Krok od ciebie - Lija Rimoni - ebook + audiobook + książka

Krok od ciebie ebook

Rimoni Lija

2,9

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Dawid pochodzi z ubogiej rodziny, która ledwo wiąże koniec z końcem. Na domiar złego jego ojciec jest alkoholikiem. Chłopak od dziecka przyjaźni się z Antkiem oraz Markiem, z którym łączą go nieoczywiste relacje. Marzy by zostać piosenkarzem, choć wie, że to niemożliwe. Lecz pewnego dnia bierze udział w programie muzycznym, który daje szansę zdobyć sławę i pieniądze, a przede wszystkim - spełnić marzenia. Z czasem przekonuje się, że ta decyzja może go słono kosztować. Czy postawi na szali przyjaźń, rodzinę, a nawet miłość?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 262

Oceny
2,9 (38 ocen)
8
3
8
14
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
matthew_reads

Z braku laku…

Książka nie powinna ukazać się w takiej formie, jest strasznie niedopracowana.
30
Book-Lover

Z braku laku…

Co to było? Nie dziwię się, że autorka ukrywa się za obco brzmiącym imieniem i nazwiskiem. Jest się czego wstydzić. Wydawnictwo też się nie popisało, że takie coś wydało. Ta cała książka to jak krocza dolina radości gdzie wszystko jest proste i piękne i każdy jest wspaniały i nawet jak coś się przytrafi to każdy problem rozwiąże się sam z siebie niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Strasznie nierealne i o zgrozo będzie ciąg dalszy! No mam nadzieję że wydawca pójdzie po rozum do głowy.
10
Matoszek123

Nie oderwiesz się od lektury

No niedopracowana ale podobała mi się
00
kzrys

Nie polecam

Pierwsza przeczytana przeze mnie powieść (to określenie na wyrost) grafomańska.
00
renata120773

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka opisującą o braku tolerancji i jak pieniądz może dużo zmienić nie tylko w coś dobrego ale też dużo złego.
00

Popularność




Wstęp

W przy­ciem­nio­nym pokoju lampka nocna oświe­tla ciała dwóch nagich męż­czyzn złą­czo­nych w namięt­nym poca­łunku. Wysoki bru­net deli­kat­nie popy­cha swo­jego part­nera w stronę drew­nia­nego biurka. Całuje jego szyję, kark i plecy, a następ­nie scho­dzi coraz niżej. Tam­ten zamyka oczy, a przez jego roz­grzane ciało prze­cho­dzi dreszcz. Bru­net wcho­dzi w niego, naj­pierw deli­kat­nie i powoli. Po chwili jego ruchy stają się gwał­tow­niej­sze i szyb­sze. Sły­chać ich przy­spie­szone odde­chy, które następ­nie prze­ra­dzają się w coraz gło­śniej­sze wes­tchnie­nia. Jeden z nich spy­cha lampkę z biurka, a ona roz­trza­skuje się o pod­łogę.

Ludzie sto­jący pod sceną oglą­dają to nagra­nie na dwóch ogrom­nych ekra­nach. Przez mega­fon raz po raz leci komu­ni­kat, że widzo­wie są pro­szeni o jak naj­szyb­sze wyj­ście. Więk­szość rodzi­ców pospiesz­nie zabiera swoje pocie­chy, zasła­nia­jąc im oczy i uszy. Nie­któ­rzy jak zahip­no­ty­zo­wani, z otwar­tymi ustami, przy­glą­dają się ekra­nom, inni nagry­wają wszystko tele­fo­nami. Panuje chaos, sły­chać pełne obrzy­dze­nia komen­ta­rze, śmie­chy i gwizdy. Za kuli­sami jest jesz­cze gorzej.

– Wyłącz­cie to do cho­lery jasnej! Niech ktoś to wyłą­czy! – krzy­czy męż­czy­zna w gar­ni­tu­rze.

– Prze­rwa­li­śmy kon­cert natych­miast, ale ktoś wła­mał się do wewnętrz­nego sys­temu i nie ma jak tego wyłą­czyć. Infor­ma­tyk robi, co może.

– Wszy­scy za to pole­cimy – stwier­dza ktoś z ekipy.

Rozdział 1

Dwóch nasto­let­nich chłop­ców sie­działo na ławce, popi­ja­jąc piwo z jed­nej puszki. Wła­śnie zaczęli ostat­nią klasę tech­ni­kum, ale zgod­nie stwier­dzili, że nie ma sensu iść na roz­po­czę­cie roku szkol­nego. Zde­cy­do­wa­nie lepiej prze­sie­dzieć te dwie godziny w parku, niż słu­chać nud­nego gada­nia dyrek­torki, skoro i tak nikt nie spraw­dzi obec­no­ści.

– Stary, kolejny rok w tym bagnie. Jesz­cze się nie zaczęło, a już mam dość – wes­tchnął Antek i napił się piwa.

– Dobrze, że ostatni, moja noga już ni­gdy wię­cej nie posta­nie w tej szkole – zgo­dził się Dawid.

Chłopcy znali się od dzie­ciń­stwa i zawsze mogli na sobie pole­gać. Antek nie­jed­no­krot­nie pocie­szał przy­ja­ciela, gdy ten ucie­kał z domu przed pija­nym ojcem. Cza­sami Dawid nawet u niego spał; grali wtedy dużo na kom­pu­te­rze. Pew­nego dnia tak bar­dzo się zde­ner­wo­wali, że ude­rzyli jed­no­cze­śnie w biurko, które się zła­mało. Od tam­tej pory Dawid przez parę mie­sięcy nie mógł przy­cho­dzić do domu Rej­rów, ponie­waż rodzice Antka obwi­niali go o agre­sywne zacho­wa­nie syna.

Wiele razem prze­żyli, byli jak bra­cia. Kie­dyś, gdy Antek ukradł port­fel z torebki sta­ruszki, a ta chciała zgło­sić to na poli­cję, Dawid ubła­gał ją, żeby tego nie robiła. W zamian za to Antek przez cały mie­siąc wypro­wa­dzał na spa­cer owczarka nie­miec­kiego nale­żą­cego do star­szej pani.

Chłopcy mieli podobne podej­ście do życia, a szcze­gól­nie nauki. Nie inte­re­so­wały ich żadne lek­cje, nie anga­żo­wali się w zaję­cia dodat­kowe, a swo­ich rówie­śni­ków trak­to­wali z dystan­sem. Koń­czyli kolejne lata edu­ka­cji dzięki ścią­ga­niu i lito­ści nauczy­cieli, któ­rzy przy­my­kali oko i prze­pusz­czali ich z klasy do klasy, bo praw­do­po­dob­nie nie chcieli się z nimi męczyć przez kolejny rok.

Sie­dzieli więc teraz na ławce, gdy dołą­czył do nich szczu­pły nasto­la­tek w ele­ganc­kim mun­durku szkol­nym. Miał deli­katne rysy twa­rzy i ciemne włosy, sta­ran­nie zacze­sane lekko do tyłu. Marek wyglą­dem zupeł­nie nie paso­wał do tej dwójki. Antek był potężny, sama jego postura budziła respekt, krótko ostrzy­żony, zawsze w dre­sach, a cało­ści sty­li­za­cji dopeł­niał złoty krzy­żyk na szyi. Dawid zaś był po pro­stu zwy­kłym chło­pa­kiem w dżin­sach i koszuli, niczym nie­wy­róż­nia­ją­cym się z tłumu, a przy­naj­mniej tak uwa­żał.

– Widzę, że zaczy­na­cie jak co roku – zaśmiał się przy­bysz, wska­zu­jąc pal­cem pustą puszkę po piwie.

– Bez obaw, nie zapo­mnie­li­śmy o tobie, mordo – mówiąc to, Antek wyjął z ple­caka trzy puszki i roz­dał wszyst­kim po jed­nej. Marek usiadł koło Dawida i ener­gicz­nie otwo­rzył napój, z któ­rego natych­miast zaczęło lecieć mnó­stwo piany i piwa.

– Cho­lera! Moja koszula i spodnie, to się już nie spie­rze…

– No i dobrze, po co komu jakieś mun­durki – zaśmiał się Dawid, ale wyjął z kie­szeni chu­s­teczki i pomógł mu wycie­rać ubra­nie. Jed­nak gdy ich ręce i spoj­rze­nia się spo­tkały, Dawid natych­miast się wyco­fał. Nie chciał, żeby Antek pomy­ślał, że może być gejem. Kie­dyś szli razem główną ulicą i kiedy mijali na przy­stanku parę męż­czyzn trzy­ma­ją­cych się za ręce, Antek bez zawa­ha­nia zaczął ich wyzy­wać, a gdy zoba­czył, że tamci nie reagują, pod­biegł i ude­rzył jed­nego w twarz.

– Stary, nie bądź lalu­siem! U nas w szkole każdy ma wywa­lone na to, jak wyglą­dasz, prze­nieś się do nas – stwier­dził z recho­tem Antek i klep­nął kolegę po ramie­niu.

– Stary! – w gło­sie Marka zabrzmiał sar­kazm. – Ni­gdzie się nie prze­no­szę, bo muszę zdać maturę i iść na stu­dia.

Chło­pak cho­dził do pry­wat­nego kato­lic­kiego liceum, a jego rodzice pła­cili mnó­stwo pie­nię­dzy, aby zdo­był odpo­wied­nie wykształ­ce­nie oraz obra­cał się we wła­ści­wym towa­rzy­stwie. Marek miał zostać leka­rzem, pójść w ich ślady. Ni­gdy nie podo­bała im się zna­jo­mość ich syna z Ant­kiem i Dawi­dem, jed­nak nic nie mogli na to pora­dzić. Przy­jaźń chłop­ców zaczęła się, gdy mieli po jede­na­ście lat i zupeł­nie przy­pad­kowo usie­dli obok sie­bie w kinie pod­czas szkol­nego wyj­ścia. Na dużym ekra­nie wyświe­tlono bar­dzo nudny film o kosmo­sie. Cała trójka komen­to­wała pra­wie każdą scenę, znaj­du­jąc w ten spo­sób wspólny język. Po fil­mie poszli na spa­cer, kupu­jąc po dro­dze soki poma­rań­czowe w małych kar­to­ni­kach. Antek nie mógł prze­ga­pić oka­zji i gdy tylko kasjerka schy­liła się, aby wydać im resztę, scho­wał do kie­szeni owo­cowe gumy do żucia. Lubił pod­kra­dać małe przed­mioty, czuł wtedy adre­na­linę i przy­jemną nie­pew­ność. Sam nie się­gał ni­gdy po książki, ale gdy był mały, bab­cia wie­lo­krot­nie czy­tała mu histo­rię o nie­sa­mo­wi­tym zło­dzieju, który kradł różne rze­czy, a potem roz­da­wał je innym. Jego plany zawsze były ide­al­nie dopra­co­wane. Antek zazdro­ścił mu tych umie­jęt­no­ści, też chciałby potra­fić tak dobrze kraść.

Wiele lat temu naprze­ciwko sta­rych blo­ków, w któ­rych miesz­kali Dawid i Antek, wybu­do­wano nowo­cze­sne, strze­żone osie­dle dom­ków jed­no­ro­dzin­nych. Nikt poza miesz­kań­cami nie miał tam wstępu. Pew­nego razu chłop­com udało się wejść za listo­no­szem, który otwie­rał bramę. Przed nimi uka­zał się zupeł­nie nowy świat – ogromny plac zabaw, fon­tanna, skwer, siłow­nia ple­ne­rowa i luk­su­sowe samo­chody na par­kin­gach – wszystko to było prze­ci­wień­stwem tego, co do tej pory znali. Na swoim osie­dlu mieli zardze­wiałą huś­tawkę, stary trze­pak i roz­pa­da­jące się ławki. Chłopcy od razu poszli na plac zabaw, bo wie­dzieli, że taka oka­zja może się już nie powtó­rzyć, i tam kolejny raz spo­tkali Marka. Nie­dawno wpro­wa­dził się z rodzi­cami do jed­nego z domów i nie znał tu nikogo w swoim wieku, z kim mógłby spę­dzać czas po lek­cjach. Wcze­śniej miesz­kał w Wiel­kiej Bry­ta­nii. Ze względu na róż­nice w pro­gra­mie zajęć musiał powtó­rzyć tę samą klasę pod­sta­wówki. Marek był zupeł­nie inny niż oni. Czy­tał dużo ksią­żek, cho­dził na różne zaję­cia dodat­kowe, a w jego domu ni­gdy niczego nie bra­ko­wało. Mimo tych róż­nic szybko się polu­bili. Od tej pory chłopcy poja­wiali się codzien­nie na placu zabaw, otwie­ra­jąc bramę klu­czem, który doro­bił ich nowy przy­ja­ciel. Matka Marka robiła, co mogła, by nie mieli wielu oka­zji do spo­tkań, zapeł­nia­jąc kalen­darz syna zaję­ciami poza­lek­cyj­nymi albo zabra­nia­jąc mu wycho­dzić na dwór. Osta­tecz­nie jed­nak pod­dała się, prze­cież nie mogła zamy­kać go w domu i wiecz­nie kon­tro­lo­wać. Teraz, gdy mieli po dzie­więt­na­ście lat, ich rela­cja doj­rzała – byli jak trzej musz­kie­te­ro­wie.

– My tam z Dawi­dem nie zda­jemy matury, bo i tak na nic się nie przyda, no nie? Naj­wy­żej wyje­dziemy do Nie­miec do roboty – powie­dział Antek.

– No… zoba­czymy, jak będzie – wzru­szył ramio­nami Dawid.

Prawdę mówiąc, miał inną wizję przy­szło­ści, ale nikomu o tym nie mówił. Od dziecka wyobra­żał sobie, że gdy doro­śnie, zosta­nie sław­nym pio­sen­ka­rzem. Kochał muzykę, w naj­gor­szych momen­tach sta­no­wiła dla niego ucieczkę od rze­czy­wi­sto­ści. Wszyst­kie swoje emo­cje prze­le­wał na papier, pisząc pio­senki. Nikt o nich nie wie­dział. Tek­sty były zbyt oso­bi­ste, zupeł­nie jak pamięt­nik. Dziś, gdy szedł do ostat­niej klasy tech­ni­kum, to marze­nie było tak samo odle­głe jak w dzie­ciń­stwie, a może nawet bar­dziej. Pierw­szy pro­blem z jego reali­za­cją sta­no­wił brak pomy­słu, jak miałby zacząć swoją karierę, wie­dział prze­cież, że pro­du­cenci muzyczni sami nie zapu­kają do jego drzwi. Kolej­nym był brak pew­no­ści sie­bie. Dawid ni­gdy nie wystę­po­wał przed więk­szą publicz­no­ścią. Jego śpiewu słu­chały tylko bab­cia i mama. W obec­nej sytu­acji zosta­nie pio­sen­ka­rzem było dla niego tak samo praw­do­po­dobne jak wygrana na lote­rii. Nie chciał dłu­żej dys­ku­to­wać na temat przy­szło­ści i szybko zmie­nił temat. Zaczęli więc roz­ma­wiać o ostat­nich meczach piłki noż­nej. Cała trójka uwiel­biała oglą­dać pro­fe­sjo­nalną grę pił­ka­rzy. Dla chłop­ców byli auto­ry­te­tami i ucie­le­śnie­niem tego, że ciężka praca pozwala speł­niać marze­nia. Czę­sto uma­wiali się na wspólne oglą­da­nie meczów ulu­bio­nej dru­żyny Radient Boys, która dwa razy z rzędu wygrała kra­jowe mistrzo­stwa.

