gwałtu i opowiada o następstwach nieuwzględnionego w obrębie fabuły aktu gwałtu. Dołożyłom wszelkich starań, żeby przedstawić powyższe tematy z wyczuciem i troską. Jeśli są one dla Ciebie, droga osobo czytelnicza, w jakikolwiek sposób trudne, proszę, zadbaj o siebie i pamiętaj, że najważniejszy jest Twój dobrostan psychiczny i emocjonalny.

Pozwólcie, że wyjaśnię, dlaczego postanowiłom uwzględnić imię gwałciciela w tytule mojej książki. Wierzę, że w nazywaniu drapieżców drzemie ogromna siła. W ten sposób pociągamy ich do odpowiedzialności za czyny, których się dopuścili, i upewniamy się, że nikt im tego nigdy nie zapomni. Wielu ludzi w prawdziwym życiu nie może nazwać swoich Luisów Ortegów z imienia i nazwiska, dlatego chciałom dać mojej głównej bohaterce przywilej osiągnięcia katharsis, który wynika z możliwości identyfikacji i napiętnowania jej agresora.

Kiedy zaczęłom stawiać pierwsze znaki w tej książce, nie miałom pojęcia, jak wiele moich własnych blizn da o sobie znać. Pocieszające jest, że blizna to pozostałość po wygojonej ranie. Odkryłom, że wraz z rozwojem opowiadania historii Ari udało mi się zabliźnić kilka własnych zranień. Mam nadzieję, że ta opowieść przyniesie ukojenie także wszystkim, którzy ją przeczytają.

 

 

 

 

 

Jeden

 

 

 

 

Kierowca patrzy na mnie, jakby doskonale wiedział, co właśnie zrobiłam. Przeczesuję palcami zimne, mokre od potu włosy i po raz milionowy, odkąd wyszłam z tamtej imprezy, poprawiam czarną sukienkę. To właśnie ona – z kopertowym dekoltem i rozcięciami, które odsłaniają żebra – dodała mi pewności siebie potrzebnej do wyjścia z własnej skorupy. Teraz żałuję, że sobie na to pozwoliłam. Trochę się tu naczekałam, kompletnie niewzruszona ogłuszającą muzyką dobiegającą ze znajdującego się za mną domu. Nie ruszają mnie także prowadzone w ogródku rozmowy ani wibracje telefonu zwiastujące kolejne wiadomości od Luisa, w których pisze, żebym zapomniała o taksówce i wracała do środka.

Wolałam stać na zimnie niż spędzić choćby sekundę dłużej na tej sensorycznie męczącej imprezie. Poza tym w Phoenix nigdy nie jest specjalnie zimno, nawet w lutym.

Wsiadam do samochodu, a kierowca w lusterku wstecznym mierzy mnie wzrokiem.

– Yyy… Luis, tak?

Przenoszę spojrzenie z lusterka na półeczkę między siedzeniami, gdzie w zagłębieniu na kubki pełno jest miętówek. Komuś tu bardzo zależy na pięciu gwiazdkach. Zdecydowanie nie jestem Luisem, ale nie mam zamiaru wyprowadzać kierowcy z błędu. Jako że nie mam jeszcze ukończonych osiemnastu lat, Luis zamówił dla mnie taksówkę, bo chciałam już wracać. Wiem, że teoretycznie nie wolno mi przebywać w tym samochodzie bez nadzoru osoby dorosłej, ale zaakceptuję wszystkie wynikającego z tego faktu nieprzyjemności, byleby tylko znaleźć się jak najdalej od Luisa. Niczego nie pragnę tak bardzo, jak wrócić do domu i położyć się spać. A nie, jeszcze prysznic. Przesiąkłam zapachem Luisa i po raz pierwszy w życiu nie czuję się z tym dobrze.

Kierowca odchrząkuje. Zmuszam się do tego, żeby nawiązać kontakt wzrokowy z jego odbiciem w lusterku, i przytakuję.

Czy kierowcy widzą w aplikacji zdjęcie profilowe osoby zamawiającej przejazd? Bo poza takim samym – średnio­brązowym – odcieniem skóry w niczym nie przypominam Luisa. Nie mam jego pięknych szarych oczu, a moje obcięte na boba proste włosy nie mogą równać się z jego kędziorami i wygolonymi bokami. Do tego on jest wysoki i wysportowany, a ja mierzę metr pięćdziesiąt pięć, jestem przy kości i mam duże, niesymetrycznie rozmieszczone cycki. Ale dla tego kierowcy mogę nazywać się Luis. Na szczęście wyglądam na trochę więcej niż szesnaście lat.

Jeszcze raz szybko mierzy mnie wzrokiem, po czym śmieje się pod nosem i w końcu rusza. Dzięki Bogu.

– No dobrze, Luis. Dokąd jedziemy?

Zbywam to pytanie milczeniem. Kierowca chyba powinien widzieć adres w aplikacji. Luis na pewno podawał. A może chce wiedzieć, czy to do mojego domu jedziemy? Myśl o tym, że jakiś obcy koleś mógłby wiedzieć, gdzie mieszkam, przyprawia mnie o dreszcze.

– To… jak ci mija noc? – pyta kierowca.

Zamiast odpowiedzieć, patrzę za okno i obserwuję, jak ogarnięty imprezą dom znika z pola widzenia, kiedy skręcamy za róg. Mam nadzieję, że już nigdy więcej nie będę musiała go oglądać.

Gdybym była w stanie odpowiedzieć na to pytanie, powiedziałabym, że okropnie. Ale to tak naprawdę do bani. Wyznałabym, że po raz pierwszy uprawiałam seks i cierpiałam przez cały czas jego trwania. Dorobiłam się też nowej wrogini w osobie Shawni. Najmilszej dziewczyny, jaką kiedykolwiek poznałam. W zeszłym miesiącu, kiedy zapomniałam wziąć do szkoły piórnik, pożyczyła mi ołówek i czasami przytrzyma dla mnie drzwi. Dobra, to może nie jest dobry przykład, bo drzwi to akurat trzyma wielu osobom, ale nie w tym rzecz. Z tym że teraz to i tak nieistotne, bo teraz pewnie ma ochotę mnie zabić. Kazała mi trzymać się z daleka od Luisa, ale ja nic sobie z tego nie zrobiłam, chociaż wiedziałam, że nie pogodziła się jeszcze z ich rozstaniem.

Jestem okropnym człowiekiem.

– Małomówna jesteś, co? – pyta kierowca. Nawet nie wie, jak bardzo. Jeśli nie przestanie zadawać pytań, szybko zrobi się niezręcznie, bo ja dosłownie w ogóle się nie odzywam.

Mama twierdzi, że robię to złośliwie, ale to nieprawda. Ja po prostu nie rozmawiam z nikim poza rodzicami i nauczycielką prowadzącą zajęcia z dziennikarstwa, panią Jones. A są takie dni, kiedy z nimi też nie chcę rozmawiać. Moi rodzice nie wierzą w psychiatrów, terapię, lekarzy ani żadne z tych „bzdur wymyślanych przez wielkie koncerny farmaceutyczne”. Dlatego też zdiagnozowało mnie Google. Autyzm, solidnie okraszony mutyzmem wybiórczym – jestem tego prawie pewna.

