Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dawid pochodzi z ubogiej rodziny, która ledwo wiąże koniec z końcem. Na domiar złego jego ojciec jest alkoholikiem. Chłopak od dziecka przyjaźni się z Antkiem oraz Markiem, z którym łączą go nieoczywiste relacje. Marzy by zostać piosenkarzem, choć wie, że to niemożliwe. Lecz pewnego dnia bierze udział w programie muzycznym, który daje szansę zdobyć sławę i pieniądze, a przede wszystkim - spełnić marzenia. Z czasem przekonuje się, że ta decyzja może go słono kosztować. Czy postawi na szali przyjaźń, rodzinę, a nawet miłość?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 262
W przyciemnionym pokoju lampka nocna oświetla ciała dwóch nagich mężczyzn złączonych w namiętnym pocałunku. Wysoki brunet delikatnie popycha swojego partnera w stronę drewnianego biurka. Całuje jego szyję, kark i plecy, a następnie schodzi coraz niżej. Tamten zamyka oczy, a przez jego rozgrzane ciało przechodzi dreszcz. Brunet wchodzi w niego, najpierw delikatnie i powoli. Po chwili jego ruchy stają się gwałtowniejsze i szybsze. Słychać ich przyspieszone oddechy, które następnie przeradzają się w coraz głośniejsze westchnienia. Jeden z nich spycha lampkę z biurka, a ona roztrzaskuje się o podłogę.
Ludzie stojący pod sceną oglądają to nagranie na dwóch ogromnych ekranach. Przez megafon raz po raz leci komunikat, że widzowie są proszeni o jak najszybsze wyjście. Większość rodziców pospiesznie zabiera swoje pociechy, zasłaniając im oczy i uszy. Niektórzy jak zahipnotyzowani, z otwartymi ustami, przyglądają się ekranom, inni nagrywają wszystko telefonami. Panuje chaos, słychać pełne obrzydzenia komentarze, śmiechy i gwizdy. Za kulisami jest jeszcze gorzej.
– Wyłączcie to do cholery jasnej! Niech ktoś to wyłączy! – krzyczy mężczyzna w garniturze.
– Przerwaliśmy koncert natychmiast, ale ktoś włamał się do wewnętrznego systemu i nie ma jak tego wyłączyć. Informatyk robi, co może.
– Wszyscy za to polecimy – stwierdza ktoś z ekipy.
Dwóch nastoletnich chłopców siedziało na ławce, popijając piwo z jednej puszki. Właśnie zaczęli ostatnią klasę technikum, ale zgodnie stwierdzili, że nie ma sensu iść na rozpoczęcie roku szkolnego. Zdecydowanie lepiej przesiedzieć te dwie godziny w parku, niż słuchać nudnego gadania dyrektorki, skoro i tak nikt nie sprawdzi obecności.
– Stary, kolejny rok w tym bagnie. Jeszcze się nie zaczęło, a już mam dość – westchnął Antek i napił się piwa.
– Dobrze, że ostatni, moja noga już nigdy więcej nie postanie w tej szkole – zgodził się Dawid.
Chłopcy znali się od dzieciństwa i zawsze mogli na sobie polegać. Antek niejednokrotnie pocieszał przyjaciela, gdy ten uciekał z domu przed pijanym ojcem. Czasami Dawid nawet u niego spał; grali wtedy dużo na komputerze. Pewnego dnia tak bardzo się zdenerwowali, że uderzyli jednocześnie w biurko, które się złamało. Od tamtej pory Dawid przez parę miesięcy nie mógł przychodzić do domu Rejrów, ponieważ rodzice Antka obwiniali go o agresywne zachowanie syna.
Wiele razem przeżyli, byli jak bracia. Kiedyś, gdy Antek ukradł portfel z torebki staruszki, a ta chciała zgłosić to na policję, Dawid ubłagał ją, żeby tego nie robiła. W zamian za to Antek przez cały miesiąc wyprowadzał na spacer owczarka niemieckiego należącego do starszej pani.
Chłopcy mieli podobne podejście do życia, a szczególnie nauki. Nie interesowały ich żadne lekcje, nie angażowali się w zajęcia dodatkowe, a swoich rówieśników traktowali z dystansem. Kończyli kolejne lata edukacji dzięki ściąganiu i litości nauczycieli, którzy przymykali oko i przepuszczali ich z klasy do klasy, bo prawdopodobnie nie chcieli się z nimi męczyć przez kolejny rok.
Siedzieli więc teraz na ławce, gdy dołączył do nich szczupły nastolatek w eleganckim mundurku szkolnym. Miał delikatne rysy twarzy i ciemne włosy, starannie zaczesane lekko do tyłu. Marek wyglądem zupełnie nie pasował do tej dwójki. Antek był potężny, sama jego postura budziła respekt, krótko ostrzyżony, zawsze w dresach, a całości stylizacji dopełniał złoty krzyżyk na szyi. Dawid zaś był po prostu zwykłym chłopakiem w dżinsach i koszuli, niczym niewyróżniającym się z tłumu, a przynajmniej tak uważał.
– Widzę, że zaczynacie jak co roku – zaśmiał się przybysz, wskazując palcem pustą puszkę po piwie.
– Bez obaw, nie zapomnieliśmy o tobie, mordo – mówiąc to, Antek wyjął z plecaka trzy puszki i rozdał wszystkim po jednej. Marek usiadł koło Dawida i energicznie otworzył napój, z którego natychmiast zaczęło lecieć mnóstwo piany i piwa.
– Cholera! Moja koszula i spodnie, to się już nie spierze…
– No i dobrze, po co komu jakieś mundurki – zaśmiał się Dawid, ale wyjął z kieszeni chusteczki i pomógł mu wycierać ubranie. Jednak gdy ich ręce i spojrzenia się spotkały, Dawid natychmiast się wycofał. Nie chciał, żeby Antek pomyślał, że może być gejem. Kiedyś szli razem główną ulicą i kiedy mijali na przystanku parę mężczyzn trzymających się za ręce, Antek bez zawahania zaczął ich wyzywać, a gdy zobaczył, że tamci nie reagują, podbiegł i uderzył jednego w twarz.
