Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wczasów w Barlinku Róża Kwiatkowska nie będzie dobrze wspominać. Dziennikarka została tam oskarżona o popełnienie morderstwa! Ofiarą jest Andrzej Siudek, profesor archeologii podwodnej, który prowadził badania w Jeziorze Barlineckim. Kto naprawdę stoi za śmiercią naukowca? Była żona? Lokalny złodziejaszek? A może archeolożka kierująca konkurencyjną grupą badawczą?
Zszokowana obrotem sprawy Kwiatkowska wzywa na pomoc prywatnego detektywa Szymona Solańskiego. Z nieodłącznym kundelkiem Guciem u boku ruszają na poszukiwanie mordercy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 380
jest znakiem towarowym Publicat S.A.
Publicat S.A.
61-003 Poznań, ul. Chlebowa 24
tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00
e-mail: [email protected], www.publicat.pl
Oddział we Wrocławiu
50-010 Wrocław, ul. Podwale 62
tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66
e-mail: [email protected]
Barlinek istnieje naprawdę i jest piękną miejscowością wypoczynkową w zachodniej Polsce. Występujące w książce postacie są fikcyjne. No dobrze, oprócz pewnych braci, którzy – mam nadzieję – wybaczą mi umieszczenie ich na kartach tej powieści. Przedstawione tu miejsca mogą budzić skojarzenia z rzeczywistymi, co nie znaczy, że odpowiadają im jeden do jednego. Czasem wręcz przeciwnie! Zaświadczam, że opisane wydarzenia są wyssane z palca, choć szczątki prehistorycznego Stephanorhinusa naprawdę odnaleziono w okolicach Gorzowa Wielkopolskiego. W Barlinku jak na razie nie natrafiono na takowe. Ale kto wie, co kryje się w głębinach tamtejszego jeziora...
Autorka
Najgorsze nie jest to, że ludzie oszukują. Najgorsze jest to, że każde oszustwo ma jakieś usprawiedliwienie.
Waldemar Łysiak, Cena
Ulica Bogedaina w Chorzowie nie bez powodu miała złą sławę. Szymon Solański przemierzał ją tam i z powrotem. Sierpniowe powietrze niemal stało. Usmarowane sadzą ceglane ściany familoków osaczały detektywa. Szymon starł z czoła rozpuszczający się żel do włosów. Zadarł głowę ku błękitnemu, nieskalanemu żadną chmurką niebu. Solański przypomniał sobie nauczyciela geografii z liceum, który mawiał, że gdy cirrus na niebie, to pogoda się psuje. A potem zanosił się śmiechem. Szymon nigdy do końca nie zrozumiał tych wybuchów wesołości.
Zamiast postrzępionych obłoków detektyw zauważył plwocinę, która wystrzeliła z gęby jakiegoś chachara. Wyżej wspomniany wychylał się z okna na ostatnim piętrze kamienicy, obserwując, jak ślina z plaskiem ląduje u stóp Solańskiego i zabryzguje mu wyglancowane półbuty. Szymon zaklął i skrył się w bramie. Nad sobą usłyszał świński kwik.
Wyciągnął smartfona i nieudolnie postukał palcem w ekran. Drugą ręką zatkał sobie nos, bo już nie był w stanie wytrzymać smrodu zjełczałego żarcia, moczu i palonego miału węglowego. Sam wcale nie mieszkał w lepszych warunkach. Jednak to miało się niedługo zmienić.
Włączył Internet i jeszcze raz sprawdził, czy dobrze trafił.
Nie było mowy o pomyłce.
Pomyślał, że dziewiętnastowieczny biskup Bernard Bogedain, którego pewnie nikt nie pytał o zgodę na użyczenie nazwiska do firmowania tej zapomnianej przez cywilizację ulicy, teraz przewraca się w grobie, widząc, co się tu wyprawia. A wyprawiało się całkiem sporo. Przynajmniej tak można było sądzić po wynikach, jakie wyrzuciła wyszukiwarka, gdy Szymon wpisał w niej adres, pod którym się znalazł. Morderstwo w Chorzowie, Samobójstwo w Chorzowie, Pijana kobieta zabiła nożem konkubenta, Mieszkanie na sprzedaż. To ostatnie akurat Solańskiego nie dziwiło. Nie wróżył jednak ogłoszeniodawcy szybkiego zrealizowania transakcji. Sam przyszedł tu kupować, lecz bynajmniej nie lokale.
Usłyszał ryk silnika. Ostrożnie wyjrzał z bramy. Gamoń cierpiący na ślinotok na szczęście już zniknął. Za to na położony po drugiej stronie ulicy parking zajechało cudo. Cudo, po które Solański tu przybył. Szymon strzepnął niewidzialne pyłki z marynarki, poprawił pijącą go pod pachami koszulę i ruszył w stronę samochodu.
Zza kierownicy wyłonił się jakiś facet. Solańskiemu przeszło przez myśl, że już go gdzieś widział. Mężczyzna miał na sobie dopasowany, z daleka cuchnący forsą, a jednak na swój sposób tandetny garnitur. Włosy ułożył nad czołem w zgrabną falę. Gdy wyciągnął rękę, by przygładzić pukiel, na przegubie dłoni błysnął zegarek. Do kompletu brakowało tylko złotego zęba.
Uścisnęli sobie dłonie. Ta należąca do kierowcy przywoływała skojarzenie ze zdechłym dorszem. Detektyw ukradkiem wytarł rękę w nogawkę spodni.
Solański stanął w rozkroku, założył ręce na piersi i przyjrzał się swojej wybrance. Bo przecież od razu było widać, że to audi TT jest rodzaju żeńskiego. Zgrabny opływowy kształt, niczym krągłe ciało kochanki. Lakier w odcieniu rudy metalik. Solański lubił rude. Wreszcie było go na nie stać.
Szymon całe życie klepał biedę. Pensja gliniarza, a potem nieregularne zarobki prywatnego detektywa nie pozwalały na wiele. Jednak odkąd dostał spadek, świat, o którego istnieniu nie miał bladego pojęcia, nagle stanął przed nim otworem. Wszystko dzięki sprawie braci Koszyckich, którą rozwiązał. Zaprowadziła go aż nad Atlantyk, na daleką Inishmore, jedną z trzech irlandzkich wysp Aran.
I przyniosła fortunę.
Kamil Koszycki zapisał Solańskiemu okrągłą sumkę. Wkrótce potem zmarł. Detektyw przecierał oczy, ślepiąc w monitor, na którym wyświetlała się strona internetowa jego banku. Za każdym razem miał wrażenie, że pomylił się przy zliczaniu zer.
Szymon spojrzał tetetce w zmrużone reflektory. Zagłuszył w sobie irracjonalne wyrzuty sumienia, które wylęgły się na myśl o przerdzewiałej szarej skodzie fabii, która stała osamotniona na podwórku przy 11 Listopada. Doszedł do wniosku, że trzeba mieć ubytki w testosteronie, żeby się użalać nad samochodem. Wyciągnął rękę po papiery wozu.
Te same, które zaraz posypały się na upstrzoną żwirem ziemię. W kieszeni Szymona rozdzwonił się telefon. Nieznany numer. Detektyw za cholerę nie potrafił zmienić fabrycznie ustawionej melodyjki, która przypominała dźwięk dzwonów pogrzebowych. Gdy tylko zaczynały dudnić, Solański dostawał drgawek. Teraz jedną ręką próbował pozbierać dokumenty, drugą zaś trafić w zieloną słuchawkę i przesunąć płynnym ruchem palca po ekranie aparatu. Szymon tęsknił za swoją starą nokią, w której po prostu naciskało się guzik, by odebrać. Do niedawna nie zamieniłby jej na żadnego iPhone’a. Jego nowe życie, wbrew pozorom, wcale nie było usłane różami.
– Szymon! – Solański usłyszał swoje imię wypowiedziane głosem, który znał aż za dobrze. – Jesteś tam?! – zapytała Róża Kwiatkowska. – Ten rzęch wam nie działa! – ryknęła do kogoś obok siebie i popukała w głośnik słuchawki.
– Co jest? – mruknął Solański.
Przez ostatnie tygodnie Róża odzywała się do Szymona sporadycznie. Wyjechała do jakiejś zapyziałej dziury pod Szczecinem i robiła ze swojej wycieczki wielką tajemnicę. Solański nie dociekał. Był pewny, że prędzej czy później i tak się wszystkiego dowie. I miał rację. Teraz jednak ciężko mu było skupić się na słowach koleżanki. Jego uwagę rozpraszała ruda piękność. Pogłaskał ją po masce.
– Pomocy! – wydyszała do słuchawki Kwiatkowska.
– Co? – Szymon otworzył drzwiczki od strony kierowcy i władował się do środka. – Słuchaj! Ale mam nowinę! – entuzjazmował się. – Lepiej usiądź, bo padniesz!
– Już siedzę! – warknęła Róża. – Dlatego właśnie dzwonię...
– To dobrze – przerwał jej. – Nie uwierzysz! Kupuję samochód! Audi TT. Rude. Ma dziesięć lat, ale wygląda jak nówka, słowo.
– Ale...
– Czekaj. – Solański zajrzał w wymięte papiery. – Sto czterdzieści dziewięć tysięcy przebiegu. To nie tak dużo, co nie? Dwieście koni! Trzydrzwiowa. Piękna!
– Zamkniesz się wreszcie?! – wydarła się Kwiatkowska.
– O, chwila, zrobię zdjęcie i ci prześlę. Jeśli mi się uda. Pod który numer? Stary czy ten, co mi się wyświetlił?
– Jeżeli wyślesz pod ten, z którego dzwonię, to sobie gliny od razu obczają twoją kradzioną, zapewne od szwabów, brykę! – Róża straciła cierpliwość.
– Znowu umawiasz się z jakimś policjantem? – zirytował się Szymon, który do tej pory nie potrafił wybaczyć Kwiatkowskiej jej romansu z funkcjonariuszem Gardy. Róża mogła się umawiać, z kim chciała, on jej nie bronił, ale żeby od razu z zapitym gliną z irlandzkiej wsi? I do tego rudym?!
Tu Solański na chwilę pogubił się w swoich rozważaniach, bo mu się przypomniało, że przecież jego audica też była ruda. Logika zgrzytnęła. Szymon nie zdążył jednak dojść z tym do ładu, bo wreszcie zrozumiał, co Kwiatkowska próbuje mu przekazać.
– Zostałam aresztowana! – oznajmiła Róża. – Wpłać za mnie kaucję, bo inaczej zgniję w lochach!
– Upiłaś się i zdemolowałaś ławkę w parku? – dedukował Solański, znając wcześniejsze dokonania Róży w omawianym zakresie. – Zachowuj się! Jesteś w końcu na gościnnych występach w tym całym Berlinku – pouczył ją.
– Nie Berlinku, tylko Barlinku! To ci od deski lubuskiej. I wcale niczego nie zdemolowałam! Jestem niewinna! – Róża była bliska płaczu.
– Jakiej deski? – Solański nie zrozumiał. – Zresztą jeden czort. Więzienia są pełne niewinnych. To o co cię oskarżają?
– Nie przeciągaj. Przysługuje mi tylko jedna rozmowa. Zamiast adwokata wybrałam ciebie.
– Mam się czuć zaszczycony?
– Czuj się, jak chcesz. Tylko wyciągnij mnie stąd! – Róży załamał się głos.
– To co zrobiłaś?
– Ja nic – upierała się. – Ale policja myśli, że popełniłam morderstwo.
– Popełniłaś co?
Solański nie miał już jednak okazji dowiedzieć się niczego więcej. Połączenie zostało przerwane.
Szymon zdezorientowanym wzrokiem przyjrzał się sobie we wstecznym lusterku. Potem zagapił się na sprzedawcę samochodu, który właśnie przydeptywał resztki papierosa. Solański zrozumiał, kogo ten facet mu przypomina. I aż się wzdrygnął. Handlarz o aparycji Johna Travolty z czasów Pulp Fiction wyglądał jak od niedawna on sam.
[...]