Kiedyś myślałam o sobie jako o Małej Syrence, której morska wiedźma ukradła głos. Odzyskuję go tylko wtedy, kiedy czuję się w pełni bezpiecznie, czyli tak naprawdę tylko w domu. To sprawia, że moje licealne życie towarzyskie praktycznie nie istnieje. Właśnie dlatego ta impreza była tak wielkim wydarzeniem. Nikt się nie spodziewał, że faktycznie się na niej pojawię.

Luis jako jedyny próbuje nawiązywać ze mną jakikolwiek kontakt. Twierdzi, że nie przeszkadza mu to, że tylko on mówi. Zawsze był w stosunku do mnie bardzo przyjacielski.

Wolałabym, żeby taki nie był.

Dzięki temu teraz dużo łatwiej byłoby mi go nienawidzić. Ale nie jest, bo on zawsze sprawiał, że czułam się przy nim wyjątkowa, odkąd pierwszy raz się do mnie odezwał. Jako pierwsza osoba z całej szkoły.

Pamiętam ten dzień, w którym mi się przedstawił. To było jakoś na początku roku szkolnego. Siedziałam sama na obiedzie, a on zajął miejsce naprzeciwko mnie.

– Ariana, prawda? – zapytał. Wymówił moje imię z twardym „r”, tak jak zawsze robi to moja mama. – Ja jestem Luis.

Oblałam się rumieńcem i przytaknęłam.

– Wyglądasz, jakbyś potrzebowała towarzystwa. – Uśmiech pogłębił dołeczek na jego lewym policzku. – Mylę się?

Skinieniem głowy dałam mu do zrozumienia, że tak. Akurat w tamtym momencie nie potrzebowałam.

– Nie musisz nic mówić, Ariana. Mogę na ciebie po prostu popatrzeć.

Wtedy wydawało mi się to słodkie, że nie przeszkadzała mu cisza z mojej strony. Teraz z kolei mam wrażenie, że właś­nie z tego powodu mu się podobałam.

Nawet mnie nie zapytał, czy ja też chcę uprawiać z nim seks. Po prostu założył, że tak. Znaczy nie pomylił się… tak sądzę. Albo może trochę, już sama nie wiem. Mimo wszystko powinien był zapytać. Chyba że taki jest standard. Ludzie nie pytają się o zgodę przed seksem? Jeśli nie, to mogliby zacząć.

– Ciężka noc? – pyta kierowca.

Prawie zapomniałam, że on tu w ogóle jest. Raczej nie spodziewał się, że to pytanie wywoła u mnie nagły atak płaczu. W sumie to nawet nie wiem, dlaczego płaczę. Luis podobał mi się, jeszcze zanim do mnie podszedł. Zresztą nie tylko mnie. Dał mi wszystko, czego potrzebowałam – uwagę. I dużo więcej. Dlaczego więc tak bardzo siebie teraz nienawidzę?

– Słuchaj, wszystko się poukłada… – Posyła mi niezręczny uśmiech, jakby ktoś zmuszał go do tego, żeby był dla mnie miły, mierząc do niego z broni. Wycieram nos w ramię i chowam łzy w dłoniach, podczas gdy samochód zwalnia.

Zatrzymujemy się przed moim blokiem. Wysiadam z auta w tej samej sekundzie, w której auto zwalnia do zera. Pośpiesznie macham taksówkarzowi na pożegnanie i biegnę w stronę klatki, nie zawracając sobie nawet głowy wycieraniem łez, które wypływają rzeką z moich oczu. Gdybym tylko miała jakąś publiczność, z całą pewnością zrobiłabym scenę dla sąsiadów, ale o tej porze osiedle jest kompletnie opustoszałe.

Kiedy docieram pod drzwi, nie potrafię znaleźć w sobie wystarczająco dużo siły, żeby wejść na górę. Mam nadzieję, że moi rodzice już śpią, ponieważ wolałabym uniknąć ich pytań. Nie chcę rozmawiać o tym, co się wydarzyło. Nigdy.

Ostatecznie zamiast iść do domu, siadam na zimnych schodach przed klatką, wsadzam głowę między nogi i rzygam na ziemię.

 

 

 

 

 

Dwa

 

 

 

 

Gdy w końcu zbieram się na odwagę, żeby wejść do środka, w domu panuje kompletna ciemność. Z kanapy dobiega chrapanie mamy, która od jakiegoś roku – odkąd tata przyłapał ją na zdradzie – co jakiś czas na niej śpi. W drzwiach wita mnie jedynie moja czarna kotka Boo, która miauczy i ociera się o moją łydkę.

– Ćśśś… – szepczę i kucam, żeby ją pogłaskać, w przeciwnym razie swoim miauczeniem obudzi mamę.

Jest tak ciemno, że nic nie widzę, więc latarką w telefonie oświetlam sobie drogę do łazienki. Z obawy przed skrzypiącymi panelami przechodzę przez salon i korytarz na palcach, aż niepostrzeżenie docieram do łazienki i cicho zamykam za sobą drzwi.

Bardzo nie chcę, żeby wstał nowy dzień, bo rodzice będą wypytywać mnie o imprezę i o pierwszego chłopaka – takiego z krwi i kości – jakiego kiedykolwiek przyprowadziłam do domu. Nie chcę poniedziałku, bo wtedy zobaczę się z Luisem w szkole. Co gorsza, wtedy też będę musiała spojrzeć w oczy Shawni. A tego naprawdę wolałabym uniknąć.

Jeśli przed imprezą chociaż trochę mnie lubiła, to teraz na pewno mnie nienawidzi. Myślę, że już wcześniej, jeszcze zanim ja sama to wiedziałam, domyślała się, co się święci. Głośna muzyka i tłum ludzi na imprezie wywołały u mnie przeciążenie sensoryczne; sprawiły, że piekły mnie uszy i swędziała skóra. Wydawało mi się, że Luis z uprzejmości zaprowadził mnie do wyciszonego pomieszczenia w domu Manny’ego. Kiedy wchodziliśmy razem do pokoju, Shawni akurat wychodziła z łazienki. Gdy zobaczyła nas razem, wyglądała, jak gdyby miała się za chwilę rozpłakać. Jednak po chwili smutek zastąpiła wściekłość.

– Z nią? Co ty wyprawiasz? – odezwała się do Luisa, ale to mnie wymierzyła werbalny policzek.

– My tylko idziemy porozmawiać – odparł Luis.

A ja mu uwierzyłam.

Shawni zdecydowanie się na to nie nabrała. Po prostu ruszyła w stronę drzwi i wyszła. Wtedy jeszcze nie rozumiałam, dlaczego była taka zła. Naprawdę sądziłam, że najzwyczajniej w świecie uciekamy przed hałasem.

Nikt poza Shawni nie widział, jak znikamy w pokoju. Istnieje szansa, że nikt więcej się o tym nigdy nie dowie.

Luis nie wygląda mi na typa, który gada o wszystkim na prawo i lewo, ale na wszelki wypadek i tak wysyłam mu wiadomość:

 

Ja: Proszę, nie mów o tym nikomu, dobrze?