– Stary, nie bądź lalusiem! U nas w szkole każdy ma wywalone na to, jak wyglądasz, przenieś się do nas – stwierdził z rechotem Antek i klepnął kolegę po ramieniu.
– Stary! – w głosie Marka zabrzmiał sarkazm. – Nigdzie się nie przenoszę, bo muszę zdać maturę i iść na studia.
Chłopak chodził do prywatnego katolickiego liceum, a jego rodzice płacili mnóstwo pieniędzy, aby zdobył odpowiednie wykształcenie oraz obracał się we właściwym towarzystwie. Marek miał zostać lekarzem, pójść w ich ślady. Nigdy nie podobała im się znajomość ich syna z Antkiem i Dawidem, jednak nic nie mogli na to poradzić. Przyjaźń chłopców zaczęła się, gdy mieli po jedenaście lat i zupełnie przypadkowo usiedli obok siebie w kinie podczas szkolnego wyjścia. Na dużym ekranie wyświetlono bardzo nudny film o kosmosie. Cała trójka komentowała prawie każdą scenę, znajdując w ten sposób wspólny język. Po filmie poszli na spacer, kupując po drodze soki pomarańczowe w małych kartonikach. Antek nie mógł przegapić okazji i gdy tylko kasjerka schyliła się, aby wydać im resztę, schował do kieszeni owocowe gumy do żucia. Lubił podkradać małe przedmioty, czuł wtedy adrenalinę i przyjemną niepewność. Sam nie sięgał nigdy po książki, ale gdy był mały, babcia wielokrotnie czytała mu historię o niesamowitym złodzieju, który kradł różne rzeczy, a potem rozdawał je innym. Jego plany zawsze były idealnie dopracowane. Antek zazdrościł mu tych umiejętności, też chciałby potrafić tak dobrze kraść.
Wiele lat temu naprzeciwko starych bloków, w których mieszkali Dawid i Antek, wybudowano nowoczesne, strzeżone osiedle domków jednorodzinnych. Nikt poza mieszkańcami nie miał tam wstępu. Pewnego razu chłopcom udało się wejść za listonoszem, który otwierał bramę. Przed nimi ukazał się zupełnie nowy świat – ogromny plac zabaw, fontanna, skwer, siłownia plenerowa i luksusowe samochody na parkingach – wszystko to było przeciwieństwem tego, co do tej pory znali. Na swoim osiedlu mieli zardzewiałą huśtawkę, stary trzepak i rozpadające się ławki. Chłopcy od razu poszli na plac zabaw, bo wiedzieli, że taka okazja może się już nie powtórzyć, i tam kolejny raz spotkali Marka. Niedawno wprowadził się z rodzicami do jednego z domów i nie znał tu nikogo w swoim wieku, z kim mógłby spędzać czas po lekcjach. Wcześniej mieszkał w Wielkiej Brytanii. Ze względu na różnice w programie zajęć musiał powtórzyć tę samą klasę podstawówki. Marek był zupełnie inny niż oni. Czytał dużo książek, chodził na różne zajęcia dodatkowe, a w jego domu nigdy niczego nie brakowało. Mimo tych różnic szybko się polubili. Od tej pory chłopcy pojawiali się codziennie na placu zabaw, otwierając bramę kluczem, który dorobił ich nowy przyjaciel. Matka Marka robiła, co mogła, by nie mieli wielu okazji do spotkań, zapełniając kalendarz syna zajęciami pozalekcyjnymi albo zabraniając mu wychodzić na dwór. Ostatecznie jednak poddała się, przecież nie mogła zamykać go w domu i wiecznie kontrolować. Teraz, gdy mieli po dziewiętnaście lat, ich relacja dojrzała – byli jak trzej muszkieterowie.
– My tam z Dawidem nie zdajemy matury, bo i tak na nic się nie przyda, no nie? Najwyżej wyjedziemy do Niemiec do roboty – powiedział Antek.
– No… zobaczymy, jak będzie – wzruszył ramionami Dawid.
Prawdę mówiąc, miał inną wizję przyszłości, ale nikomu o tym nie mówił. Od dziecka wyobrażał sobie, że gdy dorośnie, zostanie sławnym piosenkarzem. Kochał muzykę, w najgorszych momentach stanowiła dla niego ucieczkę od rzeczywistości. Wszystkie swoje emocje przelewał na papier, pisząc piosenki. Nikt o nich nie wiedział. Teksty były zbyt osobiste, zupełnie jak pamiętnik. Dziś, gdy szedł do ostatniej klasy technikum, to marzenie było tak samo odległe jak w dzieciństwie, a może nawet bardziej. Pierwszy problem z jego realizacją stanowił brak pomysłu, jak miałby zacząć swoją karierę, wiedział przecież, że producenci muzyczni sami nie zapukają do jego drzwi. Kolejnym był brak pewności siebie. Dawid nigdy nie występował przed większą publicznością. Jego śpiewu słuchały tylko babcia i mama. W obecnej sytuacji zostanie piosenkarzem było dla niego tak samo prawdopodobne jak wygrana na loterii. Nie chciał dłużej dyskutować na temat przyszłości i szybko zmienił temat. Zaczęli więc rozmawiać o ostatnich meczach piłki nożnej. Cała trójka uwielbiała oglądać profesjonalną grę piłkarzy. Dla chłopców byli autorytetami i ucieleśnieniem tego, że ciężka praca pozwala spełniać marzenia. Często umawiali się na wspólne oglądanie meczów ulubionej drużyny Radient Boys, która dwa razy z rzędu wygrała krajowe mistrzostwa.
Kiedy przyjaciele wypili już piwo, postanowili pójść na spacer na rynek. Naprzeciwko ratusza było już mnóstwo ludzi jak na ich małe miasteczko. Ustawiono tam scenę, z której teraz przemawiał lokalny polityk Mario Brent, kandydat na prezydenta miasta. Pełnił tę funkcję już od paru lat, a teraz po raz kolejny zamierzał wygrać wybory. Przez całą kadencję jego jedyną inicjatywą było zasadzenie paru drzew w parku, co podobno kosztowało prawie milion złotych. Zatrzymali się, aby posłuchać, o czym mówi. Brent obiecywał, że jeżeli tylko zostanie wybrany, zadba o rozwój miasta i Radient zostanie stolicą województwa.
