Krakowianki - Zioło Alicja - ebook + książka

Krakowianki ebook

Zioło Alicja

4,5

11 osób interesuje się tą książką

Opis

Opowieść o kobietach z Krakowa, które zmieniły bieg historii Polski

NOBLISTKI, ARTYSTKI, PRZEDSIĘBIORCZYNIE, FILANTROPKI,

DZIAŁACZKI, NAUKOWCZYNIE, REWOLUCJONISTKI

 

Odnosiły sukcesy, przełamywały bariery, studiowały, walczyły o swoje prawa. Krakowianki to historie kilkunastu kobiet, które pochodziły z różnych epok, klas i zawodów. W książce znajdziesz między innymi opowieść o prawdziwym imieniu Wisławy Szymborskiej i skąd wziął się zwyczaj zostawiania papierosów na jej grobie. Przeczytasz, gdzie naprawdę urodziła się Helena Rubinstein i o pierwszej studentce Uniwersytetu Jagiellońskiego Nawojce. Poznasz odpowiedź na pytanie, dlaczego Zofia Stryjeńska przebywała w szpitalu psychiatrycznym oraz jak to się stało, że Janina Ipohorska stała się szarą eminencją „Przekroju”. Poznaj historie, które nigdy wcześniej nie ujrzały światła dziennego.

Czy Kraków jest kobietą?

Autorka Alicja Zioło, krakowska przewodniczka i badaczka herstorii, przygotowała wnikliwe obrazy życia bohaterek, pełne ich trosk i marzeń. Przeplatają się one z realistycznymi opisami Krakowa dawnych lat, kontrastowanymi ze współczesnością.

Usiądź wygodnie i zaczytaj się w herstorii

 

Historia opowiadana z innej perspektywy niż ta, do której jesteśmy przyzwyczajeni, może być fascynująca. A ta opowiadana z perspektywy kobiecej – czyli herstoria – jest fascynująca. Przekonacie się o tym, jak zajrzyjcie do tej książki.

Michał Rusinek

 

 

Nie tylko smok wawelski, Lajkonik i Jan Matejko. Kraków jest też kobietą. Odważną, świadomą i taką, która robi to, co sama uważa za stosowne. Amalia Krieger, Miedzianna, Nawojka, impreza Babski Comber, Helena Rubinstein i wiele innych – to nie tylko słowa. Za nimi kryją się zapomniane albo mało znane opowieści o kobietach, które budowały Kraków, jego historię i niezapomnianą atmosferę.

Karolina Korwin-Piotrowska

 

 

Losy kobiet zbyt często były przemilczane lub kwitowane stwierdzeniem, że „wybitnych pań było niewiele”. Książka Alicji Zioło dobitnie pokazuje, że interesujących i zdolnych kobiecych postaci było mnóstwo. Przez pryzmat Krakowa autorka kreśli obraz przeszłości regionu, gdzie herstoria była ważnym wątkiem. Niesamowite losy bohaterek książki opowiadają również o przeszłości naszego społeczeństwa i polityce, która wpływała na każdy aspekt życia.

Sylwia Chutnik

 

 

Alicja Zioło - licencjonowana przewodniczka po Krakowie, inicjatorka projektu „Chodźże na wycieczkę!”, niezależna aktywistka dbająca o zabytki i dziedzictwo niematerialne Krakowa, absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego, laureatka Nagrody Kraków Miasto Literatury UNESCO. W pracy przewodnickiej skupia się na herstorii Krakowa i dziejach lokalnej społeczności żydowskiej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 544

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (25 ocen)
15
8
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Cinnamon2017

Nie oderwiesz się od lektury

Fantastyczna lektura! Na taką książkę czekałam i taka ksiazka była potrzebna. Niezwykle ciekawie i szczegółowo opisane postaci wybitnych kobiet. Przedstawione historie opowiedziane są w tak obrazowy sposób, że układają się czytelnikowi niemal w gotowe sceny jak z filmu. Swoją drogą jest tu profesjonalny materiał na kilka filmów biograficznych. Książkę czyta się doskonale. Polecam absolutnie każdemu - nie tylko kobietom i nie tylko mieszkańcom Krakowa :) Mam nadzieję, ze będzie druga część!
10
pechotka

Nie oderwiesz się od lektury

Herstoryczna petarda. To zbiór niezwykłych opowieści o odkrywaniu dorobku kobiet. Czyta się to świetnie. Nie tylko dla fanów herstorii nie tylko dla osób z Krakowa
10
Ammit_

Nie oderwiesz się od lektury

Fantastyczna książka! Część kobiet znalazłam, o części usłyszałam po raz pierwszy. Historie przedstawione bardzo ciekawie. Super, że mamy adresy konkretnych miejsc - aż zachęca do samodzielnego zwiedzenia :)
00
AStrach

Dobrze spędzony czas

Zawsze warto przeczytać o niezwykłych historiach.
00
Piter_Czyta

Nie oderwiesz się od lektury

Wartościowa pozycja - oby było takich więcej.
00

Popularność




Ali­cja Zioło

Kra­ko­wianki

Twa­rze pol­skiej her­sto­rii

Wstęp

Mia­łam ja­kieś plany na nie­dzielę z cio­cią Re­nią, od któ­rych dzie­lił nas tylko oby­wa­tel­ski obo­wią­zek. Po­je­cha­ły­śmy więc do dę­bic­kiego za­kładu ener­ge­tycz­nego, gdzie znaj­do­wał się lo­kal wy­bor­czy. Cio­cia ode­brała kartę do gło­so­wa­nia i rzu­ciła do mnie: „Aliśka, chodź, na­uczę cię gło­so­wać!”. Nie mia­łam wtedy jesz­cze praw wy­bor­czych, ale in­struk­cję, którą dała mi wtedy, za pro­wizo­rycz­nym prze­pie­rze­niem, pa­mię­tam do dziś. I od 19 lat we­dług niej gło­suję. Po pierw­sze: znajdź listę, która ci od­po­wiada świato­po­glą­dowo. Po dru­gie: znajdź na tej liście na­zwi­sko ko­biety. Pa­mię­tam, jak dłu­go­pis cioci Reni su­nął w dół ko­lumny na­zwisk i za­trzy­mał się mniej wię­cej w po­ło­wie – u progu XXI wieku pierw­sza ko­bieta na liście miała miej­sce piąte, może szó­ste. To na nią moja cio­cia od­dała swój głos.

Do­kład­nie taki był me­cha­nizm po­wsta­wa­nia tej książki. To nie jest tak, że nie mo­gła­bym jed­nym tchem wy­mie­nić ca­łego mnó­stwa na­zwisk męż­czyzn zwią­za­nych z Kra­ko­wem, o któ­rych po­win­no się opo­wia­dać i pi­sać. Ale jed­nak na­dal mam po­czu­cie, że po­win­nam dzia­łać zgod­nie z me­todą cioci Reni – wy­bie­ra­jąc ko­bie­ty. Po­nie­waż w zbio­ro­wych opra­co­wa­niach o hi­sto­rii nie tylko Kra­kowa, ale i Pol­ski, jest ich na­dal za mało. Czuję, że mu­szę dać im prze­strzeń, któ­rej czę­sto nie miały do tej pory, żeby za­pre­zen­to­wać swoje do­ko­na­nia.

Ma­rzę o na­dej­ściu dnia, gdy książki ta­kie jak ta nie będą po­trzebne, że kiedy we­zmę do ręki do­wolne wy­da­nie o ma­lar­stwie, ar­chi­tek­tu­rze, po­li­tyce, biz­ne­sie czy ja­kim­kol­wiek in­nym aspek­cie hi­sto­rii, w spi­sie tre­ści zo­ba­czę tyle samo na­zwisk ko­biet, co męż­czyzn. Jed­nak do­póki jesz­cze ży­jemy w rze­czy­wi­sto­ści, w któ­rej za­le­d­wie kilka pro­cent wszyst­kich ulic w Kra­ko­wie nosi imię na cześć ko­biety, a w wy­bo­rach pre­zy­denc­kich w na­szym mie­ście nie ma ani jed­nej kan­dy­datki, sko­rzy­stam z tego nie­zwy­kłego pa­ry­tetu.

Kra­ko­wianki to rów­nież opis tego, jak współ­cze­śnie wy­gląda po­szu­ki­wa­nie ko­bie­cej obec­no­ści w hi­sto­rii. Niech sta­nie się rów­nież hoł­dem tym oso­bom, które prze­cie­rały dla mnie szlak – ak­ty­wist­kom, dzien­ni­kar­kom, pi­sar­kom, które od wielu lat przy­po­mi­nają opi­nii pu­blicz­nej o wy­bit­nych Po­lkach.

Mam na­dzieję, że w opo­wie­dzia­nych hi­sto­riach czy­tel­niczki i czy­tel­nicy tej książki od­najdą Kra­ków, któ­rego do­tąd nie znali. Bę­dzie mi nie­zwy­kle miło, jeśli sta­nie się one in­spi­ra­cją do spa­ce­rów po moim mie­ście. Choć nie jest to prze­wod­nik, to jed­nak książka na­pi­sana zo­stała przez prze­wod­niczkę i po­winna być dro­go­wska­zem w po­dróży – po mie­ście i po hi­sto­rii.

Au­torka

Pi­sarki

Ka­my­czek w „Prze­kroju”

Ja­nina Ipo­hor­ska

Ko­bieta or­kie­stra: ma­larka, tłu­maczka, re­dak­torka, pu­bli­cystka, re­cen­zentka, gra­ficzka. Tak wszech­stronna, że bez pro­blemu mo­głaby sa­mo­dziel­nie przy­go­to­wać cały nu­mer „Prze­kroju”. Nie ma w tym zbyt dużo prze­sady – w nie­któ­rych wy­da­niach jest au­torką kilku albo na­wet kilku­na­stu ar­ty­ku­łów. A jed­nak, przez 36 lat pi­sa­nia do naj­po­pu­lar­niej­szego ty­go­dnika w hi­sto­rii, na jego ła­mach nie­mal nie po­ja­wiało się jej na­zwi­sko. Za­pewne dla­tego mało kto wie, jak wielką rolę w jego re­dak­cji ode­grała Ja­nina Ipo­hor­ska.

W cza­sie II wojny świa­to­wej za­bu­dowa Kra­kowa ucier­piała w nie­wiel­kim stop­niu. Przez wielu kra­ko­wian uwa­żane to było za cud, za który od­po­wia­dać miały ko­ści smoka za­wie­szone przy głów­nym wej­ściu do ka­te­dry na Wa­welu albo dzwon Zyg­munt. Nie ozna­cza to jed­nak, że dla wszyst­kich zna­la­zło się tu miej­sce. Ze względu na fakt, że znaczną część mia­sta omi­nęły bom­bar­do­wa­nia, przy­cią­gało ono uchodź­ców z róż­nych stron – dla­tego po woj­nie, po­dob­nie jak w in­nych miej­sco­wo­ściach w ca­łym kraju, naj­waż­niej­szym pro­ble­mem Kra­kowa było prze­lud­nie­nie.

Od­po­wie­dzią na głód miesz­kań miała być bu­dowa no­wych osiedli już na eta­pie pro­jek­to­wym hoł­du­ją­cych obo­wią­zu­ją­cej ide­olo­gii – so­cja­li­stycz­nych. Ko­ron­nym pro­jek­tem władz ko­mu­ni­stycz­nych z okresu planu sze­ścio­let­niego była bu­dowa na wschód od sta­rego Kra­kowa no­wego ide­al­nego mia­sta: No­wej Huty.

Mniej wię­cej w tym sa­mym cza­sie, czyli pod ko­niec lat czter­dzie­stych, z dala od bły­sku fle­szy i splen­doru Pol­skiej Kro­niki Fil­mo­wej ru­szyła bu­dowa pierw­szego po­wo­jen­nego osie­dla miesz­ka­niowe­­go w śród­mie­ściu Kra­kowa. Po­wstało ono na Grze­górz­kach, na tak zwa­nych Po­lach Ka­ta­rzyń­skich – w prze­strzeni po­mię­dzy Halą Tar­gową a rzeź­nią miej­ską (dzi­siej­sza Ga­le­ria Ka­zi­mierz). So­cre­ali­styczne bloki wpro­wa­dzały nowy stan­dard ży­cia – po­dob­nie jak w No­wej Hu­cie, miała to być bar­dziej de­mo­kra­tyczna ar­chi­tek­tura, bez po­działu na ob­szerne miesz­ka­nia od frontu, z bal­ko­nami, za­re­zer­wo­wane dla osób za­moż­nych i uprzy­wi­le­jo­wa­nych, oraz na klitki w su­te­re­nach i ofi­cy­nach – cia­sne, wil­gotne i ciemne, w któ­rych gnieździli się ubo­dzy ro­bot­nicy z ro­dzi­nami. Całe za­ło­że­nie urba­ni­styczne miało to­nąć w zie­leni, być przy­kła­dem „mia­sta­ ogrodu”. Pierw­sze bloki po­wstały już w 1949 roku. Na za­kwa­te­ro­wa­nie w nich ocze­ki­wały rze­sze pra­cow­ni­ków grze­gó­rzec­kich fa­bryk; marzyli o lep­szym ży­ciu, wciąż tkwiąc w pro­wi­zo­rycz­nych ba­ra­kach lub w za­tło­czo­nych XIX­-wiecznych ka­mie­ni­cach.

Jedno z ta­kich miesz­kań tra­fiło w ręce Ja­niny Ipo­hor­skiej. Choć nie była ro­bot­nicą z Grze­gó­rzek, było ono speł­nie­niem rów­nież jej ma­rzeń – do­tych­cza­sowe funk­cjo­no­wa­nie w miesz­ka­niu ze współ­lo­ka­to­rami było dla niej uciąż­liwe. Jako osoba twór­cza po­trze­bo­wała prze­strzeni do ży­cia i do pracy. Zna­la­zła ją w nie­spełna czter­dzie­sto­me­tro­wym miesz­ka­niu bez bal­konu, na pierw­szym pię­trze, przy ulicy Sie­dlec­kiego 4, tuż przy przed­szkolu.

Po­cząt­kowo prze­szka­dzał jej ha­łas po­ciągu jeż­dżą­cego po na­sy­pie za oknem. Ze mną było po­dob­nie: jako jej są­siadka sześć de­kad póź­niej mar­twi­łam się, czy nie bę­dzie za gło­śno. Z cza­sem prze­sta­łam za­uwa­żać ko­lejne składy ja­dące przez cen­trum Kra­kowa. Ona naj­wy­raź­niej też – w końcu na czas, kiedy miesz­kała na Grze­górz­kach, przy­pada naj­płod­niej­szy ar­ty­stycz­nie okres jej ży­cia.

Kim była? Mało kto re­aguje na jej na­zwi­sko. Kiedy sta­ra­łam się o to, żeby skwer na Grze­górz­kach, tuż przy bloku, w któ­rym tak długo miesz­kała, zo­stał na­zwany jej imie­niem, nie­mal nikt nie wie­dział, o kogo mi cho­dzi. Jed­nak gdy tylko wy­mie­nia­łam naj­bar­dziej znany z jej pseu­do­ni­mów, roz­mówcy za­zwy­czaj się ożywiali. Szcze­gól­nie ci, któ­rzy pa­miętali jesz­cze fe­no­men wy­daw­ni­czy, ja­kim był ty­go­dnik „Prze­krój”, i nie­po­dziel­nie pa­nu­ją­cego w nim Jana Ka­myczka, czyli wła­śnie Ja­ninę Ipo­hor­ską.

Mło­dość spę­dziła we Lwo­wie. Ja­nina No­sa­rzew­ska (wła­śnie ta­kie imię i na­zwi­sko otrzy­mała od losu, wszyst­kie ko­lejne były je­dy­nie pseu­do­ni­mami) po­cho­dziła z za­słu­żo­nej, pa­trio­tycz­nej ro­dziny. Miała dwie sio­stry: star­szą, Irenę, uta­len­to­waną mu­zycz­nie (zmarła bar­dzo młodo), oraz młod­szą, Ma­rię, która była umy­słem ści­słym (w 1949 roku obro­niła dok­to­rat z ma­te­ma­tyki, jako jedna z pierw­szych Po­lek w hi­sto­rii). Janka skoń­czyła Gim­na­zjum Hu­ma­ni­styczne im. Kró­lo­wej Ja­dwigi (je­dyne pań­stwowe żeń­skie gim­na­zjum we Lwo­wie), a póź­niej ro­ma­ni­stykę na Uni­wer­sy­te­cie Jana Ka­zi­mie­rza. To dzięki tym stu­diom była w sta­nie tłu­ma­czyć tek­sty za­gra­nicz­nych twór­ców, które po­ja­wiały się na ła­mach „Prze­kroju” i da­wały Po­la­kom szansę na skosz­to­wa­nie myśli zza że­la­znej kur­tyny. Na­stęp­nie wy­je­chała do War­szawy, gdzie trzy lata stu­dio­wała ma­lar­stwo na ASP – stąd jej przy­go­to­wa­nie w za­kre­sie sztuk wi­zu­al­nych, dzięki któ­remu współ­two­rzyła szatę gra­ficzną słyn­nego ty­go­dnika.

Na po­czątku wojny miesz­kała we Lwo­wie; był to czas ra­dziec­kiej oku­pa­cji. To wtedy po­znała Ma­riana Eilego i po raz pierw­szy bli­sko z nim współ­pra­co­wała – tworzyli ra­zem spek­ta­kle dla Pań­stwo­wego Te­atru Mi­nia­tur. Czy już wtedy po­łą­czyło ich coś wię­cej niż sprawy za­wo­dowe? Eile nie był jesz­cze żo­naty. Jak to się stało, że w 1942 roku wziął ślub z Ka­ta­rzyną Grzy­mal­ską, a nie z Ja­niną?

Kiedy do Lwowa dotarli Niemcy, sy­tu­acja dra­ma­tycz­nie się zmie­niła. Eile, ze względu na swoje ży­dow­skie po­cho­dze­nie, mu­siał się ukry­wać pod zmie­nio­nym na­zwi­skiem – Zdzi­sław Kwa­śniew­ski. To pierw­szy pseu­do­nim w tej hi­sto­rii. Twórca „Prze­kroju” for­mal­nie nie wy­zbył się go aż do śmierci – na ta­kie na­zwi­sko wy­sta­wiono akt zgonu, to pod tą toż­sa­mo­ścią na­leży go szu­kać na cmen­ta­rzu Ra­ko­wic­kim.

We wszyst­kich do­tych­cza­so­wych pu­bli­ka­cjach na te­mat ży­cia Ipo­hor­skiej po­ja­wia się in­for­ma­cja, że w oku­po­wa­nym przez na­zi­stów Lwo­wie zna­la­zła ona bez­pieczną przy­stań w słyn­nym In­sty­tu­cie Ba­dań nad Ty­fu­sem Pla­mi­stym i Wi­ru­sami pro­fe­sora Ru­dolfa We­igla. Miało się tak stać za sprawą jej sio­stry, Ma­rii, która stu­dio­wała ma­te­ma­tykę na Uni­wer­sy­te­cie Jana Ka­zi­mie­rza i ob­ra­cała się w krę­gach lwow­skiej szkoły ma­te­ma­tycz­nej. Dzięki temu za­równo ona, jak i Ja­nina do­stały pracę w se­kre­ta­ria­cie in­sty­tutu, bę­dą­cego azy­lem dla wielu lwow­skich in­te­lek­tu­ali­stów.

– Ni­gdy o tym nie sły­sza­łam – mówi Be­ata Brycka, córka chrzestna Ja­niny. – Za­wsze mi opo­wia­dano, że w cza­sie wojny Janka pra­co­wała w księ­garni tylko dla Niem­ców przy placu Ma­riac­kim, tuż obok po­mnika Adama Mic­kie­wi­cza, a u pro­fe­sora We­igla była je­dy­nie kar­mi­cielką wszy.

W Ar­chi­wum Pro­win­cjal­nym Ur­szu­la­nek Unii Rzym­skiej w Kra­ko­wie rów­nież brak in­for­ma­cji o tym, żeby w ad­mi­ni­stra­cji in­sty­tutu pra­co­wała Ma­ria – w jej ak­tach można prze­czy­tać, że w cza­sie wojny była za­trud­niona w Miej­skiej Sieci Elek­trycz­nej we Lwo­wie (do 1943 roku), a na­stę­pie peł­niła funk­cję wy­cho­waw­czyni w in­ter­na­cie Rady Głów­nej Opie­kuń­czej w War­sza­wie1.

Na­gle w 1943 roku Ja­nina mu­siała ucie­kać. Po­wo­dem stał się ze­szyt pod­pi­sany jej na­zwi­skiem, w któ­rym zna­le­ziono ry­sunki sa­ty­ryczne ośmie­sza­jące Niem­ców.

– Kiedy ze­szyt zo­stał zna­le­ziony, Janki nie było w pracy w księ­garni. Jej ku­zynce, An­nie Len­kie­wicz (póź­niej Bryc­kiej) udało się ją ostrzec. Wia­domo było, że nie może zo­stać we Lwo­wie – do­daje Be­ata Brycka.

Czy to do­świad­cze­nie spra­wiło, że na ła­mach „Prze­kroju” zdy­stan­so­wała się od po­li­tyki? W cza­sach PRL­-u jej żarty były na tyle nie­winne, że nie mo­gły spra­wić kło­po­tów, wy­gląda na to, że uczyła się na wła­snych błę­dach.

W cza­sie II wojny świa­to­wej za te ry­sun­kowe dow­cipy gro­ziły Ja­ni­nie naj­po­waż­niej­sze kon­se­kwen­cje. Mu­siała się ukry­wać, ko­rzy­sta­jąc z po­mocy krew­nych miesz­ka­ją­cych pod War­szawą. To wtedy po­ja­wiła się jej nowa toż­sa­mość, z którą zwią­zała się na resztę ży­cia: za­częła uży­wać jako na­zwi­ska przy­domku ro­dziny swo­jej matki – Ipo­hor­ska. Więk­szość z jej ku­zy­nów i ich po­tom­ków dziś skró­ciło na­zwi­sko Ipo­hor­ski­-Len­kie­wicz, po­zo­sta­wia­jąc je­dy­nie drugi człon, co spra­wia, że jej na­zwi­sko jest bar­dzo uni­kalne.

– Chwilę miesz­kała w War­sza­wie u ciotki Ireny Len­kie­wicz­-Sło­nec­kiej, ukry­wała się w pra­cowni ma­lar­skiej jej męża, Ma­riana, a póź­niej krewni znaleźli dla niej po­sadę w ja­kimś dworku pod mia­stem, gdzie uczyła fran­cu­skiego i była gu­wer­nantką – opo­wiada Be­ata Brycka.

Tak do­trwała do końca wojny. Mniej wię­cej w tym sa­mym cza­sie do War­szawy przy­je­chała Ma­ria, która od 1943 roku aż do końca po­wsta­nia war­szaw­skiego pra­co­wała jako wy­cho­waw­czyni w in­ter­na­cie Rady Głów­nej Opie­kuń­czej w War­sza­wie2. Sio­stry znów były bli­sko.

W pierw­szych ty­go­dniach 1945 roku Ja­nina za­miesz­kała w Ło­dzi. Za­jęła się sce­no­gra­fią, wy­mie­niana jest wśród osób by­wa­ją­cych w ak­tor­skiej knaj­pie Klub Pick­wicka przy ulicy Trau­gutta, na­prze­ciwko Ho­telu Grand. W tym cza­sie za­miesz­kał rów­nież w nim Eile. Czy to tam spotkali się pierw­szy raz po woj­nie i od­nowili re­la­cję?

Wio­sną 1945 roku Ja­nina po­ja­wiła się w Kra­ko­wie. Było to dla niej miej­sce nowe, do­tąd nie łą­czyły ją z nim żadne związki. We­zwał ją tam na po­moc Ma­rian, a ona chęt­nie z tej pro­po­zy­cji sko­rzy­stała. Nie­mal od sa­mego po­czątku pra­co­wała z nim ra­mię w ra­mię, two­rząc naj­bar­dziej opi­nio­twór­czy ma­ga­zyn kul­tu­ralny za że­la­zną kur­tyną – le­gen­darny kra­kow­ski „Prze­krój”.

Bez niej kul­towy ty­go­dnik nie mógłby ist­nieć. Pi­sała, tłu­ma­czyła, ry­so­wała, re­da­go­wała, two­rzyła wi­niety w for­mie ko­laży. Na jej bar­kach spo­czy­wała praca re­dak­cyjna, kon­takty z au­to­rami oraz od­po­wie­dzial­ność za kilka uwiel­bia­nych przez czy­tel­ni­ków ru­bryk. Peł­niła funk­cję wi­ce­re­dak­torki na­czel­nej. Je­den z au­to­rów „Prze­kroju”, Alek­san­der Ziemny, na­zywa ją ge­nialną, Ste­fan Ki­sie­lew­ski wspo­mina jako bar­dzo by­czą nie­wia­stę, Bar­bara Hoff mówi o niej, że „Dziko in­te­li­gentna, z po­czu­ciem hu­moru. To naj­lep­szy czło­wiek i naj­in­te­li­gent­niej­sza ko­bieta, jaką zna­łam”3. A jed­nak nie­ła­two zna­leźć jej na­zwi­sko na stro­nach cza­so­pi­sma.

Eile uwiel­biał ba­wić się pseu­do­ni­mami. To on miał pod­jąć de­cy­zję, że Ja­nina bę­dzie pu­bli­ko­wać, po­słu­gu­jąc się nową toż­sa­mo­ścią. Po­sta­wił ją przed fak­tem do­ko­na­nym: miała wy­bór mię­dzy opcją żeń­ską („Janka My­czek”) lub mę­ską („Jan Ka­my­czek”). Wy­brała tę drugą. Dla­czego zde­cy­do­wała się na mę­ski pseu­do­nim? Po­noć uwa­żała, że męż­czyźni cie­szą się wśród Po­lek i Po­la­ków więk­szym au­to­ry­te­tem – jej ru­bryka miała być po­rad­ni­kiem do­ty­czą­cym do­brych ma­nier, więc ta płeć wy­dała jej się wła­ściw­sza i tak wła­śnie czy­tel­nicy „Prze­kroju” mieli szansę ją za­pa­mię­tać.

Do­łą­czyła do re­dak­cji w pią­tym nu­me­rze, ale do­piero w nu­me­rze dwu­na­stym po­ja­wiła się pierw­sza praca, pod którą znaj­duje się pod­pis „rys. Jan Ka­my­czek”. To po­czą­tek se­rii „I ary­sto­kra­cja zmie­nia się”, gdzie Ipo­hor­ska żar­to­wała z sy­tu­acji pol­skich przed­wo­jen­nych elit, które za wszelką cenę sta­rają się od­na­leźć w so­cja­li­stycz­nej oj­czyź­nie Przy­kła­dem było prze­ma­lo­wy­wa­nie por­tre­tów przod­ków tak, żeby w ich rę­kach za­miast szabli po­ja­wiły się gra­bie, a za­miast wa­chla­rza – trze­paczka. To pierw­szy z wielu ry­sun­ków sa­ty­rycz­nych, któ­rymi wy­peł­niła ko­lejne nu­meru „Prze­kroju” – wkrótce do za­gu­bio­nych hra­biów do­łą­czył Pan Ka­rafka.

Z cza­sem po­ja­wiły się ko­lejne pseu­do­nimy. Jako Jan Ka­my­czek Ja­nina do­ra­dzała, co wy­pada, a co nie w De­mo­kra­tycz­nym sa­voir­-vi­vre i opi­sy­wała dzieje je­dze­nia w Pol­sce (ilu­stro­wane przez An­to­niego Unie­chow­skiego), jako Bra­cia Ro­jek tłu­ma­czyła za­gra­nicz­nych au­to­rów (w tym ame­ry­kań­skich!), opo­wia­dała o za­chod­niej mo­dzie w dia­lo­gach z Bar­barą Hoff jako Lu­cynka i Pau­linka, pu­bli­ko­wała Myśli lu­dzi wiel­kich, śred­nich i psa Fa­fika i re­cen­zje te­atralne. Pod­pi­sy­wała się rów­nież jako Sta­ni­sław Lu­ba­now­ski. W każ­dym nu­me­rze „Prze­kroju” wszę­dzie było jej pełno – aż trudno uwie­rzyć, jak wiele ta­len­tów miała. Od czerwca 1946 roku ofi­cjal­nie peł­niła funk­cję wi­ce­re­dak­torki na­czel­nej.

Pierw­sza sie­dziba re­dak­cji „Prze­kroju”, w któ­rej całe dnie spę­dzała Ja­nina Ipo­hor­ska, znaj­do­wała się w oka­za­łym gma­chu o nie­ty­po­wym, trój­kąt­nym kształ­cie – Pa­łacu Prasy przy ulicy Wie­lo­pole 1. Wznie­siono go w la­tach dwu­dzie­stych jako dom to­wa­rowy, ale od 1927 roku był on sie­dzibą naj­więk­szego kon­cernu wy­daw­ni­czego Pol­ski mię­dzy­wo­jen­nej – Ilu­stro­wa­nego Ku­riera Co­dzien­nego. Po woj­nie znaj­do­wała się tam re­dak­cja „Dzien­nika Pol­skiego”. „Prze­krój” na­ro­dził się wła­śnie tam i po­cząt­kowo miał być ilu­stro­wa­nym do­dat­kiem wła­śnie do „Dzien­nika Pol­skiego”, jed­nak dzięki za­rad­no­ści Eilego od po­czątku był nie­za­leż­nym cza­so­pi­smem. W ciągu pierw­szych kil­ku­na­stu mie­sięcy jego twórcy bo­rykali się z pew­nymi trud­no­ściami lo­ka­lo­wymi. Z oka­zji pięć­set­nego nu­meru „Prze­kroju” Jan Ka­my­czek wspo­mina: „Re­dak­cja mie­ściła się w jed­nym po­koju w tzw. Pa­łacu Prasy w Kra­ko­wie. Pó­łeczka, wie­szak, okrą­gły sto­lik, dwa biurka. Przy jed­nym re­dak­tor na­czelny, przy dru­gim jego za­stępca. We dwóch robili pi­smo. Pisali ar­ty­kuły po­li­tyczne, pod­pisy pod zdję­cia Po­lpressu, fraszki, od­po­wie­dzi re­dak­cji (na ra­zie fikcyjne), spro­sto­wa­nia, fe­lie­tony, liryczne wier­sze, skracali ar­ty­kuły, robili ko­rektę, ilu­stra­cję i wi­niety, spo­rządzali fo­to­mon­taże, wy­myślali okładki”4.

W 1946 roku prze­nieśli się do no­wej sie­dziby, w któ­rej po­zostali nieco dłu­żej – to naj­bar­dziej ko­ja­rzony z „Prze­kro­jem” kra­kow­ski ad­res – ulica Pił­sud­skiego 19. Wkrótce jed­nak musieli zmie­nić treść stopki re­dak­cyj­nej – w 1948 roku ulicę prze­mia­no­wano na Ma­ni­fe­stu Lip­co­wego. „Ko­lejno prze­nie­śli­śmy się do in­nego gma­chu przy dru­karni, gdzie okrop­nie pach­niało śle­dziami, po­tem do in­nego gma­chu przy dru­karni, gdzie był inny lo­kal, ale też bar­dzo nie­wy­godny, po­tem do in­nego skrzy­dła tego sa­mego gma­chu, gdzie je­ste­śmy do dzi­siaj”5. Nowa sie­dziba spodo­bała się szcze­gól­nie Eilemu – od­da­lona od Pa­łacu Prasy re­dak­cja mo­gła liczyć na więk­szą swo­bodę w co­dzien­nym funk­cjo­no­wa­niu w na­zna­czo­nych cen­zurą cza­sach. W ofi­cy­nie za Dru­kar­nią Na­ro­dową zostali na pra­wie 30 lat.

Dru­kar­nia Na­ro­dowa w XXI wieku opu­ściła swój gmach przy ulicy Pił­sud­skiego. Prze­szedł on grun­towny re­mont i zo­stał prze­ro­biony na ele­gancki apar­ta­men­to­wiec. Ta część, któ­rej fa­sada wy­cho­dzi na ulicę, jest bar­dzo im­po­nu­jąca. Ofi­cyna pre­zen­tuje się znacz­nie skrom­niej. To tu, w trzy­po­ko­jo­wym miesz­ka­niu z kuch­nią i ła­zienką (około 200 me­trów kwa­dra­to­wych) na trze­cim pię­trze po­wsta­wał „Prze­krój”. Ja­nina pra­co­wała w po­miesz­cze­niu prze­ro­bio­nym z kuchni – dzie­liła je z trzema in­nymi oso­bami – Ja­nem Kal­kow­skim, An­drze­jem Klo­min­kiem i jego żoną Ewą Ju­gend­fein.

Z Ma­ria­nem Eilem pra­cowali tak bli­sko sie­bie i tak do­sko­nale się ro­zumieli, że trudno cza­sem roz­róż­nić jego tek­sty i po­my­sły od tych, któ­rych au­torką była sama Ja­nina. W dwu­dzie­stym pią­tym nu­me­rze „Prze­kroju” re­dak­cja uświet­niła pierw­szy, ma­leńki ju­bi­le­usz ty­go­dnika, pi­sząc wier­szyk (praw­do­po­dob­nie au­to­rami byli sami Eile i Ipo­hor­ska), a w nim wers, w któ­rym prze­ciętny czy­tel­nik na­rzeka, „że mu już od dłuż­szej chwili Eile się z Ka­mycz­kiem myli”6. Dłu­gie lata spę­dzone na tak bli­skiej współ­pracy spra­wiają, że naj­wię­cej o niej do­wie­dzieć mo­żemy się z jego bio­gra­fii – wy­bitna ko­bieta trwa­jąca w cie­niu wy­bit­nego męż­czy­zny. W naj­ob­szer­niej­szej wy­da­nej do­tąd książce o Ma­ria­nie, Prze­krój Eilego, wspo­mniana jest na sie­dem­dzie­się­ciu sied­miu stro­nach. Jego żona, Kata­rzyna, in­spi­cjentka w Sta­rym Te­atrze i du­sza to­wa­rzy­stwa – o po­łowę mniej. Trudno oce­nić re­la­cje mię­dzy nimi. Ka­ta­rzyna przy­jaź­niła się z ca­łym ze­spo­łem „Prze­kroju”, rów­nież z Ja­niną Ipo­hor­ską – Zbi­gniew Len­gren wspo­mina, że przy­no­siła na­czel­nemu i jego za­stęp­czyni zupę do re­dak­cji. „Ta­kie to było zwa­rio­wane ży­cie”7 – kwi­tuje.

Po­zor­nie ży­cie uczu­ciowe na­czel­nego nie było te­ma­tem oma­wia­nym przez kręgi to­wa­rzy­skie „Prze­kroju”. Je­dy­nie An­drzej Klo­mi­nek, który ob­ser­wo­wał Ja­ninę z bli­ska, dzie­ląc z nią nie­wielką prze­strzeń w re­dak­cji, opo­wia­dał o tym, że nie­czę­sto, ale dało się za­ob­ser­wo­wać to, jak nie­zdrowy trój­kąt z mał­żeń­stwem Eilów na nią wpły­wał. W książce Ma­riu­sza Urbanka czy­tamy: „Była nie­szczę­śliwa, brała środki uspo­ka­ja­jące, po­ma­gała so­bie al­ko­ho­lem. Ale w re­dak­cji nikt o tym nie wie­dział: „Chyba tylko dwa razy w ciągu dwu­dzie­stu lat na­szej zna­jo­mo­ści zdra­dziła się przede mną, a i to nie wprost, tylko po­śred­nio, z tym, jak cierpi z po­wodu swo­jej sy­tu­acji oso­bi­stej”8.

Współ­praca z Eilem była trudna. Był po­ryw­czy, kiedy po­no­siły go emo­cje, sta­wał się nie­obli­czalny – kil­ku­krot­nie stłukł szybę, która le­żała na bla­cie jego biurka w re­dak­cji. Ja­nina była czę­sto wy­sy­łana przez in­nych człon­ków re­dak­cji do na­czel­nego, żeby za­ła­twiać sprawy uwa­żane za bez­na­dziejne, rów­nież ze względu na jego skąp­stwo. Po­wie­rzano jej kwe­stie po­ważne, ale także błahe, jak wy­cią­gnię­cie od Eilego pie­nię­dzy na wódkę. To ona za­ła­twiała za niego to, czego chciał unik­nąć – jak dy­plo­ma­tyczne spła­wia­nie twór­ców, któ­rych prace zda­niem na­czel­nego nie nada­wały się do pu­bli­ka­cji.

Nie­usta­jąco o niego dbała, licząc na to, że uda im się stwo­rzyć ro­dzinę. Był jej współ­pra­cow­ni­kiem, przy­ja­cie­lem, ale też wielką mi­ło­ścią. On miał pro­blemy z żo­łąd­kiem, więc cią­gle go­to­wała dla niego cie­lę­cinę. Wo­kół niego wciąż krę­ciło się mnó­stwo ko­biet, jed­no­cze­śnie po­zo­sta­wał mę­żem Kata­rzyny. O Ja­ninę też dbał, gdy ta cho­ro­wała. Osoby, które po­znały Eilego póź­niej niż na po­czątku lat pięć­dzie­sią­tych, nie znały Ka­ta­rzyny, a wi­dy­wały go wy­łącz­nie z Janką. Ma­riusz Urba­nek przy­ta­cza wspo­mnie­nia Ka­zi­mie­rza Koź­niew­skiego: „Nie­spe­cjal­nie ładna, ale pełna uroku, do­broci i roz­sąd­nej mą­dro­ści była je­dy­nym au­to­ry­te­tem, z któ­rym w re­dak­cji Ma­rian się liczył. Ra­zem stworzyli pi­smo i jego świet­ność”9.

Dbała o człon­ków re­dak­cji jak o wła­sną ro­dzinę. An­to­niego Unie­chow­skiego, który stra­cił wszyst­kie zęby, na­mó­wiła na spra­wie­nie so­bie sztucz­nej szczęki. Pro­wa­dziła Gał­czyń­skiego do kina, kiedy na za­mó­wie­nie Eilego miał na­pi­sać re­cen­zję filmu (i roz­kła­dała ręce, kiedy ten usnął w pierw­szych mi­nu­tach se­ansu). Bu­dziła za­ufa­nie. Kiedy w ofi­cy­nie przy Pił­sud­skiego po­ja­wił się go­niec, wy­słany tam przez SB, żeby ob­ser­wo­wał, co się dzieje w ze­spole, to wła­śnie jej wy­znał prawdę tuż przed odej­ściem. Za­bie­rała pracę do domu, więc to małe miesz­kanko przy to­rach ko­le­jo­wych na kra­kow­skich Grze­górz­kach bez zbyt­niej prze­sady mo­żemy uznać za filię re­dak­cji „Prze­kroju”. Ty­go­dnik i gro­ma­dzący się wo­kół niego twórcy byli ca­łym jej ży­ciem. A ona była przez nich bar­dzo do­ce­niana. Woj­ciech Ple­wiń­ski: „Była bar­dzo do­brym czło­wie­kiem”10. Je­rzy Wal­dorff wspo­mina: „Janka nie zdej­mo­wała z twa­rzy do­broci, któ­rej wy­raz po­kry­wał w niej zmę­cze­nie. Go­towa była, jak święci pań­scy, dzie­lić się ostat­nim gro­szem i przy­odziew­kiem, żeby jej tylko dano spo­kój”11.

Twórcy „Prze­kroju” uwielbiali spę­dzać ra­zem czas. Na zdję­ciu wy­ko­na­nym pod ko­niec lat czter­dzie­stych wi­dać człon­ków re­dak­cji i ich go­ści w cza­sie za­bawy syl­we­stro­wej. W cen­trum zdję­cia, po­mię­dzy dwiema ko­bie­tami, sie­dzi Ma­rian Eile. Żadna z nich nie jest jego żoną – Ka­ta­rzyna Eile sie­dzi da­lej, z de­li­kat­nym uśmie­chem pa­trzy w obiek­tyw. Ma­riana pod rękę trzyma Ma­ria Zie­miań­ska, która w „Prze­kroju” zaj­mo­wała się pracą ad­mi­ni­stra­cyjną. Z uśmie­chem pa­trzy w prawo, gdzie tuż obok na­czel­nego sie­dzi Ja­nina Ipo­hor­ska w oto­cze­niu kilku męż­czyzn. Je­den z nich to Kon­stanty Ilde­fons Gał­czyń­ski – Ja­nina opiera głowę na jego ra­mie­niu, a on fry­wol­nie ła­pie ją za pierś. Dłoń Ja­niny chwyta nad­gar­stek Ma­riana. Hu­mory do­pi­sują.

Jako re­dak­cja dużo im­pre­zowali. W upalne dni prze­nosili się na od­kryte ba­seny przy Bło­niach, po któ­rych dziś zo­stał za­le­d­wie ce­glany bu­dy­nek szatni. Dys­ku­towali, ustalali, co pój­dzie do druku, a pracę prze­rywali ką­pielą. Ja­nina jest jedną z nie­licz­nych ko­biet, która w tym ze­spole wio­dła prym. Lu­biła ta­niec – wzmianki o tym, z kim tań­czyła, licznie po­ja­wiają się we wspo­mnie­niach o niej. Ra­zem chodzili po knaj­pach. Byli nie­zwy­kle zżyci, ro­zumieli się bez słów.

Ży­cie to­wa­rzy­skie kwi­tło, rów­nież w pry­wat­nych miesz­ka­niach. Ja­nina i Ma­rian czę­sto bywali u Gał­czyń­skich, na trze­cim pię­trze w ofi­cy­nie Domu Li­te­ra­tów, na ulicy Krup­ni­czej 22 – rzut ka­mie­niem od re­dak­cji „Prze­kroju”. Przy­jaźnili się rów­nież ze zna­nym raj­dow­cem So­bie­sła­wem Za­sadą, ra­zem z nim wy­jechali zimą na Ka­la­tówki. Byli też sta­łymi by­wal­cami Piw­nicy pod Ba­ra­nami, od po­czątku jej ist­nie­nia. Na zdję­ciu zro­bio­nym w 1957 roku wi­dać kła­nia­ją­cego się pu­blicz­no­ści Pio­tra Skrzy­nec­kiego. Na pierw­szym pla­nie sie­dzi uśmiech­nięty sze­roko Eile, który trzyma w ręce za­pa­lone zimne ognie. Ja­nina, jak zwy­kle obok niego, wi­doczna jest z pro­filu. Ma ob­cięte do karku włosy, ja­sny koł­nie­rzyk i duże, białe kol­czyki.

Ra­zem po­dró­żowali, rów­nież za gra­nicę, za­wsze sa­mo­cho­dem. W la­tach pięć­dzie­sią­tych i sześć­dzie­sią­tych kil­ku­krot­nie od­wiedzili Pa­ryż. Spali w naj­tań­szych ho­te­lach i nie­mal gło­dowali, ale za­wsze przy­wozili do Kra­kowa masę płyt, albu­mów i in­spi­ra­cji, które póź­niej można było zo­ba­czyć na stro­nach „Prze­kroju”. Z tych zdo­by­czy czer­pało całe sku­pione wo­kół ty­go­dnika śro­do­wi­sko. W 1958 roku od­wiedzili Bruk­selę, rok póź­niej We­ne­cję. Ra­zem pod­pi­sywali pocz­tówki wy­sy­łane zna­jo­mym. W 1965 roku po­jechali do Włoch, od­wie­dzić Sławo­mira Mrożka. Jeździli też na wa­ka­cje do Ja­starni, kąpali się na­wet w chłodne dni. Ma­ria Bu­czyń­ska, córka Ruth i Ka­rola Bu­czyń­skich, u któ­rych bywali Eile z Ipo­hor­ską, wspo­mina, że wspól­nie od­wiedzali ją w cza­sie wa­ka­cji nad Bał­ty­kiem. W cza­sie spę­dzo­nych ra­zem chwil on był roz­mowny, ona ra­czej wy­co­fana, ci­cha, dys­kretna.

Praw­do­po­dob­nie w cza­sie wa­ka­cji w Ja­starni poznali Bar­barę Hoff, z którą Ja­nina póź­niej two­rzyła ru­brykę o mo­dzie. Po­cząt­kowo po­ru­szała ten te­mat sama, kreu­jąc po­stać me­ce­na­so­wej Ryl­skiej, przed­wo­jen­nej ele­gantki. Za­stą­piły ją dwie trzpiotki, plot­ku­jące ko­bietki, które To­masz Po­tkaj na­zywa „pierw­szymi sza­fiar­kami” – Lu­cynka i Pau­linka, w któ­rych role wcie­lały się Hoff i Ipo­hor­ska. Ich mało za­ska­ku­jące, ale bar­dzo za­bawne roz­mowy miały rze­sze fa­nów, a może bar­dziej fa­nek. Zga­dzały się, że liczy się to, co nosi się na uli­cach, a nie to, co ofe­rują za­gra­niczne domy mody – szcze­gól­nie w rze­czy­wi­sto­ści PRL­-u było to dla czy­tel­ni­czek bar­dzo po­krze­pia­jące. Lan­so­wały ubra­nia kla­syczne, pro­ste, uni­wer­salne. Pod­kreś­lały, że warto in­we­sto­wać w ja­kość, a nie w ilość. W swo­jej książce o Eilem Po­tkaj przy­ta­cza opo­wieść Bar­bary Hoff: „Uwiel­bia­łam z nią pra­co­wać. Ro­bi­ły­śmy to bły­ska­wicz­nie, w dzie­sięć mi­nut, do­brze się przy tym ba­wiąc. Za­wsze u niej w miesz­ka­niu, ni­gdy w re­dak­cji”12. Być może więc to do­mowa at­mos­fera ka­wa­lerki na Grze­górz­kach przy­czy­niała się do lek­kiej formy mo­do­wych po­rad.

To­masz Po­tkaj za­miesz­cza w swo­jej książce opis miesz­ka­nia Ja­niny na Grze­górz­kach: „Urzą­dziła ją [ka­wa­lerkę] z su­rową pro­stotą. Łóżko, naj­nie­zbęd­niej­sze me­ble – biurko, re­gał na książki – żad­nych pa­mią­tek, ozdób, ob­ra­zów. Na biurku farby, pędzle i piórka usta­wione w kubku w kwiatki. Nad biur­kiem lampa otu­lona aba­żu­rem z ga­zety. Pod biur­kiem me­ta­lowe wia­dro. Tu wrzu­cała nie­do­pałki pa­pie­ro­sów, od­kąd pew­nego dnia w ko­szu na śmieci za­pró­szyła ogień. Z re­gału zwi­sał na sznurku ręczny ze­ga­rek. Zza okna co chwilę do­bie­gał ha­łas prze­jeż­dża­ją­cego po­ciągu”13.

– To było bar­dzo ar­ty­styczne miesz­ka­nie – wspo­mina Be­ata Brycka, która wie­lo­krot­nie od­wie­dzała ciotkę na Grze­górz­kach. – Było tam mnó­stwo re­ga­łów z książ­kami. Po śmierci Janki za­bra­li­śmy część wy­po­sa­że­nia. Ja za­cho­wa­łam ob­razy, które ma­lo­wała, w tym por­tret Eilego, a także część ksią­żek. Moja sio­stra ma afry­kań­ski, ni­ski sto­li­czek i bu­jane krze­sło, które było w tym miesz­ka­niu – za­zwy­czaj sia­dy­wał na nim Eile. Wspo­mi­namy cza­sem o lam­pie z pły­wa­ją­cymi ryb­kami. Strasz­nie to było ki­czo­wate, ale ona tak lu­biła – do­daje. – Moja mama za­pa­mię­tała też, że był tam ob­ra­zek z anio­łem stró­żem pro­wa­dzą­cym dzieci nad prze­pa­ścią.

W du­ecie z Eilem Ipo­hor­ska wpro­wa­dziła na łamy „Prze­kroju” nowe trendy, pisali sporo cho­ciażby o mo­to­ry­za­cji. W końcu Ja­nina ku­piła swoje auto – gra­na­to­wego fiata 600, rocz­nik 1958 (Anna Ma­ria Po­tocka za­pa­mię­tała, że był on zie­lony). Była z niego bar­dzo dumna, liczyła na to, że ko­le­dzy z re­dak­cji zzie­le­nieją z za­zdro­ści. Wy­szu­kuję w in­ter­ne­cie oferty kupna – dziś taki sa­mo­chód w do­brym sta­nie kosz­tuje na­wet po­nad 100 000 zło­tych. Zie­le­nieję z za­zdro­ści i ja – fiat ma chro­mo­wane zde­rzaki i listwy, okrą­głe świa­tła i ja­sne boki opon. Wy­gląda, jakby był na wy­po­sa­że­niu domku dla la­lek. We wspo­mnie­niach wszy­scy są zgodni – Ja­nina fa­tal­nie pro­wa­dziła sa­mo­chód. „Miała an­ty­ta­lent sa­mo­cho­dowy”, mó­wił An­drzej Klo­mi­nek14. „Je­cha­łem z nią raz czy dwa razy i wię­cej nie chcia­łem. My­śla­łem, że zgi­niemy”, po­twier­dza Woj­ciech Ple­wiń­ski15.

W końcu Ja­nina od­dała sa­mo­chód Ma­ria­nowi, a sama ko­rzy­stała z po­mocy re­dak­cyj­nego kie­rowcy.

To Eile z Ipo­hor­ską lan­sowali mało jesz­cze po­pu­larny w Pol­sce ga­tu­nek mu­zyczny, jazz. W la­tach pięć­dzie­sią­tych, w cza­sach sta­gna­cji epoki sta­li­ni­zmu, Ja­nina i Ma­rian ob­racali się w kra­kow­skich krę­gach jaz­zo­wego pod­zie­mia. Ten ga­tu­nek mu­zyczny, po­cho­dzący ze Sta­nów Zjed­no­czo­nych, uwa­żany był za de­pra­wu­jący i nie­od­po­wiedni, a co za tym idzie pięt­no­wany przez wła­dze ko­mu­ni­styczne. Tym bar­dziej młode po­ko­le­nie chciało go grać i słu­chać. W kilku lo­ka­li­za­cjach w Kra­ko­wie od­by­wały się „ka­ta­kum­bowe jam ses­sions” – utrzy­my­wane w se­kre­cie spo­tka­nia wta­jem­ni­czo­nego kręgu mi­ło­śni­ków jazzu, w cza­sie któ­rych mu­zycy ćwiczyli, a po­zostali roz­mawiali i słuchali. Jedno z miejsc znaj­do­wało się w po­bli­żu re­dak­cji „Prze­kroju”, na ulicy Re­to­ryka 18, w miesz­ka­niu Ma­riana i Te­resy Fer­ste­rów, w oka­za­łej mo­der­ni­stycz­nej ka­mie­nicy z ogrom­nymi bal­ko­nami od frontu. Wiel­kie okna, kształ­tem przy­po­mi­na­jące te w re­zy­den­cji kró­lew­skiej na Wa­welu, zdra­dzają, że w środku miesz­czą się prze­stronne po­koje. Wśród mu­zy­ków błysz­czą m.in. dwaj pia­ni­ści, póź­niej­sze ikony pol­skiego jazzu – Krzysz­tof Ko­meda i An­drzej Trza­skow­ski (o któ­rego dziadku, Bro­ni­sła­wie i jego wkła­dzie w walkę o rów­ność ko­biet w do­stę­pie do wyż­szej edu­ka­cji można prze­czy­tać w roz­dziale o Ka­zi­mie­rze Buj­wi­do­wej). Żeby ich słu­chać, w dwóch trzy­dzie­sto­me­tro­wych po­ko­jach Fer­ste­rów gro­ma­dziła się in­te­lek­tu­alna i ar­ty­styczna elita Kra­kowa, z re­dak­cją „Prze­kroju” na czele. Jak wspo­mina Ma­rian Fer­ster: „Za­wsze byli tam Ma­rian Eile i Ja­nina Ipo­hor­ska – Ka­my­czek z »Prze­kroju«. Ja­nina przy­cho­dziła w wiel­kim ka­pe­lu­szu z bu­telką w ręce. To była ta po­pu­larna z czer­woną kartką. Pani re­dak­tor trzy­mała w jed­nej ręce flaszkę, w dru­giej musz­tar­dówkę”16. Mu­zyki słuchali w to­wa­rzy­stwie in­nych au­to­rów „Prze­kroju” – Sła­wo­mira Mrożka, Ste­fana Ki­sie­lew­skiego, Lu­dwika Je­rzego Kerna. Eile i Ipo­hor­ska przy­jaź­nią się z mu­zy­kami, wi­dać ich obok sie­bie na zdję­ciu zro­bio­nym na po­dwój­nym, jaz­zo­wym we­selu Krzysz­tofa i Zo­fii Ko­me­dów oraz Te­resy i An­drzeja Trza­skow­skich z 1958 roku. Ja­nina, jak za­wsze bar­dzo ele­gancka, ma na szyi cztery krót­kie sznury du­żych pe­reł.

Mi­łość do jazzu spra­wiła, że w „Prze­kroju” po­ja­wiało się go dużo, a na­czelny i wi­ce­na­czelna bywali na naj­waż­niej­szych fe­sti­wa­lach, po­cząt­kowo nie­cie­szą­cych się przy­chyl­no­ścią władz. W 1959 roku po­jechali ra­zem do Za­ko­pa­nego, gdzie w schro­ni­sku na Ka­la­tów­kach Jan Zyl­ber zgro­ma­dził mu­zy­ków i sym­pa­ty­ków jazzu z ca­łego kraju. Na zdję­ciu zro­bio­nym w cza­sie tego spo­tka­nia wi­dać Jani­nę na bal­ko­nie, tuż nad wielką płachtą z na­pi­sem „jazz”. Ma sty­lowe oku­lary prze­ciw­sło­neczne w gru­bych opraw­kach i płaszcz za­rzu­cony na ra­miona. Non­sza­lancko trzyma pa­pie­rosa i opo­wiada coś uśmiech­nię­temu Eilemu.

Pa­pie­ro­sowy dym to­wa­rzy­szył im za­równo w pracy, jak i w cza­sie spo­tkań to­wa­rzy­skich. Oboje bar­dzo dużo palili, jak więk­szość twór­ców z tam­tych lat – głów­nie sporty. Jako Jan Ka­my­czek Ja­nina po­uczała czy­tel­nika De­mo­kra­tycz­nego sa­voir­-vi­vre’u, że wzbra­nia­nie go­ściom pa­le­nia jest ob­ja­wem nie tylko złego wy­cho­wa­nia, ale i ego­izmu. To wła­śnie ta ru­bryka przy­nio­sła Ka­mycz­kowi naj­więk­szą po­pu­lar­ność. Miał ją wy­my­ślić Je­rzy Wal­dorff, który sam nie chciał w niej pi­sać pi­sać. W wy­wia­dzie opu­bli­ko­wa­nym w „Eks­pre­sie Re­por­te­rów” w 1978 roku Ja­nina wspo­mi­nała: „Cią­gle pro­sił: »Rób to, Żan­siu, rób, w tej roli ni­kogo in­nego nie wi­dzę«”17. Ru­bryka miała formę ko­re­spon­den­cji mię­dzy czy­tel­ni­kami a Jani­ną Ipo­hor­ską. Zmie­niała się przez lata, tak jak zmie­niało się pol­skie spo­łe­czeń­stwo. Uczyła Po­la­ków, co wy­pada, a co nie. Pierw­szy raz po­ja­wiła się w „Prze­kroju” w jego set­nym nu­me­rze. Był ma­rzec 1947 roku, a ona od­po­wia­dała na py­ta­nia o to, jak za­cho­wać się przy stole. Ofe­ro­wała „wska­zówki z uwzględ­nie­niem wszel­kich zmian, ja­kim uległ przed­wo­jenny bon­-ton wo­bec obec­nej rze­czy­wi­sto­ści”18. Lu­dwik Je­rzy Kern pi­sał: „Że wtedy, w tych pierw­szych kil­ku­na­stu la­tach po woj­nie kom­plet­nie nie scha­mie­li­śmy i nie skre­ty­nia­li­śmy – za­wdzię­czamy w du­żej mie­rze Ja­nowi Ka­mycz­kowi”19. W la­tach czter­dzie­stych wal­czyła z ca­ło­wa­niem ko­biet w rękę, na­zy­wa­jąc ten zwy­czaj „cmok­non­sen­sem”. My­ślę o niej cie­pło za­wsze, kiedy wi­dzę pro­mi­nent­nych po­li­ty­ków, któ­rzy na­dal po­dej­mują próby ta­kiego po­wi­ta­nia w XXI wieku. Jej do­bre rady do­cze­kały się na­wet wy­da­nia w for­mie książ­ko­wej, i to w kilku ję­zy­kach – po ro­syj­sku, cze­sku i or­miań­sku.

Ja­nina Ipo­hor­ska za­ska­ki­wała sło­wo­twór­stwem. Pro­wa­dząc ru­brykę mo­dową, spo­pu­la­ry­zo­wała słowo „wdzianko”, wy­my­śliła opi­sane już wcze­śniej sfor­mu­ło­wa­nie „cmok­non­sens”, pro­mo­wała zdrowe od­ży­wia­nie się zlep­kiem „dieta­-cud”. Wie­działa, jak trzeba sprze­dać modę, idee, ale także ko­mer­cyjne pro­dukty. To ona wy­my­śliła kul­towy slo­gan re­kla­mu­jący piwo: „Jak się po­bie­rzem, to się oko­cim”.

Z Ma­ria­nem Eilem two­rzyła rów­nież inne, „po­za­prze­kro­jowe” pro­jekty. Jak ta para do­sko­nale się ro­zu­miała! Dzielili ze sobą nie­mal każdy aspekt ży­cia za­wo­do­wego. Byli nie do za­trzy­ma­nia! Wy­kładali na ASP w Kra­ko­wie (Ma­rian – sce­no­gra­fię, Ja­nina – ko­stiu­mo­lo­gię), tworzyli sce­no­gra­fię i ko­stiumy dla kilku te­atrów w ca­łym kraju. W 1960 roku wspól­nie wy­konali ilu­stra­cje do ksią­żeczki dla dzieci Miś z pa­ra­so­lem na­pi­sa­nej przez Ja­nu­sza Min­kie­wi­cza. Wnę­trze miesz­ka­nia Mi­sia Drep­tal­skiego jest bar­dzo po­dobne do miesz­ka­nia Pana Ka­rafki, wi­dać w nim kre­skę Ipo­hor­skiej.

Były rów­nież ini­cja­tywy, które po­dej­mo­wała sama. W 1961 roku w po­pu­lar­nej se­rii „Klub Srebr­nego Klu­cza” uka­zał się jej kry­mi­nał pod ty­tu­łem Roz­koszne przed­po­łu­dnie. Była au­torką sce­na­riu­sza do pierw­szego pol­skiego se­ria­lu kry­mi­nal­nego Ka­pi­tan Sowa na tro­pie, który zo­stał na­krę­cony w 1965 roku przez Sta­ni­sława Ba­reję. Oczy­wi­ście na­dal ukry­wa­jąc się pod pseu­do­ni­mem i tym ra­zem pu­bli­ku­jąc jako Alojzy Ka­cza­now­ski.

Tą toż­sa­mo­ścią po­słu­żyła się rów­nież w 1962 roku, wy­peł­nia­jąc opu­bli­ko­wany na ła­mach „Prze­kroju” „Twój do­wód oso­bi­sty du­chowy”, oparty na kwe­stio­na­riu­szu Mar­cela Pro­usta.

Twój ideał szczę­ścia? – wielka mi­łość od­wza­jem­niona

Twoje ulu­bione za­ję­cie? – ma­lo­wa­nie

Twoja naj­więk­sza za­leta? – skrom­ność

Czym chciał­byś być (za­wód)? – kie­rowcą

Główna ce­cha Twego cha­rak­teru? – uczci­wość

Co naj­wy­żej ce­nisz u przy­ja­ciół? – pew­ność ich przy­jaźni

Twój ulu­biony kwiat? – stor­czyk

Twój ulu­biony ptak? – wró­bel

Czego nade wszystko nie zno­sisz? – nie­na­wiść

Dar na­tury, który chciał­byś po­sia­dać – mło­dość

Twoja de­wiza – my­śleć ze scep­ty­cy­zmem, dzia­łać z opty­mi­zmem20.

Ru­bryki wy­peł­nione są od­ręcz­nie, nie­bie­skim pió­rem. Czy to cha­rak­ter pi­sma Ja­niny Ipo­hor­skiej?

W 1946 roku, do spółki z Ro­ma­nem Szy­dłow­skim i Je­rzym Wal­dorf­fem, Eile i Ipo­hor­ska za­łożyli pierw­szy pol­ski po­wo­jenny ka­ba­ret – „Sie­dem ko­tów”. Było to pry­watne przed­się­wzię­cie, a wspól­nicy wy­łożyli na nie swoje pie­nią­dze. Po­szu­ki­wa­nia od­po­wied­niej sali za­koń­czyły się, kiedy ktoś wska­zał im nie­uży­waną w tam­tym cza­sie salę ka­syna ofi­cer­skiego przy ulicy Zy­bli­kie­wi­cza 1. Znaj­du­jący się tuż przy Plan­tach gmach z se­ce­syj­nymi de­ta­lami do dziś się nie zmie­nił – na par­te­rze znaj­duje się sala ba­lowo­-te­atralna. Wy­stę­po­wała tu mię­dzy in­nymi Irena Kwiat­kow­ska, Hanka Bie­licka i czy­ta­jący wła­sne wier­sze Gał­czyń­ski. O mu­zykę dbała Anda Kit­sch­man, pierw­sza w Pol­sce ab­sol­wentka dy­ry­gen­tury Wie­deń­skiej Aka­de­mii Mu­zycz­nej. Ja­nina Ipo­hor­ska pro­jek­to­wała sce­no­gra­fię i przy­go­to­wy­wała ko­stiumy, Ka­ta­rzyna Eile peł­niła funk­cję in­spi­cjentki. Na sa­mym po­cząt­ku ży­cia w Kra­ko­wie ta trójka spo­tkała się więc na grun­cie za­wo­do­wym, a nie tylko pry­wat­nym. Kres dzia­łal­no­ści ka­ba­retu nad­szedł po za­le­d­wie jed­nym se­zo­nie, „Prze­krój” oczy­wi­ście nie był od po­li­tyki wolny – nie mógł być. Jak pi­sał Hen­ryk Mar­kie­wicz, który od 1949 do 1951 roku peł­nił funk­cję dru­giego obok Ja­niny za­stępcy Eilego, Ipo­hor­ska nie była en­tu­zjastką re­żimu, ni­gdy nie miała bli­skich związ­ków z par­tią, ale zda­wała so­bie sprawę, że pewne rze­czy, jak ma­te­riały z oka­zji ko­mu­ni­stycz­nych rocz­nic, mu­siały uka­zy­wać się w druku. Był to koszt, na który trzeba było być go­to­wym, jeśli chciało się pi­sać o mu­zyce, sztuce, litera­tu­rze, mo­dzie, pu­bli­ko­wać ko­miksy i żarty literac­kie i do­cie­rać z tymi tre­ściami do sze­ro­kiej pu­blicz­no­ści. Od po­czątku mu­siało być ja­sne, że ta­kie są za­sady gry – w 1948 roku w War­sza­wie od­był się Ogól­no­pol­ski Kon­gres Sa­ty­ry­ków. Re­dak­cję „Prze­kroju” re­pre­zen­to­wała Ja­nina Ipo­hor­ska. W „Prze­kroju” Eilego To­masz Po­tkaj wspo­mina, że spo­tka­nie to było re­la­cjo­no­wane w Pol­skiej Kro­nice Fil­mo­wej i że wi­dać na na­gra­niu Ipo­hor­ską.

Je­stem pod­eks­cy­to­wana. W róż­nych pu­bli­ka­cjach doty­czą­cych „Prze­kroju” po­ja­wiło się do­słow­nie kilka fo­to­gra­fii Ja­niny, w do­datku tylko jedno z mło­do­ści. Zo­ba­czyć ją w ru­chu, nie my­śla­łam, że to bę­dzie moż­liwe! W in­ter­ne­cie bez trudu od­szu­kuję wła­ściwe na­gra­nie. A tam, po re­por­tażu o ob­cho­dach rocz­nicy re­wo­lu­cji, Dniu Gór­nika w So­snowcu i wy­cieczce po bu­do­wie Trasy W­-Z po­ja­wia się ma­te­riał na­grany na spo­tka­niu sa­ty­ry­ków. Uśmie­cham się na wi­dok kru­cy­fiksu wi­szą­cego na ścia­nie sali – już wkrótce sym­bole re­li­gijne znikną z prze­strzeni pu­blicz­nej, ale w 1948 roku na­dal są, to okres przej­ściowy, naj­więk­sze zmiany jesz­cze nie na­de­szły. Rów­nież dla pi­sa­rzy i ry­sow­ni­ków, któ­rzy za chwilę do­wie­dzą się, na ja­kie żarty z po­wo­jen­nej pol­skiej rze­czy­wi­sto­ści bę­dzie so­bie można od te­raz po­zwo­lić. Je­rzy Bo­rej­sza, za­stępca kie­row­nika Wy­działu Pro­pa­gandy Ko­mi­tetu Cen­tral­nego PZPR, wy­gła­sza re­fe­rat o „roli sa­tyry w no­wym ustroju spo­łecz­nym”, a słu­chają go Ju­lian Tu­wim, Eryk Li­piń­ski, Maja Be­re­zow­ska. Czy „za­wo­dowi kpia­rze”, jak na­zywa ich lek­tor kro­niki, pod­cho­dzą do sprawy z lek­ko­ścią? Czy też wie­dzą, że jest ona śmier­tel­nie po­ważna? I wresz­cie na ekra­nie po­ja­wia się ona – Janka. Młoda, okrą­gła twarz, zero ma­ki­jażu czy bi­żu­te­rii, ciemne włosy scho­wała pod ciem­nym be­re­tem. Od ciem­nego ubra­nia od­cina się ja­sny, okrą­gły koł­nie­rzyk, taki tro­chę fran­cu­ski. Choć ma 34 lata, wy­gląda jak uczen­nica. Z wi­ze­run­kiem tym kon­tra­stuje fakt, że po­chyla się z pa­pie­ro­sem w ustach do ko­goś, kto trzyma za­pałkę. Jest spięta? Nie wiem. Ale z pew­no­ścią nie jest zre­lak­so­wana.

Choć jest na ekra­nie trzy se­kundy, to dla mnie na­prawdę sporo. Zo­ba­czyć ją w wer­sji eks­por­to­wej, na spo­tka­niu bran­żo­wym, w cza­sie któ­rego słu­cha cze­goś, co naj­prawdo­po­dob­niej bar­dzo jej się nie po­do­bało. W do­datku jest nie­mal do­kład­nie w moim wieku. Ni­gdy nie czu­łam się bli­żej niej.

To wła­śnie po­li­tyka miała na za­wsze zmie­nić pierw­szy, le­gen­darny skład re­dak­cji „Prze­kroju”. W 1969 roku, wsku­tek fali an­ty­se­mi­ty­zmu, Ma­rian Eile (nie­zmien­nie bez­par­tyjny) uległ na­ci­skom i wy­je­chał do Pa­ryża. Sam. Bez Ja­niny, bez Ka­ta­rzyny. Wkrótce listow­nie zre­zy­gno­wał ze sta­no­wi­ska re­dak­tora na­czel­nego. Ste­fan Ki­sie­lew­ski za­pi­sał: „Uprze­dził ich, wy­grał, ale przy tym zła­mał i sie­bie, i Ka­myczka”21.

To­masz Po­tkaj w „Prze­kroju” Eilego ze­brał opo­wie­ści o tym, jak Ja­nina za­re­ago­wała na emi­gra­cję Ma­riana. Cy­tuje mię­dzy in­nymi An­drzeja Klo­minka: „Ga­sła w oczach, dla niej świat się koń­czył o wiele bar­dziej i wy­raź­niej niż dla każ­dego z nas. Swoje bie­żące obo­wiązki wy­ko­ny­wała jak za­wsze su­mien­nie […]. Jej opa­no­wa­nie co­raz bar­dziej przy­po­mi­nało otę­pie­nie. Ba­li­śmy się o nią. Pan Staś, który co­dzien­nie rano po dro­dze z ga­raży w No­wej Hu­cie wstę­po­wał na Grze­górzki do Janki, żeby za­brać ją do re­dak­cji, zwie­rzał się: – Kiedy cza­sem za­trą­bię przed oknem, a pani Ja­neczka długo się nie po­ka­zuje w oknie, to tak się boję, tak się o nią boję”.

Jako naj­bliż­sza współ­pra­cow­nica Eilego Ja­nina Ipo­hor­ska zo­stała we­zwana do dy­rek­cji RSW Prasa. An­drzej Klo­mi­nek, który po­cząt­kowo za­stę­po­wał Ma­riana, peł­niąc obo­wiązki re­dak­tora na­czel­nego „Prze­kroju” wspo­mi­nał: „Wró­ciła i po­wie­działa mi bar­dzo spo­koj­nie, jakby ze zdzi­wie­niem: – Wylali mnie”22. Po utra­cie sta­no­wi­ska szybko ode­szła z re­dak­cji. Kilka na­stęp­nych ty­go­dni spę­dziła w kli­nice psy­chia­trycz­nej, brała leki uspo­ka­ja­jące. Le­czyła się u słyn­nego kra­kow­skiego psy­chia­try, pro­fe­sora An­to­niego Kę­piń­skiego. Po wyj­ściu ze szpi­tala za­jęła mało am­bitne sta­no­wi­sko w Pol­skim Wy­daw­nic­twie Mu­zycz­nym, które ją nu­dziło.

– Ona nie znała się na mu­zyce. Poza tym to była praca ko­rek­torki, znacz­nie po­ni­żej jej moż­li­wo­ści – wspo­mina Be­ata Brycka.

Udało mi się zdo­być w in­ter­ne­cie ko­lejne, czwarte już wy­da­nie Grzecz­no­ści na co dzień – książ­ko­wego zbioru po­rad Jana Ka­myczka na te­mat od­po­wied­niego za­cho­wa­nia się. Mały for­mat, pa­pier kiep­skiej ja­ko­ści. Na okładce pro­sta gra­fika Je­rzego Fli­saka, przed­sta­wia­jąca uśmiech­nięta, ru­mianą blon­dy­neczkę trzy­ma­jącą bu­kiet kwia­tów. Druk książki za­koń­czono w marcu 1969 roku. Do­kład­nie w mie­siącu, w któ­rym Ma­rian Eile wy­je­chał do Pa­ryża, krótko przed tym, jak Ja­nina opu­ściła re­dak­cję i za­ła­mała się. W cza­sie, kiedy można było tę książkę ku­pić w księ­gar­niach, De­mo­kra­tyczny sa­voir­-vi­vre pu­bli­ko­wany w „Prze­kroju” nie był re­da­go­wany przez jego twór­czy­nię.

Na po­czątku lat sie­dem­dzie­sią­tych Ja­nina zma­gała się z po­waż­nymi pro­ble­mami zdro­wot­nymi. Wcze­śniej ucho­dziła za osobę sta­bilną emo­cjo­nal­nie, po wy­jeź­dzie Eilego nie była dawną sobą, co bu­dziło duże obawy wśród jej przy­ja­ciół i współ­pra­cow­ni­ków.

Ma­ria Iwasz­kie­wicz: „Eile znisz­czył Ipo­hor­ską. Z roz­pa­czy za­częła pić i piła, aż na­stą­pił kom­pletny roz­kład jej oso­bo­wo­ści”23.

Wszy­scy so­li­dar­nie starali się uchro­nić ją przed na­pły­wa­ją­cymi z Pa­ryża plot­kami o tym, że Ma­rian ma tam ja­kąś ko­bietę. On sam za­pew­niał, że wróci do Pol­ski, głów­nie z po­wodu Janki. Ona przez zna­jo­mych pro­siła go, żeby to zro­bił. Wciąż cze­kała na jego po­wrót, pod­po­rząd­ko­wu­jąc temu całe swoje ży­cie. Sta­rała się nie wy­cho­dzić z domu, licząc na to, że za­dzwoni. Wraz z odej­ściem Eilego jej ży­cie roz­biło się w drobny mak, miała pro­blem z po­skła­da­niem go na nowo. Jed­nak pra­wie do końca ży­cia pro­wa­dziła naj­po­pu­lar­niej­szą ze swo­ich ru­bryk w „Prze­kroju” – De­mo­kra­tyczny sa­voir­-vi­vre po­wró­cił w jej ręce po tym, jak na­czel­nym ty­go­dnika zo­stał Mie­czy­sław Czuma.

Czy w la­tach sie­dem­dzie­sią­tych ża­ło­wała, że nie uło­żyła so­bie ży­cia z kimś in­nym, że nie opu­ściła tego trój­kąta z Eilem i jego żoną? W jej ży­ciu byli prze­cież inni męż­czyźni. Ma­ria Iwasz­kie­wicz wspo­mina o fe­lie­to­ni­ście, z któ­rym ro­man­so­wała, jed­nak ten wy­brał cię­żarną żonę. Wy­daje się, że to ja­kiś sche­mat w jej ży­ciu – Eile po wy­jeź­dzie z Pol­ski w 1969 roku mó­wił jesz­cze Ro­ma­nie Próch­nic­kiej, że ma dwie żony, obu wy­sy­łał pie­nią­dze z emi­gra­cji. Kiedy prze­stał tak trak­to­wać Ja­ninę?

Eile wró­cił do Kra­kowa w listo­pa­dzie 1970 roku, za­miesz­kał z żoną, a w 1972 roku prze­niósł się do nie­wiel­kiej pra­cowni w bloku na Kro­wo­drzy. Ni­gdy nie od­zy­skał swo­jego sta­no­wi­ska w „Prze­kroju”. Na­dal sporo czasu spę­dzał z Jani­ną i wy­jeż­dżał z nią na wa­ka­cje, jed­nak wciąż ra­zem nie za­mieszkali. W la­tach sie­dem­dzie­sią­tych w ży­ciu Ma­riana po­ja­wiła się jesz­cze jedna ko­bieta, są­siadka z ulicy Li­tew­skiej o imie­niu Ma­ryla. Kra­ków od­zy­skał Eilego, ale wy­daje się, że Ja­nina – nie.

Ma­riusz Urba­nek przy­ta­cza wspo­mnie­nia Ste­fana Ki­sie­lew­skiego opi­su­jące spo­tka­nia z Eilem i Ipo­hor­ską w la­tach sie­dem­dzie­sią­tych: „Ka­my­czek pod­sta­rzały i znu­dzony pracą w Wy­daw­nic­twie Mu­zycz­nym. Ale fa­cetka cią­gle z klasą i in­te­li­gentna, tylko przy­głu­szona i za­ga­dana przez niego”24. Po ko­lej­nym spo­tka­niu: „Janka zre­zy­gno­wana, cier­pliwa jak muł, ma­rzy­łaby o wódce, ale Ma­rian jej nie po­zwala. […] Znowu są ra­zem, mają sie­bie z po­wro­tem, ale o ile są oboje za­wie­dzeni – któż to wie?”25. Ste­fan Brat­kow­ski: „Utrata Prze­kroju wy­koń­czyła ich. Umarli na Prze­krój”26.

To al­ko­hol spra­wił, że Ja­nina nie mo­gła już funk­cjo­no­wać sa­mo­dziel­nie. Opo­wiada mi o tym Be­ata Brycka, córka jej bra­ta­nicy, do któ­rej udaje mi się do­trzeć.

– Na po­czątku lipca 1981 roku moja mama po­je­chała do Kra­kowa, bo Janka miała wy­lew. Jej oj­ciec miał po­dobne pro­blemy w mło­dym wieku, wy­ma­gał opieki. Jed­nak tym ra­zem przy­czyną mo­gło być zmie­sza­nie le­ków, praw­do­po­dob­nie psy­cho­tro­po­wych, z al­ko­ho­lem – opo­wiada Be­ata Brycka. – Co prawda po pierw­szym wy­le­wie Janka była jesz­cze w nie naj­gor­szym sta­nie, ale mama uznała, że za­bie­rze ją do nas. Nie mo­gła pa­trzeć na Jankę sto­jącą w ko­lejce po al­ko­hol, oba­wiała się, że taka sy­tu­acja wkrótce się po­wtó­rzy.

La­tem 1981 roku Ipo­hor­ska za­miesz­kała u swo­ich krew­nych w Rabce. Opie­ko­wała się nią ku­zynka, Anna Len­kie­wicz­-Brycka, bra­ta­nica jej matki, z ro­dziną. To wła­śnie na nich mo­gła liczyć. Przez całe ży­cie byli w ser­decz­nych re­la­cjach. Spędzali ra­zem Wi­gi­lię i śnia­da­nia wiel­ka­nocne, które or­ga­ni­zo­wano u sio­stry jej mamy, Ireny Len­kie­wicz­-Sło­nec­kiej. To ona, wraz z mę­żem Ma­ria­nem (słyn­nym kon­ser­wa­to­rem za­byt­ków, który pra­co­wał m.in. przy oł­ta­rzu Wita Stwo­sza), miesz­kała w lo­kalu służ­bo­wym na Wa­welu.

– Naj­czę­ściej na święta my też jeź­dzi­li­śmy na Wa­wel. Było to dla mnie bar­dzo ważne. Raz, kiedy by­łam na­sto­latką, ro­dzi­ce mieli inne plany. Po­je­cha­łam do Kra­kowa sama, po to, żeby u Sło­nec­kich spo­tkać Jankę – wspo­mina Be­ata Brycka. – Szcze­gól­nie w okre­sie do­ra­sta­nia była dla mnie bar­dzo ważna. Taka ele­gancka, fa­scy­nu­jąca, chcia­łam z nią spę­dzać jak naj­wię­cej czasu. A ona, jako moja matka chrzestna, pi­sała do mnie kartki. Kiedy by­łam dziec­kiem, przy­wo­ziła mi pre­zenty z za­gra­nicz­nych po­dróży. Dbała o mnie i o moją sio­strę.

Do dziś Be­ata Brycka prze­cho­wuje pa­miątkę z dzie­ciń­stwa – me­da­lik z Czarną Ma­donną, który do­stała od Ja­niny Ipo­hor­skiej, swo­jej matki chrzest­nej, w dniu chrztu, 8 kwiet­nia 1956 roku.

– Czy to zna­czy, że pani ciotka była re­li­gijna?

– Nie, zu­peł­nie nie – pani Be­ata śmieje się. – Janka po­ma­gała finan­sowo mo­jej ma­mie w okre­sie, kiedy ta stu­dio­wała. Wy­ra­zem wdzięcz­no­ści było po­pro­sze­nie jej na moją chrzestną. To był rów­nież po­wód, dla któ­rego pod ko­niec ży­cia tra­fiła do nas.

W Rabce od­wie­dzała ją sio­stra, Ma­ria. Po obro­nie­niu dok­to­ratu pra­co­wała przez kilka lat w In­sty­tu­cie Ma­te­ma­tycz­nym PAN na sta­no­wi­sku ad­iunkta. W 1956 roku wstą­piła do Za­konu Sióstr Ur­szu­la­nek Unii Rzym­skiej, przyj­mu­jąc imię Bo­na­wen­tura. Przez więk­szość ży­cia pra­co­wała w bi­blio­tece Se­mi­na­rium Du­chow­nego w Kra­ko­wie, miesz­kała w domu zgro­ma­dze­nia na ulicy Sta­ro­wiśl­nej 9 – od miesz­ka­nia sio­stry na Grze­górz­kach dzie­lił ją za­le­d­wie 5-mi­nu­towy spa­cer. W cza­sie, kiedy Janka wy­ma­gała opieki, Ma­ria miesz­kała tuż pod Rabką, w Ro­ki­ci­nach. Były so­bie bli­skie.

Pod ko­niec ży­cia Ja­nina dużo pa­liła, cały czas cze­kała na Ma­riana. Jej stan bły­ska­wicz­nie za­czął się po­gar­szać. Przy­szedł drugi wy­lew, po­tem trzeci. Ostat­nie ty­go­dnie ży­cia spę­dziła w szpi­talu w Rabce. Do końca wy­pa­tru­jąc Eilego.

– To ocze­ki­wa­nie było dla niej bar­dzo złe. Wszy­scy w ro­dzi­nie uwa­żamy, że to wła­śnie ono spo­wo­do­wało za­ła­ma­nie jej zdro­wia – wy­ja­śnia­pani Be­ata.

Wspo­mina też jedną z pierw­szych okła­dek „Prze­kroju”, które uka­zały się w 2017 roku, po tym, jak po­wró­cił on po prze­rwie jako kwar­tal­nik. Wy­ko­rzy­stano na niej por­tret Ja­niny, który na­ma­lo­wał Ma­rian. Od­naj­duję ją bez trudu27. Ob­raz wy­gląda jak ry­su­nek dziecka, przed­sta­wia po­stać z krót­kimi, ciem­nymi wło­sami, w ciem­nych oku­la­rach, z ustami za­ci­śnię­tymi w wą­ską, czer­woną linię. Tak ją wi­dział? Sztywną, drę­twą, po­zba­wioną cha­rak­teru?

– Mama nie mo­gła pa­trzeć na tę okładkę. W końcu ją wy­rzu­ci­li­śmy – opo­wiada pani Be­ata.

Ma­ryla, part­nerka Eilego w la­tach sie­dem­dzie­sią­tych, w roz­mo­wie z To­ma­szem Po­tka­jem wspo­mina: „Janką Ipo­hor­ską opie­ko­wał się do końca. Jeź­dził do niej do szpi­tala do Rabki, gdzie spę­dziła ostatni okres ży­cia. I tam umarła. Opo­wia­dał, jak tra­ciła pa­mięć. Gu­biła różne rze­czy, za­po­mi­nała. Opieka nad nią była co­raz trud­niej­sza. Pew­nego dnia przy­je­chał bar­dzo po­ru­szony i po­wie­dział tylko: Janka ode­szła”28.

Ina­czej wspo­mina to Be­ata Brycka, która była w tym cza­sie w Rabce:

– Eile przy­je­chał do niej do szpi­tala, ale z tego co wiem, nie była już wtedy przy­tomna. Wy­daje mi się, że ni­gdy się nie po­żegnali.

Ja­nina Ipo­hor­ska zmarła 20 wrze­śnia 1981 roku w szpi­talu w Rabce. Dzień póź­niej „Echo Kra­kowa” pi­sało: „Była nie­stru­dzoną ini­cja­torką licznych po­my­słów dzien­ni­kar­skich, owo­cu­ją­cych atrak­cyj­nymi ru­bry­kami i nie­sza­blo­no­wymi ak­cjami”29. „Ga­zeta Kra­kow­ska” odej­ścia Ja­niny Ipo­hor­skiej nie od­no­to­wała.

Ty­dzień po jej śmierci, w 1903 nu­me­rze „Prze­kroju” na trze­ciej stro­nie po­ja­wiło się wspo­mnie­nie o niej. To pierw­szy raz, kiedy na­zwi­sko Ja­niny Ipo­hor­skiej po­ja­wiło się dru­kiem na stro­nach ty­go­dnika, który two­rzyła. Krótki tekst oto­czony grubą, czarną linią, ozdo­biony zo­stał zdję­ciem Ja­niny. Wy­daje się na nim być zmę­czona, zre­zy­gno­wana. Nie­wielki ar­ty­kuł przy­po­mina jej wiel­kie za­sługi i wkład w stwo­rze­nie tego wy­jąt­ko­wego zja­wi­ska w pol­skiej hi­sto­rii prasy – kra­kow­skiego ty­go­dnika „Prze­krój”. Wy­daje się, że to dość skromne po­że­gna­nie, szcze­gól­nie że jesz­cze ty­dzień wcze­śniej, do­kład­nie w dzień, kiedy ode­szła, w „Prze­kroju” uka­zał się tekst sy­gno­wany przez Jana Ka­myczka. Co cie­kawe, był to ostatni roz­dział cy­klu Sa­voir­-vi­vre sa­mo­cho­dowy w py­ta­niach i od­po­wie­dziach. Pra­co­wita, do­brze zor­ga­ni­zo­wana – udało jej się przed śmier­cią za­koń­czyć ko­lejną se­rię po­rad. Zro­biła to sło­wami „w grzecz­no­ści, jak we wszyst­kim, nie liczy się wło­żony wy­si­łek, liczą się tylko osią­gnięte re­zul­taty”30. Czy czuła, że bę­dzie to jej po­że­gna­nie z czy­tel­ni­kami? Mie­czy­sław Czuma, ów­cze­sny re­dak­tor na­czelny „Prze­kroju”, opo­wia­dał Ma­riu­szowi Urban­kowi, że pi­sała tę ru­brykę aż do śmierci. A może ten tekst nie wy­szedł już spod jej pióra i prawdą jest, jak pi­sze To­masz Po­tkaj, że od 1980 roku nie była w sta­nie pro­wa­dzić sama swo­jej ru­bryki i robili to za nią inni? Taką wer­sję po­twier­dza Be­ata Bryc­ka, która wspo­mina, że od lipca 1981 roku, od kiedy Janka miesz­kała w Rabce, nie zaj­mo­wała się już wcale pi­sa­niem. Demo­kra­tyczny sa­voir­-vi­vre miał już w tym cza­sie w za­stęp­stwie pro­wa­dzić Ma­rian Eile.

Po jego śmierci ro­biła to mię­dzy in­nymi Do­rota Te­ra­kow­ska.

Ja­nina Ipo­hor­ska zo­stała po­cząt­kowo po­cho­wana na cmenta­rzu Ra­ko­wic­kim. Jed­nak z po­wodu nie­po­ro­zu­mień mię­dzy jej bliż­szą i dal­szą ro­dziną, ko­nieczne było eks­hu­mo­wa­nie jej zwłok po kilku la­tach. Jej szczątki spo­częły na No­wym Cmen­ta­rzu Pod­gór­skim. Po­szu­ki­wa­nie jej grobu ozna­cza wspi­naczkę, w końcu ne­kro­po­lia daw­nego mia­sta Pod­gó­rza znaj­duje się na stro­mym zbo­czu Krze­mio­nek. Główną aleją trzeba dojść do sa­mego końca, gdzie cmen­tarny płot są­sia­duje z kop­cem Kraka i wą­ską ścieżką, którą po­zba­wieni lęku spa­ce­ro­wi­cze ob­cho­dzą do­okoła nie­czynny ka­mie­nio­łom Li­ban. Gdyby wie­dzieli, przez płot mo­gliby zo­ba­czyć skromny na­gro­bek z la­striko, pod któ­rym spo­czął słynny Jan Ka­my­czek.

Po­cho­wana zo­stała wraz z naj­bliż­szymi so­bie krew­nymi – sio­strą Ma­rią No­sa­rzew­ską oraz ku­zy­nem, Wła­dy­sła­wem Len­kie­wi­czem i jego żoną Zo­fią.

Przez lata Ja­nina nie do­cze­kała się upa­mięt­nie­nia. Wspo­mi­nano ją w ar­ty­ku­łach pra­so­wych, szcze­gól­nie po tym, jak stała się bo­ha­terką jed­nego z roz­dzia­łów wy­da­nej w 2018 roku książki Kre­atorki. Ko­biety, które zmie­niły pol­ski styl ży­cia (który jed­nak nie­po­zba­wiony jest nie­ści­sło­ści, jak po­da­nie błęd­nego miej­sca po­chówku Ipo­hor­skiej). Ob­szer­nie opi­suje jej dzia­łal­ność To­masz Po­tkaj w bio­gra­fii Eilego, ale za­wsze w od­nie­sie­niu do niego, nie­mal ni­gdy solo. W książce Ma­rian Eile. Po­czciwy cy­nik z „Prze­kroju” Ma­riusz Urba­nek po­święca jej je­den roz­dział za­ty­tu­ło­wany Pierw­sza dama „Prze­kroju”. Czy tak wszech­stronna twór­czyni nie ma wy­star­cza­jąco du­żego do­robku, żeby do­cze­kać się swo­jej wła­snej bio­gra­fii? Wy­daje się na­dal być po­mi­jana – na­wet na stro­nie „Prze­kroju”, gdzie pre­zen­to­wane są ar­chi­walne nu­mery, w spi­sie wszyst­kich au­to­rów nie można zna­leźć jej na­zwi­ska. Można na­to­miast wy­szu­kać jej pseudo­nim – Jan Ka­my­czek. Ale prze­cież jej wkład w ten ty­go­dnik to nie tylko De­mo­kra­tyczny sa­voir­-vi­vre!

Jed­nym z pierw­szych tek­stów, jaki Ja­nina Ipo­hor­ska na­pi­sała do „Prze­kroju”, były Ży­cio­rysy sław­nego Męża. Jako Jan Ka­my­czek śmiała się w twarz swoim przy­szłym bio­gra­fom. „Chciał­bym rów­nież na­pi­sać dla bio­gra­fów za­ufa­nych je­den je­dyny ży­cio­rys praw­dziwy. Ale jak to wła­ści­wie było na­prawdę? Daję słowo, za­po­mnia­łem!”31.

W 2010 roku, na wnio­sek re­dak­torki na­czel­nej „Prze­kroju” Ka­ta­rzyny Ja­now­skiej i by­łego kra­kow­skiego rad­nego Ma­cieja Twa­roga, skwer w po­bliżu bu­dyn­ków są­dów po­mię­dzy aleją Po­wsta­nia War­szaw­skiego i ulicą Przy Ron­dzie zo­stał na­zwany imie­niem Ma­riana Eilego. To lo­ka­li­za­cja kom­plet­nie nie­zwią­zana z jego ży­ciem i dzia­łal­no­ścią. Oka­zały zie­le­niec z no­wo­cze­snym pla­cem za­baw przy­ciąga sporo osób, szcze­gól­nie czę­sto od­wie­dzany był w cza­sie pro­te­stów la­tem 2017 roku. Miej­sce, w któ­rym miesz­kał Eile z Ka­ta­rzyną na ulicy Ma­łej 5, zo­stało też ozna­czone za po­mocą ta­blicy pa­miąt­ko­wej. A Ja­nina? Czy ona nie za­słu­żyła na po­dobną obec­ność w prze­strzeni miej­skiej?

Od 2022 roku upa­mięt­nia ją na­zwany jej imie­niem skwer na Grze­górz­kach, na rogu ulic Gur­ga­cza i Wi­śli­sko, który mi­jała co­dzien­nie, wy­cho­dząc z domu do re­dak­cji. Stało się tak za sprawą oby­wa­tel­skiego wnio­sku pi­szą­cej te słowa, który zo­stał po­party przez człon­ków wspól­noty miesz­ka­nio­wej bloku przy ulicy Sie­dlec­kiego 4, gdzie miesz­kała, Rady Dziel­nicy II Grze­górzki i rze­szy wier­nych czy­tel­ni­ków, któ­rych pod­pisy zna­la­zły się pod pe­ty­cją w tej spra­wie. Nie za­po­mnieli oni o Ja­nie Ka­myczku i tej eks­cy­ta­cji to­wa­rzy­szą­cej wzię­ciu w ręce no­wego nu­meru „Prze­kroju”, któ­rego zdo­by­cie czę­sto nie było ła­twe.

Za­wsze z dużą sa­tys­fak­cją ob­ser­wuję, kiedy prze­cho­dzący przez niego se­nio­rzy, czy­tel­nicy daw­nego „Prze­kroju”,wzno­szą wzrok na ta­bliczkę z na­pi­sem „Skwer Ja­niny Ipo­hor­skiej, ps. Jan Ka­my­czek” i po chwili za­sta­no­wie­nia od­cho­dzą z uśmie­chem.

Przy­pisy

Ka­my­czek w „Prze­kroju”

1 Ar­chi­wum Pro­win­cjalne Ur­szu­la­nek Unii Rzym­skiej, AZ 735.

2 Tamże.

3 T. Po­tkaj, „Prze­krój” Eilego. Bio­gra­fia ca­łego tego za­mie­sza­nia z uwzględ­nie­niem psa Fa­fika, Mando, Kra­ków 2020, s. 296.

4 Tamże, s. 42.

5 Jan Ka­my­czek, 500 nu­me­rów, „Prze­krój”, 7.11.1954, nr 500, s. 9.

6 „Prze­krój, 30.11.1945, nr 25 (25/1945), s. 13.

7 M. Urba­nek, Ma­rian Eile. Po­czciwy cy­nik z „Prze­kroju”, Wy­daw­nic­two Iskry, War­szawa 2023, s. 103.

8 Tamże, s. 104.9 Tamże, s. 100.

10 M. Urba­nek, Ma­rian Eile. Po­czciwy cy­nik…, s. 277.

11 Tamże, s. 100.12 T. Po­tkaj, „Prze­krój” Eilego…, s. 211.

13 Tamże, s. 295.14 Tamże, s. 226.15 Tamże.

16 M. Urba­nek, Ma­rian Eile. Po­czciwy cy­nik…, s. 259.

17 T. Po­tkaj, „Prze­krój” Eilego…, s. 298.

18 „Prze­krój” nr 100 (10/1947), 3.03.1947, s. 8.

19 M. Urba­nek, Ma­rian Eile. Po­czciwy cy­nik…, s. 96.

20 „Prze­krój” nr 887–889 (14–16/1962), Wiel­ka­noc 1962, s.9.

21 M. Urba­nek, Ma­rian Eile. Po­czciwy cy­nik…,s. 322.

22 T. Po­tkaj, „Prze­krój” Eilego…, s. 284.

23 M. Urba­nek, Ma­rian Eile. Po­czciwy cy­nik…, s.104.

24 Tamże, s. 332.25 Tamże.26 Tamże, s. 377.

27 „Prze­krój” nr 2 (3557)/17.

28 T. Po­tkaj, „Prze­krój” Eilego, s. 324.

29 „Echo Kra­kowa” nr 182/1981 (11017), s. 2.

30 „Prze­krój”, nr 1902, s. 13.

31 „Prze­krój”, nr 30 (30/1945), s.16.

Spis tre­ści

Wstęp

Pi­sarki

Ka­my­czek w „Prze­kroju”

Ja­nina Ipo­hor­ska

Pod da­chem sio­stry

Wi­sława Szym­bor­ska

Śla­dami pi­sa­rek po Kra­ko­wie

Pio­nierki

Pierw­sze stu­dentki

Ja­nina Ko­smow­ska, Ja­dwiga Si­kor­ska, Sta­ni­sława Do­wgiałło

Uro­dzona za wcze­śnie

Ka­zi­miera Buj­wi­dowa

Z mi­ło­ści dla nauk

Na­wojka

Śla­dami pio­nie­rek po Kra­ko­wie

Ar­tystki

Al­che­miczka z Prze­go­rzał

He­lena Hu­sar­ska

Neo­nówka

Anna Paw­lak, primo voto Su­cho­wiak, se­cundo voto Dru­zgała

Księż­niczka

Zo­fia Stry­jeń­ska

Śla­dami ar­ty­stek po Kra­ko­wie

Opie­kunki

Sio­stry z We­sela

Anna Ry­dlówna, Jó­zefa Sin­ger

Nie­oszli­fo­wany gra­nat

Ma­ria Or­wid

Spra­wie­dliwe

Le­ona Ko­wal­ska, He­lena, Ur­szula i Mi­ro­sława Prze­bin­dow­skie

Śla­dami opie­ku­nek po Kra­ko­wie

Przed­się­bior­czy­nie

Kru­che i cenne

Ama­lia Krie­ger

Dwór ce­sa­rzo­wej piękna

He­lena Ru­bin­stein

Śla­dami przed­się­bior­czyń po Kra­ko­wie

Za­koń­cze­nie

Mie­dzianna

Po­dzię­ko­wa­nia

Przy­pisy

Bi­blio­gra­fia

In­deks na­zwisk

© Wy­daw­nic­two WAM, 2024

© Ali­cja Zioło, 2024

Opieka re­dak­cyjna: Agnieszka Ma­zur

Re­dak­cja: Agnieszka Zie­liń­ska

Ko­rekta: Mo­nika Ka­rol­czuk, Mag­da­lena Koch

Pro­jekt okładki: Adam Gut­kow­ski

Mapy, pro­jekt ty­po­gra­ficzny, skład i ła­ma­nie: Ka­ro­lina Kor­but

Pro­jekt zre­ali­zo­wany przy wspar­ciu finan­so­wym Na­grody Kra­kowa Mia­sta Li­te­ra­tury UNE­SCO, re­ali­zo­wa­nej przez Kra­kow­skie Biuro Fe­sti­wa­lowe ze środ­ków Gminy Miej­skiej Kra­ków.

ePub e-ISBN: 978-83-277-3704-5

Mobi e-ISBN: 978-83-277-3705-2

MANDO

ul. Ko­per­nika 26 • 31-501 Kra­ków

tel. 12 62 93 200

www.mando.pl

DZIAŁHAN­DLOWY

tel. 12 62 93 254-255

e-mail: han­del@wy­daw­nic­two­mando.pl

Fo­to­gra­fie:

fot. Woj­ciech Ple­wiń­ski – s. 8

fot. An­dre Zak/Sipa/East News – s. 36

ze zbio­rów Mu­zeum Far­ma­cji Uni­wer­sy­tetu Ja­giel­loń­skiego Col­le­gium Me­di­cum – s. 66

por­tret Ka­zi­miery Buj­wi­do­wej, Wi­ki­me­dia Com­mons – s. 110

aut. Ze­non Pa­jor, ob­raz po­cho­dzi ze zbio­rów Izby Pa­mięci w Do­brzy­niu nad Wi­słą – s. 148

ro­dzinne ar­chi­wum Anny i Ju­liu­sza Hu­sar­skich – s. 168

ro­dzinne ar­chi­wum Jo­anny Su­cho­wiak-Ho­rzem­ski – s. 200

Na­ro­dowe Ar­chi­wum Cy­frowe – s. 226

ar­chi­wum ro­dziny Ry­dlów – s. 262

fot. z ar­chi­wum Ewy Do­ma­gal­skiej­-Kur­dziel – s. 296

ro­dzinne ar­chi­wum Kry­styny Rzepki, ro­dzinne ar­chi­wum Mi­ro­sławy Grusz­czyń­skiej – s. 350

MHK-6618/K, Zbiory Mu­zeum Kra­kowa – s. 402

fot. Eve­ret­t­Col­lec­tion/East News – s. 428

Ja­kub No­wicki / stu­dio In­igo – zdję­cie na skrzy­dle