 

Odkładam telefon na zlew i rozbieram się do naga, gotowa zmyć z siebie dotyk Luisa. Wbijam wzrok w coś, co byłoby lustrem, gdyby nie zakrywająca je, przyczepiona do ramki na taśmę montażową poszewka na poduszkę. Jakiś rok temu mama zakryła wszystkie lustra w domu. Przez pewien czas bardzo mnie to irytowało, ale dzisiaj jestem jej wdzięczna za to, że nie muszę patrzeć na swoje nagie ciało. Obawiam się, że gdybym zobaczyła siebie w taki sposób, w jaki widział mnie jeszcze niedawno Luis, mogłabym ponownie się zrzygać.

Wskakuję pod prysznic i puszczam najgorętszą wodę, jaką nasze rury są w stanie przepuścić. Chwilę to trwa, zanim się nagrzeje, ale kiedy to następuje, w pełni wyparza zapach Luisa z mojego naskórka. Powinnam była posłuchać Shawni. Ona próbowała mnie ostrzec. Nie wiem, czy robiła to z zazdrości, czy z troski o mnie, ale jedno jest pewne – nie myliła się.

 

– Na wypadek gdybyś jeszcze się nie zorientowała, chcę ci powiedzieć, że on cię wykorzystuje. – Shawni podeszła do mnie na imprezie w tej samej chwili, w której Luis poszedł po drinki.

Przewróciłam oczami. Uważała, że Luis robi sobie ze mnie „emocjonalny plasterek”. I może wcale się nie myliła. Ale ja nigdy wcześniej nie byłam dla nikogo absolutnie niczym, więc bycie choćby pocieszeniem po zerwaniu było dla mnie mocno stymulujące. Gdyby do tego wszystkiego okazało się, że żywi wobec mnie prawdziwe uczucia, prawdopodobnie pękłabym ze szczęścia i zostałyby po mnie tylko brokat i tęcza. Zwłaszcza że Luis zrezygnował z Shawni. A powiedzieć, że progi, przez które ta dziewczyna przechodzi, są dla mnie za wysokie, to nic nie powiedzieć.

Shawni wyglądała pięknie, i to w zupełnie niewymuszony sposób. Zebrała swoje długie warkoczyki w niski kucyk związany pod lewym uchem. Nie miała na sobie żadnego makijażu ani wytwornych ubrań, a mimo to trudno było od niej oderwać wzrok. Już po samym wyglądzie można stwierdzić, że jest tancerką. Zdradzały ją jej postawa i zarys mięśni odznaczający się na ciemnej skórze. Kiedy zdałam sobie sprawę, że wpatruję się w nią ze zbyt dużą intensywnością, wbiłam wzrok w podłogę i starałam się nie myśleć o tym, że to właśnie ona jest moją rywalką.

Nie przestawała mówić, więc nie zawracałam sobie nawet głowy tym, by wyciągnąć telefon i napisać na nim odpowiedź.

– Trzymaj się od niego z daleka. Mówię poważnie.

Uznałam to za bardzo dziwne, że jednocześnie mi groziła i rzucała pełne współczucia spojrzenie. Nie dałam się nabrać na jej fałszywą litość.

Shawni mnie zabije.

Spojrzała na mnie w sposób, który dał mi do zrozumienia, że nie wierzy, że mogłabym być z kimś takim jak Luis. Ale prawda była zgoła inna. A ona po prostu nie chciała jej do siebie dopuścić. Jeszcze wczoraj nie mogłam przestać myśleć o tym, że spędzę trochę czasu z Luisem, a teraz jego wspomnienie sprawia, że jest mi niedobrze.

Szoruję każdą część ciała, której dotknął. Twarz. Biodra. Uda. Piersi. I…

Robię to tak mocno, że niemalże zdzieram z siebie skórę, a mimo to nadal czuję się brudna. Gdy moje ręce nie mają już siły trzeć, opadam na brodzik i obejmuję ramionami kolana, pozwalając, by gorąca woda uderzyła mnie w plecy. Nie wiem, ile czasu minęło, ale kiedy się podnoszę, mam pomarszczoną skórę, a ze słuchawki leci zimna woda. W końcu ją zakręcam i próbuję wyjść spod prysznica, ale w pewnym momencie moja stopa ślizga się na mokrym brodziku i chwilę później ląduję na plecach.

– Kurwa mać! – krzyczę. Nie chciałam zrobić tego tak głośno, lecz czasami nie potrafię nad tym zapanować. Kiedy przez tak długi czas nie wydaję z siebie żadnego odgłosu, dźwięki same zaczynają ze mnie wylatywać w niekontrolowanych zrywach. A teraz muszę z siebie wyrzucić wszystko, co zdążyło we mnie narosnąć.

Naciągam ręcznik na twarz i zakrywam nim usta. Następnie wrzeszczę, mając nadzieję, że materiał zagłuszy mnie na tyle, żebym nie obudziła swoim krzykiem rodziców. O ile jeszcze tego nie zrobiłam.

Mój telefon informuje o nowej wiadomości, więc po raz drugi próbuję wygramolić się spod prysznica. Na ekranie pojawia się imię Luisa. Nie wiem, co zrobię, jeśli nie zgodzi się trzymać jęzora za zębami. Boję się, że mógł napisać coś w stylu: „Ups, za późno. Już wszystkim rozgadałem, łącznie z Shawni, i wygląda na to, że ma zamiar ukręcić ci łeb”.

Ta myśl sprawia, że moje ramiona ściska skurcz, a gardło wysycha mi na wiór. Odblokowuję ekran, żeby ocenić straty.

 

Luis: Ale o czym? ;)

 

Wzdycham głośno z ulgą i osuwam się z powrotem na podłogę. Nikt nie musi się o tym dowiedzieć. Mogę udawać, że to się nigdy nie zdarzyło.

 

 

 

 

 

Trzy

 

 

 

 

Całą sobotę spędzam zamknięta w swoim pokoju. Nie wychodzę z łóżka nawet po jedzenie. Zazwyczaj kiedy coś mnie męczy, wstaję i tańczę, aż poczuję się lepiej. Albo chociaż do momentu, gdy jestem za bardzo zmęczona, by się przejmować. Dzisiaj natomiast nie potrafię zmusić się do żadnego ruchu. Ledwo udaje mi się podnieść, żeby pójść do łazienki. Tym razem nie będzie tańców, będzie posępnie. Ale jakoś to przeżyję.

Około południa do moich drzwi puka tata.

– Jesteś głodna, mija? – pyta.

Rzadko spędza weekendy w domu i gdyby był to mniej ponury dzień, w żadnym wypadku nie przegapiłabym możliwości spędzenia z nim czasu. On zawsze wie, jak mnie pocieszyć. Łatwo się z nim rozmawia – a przynajmniej o problemach, które bezpośrednio go nie dotyczą. Bo z kolei kiedy pyta się go o to, co zaszło między nim a mamą, robi się przyjemny jak ból zęba. Może to wynikać z tego, że w swojej opinii nie ma już żadnego wpływu na tę sytuację.

Nie mam siły się ruszyć, żeby mu otworzyć. Nie jestem też w stanie wydobyć z siebie ani słowa.

Gdy milczenie się przedłuża, tata sam otwiera sobie drzwi i zagląda do środka.

– Wszystko w porządku?

Jeśli na niego spojrzę, znowu wybuchnę płaczem, więc naciągam kołdrę na twarz i przewracam się na brzuch.

Tata wzdycha.

– Domyślam się, że chcesz zostać sama. ‘Stá bien, mija[1]. Będę obok, jeśli jednak zechcesz o tym pogadać – mówi czule.

Tylko problem polega na tym, że to wcale nie jest prawda. Wiecznie nie ma go w domu, a ja marnuję właśnie jedną z niewielu szans na to, by wykorzystać jego obecność.

Zaciskam mocno powieki, kiedy zamyka za sobą drzwi, ale te otwierają się ponownie zaledwie kilka minut później. Wchodzi przez nie mama i rozsiada się w najlepsze na brzegu łóżka.

– No i? – pyta z pełnym wyczekiwania uśmiechem na twarzy.

– Ale co? – odpowiadam pytaniem.

– Jak było na imprezce? Jak się mają sprawy między tobą a Luisem? Wydaje się miły!

Samo wspomnienie jego imienia zatyka mi gardło i nie mogę wydusić z siebie kolejnego słowa, więc powtarzam tę samą sztuczkę, która zadziałała w przypadku taty – zakrywam głowę pościelą i przewracam się twarzą do dołu.

Mama jednak ignoruje moją aluzję.

– Mogę? – pyta.

Zamiast słowa „nie” wydaję z siebie głośne i przepełnione irytacją westchnienie. Mama następnie pyta, czy może mnie dotknąć, prawdopodobnie po to, by przez pościel wymasować mi plecy, ale teraz nie wolno mnie dotykać.

Na dłuższą chwilę zapada cisza.

– Dobrze, mija. Daj znać, jak już będziesz gotowa, żeby porozmawiać… – W jej głosie słychać smutek, ale nie jestem teraz w stanie myśleć o jej uczuciach.

Nie ściągam z siebie kołdry aż do momentu, kiedy podnosi się i wychodzi z pokoju, zamykając za sobą drzwi.

Nie mam siły nawet, żeby zastanawiać się nad tym, co ja czuję i jak bardzo jest mi przykro. Jestem pusta w środku. Wycieńczona.

Nie wiem, ile czasu tracę na leżeniu w łóżku i dysocjacji. Boo leży na mojej klatce piersiowej i mruczy – jak zazwyczaj, kiedy się o mnie martwi. Słyszałam, że koty nie mruczą tylko ze szczęścia, ale też w sytuacjach stresowych. To je uspokaja. Dlatego kiedy stres dopada także mnie, Boo czasami układa się wygodnie na mojej piersi i mruczy. Wydaje mi się, że w ten sposób próbuje mnie pocieszyć.

Wbijam wzrok w ciemny punkt na suficie, gdzie odchodzi farba. Choć wydaje mi się, że minęło niewiele czasu, wpadające przez okno promienie zachodzącego słońca zalewają mój pokój pomarańczowym światłem. Godziny szczytu już minęły, odgłosy aut straciły na intensywności, a ja nadal nie mogę się ruszyć.

Dlatego wracam do spania.

A przynajmniej próbuję z powrotem zasnąć. Słońce zachodzi, światła w domu gasną, a moje myśli nadal pędzą. Mijają godziny, ale sen nie nadchodzi. W końcu chwytam za telefon. Dochodzi trzecia nad ranem. Jak dobrze, że jutro jest niedziela. Dzisiaj w sensie.

Wyciągam stopę, szukając pocieszenia u Boo, ale nie ma jej na łóżku. Wzdycham rozczarowana, wychylam się poza jego krawędź i zaglądam pod stelaż. Napotykam wpatrujące się we mnie ogromne zielone oczy kotki. Czasami zdarza jej się spać u mnie pod łóżkiem, ale wolałabym, żeby zdecydowała się na jedno miejsce.

– Wszystko w porządku, Boo – mówię, po czym cmokaniem próbuję wywabić ją z ukrycia, ale ona ani drgnie.

Opadam z powrotem na poduszkę i zamykam oczy. Ze wszystkich sił staram się na powrót zasnąć, jednak bezskutecznie. Moje myśli są zbyt głośne. Krążą tylko wokół wydarzeń wczorajszej nocy. Ciągle odtwarzam je w pamięci, zastanawiając się, czy mogłam zrobić coś inaczej, ale nic nie przychodzi mi na myśl. Nie ma opcji, że usnę, dopóki nie wyrzucę go z głowy.

Sięgam po leżące na szafce słuchawki i włączam swoją playlistę emo ze Spotify. Słucham jej zazwyczaj, kiedy kompletnie bez powodu czuję się jak gówno. Po dwóch piosenkach jestem w pełni rozbudzona i zemotyzowana i muszę dać temu jakiś upust. Raczej nie zdarza mi się wstawać w środku nocy i tańczyć – najczęściej jest to sposób na rozładowanie niepokoju tłumionego w szkole – ale mam dość leżenia w łóżku i użalania się nad sobą. Wydaje mi się, że wytańczenie dręczących mnie myśli dobrze mi teraz zrobi. Nie widzę innej możliwości, żeby je wyciszyć.

Podnoszę się do pozycji siedzącej i zaczynam od ruchów górnej części ciała. Wymachuję ramionami i rzucam głową z boku na bok. Ostatecznie całe moje ciało nabiera ochoty na ruch, więc wygrzebuję się z łóżka. Kładę ręce na kolanach i zaczynam szaleńczo machać włosami, a potem robię przewrót. Podnoszę się i atakuję powietrze przed sobą, zadając ciosy pięściami, nogami i ramionami, próbując nie wypaść z rytmu. Wyobrażam sobie, że spuszczam wpierdol Luisowi za to, jak mnie wczoraj potraktował, i udaję sama przed sobą, że nie czułabym się z tego powodu winna.

Po raz pierwszy pozwalam sobie na agresję. Na doświadczanie uczuć poza wścibskimi oczami innych. Rzucam się znowu na podłogę i wymachuję nogami w powietrzu, po czym przekręcam się na brzuch. Odrzucam głowę do tyłu, zamykam oczy i następnie pozwalam ciału opaść bezwładnie. Leżę tak w bezruchu przez resztę piosenki. Uświadamiam sobie, że płaczę, dopiero gdy cichnie muzyka.

Pozwalam sobie na te łzy, aż w końcu zasypiam na podłodze.

 

Wstaję z łóżka dopiero w poniedziałek. I to tylko dlatego, że nie mam innego wyjścia. Raz po raz wyłączam dzwoniący co chwilę budzik, aż całkowicie pozbawiam się czasu na poranną toaletę. Nie ma sensu wstawać dzisiaj wcześnie. Poza tym Boo leży wtulona we mnie, a przesuwanie śpiącego kota na pewno łamie jakieś zapisy Kociej Konstytucji.

Zazwyczaj wstaję co najmniej godzinę przed wyjściem do szkoły, żeby mieć wystarczająco czasu na wybranie outfitu i wyprostowanie włosów. Na ogół staram się włożyć coś, co przyciągnie wzrok innych i zrekompensuje brak mojego werbalnego zaangażowania, chociaż to tak naprawdę nigdy nie działa. Ludzie w szkole nie zwróciliby na mnie uwagi, nawet gdybym przyszła odstrzelona jak sama Lady Gaga.

Teraz jednak kompletnie mnie to nie interesuje. Leżę dalej w łóżku i gapię się w plastikowe gwiazdki przyklejone w rogu na suficie. Dwie z nich nadal świecą, ale pozostałe straciły swój blask lata świetlne temu.