Kiedy przy­ja­ciele wypili już piwo, posta­no­wili pójść na spa­cer na rynek. Naprze­ciwko ratu­sza było już mnó­stwo ludzi jak na ich małe mia­steczko. Usta­wiono tam scenę, z któ­rej teraz prze­ma­wiał lokalny poli­tyk Mario Brent, kan­dy­dat na pre­zy­denta mia­sta. Peł­nił tę funk­cję już od paru lat, a teraz po raz kolejny zamie­rzał wygrać wybory. Przez całą kaden­cję jego jedyną ini­cja­tywą było zasa­dze­nie paru drzew w parku, co podobno kosz­to­wało pra­wie milion zło­tych. Zatrzy­mali się, aby posłu­chać, o czym mówi. Brent obie­cy­wał, że jeżeli tylko zosta­nie wybrany, zadba o roz­wój mia­sta i Radient zosta­nie sto­licą woje­wódz­twa.

– To kłam­stwa! Wyno­cha, zło­dzieju! – krzyk­nął Antek, który był już lekko wsta­wiony.

Nie­na­wi­dził poli­ty­ków, uwa­żał, że wszy­scy kła­mią tylko po to, żeby zyskać jak naj­wię­cej publicz­nych pie­nię­dzy. Twier­dził, że to nie­spra­wie­dliwe, że jego cze­piają się za kra­dzież puszki piwa, ale gdy ktoś nosi gar­ni­tur, może kraść miliony i nikt się tym nie przej­muje. Choć w duchu bar­dzo im zazdro­ścił. Sam, gdyby miał dostęp do takiej ilo­ści pie­nię­dzy jak oni, chęt­nie by je przy­gar­nął.

Ludzie wokół chłop­ców zaczęli wyra­żać swoje popar­cie dla słów Antka.

– Młody czło­wieku, buduję przy­szłość wła­śnie dla takich jak ty! Zobacz­cie, ile już wam dałem. Obie­cuję, że zro­bię wszystko, aby dalej dzia­łać dla dobra spo­łe­czeń­stwa – kon­ty­nu­ował Mario swoje wystą­pie­nie z dumą w gło­sie.

– Gówno prawda! Chło­pie, zejdź z tej sceny i się nie poni­żaj – krzy­czał Antek, a obecni na rynku miesz­kańcy zaczęli kla­skać.

Nagle ktoś ude­rzył go w głowę torebką. Była to star­sza pani w weł­nia­nym płasz­czu i czer­wo­nym bere­cie na gło­wie.

– Jak śmiesz obra­żać naszego pre­zy­denta! Dzięki niemu masz co jeść i dach nad głową! – mówiąc to, dalej biła chło­paka, który zakry­wał się rękami. Ludzie roz­stą­pili się i oglą­dali całą scenę, nie reagu­jąc. Gdy Dawid chciał powstrzy­mać eme­rytkę, także dostał torebką po twa­rzy. Marek natych­miast go odcią­gnął, chwy­ta­jąc sta­now­czo za rękę i wypro­wa­dza­jąc z tłumu. Jak tylko przedarli się na zewnątrz, Dawid zauwa­żył, że ich dło­nie wciąż są sple­cione. Po chwili Marek dotknął jego twa­rzy, przy­glą­da­jąc się mu uważ­nie.

– Dobrze, że nic ci się nie stało, nie­po­trzeb­nie się w to mie­sza­łeś. Antek zawsze daje sobie radę – powie­dział, patrząc mu pro­sto w oczy.

Dawid chciał się zaśmiać i powie­dzieć, że eme­rytka nie sta­nowi dla niego żad­nego zagro­że­nia, jed­nak stłu­mił tę chęć, bo w głębi duszy podo­bała mu się ta tro­ska. Chwilę bli­sko­ści prze­rwał Antek, któ­remu w końcu także udało się wydo­stać z tłumu. Przy­ja­ciele natych­miast odsu­nęli się od sie­bie.

– Gdyby nie to, że nie biję sta­rych bab, miał­bym ją na jed­nego strzała! Tego fra­jera Mario też – zło­ścił się.

– Ciesz się, że nie aresz­to­wała cię poli­cja za zakłó­ca­nie spo­koju – wes­tchnął Marek.

Pode­szła do nich dziew­czyna w dre­so­wej blu­zie i spodniach. Wyróż­niała się wyglą­dem – miała kol­czyk w brwi, dłu­gie czer­wone paznok­cie i ledwo widoczne spod sztucz­nych rzęs oczy. Monia cho­dziła do tech­ni­kum razem z Dawi­dem i Ant­kiem, gdzie prze­nio­sła się rok temu, kiedy wyszła z popraw­czaka. Tak jak Antek nie­na­wi­dziła poli­ty­ków, poli­cji, sądów i pro­ku­ra­tury.

– Widzia­łam, co się stało, i powiem ci, że zaim­po­no­wa­łeś mi swoją odwagą. Jesteś praw­dzi­wym face­tem. Też nie­na­wi­dzę tego pie­przo­nego zło­dzieja, jak na niego patrzę, to aż muszę się napić. Pój­dziesz ze mną na piwo? – spy­tała, zalot­nie bawiąc się wło­sami.

Ant­kowi zabły­sły oczy i zgo­dził się od razu. Od dawna podo­bała mu się ta dziew­czyna, była dokład­nie w jego typie. Z ułań­ską fan­ta­zją zapro­po­no­wał, żeby w zemście zary­so­wać auto pre­zy­denta, na co ocho­czo przy­stała. Dawid z Mar­kiem nie zamie­rzali brać w tym udziału, więc zosta­wili parę samą.

Już zmierz­chało, gdy Marek odpro­wa­dził Dawida do domu. Przy­tu­lili się czule na poże­gna­nie. Robili tak, gdy Antek nie patrzył, nie zamie­rzali wzbu­dzać podej­rzeń.

Dawid uchy­lił ostroż­nie drzwi do miesz­ka­nia i od wej­ścia poczuł zapach alko­holu. Zaj­rzał do dużego pokoju i z ulgą stwier­dził, że ojciec śpi jak zabity na kana­pie, co zna­czyło, że dziś nie będzie awan­tury. Ojciec od wielu lat pił, a po alko­holu sta­wał się agre­sywny. Matka pra­co­wała na dwa etaty, na pro­duk­cji, a tej nocy znów była w pracy. Chło­pak miał do niej ogromny żal, że nie zostawi męża, że daje się nie tylko poni­żać, ale też znosi bicie. W dzie­ciń­stwie marzył o tym, że razem z mamą wypro­wa­dzają się z domu i już wię­cej nie muszą oglą­dać ojca.

Poło­żył się na swoim łóżku i się­gnął po stary tele­fon, który dostał na święta od babci kilka lat temu. Od dawna chciał wymie­nić go na nowy, ale zawsze bra­ko­wało mu pie­nię­dzy. Pamięć urzą­dze­nia mie­ściła tylko cztery pio­senki, któ­rych słu­chał na okrą­gło. Naj­bar­dziej podo­bała mu się jedna, Ima­gine Johna Len­nona, mimo że nie rozu­miał całego tek­stu i wtedy nawet nie bar­dzo wie­dział, kim był ten arty­sta. Dawid czuł jed­nak, że pio­senka jest wyjąt­kowa, bo od razu popra­wiała mu humor i uspo­ka­jała. Uwiel­biał przy niej zasy­piać. Zamknął oczy i zało­żył słu­chawki. W jed­nej chwili znik­nęło chra­pa­nie pija­nego ojca oraz cały ota­cza­jący go świat. Tej nocy śniło mu się, że jest na sce­nie i śpiewa Ima­gine przed tysią­cami fanów.

Rozdział 2

W pierw­szym tygo­dniu wrze­śnia pogoda wciąż była cie­pła i sło­neczna. To spra­wiało, że Dawi­dowi jesz­cze bar­dziej nie chciało się cho­dzić do szkoły, ale wie­dział, że powi­nien się tam cza­sem poja­wić. Stał na przy­stanku, cze­ka­jąc na auto­bus, jed­nak ni­gdzie nie widział Antka.

– Siema, mordo! – usły­szał za ple­cami.

Obró­cił się i zoba­czył Antka z Mar­kiem, któ­rzy trzy­mali jakieś papiery w rękach.

– Co tam macie? – zapy­tał zacie­ka­wiony.

– Bilety na pociąg za godzinę – odparł Antek.

– Gdzieś jedziemy? – Dawid poje­chałby wszę­dzie, żeby nie musieć iść do szkoły.

– Tak, nad zalew – odpo­wie­dział Marek, uśmie­cha­jąc się.

– No i super, wła­śnie tego potrze­bo­wa­łem!

Dawid pokle­pał Antka po ramie­niu, gra­tu­lu­jąc dobrego pomy­słu i pyta­jąc, jak udało mu się namó­wić Marka na wagary. Oka­zało się, że tego dnia lice­ali­ści mieli jechać na wycieczkę do muzeum owa­dów, a Marek nie zamie­rzał brać w niej udziału, bo insekty za bar­dzo go prze­ra­żały. Dwa­dzie­ścia minut póź­niej byli już na dworcu.

– Jest wto­rek, a tyle ludzi na pero­nie. Oni nie pra­cują czy co? – zdzi­wił się Antek z lek­kim nie­po­ko­jem.

– Może poszli na wagary jak my – dodał Marek, idąc w kie­runku ich wagonu.

Pociąg jak zawsze był pełen. Sto­jący na kory­ta­rzu pasa­że­ro­wie unie­moż­li­wiali przej­ście.

– Bez jaj, takie coś powinno być zaka­zane – burk­nął Antek.

Szli, prze­py­cha­jąc się przez tłum ludzi, któ­rzy wcale nie zamie­rzali się prze­su­nąć. W końcu dotarli do swo­jego prze­działu. Sie­działa w nim star­sza kobieta, która zmie­rzyła ich wzro­kiem. Była ubrana w długą kolo­rową suk­nię, a w uszach miała kol­czyki w kształ­cie ogrom­nych pawich piór. Pozo­stałe miej­sca były wolne. Gdy tylko pociąg ruszył, wstała i nachy­liła się w kie­runku Antka. Przy­pa­try­wała mu się uważ­nie.

– Czego? – zapy­tał ziry­to­wany.

– Czuję od cie­bie złą ener­gię! – krzyk­nęła nagle.

Antek prze­wró­cił oczami. Przy­ja­ciele zaśmiali się pod nosem i dodali, że jest bar­dzo zła. Kobieta zaczęła szu­kać cze­goś w kie­szeni. W końcu wycią­gnęła kadzi­dło, które miało tak inten­sywny zapach, że aż dusiło.

– Ener­gio, bądź dobra… – mru­czała cicho.

Nie skoń­czyła, bo prze­rwał jej Antek, mówiąc, że ma się od niego odcze­pić. Ona jed­nak nie prze­jęła się jego sło­wami.

– Ener­gio, bądź dobra… – odpa­liła kolejne kadzi­dło, uru­cha­mia­jąc tym samym czuj­nik dymu.

– Co tu się, do cho­lery, dzieje? – w drzwiach sta­nął zde­ner­wo­wany kon­duk­tor. Natych­miast kazał pasa­żerce zga­sić kadzi­dła i wysiąść na naj­bliż­szej sta­cji. Kobieta spoj­rzała na Antka, następ­nie na kon­duk­tora, mówiąc, że chęt­nie stąd wyj­dzie, ponie­waż nie zamie­rza zakłó­cać swo­jej aury.

– Stara wariatka – sko­men­to­wał Antek.

Na kolej­nej sta­cji dosia­dła się para zako­cha­nych. Czuli się, jakby byli u sie­bie, w ogóle nie zwra­ca­jąc uwagi na to, że nie są sami. Męż­czy­zna wyjął z ple­caka puszkę śle­dzi, otwo­rzył ją i zaczął jeść oraz kar­mić nimi part­nerkę. Po chwili kobieta zaczęła gło­śno recy­to­wać wiersz o miło­ści.

– Co tu się odwala? – wyszep­tał Dawid, któ­remu było już nie­do­brze. Wymie­nili z Mar­kiem spoj­rze­nia, obaj mieli już dość tej podróży.

– Mam próbę przed wie­czo­rem recy­ta­tor­skim – odpo­wie­działa z peł­nymi ustami, w ogóle nie zwra­ca­jąc uwagi na zde­ner­wo­wa­nie nasto­lat­ków. Zapach śle­dzia zmie­szany z kadzi­dłem dusił ich coraz bar­dziej. Antek wstał, żeby otwo­rzyć okno.

– Zamknij to okno, bo moja dziew­czyna zaraz będzie chora – zapro­te­sto­wał męż­czy­zna, nie prze­sta­jąc jeść.

– Nie, zaraz się porzy­gam.

Pasa­żer wstał, żeby zamknąć okno, wyle­wa­jąc cały olej ze śle­dzi na spodnie Antka.

– Nie, kurwa! Mam dość! – nasto­la­tek wstał i poszedł w stronę toa­lety.

– Zacze­kaj! – krzyk­nął Marek i ruszył za nim.

Dawid został sam. Czuł się nie­zręcz­nie, więc uśmiech­nął się lekko. Męż­czy­zna, jakby nie zauwa­żył, co się stało, wyjął z ple­caka kolejną puszkę i dodał, że wła­śnie na takie oka­zje zawsze robi zapasy.

– Co robisz? – wołał Marek, idąc za Ant­kiem.

– Idę to zmyć. Jeśli się nie uda, to ten palant ma mi odku­pić dresy.

– Pomogę ci – wes­tchnął Marek, widząc, że Antek zaraz straci cier­pli­wość.

– Dobra.

Przy­ja­ciele weszli do toa­lety. Marek zaczął moczyć papier, a Antek w tym cza­sie odpa­lił papie­rosa.

– Zwa­rio­wa­łeś? Zaraz znowu włą­czą się czuj­niki.

– Wylu­zuj, wku­rzy­łem się i muszę – odpo­wie­dział Antek, zacią­ga­jąc się papie­ro­sem. Gdy skoń­czył, spoj­rzał na swoje spodnie, które wcale nie wyglą­dały lepiej. Plama wyda­wała się jesz­cze więk­sza.

– Moc­niej. Rób to moc­niej – powie­dział do Marka pocie­ra­ją­cego jego spodnie.

– Sta­ram się…

– Nie tak, stary, pokażę ci, jak masz to robić – Antek ści­snął tak mocno rękę Marka, że tam­ten aż jęk­nął.

Po chwili usły­szeli puka­nie. Ktoś zza drzwi wołał, że nie tole­ruje gejów i mają wyjść jak naj­szyb­ciej, bo pój­dzie po ochronę. Antek otwo­rzył gwał­tow­nie drzwi i usły­szał śmiech.

– Zesi­kał się! Zesi­kał! – krzy­czało małe dziecko sto­jące razem z matką.

Antek był już cały czer­wony ze zło­ści. Na szczę­ście dołą­czył do nich Dawid, infor­mu­jąc, że już dojeż­dżają. Z ulgą wysie­dli z pociągu. Po dro­dze na plażę Antek kupił sobie zapie­kankę. Chłopcy roz­ło­żyli koc na pia­sku i w końcu po męczą­cej podróży zamie­rzali odpo­cząć. Wokół nich bie­gały dzieci, krzy­cząc i bawiąc się. Nagle jedno z nich pode­szło do Antka.

– Daj gryza – zawo­łał chło­piec, wycią­ga­jąc małe rączki w kie­runku zapie­kanki.

– Nie ma opcji, spa­daj.

Dziecko wzięło ogromną garść pia­sku i rzu­ciło nim w kie­runku Antka.

– Ej! To było moje jedze­nie! – krzyk­nął.

Ojciec dziecka sie­dział, popi­jał leni­wie piwo i w ogóle nie zwra­cał uwagi na to, co się dzieje. Za to jego żona natych­miast wstała i pode­szła do chłop­ców.

– Jak śmiesz krzy­czeć na mojego synka!? – wydarła się. na nich

– Lepiej odkup mi zapie­kankę, bo przez two­jego bachora jestem pięt­na­ście ziko w plecy – odparł Antek, jego cier­pli­wość tego dnia powoli się koń­czyła.

– Johnny chciał tylko spró­bo­wać, nie masz serca, czło­wieku! To tylko dziecko! Będziesz miał swoje, to zro­zu­miesz.

Gdy Marek i Dawid sta­nęli po stro­nie Antka, kobieta zde­ner­wo­wała się jesz­cze bar­dziej, narze­ka­jąc na ego­istyczną mło­dzież. Wkrótce zja­wił się ratow­nik, który popro­sił rodzinę o opusz­cze­nie plaży. Chłopcy spę­dzili resztę dnia w spo­koju, opa­la­jąc się i relak­su­jąc. Po połu­dniu, gdy zamie­rzali już wra­cać, na dworcu cze­kała ich nie­spo­dzianka. Oka­zało się, że ze względu na awa­rię torów pociąg odje­dzie z czte­ro­go­dzin­nym opóź­nie­niem.

– Bez jaj, co za powa­lony dzień! Jestem umó­wiony wie­czo­rem na gra­nie z kum­plami. Zapłać­cie mi w takim razie za tak­sówkę – zde­ner­wo­wał się Antek.

– Pro­blem nie jest zależny od nas, nie­stety nie mogę panu pomóc – kasjerka wyrzu­ciła z sie­bie wyuczoną for­mułkę.

– Może zła­piemy stopa? – zasu­ge­ro­wał Dawid, który wie­dział już, że kłót­nia niczego nie zmieni.

Antek zgo­dził się od razu, jed­nak Marek miał pewne obawy. Nie uwa­żał tego pomy­słu za bez­pieczny. Uwiel­biał słu­chać pod­ca­stów kry­mi­nal­nych, więc wie­dział, że porwa­nia i kra­dzieże zda­rzały się czę­sto.

– Daj spo­kój, stary, jeste­śmy we trójkę, nic nam nie będzie – odparł Antek.

– Spójrz na niego, kto by chciał go pory­wać – zaśmiał się Dawid, wska­zu­jąc na przy­ja­ciela.

Marek wes­tchnął, widząc, że został prze­gło­so­wany. Nie musieli cze­kać na oka­zję zbyt długo, wkrótce zatrzy­mał się przy nich kie­rowca w czar­nym audi, pro­po­nu­jąc pod­wózkę. Męż­czy­zna wyglą­dał jak czło­nek mafii – dobrze zbu­do­wany, ubrany w czarną skó­rzaną kurtkę, ręce miał pokryte tatu­ażami, a na twa­rzy bli­znę cią­gnącą się od ucha aż do brody.

– To jak, chło­paki, wsia­da­cie czy zosta­je­cie? – pona­glił ich, widząc waha­nie.

Nie mieli wyboru, więc cała trójka wpa­ko­wała się do auta. Kie­rowca ruszył z piskiem opon. Jechał tak szybko, że Dawid pra­wie zła­pał Marka za rękę na zakrę­cie.

– Gdzie pan jedzie? – zapy­tał Marek, pró­bu­jąc roz­luź­nić atmos­ferę.

– Dostar­czyć ważny towar – odparł męż­czy­zna, tajem­ni­czo się uśmie­cha­jąc.

Nikt nie dopy­ty­wał o nic wię­cej. Chłopcy spoj­rzeli na sie­bie z nie­po­ko­jem. Jedy­nie sie­dzący na przed­nim sie­dze­niu Antek wyda­wał się niczym nie przej­mo­wać. Cie­szył się, że jadą szybko, bo nie mógł już się docze­kać gra­nia.

– Musimy pod­je­chać w jedno miej­sce, szybka akcja, nie zaj­mie to długo – powie­dział kie­rowca, skrę­ca­jąc nagle w boczną drogę, na któ­rej nie było latarni. Marek spoj­rzał na Dawida z prze­ra­że­niem w oczach. W gło­wie miał mnó­stwo sce­na­riu­szy i żaden z nich nie koń­czył się dobrze. W końcu dotarli do sta­rego budynku, przed któ­rym męż­czy­zna zapar­ko­wał. Gdy wysie­dli z auta, zaczął wyj­mo­wać z bagaż­nika mnó­stwo toreb. Były w nich ubra­nia oraz mnó­stwo jedze­nia. Widząc ich zdzi­wione miny, wytłu­ma­czył, że są przed domem pomocy spo­łecz­nej, i popro­sił, by pomo­gli mu zanieść rze­czy, skoro i tak nic nie robią.

– Ksiądz Mar­cin! Nie mogli­śmy się docze­kać, dzię­ku­jemy. Zosta­nie­cie na her­batę? – zawo­łała star­sza kobieta, która wyszła z budynku, aby ich przy­wi­tać.

– Innym razem, wie­czo­rem mam jesz­cze spo­wiedź – rzu­cił ksiądz i poma­chał kobie­cie na poże­gna­nie.

W trak­cie dal­szej podróży opo­wie­dział chłop­com swoją histo­rię.

– Też kie­dyś byłem młody, jak wy, a mło­dość ma swoje prawa. Dora­sta­łem na blo­ko­wi­sku i, jak każdy z nas, chcia­łem się wyrwać z tej biedy, doświad­czyć cze­goś wię­cej. Mia­łem paru ambit­nych kole­gów, takich jak ja. Pracy dla nas nie było, więc kra­dli­śmy samo­chody. Boże, ile myśmy na tym zaro­bili, żyli­śmy jak kró­lo­wie na naszym osie­dlu.

Na te słowa Ant­kowi aż roz­bły­sły oczy. Histo­ria miała jed­nak dal­szy ciąg.

– Matka bła­gała, żebym z tym skoń­czył, ale mnie to nie obcho­dziło, liczyła się kasa. Jak każdy prę­dzej czy póź­niej, wpa­dli­śmy. Dosta­łem trzy lata i byłem wście­kły, na sąd, pro­ku­ra­tora, Boga i cały świat za to, że życie jest takie nie­spra­wie­dliwe. Odwie­dzał nas tam taki zakon­nik, Albert, i nawet z nudów z nim gada­łem. Na początku myśla­łem, że chyba jemu też się nudzi w życiu, ale potem zosta­li­śmy kum­plami. W tym cza­sie moja mama pod­upa­dła na zdro­wiu, została zupeł­nie sama, bo ja nie mogłem się nią zająć. No i wła­śnie ten Albert obie­cał, że nam pomoże, zała­twił jej miej­sce w domu pomocy spo­łecz­nej, w któ­rym teraz byli­śmy, bo tam też dużo robił. Kiedy wysze­dłem na warun­kowe, po dwóch latach odwie­dzi­łem mamę. Ona była tak szczę­śliwa, że mnie widzi, oboje pła­ka­li­śmy. A potem to już jakoś poszło, poczu­łem powo­ła­nie. Poczu­łem, że tę drugą szansę dosta­łem po coś i Bóg ze mnie nie zre­zy­gno­wał. Mamy i Alberta już nie ma, ale ja co tydzień odwie­dzam potrze­bu­ją­cych w tam­tym domu.

Chłopcy mil­czeli, nikt z nich nie wie­dział, co powie­dzieć. Marek wyda­wał się lekko wzru­szony.

– Nie ma takiego bagna, z któ­rego nie dałoby się wyjść, chło­paki. Pew­nie nie­raz coś spie­przy­cie, ale na tym życie się nie koń­czy, zawsze można wyjść na pro­stą – dodał.

Gdy zna­leźli się już w Radien­cie, podał rękę każ­demu z nich i pobło­go­sła­wił. Odje­chał z piskiem opon, zosta­wia­jąc osłu­pia­łych chłop­ców na chod­niku.

Rozdział 3

Ant­kowi zawsze bra­ko­wało ogłady. Mówił, co myśli, a nie­stety rzadko było to coś mądrego. Dawid wiele razy musiał się za niego wsty­dzić. Szcze­gól­nie zapa­mię­tał sytu­ację, która wyda­rzyła się, gdy mieli po czter­na­ście lat. W pewne piąt­kowe popo­łu­dnie, gdy wra­cali ze szkoły, do Dawida zadzwo­nił Marek.

– Hej, wiem, że nie byli­śmy umó­wieni, ale moim rodzi­com wypa­dło ważne spo­tka­nie i mam dwa dodat­kowe bilety do teatru. Może chcesz iść ze mną?

– Pew­nie, powiedz tylko o któ­rej.

Dawid nie mógł powstrzy­mać uśmie­chu, ostat­nio zauwa­żył, że lubi wyj­ścia z Mar­kiem tylko we dwóch.

– Ja też chcę iść, skoro to za darmo – wtrą­cił się Antek, robiąc przy tym nie­zgrabny piruet.

W tele­fo­nie nastała nie­zręczna cisza. Marek nie spo­dzie­wał się pro­po­zy­cji Antka, ale z grzecz­no­ści nie odmó­wił. Umó­wili się na dzie­więt­na­stą przed teatrem. Pierw­szy na miej­scu poja­wił się Marek w bar­dzo ele­ganc­kim stroju. Dosko­nale wie­dział, jak się ubrać, takie wyj­ścia były dla niego codzien­no­ścią. Zale­d­wie dzie­sięć minut póź­niej z auto­busu wysie­dli Antek i Dawid. O dziwo, ich stroje rów­nież były odpo­wied­nie. W głębi duszy Marek bał się, że Antek przyj­dzie w dre­sach.

– Mamy miej­sca w trze­cim rzę­dzie – powie­dział ura­do­wany i podał przy­ja­cio­łom bilety.

– Super. Szkoda tylko, że tam nie można palić, bo nie wiem, czy wytrzy­mam te dwie godziny – odparł Antek, zacią­ga­jąc się papie­ro­sem.

Weszli do środka, zosta­wili kurtki w szatni i udali się na salę. Teatr wyglą­dał wspa­niale. Był ogromny, miał czer­wone skó­rzane sie­dze­nia, a sufit zdo­biły złote fre­ski z nama­lo­wa­nymi anioł­kami. Sam budy­nek liczył ponad trzy­sta lat i, będąc w nim, odno­siło się wra­że­nie podróży w cza­sie.

– Ale mi się tra­fiło. Ta baba zaj­muje pra­wie dwa miej­sca, nie mam jak się ruszyć – jęk­nął Antek tak gło­śno, że sie­dząca obok kobieta zro­biła skwa­szoną minę.

Gdyby nie to, że wła­śnie zabrzmiał dzwo­nek, na pewno roz­pę­ta­łaby się afera. Dawid zro­bił się cały czer­wony ze wstydu, a Marek odwró­cił wzrok. W tej chwili zaczy­nał żało­wać, że zgo­dził się na trze­cią osobę. To miał być czas spę­dzony wspól­nie z Dawi­dem. Prawdę mówiąc, jego rodzice wcale nie mieli waż­nego wyj­ścia. Sam kupił bilety, bo miał nadzieję na coś w rodzaju randki, choć ni­gdy by się do tego nie przy­znał. Spek­takl przed­sta­wiał histo­rię dwojga praw­ni­ków, któ­rzy byli mał­żeń­stwem, jed­nak oboje dopusz­czali się zdrad. Tęga kobieta wyszła na śro­dek sceny, krzy­cząc: „To koniec, koniec!”. Zaraz za nią wbiegł nie­zwy­kle przy­stojny męż­czy­zna bła­ga­jący ją, by się uspo­ko­iła. Na sali pano­wała cisza, gdy nagle Antek krzyk­nął:

– To troll, daj se chło­pie spo­kój!

Widzo­wie zigno­ro­wali ten komen­tarz, tak samo jak akto­rzy, któ­rzy grali dalej swoje role. Dawid miał ochotę zapaść się pod zie­mię. Wymie­nił z Mar­kiem zawsty­dzone spoj­rze­nia. Para praw­ni­ków po dłu­gich dys­ku­sjach pogo­dziła się i poca­ło­wała. Wtedy ponow­nie Antek krzyk­nął, tym razem gło­śniej.

– Ucie­kaj facet, bo cię zarazi brzy­dotą!

Marek nie wytrzy­mał i zwró­cił uwagę kole­dze, pozo­stali widzo­wie także zaczęli mówić coś pod nosem. Wkrótce potem zakoń­czyła się pierw­sza połowa. Wyszli przed budy­nek zapa­lić. Marek zamie­rzał poroz­ma­wiać z przy­ja­cie­lem na temat jego zacho­wa­nia. Czę­sto bywał z rodzi­cami w tym teatrze, a teraz nie wie­dział, czy jesz­cze kie­dy­kol­wiek tu wróci. Chłopcy chcieli wyjść na zewnątrz, aby się prze­wie­trzyć. Antek nie mógł się docze­kać, aż zapali papie­rosa, gdy nagle poczuł silną rękę na ramie­niu. Obró­cił się gwał­tow­nie. Przed nim stał pra­wie dwu­me­trowy męż­czy­zna, który patrzył na niego ze zło­ścią.

– Ta kobieta to moja żona i jest naj­pięk­niej­sza na świe­cie! – odparł nie­zwy­kle niskim gło­sem.

Antek spoj­rzał męż­czyź­nie w twarz, po czym zaczął krzy­czeć ile sił w płu­cach: „troll, troll!”. Natych­miast zja­wił się pra­cow­nik teatru, który szu­kał Antka w tłu­mie od dłuż­szego czasu.

Nie zamie­rzał pozwo­lić, by chło­pak zakłó­cał dal­szą część przed­sta­wie­nia. Kate­go­rycz­nie wypro­sił go z budynku, na co Antek wzru­szył ramio­nami i dodał pod nosem, że i tak spek­takl był nudny. Marek z Dawi­dem także odpu­ścili sobie drugą część przed­sta­wie­nia. Było im okrop­nie wstyd. Tak wła­śnie wyglą­dało ich wspólne wyj­ście do teatru.

Przez tyle lat przy­jaźni Dawid przy­wykł już do takich sytu­acji. Rok szkolny zaczął się rap­tem trzy mie­siące temu, a Dawid z Ant­kiem mieli już ponad połowę nie­obec­no­ści. Zazwy­czaj wagary ucho­dziły im na sucho, ponie­waż sami pisali sobie uspra­wie­dli­wie­nia i pod­ra­biali pod­pisy rodzi­ców, jed­nak w tym roku zmie­niła się wycho­waw­czyni, a ta nowa nie zamie­rzała przy­my­kać na to oka, jak robiła to przez lata reszta nauczy­cieli.

Kobieta wezwała rodzi­ców na roz­mowę i wyra­ziła swoje zanie­po­ko­je­nie czę­stymi nie­obec­no­ściami i tra­gicz­nymi oce­nami chłop­ców. Matka Antka pró­bo­wała tłu­ma­czyć, że sama wycho­wuje syna.

– Ojciec sie­dzi od pię­ciu lat w wię­zie­niu, mój Antek to dobre dziecko, ale bra­kuje mu dys­cy­pliny, zawio­dłam go.

Dawid spoj­rzał na kolegę, żeby zoba­czyć jego reak­cję, ale chło­pak tylko prze­wró­cił oczami, jakby był znu­dzony. To prawda, że jego ojciec sie­dział; pew­nego dnia po pro­stu znik­nął z domu, a potem oka­zało się, że sie­dzi za roz­bój. Matka Dawida, która spe­cjal­nie na to spo­tka­nie musiała wyjść wcze­śniej z pracy, prze­pra­szała za syna i obie­cy­wała nauczy­cielce, że wię­cej taka sytu­acja się nie powtó­rzy. Nasto­la­tek słu­chał tego ze wzro­kiem wbi­tym w zie­mię, czu­jąc ogromny wstyd, bo ni­gdy nie chciał spra­wić kło­po­tów matce.

– Dość tego, kobiety! – ojciec Dawida nagle wal­nął pię­ścią w biurko.

W pokoju zapa­dła cisza, naj­wy­raź­niej wszyst­kich prze­stra­szył ten nagły wybuch. Serce Dawida zaczęło bić jak sza­lone. Wstyd, który jesz­cze przed chwilą odczu­wał, zamie­nił się w strach przed ojcem. Antek musiał zauwa­żyć wyraz jego twa­rzy, bo zła­pał go deli­kat­nie za rękaw, jakby chciał mu dodać otu­chy.

– Nie ma o czym dys­ku­to­wać, ja nauczę dzie­ciaka dys­cy­pliny, a teraz wycho­dzimy! – roz­ka­zał męż­czy­zna i wstał ener­gicz­nie z krze­sła.

Wycho­waw­czyni pró­bo­wała jesz­cze coś dodać, ale męż­czy­zna wyraź­nie dał wszyst­kim do zro­zu­mie­nia, że temat uważa za zamknięty.

Dawid i jego rodzice w mil­cze­niu wyszli z gabi­netu i udali się do domu. Ojciec jesz­cze w dro­dze wyjął z kie­szeni kurtki butelkę czy­stej wódki i zaczął popi­jać. Kiedy tylko prze­kro­czyli próg miesz­ka­nia, roz­pę­tało się pie­kło. Awan­turę było sły­chać aż na podwórku. Szklana butelka po piwie prze­le­ciała koło głowy Dawida i roz­pry­sła się z hukiem o ścianę.

– Nie­wdzięczny bachor! Zobacz, jak go wycho­wa­łaś! – pijany Andrzej krzy­czał na syna i jego matkę, która bez­sku­tecz­nie pró­bo­wała uspo­koić męża.

– Wyno­cha do swo­jego pokoju! – wska­zał Dawi­dowi pal­cem drzwi do pokoju.

Nasto­la­tek od razu wyko­nał pole­ce­nie ojca, ale ten poszedł za nim. Wście­kły zaczął wszystko wyrzu­cać z szu­flad. Dawid krzy­czał, że tak nie można, lecz gdy pró­bo­wał go powstrzy­mać, Andrzej zamach­nął się i popchnął go tak mocno, że upadł na pod­łogę. Wszyst­kie rze­czy po kolei leciały na zie­mię. W końcu jego wzrok skie­ro­wał się na tele­fon leżący na biurku. Włą­czył sprzęt, a w tle zaczęła lecieć ulu­biona pio­senka Dawida. Po chwili rzu­cił nim o ścianę i otwo­rzył szu­fladę biurka. Kiedy ją opróż­niał, zna­lazł jego pio­senki, prze­czytał kilka pierw­szych zdań, które nie wyra­żały pozy­tyw­nej opi­nii na jego temat, i wszystko podarł na oczach Dawida.

– Od dzi­siaj nie chcę widzieć tu żad­nych bzdur! Masz pokój do nauki, a nie takiego gówna! – powie­dział i poszedł do kuchni.

Wycią­gnął z lodówki schło­dzone piwo, nie prze­sta­jąc wyzy­wać syna. Odwró­cił się, chcąc wró­cić do jego pokoju z ewi­dent­nym zamia­rem bicia, ale Maria powstrzy­mała męża.

– Zapal sobie i się uspo­kój – sta­nęła mu na dro­dze i podała mu paczkę papie­ro­sów.

Alko­hol zro­bił swoje, bo po paru minu­tach Andrzej nie mógł nawet odpa­lić papie­rosa, w końcu, zata­cza­jąc się, opadł na fotel i pół­przy­tomny mam­ro­tał jesz­cze coś do sie­bie.

– Prze­pra­szam, mamo, popra­wię się, obie­cuję – wybą­kał Dawid.

Miał wyrzuty sumie­nia, wie­dział, że Maria pra­cuje ponad siły, żeby utrzy­mać rodzinę, a w zamian za to musi się męczyć z mężem alko­ho­li­kiem i synem takim jak on.

– Dawid… Nie obie­cuj mi, tylko sobie, ja chcę jedy­nie, żebyś miał lep­sze życie ode mnie – powie­działa ze smut­kiem.

Nasto­la­tek poki­wał głową i wró­cił do swo­jego pokoju, żeby matka nie zoba­czyła, że ma łzy w oczach. Nie potra­fił się niczym zająć, sie­dząc w domu. Nawet słu­cha­nie muzyki nie poma­gało, dla­tego posta­no­wił iść na spa­cer. Nie zamie­rzał się spo­ty­kać z Mar­kiem ani Ant­kiem, potrze­bo­wał spo­koju i samot­no­ści, aby pomy­śleć nad dzi­siej­szymi wyda­rze­niami oraz swoim życiem.

Było po szes­na­stej, Dawid nie bar­dzo wie­dział, dokąd iść, więc włó­czył się po uli­cach przez jakąś godzinę. W pew­nym momen­cie minął budy­nek wyglą­dem przy­po­mi­na­jący szkoły poka­zy­wane w zagra­nicz­nych fil­mach. Pew­nie stał tam od dawna, ale ni­gdy wcze­śniej Dawid nie zwró­cił na niego uwagi. Miał ogromny pół­okrą­gły dach i potężne drew­niane drzwi, do któ­rych pro­wa­dziły kręte schody. Traw­nik przed gma­chem był sta­ran­nie sko­szony. Pod­szedł bli­żej, żeby prze­czy­tać, co jest napi­sane na tabliczce znaj­du­ją­cej się przed wej­ściem. „Aka­de­mia Muzyczna Leoni­das” – gło­sił napis.

Okno jed­nej z sal na par­te­rze było otwarte i docho­dziły z niego piękne dźwięki. Ktoś grał na for­te­pia­nie, a melo­dii towa­rzy­szył kobiecy głos. Dawid z cie­ka­wo­ści posta­no­wił podejść bli­żej i posłu­chać. Gdzieś już sły­szał tę pio­senkę, ale nie miał poję­cia, jak się nazywa, i ni­gdzie nie mógł jej póź­niej odna­leźć, dla­tego teraz słu­chał zafa­scy­no­wany.

Utwór był raczej wolny, spo­kojny, a śpiew czy­sty i przy­jemny dla ucha. Nasto­la­tek trwał w bez­ru­chu, zasłu­chany, dla­tego dopiero po chwili zorien­to­wał się, że głos ucichł. Posta­no­wił jesz­cze zer­k­nąć przez okno, żeby zoba­czyć, jak wygląda to miej­sce oraz osoba, która śpie­wała. Sala była prze­stronna, wypeł­niona róż­nymi instru­men­tami muzycz­nymi, któ­rych nazw w więk­szo­ści nie znał. Na jej dru­gim końcu stał for­te­pian, a obok drobna, ciem­no­włosa dziew­czyna usta­wiona tyłem do okna, pako­wała nuty do swo­jej torby. Nagle odwró­ciła się i spoj­rzała pro­sto w jego stronę.

– Jezu, czło­wieku, co się tak zakra­dasz? Wystra­szy­łeś mnie – zawo­łała i pode­szła ostroż­nie do okna.

Dawid poczuł, że się czer­wieni, wła­śnie zdał sobie sprawę, w jak nie­zręcz­nej sytu­acji się zna­lazł. Został przy­ła­pany na pod­glą­da­niu i na pewno wyszedł na jakie­goś dzi­waka.

– Ja… ja tylko usły­sza­łem, jak śpie­wasz, i chcia­łem posłu­chać, prze­pra­szam… serio, musisz mi uwie­rzyć, nie jestem jakimś stal­ke­rem ani nic takiego, już sobie idę – tłu­ma­czył się nie­zręcz­nie, czu­jąc, że lepiej by było, gdyby już nic nie mówił.

– W porządku – dziew­czyna roze­śmiała się, popra­wiła oku­lary i uważ­nie mu się przyj­rzała. – Nie jesteś chyba od nas ze szkoły, co? Ni­gdy cię tu nie widzia­łam.

– Nie, nawet nie bar­dzo wiem, co to za szkoła, ja cho­dzę do tech­ni­kum. Tak w ogóle, jestem Dawid – mówiąc to, wycią­gnął do niej rękę przez okno, a ona ją uści­snęła.

Dziew­czyna o pięk­nym gło­sie przed­sta­wiła się jako Aga. Była dwa lata star­sza od niego. Wyja­śniła, że cza­sem zostaje dłu­żej po zaję­ciach, żeby poćwi­czyć śpiew i grę na for­te­pia­nie. Zaczęła opo­wia­dać Dawi­dowi o tym, jak wygląda nauka w aka­de­mii muzycz­nej. Tu kształ­cili się przy­szli arty­ści, szkoła dawała im moż­li­wość roz­woju muzycz­nego, pro­mo­wała naj­bar­dziej uta­len­to­wa­nych stu­den­tów i mogła otwo­rzyć drzwi do pro­fe­sjo­nal­nej kariery. Serce nasto­latka zaczęło bić szyb­ciej. W jed­nej chwili posta­no­wił, że to miej­sce dla niego.

– Jak się do was zapi­sać? Myślę, że też mógł­bym spró­bo­wać – zapy­tał, sta­ra­jąc się nie oka­zać eks­cy­ta­cji.

– Po pierw­sze, musisz mieć zdaną maturę, a po dru­gie, nauka tu kosz­tuje. Szcze­rze, to jest tu cho­ler­nie drogo i gdy­bym nie dostała sty­pen­dium, to nie mogła­bym sobie pozwo­lić na naukę w tym miej­scu – odpo­wie­działa Aga.

Widząc nagłe roz­cza­ro­wa­nie na twa­rzy Dawida, dodała z uśmie­chem:

– Ale nie przej­muj się, jeśli uznają, że jesteś dobry, na pewno dosta­niesz sty­pen­dium i jesz­cze coś sobie z niego odło­żysz. Muszę już iść na auto­bus, ale będę w kolejny czwar­tek o tej samej porze, jak chcesz to wpad­nij posłu­chać.

– Pomy­ślę o tym – odparł Dawid, uśmie­cha­jąc się do dziew­czyny, która poma­chała mu jesz­cze na poże­gna­nie.

Tak naprawdę nie zamie­rzał się nad niczym zasta­na­wiać, był pewien, że przyj­dzie. Jed­nak przez całą drogę do domu myślał o aka­de­mii i Adze. Nie był pewien, czy bar­dziej inte­re­so­wało go samo miej­sce i moż­li­wo­ści, które dawało, czy tajem­ni­cza dziew­czyna. Po raz pierw­szy od dawna czuł, że ma na co cze­kać. Nad­szedł kolejny tydzień. Rano Dawid ner­wowo pako­wał ple­cak do szkoły. Wrzu­cał w pośpie­chu wszyst­kie książki i zeszyty, aż nie­które się pogięły.

– Muszę to zdać, muszę – mru­czał pod nosem.

Nagle zadzwo­nił domo­fon. Maria ode­brała, infor­mu­jąc syna, że przy­szedł Antek.

– Chwila, dosłow­nie minuta! – krzyk­nął Dawid ze swo­jego pokoju, wcią­ga­jąc spodnie.

O tej porze dawno powi­nien być w dro­dze do szkoły, ale wyjąt­kowo dobrze mu się spało. Śniło mu się, że razem z Mar­kiem zwie­dzają Bar­ce­lonę. Mijali uro­kliwe budynki, zachwy­ca­jąc się ich archi­tek­turą. Witali się z uśmiech­nię­tymi prze­chod­niami, któ­rzy życzyli im miłego dnia. Zatrzy­mali się przed Camp Nou.

– Zawsze chcia­łem zoba­czyć ten sta­dion – szep­nął zachwy­cony Marek.

– Zatem chodźmy – odpo­wie­dział Dawid z rado­ścią w gło­sie.

Naj­pierw weszli do sklepu dla kibi­ców, gdzie kupili mnó­stwo gadże­tów hisz­pań­skiej dru­żyny. Za zakrę­tem była kasa bile­towa, a kolejka nie miała końca. Ludzie przy­glą­dali im się bar­dzo uważ­nie, nie­któ­rzy nawet robili zdję­cia.

– Prze­cież wy już dawno powin­ni­ście być na sta­dio­nie! – powie­działa kasjerka, wychy­la­jąc głowę z okienka i mie­rząc ich wzro­kiem od góry do dołu. Zadzwo­niła po kogoś i wtedy zja­wił się zde­ner­wo­wany tre­ner.

– Kapi­ta­nie, co ty wypra­wiasz?! Bie­giem na boisko. Cze­kają tam tysiące kibi­ców i dru­żyna, która bez was nie da rady – zawo­łał, kie­ru­jąc wzrok w stronę Dawida.

Chłopcy spoj­rzeli na sie­bie podejrz­li­wie, wspól­nie posta­na­wia­jąc, że z chę­cią zagrają. Z poziomu murawy sta­dion i try­buny wyda­wały się jesz­cze bar­dziej nie­sa­mo­wite niż w tele­wi­zji. Marek wyszedł nie­pew­nie, ale gdy usły­szał swoje imię skan­do­wane przez kibi­ców, od razu nabrał odwagi.

– Co teraz? Nie umiemy grać.

– Nie mam poję­cia – wyszep­tał Dawid.

Nagle zauwa­żył, że obaj mają na sobie koszulki pił­kar­skie z nume­rami. Sędzia roz­po­czął mecz. Przy­ja­ciele bie­gali za piłką, strze­la­jąc gole prze­ciw­ni­kom. Ich gra była bar­dzo pro­fe­sjo­nalna, a kibice sza­leli ze szczę­ścia.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki