Listy miłosne do seryjnego mordercy - Coryell Tasha - ebook + książka

Listy miłosne do seryjnego mordercy ebook

Coryell Tasha

0,0
42,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Mój ukochany… morderco?

Rozczarowana swoim życiem Hannah spędza większość wolnego czasu na forum poświęconym prawdziwym zbrodniom. Razem z jego użytkownikami dokładnie śledzi sprawę morderstw czterech kobiet, których nagie ciała zostały porzucone w wąwozie niedaleko Atlanty.

Głównym podejrzanym jest młody i niezwykle przystojny prawnik –William Thompson. Jego osoba łączy się ze wszystkimi ofiarami, a zebrane dowody nie zostawiają miejsca na wątpliwości co do jego winy. Mężczyzna trafia do więzienia. Pod wpływem emocji Hannah postanawia napisać do niego list. Chce tylko dać ujście tłumionej frustracji i złości, ale niespodziewanie… William odpisuje.

Tak zaczyna się ich korespondencyjna znajomość, która całkowicie pochłania emocjonalnie Hannah. Z czasem jej fascynacja przeradza się w obsesję, która nie pozostawia miejsca na cokolwiek innego. Listy, które wymieniają, stają się mostem łączącym ich wewnętrzne demony. Gdy w podobnych okolicznościach co poprzednie ginie piąta kobieta, William zostaje uniewinniony. Ale czy na pewno nie ma nic na sumieniu?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 354

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




CZĘŚĆ I

Rozdział 1

miejsce nieznane

Nie miałam zamiaru zakochać się w seryjnym mordercy. A jednak moje nadgarstki i kostki są przywiązane do krzesła, i mogę za to winić wyłącznie siebie.

Jestem w nijakim, białym pomieszczeniu z jarzeniówkami i szarą wykładziną w geometryczne wzory. Naprzeciwko mnie znajduje się okno, które zdradza, że nadal jest dzień i że jestem gdzieś powyżej parteru, ale nie daje żadnych wskazówek na temat mojego obecnego położenia. Liny ocierają się o miejsce, w którym się naprężam, zdzierając mi skórę. Na nieszczęście mój pęcherz jest pełny. Gdybym wiedziała, że zostanę porwana, z pewnością skorzystałabym z toalety.

– Halo?! – krzyczę.

Podejrzewam, że nikt mnie nie usłyszy, ponieważ nie mam zakneblowanych ust, a nie zostałam tutaj zamknięta przez idiotę. Moje podejrzenia się potwierdzają, kiedy nikt się nie pojawia.

– Proszę… Muszę pójść do toalety – mówię.

Najbardziej niepokoi mnie ta cisza.

Nie jestem aż tak przerażona, jakby można się było spodziewać, chociaż odczuwany strach sprawia mi ulgę. Zawsze doceniam, kiedy odczuwam emocje, które powinny się pojawić w danej sytuacji – tak jak wtedy, gdy piekę ciasto, wyjmuję je z piekarnika i wygląda identycznie jak na zdjęciu w książce kucharskiej.

Pod tym lękiem kryje się niezaprzeczalna ekscytacja. Gdybym chciała być dla siebie miła, nazwałabym ją adrenaliną, której potrzebuję, żeby przeżyć, ale nie jestem pewna, czy zasługuję na taką życzliwość. Nawet jeśli się boję, jest coś ekscytującego w byciu przywiązaną do krzesła, niczym w scenie z filmu. Nie ma najmniejszych wątpliwości, kim jest główny bohater tej opowieści.

Obawiam się, że kiedy znajdą moje ciało, uznają, że nie zasłużyłam, by ktokolwiek po mnie płakał. Na tym polega męczeństwo w mediach społecznościowych. Najpierw opłakują twoją śmierć, a potem wyliczają, dlaczego na nią zasłużyłeś.

Chcę wierzyć, że jestem dobrym człowiekiem. Zawsze głosuję w wyborach i dbam o środowisko. Na klapie laptopa mam nalepkę „Black Lives Matters” i wysyłam pieniądze różnym grupom społecznym za każdym razem, kiedy wydarza się jakaś tragedia narodowa.

Wszystkie te sprawy zostaną jednak zmiecione przez wielki błąd, który popełniłam, zakochując się w seryjnym mordercy.

„No nie mów, że tego nie chciałaś”, powiedziałaby Meghan, gdyby mnie zobaczyła. „Nikt nie robi tego, co ty zrobiłaś, jeśli choćby trochę nie postrzega bycia związaną i bliską śmierci jako coś pociągającego”.

Meghan nie jest w błędzie. Nie znajduję żadnej przyjemności w perspektywie śmierci, ale odczuwam radość, wyobrażając sobie masową żałobę. Chcę, żeby moje imię zostało zapamiętane, w przeciwieństwie do tych hord kobiet, które zostały brutalnie zamordowane, a potem zapomniane. Chciałabym, żeby przynajmniej nagrali podcast ku mojej pamięci.

Słyszę jakiś dźwięk za drzwiami.

– Proszę! Pomóż mi! – wołam.

Pomimo nagłego charakteru tej sytuacji nie mogę uwierzyć w to, że moja śmierć jest nieunikniona. Czym będzie świat, jeśli mnie w nim zabraknie?

Zbyt późno uświadamiam sobie, że te dźwięki nie pochodzą od potencjalnego wybawcy, ale są znajomym odgłosem kroków człowieka, który mnie tutaj zamknął. Znowu napinam liny. Daremne wysiłki. Biorę głęboki oddech i przygotowuję się na śmierć.

Rozdział 2

Zanim zakochałam się w seryjnym mordercy, zajmowałam się public relations w organizacji non-profit. Dostałam tę posadę, kiedy ukończyłam studia licencjackie, po wielu miesiącach poszukiwań. Skończyłam studia w czasie recesji i nagle wszystkie te „obietnice”, które ciągle powtarzano, rozpłynęły się w powietrzu. „Możesz osiągnąć wszystko” zamieniło się w komentarze rodziców sugerujące, żebym złożyła podanie o pracę do Targetu albo Starbucksa, co zresztą zrobiłam. Odrzucili je, ponieważ nie miałam doświadczenia w handlu detalicznym. Nikogo nie obchodziło to, że skończyłam dwa kierunki, anglistykę i nauki polityczne, a do tego jeszcze fakultet z germanistyki. Potrzebowali człowieka, który potrafi wpisać kod.

Oferta pracy w organizacji non-profit, w Minneapolis była darem niebios. Dzięki niej wyprowadziłam się z położonego na przedmieściach domu moich rodziców i zaczęłam żyć jako osoba pseudodorosła, o czym zawsze marzyłam. Uznałam, że mogę popracować na tym stanowisku przez kilka lat, a potem piąć się dalej po szczeblach kariery, dopóki nie znajdę takiej pracy, jakiej naprawdę pragnęłam. Jak się okazało, nigdzie się nie wspięłam. Ludzie, którzy już byli zatrudnieni na wyższych szczeblach w organizacjach non-profit, wymieniali się pomiędzy sobą stanowiskami, niczym w zabawie w gorące krzesła. Rozpaczliwie przewijałam oferty nieruchomości, fantazjując o domu z ogrodem na tyle dużym, żeby mieć psa, ze świadomością, że niezmiennie mam na koncie oszczędnościowym między siedemnaście a sto dolarów i nigdy nie będzie mnie stać na zadatek. Kupowałam podkoszulki po pięć dolarów i drugie śniadanie za dwadzieścia pięć, ponieważ była to główna, a wręcz jedyna, radość w moim życiu.

Nie muszę dodawać, że w moim biurze nie miałam żadnej motywacji do pracy. Zamiast wywiązywać się ze swoich obowiązków, całymi dniami przewijałam ekrany w mediach społecznościowych. Śledziłam plotkarskie strony o celebrytach, żeby sprawdzić, kto z kim sypiał. Czytałam artykuły o sytuacji politycznej (zła), o tym, jak w Stanach Zjednoczonych traktowano imigrantów (źle), kobiety (źle) i członków społeczności LGBTQ (źle). Miałam na ekranie komputera otwarty dokument o nazwie „praca w toku”, w którym zamierzałam napisać kolejną wspaniałą amerykańską powieść, ale nieustannie świecił on pustką.

Nocami wypijałam zbyt dużo alkoholu i chodziłam na randki z mężczyznami, którzy nigdy by mnie nie pokochali. Nie chcę przez to powiedzieć, że niekochanie mnie było przestępstwem równoważnym z zabijaniem kobiet. Z prawnego punktu widzenia nie stanowiło to wykroczenia. Nie podpisano żadnych umów, nie dzielono wspólnej przestrzeni mieszkalnej, żadne dzieci nie zostały skrzywdzone w następstwie postanowień sądu dotyczących opieki, które dla nikogo nie okazały się niesprawiedliwe. Tylko moje serce, to głupie banalne serce, które zostało zadźgane, posiniaczone i uduszone, aż byłam gotowa wstydzić się z powodu choćby najmniejszej kropli uczucia.

Zanim otworzyłam się na Williama, zanim poznałam imiona Anny Leigh, Kimberley, Jill i Emmy oraz zapamiętałam, w jaki sposób je skrzywdził i za co go oskarżono, spotykałam się z Maxem Yulipskym. Nie czekała mnie z nim żadna przyszłość, od początku o tym wiedziałam, ale ta świadomość nigdy nie powstrzymała mnie od tego, żeby ochoczo się wypinać i rozkładać nogi.

Max nagle zerwał ze mną kontakt w czwartek, chociaż wtedy jeszcze o tym nie wiedziałam. Max zawsze taki był – eteryczny i trudno dostępny. Była to jedna z rzeczy, które mnie do niego przyciągnęły. Max grał w kapeli punkowej o nazwie Wrzeszczące foki, która rzadko miewała próby i nie była zbyt dobra. Była jeszcze jedna rzecz, która mi się w nim podobała. Ujmujący sposób, w jaki wchodził na scenę i wkładał całe swoje serduszko w piosenki, które trwały krócej niż dwie minuty i równie dobrze mogłyby zostać napisane przez licealistę. Miałam jeden z ich firmowych podkoszulków z nadrukiem foki noszącej bandanę. Podkoszulek zrobiono w piwnicy domu, który Max dzielił ze swoimi dwoma współlokatorami. Nosiłam go tylko w te wieczory, kiedy Max nie zostawał na noc, ponieważ nie chciałam, żeby wiedział, jak bardzo go ceniłam.

W ciągu dnia Max pracował w sklepie, w którym sprzedawano luksusowe sery i kanapki, na które nie było mnie stać. Czasem przynosił mi małe kawałki sera owinięte w folię i wieczorem pozwalałam sobie kroić skrawki, żeby poczuć jego smak, gdy nie było go w pobliżu. Kiedy Max zniknął, nadal miałam ten ser. Gdybym wiedziała, że to będzie ostatni kawałek , zostawiłabym go sobie na dłużej. Trzymałabym go w lodówce, dopóki by nie spleśniał, a potem i tak bym go zjadła. Zaryzykować dla kogoś zatrucie pokarmowe to prawdziwy dowód miłości.

Ale my z Maxem nie używaliśmy takich słów jak „miłość”, a nawet „związek”.

– Nie szukam niczego na poważnie – wymruczał mi do ucha za pierwszym razem, kiedy się całowaliśmy.

– Ja też nie – powiedziałam, odsuwając zamek jego spodni. Nie była to prawda, ale wypowiedziałam te słowa tyle razy, że przestałam je odczuwać jako kłamstwo. Rozmowy z mężczyznami bardziej przypominały czytanie scenariusza niż wyznania płynące prosto z serca.

Ponieważ ja nie byłam szczera, zakładałam, że on też nie był. Z pewnością zbliżalibyśmy się do siebie coraz bardziej, aż bylibyśmy ze sobą definitywnie związani, a on byłby zmuszony przyznać w ferworze namiętności, że nie może przestać o mnie myśleć i chce być ze mną na zawsze. Zamiast tego, kiedy skończyliśmy się kochać, albo raczej pieprzyć, albo jakkolwiek nazwać ten akt cielesny, który właśnie popełniliśmy, tak, by nie poczuł się niekomfortowo, powiedział coś w tym rodzaju: „Sądzisz, że McDonald’s jest jeszcze otwarty?” albo „Możesz rano przyrządzić jajka tak, jak lubię?”.

Na ostatnią randkę poszliśmy do półwegańskiej restauracji pop-up w coraz modniejszej dzielnicy miasta. Był październik i drzewa próbowały uchwycić ostatnie przebłyski koloru przed zmianą w zimowe szkielety.

– Jak restauracja może być półwegańska? – zapytałam Maxa. – Czy w weganizmie nie chodzi o to, żeby całkowicie zrezygnować z produktów pochodzenia zwierzęcego?

Uśmiechnął się do mnie. Miał na sobie wykonany domowym sposobem podkoszulek z nadrukiem zespołu Fugazi i dziurą pod pachą. Nie pragnęłam niczego bardziej niż tego, by Max kochał mnie na wieki.

– Właśnie to w tobie kocham, Hannah. Zawsze myślisz – odparł. Spodobało mi się użycie słowa „kocham”.

Potem zapytałam Maxa, czy chce pojechać do mojego mieszkania, a on mnie spławił.

– Mam jutro dużo roboty – powiedział.

Nie przypomniałam mu, że pracuje w sklepie z serami.

– Daj spokój – odparłam swoim najbardziej ponętnym głosem, przywierając do niego całym ciałem. Chciałam, by nie można było mi się oprzeć. Ale jednak można było.

– Przepraszam – powiedział, odpychając mnie. Uśmiechnął się przy tym, ale ja byłam zrozpaczona.

Być może to odrzucenie mniej by mnie zmartwiło, gdybym uważała, że byliśmy sobie równi. Max nadal jeździł autem, które dostał od rodziców, kiedy miał szesnaście lat, mimo że cała konstrukcja skrzypiała za każdym razem, gdy naciskał na hamulec. Nie miał ubezpieczenia zdrowotnego, a kiedy go o to zapytałam, powiedział, że nie przypomina sobie, kiedy po raz ostatni był u lekarza na badaniach kontrolnych. Przypuszczałam, że to samo dotyczyło dentysty, szczególnie biorąc pod uwagę, że odrzucił moją propozycję, by trzymać u mnie w mieszkaniu swoją szczoteczkę do zębów.

– To dla mnie trochę zbyt serio – stwierdził.

Max kiedyś wyjaśnił mi, że nie mógł dostać prawdziwej pracy, ponieważ oznaczałoby to sprzedanie się, a on był oddany swojej punkowej kapeli. A co jest, miałam ochotę zapytać, szczytem osiągnięć dla punkowej kapeli? Skoro osiągnąłeś wszystko, o czym marzyłeś, to czego się tak kurczowo trzymasz? Zamiast to powiedzieć, mruknęłam coś na temat talentu.

– Nie jestem taki jak ty, Hannah – powiedział na koniec rozmowy. – Nie mogę wziąć byle jakiej pracy. – Ten komentarz mnie zabolał. To prawda, że porzuciłam twórcze pasje, które miałam w dzieciństwie: teatr, sztukę i pisanie, na rzecz czterdziestogodzinnego tygodnia pracy. Ale chciałam chociaż wierzyć, że robiłam coś dobrego, pracując w organizacji non-profit.

„Wprowadzanie zmian od wewnątrz!”, wykrzyknęłam entuzjastycznie, kiedy dostałam tę posadę, zanim uświadomiłam sobie, w jaki sposób to wnętrze powoli pożera człowieka, aż w końcu ten przestaje cokolwiek robić.

Pocieszałam się moim ubezpieczeniem zdrowotnym – miało ono zbyt wysoki udział własny, korzystałam jednak z niego, aby przez krótki czas chodzić na terapię z kobietą, o której mogłam powiedzieć tylko tyle, że przypominała surową nauczycielkę. Wiedziałam również, że na moje konto emerytalne stale spływały pieniądze, chociaż nigdy nie nauczyłam się rozumieć, co te liczby oznaczały. A w dni, kiedy ta świadomość mi nie wystarczała, pocieszałam się bufetem taco, który pojawiał się od czasu do czasu w pokoju socjalnym, napychając się chipsami, aż bolał mnie brzuch.

Max nie okazywał mi żadnego współczucia. Dla niego było to życie, które wybrałam, tak jakby istniał jakikolwiek wybór w tej kwestii. Minęło półtora tygodnia, zanim się zorientowałam, że przestał się do mnie odzywać. W międzyczasie nosiłam koszulkę z logo zespołu, skubałam ser i odświeżałam jego profile w mediach społecznościowych, szukając wskazówek na temat jego miejsca pobytu. Kiedy zamieścił zapowiadający najbliższy koncert Wrzeszczących Fok post z gra­fiką, głupio zrobiłam, decydując się wziąć w nim udział i zakładając, że sam mój widok wystarczy, by wzbudzić w Maxie pożądanie.

Włożyłam swoją ulubioną małą czarną wyszarpniętą z szafy pełnej małych czarnych. Wyprostowałam włosy, zmuszając je do uległości, i narysowałam sobie kocie oczy eyelinerem, myśląc, że dzięki temu będę wyglądała trochę punkowo. Zaprosiłam na koncert najlepszą przyjaciółkę, Meghan, która przyszła do mojej kawalerki razem ze swoim chłopakiem.

– Został wyznaczony na kierowcę – powiedziała przepraszająco, przyznając się do tego, że zdaje sobie sprawę z przekroczenia pewnej granicy. Tego wieczoru miałyśmy być tylko my dwie, ale pojęcie naszej dwójki zaczynało już podupadać.

Kiedy przyjechaliśmy na miejsce wydarzenia, byłam już pijana. Wrzeszczące Foki były tylko jednym z wielu zespołów i spędziłam chwile poprzedzające ich występ na bolesnych rozmyślaniach o moim wieku, który tak wyraźnie znalazł się po złej stronie granicy trzydziestki, co było tym bardziej widoczne pośród tych wyluzowanych punkowych dziewczyn wokół mnie. Uświadomiłam sobie, ze miałam głupawą fryzurę, a moja sukienka tam nie pasowała. Zanim na scenie pojawiła się kapela Maxa, byłam pijana w sztok i próbowałam odzyskać poczucie własnej wartości. Przez cały ich krótki występ usiłowałam nawiązać z nim kontakt wzrokowy, ale mi się to nie udało.

Po zagraniu całej setlisty Max wszedł w tłum, a ja do niego podeszłam, czekając, aż zawoła: „Jesteś tutaj!”, poruszony moim poświęceniem. Przeżyłam szok, gdy wziął w ramiona jakąś inną dziewczynę. Kiedy wyswobodzili się z tego uścisku, dotarło do mnie, że widziałam ją już wcześniej na domówce, którą zorganizował Max. Miała na imię Rebecca albo Rachel i przyjaźnili się na studiach, zanim Max wyleciał z nich na pierwszym roku, ponieważ, jak to ujął: „Studia to nieautentyczne doświadczenie”.

– Oni są tylko przyjaciółmi – wyjaśniłam Meghan, nie zauważywszy, że wcześniej poszła ze swoim chłopakiem w jakiś ciemny kąt, żeby się obściskiwać.

– Hej! – powiedziałam, podchodząc do Maxa.

Skupienie wzroku zajęło mu chwilę, jakby niezupełnie przypominał sobie, kim jestem.

– O, cześć, Hannah – powiedział w końcu.

Próbowałam go objąć tak, jak zrobiła to Rebecca albo Rachel, ale jego ciało było wiotkie.

– Byłeś świetny! – wykrzyknęłam.

– Dziękuję. – Uśmiechnął się.

Czułam, jak z powrotem wydeptuję sobie ścieżkę do jego serca. W głowie miałam już ułożony plan, który przewidywał, że obydwoje pogrążamy się w pijackim zamroczeniu, po czym zapraszam go znowu do mojego mieszkania. Uwielbiałby mnie, a przynajmniej bym mu się spodobała, gdyby zobaczył mnie nagą. Rano moglibyśmy zjeść razem śniadanie. Przez cały dzień miałabym kaca, ale czułabym się szczęśliwa, ponieważ przez chwilę znajdowałby się w zasięgu ręki.

Tylko że Max nie chciał się pogrążać w pijackim zamroczeniu. Oparł się moim sugestiom, żeby pójść do baru, a nawet gorzej, bo Rebecca, Rachel czy jak jej tam było, nie zostawiła nas samych.

– To czym się zajmujesz, Hannah? – zapytała.

Tym sposobem na koncercie punkowym rozmawiałam o pracy, co było najmniej punkowym tematem, jaki można sobie wyobrazić.

– Zajmuję się promocją w organizacji non-profit – odparłam, po czym musiałam powtórzyć to jeszcze raz, ponieważ panował tam zbyt duży hałas, żeby można było rozmawiać.

– Fajnie – stwierdziła.

Meghan poklepała mnie po ramieniu, zanim zdążyłam się zrewanżować tym samym pytaniem.

– Możemy już jechać – oznajmiła.

Miałam gdzieś to, czego chciała ta dwójka. Chłopak Meghan nawet nie miał się tutaj pojawić, a ja właśnie zamierzałam powiedzieć jej, żeby mnie tutaj zostawiła, bo wrócę Uberem z Maxem, ale zanim zdołałam wydobyć z siebie głos, Max powiedział:

– My też się za chwilę zbieramy.

Drogę powrotną w samochodzie spędziłam, lamentując nad słowem „my”.

– Co on miał na myśli? – zapytałam.

– Pewnie podwozi ją do domu – pocieszała mnie Meghan.

– Tak. Ale co on chciał przez to powiedzieć? – zapytałam znowu.

Nigdy nie poznaliśmy dokładnej godziny śmierci Anny Leigh – jej zwłoki były w zbyt zaawansowanym rozkładzie. Analiza kryminalistyczna wykazała, że gdy odpakowywałam mrożoną pizzę, która leżała w moim zamrażalniku tak długo, że nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy ją kupiłam, zmasakrowane ciało Anny Leigh zostało porzucone w jarze. Gdy ja ugryzłam pizzę i oparzyłam sobie kącik ust, w jej skórę zaczęło się już wżerać robactwo.

Nie chcę przez to powiedzieć, że bycie zamordowaną i bycie odrzuconą przez mężczyznę, z którym nie byłam nawet w prawdziwym związku, były równoważne, ale chciałam powiedzieć, że dla wielu z nas był to zły czas.

Rozdział 3

Kiedy dwa dni później przyszłam do biura, w mediach społecznościowych królował nagłówek: ZNAJDŹ ANNĘ LEIGH.

Organizacja non-profit, w której pracowałam, mieściła się w wielofunkcyjnym budynku – ten według mojej szefowej miał wskazywać na to, że jesteśmy „częścią społeczności”, ale szybko pustoszał z powodu popadania w coraz większą ruinę. Było wyjątkowo zimno jak na początek listopada i pierwsze w tym roku płatki śniegu przyprószyły moje włosy, kiedy szłam z samochodu do biura. Zazwyczaj pierwszy śnieg sprawiał mi radość, ale tamtego ranka starałam się odnaleźć przytulność w tym przejmującym zimnie.

– Wyglądasz na zmęczoną – stwierdziła Carole.

Carole siedziała obok, odkąd zaczęłam tę pracę. Wtedy przypuszczałam, że jest bliska przejścia na emeryturę, ale potem się dowiedziałam, że ma zaledwie pięćdziesiąt trzy lata i będzie pracować dla tej firmy jeszcze ze sto lat. Carole lubiła mieć nade mną przewagę wieku, ponieważ tylko to jej pozostało. Podobnie jak ja nie miała władzy ani pieniędzy. Złośliwe docinki w rodzaju: „Za dziesięć lat zmienisz zdanie na ten temat”, i drwiące prychnięcia za każdym razem, kiedy próbowałam przedstawiać na spotkaniach jakieś nowe pomysły, karmiły jej ego.

– Wszystko dobrze – powiedziałam jej.

Nic nie było dobrze. Od czasu tamtego koncertu oglądałam każde zdjęcie, które Max zamieszczał w mediach społecznościowych. Próbowałam śledzić Rebekę/Rachel, która, jak się okazało, tak naprawdę miała na imię Reese, ale wszystkie jej konta miały status prywatny, co wyglądało na osobisty atak. Przebrnęłam przez etap przemów motywacyjnych, w których tłumaczyłam sobie, że byłam dla niego zbyt dobra, że tak naprawdę nawet go nie lubiłam, że to była okazja, by poznać kogoś lepszego, po czym zapewniłam samą siebie, że on i Reese byli tylko przyjaciółmi i że w każdej chwili może wysłać do mnie esemesa. W każdej chwili! Postanowiłam zacząć nowy program treningowy i spędziłam godzinę na wpatrywaniu się w rowery stacjonarne, na które nie było mnie stać i nie miałam na nie miejsca, po czym zamknęłam okna przeglądarki. Postanowiłam oddawać się clean eating tylko po to, by zamówić na kolację chińszczyznę, którą jadałam od tamtej pory w ramach każdego posiłku. Nie chodziło nawet o Maxa, a przynajmniej nie do końca – raczej o rozżalenie, że najwyraźniej nie byłam w stanie nawiązać niezobowiązującej relacji, a moje serce działało jak haczyk, który zaczepiał się o wszystko, co tylko było pod ręką.

Usiadłam przed komputerem z moją pierwszą filiżanką kawy, która czyniła pracę znośniejszą. Wnikliwie analizowałam skład wszystkich napojów, tych małych smakołyków, które pozwalały mi jakoś przetrwać dzień. Zbyt duża ilość kofeiny sprawiała, że dłonie mi omdlewały i się trzęsły, a zbyt mała – że w południe osuwałam się na biurko, pozbawiona energii niczym maratończyk, który nie przyjął wystarczającej ilości węglowodanów.

Formalnie rzecz biorąc, nie powinniśmy przeglądać mediów społecznościowych w pracy. Formalnie rzecz biorąc, nie powinniśmy robić mnóstwa rzeczy. Nie powinniśmy parkować zbyt blisko budynku, żeby zagwarantować wolne miejsce klientom. Nie powinniśmy robić zakupów on-line ani jadać lunchu przy biurku. Nie powinniśmy korzystać ze swoich telefonów komórkowych ani nosić sportowych ubrań w biurze, nawet tych zaprojektowanych tak, żeby wyglądać elegancko. Trudno jednak było się przejmować tymi formalizmami. Skoro Carole mog­ła siedzieć przy biurku w tych swoich zwiewnych spódnicach w hippisowskim stylu i brzydkich szydełkowych chustach, to ja mogłam nosić spodnie do jogi i przeglądać Twittera.

Przed moimi oczami pojawiła się Anna Leigh. Jej twarz na ekranie i nazwisko w najpopularniejszych postach. Na pierwszy rzut oka niewiele nas łączyło. Była świeżo upieczoną absolwentką prawa, blisko dziesięć lat młodszą ode mnie mężatką. Była banalnie piękna w sposób, do którego mogłam jedynie aspirować, z dużymi niebieskimi oczami, blond włosami i drobną sylwetką. Kiedy spotykałam w prawdziwym życiu takie kobiety jak Anne Leigh, czułam do nich niechęć z powodu ich urody i sukcesu. Po zaginięciu stała się niczym każda z nas. Jak ja, jak moja najlepsza przyjaciółka Meghan albo każda inna kobieta, która śmiała istnieć na tym świecie, i dotkliwie odczuwałam ból jej nieobecności.

Udostępniłam ten post.

„Jeśli cokolwiek wiesz, zgłoś się, proszę”, napisałam. „Po raz ostatni widziano ją w rejonie Atlanty, ale możliwe, że przekroczyła granice stanu”. Spędziłam cały ranek w czarnej dziurze o nazwie „Anna Leigh”. Przeanalizowałam jej konto na Instagramie, jej nieaktywny profil na Twitterze, konto na LinkedIn. Sprytnie obeszłam opłaty za korzystanie z serwisów internetowych, żeby przeczytać artykuły o jej zaginięciu. W porze lunchu znałam już więcej szczegółów z jej życia niż z życia moich własnych przyjaciół.

Annę Leigh ostatnio widziano w kancelarii prawniczej w stanie Georgia, gdzie odbywała staż. Zakładałam, choć nigdy tego nie potwierdziłam, że ta firma była raczej miejscem z darmowymi przekąskami w pokoju socjalnym niż miejscem, w którym można się było spodziewać, że ktoś zostanie porwany albo zamordowany. Później się okazało, że była to ta sama firma, w której pracował William Thompson, ale nikt wtedy jeszcze nie znał tego nazwiska.

Anna Leigh, zgodnie z tradycją kobiet w swojej rodzinie, wyszła za mąż miesiąc po ukończeniu college’u, a dwa miesiące później rozpoczęła studia prawnicze. Oczekiwano, że zadba o karierę, dopóki nie urodzi dzieci, a następnie zostanie w domu i zajmie się rodziną, podczas gdy mąż będzie ją utrzymywał. Trudność polegała na tym, że mąż Anny Leigh, Tripp, był słabym studentem wydziału prawa i musiał zadowolić się stażami niższej jakości, dopóki nie uzyskał kwalifikacji, by rozpocząć pracę w firmie swojego ojca, która specjalizowała się w sprawach dotyczących obrażeń ciała i często była krytykowana – zatrudnionych tam ludzi określano „prawniczymi hienami”, które szukają klientów wśród ofiar wypadków.

Ludzie opisywali Annę Leigh jako rozbrajającą. Mężczyźni często popełniali błąd, myśląc, że jest urocza i nieszkodliwa, a ona wiedziała, jak skorzystać z wrażenia, które na nich robiła. Wbrew życzeniom swojej rodziny była zdeterminowana, żeby zostać sędzią. Jej zaginięcie sprawiło, że te wysokie aspiracje stały się dla nich akceptowalne.

– Anna Leigh ma przed sobą świetlaną przyszłość – powiedzieli jej rodzice w wiadomościach. – Musimy sprowadzić ją do domu.

Przeciągali samogłoski w charakterystyczny dla mieszkańców stanu Georgia sposób, który zupełnie nie przypominał mojej intonacji ze Środkowego Zachodu. Matka Anny Leigh nosiła masywną biżuterię i zbyt mocny makijaż, który nieskutecznie zakrywał powstałe od płaczu duże worki pod oczami. Ojciec Anny wyglądał na człowieka, który dawał upust emocjom, strzelając do saren w lesie, i teraz najwyraźniej nie wiedział, co ma ze sobą zrobić, kiedy sam był taką sarną błagającą o to, żeby ktoś oddał mu jego dziecko.

– Wiemy, że ona nadal żyje – powiedział. – Po prostu to wiemy.

Być może odkryliby wcześniej, że Anna zaginęła, gdyby Tripp nie wrócił późno do domu z nocnego wypadu z chłopakami. Większość jego kolegów ze studiów nadal była kawalerami, mieszkała w okolicy i najwyraźniej nie w pełni porzuciła swoje wyobrażenia o młodości. Tripp był pijany, kiedy wrócił do domu w noc zaginięcia Anny Leigh. Do tego stopnia, że zrzucił z siebie ubrania w salonie i zasnął na kanapie w samych bokserkach. Kiedy obudził się rano, krzyknął „kurwa”, ponieważ był spóźniony do pracy. Założył, że Anna Leigh już wyszła. Nigdy nie spóźniała się do pracy.

Dopiero po powrocie do domu Tripp zorientował się, że coś jest nie tak. Anna Leigh odpowiadała w ich domu za przygotowywanie kolacji. Jeśli nie miała czasu na gotowanie, dzwoniła do Trippa, żeby kupił coś na wynos, albo wychodzili razem do restauracji. Było to tak zakorzenione w ich codziennej rutynie, że Tripp nawet nie zauważał, że się wydarzało. Najwyraźniej kolacja materializowała się w ten sam sposób, w jaki przesyłki pojawiały się codziennie w ich skrzynce pocztowej. Ktoś o to dbał, ale sam proces był dla niego niewidoczny i to mu pasowało.

Burczało mu w żołądku. Gdzie była Anna Leigh? Miał nadzieję, że będzie otwarta na to, by wyjść coś zjeść. Miał ochotę na skrzydełka z kurczaka w sosie miodowo-musztardowym. Bez względu na swój wiek nigdy nie mógł się uwolnić od tych dziecięcych zachcianek.

Wysłał do niej esemesa.

Gdzie jesteś?

Kiedy nie odpowiedziała, wysłał kolejną wiadomość.

zaczynam się martwić, napisał.

Tripp zadzwonił do najlepszej przyjaciółki Anny. Przespali się ze sobą w trakcie pewnej pijackiej nocy na studiach, o czym Anna nie wiedziała i nigdy już miała się nie dowiedzieć.

– Widziałaś Annę? – zapytał.

– Nie. Ale kiedy ją zobaczysz, czy możesz jej przekazać, żeby odpisała mi na esemesy? To ważne – odpowiedziała najlepsza przyjaciółka. Potem pożałowała swojej nonszalancji. Była wściekła na martwą dziewczynę i nawet o tym nie wiedziała.

– Właśnie o to chodzi – odparł Tripp. – Jej tutaj nie ma.

Przekonała Trippa, żeby zadzwonił na policję. Widziała na Facebooku wiele informacji na temat nasilenia handlu ludźmi i obawiała się, że Annę Leigh spotkało coś strasznego.

– Może tankowała benzynę i ktoś ją porwał. Słyszałam, że tak się zdarza – powiedziała.

Policja znalazła auto Anny Leigh na parkingu kancelarii prawniczej, gdzie przyjechała poprzedniego dnia i najwyraźniej nigdy nim stamtąd nie odjechała. Według innej stażystki w ciągu dnia zachowywała się normalnie i poszła w kierunku windy o osiemnastej trzydzieści, mówiąc: „nie mogę się już doczekać, kiedy usiądę na sofie i będę oglądać Przyjaciół”. W którymś miejscu pomiędzy windą a samochodem, Anna Leigh została odwiedziona od realizacji swojego planu. Może dostała esemesa od jakiegoś znajomego i pojechała Uberem w jakieś inne miejsce. Może ktoś po nią przyjechał. Istniało tyle innych, niewinnych możliwości, że nie warto było nawet rozważać jej śmierci.

Piłam właśnie drugą filiżankę kawy i szukałam informacji na temat Trippa, kiedy po raz pierwszy natknęłam się na to forum. Niewielka aktywność Trippa w mediach społecznościowych została szybko wykorzystana przez tłumy internautów, którzy chcieli obarczyć go winą za zniknięcie Anny Leigh. W odpowiedzi zlikwidował wszystkie swoje konta, ale dopiero po tym, jak forumowiczki zdążyły zrobić zrzuty ekranu jego ostatnich postów. Weszłam na to forum z nadzieją, że znajdę tam dowody na złe uczynki Trippa. Zamiast tego zostałam członkinią grupy.

Zanim dołączyłam do forum, powiedziałabym, że przyswajałam informacje o prawdziwych przestępstwach. Pochłaniałam true crime tak samo jak każda inna zwykła Amerykanka, czyli całkiem sporo. Miałyśmy obsesję na punkcie własnej zbliżającej się śmierci, wyobrażając sobie niebezpieczeństwo nawet w najbanalniejszych scenariuszach. Wystarczy zrobić wywiad i okazuje się, że żadne miejsce nie jest bezpieczne: ani parking przed sklepem sieci Target, ani osiedle apartamentowców, ani przyjazna ścieżka do biegania w sąsiedztwie. Nie określiłabym się jednak mianem prawdziwej maniaczki true crime. Nie słuchałam podcastów ani nie jeździłam na konwenty. Nakreśliłam wyraźną granicę między sobą a tymi kobietami. Mówiłam sobie, że jestem jedynie zatroskaną obywatelką.

W początkowej fazie rozwoju internautki należące do tego forum łączyła wspólna misja. Przede wszystkim ich celem było odnalezienie Anny Leigh. Wiązało się to z drugą misją, czyli prześladowaniem Trippa za wszelkie krzywdy, jakie w sposób oczywisty jej wyrządził.

– Za większość zbrodni wobec kobiet są odpowiedzialni najbliżsi im mężczyźni – napisała jedna z użytkowniczek.

– To musiał być Tripp – zgodziła się inna. – To zawsze jest czyjś facet.

Przeanalizowałyśmy jego zdjęcia. Tylko spójrzcie, w jaki sposób trzyma tę martwą rybę, stwierdziłyśmy. Wbił jej haczyk prosto w oko. Albo jak zaborczo jego ręka obejmuje Annę w talii, jakby był jej właścicielem. Nie wyglądali jak dwoje zakochanych w sobie ludzi, to na pewno. A co z tym zdjęciem, na którym jest on i kilka seksownych dziewczyn, a żadna z nich nie jest Anną Leigh? Może ją zdradzał. Może potrzebował, żeby zniknęła.

Na nieszczęście dla nas Tripp miał alibi. Istniało nagranie z kamery przemysłowej, na którym wychodzi z pracy, nagranie, na którym wchodzi do baru razem z przyjaciółmi, i nagranie, jak kilka godzin później wsiada do Ubera. W barze mieli zapis wszystkich drinków, którymi obciążono jego rachunek, w tym kolejki wódki skonsumowanej kilka minut po zniknięciu Anny Leigh. Były też dziesiątki osób, które mogły zrelacjonować, co robił przez cały wieczór, w tym, że dwa razy grał w bilard, wypalił jednego papierosa i ledwie uniknął bójki.

„Nadal nie ufam Trippowi”, napisałam na forum, a pod moim postem pojawiła się fala aprobujących emotikonów i gifów. „Istnieje więcej niż jeden sposób zabicia człowieka, poza zrobieniem tego własnymi rękami”.

„Mężczyznom”, odpowiedziała któraś z internautek, „nigdy nie można ufać”.

Przekierowałam całą energię, którą wcześniej poświęcałam na myślenie o Maxie, w odnalezienie Anny Leigh. Rozumiecie? Chciałam mu to powiedzieć. Wcale o tobie nie myślę. Mam inne hobby poza obsesją na punkcie mężczyzn, którzy nigdy nie poczuliby do mnie tego, co ja czułam do nich. Troszczę się o zaginione dziewczyny, o martwe dziewczyny. Jestem dobrym człowiekiem.

Zamiast tworzyć grafikę promującą osiągnięcia mojej organizacji non-profit w ciągu ostatniego roku, pijąc trzecią i ostatnią filiżankę kawy tego dnia, stworzyłam grafikę zwiększającą świadomość na temat Anny Leigh. Zrobiło mi się ciepło na sercu i poczułam się dobrze, kiedy liczba udostępnień zaczęła się liczyć w tysiącach. Wreszcie! Wykorzystałam swoje umiejętności w jakiejś ważnej sprawie.

W miarę jak popołudnie dojrzewało, sprawa Anny Leigh wzbudzała gwałtowny sprzeciw. A co z czarnoskórymi kobietami, z kobietami z rdzennych plemion, które zaginęły bez większego albo bez żadnego rozgłosu? Tak, powiedziałam. O nie też trzeba było się zatroszczyć i szybko udostępniłam zdjęcia innych zaginionych kobiet, po czym obejrzałam siedem filmików przedstawiających ludzi, którzy analizowali oś czasu zaginięcia Anny Leigh.

Poszłam na drinka w ramach happy hour z Meghan, która była błogo wolna od obecności swojego chłopaka. I chociaż usilnie zapewniałam ją, że cieszę się jej szczęściem („Cieszę się razem z tobą!”, oznajmiłam jej, kiedy oficjalnie zaczęli być parą), z utęsknieniem czekałam na jakiś rozdźwięk między nimi, który na nowo scementowałby moją przyjaźń z Meghan, osobą, która zawsze przy mnie była, bez względu na wszystko.

– Słyszałaś o Annie Leigh? – zapytałam.

– Każdy słyszał o Annie Leigh – odparła.

– To okropne – powiedziałam, sącząc margaritę.

– Myślisz, że ona jeszcze żyje? – zapytała Meghan.

– Nie chcę myśleć inaczej.

– Dobrze jest mieć nadzieję – stwierdziła.

Rozdział 4

Ciało Anny Leigh znaleziono w jarze niedaleko siedziby jej kancelarii, dziewięć dni po tym, jak zgłoszono jej zaginięcie. Nienawidziłam słowa „jar”. Brzmiało, jakby zostało stworzone po to, żeby opisać miejsce, gdzie znajdowano ciała. Jej twarz uległa rozkładowi do tego stopnia, że trudno ją było poznać, a blond włosy miała obcięte. Trzeba było ją zidentyfikować na podstawie dokumentacji stomatologicznej, która była obszerna, ponieważ Anna Leigh nigdy nie opuszczała żadnej wizyty. Została uduszona i zadźgana nożem, jak powiedziała policja, w sposób, który wskazywał na to, że morderstwo miało charakter osobisty.

Miałam zły dzień w pracy z przyczyn niezwiązanych z tą sprawą. Dowiedziałam się, że pewien projekt, nad którym pracowałam wiele miesięcy, został porzucony w ostatniej chwili, ponieważ zabrakło funduszy. Nikt nie wydawał się przejmować tym, w jaki sposób zmarnowano mój czas, i powtarzano mi tylko, że było to spowodowane „sytuacjami poza naszą kontrolą”.

„A co leży w zasięgu naszej kontroli?”, miałam ochotę zapytać, ale w poprzednim miesiącu zostałam upomniana za moją postawę, więc milczałam.

Początkowo znalezienie ciała Anny Leigh odebrałam jako kolejną porażkę. Cała nasza praca, wszystkie te posty i prośby o informacje poszły na marne. Przez półtora tygodnia byłam gorącą orędowniczką wszystkich zaginionych kobiet na świecie i nic nie udało mi się zdziałać. Jakież to było rozczarowujące. Potem zalogowałam się na forum, na którym internautki potraktowały śmierć Anny Leigh jako okazję, żeby zamienić się w detektywki.

– Masz ochotę pójść na lunch? – zapytała mnie Carole.

Spojrzałam na nią. Miała na sobie kwiecisty kaftan.

– Nie mogę – odparłam. – Musimy się dowiedzieć, kto zabił Annę Leigh.

– Kim jest Anna Leigh? – zapytała.

Popatrzyłam na nią spod zmrużonych powiek. Najwyraźniej żyłyśmy w różnych wszechświatach.

– Jest ofiarą mizoginii – wyjaśniłam.

Większość forumowiczek nadal była przekonana, że Tripp był w jakimś stopniu winny. Ktoś zdołał sprawdzić jego przeszłość i odkrył, że Tripp popełnił wykroczenie, publicznie spożywając alkohol, gdy był studentem, a także należał do bractwa, którego członkowie przez lata popełniali liczne wykroczenia –zarzucano im między innymi odurzanie kobiet pigułką gwałtu na imprezach. Żadna z tych poszlak nie miała bezpośredniego związku z morderstwem, wskazywały one jednak na pewnego rodzaju moralne zepsucie, które mogło do niego doprowadzić.

Spędzałam czas, na przemian odświeżając forum i wędrując do pokoju socjalnego pod pozorem uzupełnienia butelki na wodę w nadziei, że znajdzie się ktoś nowy, komu będę mogła opowiedzieć o śmierci Anny Leigh.

– Naprawdę byłam zaangażowana w próby jej odnalezienia – powiedziałam koledze z pracy. – Napisałam post, który miał ponad dziesięć tysięcy udostępnień.

– Wow – powiedział z uznaniem.

Kiedy Carole wróciła z lunchu, opisałam jej całą sprawę, zaczynając od zniknięcia Anny Leigh, alibi Trippa i informacji, które policja ujawniła na temat ciała.

– To takie mroczne, że w dzisiejszych czasach wszyscy mają obsesję na punkcie morderców – powiedziała, ale słuchała uważnie.

– Nie mam obsesji na punkcie morderców – powiedziałam jej. – Mam obsesję na punkcie sprawiedliwości.

Choć upierałam się, że to prawda, nie byłam pewna, po której stronie tej linii podziału się znajduję. Właśnie pisałam post ku pamięci Anny Leigh, kiedy zobaczyłam wpis Maxa. Nie miał zwyczaju pisać o sprawach osobistych w mediach społecznościowych, a przynajmniej tak twierdził, kiedy zamieściłam nasze wspólne zdjęcie. Powiedział wtedy, że woli, żebym je usunęła.

– Nie lubię inwigilacji – stwierdził.

Większość jego postów była reklamami koncertów, na których grał jego zespół, i w najlepszym razie miała coś około trzech lajków. Najwyraźniej inwigilacja była w porządku, jeśli oznaczała śledzenie koncertów, na których grał jego zespół. Byłam zaskoczona, kiedy zobaczyłam prawdziwe zdjęcie przedstawiające Maxa obejmującego Reese, dziewczynę, z którą był ostatnim razem, gdy go widziałam.

„Moja najlepsza dziewczyna”, głosił podpis.

Post polubiło czterdzieści osób.

Wtedy ogarnął mnie prawdziwy smutek, emocja tak ściś­le połączona z gniewem, że nie wiedziałam, jak je rozdzielić. Chciałam, żeby istniało coś, co mogłabym zrobić, by pomóc pogrążonym w żałobie przyjaciołom i rodzinie Anny Leigh, by wymierzyć sprawiedliwość w ich sprawie, by stać się osobą, którą Max polubiłby na tyle, żeby opublikować jej zdjęcie na swoim Instagramie. Czułam się bezsilna zarówno w mniej ważnych, jak i w bardziej istotnych kwestiach, niezdolna do tego, by zmienić świat albo swoje życie.

Pod pewnymi względami łatwiej było mi stanąć twarzą w twarz ze zwłokami Anny Leigh, niż zmierzyć się z moimi osobistymi porażkami. Z małymi zarobkami i jeszcze mniejszym mieszkaniem. Ze szkicem powieści, która nie chciała się rozwijać bez względu na to, jak długo trzymałam dokument otwarty. Z mężczyznami, którzy mnie rżnęli i porzucali, jakbym była nikim. Nie wiedziałam, jak nadać sens swojemu życiu, więc znalazłam go w ciele martwej dziewczyny.

Zaczęłam od rzucenia się na opakowanie czekoladek, które trzymałam w biurku na wypadek sytuacji awaryjnych, a te pojawiały się coraz częściej. Nieudane spotkanie? Czekolada. Za dużo mejli w skrzynce odbiorczej? Czekolada. Próba uleczenia złamanego serca? Czekolada. Potrzeba rozwiązania sprawy morderstwa w jakimś odległym stanie? Czekolada.

Gdy cukierek rozpływał się na moim języku, poprzysięgłam sobie, że odnajdę zabójcę Anny Leigh. Chciałam tego dla niej, dla jej bliskich, ale ponad wszystko potrzebowałam tego dla siebie, aby wiedzieć, że jestem w stanie cokolwiek osiągnąć.

Rozdział 5

Jedna z forumowiczek odnalazła ciało Kimberly. Była w tym jarze, szukając wskazówek na temat tożsamości zabójcy Anny Leigh, czegoś, co policja mogła przegapić, kiedy natknęła się na zwłoki.

„Na początku nawet nie wiedziałam, że to ciało, dopóki nie zobaczyłam jej pomalowanych paznokci”, napisała.

Nikt nie szukał Kimberly, ponieważ nie zgłoszono jej zaginięcia. Kimberly miała chłopaka, z którym nieustannie się schodziła i rozchodziła, a wtedy, kiedy zniknęła, akurat się rozstali. Chłopak nie wiedział, że zaginęła, dopóki pod jego drzwiami nie pojawiła się policja.

Kimberley pracowała na stacji benzynowej, co oznaczało, że znało ją mnóstwo ludzi i żaden z nich nie zauważył jej nieobecności. Nigdy nie była piękna, nawet w czasach młodości, co dodawało jej szczególnego wdzięku. Zwracała się do wszystkich per „kochanie” i pamiętała, którą markę papierosów kto najbardziej lubił. Kiedy przychodziły dzieci z sąsiedztwa, dawała im lizaki, za które płaciła z własnej kieszeni.

Stacja benzynowa znajdowała się w pobliżu nowo wybudowanych apartamentowców zaprojektowanych z myślą o młodych profesjonalistach. Wszystko tam było minimalistyczne, osadzone w szkle i granicie. Stacja benzynowa znajdowała się przy tej ulicy na długo przed wybudowaniem apartamentowców i prawdopodobnie będzie tam trwała jeszcze długo po ich zburzeniu, ze swoim fluorescencyjnym światłem przywodzącym na myśl latarnię morską. Chociaż Kimberly pracowała na tej stacji od ponad dziesięciu lat, nie mogła sobie pozwolić na zamieszkanie w jej pobliżu i codziennie dojeżdżała do pracy godzinę, nie pozostawiając sobie zbyt wiele czasu na jakiekolwiek życie.

William Thompson, odnoszący sukcesy prawnik, mieszkał w jednym z apartamentowców. Chodził na stację benzynową, gdy potrzebował fast foodu, ponieważ w swoim mieszkaniu lubił trzymać tylko zdrową żywność. Na kilka dni przed zniknięciem Kimberly policja zgarnęła nagrania z kamer bezpieczeństwa, które zarejestrowały Williama, ale nie wyróżniał się on niczym na tle innych mężczyzn, którzy wstąpili na stację po opakowanie orzechowych M&M’sów. Wszyscy nosili ubrania tych samych marek, mieli identyczne fryzury i prowadzili uprzejme rozmowy tak, jak nauczyły ich matki. Z pewnością prawdziwy morderca nigdy nie zatrzymałby się, by powiedzieć „dziękuję”.

W dniu, w którym znaleziono Kimberly, siedziałam w gabinecie mojej szefowej, nerwowo owijając włosy wokół palców.

– Muszę z tobą porozmawiać – powiedziała, gdy przyszłam do pracy tego ranka. Pomyślałam z poczuciem winy o godzinach spędzonych na forum i zastanawiałam się, czy była w stanie śledzić moje poczynania w internecie.

Była moją szefową dopiero od sześciu miesięcy. Nasza organizacja non-profit przejęła ją od innej. Nazywali tę kobietę „naprawiaczką”, była skłonna majstrować przy wszystkim, dopóki nie działało tak, jak powinno. Byłam wdzięczna, że pracuję pod kierunkiem kobiety, ponieważ wszyscy moi poprzedni przełożeni byli mężczyznami. Pomyślałam, że może ona zrozumie dodatkową presję, z jaką borykają się kobiety w miejscu pracy, presję, której nie zmniejsza praca w sektorze non-profit.

– Zapewne wiesz, że Karli wyjeżdża z kraju i szukamy kogoś na stanowisko zastępcy dyrektora – zaczęła moja szefowa.

Promyk nadziei. Miałam na oku dwupokojowe mieszkanie, w którym można było trzymać psy, a dzięki awansowi znalazłoby się w zasięgu moich możliwości finansowych.

– Pomyślałam, że powinnam cię poinformować, że zamierzamy zatrudnić kogoś z zewnątrz – kontynuowała moja szefowa.

Wpatrywałam się w nią. Miała korporacyjne doświadczenie, co było widoczne po jej ubiorze. Carole powiedziała mi kiedyś, że podobno pochodziła z bogatej rodziny i zaczęła pracować w organizacjach non-profit, traktując to jako swego rodzaju altruizm. Jej kolczyki błyszczały w świetle biurowych jarzeniówek.

– Jasne – powiedziałam tępo. – Dziękuję, że mnie poinformowałaś.

Wstałam i zatrzymałam się.

– Daj mi znać, proszę, jeśli pojawią się inne możliwości awansu.

Uśmiechnęła się do mnie.

– Oczywiście, Hannah – powiedziała.

Nienawiść do samej siebie zaczęła mnie ogarniać jeszcze zanim wróciłam do swojego biurka. Nie mogłam uwierzyć, że podziękowałam szefowej za to, że odmówiła mi awansu, a co gorsza, po namyśle nie przychodziło mi do głowy nic lepszego, co mogłabym powiedzieć. Żadne dowcipne riposty czy rozkoszne zaczepki, tylko niekończąca się otchłań żebrania o ochłapy ze stołu.

Położenie Kimberly przypominało mi, że są gorsze miejsca, w których można się znaleźć, na przykład mogłam leżeć martwa na dnie wąwozu.

Spojrzałam na jej twarz. Trudno było znaleźć jej zdjęcie, ponieważ zdjęcie profilowe na Facebooku było stockowym zdjęciem kociąt. W końcu komuś udało się skontaktować z kobietą, która się z nią przyjaźniła, a ona wysłała jakieś stare zdjęcie Kimberly, aby pomóc nam w śledztwie. Nawet na tym zdjęciu, ubrana w różową sukienkę i z umalowaną twarzą, Kimberly nadal nie wyglądała pięknie. Miała pomarszczone usta na skutek wielu lat palenia papierosów, a mocna konturówka sprawiała, że jej oczy wyglądały na małe i paciorkowate.

Kimberly, co dobrze o niej świadczy, rzuciła palenie pięć lat wcześniej, w końcu osiągając wiek, w którym strach przed śmiercią przeważył nad radością z wychodzenia na przerwy, żeby zakurzyć papierosa. Myśl o tym napawała mnie smutkiem. Gdyby tak ktoś kazał jej palić, palić i jeszcze więcej palić, by mogła wycisnąć ze swojego życia jak najwięcej krótkich chwil euforii, zanim została zamordowana.

Chociaż Kimberly zawsze pojawiała się na czas i nigdy nie opuściła swojej zmiany – za wyjątkiem tych dwóch dni, kiedy miała tak poważne zatrucie pokarmowe, że nie była w stanie wyjść z toalety – menadżer stacji benzynowej założył, że nie stawiła się w pracy i zadzwonił na jej komórkę, aby powiedzieć jej, że została zwolniona. Nie zdawał sobie sprawy, że telefon Kimberly leżał rozładowany w jej torebce, którą zostawiła w samochodzie zaparkowanym w pobliżu jaru. Samochód został później oznaczony jako porzucony i odholowany na parking. Przez to wszystko Kimberly nadal gniła i gniła, aż ta użytkowniczka forum przypadkiem natknęła się na jej ciało.

Imię Kimberly nie było popularne, a relacje w mediach skąpe i opisujące ją jako „kobietę znalezioną w pobliżu Anny Leigh”. Och, być zapamiętaną w ten sposób – ciało znalezione w pobliżu innego ciała. Najwyraźniej nikt nie przypuszczał, że ich śmierć była ze sobą powiązana. Dzięki temu, że jako nastolatka przez kilka lat dla zabicia czasu oglądałam Zabójcze umysły, wiedziałam, że większość seryjnych morderców ma swój typ ofiary. Ted Bundy, na przykład, był znany z tego, że preferował kobiety z długimi brązowymi włosami, choć odszedł od tego podczas swoich bardziej maniakalnych morderstw. Wydawało się nieprawdopodobne, by ktoś przeszedł od zabójstwa Anny Leigh, która była młoda i piękna, do zabójstwa Kimberly, która była stara i biedna. Kobiety ginęły od zawsze. Kto mówi, że nie było dwóch osobnych morderców, którzy zdecydowali się wrzucić ciała do tego samego jaru? Zdarzały się już dziwniejsze przypadki.

– Widziałaś wiadomości? – zapytałam Carole.

Podniosła wzrok znad ekranu komputera, wypiła łyk ziołowej herbaty o zapachu trawy i strachu, po czym spojrzała na mnie pytającym wzrokiem.

– Znaleźli kolejne ciało tam, gdzie znaleziono Annę Leigh.

– O mój Boże. Biedne kobiety.

Zauważyłam, że nie musiałam precyzować, że to ciało było kobietą. Ciała prawie zawsze domyślnie były kobietami.

– Czy wiedzą, kto to zrobił? – zapytała.

– Nie, wciąż próbują ustalić, czy te dwa morderstwa są ze sobą powiązane.

Forumowiczki natychmiast zabrały się do pracy. Nigdy nie rozmawiałyśmy o tym, czym zajmowałyśmy się na co dzień, ani o tym, czym się nie zajmowałyśmy. Odniosłam wrażenie, że wiele osób było matkami, które dbały o dom i prowadziły dochodzenia w sprawie morderstw, gdy ich dzieci akurat nie patrzyły.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Rozdział 6

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 7

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 8

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 9

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 10

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 11

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 12

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 13

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 14

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 15

Dostępne w wersji pełnej

CZĘŚĆ II

Rozdział 16

miejsce nieznane

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 17

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 18

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 19

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 20

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 21

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 22

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 23

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 24

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 25

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 26

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 27

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 28

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 29

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 30

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 31

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 32

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 33

Dostępne w wersji pełnej

CZĘŚĆ III

Rozdział 34

miejsce nieznane

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 35

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 36

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 37

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 38

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 39

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 40

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 41

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 42

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 43

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 44

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 45

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 46

Dostępne w wersji pełnej

TYTUŁ ORYGINAŁU:

Love Letters To a Serial Killer

Redaktorka prowadząca: Agata Ługowska

Wydawczyni: Agnieszka Nowak

Redakcja: Justyna Techmańska

Korekta: Damian Pawłowski

Projekt okładki: Tomasz Majewski

Zdjęcie na okładce: © Alexander Krivitskiy / Unsplash.com

Copyright © 2024 by Tasha Coryell

Copyright © 2024 for the Polish edition by Mova an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Copyright © for the Polish translation by Dorota Pomadowska, 2024

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2024

ISBN 978-83-8371-547-6

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Weronika Panecka