Boo wydaje się wiedzieć, że jestem spóźniona, ponieważ przeciąga się i zeskakuje z łóżka, umożliwiając mi wstanie. Przeważnie cieszę się na wyjście do szkoły, bo dobrze sobie radzę z nauką, a sztywna struktura instytucji i raczej stabilny plan zajęć cieszą moje małe autystyczne serduszko. Jednak dzisiaj jestem przerażona. W końcu z wielkim trudem zrzucam z siebie kołdrę i zwlekam się z łóżka.

Moje ściany zdobią plakaty ze zdjęciami Jose Antonia Vargasa, Idy B. Wells, Janny Jihad i innych dziennikarzy i dziennikarek, a także napisane przez nich artykuły. Janna Jihad (młoda palestyńska dziennikarka i moja największa inspiracja) kazałaby mi przestać się mazgaić, wstać i pokazać wszystkim, gdzie ich miejsce. Ale wydawało mi się, że dokładnie to robię, gdy szłam na tamtą imprezę…

Podchodzę do szafy i przesuwam wszystkie zawieszone w niej kombinezony i kolorowe sukienki. Nic do mnie nie przemawia. Jednak dzisiejszy dzień jest inny niż wszystkie dotychczasowe. Dzisiaj chcę pozostać niezauważona i ostatnie, na co mam ochotę, to przeglądanie się w lustrze.

Narzucam na siebie dresy i wyciągnięty sweter, po czym zgarniam mój scyzoryk i wsuwam go do kieszeni spodni. Dostałam go jakiś rok temu od mamy, kiedy zaczęłam regularnie wychodzić sama z domu. Powiedziała mi wtedy, że ostrożności nigdy zbyt wiele, i myślę, że miała rację. Zawsze mam go przy sobie, bo chodzę do szkoły i wracam z niej bez opieki. Mieszkamy zaledwie pięć minut drogi spacerem od niej, ale dzięki niemu czuję się bezpieczniej.

Jakaś część mnie żałuje, że nie wyciągnęłam scyzoryka i nie nastraszyłam nim Luisa na imprezie. Wbijam paznokcie w dłonie. Mogłam go skutecznie powstrzymać, ale tego nie zrobiłam. Po prostu… Co jest ze mną nie tak?

Odsuwam od siebie myśli o tamtym wieczorze i skupiam się na przygotowaniu jajek na grzankach dla siebie, mamy i taty. Odstawiam ich talerze na blat. Będą czekać na nich, aż wstaną. Mami nadal śpi na kanapie. A ja staram się wyjść do szkoły, zanim tata zacznie szykować się do pracy. Pochłaniam swoje śniadanie i bezgłośnie ruszam w stronę drzwi. W tej samej chwili, kiedy sięgam po klamkę, otwierają się drzwi do jego sypialni.

– Dzień dobry, mija. Jak tam imprezka? Chcesz o tym porozmawiać? – pyta. Wiedziałam, że prędzej czy później zacznie ten temat, bo po moim zachowaniu w weekend widzi, że coś się wydarzyło.

– Impreza jak impreza, nic specjalnego. – Wzruszam ramionami. Wolałabym, żeby nie poruszał tej sprawy, bo nie lubię go okłamywać.

Raz jeszcze sięgam po klamkę, żeby nie próbował przedłużać tej rozmowy. Jednak zamiast wypytywać, on podchodzi do mnie i całuje mnie w czoło.

– Dziękuję za śniadanie. Miłego dnia w szkole, mija.

– Nie ma za co. Dzięki, papi.

Całą drogę do szkoły pokonuję z rękami w kieszeniach, po kryjomu zaciskając palce na rączce scyzoryka. To dla mnie żadna nowość, bo od kiedy pamiętam, panicznie się boję, że zostanę napadnięta na ulicy. Jak na Arizonę jest całkiem zimno, około piętnastu stopni. Tyle wystarczy, żeby większość przechodniów założyła, że trzymam ręce w kieszeniach, żeby je ogrzać. Zazwyczaj w drodze do szkoły nawet nie mrugam ze strachu, że ktoś do mnie podejdzie, ale dziś nie potrafię znaleźć w sobie motywacji. Mija mnie dwójka dzieciaków, które zauważam dopiero, kiedy są już za mną. Jeśli ktoś chciałby mnie napaść, dzisiaj byłby jego szczęśliwy dzień.

Gdy docieram do szkoły, przeciskam się między stojącymi na placu uczniami, przecinam dziedziniec i idę sztucznie zielonym trawnikiem w kierunku drzwi, za którymi mam nadzieję poczuć się trochę pewniej. Wchodzę do największego budynku na kampusie, gdzie – ku mojemu zaskoczeniu – na korytarzu znajduje się mnóstwo osób. Zwykle jestem tu rano, kiedy jeszcze nikogo nie ma, ale dzisiaj, ze względu na moją trudną pobudkę, muszę stawić czoła innym uczniom.

Na szczęście jest tu jedna sala, która pełni dla mnie funkcję bezpiecznej przystani. Idę prosto na zajęcia z dziennikarstwa, chociaż do dzwonka jeszcze kilka minut. Pani Jones zazwyczaj jest na miejscu odpowiednio wcześniej. Zawsze pozwala mi chować się tu przed światem w oczekiwaniu na pierwszą lekcję. Korzystam z tej możliwości za każdym razem, kiedy przychodzę do szkoły z kilkuminutowym zapasem. Pani Jones bardzo mnie wspiera, bo wie, że w przyszłości chciałabym być dziennikarką śledczą. Mama ciągle powtarza, że mogę zapomnieć o tej karierze, jeśli nie nauczę się rozmawiać, ale przecież w dzisiejszych czasach całe mnóstwo wywiadów odbywa się drogą mailową. Nie sądzę, że będę musiała dużo mówić.

Jak na ironię, jednym z bardzo niewielu miejsc, w których czuję się na tyle bezpiecznie, by używać własnego głosu, jest właśnie ta sala z panią Jones. Oczywiście do momentu, aż nie zjawi się tu ktoś inny.

Wchodzę do środka. Pani Jones siedzi za biurkiem i nie odrywa wzroku od leżącej przed nią kartki. Kliknięciem wysuwa końcówkę długopisu i coś na niej zapisuje.

– Co cię gryzie, Ariano? – pyta, nie podnosząc wzroku, kiedy ja zajmuję swoje miejsce w ławce. Zazwyczaj wita mnie tymi samymi słowami.

– Miałam ciężki weekend – odpowiadam pod nosem, pozwalając oczom błądzić po ścianie obok, na której wiszą artykuły uczniów; większość jest moja.

Mój kwaśny nastrój chwilowo osładza widok własnego artykułu o seksistowskich zasadach dotyczących ubioru zawartych w statucie. Udało mi się nim zwrócić uwagę dyrekcji na problem i zmieniono język zapisów.

– Wszystko w porządku? – Pani Jones spogląda znad dokumentu. Patrzy mi w oczy z uniesionymi brwiami.

– Nie – przyznaję, ściągnięta tym pytaniem z powrotem na ziemię. Zawsze byłam z nią szczera i nie mam zamiaru tego dzisiaj zmieniać.

– Jeśli zechcesz o tym porozmawiać, wiesz, gdzie mnie znaleźć. – Uśmiecha się do mnie i odkłada długopis.

Z trudem odwzajemniam uśmiech. Doceniam jej wsparcie, ale nie chcę rozmawiać o tym, co wydarzyło się między mną i Luisem.

Jednak niezależnie od tego, jak bardzo nie chcę o nim myśleć, nie mogę go już dłużej unikać, bo za chwilę zaczynam lekcję z nim i Shawni. Ściska mnie w piersi i trudno mi oddychać, kiedy o nim myślę, a mimo to nadal niecierpliwie odliczam minuty do pierwszego dzwonka. Co jest ze mną nie tak?

Wkurza mnie, że w dalszym ciągu pragnę jego uwagi. Chciałabym móc być na niego wściekła jak normalny człowiek. Ale czy ja w ogóle mam prawo być na niego zła?

Wydaje mi się, że powinnam. Dla niego seks może o niczym nie świadczyć, ale dla mnie to całkiem poważna sprawa. Irytujące jest to, że on zachowuje się jakby nigdy nic. Jakakolwiek forma kontaktu fizycznego jest dla mnie trudna do zaakceptowania. Chyba zdążył to zauważyć już za pierwszym razem, kiedy próbował mnie przytulić.

Odprowadził mnie po raz pierwszy po szkole do domu i wtedy dowiedziałam się, że pożegnalne uściski są czymś na porządku dziennym. Gdy bez żadnego ostrzeżenia mnie objął, zaczęłam krzyczeć i w geście samoobrony wyciągnęłam scyzoryk. Była to strasznie żenująca i przesadzona reakcja, ale jednocześnie doskonale ukazująca, jak bardzo nie lubię być dotykana bez uprzedniego spytania o zgodę. Roześmiał się i przeprosił, ale po chwili próbował zrobić to samo. Mój krzyk i scyzoryk nie były w stanie go odstraszyć na tyle skutecznie, na ile mogłoby to zrobić słowo „nie”, którego to akurat nie byłam w stanie wypowiedzieć.

Chciałam móc go przytulić. Byłam zła na siebie za to, jak zareagowałam. Może teraz też przesadzam…

Nie chcę o tym myśleć. Chciałabym wrócić do naszej relacji sprzed imprezy, kiedy jego uśmiech wywoływał przyjemne łaskotanie w brzuchu, a nie skręt kiszek.

Wypowiedziane na głos imię Shawni wyrywa mnie z zamyślenia. Jessica i Melanie wchodzą do klasy przed czasem, rozmawiając o niej. Ludzie dużo o niej mówią. A one w szczególności – może dlatego, że są najlepszymi przyjaciółkami Luisa.

Zaczynam podsłuchiwać.

– Słyszałaś, że Shawni wyrwała Manny’ego na tamtej imprezie i zdradził z nią swoją dziewczynę? – pyta Jessica tonem, który brzmi, jakby chciała zachować dyskrecję, ale jednocześnie wystarczająco głośno, żeby każdy, kto przyszedł wcześniej do klasy, mógł to usłyszeć.

Gdybym mogła korzystać z własnego głosu, poprawiłabym je. Shawni wyszła natychmiast po tym, jak zobaczyła mnie i Luisa wchodzących razem do tamtego pokoju. Z nikim nie poszła do łóżka na imprezie, poza tym nawet gdyby, to kogo to obchodzi? Niech pilnują swojego nosa… Jestem też lekko zdumiona, że to nie ja jestem podmiotem ich rozmów.

Jednakże to, czy seks był przez kogokolwiek uprawiany, czy nie, tak naprawdę nie ma tu żadnego znaczenia. Trzeba zwrócić uwagę na irytującą sugestię, że zdrada Manny’ego w jakiś dziwny sposób nie jest jego winą.

– Tak, słyszałam o tym. Rozkłada nogi przed każdym, kto tylko okaże jej minimum zainteresowania. Zero szacunku do samej siebie! – stwierdza Melanie.

To już cios poniżej pasa. Wiem, że nie plotkują o mnie, ale równie dobrze mogłoby tak być. A ja mam do siebie szacunek. I jestem przekonana, że Shawni również. Czuję się źle z tym, że nie stanęłam w jej obronie, mimo że i tak mnie nienawidzi. Ale ja najzwyczajniej w świecie nie jestem w stanie mówić na zawołanie. To tak nie działa.

Rozlega się dzwonek i mija minuta, zanim ktokolwiek wchodzi do sali. Macham nogą, obserwując drzwi. Jezus, czemu ja się tak gorączkuję? Wchodzi Shawni, ale nie ma z nią Luisa. Drażni mnie to, że zastanawia mnie, czy przyjdą razem. Nie chcę, żeby któreś z nich zajmowało moje myśli. Odwracam głowę, ale zerkam na Shawni kątem oka, żeby widzieć, czy nie zabija mnie wzrokiem. Jest gorzej – idzie prosto na mnie.

Moje serce bije trzy razy szybciej niż ona stawia kroki. Szlag, szlag, szlag. Wbijam wzrok w swoje biurko, podczas gdy ona siada w ławce przede mną i obraca się w moją stronę.

Wyciąga zeszyt z torby i wyrywa z niego kartkę, a następnie kładzie ją przede mną razem z ołówkiem. Sprawdza godzinę na swoim smartwatchu, po czym z powrotem wlepia we mnie oczy, prawdopodobnie zastanawiając się, czy ma wystarczająco czasu, żeby mnie przeżuć.

– Hej. – Pochyla się, a ja nie mogę dłużej jej ignorować. Jej usta układają się w delikatny uśmiech, a spojrzenie przeskakuje z ołówka na mnie i z powrotem. Wygląda na bardzo zadowoloną z siebie. Szczerze mówiąc, trochę nie mogę uwierzyć w to, że ze mną rozmawia. Podnoszę ołówek.

Hej – piszę na kartce. Zanim odpowie, poprawia wełnianą czapkę.

– A więc… co do soboty. Mam kilka pytań.

Nie jestem w stanie stwierdzić, czy robi sobie ze mnie jaja, czy naprawdę chce wiedzieć. A może robi to po to, by usłyszeć ode mnie, co zaszło między mną a Luisem. Jestem przekonana, że zdążyła się tego domyślić, ale pewnie liczy na moje potwierdzenie czy coś. Unoszę brwi i czekam na jej kolejny ruch.

Zaczyna mówić; jej oddech jest ciężki.

– Co do Luisa…

Luis wchodzi do sali, zanim Shawni zdąża dokończyć zdanie. Żołądek podchodzi mi do gardła. Staram się nie zdradzać emocji mową ciała lub mimiką, ale nie jest to łatwe. Luis ma na sobie dżinsy i szarą koszulkę na tyle obcisłą, by uwydatniła jego delikatną klatę. Patrzy prosto na mnie i uśmiecha się od ucha do ucha, ukazując swój uroczy dołeczek. Jak mnie wkurza to, ile on dodaje mu słodyczy…

Shawni zerka na mnie, a potem na niego, po czym posyła mu gniewne spojrzenie, które mogłoby przebić skórę.

Już chce podejść, ale wtedy zauważa jej wzrok i idzie usiąść na drugim końcu sali z Jessicą i Melanie, które korzystają z szansy i zaczynają się do niego przymilać. Shawni znów wraca do mnie spojrzeniem, z tym że do tej pory widoczna w jej oczach wściekłość ustępuje miejsca smutkowi. Prawdopodobnie dlatego, że się na mnie zawiodła.

Wtem jej spojrzenie odzyskuje intensywność.

– Wiesz, o co próbuję zapytać, prawda?

Boże. Przecież ona mnie zabije.

Wybieram najłatwiejszą z opcji i zgrywając idiotkę, kręcę niewinnie głową.

Shawni marszczy czoło.

– Dobrze. Powtórzę to, co powiedziałam ci na imprezie. Musisz trzymać się od niego z daleka. Dla własnego dobra. On jest m…

Przerywa jej kolejny dzwonek. Czy ona mi grozi? Chwyta kartkę leżącą na mojej ławce i zaczyna pisać. I pisać, i pisać. Zaraz mi tu jakąś powieść machnie. W końcu składa kartkę na pół i obraca się, żeby mi ją podać.

– Shanaya, żadnych liścików w trakcie lekcji. Proszę mi to natychmiast oddać. – Pani Jones przerywa pisanie na tablicy i staje przy ławce Shawni z wyciągniętą dłonią. Shawni lekko się kuli i wkłada złożoną kartkę w dłoń nauczycielki. Najwyraźniej światu nie będzie dane poznać fabuły jej literackiego debiutu. Chociaż coś mi mówi, że był to raczej rozwlekły monolog na temat krzywdy, którą mi wyrządzi, jeśli raz jeszcze zbliżę się do Luisa. Choć na samą myśl o tym jest mi nie­dobrze, wolałabym, żeby Shawni nie groziła mi ewentualnymi konsekwencjami.

Shawni spogląda na mnie i porusza ustami na kształt czegoś w stylu: „Pogadamy później”, po czym obraca się przodem do tablicy.

 

Resztę dnia spędzam, stresując się tym, kiedy owo „później” nastąpi. Idąc na swoją trzecią lekcję, mam wrażenie, że wszyscy się na mnie gapią. W sumie to nie jest moje wrażenie – naprawdę się gapią. Ale coś tu się nie zgadza, bo nie mam przecież na sobie swoich standardowych ubrań typu „tylko na mnie spójrzcie”, a dresy i bluzę z kapturem. Poza tym z samego rana nikt mi się dziwnie nie przyglądał.

Przez chwilę myślę, że może zauważyli, że niespecjalnie zadbałam dziś o swój wygląd. Ale wtedy docierają do mnie ich szepty i widzę, jak szturchają siebie nawzajem i wskazują na mnie palcami, jakbym była jakąś cyrkową atrakcją. Sprawdzam, czy do butów nie przykleił mi się papier toaletowy albo coś w tym stylu. Przeczesuję moją krótką fryzurę na wypadek, gdyby coś mi z niej wystawało. Niby wszystko okej, ale oni nie przestają wlepiać we mnie gał.

O nie.

Co, jeśli wiedzą, do czego doszło między mną a Luisem? To jedyny powód, jaki przychodzi mi do głowy, ale skąd mieliby się tego dowiedzieć? Jedyną osobą, która może cokolwiek podejrzewać, jest Shawni, ale nawet ona nie ma stuprocentowej pewności, prawda? Wie jedynie, że weszliśmy razem do pokoju. Sami.

Cholera.

Na bank to wszystkim rozgadała. Albo powiedziała jednej osobie, a ta podała historię dalej.

Obracam się na pięcie i zamiast iść do sali, gdzie mam za chwilę lekcję, ruszam w kierunku łazienki. Jak ja mam stawić czoła Shawni w trakcie naszej zaplanowanej na „później” rozmowy? Jak mam przeżyć konfrontację z Luisem?

Powtarzam sobie, że pewnie trochę nadinterpretowuję sytuację. Prawdopodobnie nikt o niczym nie wie, a ja po prostu mam resztki śniadania między zębami. Czuję, jak wszyscy świdrują mnie wzrokiem, kiedy przechodzę obok. Ściągam paski plecaka i patrzę prosto przed siebie. Idę coraz szybciej i szybciej, aż ostatecznie zaczynam biec. Muszę przeciskać się między ludźmi, którzy posyłają mi obleśne spojrzenia, bo nikt nie jest na tyle uprzejmy, żeby usunąć się z drogi, widząc, że biegnę. Gdy docieram do łazienki, zamykam się w kabinie i siadam na zamkniętej toalecie.

Drzwi wejściowe otwierają się ponownie i słyszę dwa znajome głosy. Podciągam nogi do góry i obejmuję kolana, żeby nie było mnie widać.

– Nie wierzę, że przegapiłam imprezę Manny’ego – jęczy Jessica. – Naprawdę robili to w jego pokoju?

– Tak słyszałam.

– Ja nie mogę. Kto by pomyślał, że taka z niej zdzirówa…

Ściska mnie w klatce piersiowej. Wstrzymuję oddech. Czyżby one mówiły o mnie? Bo o kim by innym? A może o Shawni, jak dzisiaj z rana…

Rozlega się dzwonek i dziewczyny zostawiają mnie tu samą. Ani drgnę. Nie jestem w stanie zmusić się do pójścia na kolejną lekcję. Po prostu nie mogę. Więc spędzam tę godzinę samotnie, siedząc na kiblu i uważnie obserwując upływające minuty na wyświetlaczu telefonu.

Czas płynie coraz wolniej, jakby zwalniał specjalnie po to, by dać mi chwilę na złapanie oddechu. Dobrze, wdech i wydech. Nie mam w sumie żadnej pewności, że Jessica i Melanie rozmawiały o mnie. Możliwe, że to wszystko siedzi tylko w mojej głowie. Poza tym jestem cholernie głodna, a zbliża się pora obiadowa. Dochodzę do wniosku, że jestem gotowa wziąć udział w kolejnej rundzie walki na spojrzenia, żeby tylko móc coś zjeść.

Kiedy dzwonek ogłasza długą przerwę, w pośpiechu wychodzę z łazienki i pędzę w stronę stołówki. W ten sposób udaje mi się uniknąć oceniającego wzroku innych uczniów. Siadam przy tym samym stole co zwykle, który jest teraz kompletnie pusty, i liczę na to, że Shawni mnie nie zaatakuje, kiedy już tu przyjdzie. Jak ja się cieszę, że mama w weekend przygotowała jedno z moich bezpiecznych dań i mogę teraz zjeść chicken flautas bez ataku paniki. W trakcie przerwy obiadowej otwierają cały kampus, ale ja i tak zawsze jem w środku.

Przebiegam wzrokiem po stołówce w poszukiwaniu Shawni i wtedy zauważam, że kilkanaście osób w dalszym ciągu rzuca mi głupie spojrzenia. Ignoruję ich i dostrzegam Shawni czekającą samotnie w kolejce po obiad, jak to ma w zwyczaju. Uczniowie przed nią i za nią stoją w małych grupkach, więc Shawni wygląda dzisiaj na wyjątkowo osamotnioną, mimo że prawie zawsze taka była. Nawet przed Luisem. Nigdy nie cieszyła się dobrą reputacją w szkole, ponieważ przez to, że jest bi, uchodzi za wyjątkowo rozwiązłą dziewczynę. To strasznie niesprawiedliwe.

Nie jest dla mnie ostatnio zbyt miła. Były czasy, kiedy uznawałam ją za moją jedyną przyjaciółkę, ale jak się domyślam, przyjaźń z drugiej klasy podstawówki znaczy niewiele, gdy kradniesz komuś chłopaka. Co prawda byłego, ale nadal.

Nie wiem, czy ktoś patrzący z boku faktycznie nazwałby nas przyjaciółkami, ale ja bardzo ją wtedy lubiłam. Byłyśmy jedynymi dzieciakami w szkole, które nic nie mówiły. W związku z tym, że pierwszym językiem Shawni jest hiszpański, jej angielski nie był jeszcze taki dobry, a ja… po prostu w ogóle się nie odzywałam. Nauczyciele zakładali, że ja również mówię jedynie po hiszpańsku, ponieważ jestem Meksykanką. Dlatego też zawsze byłam w parze z Shawni. Nasza nauczycielka prawdopodobnie liczyła na to, że będziemy mogły ze sobą rozmawiać, ale to nigdy nie nastąpiło. Shawni próbowała nawiązać ze mną jakiś kontakt, ale ja nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa ani po angielsku, ani po hiszpańsku. Nie poza zaciszem mojego domu. Mimo wszystko zawsze towarzyszył nam pewien rodzaj solidarności, wynikającej z ciągłej pracy w parze. Ani mnie, ani jej to nie przeszkadzało. W tamtym roku i przez kilka kolejnych lat byłyśmy milczącymi kumpelkami. Aż w końcu angielski Shawni się poprawił i przestała być dobierana w parę ze mną. Możliwe, że ta relacja nigdy nic dla niej nie znaczyła, ale dla mnie Shawni była pierwszą i jedyną przyjaciółką. A teraz mnie nienawidzi. I najwyraźniej sobie na to zasłużyłam.

Jestem przekonana, że Luis był jedyną osobą, która się z nią zadawała. Mimo że sama już nie za bardzo ją lubię, nie do końca rozumiem, dlaczego nie ma żadnych innych kolegów czy koleżanek. Jest zdolna, śliczna i zawsze miła dla każdego. To nie ma żadnego sensu.

Kiedy odbiera swoją porcję, zwieszam głowę, żeby przypadkiem nie nawiązać z nią kontaktu wzrokowego. Nie śpieszy mi się na kolejną lekcję – zajęcia taneczne – na którą uczęszczamy wspólnie, ale nie wiem, jak długo jeszcze mogę jej unikać.

W międzyczasie ktoś siada naprzeciwko mnie. Podnoszę wzrok, spodziewając się zobaczyć Luisa lub Shawni, ale to żadne z nich. Jestem wściekła na siebie za to, że po cichu liczyłam, że zobaczę przed sobą Luisa. Serio, co jest ze mną nie tak?

Nie znam chłopaka, który się do mnie przysiadł. Wiem jedynie, że razem z Luisem należał kiedyś do drużyny futbolowej i widziałam ich kiedyś spędzających wspólnie czas.

– Hej, piękna. Jestem Jesus. – Zdecydowanie zbyt wolno mierzy mnie wzrokiem.

Patrzę na niego bez słowa. Czemu on ze mną rozmawia?

– Ślicznie wyglądasz. – Uśmiecha się od ucha do ucha.

Próbuję spojrzeniem dać mu do zrozumienia, że ma sobie iść, ale kiedy nie reaguje, z powrotem spuszczam wzrok. Czuję, jak płonie mi twarz.

– Moi rodzice wrócą dziś późno do domu… Chcesz wpaść do mnie po szkole?

Zawartość żołądka podchodzi mi do gardła. Skąd ten pomysł… Czy już naprawdę wszyscy wiedzą? Możliwe, żeby to był zwykły zbieg okoliczności?

Podnoszę się od stołu, ale on chwyta mnie za dłoń. Jego ognisty dotyk przeszywa moją skórę aż do kości, mimo lodu, który skuwa moje serce.

– Halo, ja tylko próbuję być miły.

Już mam wybiec ze stołówki, kiedy jakaś zielonowłosa dziewczyna z pierwszej klasy chwyta go mocno za ramiona. Jesus wygląda na równie zdezorientowanego co ja.

– Wypad do swoich koleżków, Jesus.

– A my się znamy? – pyta, po czym uważniej się jej przygląda. – Już wiem, ty jesteś dziewczyną z tej listy! Nina, tak? – Wybucha złośliwym śmiechem.

Wtedy ją rozpoznaję.

Kilka miesięcy temu na Insta pojawiła się pewna lista: „100 najbardziej puszczalskich lasek w Westview”. Nina zajęła na niej pierwsze miejsce. Shawni znalazła się w pierwszej dziesiątce.

W jakiś dziwny sposób jego śmiech nie robi na niej najmniejszego wrażenia.

– Tak, to ja – odpowiada ze złośliwym uśmieszkiem. – A teraz mógłbyś zostawić Arianę w spokoju? – pyta z dłońmi nadal zaciśniętymi na jego ramionach.

Próbuje je z siebie strząsnąć, ale ona wciska głębiej palce i robi mu nimi groźnie wyglądający masaż. W końcu Jesus wyrywa się z jej uścisku i odchodzi.

– Nie jest już tak zabawnie, kiedy to samo przytrafia się tobie, co?! – woła za nim Nina, a on rzuca jej zniesmaczone spojrzenie. – Cześć, jestem Nina. – Pochyla się i z entuzjazmem wyciąga dłoń.

Z bliska widzę, że jej zielonym włosom przydałaby się odżywka. I to w niemałych ilościach. Nie jestem tym specjalnie zaskoczona, ponieważ kiedykolwiek ją widzę, za każdym razem ma inny kolor włosów. Jej wyciągnięta ręka obwieszona jest bransoletkami i gumowymi opaskami. Ściskam jej dłoń. Jakkolwiek by patrzeć, właśnie mnie uratowała z opresji.

Nie ma między nami niezręcznej ciszy, która zazwyczaj zapada, kiedy ludzie czekają na moją odpowiedź. Ona po prostu mówi dalej.

– Ten pendejo[2] to kawał chuja z małym siurkiem. Uwierz, nie chcesz znaleźć się z nim w łóżku.

Otwieram szerzej oczy i kręcę głową. W ten sposób daję jej znać, że nie miałam najmniejszego zamiaru. Czy ona też wie? Ale od kogo ta pierwszaczka miałaby się niby dowiedzieć?

– Spokojnie, nie musisz się obawiać z mojej strony żadnego slut-shamingu! Tak że tego, miło było cię poznać. – Macha mi na pożegnanie i odchodzi równie szybko, jak się pojawiła.

Mam ochotę za nią pobiec i wszystkiego się dowiedzieć. Bo skoro Jesus i ta przypadkowa dziewczyna wiedzą, że uprawiałam seks, to aż boję się pomyśleć, kto jeszcze o tym wie. I od kogo?

Wyciągam telefon, żeby napisać do Luisa.

 

Ja: Coś komuś mówiłeś?

Luis: o czym? ;)

Ja: Serio pytam.

Luis: nie, przecież bym ci tego nie zrobił, złotko.

 

Skoro to nie wyszło od Luisa, pozostaje tylko jedna podejrzana.

Shawni.

A ja przez cały ten czas wyrzucałam sobie, że zraniłam jej uczucia.

Wiedziałam, że jest wściekła, i byłam przygotowana na jakąś formę odwetu, ale zdecydowanie nie taką.