– To kłamstwa! Wynocha, złodzieju! – krzyknął Antek, który był już lekko wstawiony.
Nienawidził polityków, uważał, że wszyscy kłamią tylko po to, żeby zyskać jak najwięcej publicznych pieniędzy. Twierdził, że to niesprawiedliwe, że jego czepiają się za kradzież puszki piwa, ale gdy ktoś nosi garnitur, może kraść miliony i nikt się tym nie przejmuje. Choć w duchu bardzo im zazdrościł. Sam, gdyby miał dostęp do takiej ilości pieniędzy jak oni, chętnie by je przygarnął.
Ludzie wokół chłopców zaczęli wyrażać swoje poparcie dla słów Antka.
– Młody człowieku, buduję przyszłość właśnie dla takich jak ty! Zobaczcie, ile już wam dałem. Obiecuję, że zrobię wszystko, aby dalej działać dla dobra społeczeństwa – kontynuował Mario swoje wystąpienie z dumą w głosie.
– Gówno prawda! Chłopie, zejdź z tej sceny i się nie poniżaj – krzyczał Antek, a obecni na rynku mieszkańcy zaczęli klaskać.
Nagle ktoś uderzył go w głowę torebką. Była to starsza pani w wełnianym płaszczu i czerwonym berecie na głowie.
– Jak śmiesz obrażać naszego prezydenta! Dzięki niemu masz co jeść i dach nad głową! – mówiąc to, dalej biła chłopaka, który zakrywał się rękami. Ludzie rozstąpili się i oglądali całą scenę, nie reagując. Gdy Dawid chciał powstrzymać emerytkę, także dostał torebką po twarzy. Marek natychmiast go odciągnął, chwytając stanowczo za rękę i wyprowadzając z tłumu. Jak tylko przedarli się na zewnątrz, Dawid zauważył, że ich dłonie wciąż są splecione. Po chwili Marek dotknął jego twarzy, przyglądając się mu uważnie.
– Dobrze, że nic ci się nie stało, niepotrzebnie się w to mieszałeś. Antek zawsze daje sobie radę – powiedział, patrząc mu prosto w oczy.
Dawid chciał się zaśmiać i powiedzieć, że emerytka nie stanowi dla niego żadnego zagrożenia, jednak stłumił tę chęć, bo w głębi duszy podobała mu się ta troska. Chwilę bliskości przerwał Antek, któremu w końcu także udało się wydostać z tłumu. Przyjaciele natychmiast odsunęli się od siebie.
– Gdyby nie to, że nie biję starych bab, miałbym ją na jednego strzała! Tego frajera Mario też – złościł się.
– Ciesz się, że nie aresztowała cię policja za zakłócanie spokoju – westchnął Marek.
Podeszła do nich dziewczyna w dresowej bluzie i spodniach. Wyróżniała się wyglądem – miała kolczyk w brwi, długie czerwone paznokcie i ledwo widoczne spod sztucznych rzęs oczy. Monia chodziła do technikum razem z Dawidem i Antkiem, gdzie przeniosła się rok temu, kiedy wyszła z poprawczaka. Tak jak Antek nienawidziła polityków, policji, sądów i prokuratury.
– Widziałam, co się stało, i powiem ci, że zaimponowałeś mi swoją odwagą. Jesteś prawdziwym facetem. Też nienawidzę tego pieprzonego złodzieja, jak na niego patrzę, to aż muszę się napić. Pójdziesz ze mną na piwo? – spytała, zalotnie bawiąc się włosami.
Antkowi zabłysły oczy i zgodził się od razu. Od dawna podobała mu się ta dziewczyna, była dokładnie w jego typie. Z ułańską fantazją zaproponował, żeby w zemście zarysować auto prezydenta, na co ochoczo przystała. Dawid z Markiem nie zamierzali brać w tym udziału, więc zostawili parę samą.
Już zmierzchało, gdy Marek odprowadził Dawida do domu. Przytulili się czule na pożegnanie. Robili tak, gdy Antek nie patrzył, nie zamierzali wzbudzać podejrzeń.
Dawid uchylił ostrożnie drzwi do mieszkania i od wejścia poczuł zapach alkoholu. Zajrzał do dużego pokoju i z ulgą stwierdził, że ojciec śpi jak zabity na kanapie, co znaczyło, że dziś nie będzie awantury. Ojciec od wielu lat pił, a po alkoholu stawał się agresywny. Matka pracowała na dwa etaty, na produkcji, a tej nocy znów była w pracy. Chłopak miał do niej ogromny żal, że nie zostawi męża, że daje się nie tylko poniżać, ale też znosi bicie. W dzieciństwie marzył o tym, że razem z mamą wyprowadzają się z domu i już więcej nie muszą oglądać ojca.
Położył się na swoim łóżku i sięgnął po stary telefon, który dostał na święta od babci kilka lat temu. Od dawna chciał wymienić go na nowy, ale zawsze brakowało mu pieniędzy. Pamięć urządzenia mieściła tylko cztery piosenki, których słuchał na okrągło. Najbardziej podobała mu się jedna, Imagine Johna Lennona, mimo że nie rozumiał całego tekstu i wtedy nawet nie bardzo wiedział, kim był ten artysta. Dawid czuł jednak, że piosenka jest wyjątkowa, bo od razu poprawiała mu humor i uspokajała. Uwielbiał przy niej zasypiać. Zamknął oczy i założył słuchawki. W jednej chwili zniknęło chrapanie pijanego ojca oraz cały otaczający go świat. Tej nocy śniło mu się, że jest na scenie i śpiewa Imagine przed tysiącami fanów.
W pierwszym tygodniu września pogoda wciąż była ciepła i słoneczna. To sprawiało, że Dawidowi jeszcze bardziej nie chciało się chodzić do szkoły, ale wiedział, że powinien się tam czasem pojawić. Stał na przystanku, czekając na autobus, jednak nigdzie nie widział Antka.
– Siema, mordo! – usłyszał za plecami.
Obrócił się i zobaczył Antka z Markiem, którzy trzymali jakieś papiery w rękach.
– Co tam macie? – zapytał zaciekawiony.
– Bilety na pociąg za godzinę – odparł Antek.
– Gdzieś jedziemy? – Dawid pojechałby wszędzie, żeby nie musieć iść do szkoły.
– Tak, nad zalew – odpowiedział Marek, uśmiechając się.
– No i super, właśnie tego potrzebowałem!
Dawid poklepał Antka po ramieniu, gratulując dobrego pomysłu i pytając, jak udało mu się namówić Marka na wagary. Okazało się, że tego dnia licealiści mieli jechać na wycieczkę do muzeum owadów, a Marek nie zamierzał brać w niej udziału, bo insekty za bardzo go przerażały. Dwadzieścia minut później byli już na dworcu.
– Jest wtorek, a tyle ludzi na peronie. Oni nie pracują czy co? – zdziwił się Antek z lekkim niepokojem.
– Może poszli na wagary jak my – dodał Marek, idąc w kierunku ich wagonu.
Pociąg jak zawsze był pełen. Stojący na korytarzu pasażerowie uniemożliwiali przejście.
– Bez jaj, takie coś powinno być zakazane – burknął Antek.
Szli, przepychając się przez tłum ludzi, którzy wcale nie zamierzali się przesunąć. W końcu dotarli do swojego przedziału. Siedziała w nim starsza kobieta, która zmierzyła ich wzrokiem. Była ubrana w długą kolorową suknię, a w uszach miała kolczyki w kształcie ogromnych pawich piór. Pozostałe miejsca były wolne. Gdy tylko pociąg ruszył, wstała i nachyliła się w kierunku Antka. Przypatrywała mu się uważnie.
– Czego? – zapytał zirytowany.
– Czuję od ciebie złą energię! – krzyknęła nagle.
Antek przewrócił oczami. Przyjaciele zaśmiali się pod nosem i dodali, że jest bardzo zła. Kobieta zaczęła szukać czegoś w kieszeni. W końcu wyciągnęła kadzidło, które miało tak intensywny zapach, że aż dusiło.
– Energio, bądź dobra… – mruczała cicho.
Nie skończyła, bo przerwał jej Antek, mówiąc, że ma się od niego odczepić. Ona jednak nie przejęła się jego słowami.
– Energio, bądź dobra… – odpaliła kolejne kadzidło, uruchamiając tym samym czujnik dymu.
– Co tu się, do cholery, dzieje? – w drzwiach stanął zdenerwowany konduktor. Natychmiast kazał pasażerce zgasić kadzidła i wysiąść na najbliższej stacji. Kobieta spojrzała na Antka, następnie na konduktora, mówiąc, że chętnie stąd wyjdzie, ponieważ nie zamierza zakłócać swojej aury.
– Stara wariatka – skomentował Antek.
Na kolejnej stacji dosiadła się para zakochanych. Czuli się, jakby byli u siebie, w ogóle nie zwracając uwagi na to, że nie są sami. Mężczyzna wyjął z plecaka puszkę śledzi, otworzył ją i zaczął jeść oraz karmić nimi partnerkę. Po chwili kobieta zaczęła głośno recytować wiersz o miłości.
– Co tu się odwala? – wyszeptał Dawid, któremu było już niedobrze. Wymienili z Markiem spojrzenia, obaj mieli już dość tej podróży.
– Mam próbę przed wieczorem recytatorskim – odpowiedziała z pełnymi ustami, w ogóle nie zwracając uwagi na zdenerwowanie nastolatków. Zapach śledzia zmieszany z kadzidłem dusił ich coraz bardziej. Antek wstał, żeby otworzyć okno.
– Zamknij to okno, bo moja dziewczyna zaraz będzie chora – zaprotestował mężczyzna, nie przestając jeść.
– Nie, zaraz się porzygam.
Pasażer wstał, żeby zamknąć okno, wylewając cały olej ze śledzi na spodnie Antka.
– Nie, kurwa! Mam dość! – nastolatek wstał i poszedł w stronę toalety.
– Zaczekaj! – krzyknął Marek i ruszył za nim.
Dawid został sam. Czuł się niezręcznie, więc uśmiechnął się lekko. Mężczyzna, jakby nie zauważył, co się stało, wyjął z plecaka kolejną puszkę i dodał, że właśnie na takie okazje zawsze robi zapasy.
– Co robisz? – wołał Marek, idąc za Antkiem.
– Idę to zmyć. Jeśli się nie uda, to ten palant ma mi odkupić dresy.
– Pomogę ci – westchnął Marek, widząc, że Antek zaraz straci cierpliwość.
– Dobra.
Przyjaciele weszli do toalety. Marek zaczął moczyć papier, a Antek w tym czasie odpalił papierosa.
– Zwariowałeś? Zaraz znowu włączą się czujniki.
– Wyluzuj, wkurzyłem się i muszę – odpowiedział Antek, zaciągając się papierosem. Gdy skończył, spojrzał na swoje spodnie, które wcale nie wyglądały lepiej. Plama wydawała się jeszcze większa.
– Mocniej. Rób to mocniej – powiedział do Marka pocierającego jego spodnie.
– Staram się…
– Nie tak, stary, pokażę ci, jak masz to robić – Antek ścisnął tak mocno rękę Marka, że tamten aż jęknął.
Po chwili usłyszeli pukanie. Ktoś zza drzwi wołał, że nie toleruje gejów i mają wyjść jak najszybciej, bo pójdzie po ochronę. Antek otworzył gwałtownie drzwi i usłyszał śmiech.
– Zesikał się! Zesikał! – krzyczało małe dziecko stojące razem z matką.
Antek był już cały czerwony ze złości. Na szczęście dołączył do nich Dawid, informując, że już dojeżdżają. Z ulgą wysiedli z pociągu. Po drodze na plażę Antek kupił sobie zapiekankę. Chłopcy rozłożyli koc na piasku i w końcu po męczącej podróży zamierzali odpocząć. Wokół nich biegały dzieci, krzycząc i bawiąc się. Nagle jedno z nich podeszło do Antka.
– Daj gryza – zawołał chłopiec, wyciągając małe rączki w kierunku zapiekanki.
– Nie ma opcji, spadaj.
Dziecko wzięło ogromną garść piasku i rzuciło nim w kierunku Antka.
– Ej! To było moje jedzenie! – krzyknął.
Ojciec dziecka siedział, popijał leniwie piwo i w ogóle nie zwracał uwagi na to, co się dzieje. Za to jego żona natychmiast wstała i podeszła do chłopców.
– Jak śmiesz krzyczeć na mojego synka!? – wydarła się. na nich
– Lepiej odkup mi zapiekankę, bo przez twojego bachora jestem piętnaście ziko w plecy – odparł Antek, jego cierpliwość tego dnia powoli się kończyła.
– Johnny chciał tylko spróbować, nie masz serca, człowieku! To tylko dziecko! Będziesz miał swoje, to zrozumiesz.
Gdy Marek i Dawid stanęli po stronie Antka, kobieta zdenerwowała się jeszcze bardziej, narzekając na egoistyczną młodzież. Wkrótce zjawił się ratownik, który poprosił rodzinę o opuszczenie plaży. Chłopcy spędzili resztę dnia w spokoju, opalając się i relaksując. Po południu, gdy zamierzali już wracać, na dworcu czekała ich niespodzianka. Okazało się, że ze względu na awarię torów pociąg odjedzie z czterogodzinnym opóźnieniem.
– Bez jaj, co za powalony dzień! Jestem umówiony wieczorem na granie z kumplami. Zapłaćcie mi w takim razie za taksówkę – zdenerwował się Antek.
– Problem nie jest zależny od nas, niestety nie mogę panu pomóc – kasjerka wyrzuciła z siebie wyuczoną formułkę.
– Może złapiemy stopa? – zasugerował Dawid, który wiedział już, że kłótnia niczego nie zmieni.
Antek zgodził się od razu, jednak Marek miał pewne obawy. Nie uważał tego pomysłu za bezpieczny. Uwielbiał słuchać podcastów kryminalnych, więc wiedział, że porwania i kradzieże zdarzały się często.
– Daj spokój, stary, jesteśmy we trójkę, nic nam nie będzie – odparł Antek.
– Spójrz na niego, kto by chciał go porywać – zaśmiał się Dawid, wskazując na przyjaciela.
Marek westchnął, widząc, że został przegłosowany. Nie musieli czekać na okazję zbyt długo, wkrótce zatrzymał się przy nich kierowca w czarnym audi, proponując podwózkę. Mężczyzna wyglądał jak członek mafii – dobrze zbudowany, ubrany w czarną skórzaną kurtkę, ręce miał pokryte tatuażami, a na twarzy bliznę ciągnącą się od ucha aż do brody.
– To jak, chłopaki, wsiadacie czy zostajecie? – ponaglił ich, widząc wahanie.
Nie mieli wyboru, więc cała trójka wpakowała się do auta. Kierowca ruszył z piskiem opon. Jechał tak szybko, że Dawid prawie złapał Marka za rękę na zakręcie.
– Gdzie pan jedzie? – zapytał Marek, próbując rozluźnić atmosferę.
– Dostarczyć ważny towar – odparł mężczyzna, tajemniczo się uśmiechając.
Nikt nie dopytywał o nic więcej. Chłopcy spojrzeli na siebie z niepokojem. Jedynie siedzący na przednim siedzeniu Antek wydawał się niczym nie przejmować. Cieszył się, że jadą szybko, bo nie mógł już się doczekać grania.
– Musimy podjechać w jedno miejsce, szybka akcja, nie zajmie to długo – powiedział kierowca, skręcając nagle w boczną drogę, na której nie było latarni. Marek spojrzał na Dawida z przerażeniem w oczach. W głowie miał mnóstwo scenariuszy i żaden z nich nie kończył się dobrze. W końcu dotarli do starego budynku, przed którym mężczyzna zaparkował. Gdy wysiedli z auta, zaczął wyjmować z bagażnika mnóstwo toreb. Były w nich ubrania oraz mnóstwo jedzenia. Widząc ich zdziwione miny, wytłumaczył, że są przed domem pomocy społecznej, i poprosił, by pomogli mu zanieść rzeczy, skoro i tak nic nie robią.
– Ksiądz Marcin! Nie mogliśmy się doczekać, dziękujemy. Zostaniecie na herbatę? – zawołała starsza kobieta, która wyszła z budynku, aby ich przywitać.
– Innym razem, wieczorem mam jeszcze spowiedź – rzucił ksiądz i pomachał kobiecie na pożegnanie.
W trakcie dalszej podróży opowiedział chłopcom swoją historię.
– Też kiedyś byłem młody, jak wy, a młodość ma swoje prawa. Dorastałem na blokowisku i, jak każdy z nas, chciałem się wyrwać z tej biedy, doświadczyć czegoś więcej. Miałem paru ambitnych kolegów, takich jak ja. Pracy dla nas nie było, więc kradliśmy samochody. Boże, ile myśmy na tym zarobili, żyliśmy jak królowie na naszym osiedlu.
Na te słowa Antkowi aż rozbłysły oczy. Historia miała jednak dalszy ciąg.
– Matka błagała, żebym z tym skończył, ale mnie to nie obchodziło, liczyła się kasa. Jak każdy prędzej czy później, wpadliśmy. Dostałem trzy lata i byłem wściekły, na sąd, prokuratora, Boga i cały świat za to, że życie jest takie niesprawiedliwe. Odwiedzał nas tam taki zakonnik, Albert, i nawet z nudów z nim gadałem. Na początku myślałem, że chyba jemu też się nudzi w życiu, ale potem zostaliśmy kumplami. W tym czasie moja mama podupadła na zdrowiu, została zupełnie sama, bo ja nie mogłem się nią zająć. No i właśnie ten Albert obiecał, że nam pomoże, załatwił jej miejsce w domu pomocy społecznej, w którym teraz byliśmy, bo tam też dużo robił. Kiedy wyszedłem na warunkowe, po dwóch latach odwiedziłem mamę. Ona była tak szczęśliwa, że mnie widzi, oboje płakaliśmy. A potem to już jakoś poszło, poczułem powołanie. Poczułem, że tę drugą szansę dostałem po coś i Bóg ze mnie nie zrezygnował. Mamy i Alberta już nie ma, ale ja co tydzień odwiedzam potrzebujących w tamtym domu.
Chłopcy milczeli, nikt z nich nie wiedział, co powiedzieć. Marek wydawał się lekko wzruszony.
– Nie ma takiego bagna, z którego nie dałoby się wyjść, chłopaki. Pewnie nieraz coś spieprzycie, ale na tym życie się nie kończy, zawsze można wyjść na prostą – dodał.
Gdy znaleźli się już w Radiencie, podał rękę każdemu z nich i pobłogosławił. Odjechał z piskiem opon, zostawiając osłupiałych chłopców na chodniku.
Antkowi zawsze brakowało ogłady. Mówił, co myśli, a niestety rzadko było to coś mądrego. Dawid wiele razy musiał się za niego wstydzić. Szczególnie zapamiętał sytuację, która wydarzyła się, gdy mieli po czternaście lat. W pewne piątkowe popołudnie, gdy wracali ze szkoły, do Dawida zadzwonił Marek.
– Hej, wiem, że nie byliśmy umówieni, ale moim rodzicom wypadło ważne spotkanie i mam dwa dodatkowe bilety do teatru. Może chcesz iść ze mną?
– Pewnie, powiedz tylko o której.
Dawid nie mógł powstrzymać uśmiechu, ostatnio zauważył, że lubi wyjścia z Markiem tylko we dwóch.
– Ja też chcę iść, skoro to za darmo – wtrącił się Antek, robiąc przy tym niezgrabny piruet.
W telefonie nastała niezręczna cisza. Marek nie spodziewał się propozycji Antka, ale z grzeczności nie odmówił. Umówili się na dziewiętnastą przed teatrem. Pierwszy na miejscu pojawił się Marek w bardzo eleganckim stroju. Doskonale wiedział, jak się ubrać, takie wyjścia były dla niego codziennością. Zaledwie dziesięć minut później z autobusu wysiedli Antek i Dawid. O dziwo, ich stroje również były odpowiednie. W głębi duszy Marek bał się, że Antek przyjdzie w dresach.
– Mamy miejsca w trzecim rzędzie – powiedział uradowany i podał przyjaciołom bilety.
– Super. Szkoda tylko, że tam nie można palić, bo nie wiem, czy wytrzymam te dwie godziny – odparł Antek, zaciągając się papierosem.
Weszli do środka, zostawili kurtki w szatni i udali się na salę. Teatr wyglądał wspaniale. Był ogromny, miał czerwone skórzane siedzenia, a sufit zdobiły złote freski z namalowanymi aniołkami. Sam budynek liczył ponad trzysta lat i, będąc w nim, odnosiło się wrażenie podróży w czasie.
– Ale mi się trafiło. Ta baba zajmuje prawie dwa miejsca, nie mam jak się ruszyć – jęknął Antek tak głośno, że siedząca obok kobieta zrobiła skwaszoną minę.
Gdyby nie to, że właśnie zabrzmiał dzwonek, na pewno rozpętałaby się afera. Dawid zrobił się cały czerwony ze wstydu, a Marek odwrócił wzrok. W tej chwili zaczynał żałować, że zgodził się na trzecią osobę. To miał być czas spędzony wspólnie z Dawidem. Prawdę mówiąc, jego rodzice wcale nie mieli ważnego wyjścia. Sam kupił bilety, bo miał nadzieję na coś w rodzaju randki, choć nigdy by się do tego nie przyznał. Spektakl przedstawiał historię dwojga prawników, którzy byli małżeństwem, jednak oboje dopuszczali się zdrad. Tęga kobieta wyszła na środek sceny, krzycząc: „To koniec, koniec!”. Zaraz za nią wbiegł niezwykle przystojny mężczyzna błagający ją, by się uspokoiła. Na sali panowała cisza, gdy nagle Antek krzyknął:
– To troll, daj se chłopie spokój!
Widzowie zignorowali ten komentarz, tak samo jak aktorzy, którzy grali dalej swoje role. Dawid miał ochotę zapaść się pod ziemię. Wymienił z Markiem zawstydzone spojrzenia. Para prawników po długich dyskusjach pogodziła się i pocałowała. Wtedy ponownie Antek krzyknął, tym razem głośniej.
– Uciekaj facet, bo cię zarazi brzydotą!
Marek nie wytrzymał i zwrócił uwagę koledze, pozostali widzowie także zaczęli mówić coś pod nosem. Wkrótce potem zakończyła się pierwsza połowa. Wyszli przed budynek zapalić. Marek zamierzał porozmawiać z przyjacielem na temat jego zachowania. Często bywał z rodzicami w tym teatrze, a teraz nie wiedział, czy jeszcze kiedykolwiek tu wróci. Chłopcy chcieli wyjść na zewnątrz, aby się przewietrzyć. Antek nie mógł się doczekać, aż zapali papierosa, gdy nagle poczuł silną rękę na ramieniu. Obrócił się gwałtownie. Przed nim stał prawie dwumetrowy mężczyzna, który patrzył na niego ze złością.
– Ta kobieta to moja żona i jest najpiękniejsza na świecie! – odparł niezwykle niskim głosem.
Antek spojrzał mężczyźnie w twarz, po czym zaczął krzyczeć ile sił w płucach: „troll, troll!”. Natychmiast zjawił się pracownik teatru, który szukał Antka w tłumie od dłuższego czasu.
Nie zamierzał pozwolić, by chłopak zakłócał dalszą część przedstawienia. Kategorycznie wyprosił go z budynku, na co Antek wzruszył ramionami i dodał pod nosem, że i tak spektakl był nudny. Marek z Dawidem także odpuścili sobie drugą część przedstawienia. Było im okropnie wstyd. Tak właśnie wyglądało ich wspólne wyjście do teatru.
Przez tyle lat przyjaźni Dawid przywykł już do takich sytuacji. Rok szkolny zaczął się raptem trzy miesiące temu, a Dawid z Antkiem mieli już ponad połowę nieobecności. Zazwyczaj wagary uchodziły im na sucho, ponieważ sami pisali sobie usprawiedliwienia i podrabiali podpisy rodziców, jednak w tym roku zmieniła się wychowawczyni, a ta nowa nie zamierzała przymykać na to oka, jak robiła to przez lata reszta nauczycieli.
Kobieta wezwała rodziców na rozmowę i wyraziła swoje zaniepokojenie częstymi nieobecnościami i tragicznymi ocenami chłopców. Matka Antka próbowała tłumaczyć, że sama wychowuje syna.
– Ojciec siedzi od pięciu lat w więzieniu, mój Antek to dobre dziecko, ale brakuje mu dyscypliny, zawiodłam go.
Dawid spojrzał na kolegę, żeby zobaczyć jego reakcję, ale chłopak tylko przewrócił oczami, jakby był znudzony. To prawda, że jego ojciec siedział; pewnego dnia po prostu zniknął z domu, a potem okazało się, że siedzi za rozbój. Matka Dawida, która specjalnie na to spotkanie musiała wyjść wcześniej z pracy, przepraszała za syna i obiecywała nauczycielce, że więcej taka sytuacja się nie powtórzy. Nastolatek słuchał tego ze wzrokiem wbitym w ziemię, czując ogromny wstyd, bo nigdy nie chciał sprawić kłopotów matce.
– Dość tego, kobiety! – ojciec Dawida nagle walnął pięścią w biurko.
W pokoju zapadła cisza, najwyraźniej wszystkich przestraszył ten nagły wybuch. Serce Dawida zaczęło bić jak szalone. Wstyd, który jeszcze przed chwilą odczuwał, zamienił się w strach przed ojcem. Antek musiał zauważyć wyraz jego twarzy, bo złapał go delikatnie za rękaw, jakby chciał mu dodać otuchy.
– Nie ma o czym dyskutować, ja nauczę dzieciaka dyscypliny, a teraz wychodzimy! – rozkazał mężczyzna i wstał energicznie z krzesła.
Wychowawczyni próbowała jeszcze coś dodać, ale mężczyzna wyraźnie dał wszystkim do zrozumienia, że temat uważa za zamknięty.
Dawid i jego rodzice w milczeniu wyszli z gabinetu i udali się do domu. Ojciec jeszcze w drodze wyjął z kieszeni kurtki butelkę czystej wódki i zaczął popijać. Kiedy tylko przekroczyli próg mieszkania, rozpętało się piekło. Awanturę było słychać aż na podwórku. Szklana butelka po piwie przeleciała koło głowy Dawida i rozprysła się z hukiem o ścianę.
– Niewdzięczny bachor! Zobacz, jak go wychowałaś! – pijany Andrzej krzyczał na syna i jego matkę, która bezskutecznie próbowała uspokoić męża.
– Wynocha do swojego pokoju! – wskazał Dawidowi palcem drzwi do pokoju.
Nastolatek od razu wykonał polecenie ojca, ale ten poszedł za nim. Wściekły zaczął wszystko wyrzucać z szuflad. Dawid krzyczał, że tak nie można, lecz gdy próbował go powstrzymać, Andrzej zamachnął się i popchnął go tak mocno, że upadł na podłogę. Wszystkie rzeczy po kolei leciały na ziemię. W końcu jego wzrok skierował się na telefon leżący na biurku. Włączył sprzęt, a w tle zaczęła lecieć ulubiona piosenka Dawida. Po chwili rzucił nim o ścianę i otworzył szufladę biurka. Kiedy ją opróżniał, znalazł jego piosenki, przeczytał kilka pierwszych zdań, które nie wyrażały pozytywnej opinii na jego temat, i wszystko podarł na oczach Dawida.
– Od dzisiaj nie chcę widzieć tu żadnych bzdur! Masz pokój do nauki, a nie takiego gówna! – powiedział i poszedł do kuchni.
Wyciągnął z lodówki schłodzone piwo, nie przestając wyzywać syna. Odwrócił się, chcąc wrócić do jego pokoju z ewidentnym zamiarem bicia, ale Maria powstrzymała męża.
– Zapal sobie i się uspokój – stanęła mu na drodze i podała mu paczkę papierosów.
Alkohol zrobił swoje, bo po paru minutach Andrzej nie mógł nawet odpalić papierosa, w końcu, zataczając się, opadł na fotel i półprzytomny mamrotał jeszcze coś do siebie.
– Przepraszam, mamo, poprawię się, obiecuję – wybąkał Dawid.
Miał wyrzuty sumienia, wiedział, że Maria pracuje ponad siły, żeby utrzymać rodzinę, a w zamian za to musi się męczyć z mężem alkoholikiem i synem takim jak on.
– Dawid… Nie obiecuj mi, tylko sobie, ja chcę jedynie, żebyś miał lepsze życie ode mnie – powiedziała ze smutkiem.
Nastolatek pokiwał głową i wrócił do swojego pokoju, żeby matka nie zobaczyła, że ma łzy w oczach. Nie potrafił się niczym zająć, siedząc w domu. Nawet słuchanie muzyki nie pomagało, dlatego postanowił iść na spacer. Nie zamierzał się spotykać z Markiem ani Antkiem, potrzebował spokoju i samotności, aby pomyśleć nad dzisiejszymi wydarzeniami oraz swoim życiem.
Było po szesnastej, Dawid nie bardzo wiedział, dokąd iść, więc włóczył się po ulicach przez jakąś godzinę. W pewnym momencie minął budynek wyglądem przypominający szkoły pokazywane w zagranicznych filmach. Pewnie stał tam od dawna, ale nigdy wcześniej Dawid nie zwrócił na niego uwagi. Miał ogromny półokrągły dach i potężne drewniane drzwi, do których prowadziły kręte schody. Trawnik przed gmachem był starannie skoszony. Podszedł bliżej, żeby przeczytać, co jest napisane na tabliczce znajdującej się przed wejściem. „Akademia Muzyczna Leonidas” – głosił napis.
Okno jednej z sal na parterze było otwarte i dochodziły z niego piękne dźwięki. Ktoś grał na fortepianie, a melodii towarzyszył kobiecy głos. Dawid z ciekawości postanowił podejść bliżej i posłuchać. Gdzieś już słyszał tę piosenkę, ale nie miał pojęcia, jak się nazywa, i nigdzie nie mógł jej później odnaleźć, dlatego teraz słuchał zafascynowany.
Utwór był raczej wolny, spokojny, a śpiew czysty i przyjemny dla ucha. Nastolatek trwał w bezruchu, zasłuchany, dlatego dopiero po chwili zorientował się, że głos ucichł. Postanowił jeszcze zerknąć przez okno, żeby zobaczyć, jak wygląda to miejsce oraz osoba, która śpiewała. Sala była przestronna, wypełniona różnymi instrumentami muzycznymi, których nazw w większości nie znał. Na jej drugim końcu stał fortepian, a obok drobna, ciemnowłosa dziewczyna ustawiona tyłem do okna, pakowała nuty do swojej torby. Nagle odwróciła się i spojrzała prosto w jego stronę.
– Jezu, człowieku, co się tak zakradasz? Wystraszyłeś mnie – zawołała i podeszła ostrożnie do okna.
Dawid poczuł, że się czerwieni, właśnie zdał sobie sprawę, w jak niezręcznej sytuacji się znalazł. Został przyłapany na podglądaniu i na pewno wyszedł na jakiegoś dziwaka.
– Ja… ja tylko usłyszałem, jak śpiewasz, i chciałem posłuchać, przepraszam… serio, musisz mi uwierzyć, nie jestem jakimś stalkerem ani nic takiego, już sobie idę – tłumaczył się niezręcznie, czując, że lepiej by było, gdyby już nic nie mówił.
– W porządku – dziewczyna roześmiała się, poprawiła okulary i uważnie mu się przyjrzała. – Nie jesteś chyba od nas ze szkoły, co? Nigdy cię tu nie widziałam.
– Nie, nawet nie bardzo wiem, co to za szkoła, ja chodzę do technikum. Tak w ogóle, jestem Dawid – mówiąc to, wyciągnął do niej rękę przez okno, a ona ją uścisnęła.
Dziewczyna o pięknym głosie przedstawiła się jako Aga. Była dwa lata starsza od niego. Wyjaśniła, że czasem zostaje dłużej po zajęciach, żeby poćwiczyć śpiew i grę na fortepianie. Zaczęła opowiadać Dawidowi o tym, jak wygląda nauka w akademii muzycznej. Tu kształcili się przyszli artyści, szkoła dawała im możliwość rozwoju muzycznego, promowała najbardziej utalentowanych studentów i mogła otworzyć drzwi do profesjonalnej kariery. Serce nastolatka zaczęło bić szybciej. W jednej chwili postanowił, że to miejsce dla niego.
– Jak się do was zapisać? Myślę, że też mógłbym spróbować – zapytał, starając się nie okazać ekscytacji.
– Po pierwsze, musisz mieć zdaną maturę, a po drugie, nauka tu kosztuje. Szczerze, to jest tu cholernie drogo i gdybym nie dostała stypendium, to nie mogłabym sobie pozwolić na naukę w tym miejscu – odpowiedziała Aga.
Widząc nagłe rozczarowanie na twarzy Dawida, dodała z uśmiechem:
– Ale nie przejmuj się, jeśli uznają, że jesteś dobry, na pewno dostaniesz stypendium i jeszcze coś sobie z niego odłożysz. Muszę już iść na autobus, ale będę w kolejny czwartek o tej samej porze, jak chcesz to wpadnij posłuchać.
– Pomyślę o tym – odparł Dawid, uśmiechając się do dziewczyny, która pomachała mu jeszcze na pożegnanie.
Tak naprawdę nie zamierzał się nad niczym zastanawiać, był pewien, że przyjdzie. Jednak przez całą drogę do domu myślał o akademii i Adze. Nie był pewien, czy bardziej interesowało go samo miejsce i możliwości, które dawało, czy tajemnicza dziewczyna. Po raz pierwszy od dawna czuł, że ma na co czekać. Nadszedł kolejny tydzień. Rano Dawid nerwowo pakował plecak do szkoły. Wrzucał w pośpiechu wszystkie książki i zeszyty, aż niektóre się pogięły.
– Muszę to zdać, muszę – mruczał pod nosem.
Nagle zadzwonił domofon. Maria odebrała, informując syna, że przyszedł Antek.
– Chwila, dosłownie minuta! – krzyknął Dawid ze swojego pokoju, wciągając spodnie.
O tej porze dawno powinien być w drodze do szkoły, ale wyjątkowo dobrze mu się spało. Śniło mu się, że razem z Markiem zwiedzają Barcelonę. Mijali urokliwe budynki, zachwycając się ich architekturą. Witali się z uśmiechniętymi przechodniami, którzy życzyli im miłego dnia. Zatrzymali się przed Camp Nou.
– Zawsze chciałem zobaczyć ten stadion – szepnął zachwycony Marek.
– Zatem chodźmy – odpowiedział Dawid z radością w głosie.
Najpierw weszli do sklepu dla kibiców, gdzie kupili mnóstwo gadżetów hiszpańskiej drużyny. Za zakrętem była kasa biletowa, a kolejka nie miała końca. Ludzie przyglądali im się bardzo uważnie, niektórzy nawet robili zdjęcia.
– Przecież wy już dawno powinniście być na stadionie! – powiedziała kasjerka, wychylając głowę z okienka i mierząc ich wzrokiem od góry do dołu. Zadzwoniła po kogoś i wtedy zjawił się zdenerwowany trener.
– Kapitanie, co ty wyprawiasz?! Biegiem na boisko. Czekają tam tysiące kibiców i drużyna, która bez was nie da rady – zawołał, kierując wzrok w stronę Dawida.
Chłopcy spojrzeli na siebie podejrzliwie, wspólnie postanawiając, że z chęcią zagrają. Z poziomu murawy stadion i trybuny wydawały się jeszcze bardziej niesamowite niż w telewizji. Marek wyszedł niepewnie, ale gdy usłyszał swoje imię skandowane przez kibiców, od razu nabrał odwagi.
– Co teraz? Nie umiemy grać.
– Nie mam pojęcia – wyszeptał Dawid.
Nagle zauważył, że obaj mają na sobie koszulki piłkarskie z numerami. Sędzia rozpoczął mecz. Przyjaciele biegali za piłką, strzelając gole przeciwnikom. Ich gra była bardzo profesjonalna, a kibice szaleli ze szczęścia.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki