Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
"Kwartalnik Artystyczny. Kujawy i Pomorze" to czasopismo adresowane do miłośników literatury, wydawane przez Wojewódzką Bibliotekę Publiczną - Książnicę Kopernikańską w Toruniu. Ukazuje się od 1993 roku. „Kwartalnik Artystyczny” przybliża utwory najwybitniejszych pisarzy, a także autorów młodszych pokoleń i debiutantów. Na jego łamach publikowane są wiersze, proza, eseje, szkice, rozmowy, ankiety, głosy i glosy, recenzje, noty o książkach oraz wkładki z fotografiami i reprodukcjami dzieł sztuki. Redaktorem naczelnym jest Krzysztof Myszkowski.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 275
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dawid walczy z Goliatem i rzecz jasna jesteśmy po jego stronie. Przemoc i pycha chcą zdruzgotać biedny kraj, którego mocną stroną jest odwaga i pragnienie wolności.
Gdy patrzę na te wydarzenia i wynikające z nich działania dyktatora i jego kamaryli, od początku kojarzę je z Biesami, których epigrafy są jakby właśnie do nich przypisane.
To co stało się i dzieje na naszych oczach, to nic nowego w historii Europy i świata. Teraz tym bardziej musimy być zakorzenieni w tradycji, bo odcinając się od dobra i jego życiodajnych energii, dajemy pole do działań złego. Trzeba w jedności wrócić do korzeni, bez nich nas po prostu nie będzie.
Materią kieruje duch i od nas zależy, jakie jest jego działanie. Pustoszona przez wojnę Ukraina jest jak krzyk. Druga strona sieje kłamstwo – oni są do niego wdrożeni, służą mu i są jego nosicielami. Słucham co i jak mówią i wiem, że ten język prowadzi ich do upadku i klęski. Jak długo to potrwa, zależy także od naszej postawy.
Krzysztof Myszkowski
DZIESIĄTA ROCZNICA ŚMIERCIWISŁAWY SZYMBORSKIEJ
WISŁAWA SZYMBORSKA
ABC
Nigdy już się nie dowiem,
co myślał o mnie A.
Czy B. do końca mi nie wybaczyła.
Dlaczego C. udawał, że wszystko w porządku.
Jaki był udział D. w milczeniu E.
Czego F. oczekiwał, jeśli oczekiwał.
Czemu G. udawała, choć dobrze wiedziała.
Co H. miał do ukrycia.
Co I. chciała dodać.
Czy fakt, że byłam obok,
miał jakiekolwiek znaczenie
dla J. dla K. i reszty alfabetu.
„Kwartalnik Artystyczny” 2004 nr 1 (41)
Myśli nawiedzające mnie na ruchliwych ulicach
Twarze.
Miliardy twarzy na powierzchni świata.
Podobno każda inna
od tych, co były i będą.
Ale Natura – bo kto ją tam wie –
może zmęczona bezustanną pracą
powtarza swoje dawniejsze pomysły
i nakłada nam twarze
kiedyś już noszone.
Może cię mija Archimedes w dżinsach,
caryca Katarzyna w ciuchu z wyprzedaży,
któryś faraon z teczką, w okularach.
Wdowa po bosym szewcu
z malutkiej jeszcze Warszawy,
mistrz z groty Altamiry
z wnuczkami do ZOO,
kudłaty Wandal w drodze do muzeum
pozachwycać się trochę.
Jacyś polegli dwieście wieków temu,
pięć wieków temu
i pół wieku temu.
Ktoś przewożony tędy złoconą karetą,
ktoś wagonem zagłady,
Montezuma, Konfucjusz, Nabuchodonozor,
ich piastunki, ich praczki i Semiramida,
rozmawiająca tylko po angielsku.
Miliardy twarzy na powierzchni świata.
Twarz twoja, moja, czyja –
nigdy się nie dowiesz.
Może Natura oszukiwać musi,
i żeby zdążyć, i żeby nastarczyć
zaczyna łowić to, co zatopione
w zwierciadle niepamięci.
„Kwartalnik Artystyczny” 2008 nr 3 (59)
Na lotnisku
Biegną ku sobie z otwartymi ramionami,
wołają roześmiani: Nareszcie! Nareszcie!
Oboje w ciężkich zimowych ubraniach,
w grubych czapkach,
szalikach,
rękawiczkach,
butach,
ale już tylko dla nas.
Bo dla siebie – nadzy.
„Kwartalnik Artystyczny” 2010 nr 4 (68)
Łańcuchy
Dzień upalny, psia buda i pies na łańcuchu.
Kilka kroków opodal miska pełna wody.
Ale łańcuch za krótki i pies nie dosięga.
Dodajmy do obrazka jeszcze jeden szczegół:
nasze o wiele dłuższe
i mniej widzialne łańcuchy,
dzięki którym możemy swobodnie przejść obok.
„Kwartalnik Artystyczny” 2010 nr 4 (68)
Pochwała siostry
Moja siostra nie pisze wierszy
i chyba już nie zacznie nagle pisać wierszy.
Ma to po matce, która nie pisała wierszy,
oraz po ojcu, który też nie pisał wierszy.
Pod dachem mojej siostry czuję się bezpieczna:
mąż siostry za nic w świecie nie pisałby wierszy.
I choć to brzmi jak utwór Adama Macedońskiego,
nikt z krewnych nie zajmuje się pisaniem wierszy.
W szufladach mojej siostry nie ma dawnych wierszy
ani w torebce napisanych świeżo.
A kiedy siostra zaprasza na obiad,
to wiem, że nie w zamiarze czytania mi wierszy.
Jej zupy są wyborne bez premedytacji,
a kawa nie rozlewa się na rękopisy.
W wielu rodzinach nikt nie pisze wierszy,
ale jak już – to rzadko jedna tylko osoba.
Czasem poezja spływa kaskadami pokoleń,
co stwarza groźne wiry w uczuciach wzajemnych.
Moja siostra uprawia niezłą prozę mówioną,
a całe jej pisarstwo to widokówki z urlopu,
z tekstem obiecującym to samo każdego roku:
że jak wróci,
to wszystko
wszystko
wszystko opowie.
(z tomu Wielka liczba)
Wyklejanki dla siostry
Kolaże Wisławy Szymborskiejz korespondencji z Nawoją Krostową (Szymborską) 1970–1991
Partnerem wkładki jest Fundacja Wisławy Szymborskiej, wyklejanki pochodzą z archiwum Fundacji znajdującego się w depozycie Biblioteki Jagiellońskiej w Krakowie. Przygotował Sebastian Kudas.
WISŁAWA SZYMBORSKA
„Nie lubię nie wiedzieć co się z Tobą dzieje”– listy do Nawoi
w wyborze, opracowaniu i z komentarzem Sebastiana Kudasa
15. 9. 70
Kochani! Grzybów za wiele nie ma, ale za to są żywe sarenki i mnóstwo malin.
Pogoda zrobiła się wspaniała na jutrzejsze imieniny Kornela.
Spędzimy je wśród niedźwiedzi, mam nadzieję.
Całuję was i Ciocię[1] b. serdecznie. Reflektuję na pół salami!
[dopisek Kornela Filipowicza]
Znaleźliśmy, jak dotąd, 5 podgrzybków, 3 opieńki, 1 rydza. Zrobiliśmy w celu ok. 30 km. piechotą po lasach i szuwarach.
Ukłony i pozdrowienia – Kornel
8. 9. 71
Kochani!
Jestem od wczoraj, zimno wściekle, gór nie widać, błoto i śnieg. Naturalnie zaraz potem robi się prawdziwa wrześniowa pogoda. A u was jak? Oczekuję na komunikat o grzybach. Z braku grzybów polecam suszenie liści, celem zrobienia pięknego obrazu do kuchni (na białej tekturze za szkłem). Kornel niestety czuje się nienajlepiej, coś go muli, błagam go żeby poszedł do lekarza, ale na niego nie ma sposobu. Na razie jest jeszcze w Krakowie i ma film na głowie[2]. Bardzo bym chciała, żeby do was przyjechał, bo to by znaczyło, że już odwalił robotę i że czuje się dobrze. W każdym razie ma wasz adres i telefon. Proszę napisać co słychać u was, jak się czujecie i czy wam wesoło? Całuję mocno – W.
Nawoja Krostowa, Adam Włodek, Wisława Szyborska i Ewa Lipska
Kraków, 16. 5. 73
Kochani!
Dopiero dziś dostałam karteczkę.
Czy już wszystko w porządku ze zdrowiem? Tu aura też okropna, działa na samopoczucie i serce, to też chyba lepiej, że ten wiosenny zamęt przebyliście pod opieką lekarską. Mama Kornela znów była kilka dni w szpitalu, już wróciła, ale dalej nie jest dobrze. Kornel nie ma kiedy nawet jechać na ryby. Tyle mamy rozrywki ile kina – wszystkie wieczory majowe mamy zajęte, bo idzie seria filmów przedwojennych z „Trędowatą” itp. Po za tym wszystko w porządku, dzwoniłam kiedyś do Cioci, nic się nie spaliło, powodzi w mieszkaniu też jak dotąd nie ma.
Całuję i proszę o karteczkę znowu! Staszka pozdrówcie serdecznie. Ireczku[3], dopisz się na kartce!
Czy nowe szkło jest?
Ichna[4]
Zakopane 5. 10. 75
Kochana!
Wczoraj najadłam się rydzami.
Wszystkie były zapewnie zdrowe i miały co najmniej 10 cm. średnicy.
Ja ich nie zbierałam, bo zresztą nie mam gumiaków do chodzenia po mokrym lesie. Niestety – mokrym już, lato skończyło się i nic innego mi nie pozostaje, jak próbować coś robić. Serki owcze prawdziwe były zeszłego roku po 50 zł., dziś są po 75. Po za tym są gnijące winogrona a papryki nie ma w ogóle. Na wystawach letnie sukienki i kostiumy kąpielowe. Buty oczywiście tylko na wysokich obcasach.
Całuję Cię mocno!
Pozdrów obie panie!
W.
Kraków 3. 6. 76
Kochana
Nawojeczko!
Dziękuje za liścik, co prawda niezbyt wesoły, z powodu twojej kondycji. Wszystkie zmęczenia i udręki dopiero teraz z ciebie wychodzą. Powinniśmy wszyscy mieszkać na wsi, hodować drzewa owocowe (też harówka ale inna), łowić ryby, pić dobrą wodę i oddychać prawdziwym powietrzem.
Wczoraj wieczór wróciłam z Warszawy – skąd nie pisałam bo ani chwili nie znalazłam. Dziś zadzwoniła Pani Hanka J. Żebym ci przekazała, że w mieszkaniu wszystko w porządku, nic się nie leje itp. Za to leje się z nieba – w Warszawie deszcz, w Krakowie też, u ciebie zdaje się nie lepiej. Napisz znowu! Kornel dostał karteczkę – ale jedna to mu mało. Całuję! W.
Kraków, 7. 6. 76
Kochana!
Twoje słoneczko elektryczne służyło mi dzielnie przez kilka dni. Od wczoraj mamy wreszcie ocieplenie i pogodę – jutro wybieram się z Wandą Kragen[5] w plener samochodem, a pojutrze z Kornelem na ryby. Czy oglądasz dreszczowce – jeden był w zeszły czwartek a drugi, też angielski nie fajny, w sobotę.
W tygodniu pojadę na cmentarz z kwiatkami.
Do twojego domku, jak twierdzi p. Hanka, nie ma po co chodzić, ale może chcesz żebym zajrzała?
Trzymaj się zdrowo, nabieraj sił, przyjedź z opowiadaniami, bo już mi tęskno. Całuję – W.
Zakopane 18. 9. 76
sobota
Kochana Nawojeczko!
Tutaj leje bez przerwy. W kawiarniach podają do kawy sacharynę.
W kioskach sprzedają po jednym pudełeczku zapałek i to nie wszędzie, nie każdemu. Pawełek[6] z Basią[7] jutro wyjeżdżają – biedaki, z powodu deszczu prawie nigdzie nie byli. Może ty będziesz mieć większe szczęście do pogody w Muszynie.
Zadzwonię do Ciebie może w piątek? Żeby się dowiedzieć czy jedziesz czy nie. Jeśli wyjedziesz wcześniej, to daj znać Kornelowi, żebym wiedziała.
A z Muszyny napisz słówko. Wczoraj właściwie nic sobie nie pogadałyśmy, przez tę głupią telewizję. Wanda Kr. Bardzo cię pozdrawia, już się cieszyła, że przyjedziesz.
Całuję mocno! W.
Kr. 5. 9. 78
Kochana Nawojeczko!
List zostawiony w knajpie doszedł, doszła również druga karteczka. Cieszę się, że masz ciepło w pokoju, ja sobie grzeję słoneczkiem od Ciebie, bez tego byłoby trudno wytrzymać. Kornel wyjechał nad San z Pawełkiem i Basią, na razie ruszyć się nie mogę, bo Kizia[8] wymaga jedzenia i czułości. Kocięta się już urodziły, trzy sztuki: jedno będzie dla ciebie, drugie dla Adama[9], trzecie zostanie przy mamie. Po powrocie Kornela zadzwonię (piątek albo sobota) i już chyba będziesz wiedzieć kiedy przyjadę zjeść ten kabanos. Lorenza[10] znam, mam nawet w półeczce.
Całuję, ściskam – Wisława
Kryminał angielski nareszcie się skończył, prawda?
Kornel Filipowicz, Nawoja Krostowa, Wisława Szymborska i Adam Włodek
Zakop. 10. 10. 78
Kochana Nawojeczko! Co jest? Od kilku dni czekam na kilka słów od Ciebie i nic i nic. W moim liście było pytanie kiedy wracasz, na które nie musisz już odpowiadać, bo wobec tak pięknej pogody nie ma sensu ustalanie terminów. Wyobrażam sobie ile już papryki zawekowałaś i grzybów zamarynowałaś. Tutaj papryka jest, z grzybami gorzej, trzeba by się gdzieś specjalnie wyprawiać, ale ja raczej wyprawiam się na krótkie spacery, bo wakacji miałam już dość tego roku.
Kornela ściągnę na kilka dni, potem będzie musiał wrócić, bo zapowiedział mu się przyjaciel z zagranicy, no a potem może tu znów przyjedzie, choć to nigdy nie wiadomo. Napisz coś, ale prędko, bo nie lubię nie wiedzieć co się z tobą dzieje.
PP. Włodków pozdrów (a propos, napisz karteczkę do Adama, bo Ewcia[11] dostała a on nie)
Całuję! W.
Kraków, 26. 05. 80
Kochana Nawojeczko! Nic się nie martw, przyjedziemy we wrześniu i też będzie dobrze. Gorzej, że ty nie wypoczniesz tyle ile powinnaś – a może jednak uda ci się jeszcze pozostać?
Za Nikifora dzięki – to wielka radość te karteczki. Zepsute zostały jednak tym połyskiem, bo jak wiadomo Nikifor nie pokrywał werniksem swoich obrazków, ale i tak wreszcie to jest coś ładnego.
U mnie tyle nowego, że przez Kraków przewinął się Mrożeczek[12], który zrobił się bardzo mądry, a miły jest jak dawniej.
Czy w Tarnowie widziałaś ten wielki stary kościół z renesansowymi nagrobkami[13]? No i gdzie jeszcze wędrujesz? Całuję, czekam na wiadomości.
Kizia się kłania!
W.
Kraków, 29. 9. 80
Kochana Nawojeczko! Muszę ci opowiedzieć o Kizi, która miała wielki występ publiczny.
Do Kornela przyszli goście, wśród których jedna pani z pekińczykiem. Ujrzawszy tego potworka Kizia natychmiast zrobiła czterometrowy skok w kierunku psa i zaczęła go walić łapami po zarośniętym pysku. Ogon jej się zrobił dwa razy grubszy niż ma i cała sierść zjeżyła się jej jak na niedźwiadku. Musiano Kizię odrywać od gościa, Kornel zamknął ją w kuchni, skąd rozlegały się przez cały czas wizyty groźne prychania i szamotanina. Okazuje się, że Kizia jest zwierzątkiem nieulękłym i wcale nie rozpieszczonym. Rozpieszczony był pies, który rzucił się do nóg swojej pani i na nic więcej nie było go stać. Kiedy już goście sobie poszli, Kizia zadowolona z siebie, usiadła Kornelowi na pisanym właśnie opowiadaniu i ani rusz nie dała się stamtąd spędzić. Całuję! W.
P.S. Serial trwa. Kornel ma teraz gości z Anglii, za kilka dni przyjeżdża Giza[14] z Jülich (tam gdzieśmy byli), mnie grozi znów wyjazd do Warszawy, nie licząc imienin Danuty, na które się w tym tygodniu wybieramy. I tak dalej.
Kraków, 14. 4. 81
Kochana Nawojeczko!
Nie piszesz jak się czujesz, wiec się trochę niepokoję. Jak tam nogi? Czy zaczynasz robić z nich użytek?
A tu tymczasem papieża nam postrzelili[15] i jeszcze nie wiadomo czy z tego wyjdzie. Kiedy dostaniesz tę karteczkę, będzie już pewnie wiadomo. Ja mam nadzieję, że się jakoś wyliże, poczem znowu będzie się nadstawiał na następne strzały... Kornel pojechał do Poznania, wróci pojutrze. A tutaj jakby się zaopatrzenie trochę poprawiło – pojawił się makaron bez kartek i jakieś konserwy rybne i smalec i słonina. Tylko papierosów W OGÓLE nie ma. Nie wiem co zrobię jak mi się skończą. Możesz sobie pogratulować, że masz to z głowy! Napisz prędko co słychać?
Całuję mocno! W.
Kraków, 27. 9. 81
Kochana Nawojeczko!
Jak chyba wiesz, że przeszliśmy na system sześcionumerowy w telefonach.
Mój telefon od dziś: 33-43-47. Twój: 22-60-15. Kornela: 33-34-81. Jaki będzie telefon „Astorii” do której jadę 2 paźdz. tego nie wiem, ale napiszę. Muszę mieć ze sobą kartki żywnościowe. Cudów nie ma. Ale za to Kizia dostała do lodówki omal 3 kg. Mrożonej kerguleny i to bez kolejki kupionej. Poza tym Kizia ma nowego narzeczonego, kocura u malarza Sterna[16]; zwie się on FREDZIO. Uważam, że pięknie. Napisz co słychać z grzybami? I czy odpoczywasz sobie po naszym męczącym towarzystwie? Pozdrów Włodków.
Zakop. 7. 10. 81
Kochana Nawojeczko! Jestem od pięciu dni już w Astorii, pogodę mam jak i ty przepiękną, choć dzisiaj się już wyraźnie psuje. Zaopatrzenie tu jeszcze gorsze niż w Krakowie. Palacze, którzy liczyli tu na kartkowe papierosy szaleją, bo nigdzie nic nie ma. W ogóle Zakopane od czasu kiedy zostało odkryte, po raz pierwszy jest trzeźwe i posępne. Jednak trochę pijaków na Krupówkach to jednak coś, co należało do krajobrazu.
Jedzenia w „Astorii” w dalszym ciągu niewiele, ale często bezmięsne. Kierowniczka nie może kupić mięsa na nasze kartki, i całymi dniami zajęta jest czyhaniem na dostawę. Na szczęście w lesie są jeszcze wiewiórki i kilka rydzów. Całuję cię – napisz jak ci się wiedzie
– W.
Kraków 7 czerwc. 85
Kochana Nawojeczko! Byliśmy o krok od decyzji, żeby jeszcze na parę dni wpaść do Ciebie, ale wkrótce pogoda się zmieniła i choć się już chyba znowu poprawia, to jednak przyjechała Gosia (córka słynnego Macieja)[17] no i trochę trzeba się nią zająć. Co u Ciebie – tym razem chyba nie narzekasz na suszę w Muszynie? U mnie akurat koci się topola, we wszystkich pokojach fruwają puchy, nawet wpadają do oczu. Chwała Bogu, że nie jestem na to uczulona.
Uczulona jestem tylko na przemyt. A propos przemyt. Ukazały się i tutaj kiełbasy baranie – znowu kupiłam kilogram. Nie przywoź nam już przypadkiem, bo przecież 24-go wyjeżdżamy. A ty kiedy wracasz? Zresztą chyba jeszcze do ciebie zadzwonię w sobotę – ale boję się, że nie będzie mnie dobrze słychać, bo coś ciągle mam w sznurze.
Całuję! Napisz! Kłaniaj się pp. Władkom[18]
Pa!
Kraków, 28. 4. 91
Kochana Nawojeczko!
Czy dostałaś już Mizię[19]? ja czekam na twój liścik, może jak zejdę, znajdę go w skrzynce. A teraz coś, co cię zmartwi: wycięto płaczącą brzozę sprzed domu*). Jakimś moim sąsiadom drzewa „zasłaniały świat” – a przecież świat to właśnie m. in. drzewa. Naturalnie akcja morderstwa przebiegła sprawnie, przyszła ekipa z odpowiednimi narzędziami. Jak się zrobiła dziura w dachu, to nie można się było doprosić, ale do niszczenia są zawsze gotowi...
Całuję! Pozdrów serdecznie Włodków!
W.
*) Działo się na moich oczach i Urszuli Kozioł, która tu była[20].
Prezentowany wybór jest fragmentem korespondencji Wisławy Szymborskiej z siostrą Nawoją, z lat 1970–1991. Wszystkie zachowane z tego okresu listy są w formie wyklejanek – kolaży, którymi od końca lat sześćdziesiątych Szymborska coraz chętniej zastępuje tradycyjną papeterię i kupowane w kioskach pocztówki.
Listy Wisławy Szymborskiej do Nawoi, stanowią (wraz z wydaną kilka lat temu korespondencją z Kornelem Filipowiczem) kapitalny i bezcenny zapis życia w PRL-u – ironiczny, wyczulony na absurdy, momentami gorzki ale niezmiennie optymistyczny. Paradoksalnie – najsmutniejszy i najbardziej poruszający list Szymborskiej pochodzi z 1991 roku i opisuje wycięcie pięknego drzewa, rosnącego przed oknem Poetki.
W niniejszej publikacji zachowałem oryginalną pisownię oraz interpunkcję.
Fotografie pochodzą z archiwum Fundacji Wisławy Szymborskiej.
Cała korespondencja Wisławy i Nawoi Szymborskich przechowywana jest w Dziale Rękopisów Biblioteki Jagiellońskiej jako depozyt Fundacji Wisławy Szymborskiej.
Sebastian Kudas
Archiwum Sebastiana Kudasa
Reprodukcje plakatów Wydawnictwa a5, zaprojektowanych przez Ryszarda Krynickiego, także na stronie 72 i 94.
GŁOSY I GLOSY
ANNA FRAJLICH
Dziesięć lat później
Mój pierwszy tekst wspomnieniowy, publikowany w pismach i w tomie esejów, zaczyna się od opisu mojej ostatniej rozmowy telefonicznej z Wisławą, było to 22 listopada 2011 roku. Rozmowę musiałyśmy przerwać, bo właśnie nadjechała po Nią karetka pogotowia. Wisława zmarła 1 lutego 2012 roku. Moja znajomość, a potem przyjaźń trwała w sumie szesnaście bezcennych lat. Lubię wracać do Jej wyklejanek i listów[1], wmyślać się w jej poezję i życie.
Listy te są bardzo drogim dla mnie dowodem naszej przyjaźni, jeżeli wolno mi tak nazwać to, co między nami zaistniało. Wspominałam to niejeden raz, a opublikowane w pierwszym numerze 2014 roku „Kwartalnika Artystycznego” listy i kolaże Wisławy, do mnie i do mojego męża, są tego dowodem.
Ostatnio nasunęła mi się myśl, że gdyby nie moja emigracja w 1969 roku, nie poznałabym Wisławy. Emigracja zmusza do większego wysiłku, szerszej perspektywy i stwarza warunki, aby przekroczyć konwencjonalne granice. Nie „zaczepiłabym” Wisławy, gdyby nie to, że nowojorski Manhattan Theater Club postanowił uczcić dorobek poetki, która już pod koniec 1995 roku była na krótkiej liście do Nagrody Nobla.
Teatr, w którym Katri Skala prowadziła specjalny poniedziałkowy program poświęcony pisarzom, zwrócił się do mnie o przygotowanie i przeprowadzenie tego wieczoru. Do czytania wierszy zaproszona została mieszkająca w Nowym Jorku znakomita polska aktorka Elżbieta Czyżewska. Uroczystości patronowała nowojorska Fundacja Kościuszkowska. Zaproponowałam Katri, aby do otwarcia spotkania zaprosić Josifa Brodskiego. Kiedyś czytając mój wiersz, powiedział: Szymborska by to inaczej napisała i nawet powiedział jak.
Musiałam dość energicznie zabrać się do zbierania materiałów, zwłaszcza że jednocześnie byłam zajęta przygotowywaniem międzynarodowej konferencji na temat twórczości Józefa Wittlina na Uniwersytecie Columbia i miałam wyjątkowo przeładowany semestr – cztery kursy. Z pomocą przyszli mi zaprzyjaźnieni poloniści i tłumacze. Na moją prośbę o tekst, którym Wisława Szymborska chciałaby się podzielić z amerykańską publicznością, dostałam jej przemówienie wygłoszone na Uniwersytecie Poznańskim. Był to okres szybkiego przekazywania maszynopisów jedynie poprzez fax i zdarzyło mi się kilka razy wyciągać z drukarki nieczytelne stronice dokumentów. Jeden taki nieczytelny egzemplarz mam wciąż w swoim archiwum. Tylko na ostatniej stronie daje się cośkolwiek odczytać, a pod drukiem ręcznie dopisana notatka:
„Pani Anno! Serdecznie Panią pozdrawiam. Nie wiem, czy na cokolwiek ten tekst się pani przyda. Przepraszam za poprawki w maszynopisie. Nie mogłam znaleźć tego przemówienia w »Aneksie«. Pomyślnego Nowego Roku dla Was. Obojga i Pani Poezji”. Wysłane z Wydawnictwa Literackiego 20 grudnia 1995 roku.
Jak się potem okazało, przemówienie było opublikowane nie w „Aneksie”, tylko w „Arkuszu”[2], którego kopię pomogła mi zdobyć prof. Regina Grol.
Natomiast współpraca z Elżbietą Czyżewską, która w agresywny sposób starała się zablokować wszystkie przekłady poza przekładami Barańczaka i Cavanagh[3] wprowadzała kliniczną atmosferę w cały proces. W Stanach poza utworami w antologiach istniało już wydanie przekładu Magnusa J. Kryńskiego i Roberta A. Maguire’a pod tytułem Sounds, Feelings, Thoughts[4], ilustrowane kolażami poetki. Natomiast w Londynie i Bostonie w 1990 roku ukazał się tomik przekładów Adama Czerniawskiego pt. People on a bridge.
Wybór wierszy oparłam w dużej mierze na przekładach Stanisława Barańczaka i Clare Cavanagh, ale za swój obowiązek uważałam zaprezentowanie także przekładów Kryńskiego i Maguire’a wydanych przez Princeton University Press w 1981 roku. Czyżewska usiłowała zmusić mnie do pominięcia tych tłumaczeń i chwilami obawiałam się ataku serca.
Zawiadomiłam Katri Skala, że jestem pod terrorem. I ona powiedziała Elżbiecie, że jeżeli program jej nie odpowiada, może się wycofać. Oczywiście nie zrobiła tego, wystąpienie w tym prestiżowym teatrze było znaczące, a przy tym, jak sprawdziłam, dawali niezłe honoraria.
Spotkanie zaplanowano na 8 stycznia 1996 roku, ale ze względu na niebezpieczną zamieć śnieżną, przesunięto je na 12 lutego. W międzyczasie, 28 stycznia zmarł Josif Brodski, który już od dłuższego czasu był w bardzo słabej kondycji. Musiałyśmy z Katri znaleźć zastępstwo, w tej chwili już nawet nie pamiętam, kto to był.
Spotkanie zostało bardzo dobrze przyjęte przez publiczność. Zaczęło się od czytania wierszy, początek pierwszego jeszcze przy zgaszonym świetle. Po kilku wierszach ja zaczynałam swój tekst interpretacyjny i tak na zmianę poezja, interpretacja i sylwetka Wisławy zostały przedstawione publiczności.
Pierwszą relację wysłałam następnego dnia:
„Wielce Szanowna i Wspaniała Pani Wisławo,
Spieszę donieść, że wczoraj odbył się wieczór Pani poezji i jeżeli wierzyć temu, co ludzie mówili, to był on udany. Było to w bardzo prestiżowym teatrze, Manhattan Theatre Club, który ma długą tradycję poniedziałków literackich.
Elżbieta Czyżewska pięknie recytowała Pani wiersze w przekładach Barańczaka/Cavanagh i parę (pod moim przymusem) Kryńskiego i Maguire’a. Ja robiłam tak zwane słowo wiążące, prawie – jak Pani tego nie lubi, jakkolwiek powiedziałam dokładnie, co Pani myśli o takich wiązankach. Ale nie było żadnych innych dodatków. Atmosfera wieczoru była bardzo przyjemna. Czuło się, że ludzie chłoną Pani poezję.
Bardzo dziękuję za przesłanie mi Pani maszynopisu, pochwaliłam się tym publicznie, a przy tym wszyscy byli zadowoleni, bo czuli, jakby Pani to przesłała do tej publiczności.
Ja sama stojąc obok Elżbiety i słuchając wierszy, które tak dobrze znam, byłam bardzo wzruszona. Moja siostra uwielbia Pani wiersz o siostrze, i naturalnie wszystkie inne też.
Proszę przyjąć najgłębsze wyrazy i najlepsze życzenia,
Anna Frajlich”.
Po paru tygodniach znów napisałam do Szymborskiej:
„31 marca 1996 r.
Szanowna i Droga Pani Wisławo,
Pozwalam sobie przesłać przekład swojego tekstu o Pani poezji wygłoszonego na wieczorze w Manhattan Theatre Club. Redakcji nowojorskiego »Przeglądu Polskiego« tekst się spodobał i zamówili u mnie tłumaczenie.
Pisałam to nie tylko po angielsku, ale i pod angielski, toteż musiałam nad przekładem przysiąść fałdów. Szczególnie, że tłumaczyłam w momencie, kiedy uczę cztery razy w tygodniu i jestem w trakcie organizowania konferencji dla uczczenia rocznic Józefa Wittlina (1896–1976), którą to konferencję przygotowuję praktycznie sama.
Mam też nadzieję, że tekst zasłuży na Pani przychylność. Może Pani mieć mi za złe, że wykorzystałam tutaj fakt naszego przypadkowego spotkania. Jestem zawsze daleka od wykorzystywania takich faktów, ale tutaj zrobiłam to, aby niejako przybliżyć Pani sylwetkę słuchaczom w teatrze, chciałam, aby niejako odczuli Pani obecność bardziej bezpośrednio.
Naturalnie w pierwszym zdaniu Redakcja popełniła pomyłkę, o czym napisałam króciutki felietonik. Cała impreza udała się bardzo dobrze. Zdaję sobie sprawę, że są więksi specjaliści od Pani poezji i z pewnością zrobiliby to lepiej. Ale ponieważ na mnie wypadło, starałam się zrobić to jak najlepiej w moim pojęciu i w ramach, jakie miałam (format, czas). Bardzo cieszę się, że taka okazja złożenia hołdu Pani poezji została mi dana.
Mam nadzieję, że fakty te usprawiedliwią w Pani oczach ewentualne niedociągnięcia i braki.
Z wielką rewerencją i najlepszymi życzeniami Wesołych Świąt.
Mąż mój kłania się.
Najserdeczniej”.
Po miesiącu otrzymałam odpowiedź:
„Kraków 30.4.96.
Droga Miła Pani Anno!
Dzięki [za] przysłaną mi »dokumentację« – a zwłaszcza za Jej odczyt, który mnie ogromnie wzruszył... Zamiast pisać własne wiersze, zajmuje się Pani cudzymi. Ale jednocześnie udowodniła Pani, że nie są one dla Niej »cudze« – i z tego powodu czuję się bardzo uszczęśliwiona. I obdarowana najhojniej, jak można.
Jednocześnie pytanie: kiedy »Polityka« wyróżniła Radość pisania? – nic o tym nie wiem i dowiedziałam się dopiero od Pani.
I jeszcze małe sprostowanie – ale nie do druku, tylko dla Pani.
Nigdy nie ubiegałam się o członkostwo w Akademii Umiejętności, nikt mnie do tego ubiegania się nie namawiał (i raczej by mnie nie namówił) – może zrobiły to jakieś stowarzyszenia poza moją wiedzą?... O całej sprawie dowiedziałam się już po wszystkim.
Nie mam żalu do ludzi, którym się nie spodobałam. Co się kiedyś napisało, to się napisało i trudno.
Niezależnie od tego, jak tam dalej ze mną było i jakich wyborów trochę później dokonałam.
Pani Aniu, ściskam Panią mocno! Czy planujecie przyjazd do Polski – jeśli tak, proszę mnie zawiadomić. Bo następne spotkanie nie powinno być przypadkowe, prawda?
Serdeczności dla obojga!
Wisława
Mój telefon 36-43-47”.
Tytuł mojego tekstu, który ukazał się w nowojorskim „Przeglądzie Polskim” brzmiał Najpiękniejszy polski wiersz... Poeta poetów i... czytelników: Wisława Szymborska[5]. Poetka nie wiedziała, że jeden z jej wierszy został tak nazwany w „Polityce”. Ja natomiast opierając się na błędnych doniesieniach, napisałam, że „poetkę skłoniono do ubiegania się o przyjęcie do Akademii Umiejętności, a potem publicznie odmówiono”. Był to wyraźny atak na Szymborską. Kiedy się o tym dowiedziałam zaopatrzyłam to komentarzem: „Wielkoduszność Wielkopolski (doktorat honorowy) znalazła swe odbicie w małoduszności Małopolski”.
Miałam dużo szczęścia, że zdecydowałam zaplanować międzynarodową konferencję Wittlinowską na koniec września. Konferencja była autentycznym sukcesem ze względu na uczestnictwo specjalistów, obecność nowojorskiej elity emigracyjnej i uniwersyteckiej. Tydzień później, 3 października została ogłoszona w prasie wiadomość o przyznaniu Wisławie Szymborskiej Nagrody Nobla. Po takiej wiadomości, zainteresowanie konferencją byłoby znacznie mniejsze. 4 października „New York Times” opublikował obszerny artykuł[6] o poetce pióra Jane Perlez. Nowojorski „Nowy Dziennik” poświęcił tego dnia sześć pełnych stron artykułom, przedrukom wierszy i wywiadów. Dopiero teraz, dwadzieścia sześć lat później, przeglądając ten numer zauważyłam notatkę na mój temat. Redaktor naczelny, Bolesław Wierzbiański pisał: „Kilka tygodni temu dodatek literacki »Nowego Dziennika« »Przegląd Polski« ogłosił artykuł wstępny pióra Anny Frajlich pod tytułem Najpiękniejszy polski wiersz”[7].
Program zaprezentowany w Manhattan Theatre Club doczekał się kolejnych realizacji, jedna z nich odbyła się w listopadzie w Bergen Community College w New Jersey. Ponieważ Elżbieta nie bardzo wiedziała, jak tam dotrzeć, musiałam opracować plan wyprawy. Zachowała mi się notatka z 18 listopada:
„Droga Elżbieto,
oto informacje na temat autobusu, które zdobyłam:
autobus # 163 do Paramus odjeżdża z Port Authority, gate # 224 o 11:20 i przyjeżdża do Paramus o 12:09.
Mam nadzieję, że podali mi dobre informacje. Cena biletu $3.95.
Proponuję, abyśmy się spotkały jakieś 10 minut wcześniej przy autobusie.
Na wszelki wypadek jeszcze raz podaję Ci adres: Bergen Community College,
400 Paramus Road, Paramus New Jersey.
Dr. Robert Wiater urzęduje w gabinecie A325
Spotkanie odbędzie się w sali L145, w godz. 1:15-2:30
Przynieś wypełnioną ankietę, którą Ci przesłałam. Nie zapomnij proszę mojego tomiku Szymborskiej, tego PIW-owskiego w żółtej okładce.
Jutro w ciągu dnia będę w domu. W środę pracuję od rana do wieczora.
Do zobaczenia.
Ania”.
Wkrótce potem, 6 grudnia, Polski Klub studencki w Hunter College zorganizował wieczór zakończony przyjęciem dla publiczności. 25 kwietnia 1997 roku zostałam, już indywidualnie, zaproszona przez oddział Fundacji Kościuszkowskiej w Rice University, do Houston w Teksasie z wykładem Poetry of Wisława Szymborska: Clarity, grace and humor.
Konsulat Polski w Nowym Jorku zaplanował wspólne spotkanie z Amerykańskim PEN-Clubem. Dowiedziałam się jednak, że spotkania nie będzie. Dlaczego? Otóż Elżbieta Czyżewska poszła do PEN-Clubu i powiedziała, że „Anna Frajlich nie może mówić o Szymborskiej”. W Konsulacie pojawił się projekt urządzenia jakiegoś spotkania dla dzieci i proponowano mi, abym wystąpiła w roli nauczycielki, naturalnie odmówiłam.
Powyższe spotkania stały się początkiem moich prezentacji paru tematów poezji Szymborskiej na amerykańskich uniwersytetach w Stanach, w Seattle, na Columbii w Nowym Jorku, na konferencji w Filadelfii, a także w Szwecji, we Francji i pewnie jeszcze gdzieś. Niektóre z nich publikowane były w czasopismach lub wydaniach książkowych po polsku i po angielsku, i znalazły swoje miejsce w zbiorze moich esejów, redagowanych przez Ronalda Meyera, sponsorowanych przez Instytut Harrimana na Uniwersytecie Columbia: The Ghost of Shakespeare. Collected Essays, a wydanych w 2020 przez Academic Studies Press w Bostonie.
Dopiero wiosną 1999 roku doszło do naszego spotkania z Wisławą. Nie pamiętam, co sprowadziło nas wówczas do Krakowa, ale wieczór spędzony przy stole, przy którym siedziała Dorota Terakowska, jej mąż Maciej Szumowski, Stanisław Balbus i Leszek Szaruga pozostał niezapomniany. Zaprzyjaźniłam się wówczas z Dorotą Terakowską i spotkałam osobiście Leszka Szarugę, z którym przedtem miałam tylko kontakt korespondencyjny. Wisława zaproponowała mi przejście na „ty”, odkładając spełnienie tego rytuału z moim mężem do następnego spotkania. Co z zapałem zostało dokonane przy pomocy przywiezionego przez nas koniaku.
We wspomnieniowym tekście pod tytułem Widzieliśmy ją po raz ostatni ogłoszonym już wcześniej – w marcu 2012 roku w nowojorskim „Przeglądzie Polskim”[8] wspominam dalsze ważniejsze punkty naszej przyjaźni:
„Już wcześniej zaczęłam otrzymywać Jej wspaniałe, błyskotliwe kolaże w okresie świątecznym. Od tego czasu Wisława zawsze znajdowała dla nas czas, kiedy przyjeżdżaliśmy do Krakowa. Bywała na moich spotkaniach autorskich, co wywoływało zdumienie, bo podobno rzadko na takie imprezy przychodziła. Teraz przeważnie spotykaliśmy się u Niej, ale na obiad szło się do restauracji. Nigdy nie pozwoliła się zaprosić, natomiast sama zapraszała nas i kilka osób na kolację”.
Starałam się namówić Wisławę na przyjazd do Stanów, kilka instytucji było tym zainteresowanych. W odpowiedzi dostałam miłą odmowę: „Aniu, gdzie mi tam do takich podróży... W Stanach byłabym jak kaleka, niemowa, bo przecież nie znam języka. Żyłabym w ustawicznym stresie już przed podróżą, podczas i po. Więc, mimo że Wy tam jesteście i jeszcze kilka dobrych dusz, nie przyjadę (03.02.05)”.
Dwa lata później: „Jeszcze Ci nie zdążyłam nawet podziękować za francuski tomik – czy jesteś zadowolona z tłumaczenia? Tymczasem przysyłasz mi nową niespodziankę – prace swoich uczniów o moim Dziadku... Mój Boże, czy Dziadunio kiedykolwiek myślał, że będą go czytali amerykańscy studenci? W dodatku bystrzy czytelnicy? Życie doprawdy jest dziwne, ale Ty o tym dobrze wiesz (4.4.07)”.
Nawet z tych urywków wyłania się Wisława Szymborska taka, jaką była – bezpośrednia, naturalna, nadzwyczaj dowcipna, życzliwa i serdeczna, o zdecydowanie silnym charakterze. W jednym z miniaturowych listów pisanych przeważnie na odwrocie słynnych kolaży nadmieniła: „Czasem sobie myślę, że absurd jest najistotniejszym składnikiem rzeczywistości (24.10.03)”. To przekonanie wyczytać można w niejednym jej wierszu[9].
Także fakt, że nasze ostatnie spotkanie pod wieloma względami przypominało pierwsze, też potwierdza tę Jej maksymę. Pomiędzy pierwszym a ostatnim razem wszystkie nasze spotkania odbywały się w restauracjach. Tym razem, w maju 2011 roku kolacja odbyła się w mieszkaniu Wisławy, przy stole prócz nas siedziały trzy zaprzyjaźnione z poetką pary – Fiutowie, Kryniccy i Ligęzowie. Na każdą z tych dwóch kolacji zaproszony był autor książki o Wisławie, pierwszym razem Stanisław Balbus, drugim – Wojciech Ligęza.
Swoją Notę do opublikowanych w „Kwartalniku Artystycznym” listów zakończyłam następującym komentarzem: „O poezji Wisławy Szymborskiej, mniej lub bardziej uczenie, pisałam kilkakrotnie. Ta praca była dla mnie lekcją. Myślę, że lekcją była nasza znajomość – lekcją bezpośredniości, otwartości, ogromnej życzliwości, o czym świadczą jej listy. I lekcją innych wartości, które pozostają nienazwane, jak każdy bezcenny dar”[10].
„Nic dwa razy się nie zdarza i nie zdarzy” czytamy w wierszu Wisławy Szymborskiej, toteż trudno mi było uwierzyć, kiedy latem 2019 roku skontaktowała się ze mną założycielka mimicznego zespołu teatralnego[11] z Toronto, Coleen Shirin MacPherson, który to zespół przyjechał do Nowego Jorku z trójjęzycznym i dwuczęściowym programem bazowanym na poezji Wisławy Szymborskiej. Coleen MacPherson zaprosiła mnie do udziału w dwóch prezentacjach poezji Wisławy Szymborskiej przed nowojorską publicznością. Publicznością, która trafiła do niewielkiej księgarni Vincenta Onorati i wypełniła nowojorską salę teatralną La Mama. Realizacja teatralna oparta na pantomimie, ruchu, ekspresji ciała i muzyce wywarła na mnie niezapomniane wrażenie. Tak więc coś jednak „zdarzyło się dwa razy”. Wówczas, we wrześniu 2019 roku znów miałam zaszczyt i radość podzielić się z publicznością swoją miłością i podziwem.
JACEK GUTOROW
Reszta
W wierszu Reszta (zamieszczonym w tomie Sól) czytamy:
Ofelia odśpiewała szalone piosenki
i wybiegła ze sceny zaniepokojona,
czy suknia nie pomięła się, czy na ramiona
spływały włosy tak, jak trzeba.
Szymborska stawia pytania. Kłamstwo poezji? I to nie tylko tej zapisanej, książkowej; także poezji życia codziennego, zbyt zwyczajnego i dlatego dopraszającego się o jakiś mocniejszy akcent bądź dodatkowy szlif. Ale kłamstwo? Tak, bo poezja – jakakolwiek – jest koniec końców retoryką, zaproszeniem do gry, mniej lub bardziej dramatycznym upozorowaniem rzeczywistości. Sama rzeczywistość pozostaje „poza”: poza sceną, poza kadrem, poza słowami i metaforami, poza naszym (dość ograniczonym) pojęciem. Stale się nam wymyka i nie znajdujemy dla niej wyrazu. A przecież to ona jest na początku i na końcu, przed wejściem na scenę i po opadnięciu kurtyny; także, może nade wszystko, pośrodku, choćby wtedy, gdy oszołomiona dziewczyna zbiega za kulisy, zdejmuje kostium, siada zmęczona na krześle, zmywa makijaż. To oczywiście nie koniec. Sztuka toczy się dalej. Ofelia popełnia samobójstwo, dziewczyna wraca rowerem do domu.
O pięknych czarach i magicznym teatrze sztuki poetyckiej Szymborska wiedziała prawie wszystko. Umiała zaklinać rytmem, czasem dyskretnym przełamaniem rytmu, obrazami wypuszczanymi z ręki jak dmuchawce, zdaniami, którym „nagle dodano urody” („Spojrzał, dodał mi urody, / a ja wzięłam ją jak swoją” – wspaniały dystych z wiersza Przy winie). Poezja życia? Potrafiła ją dostrzec i wyrazić jak nikt inny. Miała wszakże świadomość tego, że to tylko poezja. Sama rzeczywistość jest zazwyczaj z tyłu, za kulisami, zwyczajna i bezbarwna, pozbawiona własnego osobnego sensu, niczym się niewyróżniająca. Nazbyt jesteśmy zajęci życiowym pierwszym planem, aby ją dostrzec. Z egzystencjalnej drzemki wytrącają nas czasami dziwne spotkania i zbiegi okoliczności (o nich również Szymborska potrafiła pisać jak nikt inny), czujemy jednak, że prawdziwe życie toczy się gdzie indziej. Gdzie? Poetka daje nam niedwuznacznie do zrozumienia, że jest ono bardzo blisko, tutaj i teraz. Trzeba tylko otworzyć oczy. Szeroko, jak najszerzej.
Czytelnicy Szymborskiej – o, ci mają dobrze.
BOGUSŁAW KIERC
Wybryk na skalę paru zaledwie galaktyk
Nie pamiętam, czy pisałem kiedyś (bo chyba mówiłem) o pierwszych spotkaniach z Wisławą Szymborską. Pewnie najpierw to była, prowadzona w „Życiu Literackim” (nie wiem, kto jeszcze pamięta ten tygodnik) „Poczta Literacka”. Chciałem był zadebiutować w tym piśmie, nie wiedziałem, kto tę pocztę redaguje, a przeczytałem już Sól i gdzieś tam podczytywałem wcześniejsze Wołanie do Yeti.
Odpowiedź w „Poczcie Literackiej” była pokrzepiająca, dawała jakąś nadzieję na nieokreśloną przyszłość, choć i tak miałem o sobie (poetyckim niedorostku) lepsze mniemanie. Ale wreszcie, kiedy już znalazłem się w Krakowie, na studiach aktorskich, namówiony przez Juliana Przybosia, postanowiłem spotkać się z Wisławą Szymborską, przesławszy jej wcześniej moje ówczesne wiersze. W rękopisach. Ich kaligrafia była niemal tożsama z charakterem pisma Juliana Przybosia. Wprawiałem się pilnie w ten dukt. Udało mi się niemal doskonale. Sam – na pierwszy rzut oka – nie potrafiłem rozpoznać różnicy na zaadresowanej kopercie, kiedy, powróciwszy z wakacji, wyjmowałem moje listy – spóźnione.
Zatem Szymborska pytała, skąd mam te wiersze Juliana Przybosia (napisane moją ręką).
Na jej biurku, wtedy, kiedy przyszedłem do redakcji, leżał akurat list Juliana Przybosia z przysłanym wierszem Nagle inna. Nie podglądałem, spojrzałem i rozpoznałem charakter pisma i szybko uchwyciłem to, co było napisane. Najpierw „Pani Wisławko”. Było mi to miłe, bo skojarzyło mi się z początkiem jego pierwszego listu do mnie: „Panie Bogusławku!”.
Jeśli mnie pamięć nie myli, wiersz był napisany czerwonym długopisem. (Poprawki Poety na wycinku z pierwodrukiem Nagle innej – z 17 listopada 1963 – też są poczynione czerwonym i niebieskim długopisem).
Zdrobnienie „Pani Wisławko” ukazało mi jakiś czuły stosunek do niej. Urszula Kozioł mówiła (mówi) Wisełka. Danuta Michałowska: Wichna.
Z ową Wichną i Danutą spotkaliśmy się w Gdańsku, przy wspólnej okazji. Było nią uhonorowanie Poetki Nagrodą imienia Mikołaja Sępa Szarzyńskiego, a Danuty Michałowskiej i mnie – medalem Anny Kamieńskiej za wybitne osiągnięcia artystyczne, przyznawanymi przez środowisko Dominikanów.
Zanim nastąpiła uroczystość przyznania nagród w kościele pod wezwaniem Świętego Mikołaja, czekaliśmy w zakrystii, i Wisława, Wichna, Wisełka chciała jeszcze zapalić papierosa. Podałem jej ogień. (Tak się przecież mówi, albo jeszcze do niedawna mówiło).
I nie wiedziałem, co zrobić ze zgaszoną zapałką, bo w pobliżu nie było popielniczki, ani czegoś podobnego. Schowałem więc zapałkę do kieszeni. I tak została. I tak zostało.
Kiedykolwiek miałem na sobie tę marynarkę i sięgałem ręką do prawej kieszeni, w której jest jeszcze wewnętrzna kieszonka – ta właśnie z kawałkiem zapałki – doznawałem dziwnego przeniesienia w ten moment i miejsce w Gdańsku, ale także w „iskrę i chwilkę” poezji Wisławy Szymborskiej.
Tam, w Gdańsku, byliśmy w „iskrze i chwilce” poezji Wisławy Szymborskiej, kiedy, czytając jej wiersze z Danutą Michałowską, wracaliśmy do czasu, kiedy obie koleżanki szkolne bawiły się w teatr, „robiły” teatr, taki jaki potem „przyznał się do siebie” w poezji Wisławy i w monodramach Danuty.
Dobrze. O iskrze i chwili mówił Mickiewicz, ale w tej samej iskrze i w tej samej chwili odnawiał się jedyny, natychmiast rozpoznawalny, przenikający wiersze Wisławy Szymborskiej, błysk. Wysokiego Poczucia Humoru.
Iskrę i chwilkę można sobie kojarzyć z tą zapałką. Zapałka to wytrzyma. Ale reszta? Może być przypadkowa, choć przypadkowa nie jest.
Przypadek jest spowity w pelerynę.
Giną w niej i odnajdują się rzeczy.
Już dawno opuściła mnie pewność (jeśli w ogóle ją miałem), „że to, co ważne / ważniejsze jest od nieważnego”. Czuję, że na tym braku pewności opiera się poezja Wisławy Szymborskiej: „to, co wiem na pewno, mogę policzyć na palcach jednej ręki”. Powtarzam jej słowa i nie czuję, że wymawiam nie moje myśli. I to jest jeden z wielu cudów jej poezji. Doskonale wtopionej we wszystko, co (w powszechnym mniemaniu) niby nie jest poezją, a co – w uprzytomnieniu przez tę Prestidigitatorkę myśli i słów – okazuje się byciem w poezji.
tylko co to takiego poezja.
Niejedna chwiejna odpowiedź
na to pytanie już padła.
A ja nie wiem i nie wiem i trzymam się tego
jak zbawiennej poręczy.
Taka szczerość może się wydać najzupełniej naiwną i bezpośrednią. Bez ironii, bez sztuczek syntaktycznych, bez słów „dziwiących się sobie”. A przecież ten fragment wiersza Niektórzy lubią poezję jest dowodem arcymistrzostwa Szymborskiej.
Niedawno jeszcze popularne były książeczki złożone z kart zadrukowanych pozornie abstrakcyjnymi wzorami ni to mauretańskich arabesek, ni to floresów czy innych barwnych poplątań. Po pilniejszym wpatrzeniu się w taki obrazek, można było ujrzeć „trójwymiarowo”: nagie ciało, węża i jabłko, a nawet fragment raju... Pouczająca rozrywka, bo uświadamia ułudę tej lub tamtej strony. Albo my się łudzimy, albo – łudzi nas.
Jakże prymitywne są te obrazki, zestawione z iluzją takich, jak ten z Ludzi na moście:
Nic szczególnego na pierwszy rzut oka.
Widać wodę.
Widać jeden z jej brzegów.
[...]
Widać nad wodą most i widać ludzi na moście.
[...]
To nie jest wcale obrazek niewinny.
Zatrzymano tu czas.
Spostrzegawczość poetycka Wisławy Szymborskiej podobna jest zarówno do wysokiej sztuki Hiroshige Utagawy, jak i do płaskiego (w swoiście wielowymiarowych trompejach) systemu drukowania kart łudzących oczy. Tyle, że Szymborska nie łudzi. Przedstawia rzeczywistość, która najrzeczywiściej objawia jeszcze rzeczywistszą rzeczywistość.
A najrzeczywistszą rzeczywistością jest istnienie rzeczy takimi, jakimi są rzeczywiście.
Nawet – coś takiego, co nie wiadomo, co to takiego...
Niejedna chwiejna odpowiedź
na to pytanie już padła.
Tak się mówi. Że padła odpowiedź. I można powiedzieć, że odpowiedź była chwiejna.
Czyli niepewna. Ale wystarczy zobaczyć, jak ta chwiejna odpowiedź – najdosłowniej – pada.
Zachwiała się i padła. Padła na to pytanie. Padła jak pada coś na coś, albo ktoś na coś. Jak pada człowiek, albo jak pada cień.
Ach, po dziesięciu latach od śmierci Cudotwórczyni, można to wyolbrzymiać i przyjemnie miniaturyzować. (A kiedy już napisałem „Ach”, usłyszało mi się jej „ach”, kiedy musiałem opuścić miłe spotkanie, żeby zdążyć do teatru zagrać Montekiego. „Ach, Montekiego!” wykrzyknęła i tak rozstaliśmy się. Choć ileś tam lat wcześniej mógłbym się śpieszyć do Montekiego młodszego, do Romea).
Tak się wywołała znowu teatralność. Przecież prowokowanie odpowiedzi na pytanie, co to takiego poezja, można zobaczyć (nie tracąc poczucia humoru) jako mocowanie się ze światem. Jak walkę Jakuba z Aniołem. Walkę o prawdziwe imię. O bycie tym jedynym, kim jestem.
Albo o taką jej wersję, jak walka ludzkiego ciała i ducha. Ciała, które nie wie, po co „jest i jest / i nie ma gdzie się podziać”. Ducha, który...
Według Szymborskiej ten dramat „nie rozgrywa się nigdy w ponadczasowej pustce, ale na scenie jako tako umeblowanej, i że nie bez znaczenia są rekwizyty”.
W tym sensie jej poezja jest osobliwie teatralna. Wszystko, co dzieje się na scenie, choćby było ordynarnym cytatem rzeczywistości pozascenicznej, staje się symbolem, metaforą, idiomem. A zarazem to, co wcześniej zostało zidiomatyzowane, zmetaforyzowane, usymbolizowane, wyabstrahowane – odzyskuje swoją doraźną jedyność, poszczególną wyjątkowość i oczywistość. Jak w patrzeniu na obrazek łudzący trójwymiarowością. Scena też tak łudzi. Ale łudząc, uprzytamnia istnienie przestrzeni „nieobliczalnej” i czasu, który „potknął się i upadł”.
Na scenie jest zawsze teraz i kiedyś. Zawsze. Teraz mówi się o jakimś kiedyś.
A jeśli nawet mówi się teraz o teraz, to ustanawia się to według reguł z kiedyś. Choćby to była improwizacja. Nawet ta, nazwana wielką. Ta z iskrą i chwilką.
Nie wiem, czy komuś przyszło do głowy porównać poezję Szymborskiej z poezją Mickiewicza. Przypuszczam, że rozśmieszyłaby ją ta supozycja i z politowaniem rozgrzeszyłaby zapaleńca podsuwającego taki pomysł.
No to proszę przeczytać Ballady i romanse tak, jakby je napisała Wisława Szymborska, a potem proszę wrócić do jej wierszy i sprawdzić, jak się czyta niesamowicie metafizyczny humor Szymborskiej. Uśmiech mądrości wobec zachwytu i rozpaczy. Dystans, właściwy jej poezji, pokrewny jest Mickiewiczowskiemu śmiechowi w Balladach..., oddalającemu żartobliwie od tego, o czym mówi, a zarazem otwierającemu światło dla przenikliwego współczucia.
Przestrzeń i czas, koniec i początek wynikają, rzec by można, z przedłużenia i rozpalenia uwagi, jaką obdarzamy chwilę i iskrę.
Chwila i iskra, gdy się przedłuża, rozpala;
Stwarza i zwala.
Ten epizod zyskuje wymiar kosmiczny, choć
Może to tylko psota bez znaczenia,
wybryk na skalę paru zaledwie galaktyk
Żyjemy wśród galaktyk, mimo że sytuujemy sobie niebo nad nami, choć ono „jest wszechobecne / nawet w ciemnościach pod skórą”.
Bycie wobec nieba, dane nam w codziennym doświadczeniu – byle spojrzeć w gwiazdy – podpowiada jakieś TAM, niezależnie od naszego TU. A raczej każe odczuć, że nasze TU zależne jest od tego obszerniejszego TAM, w którym – tak, tak: w którym – a nie: pod którym się błąkamy.
Skazani na jawę, na koniec, początek i jakiś ciąg dalszy. Na jakąś przeszłość i przyszłość. Na jakieś ziarnko grochu, albo kawałek zapałki w kieszeni.
KRYSTYNA LENKOWSKA
Konieczna niekonieczność poezji Wisławy Szymborskiej
Czy możemy sobie wyobrazić nasz świat bez chmur? Pytała retorycznie Wisława Szymborska? Czy ja mogę sobie wyobrazić moje życie poetyckie bez poezji Wisławy Szymborskiej? Bez jej wierszy o chmurach, czarnych dziurach, kamieniach i kamyku w bucie?
Moje pierwsze licealne zauroczenia polską poezją, niemające nic wspólnego z lekturą szkolną, to poetki Małgorzata Hillar, Urszula Kozioł i właśnie, a może przede wszystkim, Wisława Szymborska. Z pamięci recytowałam koleżankom jej Rozmowę z kamieniem. Były to wczesne lata siedemdziesiąte.
Pukam do drzwi kamienia.
– To ja, wpuść mnie.
Chcę wejść do twego wnętrza,
rozejrzeć się dokoła,
nabrać ciebie jak tchu.
[...]
– Jestem z kamienia – mówi kamień –
i z konieczności muszę zachować powagę.
Odejdź stąd.
Nie mam mięśni śmiechu.
[...]
Pukam do drzwi kamienia.
– To ja, wpuść mnie.
Nie szukam w tobie przytułku na wieczność.
Nie jestem nieszczęśliwa.
Nie jestem bezdomna.
Mój świat jest wart powrotu.
Wejdę i wyjdę z pustymi rękami.
A na dowód, że byłam prawdziwie obecna,
nie przedstawię niczego prócz słów,
którym nikt nie da wiary.
– Nie wejdziesz – mówi kamień –
Brak ci zmysłu udziału.
[...]
Pukam do drzwi kamienia.
– To ja, wpuść mnie.
– Nie mam drzwi – mówi kamień[1]
Nie wiedziałam i nie zastanawiałam się wtedy dlaczego wiersze Szymborskiej zajmują tyle mojej nastoletniej uwagi. Okazało się po latach, że nie jestem osamotniona ani oryginalna w tym zauroczeniu i że ono nie mija. Dla tysięcy miłośników poezji XX i XXI wieku, nie tylko w Polsce, Szymborska stała się obowiązkowym stopniem wtajemniczenia w świat doskonale uniwersalnej formy literackiej. Co prawda, ten świat nie zawalił się kiedy jej zabrakło, ale bez niej, nie byłby tak znakomicie i należycie opisany. Tego nam nikt i nic nie odbierze.
Potrzebuję poetyckiego opisu świata jak wody, powietrza i chmur właśnie. Dialektyki słońca i zachmurzenia, „humoru i litości”[2], chwili i wieczności, obojętności przypadku i frenetyczności zdziwienia, bytu idealnego i materii, życia „nieobjętego i poszczególnego aż do włókna”[3].
Nie każdego jednak poetyckiego zapisu potrzebuję tak dotkliwie. Czy grzechem jest wybredność wymagającego czytelnika poezji?
Poezja Szymborskiej jest najwyższym głosem w niejednym chórze poetyckim. Żeby nie wiem jak cicho nuciła, w wielu (i na wielu) „katedrach literatury” jej głos przecina powietrze najostrzej, jej światło razi najmocniej, myśl jej wiersza zaprząta najdłużej i generuje meandry i labirynty dalszych refleksji na całe lata. I choć sama Szymborska nie eksponuje tam swojego ja, nie podnosi wielkich tematów, zdaje się mówić „przepraszam, nie gram w tej sztuce”, piętno myśli i obrazów, które stworzyła, wciąż odciska się w mojej głowie i w sercu jakby wbrew jej woli.
Teraz wiem, że najwyraźniej uderza mnie wielka oksymoroniczna figura retoryczna poezji Wisławy Szymborskiej. Ta konieczna niekonieczność istnienia, skromna lecz wszechogarniająca obecność, zapis bytu bez panoszenia się i obwieszczania „oto jestem bytem!”. Ta wielka metafora wiersza, który dla niepoznaki ubiera się w małą realność. Zawsze gotowy do ustąpienia lub odwrotu w chwili słabości, niepewności, obawy czy jest aby na swoim miejscu. Jakby zdawał się wybierać opcję „znikania bez zapisania z zadowoleniem mrucząc coś do siebie”[4], „jakby wahał się – czy być czy nie być”[5]; bo „nie musi być widziany, żeby płynął”[6]; który bywa „w łusce srebrnej tak krótko, że może to ciemność w zakłopotaniu mruga”[7].
Szymborska do końca trzymała wysoką formę poetycką. Wstrząsające są wiersze opisujące jej pośmiertną tęsknotę za ukochanym: Negatyw, Słuchawka, Kot w pustym mieszkaniu.
[...] Śni mi się, że wyciągam rękę
po słuchawkę.
Tylko, że ta słuchawka
nie taka jak była,
stała się ciężka,
jakby do czegoś przywarła,
w coś wrosła.
coś oplotła korzeniami.
Musiałabym ją wyrwać
Razem z całą Ziemią [...][8]
Wiersz Kot w pustym mieszkaniu wzrusza mnie nieodparcie. A mógłby drażnić. Wystarczy na spotkaniu z przyjaciółmi otworzyć puszkę pod tytułem „Wisława Szymborska”, a wyskakuje kot z pustego mieszkania. Wydawałoby się, że to temat towarzysko przegadany, wyczerpany, przegrzany, przenicowany do imentu. Jednak genialna prostota tego wiersza i jego jakaś niepojęta filuterność funeralna (jedna z wybitnych specjalności naszej bohaterki) sprawiają, że mogę z nim obcować codziennie i nie mam dość. Są tu wielotysięczne pokłady czułości do zwierzęcia (kot został udomowiony ok. 10 tysięcy lat temu), a pośrednio do zmarłego partnera – planetarnej miłości, „gwiezdnego na chybił trafił”[9], niezwyczajnego przypadku spotkania. Tym jednym wierszem (niejednym) Szymborska oswaja śmierć jak wytrawny psycholog, behawiorysta, filozof, komik i poeta w jednym.
Umrzeć – tego się nie robi kotu.
Bo co ma począć kot
w pustym mieszkaniu.
Wdrapywać się na ściany.
Ocierać między meblami.
Nic niby tu nie zmienione,
a jednak pozamieniane.
Niby nie przesunięte,
a jednak porozsuwane.
I wieczorami lampa już nie świeci.
Słychać kroki na schodach,
ale to nie te.
Ręka, co kładzie rybę na talerzyk,
także nie ta, co kładła.
Coś się tu nie zaczyna
w swojej zwykłej porze.
Coś się tu nie odbywa
jak powinno.
Ktoś tutaj był i był,
a potem nagle zniknął
i uporczywie go nie ma.
Do wszystkich szaf się zajrzało.
Przez półki przebiegło.
Wcisnęło się pod dywan i sprawdziło.
Nawet złamało zakaz
i rozrzuciło papiery.
Co więcej jest do zrobienia.
Spać i czekać.
Niech no on tylko wróci,
niech no się pokaże.
Już on się dowie,
że tak z kotem nie można.
Będzie się szło w jego stronę
jakby się wcale nie chciało,
pomalutku,
na bardzo obrażonych łapach.
I żadnych skoków pisków na początek[10]
Kiedy umarła, wystawiłam jej prywatny nekrolog i opublikowałam w miękkich okładkach wśród swoich kier i wysp. Z góry „przepraszam wielkie pytania za małe odpowiedzi”[11].
Po życiu wystarczająco znośnym i nieznośnym
W swojej osobności skrywanej jak medal noblowski
W szufladzie
W najsroższą noc umarła
Wisława Szymborska
W swoim łóżku
We śnie bo nie lubiła zawracać innym głowy
Więc najchętniej zniknęłaby tak jak się
Wychodzi do kiosku po zapałki kiedy inni bawią się
W najlepsze
Więc niech
W taki mróz zostaną pod pierzyną a ona dośni się sobie do końca
W idealnej ciszy
W której chwilę
Widać jak na dłoni i gdzie rano opiłki słońca spadają tak lekko że
Wymykają się prawu
Wszystkiego[12]
Postscriptum
Wisława Szymborska jest dla mnie ważną i bliską towarzyszką podróży.
Abel Murcia, hiszpański poeta, nowelista, tłumacz Wisławy Szymborskiej. Obecnie mieszka w Warszawie.
Wisława Szymborska to poetka mojego życia.
Gerardo Beltrán, meksykański poeta i tłumacz literatury pięknej. Razem z Ablem Murcią przetłumaczył na język hiszpański wszystkie wiersze Wisławy Szymborskiej. Od trzydziestu lat mieszka w Warszawie.
Wisława Szymborska pokazuje nam podszewkę rzeczywistości poprzez paradoks. W jej poezji zarodek możliwości naszego istnienia rozwija się w wyobraźni czytelnika, by ten zauważył kruchość świata.
Xavier Farré Vidal, kataloński poeta, literaturoznawca, tłumacz z języka polskiego i ze słoweńskiego. Tłumacz poezji Czesława Miłosza i Adama Zagajewskiego. Mieszka w Krakowie.
W wierszu Pochwała snów Wisława Szymborska wymienia czynności, których nie potrafi wykonywać na jawie, między innymi: „We śnie – maluję jak Vermeer van Delft”. Kiedyś będąc w Hadze kupiłem jej katalog z wystawy tego malarza (jej ulubionego) i napisałem następującą dedykację: „Na jednym z płócien Vermeera, / gdy kto dokładnie poszpera, / inskrypcję znajdzie gdzieś z prawa: / »We śnie – piszę jak Wisława«”. To był żart, ale myślę o niej za każdym razem, kiedy oglądam jego obrazy. Bardzo wiele ich łączyło.
Michał Rusinek, polski literaturoznawca, tłumacz, profesor UJ, niegdyś sekretarz Wisławy Szymborskiej, obecnie prowadzi fundację jej imienia. Mieszka w Krakowie.
Wisława Szymborska była pierwszą poetką, wiersze której przetłumaczyłam z polskiego. Później znalazłam w Internecie pierwszą książkę Szymborskiej i byłam zachwycona obserwując jak się zmieniała. Jaki szlak poetycki przeszła.