35,90 zł
Wybór tekstów zachodnich polityków, biznesmenów i wojskowych, którzy wnieśli wkład w powstanie II Rzeczpospolitej. W dwóch tomach znalazły się świadectwa ich działalności – fragmenty dzienników i wspomnień, po raz pierwszy publikowane w języku polskim.
Tom I gromadzi teksty z okresu 1914–19, głównie związane z paryską konferencją pokojową w 1919 roku. Kluczową postacią jest tu bliski doradca amerykańskiego prezydenta Edward Mandell House. Zarówno dzienniki House’a, jaki i pozostałe świadectwa pozwalają zajrzeć za kulisy wielkiego dyplomatycznego przedsięwzięcia, jakim było ułożenie powojennego porządku świata, w tym – zarysowanie granic państwa polskiego. Mimo mocnego poparcia dla idei odrodzenia Polski ze strony prezydenta Woodrowa Wilsona, starannego wyważenia wymagało wiele – sprzecznych często – przekonań i interesów głównych graczy, co dawało lobbystom pole do działania.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 606
© Copyright by Fundacja Ośrodka KARTA, 2021
© Copyright for the Polish translation by Anna Bańkowska, Aneta Dylewska, Dorota Gołębiewska, Ewa Horodyska, Jacek Kotarba, 2021
KONCEPCJA, WSTĘPNY WYBÓR: Marta Markowska
WYBÓR, OPRACOWANIE, REDAKCJA: dr Andrzej Turkowski
KOORDYNACJA, REDAKCJA: dr Agnieszka Dębska
WSPÓŁPRACA (REDAKCJA): Ewa Pietraszek
WSPÓŁPRACA (KWERENDY): Hanna Antos, Emilia Wileńska-Skwarzec
OPRACOWANIE PRZYPISÓW: dr Zbigniew Kwiecień
WYBÓR I OPRACOWANIE PRZYPISÓW DO TEKSTU HUGH GIBSONA: Vivian Hux Reed
KONSULTACJA NAUKOWA: prof. dr hab. Janusz Odziemkowski
KOREKTA: Anna Richter
PRZYGOTOWANIE INDEKSU:
IKONOGRAFIA: Ewa Kwiecińska
PROJEKT GRAFICZNY:
SKŁAD:TANDEM STUDIO
ZDJĘCIE NA OKŁADCE: Edward Mandell House, pocz. lat 20. Fot. Library of Congress, LC-B2- 3710-11 [P&P]
Publikacja finansowana w ramach programu Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego pod nazwą „Szlakami Polski Niepodległej” w latach 2018–21, nr projektu 01SPN 17 0034 18, kwota finansowania 376.801 zł.
KIEROWNIK NAUKOWY PROJEKTU: prof. dr hab. Janusz Odziemkowski
RECENZENT: dr hab. prof. UW Tomasz Nałęcz
Wydawca oświadcza, że dołożył wszelkich starań, aby dotrzeć do wszystkich właścicieli i dysponentów praw autorskich. Osoby, których nie udało nam się ustalić, prosimy o kontakt z wydawnictwem.
Wydanie IWarszawa 2021ISBN (tom I) 978-83-66707-20-7ISBN (komplet) 978-83-66707-22-1
Ośrodek KARTAul. Narbutta 29, 02-536 Warszawatel. (48) 22 848-07-12
KONTAKT DO WYDAWNICTWA: [email protected]
DYSTRYBUCJA: [email protected]
KSIĘGARNIA INTERNETOWA: ksiegarnia.karta.org.pl
www.karta.org.pl
Niepodległość Polski w 1918 roku została przez Polaków wywalczona i została im ofiarowana. Innymi słowy – była unikalnym zbiegiem okoliczności o charakterze zarówno wewnętrznym, jak i zewnętrznym. Do tych pierwszych z pewnością zaliczyć można aktywność liderów społeczno-politycznych czy też wysiłek zbrojny części społeczeństwa. Do drugich zaś przede wszystkim – głęboki kryzys, w którym pogrążyły się państwa zaborcze, a także programy i cele polityczne przywódców państw zwycięskiej ententy, starających się po zakończeniu I wojny światowej ukształtować nowy porządek na gruzach belle époque. Próba odpowiedzi na pytanie, które z tych czynników odegrały rolę decydującą, a które wtórną, nieuchronnie naznaczona jest sporym ładunkiem politycznym i emocjonalnym. Łączy się bowiem z zagadnieniem, w jakim stopniu Polacy zawdzięczają odzyskanie niepodległości własnemu wysiłkowi, a w jakim sprzyjającej koniunkturze międzynarodowej. Nie jest to zresztą kwestia dotycząca wyłącznie okresu powstawania II RP. Podobne rozważania snuć można przecież także w odniesieniu do przełomu roku 1989.
Książka ta nie zawiera odpowiedzi na wspomniane powyżej pytanie. Jej znaczenie polega na czymś innym. Przedstawia ona – poprzez materiały źródłowe – spojrzenie na sprawę odzyskania przez Polskę niepodległości z rzadziej dotąd przywoływanej perspektywy zachodnich uczestników negocjacji pokojowych w Paryżu, którzy w różnym stopniu brali udział w skomplikowanym procesie „układania” powojennej Polski.
Zgromadzony tu materiał można zinterpretować jako przeciwwagę dla niepodległościowej mitologii, związanej na przykład z rolą jednostek w przebiegu procesów o skali międzynarodowej. Inni mogą odnaleźć potwierdzenie wyjątkowego znaczenia, jakie dla zdobywania przychylności aliantów wobec sprawy polskiej miała wybitna postać – Ignacy Jan Paderewski. Cieszył się on szacunkiem i podziwem możnych ówczesnego świata, co dobrze obrazuje tekst autorstwa ówczesnego sekretarza stanu USA – Roberta Lansinga. Jedno jest pewne: wyselekcjonowane teksty – ukazujące się w języku polskim po raz pierwszy – wprowadzają nową perspektywę dla rozumienia historii Polski w XX wieku. Co więcej, dzięki poznaniu przekonań i motywacji lobbystów uzyskujemy unikatowy wgląd w postawę ówczesnych elit Zachodu. Ma to niebagatelne znaczenie także z perspektywy współczesnej Polski, wciąż „uczącej się” swoich zachodnich partnerów.
Tytułowi lobbyści to osoby wyrażające przychylny stosunek do sprawy polskiej, czy to z powodów osobistych – pod wpływem poznanych Polaków, czy też z racji wyznawanych zasad, które warunkowały ich poczucie sprawiedliwości. Zdecydowana większość z nich to Amerykanie (9 z 10 postaci, których teksty tu prezentujemy). Gdy patrzymy na ich pochodzenie społeczne, na pierwszy plan wysuwa się elitarność tej grupy. Lektura zapisów lobbystów pokazuje dużą dozę niesłychanego idealizmu. Była to cecha charakterystyczna części amerykańskiego establishmentu u progu światowej hegemonii Stanów Zjednoczonych. Najbardziej doniosłym wyrazem tej postawy było słynne Czternaście punktów prezydenta Woodrowa Wilsona – wizja powojennego porządku, którą przedstawił w orędziu do Kongresu USA i która zawierała obietnicę przywrócenia na mapie Europy państwa polskiego. Tym samym sprawa polska znalazła się w ścisłej zależności od odważnych – a z perspektywy czasu buńczucznych – aspiracji Amerykanów zbudowania lepszego świata według własnych ideałów. Nie po raz ostatni w historii.
Zarysowane procesy historyczne (bardziej szczegółowo omówione we wstępie autorstwa Janusza Odziemkowskiego) zostaną przedstawione za pośrednictwem wyselekcjonowanych fragmentów tekstów o charakterze bezpośredniego świadectwa – dzienników, listów i depesz, a także artykułów prasowych. Prezentowany wybór jest rezultatem kwerendy archiwalnej (przeprowadzonej m.in. w Archiwum Instytutu Hoovera oraz brytyjskim Archiwum Narodowym), a także przeglądu publikacji książkowych i periodyków, z których większość ukazała się w Stanach Zjednoczonych bądź w Wielkiej Brytanii jeszcze w pierwszej połowie XX wieku. Pełen wykaz cytowanych źródeł znajduje się na końcu książki.
Wybrane do publikacji teksty oceniane były pod kątem oddania ducha epoki oraz realiów prowadzonych negocjacji i lobbingu na rzecz sprawy polskiej. Z tego założenia wynikało skupienie się na tych ich fragmentach, które bezpośrednio dotyczyły Polski lub też były istotne dla zbudowania kontekstu niezbędnego, by zrozumieć zawiłości polskich problemów analizowanych na arenie międzynarodowej.
Wśród autorów znajdziemy osoby wywodzące się z różnych dziedzin aktywności społecznej. Wysiłek wojenny, a następnie konieczność dokonania niełatwych rozstrzygnięć podczas negocjacji pokojowych sprawiły, że do służby państwu zmobilizowani zostali nie tylko profesjonalni wojskowi i dyplomaci, lecz także dziennikarze oraz badacze uniwersyteccy. Spora część tych ostatnich weszła w skład Peace Inquiry Bureau1 – grupy doradców powołanej w 1917 roku przez Woodrowa Wilsona. Amerykański prezydent postawił przed nimi zadanie przygotowania ekspertyz na temat zagadnień mających być przedmiotem negocjacji i uregulowania podczas konferencji pokojowej w Paryżu. W składzie Peace Inquiry Bureau znaleźli się między innymi pionierzy amerykańskich studiów nad Europą Wschodnią – Archibald Cary Coolidge oraz Robert Howard Lord, a także wybitny geograf i specjalista od kwestii terytorialnych – Isaiah Bowman, prawnik – David Hunter Miller oraz historyk i działacz na rzecz pokoju międzynarodowego (co przyniosło mu nominację do Pokojowej Nagrody Nobla) – James T. Shotwell.
Znaczenie ekspertów dla sprawy polskiej, i szerzej – dla kształtu ustaleń pokojowych, opierało się na dostarczaniu przez nich danych i analiz, pozwalających na konkretyzację ogólnych zasad, którymi kierowała się amerykańska dyplomacja, na czele z regułą samostanowienia narodów w granicach etnicznych (więcej na ten temat piszą Archibald Coolidge oraz Isaiah Bowman). Po drugie, część z nich, jak na przykład wspomniany Bowman, w trakcie konferencji uzyskała bezpośredni dostęp „do ucha” prezydenta Wilsona. Warto tutaj nadmienić, że amerykański przywódca był wręcz otoczony przez lobbystów sprawy polskiej. Przychylność w tej kwestii przejawiał nie tylko Bowman, lecz także prawa ręka Wilsona – Edward Mandell House, który znajdował się pod silnym wpływem Ignacego Jana Paderewskiego. Sam House na swojego osobistego asystenta wybrał Stephena Bonsala, którego poglądy w sprawach polskich ukształtowało między innymi doświadczenie pracy jako korespondent prasowy w Berlinie. Pozwoliło mu ono z bliska przyglądać się antypolskiej działalności niemieckich władz na obszarze zaboru polskiego. Sporządziwszy dla Edwarda House’a notatkę na ten temat, Bonsal – zazwyczaj niestroniący od ironii i humoru – zanotował w dzienniku: „Byłem naprawdę rad z możliwości poświadczenia, że to, czego jestem pewny na podstawie swoich osobistych obserwacji, jest prawdziwą sytuacją”.
Pierwszy tom antologii Lobbyści. Zachodni rzecznicy polskiej niepodległości został podzielony na dwie części. Lobbing w okresie przełomu obejmuje materiały źródłowe powstałe w latach 1914–19. Ich lektura pozwala przyjrzeć się atmosferze i działaniom wokół sprawy polskiej jeszcze w trakcie trwania wojny, jednak główny nacisk położony jest tu na wydarzenia w trakcie lub tuż po paryskiej konferencji pokojowej. Proponowany układ tekstów odzwierciedla dwa aspekty: przede wszystkim chronologię wydarzeń, a w dalszej kolejności pozycję danego autora – tak, by w pierwszej kolejności przedstawić perspektywę osób znajdujących się najbliższej centrum władzy.
Część druga – Spojrzenie z dystansu – zawiera teksty prominentnych uczestników paryskich negocjacji, w których dokonują oni oceny najbardziej istotnych dla sprawy polskiej zagadnień i postaci. Uwzględnienie tych fragmentów nie tylko wzbogaca publikację o refleksję nad postanowieniami konferencji dokonaną z perspektywy kilku lat (artykuły Roberta Lansinga i Roberta Howarda Lorda ukazały się w 1921 roku), lecz także pozwala na przybliżenie dwóch kluczowych postaci – będących blisko procesu decyzyjnego we wspomnianych kwestiach, a zarazem prezentujących stanowisko przychylne Polakom – które nie pozostawiły po sobie dzienników.
Z całości wyłania się wielowątkowy obraz, na który składają się zarówno elementy rzucające nowe światło na zawiłości sprawy polskiej na arenie międzynarodowej, jak i wprowadzające czytelnika w realia i klimat wielkiej polityki początku XX wieku. Publikacją Lobbystów KARTA dopełnia swą linię wydawniczą związaną z I wojną i początkiem II RP – wzbogacając ją o nieco odmienną, istotną perspektywę.
Andrzej Turkowski
Rok 1914 jest bez wątpienia datą przełomową w dziejach Europy i Polski, wyznacza bowiem początek Wielkiej Wojny, która miała wstrząsnąć fundamentami cywilizacji białego człowieka, skierować historię Starego Kontynentu i świata na nowe tory, a Polakom stworzyć szansę odbudowy niepodległego państwa po 123 latach niewoli. Powinniśmy jednak pamiętać, że kiedy latem tego roku w Europie przemówiły armaty, a cesarz Wilhelm II obiecywał żołnierzom niemieckim: „Wrócicie do domu zwycięzcami, zanim liście opadną z drzew”, „sprawa polska” od dwóch pokoleń leżała w głębokim zapomnieniu. Daremnie szukalibyśmy wówczas na zachodzie „lobbystów” polskiej niepodległości w klasycznym rozumieniu tego pojęcia, czy nawet polityków publicznie napomykających o konieczności odbudowy Rzeczpospolitej.
Cesarz Francuzów Napoleon III mawiał swego czasu, że Polska to kraj dla którego wszyscy (oczywiście poza zaborcami) chcą coś zrobić, ale nikt nie robi nic. Ten stan rzeczy uległ zmianie, gdy zwycięstwo Prus w wojnie z Francją (1870–71) doprowadziło do zjednoczenia Niemiec i zmieniło układ sił w Europie. Francja, jedyne mocarstwo okazujące Polakom sympatię i zrozumienie dla ich niepodległościowych aspiracji, żądna rewanżu za poniesioną klęskę i upokorzenie, a zarazem obawiająca się rosnącej potęgi militarnej i gospodarczej cesarstwa niemieckiego, szukała zbliżenia z Petersburgiem. To pociągało za sobą bezwzględnie konieczność porzucenia kwestii polskiej, którą carat uważał za wewnętrzną sprawę Rosji.
Wśród Francuzów przetrwało jednak sporo sympatii pour la pauvre Pologne2, dawnego sojusznika z czasów epopei napoleońskiej. W jednym z tekstów włączonych do pierwszego tomu Lobbystów Stephen Bonsal, amerykański dyplomata, pisarz, korespondent wojenny, wspomina swoje spotkanie w 1920 roku z Georges’em Clemenceau. W trakcie rozmowy ten wybitny polityk francuski, znany z żelaznej konsekwencji w realizowaniu planów politycznych i bezwzględności wobec swoich przeciwników, dzięki czemu zyskał przydomek „Tygrys”, wielbiciel impresjonizmu i zagorzały wróg kajzerowskich Niemiec, tłumaczył Amerykaninowi przyczyny swojej życzliwości wobec Polaków. Mówił, że polscy powstańcy żyjący na emigracji we Francji wywarli wielki wpływ na wybór jego drogi życiowej. Jako dziecko słuchał ich opowieści „z nabożeństwem”. „Otworzyli przede mną świat romantyzmu – jedyną prawdziwą rzecz w życiu”– mówił Clemenceau. Podziwiał Polaków za „niesłabnące umiłowanie wolności i niepodległości”. Mógł to robić prywatnie, podobnie jak wielu Francuzów, zaliczających Polaków do grona swoich osobistych przyjaciół. Natomiast w przestrzeni publicznej, przez cztery dziesięciolecia poprzedzające wybuch Wielkiej Wojny, nie wolno było nad Sekwaną pisać o sprawie wskrzeszenia państwa polskiego ani na ten temat dyskutować.
Wielka Brytania, od czasów upadku Napoleona, spoglądała na Europę z wyżyn wyspiarskiej polityki „wspaniałej izolacji” i interesów mocarstwa światowego. Sprawa polska była drobnym elementem polityki imperialnej; jeśli Londyn dotykał go w XIX stuleciu, czynił to wyłącznie instrumentalnie. Podpisanie wraz z Francją not dyplomatycznych w obronie Polaków podczas powstania styczniowego nie wynikało z zainteresowania losem rozdartego rozbiorami narodu. Podyktowane było względami czysto politycznymi: zamiarem pokrzyżowania rysującego się już wówczas zbliżenia francusko-rosyjskiego, które mogło zachwiać delikatną równowagą na kontynencie. Brak tej równowagi otwierał drogę do zdominowania Europy przez jedno mocarstwo lub sojusz mocarstw. A tego Brytyjczycy – po lekcji wojen napoleońskich – pragnęli uniknąć. Dopiero rosnąca szybko potęga Niemiec, a zwłaszcza ich zbrojenia na morzu i konkurencja gospodarcza, początkowo lekceważone, potem budzące zaniepokojenie, pozwoliły decydentom z Downing Street3 odnieść się życzliwie do zbliżenia, a następnie sojuszu francusko-rosyjskiego. Z powodów wymienionych wyżej po 1871 roku na arenie międzynarodowej przez ponad 40 lat obowiązywało milczenie w sprawie polskiej.
W obliczu ówczesnej potęgi zaborców dysponujących milionowymi armiami zdecydowana większość Polaków po klęsce powstania styczniowego porzuciła nadzieje na odzyskanie niepodległości siłą oręża. Popularność zyskiwały koncepcje pracy organicznej i koncepcje połączenia wszystkich ziem polskich pod berłem jednego z monarchów zaborczych. Wielu wskazywało na Austrię, gdzie Polacy pod władzą Franciszka Józefa cieszyli się największymi swobodami, inni – głównie zwolennicy Narodowej Demokracji – opowiadali się za Rosją, widząc w Niemcach największe zagrożenie dla polskości.
Latem 1914 zaborcy Polski stanęli przeciwko sobie w dwóch wrogich obozach. Zatem logicznie rzecz biorąc, niezależnie od tego, czy zwyciężyłyby mocarstwa ententy, czy państwa centralne, los Polski nadal spoczywałby w rękach jednego lub dwóch dotychczasowych zaborców. Kiepska perspektywa dla sprawy niepodległości! 14 sierpnia 1914 wielki książę Mikołaj Mikołajewicz, ówczesny naczelny wódz armii rosyjskiej, wydał do Polaków odezwę zapowiadającą odrodzenie Polski swobodnej w wierze, języku i samorządzie pod berłem cara. Odezwa nie została podpisana przez cara Mikołaja II, nie miała zatem znaczenia prawnego. Można było się z niej wycofać lub odczytać ją tak, aby w pełni odpowiadała wyłącznie rosyjskiej racji stanu. Na rosyjskim plakacie propagandowym z 1914 roku widzimy pogodnego, silnego sołdata carskiego z uśmiechem podającego dłoń polskiemu szlachcicowi w kontuszu. Ładny gest, za którym nie szedł żaden konkret. Jeszcze mgliściej brzmiały odezwy dowództw niemieckiego i austriackiego apelujące do Polaków, aby wsparli ich wojska i zaufali wielkoduszności Wilhelma II i Franciszka Józefa.
To było wszystko, na co naród polski mógł liczyć u progu Wielkiej Wojny. Trzeba było doprawdy ogromnej wiary i determinacji, aby chwytać za broń w przekonaniu, że czyn orężny może nam niepodległość przybliżyć. Nie zabrakło tej wiary studentom, literatom, dziennikarzom, prawnikom, robotnikom, góralom, reprezentantom różnych klas społecznych, zawodów i ugrupowań politycznych, którzy w Galicji szli do Legionów Polskich, aby walczyć przeciwko Rosji, a w dalekiej Francji na wezwanie pisarza Wacława Gąsiorowskiego i Komitetu Wolontariuszów Polskich zgłaszali się do oddziałów, które miały walczyć u boku armii francuskiej z Niemcami. Wszyscy kładli na szalę swoje życie, ofiarę krwi i cierpienia w imię jakże niepewnej wizji niepodległej ojczyzny.
Ochotnicy idący ulicami Paryża ze śpiewem Mazurka Dąbrowskiego, witani przez przechodniów okrzykami „Vive la Pologne!” nie spodziewali się, iż na żądanie carskiej Rosji władze francuskie zabronią formowania oddziałów polskich. Zostali wcieleni do 1 Pułku Cudzoziemskiego w Legii Cudzoziemskiej i przeszli do historii pod nazwą „bajończyków”, płacąc za umiłowanie wolności krwią obficie przelaną, zwłaszcza podczas bitwy pod Arras w maju 1915. Zdziesiątkowany oddział bajończyków został po bitwie rozformowany, a jego żołnierze, w uznaniu niezwykłego męstwa, otrzymali prawo wyboru służby w dowolnym oddziale armii francuskiej.
Legiony sformowane w Galicji przetrwały różne koleje losu i wyróżniły się wspaniałą postawą na tle wielonarodowej armii austriackiej. Ostatnia strofa wiersza Ta, co nie zginęła, najpiękniejszego utworu polskiego okresu Wielkiej Wojny, pióra legionisty, poety i pisarza Edwarda Słońskiego, lapidarnie ujmuje spoiwo łączące szeregi legionistów, którzy rzucali „swój życia los na stos”:
Bo wciąż na jawie widzę
i co noc mi się śni,
że Ta co nie zginęła
wyrośnie z naszej krwi.
W ówczesnych realiach czyn zbrojny nie mógł nam przywrócić niepodległości, ale stał się zarzewiem decyzji, które wyciągnęły sprawę polską z politycznego niebytu. W 1916 roku państwa centralne uginały się już pod brzemieniem blokady kontynentalnej, zaczynało brakować rekruta do uzupełniana wielkich strat ponoszonych na frontach. Postawa legionistów nasunęła niektórym politykom i wojskowym niemieckim pomysł utworzenia armii polskiej, która przejmując część frontu na wschodzie, umożliwiłaby przerzucenie dużych sił niemieckich na zachód i pokonanie Francji, zanim Stany Zjednoczone zdecydują włączyć się do wojny po stronie ententy. Zwolennikiem takiego rozwiązania był między innymi generał Erich Ludendorff, generalny kwatermistrz armii niemieckiej. Po długich sporach, mimo sprzeciwu wielu polityków, pod presją potrzeb wojskowych zdecydowano się sięgnąć po kartę polską. Efektem był Akt 5 listopada, który niewiele Polakom obiecywał, ale wyniósł sprawę polską na arenę międzynarodową. Na Zachodzie, gdzie powstania XIX wieku wyrobiły nam nie do końca prawdziwą opinię „organicznie antyrosyjskich” radykałów, romantyków zawsze gotowych do walki z imperium carskim, perspektywę sformowania milionowej armii polskiej walczącej u boku Niemiec przyjęto jak realne zagrożenie. Mocarstwa ententy sugerowały Mikołajowi II, aby Rosja coś Polakom zaoferowała.
Zaskoczeniem dla większości obserwatorów ówczesnej sceny politycznej było zdecydowane wparcie sprawy polskiej przez prezydenta Stanów Zjednoczonych Woodrowa Wilsona, który 22 stycznia 1917, w orędziu do Kongresu oświadczył, że jednym z celów wojny jest powstanie Polski zjednoczonej, niepodległej, samodzielnej. Dlaczego prezydent czołowej potęgi gospodarczej świata, od wielu lat utrzymującej dobre stosunki z Rosją, złożył tak przychylne Polakom oświadczenie? W USA żyła wprawdzie kilkumilionowa Polonia, ale brakowało – tak wpływowych jak we Francji – elit polskich. W polityce amerykańskiej nie było tradycji wspierania naszych powstań narodowych ani zabierania głosu w kwestii polskiej.
Na przełomie XIX i XX stulecia elity polskie w Stanach Zjednoczonych, nieliczne wprawdzie, ale ofiarne i potrafiące wykorzystać szerokie prawa amerykańskiej demokracji, wykonały olbrzymią pracę, aktywizując skupiska miejscowej Polonii, budząc w niej ducha narodowego. Ogromne zasługi w tym dziele położyło Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół”, które przygotowywało polską młodzież do walki o niepodległą ojczyznę, a w listopadzie 1912 publicznie zadeklarowało pomoc, wszelkimi środkami, dla ruchu powstańczego przeciwko Rosji. Dwa lata wcześniej, na Narodowym Kongresie Polskim – zwołanym w Waszyngtonie w pięćsetlecie zwycięstwa pod Grunwaldem, podjęto uchwałę głoszącą: „My, Polacy, mamy prawo do bytu samodzielnego, narodowego i uważamy za swój obowiązek dążyć do osiągnięcia niepodległości politycznej naszej Ojczyzny”4.Tak budowała swoją siłę amerykańska Polonia, tak rodziła się idea „Armii Kościuszkowskiej”, która – jak ufano – po wybuchu wojny europejskiej będzie mogła przybyć na Stary Kontynent i dopomóc rodakom w wyrwaniu ojczyzny z zaborczej niewoli.
Jednak Polonia nie była w stanie wpływać w dostrzegalnym stopniu na postawę polityków i społeczeństwa amerykańskiego. W pierwszych latach Wielkiej Wojny dominowały wśród Amerykanów nastroje pacyfistyczne z przewagą sympatii dla Niemiec – między innymi dzięki oddziaływaniu prężnej, silnej liczebnie i ekonomicznie emigracji niemieckiej, a także postrzeganiu Wielkiej Brytanii oraz Francji – mocarstw kolonialnych – jako państw blokujących swobodę handlu i inwestycji na opanowanych przez nie obszarach.
Natomiast sprawa polska otrzymała na gruncie amerykańskim potężne wsparcie ze strony człowieka, który niezwykłą karierę zawdzięczał swoim niepospolitym zdolnościom i przymiotom osobistym. Był nim Ignacy Jan Paderewski. Najwybitniejszy pianista swojej epoki, wirtuoz, kompozytor obdarzony ogromnym talentem, niezwykłą aparycją, wszędzie, gdzie występował z koncertami, odnosił oszałamiające sukcesy. Szybko stał się bodaj najpopularniejszą, najbardziej rozpoznawalną postacią w Stanach Zjednoczonych, pozostając zarazem gorącym polskim patriotą. Dla Amerykanów był to po prostu „Paddy” z olbrzymią grzywą blond włosów na głowie, bohater pierwszych stron najpoczytniejszych gazet, obiekt życzliwych żartów, dowcipów, a przede wszystkim niekłamanego podziwu, uwielbienia. Całe rodziny potrafiły przejeżdżać setki kilometrów, aby wysłuchać koncertu Mistrza. Dziennikarze pisali o „Paddymanii”, która ogarnęła kraj już po pierwszym tournée Paderewskiego w latach 1891–92. Stał się najbogatszym artystą przełomu XIX/XX wieku, pierwszym celebrytą nadchodzącej epoki.
Swoją niezwykłą popularność, szczególny dar słowa, umiejętność nawiązywania kontaktów i – trzeba dodać – naturalną, płynącą z całej jego niezwykłej postaci, zdolność autopromocji wykorzystywał dla sprawy narodowej. Z ogromnego majątku, jaki dane mu było zgromadzić, obficie czerpał fundusze na wspieranie polskich inicjatyw w uciemiężonym kraju i na obczyźnie. Był inicjatorem największych uroczystości patriotycznych na ziemiach polskich doby zaborów – obchodów pięćsetlecia bitwy pod Grunwaldem, fundatorem pomnika króla Jagiełły w Krakowie. Dumny ze swojej polskości, zawsze ją podkreślał. Carowi, który gratulował mu sławy, wyrażając zadowolenie, że największym wirtuozem świata jest Rosjanin, odpowiedział: „Najjaśniejszy Panie, jestem Polakiem”, wprawiając w konfuzję otoczenie samodzierżcy Rosji.
Po wybuchu wojny światowej walka o odrodzenie ojczyzny stała się dla niego absolutnym priorytetem, całym sensem życia. Jeśli zatem można mówić o widocznym, głośnym lobbingu sprawy polskiej na Zachodzie w 1914 roku, był to lobbing prowadzony przez Paderewskiego. W ciągu następnych trzech lat wygłosił ponad 340 przemówień o swojej ojczyźnie, jej walce o wolność, prawie do niepodległości. Szerokim echem rozeszły się i wielokrotnie cytowane były słowa Paderewskiego wypowiedziane w 1915 roku podczas spotkania z amerykańską Polonią: „Jestem Wam bratem. Dla wszystkich, którzy tu jesteście, jednakie braterskie żywię uczucie, miłość gorącą, serdeczną. Jestem Polakiem, wiernym synem Ojczyzny. Myśl o Polsce wielkiej i silnej, wolnej i niepodległej, była i jest treścią mego istnienia; urzeczywistnienie jej było i jest jedynym celem mego życia. Choć większość lat spędziłem wśród obcych, nie sprzeniewierzyłem się jej ani na chwilę i nie sprzeniewierzę nigdy”5.
Każda wielka idea, myśl przełamująca niemoc i stereotypy potrzebuje swoich liderów. Ludzi, którzy potrafią zogniskować wysiłki milionów dla jej urzeczywistnienia. Takim niekwestionowanym liderem dla sprawy polskiej na Zachodzie w latach 1914–18 stał się bez wątpienia Ignacy Jan Paderewski, wspierany w swej pracy przez kręgi Polonii. Dzięki przyjaźniom i znajomościom z wybitnymi postaciami świata polityki (między innymi Edwardem Mandellem House’em, najbardziej zaufanym doradcą prezydenta Woodrowa Wilsona, samym prezydentem Wilsonem czy Herbertem Hooverem), finansjery, mediów budował – zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych – zaplecze intelektualne, polityczne, finansowe dla popularyzowania sprawy niepodległości Polski, uczynienia z niej w świadomości polityków Zachodu warunku koniecznego dla zawarcia trwałego, sprawiedliwego pokoju.
Nie bez powodu pozwalamy sobie poświęcić Ignacemu Janowi Paderewskiemu obszerny fragment pierwszego tomu niniejszego wydawnictwa6. Był on najbardziej skutecznym „lobbystą” Polski w czasach, kiedy wiedza o naszym narodzie i jego losach okazała się szczególnie potrzebna w kręgach polityków największych mocarstw świata. Swoim słowem, talentem, osobowością nie tylko tę wiedzę szerzył, ale pozyskiwał Polsce przyjaciół wśród najbardziej wpływowych osobistości.
Na początku XX wieku większość Europejczyków i Amerykanów, którzy cośkolwiek o Polsce wiedzieli, kojarzyła nasz kraj z Królestwem Kongresowym. Sprawa polska, bez stałego nagłaśniania, rosnącej siły przebicia, mogła przegrać swoją szansę podczas targów mocarstw o powojenny kształt Starego Kontynentu. Zwycięska ententa mogła ofiarować Polakom małe państwo, absolutnie nieodpowiadające ambicjom i potrzebom narodu. Wprawdzie niezależne, z bytem zagwarantowanym przez traktaty międzynarodowe, lecz niezdolne do przetrwania w Europie Środkowo-Wschodniej, ogarniętej chaosem, skłóconej i zagrożonej przez ekspansję bolszewizmu.
W osobie Ignacego Jana Paderewskiego mieli Polacy w państwach ententy postać tak popularną i wpływową jak żaden inny uciemiężony naród Europy. Człowieka, który w latach Wielkiej Wojny zrobił na Zachodzie dla odrodzenia Rzeczpospolitej więcej niż jakikolwiek polski polityk. Nazwisko Paderewskiego wielokrotnie pojawia się na kartach pierwszego tomu Lobbystów, zawsze w niezwykle pozytywnym świetle, ze słowami podziwu dla talentu Mistrza, całej jego osobowości i gorącego patriotyzmu.
Stany Zjednoczone przystąpiły do wojny jako sojusznik ententy 6 kwietnia 1917. Już 28 czerwca tego roku pierwsze oddziały amerykańskie przybyły do Europy. Generał John Pershing, dowódca Amerykańskich Sił Ekspedycyjnych, schodząc z okrętu na ziemię francuską, wypowiedział słowa: „La Fayette, oto jesteśmy”.Oddał w ten sposób hołd bohaterowi Wielkiej Rewolucji Francuskiej i amerykańskiej wojny domowej o niepodległość.
W ślad za wojskiem coraz liczniej zaczęli pojawiać się na Starym Kontynencie politycy, wysłannicy prezydenta Wilsona, urzędnicy, ekonomiści, przemysłowcy, przedstawiciele organizacji charytatywnych. Zbierano informacje użyteczne przy usprawnianiu systemu materialnej pomocy dla ludności dotkniętej działaniami wojennymi. Gromadzono dane, które mogły być przydatne dla władz USA w przygotowaniu propozycji planów powojennej odbudowy Europy, a także przebudowy politycznej kontynentu, między innymi w kontekście ofiarowania prawa do wolności narodom uciemiężonym oraz nowego wytyczenia granic państw.
*
W tym miejscu, po przybliżeniu w dużym skrócie stanu sprawy polskiej na Zachodzie w przededniu I wojny światowej oraz mechanizmów, które uczyniły kwestię odbudowy Rzeczpospolitej tematem ważnym na arenie międzynarodowej, dochodzimy do pytania o rolę, jaką odegrali lobbyści polskiej niepodległości pochodzący z mocarstw anglosaskich w czasach przełomowych dla kształtowania nowej Europy. Ich poglądy, dyskusje, spory, podejmowane działania, skalę wiedzy o Polsce i problemach Europy Środkowo-Wschodniej przybliżają czytelnikowi obszerne fragmenty pamiętników, dzienników, korespondencji, dokumentów, tekstów wystąpień, które po sobie pozostawili, po raz pierwszy publikowane w języku polskim na kartach niniejszej książki.
Po pokonaniu kajzerowskich Niemiec o powojennym kształcie Europy miały zadecydować cztery mocarstwa: Wielka Brytania, Stany Zjednoczone, Francja i Włochy. Pokolenia polskich patriotów doby zaborów wiązały nadzieję na odbudowę Rzeczpospolitej z pomocą Francji. Nadzieja ta przebija z dzieł wieszczów narodowych, z kart obfitej literatury romantycznej, malarstwa, memuarystyki, a nawet z twórczości ludowej. Kiedy w 1837 roku na Długiej w Warszawie rosyjski zaborca przebudował na katedrę prawosławną odebrany pijarom kościół pod wezwaniem Matki Bożej Zwycięskiej, ulica warszawska odpowiedziała wierszykiem:
Poczekajcie no kopułki,
Przyjdą jeszcze z Francji pułki,
My nie chcemy waszej wiary.
Wróci nasza i pijary.
Francja, mocarstwo, na które spoglądano przez pryzmat epoki napoleońskiej, wspólnej z Francuzami walki pod sztandarami „boga wojny” i ówczesnych nadziei na wskrzeszenie ojczyzny, miała być sojusznikiem w boju z trzema zaborcami. Idea odbudowy Rzeczpospolitej mogła liczyć na życzliwość Francji. Francuzów łączyła z Polską pamięć wspólnej walki w epoce napoleońskiej, echa dawnych kontaktów politycznych. Nad Sekwaną żyła liczna grupa polskich emigrantów, zasilana przez uchodźców z kraju po kolejnych nieudanych powstaniach. Niektórzy z nich robili kariery w świecie polityki, sztuki, wielu należało do elity polskiego społeczeństwa, dysponowało dobrym wykształceniem, biegłą znajomością języka francuskiego. Jules Verne, należący do grona najpopularniejszych pisarzy XIX wieku, w usta jednego z bohaterów swoich powieści włożył słowa: „każdy Polak to prawie Francuz”. Trudno o większą pochwałę naszej nacji w ustach Francuza!
Chociaż w pierwszych latach Wielkiej Wojny Paryż uznawał kwestię polską za sprawę wewnętrzną swego rosyjskiego sojusznika, rząd francuski dał odczuwalny dowód życzliwości wobec Polaków. W 1915 roku przychylił się do prośby Polonii francuskiej, aby spośród jeńców niemieckich wydzielić Polaków i stworzyć dla nich osobny obóz w Le Puy, niedaleko Saint-Étienne. W 1916 roku powstał drugi obóz dla Polaków w Montluçon. Jeńcy Polacy otrzymali szeroki zakres swobód, przy pomocy Polonii prowadzono szeroką pracę edukacyjną, oświatową. Czas niewoli stał się nieoczekiwanie szansą umacniania świadomości narodowej, a także zdobywania sympatii miejscowej ludności w trakcie pracy jeńców w rolnictwie i przemyśle francuskim. Znajomość spraw polskich była zarówno w społeczeństwie, jak i elitach francuskich Francji zdecydowanie wyższa niż w krajach anglosaskich.
Jednak w latach I wojny światowej Francja, aczkolwiek należała do grona wielkich mocarstw, nie odgrywała już wśród nich głównej roli. Jesienią 1918 zwycięska, lecz ogromnie wykrwawiona i zadłużona, nie była państwem, które mogłoby, wzorem Francji napoleońskiej, dyktować warunki traktatu pokojowego. Tym większego znaczenia nabierało posiadanie wpływowych lobbystów sprawy polskiej w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii.
Po zwycięstwie nad Niemcami szybko dały o sobie znać różnice w poglądach mocarstw ententy na urządzenie powojennej Europy. Odżywało echo zaszłości historycznych, wzajemnego braku zaufania, uprzedzeń, usunięte w cień podczas wojny, kiedy Wielką Brytanię, Francję i Włochy połączyła walka ze wspólnym wrogiem. Teraz przeciwnik był pokonany. Zaczynały się tragi o zdobycze, zyski. Powracał delikatny, a jednak widoczny ślad dawnej rywalizacji między Wielką Brytanią i Francją. Paryż dążył do budowy wpływów francuskich w Europie Środkowo-Wschodniej, które wzmacniałyby pozycję Francji na kontynencie. Londyn, zgodnie z zasadą utrzymywania równowagi sił, niechętnym okiem spoglądał na te działania i nie pragnął wzmacniania państw, które – tak jak Polska – mogły być potencjalnymi sojusznikami Francji. Nie zamierzał dopuścić do nadmiernego osłabienia Niemiec jako siły równoważącej potęgę Francji na kontynencie ani utworzenia dużego państwa polskiego, które musiałoby z racji swoich interesów politycznych dążyć do zbliżenia z Francją, wzmacniając wpływy Paryża w Europie Środkowo-Wschodniej. Włosi postrzegali Francję jako przyszłego konkurenta na Morzu Śródziemnym, zatem również Rzymowi nie na rękę były rozstrzygnięcia wzmacniające pozycję Francji w Europie.
Gdzieś w cieniu pozostawała Rosja rozdarta wojną domową. Wykrwawiona wojną i rewolucją, niedopuszczona do stołu rokowań – ponieważ po objęciu władzy przez bolszewików zawarła 3 marca 1918 separatystyczny pokój z państwami centralnymi, była na razie wielką niewiadomą. Mocarstwa ententy zgodnie wspierały „białych” i liczyły na ich zwycięstwo. Gotowe były wesprzeć nową demokratyczną Rosję, jej interesy polityczne i pretensje terytorialne. Na porządku dziennym stanęłoby wówczas pytanie nie tylko o przebieg wschodniej granicy Polski, ale i o suwerenność odrodzonej Rzeczpospolitej. Biali generałowie widzieli Polskę ściśle złączoną z Rosją, a co najmniej pozostawioną w rosyjskiej strefie wpływów. Władze bolszewickie nie były uznawane na Zachodzie, niemniej reprezentowały realną siłę, z którą należało się liczyć.
Odbudowa Rzeczpospolitej okazała się jednym z najtrudniejszych, a według części polityków Zachodu najtrudniejszym problemem, przed jakim stanęły mocarstwa ententy. Przeprowadzenie jej w duchu zgodnym z orędziem prezydenta Wilsona, które mówiło o niezależnej Polsce powstałej ze wszystkich ziem zamieszkałych niewątpliwie przez Polaków i z dostępem do morza, rodziło całe spektrum pytań, między innymi o zasady etniczne, wojskowe, gospodarcze, jakimi należy kierować się przy wytyczaniu granic Rzeczpospolitej, o zakres uwzględniania racji historycznych i sposób pogodzenia ich z rzeczywistością początków XX wieku. Spełnienie marzeń polskich działaczy niepodległościowych o wielkiej ojczyźnie, nawiązującej do Rzeczpospolitej Obojga Narodów, było w realiach 1918 roku niemożliwe. Zadośćuczynienie roszczeniom terytorialnym Niemiec, Czech, Litwy, Ukrainy pozostawiłoby w rękach Polaków obszar niewiele większy od Królestwa Kongresowego, zaś spełnienie oczekiwań „białej” Rosji, której udzielano wsparcia w walce z bolszewikami, musiało wiązać się z porzuceniem planów utworzenia Polski niezależnej.
Niemal dokładnie sto lat wcześniej, po upadku Napoleona, przed podobnymi wyzwaniami stanął kongres wiedeński. Również tamto zgromadzenie przedstawicieli mocarstw, na które zaproszono reprezentantów pokonanej Francji, pragnęło realizować szczytne cele: zawarcie sprawiedliwego pokoju, zabezpieczenie kontynentu przed kolejnym wielkim paroksyzmem wojen... Tak jak w 1918 roku finalne obrady poprzedziło powołanie szeregu komisji, które miały opracować powierzone im zagadnienia i przedstawić propozycje ich rozwiązania. Jednym z najbardziej kontrowersyjnych problemów okazała się sprawa Polski.
Podczas obrad kongresu wiedeńskiego starły się dwie zasady: samostanowienia narodów i legitymizmu. Zasada legitymizmu nakazywała, aby wszystko, co należało do monarchów przed wojnami napoleońskimi, teraz do ich rąk powróciło. Wpływ wychowawcy, szwajcarskiego republikanina Frédérica-Césara de la Harpe, biska przyjaźń z księciem Adamem Czartoryskim, młodzieńcze zainteresowanie Zachodem i wydarzeniami Wielkiej Rewolucji sprawiły, że obrońcą zasady samostanowienia narodów został... car Aleksander I, nazywany jedynym w dziejach Rosji „carem demokratą”. A największym przeciwnikiem, obok przebiegłego dyplomaty austriackiego księcia Klemensa von Metternicha, okazał się Talleyrand – przedstawiciel Francji, wieloletni kreator polityki Francji napoleońskiej.
Car prawo samostanowienia narodów odnosił w pierwszej kolejności do Polski, pragnąc złączyć pod swoim berłem większość ziem byłej Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Była to więc zasada samostanowienia widziana przez pryzmat imperialnych interesów Rosji. Plany Aleksandra nie powiodły się wobec ostrego sprzeciwu Austrii i zaniepokojenia Wielkiej Brytanii wzrostem potęgi caratu. Niemniej to właśnie rosyjskiemu carowi zawdzięczaliśmy utworzenie Królestwa Kongresowego i 15 lat względnej swobody. Historycy wylali morze atramentu w dyskusjach nad motywami postępowania cara i jego niezrealizowanymi obietnicami dla Polaków. Lapidarnie i chyba trafnie ujął decyzje kongresu wiedeńskiego dla sprawy polskiej książę Adam Czartoryski w liście do ojca: „Złe z dobrym pomieszane, ale lepiej nam będzie, niż było”7.
Jesienią 1918 zwycięskie mocarstwa były zgodne co do tego, że powinna odrodzić się niepodległa Rzeczpospolita. Apelowały do rządów państw Europy Środkowo-Wschodniej, powstających na gruzach monarchii habsburskiej i obrzeżach carskiej Rosji o zaprzestanie sporów, walk i uznanie decyzji konferencji pokojowej, która miała wytyczyć ich granice, kierując się przede wszystkim względami natury etnicznej. Przygotowywano materiały, zbierano informacje, jak się wydaje, nie do końca zdając sobie sprawę ze skali zagrożenia, jakie dla całego regionu stanowi bolszewicka Rosja. Jak było ono wielkie i realne dla Polski u schyłku 1918 roku?
Przypomnijmy kilka faktów:
– 11 listopada 1918 Polacy uwolnili stolicę spod okupacji niemieckiej, a w Compiègne podpisano rozejm kończący działania wojenne na frontach I wojny światowej. Zgodnie z jego postanowieniami wojska niemieckie miały wycofać się na granice z 1914 roku.
– 12 listopada zgromadzeni na konferencji w Moskwie działacze Socjaldemokracji Królestwa Polskiego i Litwy podjęli uchwałę o skierowaniu wszystkich sił partii do Polski, aby wzniecić tam rewolucję. Centralny Komitet Wykonawczy SDKPiL wydał odezwę do Polaków przebywających w Rosji, zachęcając ich do wstępowania w szeregi Zachodniej Dywizji Strzelców, gdzie będą formowane pułki polskie.
– 13 listopada Wszechrosyjski Centralny Komitet Wykonawczy anulował traktat brzeski i wszystkie zawarte w nim zobowiązania Rosji do rezygnacji z terenów należących do byłego państwa carów. Wezwał „lud pracujący” zamieszkujący te ziemie do tworzenia władzy rad i bratniego związku z robotnikami i chłopami Rosji. Gdyby natomiast siły „ludu pracującego” okazały się zbyt słabe do realizacji tego zadania, Armia Czerwona gotowa była pospieszyć z pomocą.
– 16 listopada dowództwo Armii Czerwonej utworzyło Armię Zachodnią, wyznaczając jej jako pierwszy cel zajęcie ziem Litwy i Białorusi. Czerwone formacje rozpoczęły powolny marsz na zachód, w ślad za wycofującymi się oddziałami niemieckimi.
– 18 listopada w Woroneżu Lew Trocki, ludowy komisarz spraw wojskowych i przewodniczący Rewolucyjnej Rady Wojennej Republiki, zapowiedział utworzenie republik rad w Polsce i na Ukrainie. Rzucił hasło ofensywy na zachód: „Przez Kijów prowadzi prosta droga do połączenia się z rewolucją austriacką i węgierską, podobnie jak przez Psków i Wilno prowadzi droga do połączenia z rewolucją niemiecką. Ofensywa na wszystkich frontach! Ofensywa na zachodnim froncie, ofensywa napołudniowym froncie, na wszystkich rewolucyjnych frontach!”8. W Armii Czerwonej przystąpiono do formowania pułków o polskich nazwach: Warszawski Pułk Czerwonych Huzarów, Lubelski Pułk Strzelecki, Siedlecki Pułk Strzelecki...
W grudniu 1918, kiedy do Paryża napływały dopiero pierwsze delegacje na paryską konferencję pokojową i wraz z licznym gronem specjalistów, którzy towarzyszyli politykom, rozlokowywały się w przydzielonych im apartamentach, Lenin zatwierdził plan operacji „Wisła”. Nakazywał on dojście Armii Zachodniej do zachodniej granicy byłego imperium carskiego z 1914 roku. Założenia operacji „Wisła” dowodziły, że w Europie urządzanej przez bolszewików nie ma miejsca dla wolnej Polski. Wódz rewolucji bolszewickiej wyjaśnił, że prawo do samostanowienia narodów, które czerwoni władcy Kremla umieścili na swoich sztandarach, aby przedstawiać światu Rosję bolszewicką jako kraj nastawiony pokojowo i przyjaźnie do sąsiadów, przestaje obowiązywać tam, gdzie stoi w sprzeczności z interesem światowej rewolucji. Niepodległa Polska przeszkadzała w połączeniu rewolucji bolszewickiej z rewolucją niemiecką. Musiała zatem zniknąć z mapy Europy.
– 22 i 29 grudnia rząd polski, zaniepokojony zbliżaniem się Armii Czerwonej i tworzeniem w jej szeregach pułków „polskich”, wysłał noty, zarzucając bolszewikom prowadzenie agresywnej polityki odmawiającej narodom prawa do stanowienia o swym losie. Moskwa w nocie przesłanej jako odpowiedź na dwie polskie noty (7 stycznia 1919) skwitowała je stwierdzeniem, że Armia Czerwona spełnia tylko wolę ludności litewskiej i białoruskiej, która pragnie połączyć się z bolszewicką Rosją. Nie ma więc mowy o agresji.
– 25 grudnia na łamach pisma „Izwiestia”, organu Wszechrosyjskiego Centralnego Komitetu Wykonawczego, ukazał się artykuł, którego autor wskazywał, że po spodziewanym rychło zajęciu Wilna kolejnym przeciwnikiem Armii Czerwonej będzie Wojsko Polskie. Polski wywiad wojskowy na podstawie informacji uzyskanych z bolszewickiej Rosji przedstawił analizę, z której wynikało, że wojna z Rosją sowiecką „jest nieunikniona, jest przez nią postanowiona i gotowana i jest tylko kwestią czasu”9.
– 27 grudnia wybuchło powstanie wielkopolskie.
– 8 stycznia 1919 Józef Unszlicht ogłosił powstanie Polriewwojensowietu (Rewolucyjnej Rady Wojennej Polski), który miał przygotować grunt do powołania republiki rad w Polsce.
– 11 stycznia Naczelne Dowództwo Wojska Polskiego wydało Instrukcję dla działania Wojska Polskiego na Litwie i Białorusi „w celu powstrzymania fali bolszewickiej”10. Naczelny Wódz i Naczelnik Państwa Józef Piłsudski stanął przed niezwykle trudnym dylematem. Miał do dyspozycji około 5 tysięcy żołnierzy Grupy Podlaskiej i Dywizji Litewsko-Białoruskiej wyposażonych w kilkadziesiąt ciężkich karabinów maszynowych i 6 armat do osłony granicy Królestwa od Białostocczyzny po Wołyń. Oba zgrupowania polskie były w stadium organizacji; przedstawiały zlepek batalionów, szwadronów i zalążków pułków. Wszystkie pozostałe siły Wojska Polskiego angażowała wojna z Ukraińcami, która ogarnęła Wołyń i Galicję. Ze wschodu nadciągały trzy dywizje Armii Czerwonej, a w ich składzie pułki o „polskich” nazwach. Łącznie około 19 tysięcy żołnierzy w stanie bojowym, kilkadziesiąt armat, blisko trzysta ciężkich karabinów maszynowych, pociągi pancerne, lotnictwo. Piłsudski był przekonany, że obrona 200 kilometrów granicy tak słabymi siłami jest iluzoryczna. Nieprzyjaciel będzie w stanie przełamać ją w dowolnym miejscu i ruszyć na Warszawę. Wkroczenie Armii Czerwonej do Królestwa z hasłami rewolucyjnymi i powołanie przez bolszewików marionetkowego rządu złożonego z polskich komunistów mogło spowodować katastrofalne skutki. Będąc za słabym, aby się bronić, Piłsudski postanowił wystąpić zaczepnie. Zaatakować czołówki rozciągniętych na wielkiej przestrzeni dywizji bolszewickich, zaskoczyć je, narzucić warunki walki i zadać porażkę, zanim nadciągną główne siły Armii Zachodniej.
– 15 stycznia powstańcy opanowali niemal całą Wielkopolskę, stawiając mocarstwa ententy wobec faktu dokonanego.
– 18 stycznia w Paryżu uroczyście otwarto obrady konferencji pokojowej.
– 12 lutego Rada Najwyższa paryskiej konferencji pokojowej powołała Komisję do Spraw Polskich, która miała przedstawić propozycje uregulowania zachodniej i wschodniej granicy państwa polskiego.
– Nocą 13/14 lutego doszło do pierwszej walki oddziałów żołnierzy polskich z czerwonoarmistami, zakończonej zdecydowanym zwycięstwem Polaków. Datę tę przyjęto za początek nigdy niewypowiedzianej oficjalnie wojny między Rzeczpospolitą i Rosją bolszewicką.
Powyższe fakty zestawiamy nie po to, aby krytykować opieszałość ententy. Mocarstwa nie mogły zwołać konferencji pokojowej z dnia na dzień, bez przygotowania. Pragniemy tylko przypomnieć prawdę, która w tamtych dniach spędzała sen z powiek wielu polskim politykom i wojskowym. Nad krajem zawisło śmiertelne niebezpieczeństwo, które ogół społeczeństwa, zajętego wojną z Ukraińcami, zafascynowanego doniesieniami o obronie Lwowa, nie doceniał. Wkroczenie Armii Czerwonej z hasłami rewolucji na teren Królestwa, powołanie przez bolszewików marionetkowego rządu z polskich komunistów groziło chaosem i nieobliczalnymi skutkami.
Polska walczyła o czas potrzebny do otrzymania z Zachodu pierwszych dostaw broni i amunicji, bez których na dłuższą metę nie sposób było bronić się przed bolszewicką inwazją (w kraju nie mieliśmy wówczas żadnego przemysłu zbrojeniowego). O czas konieczny, aby napłynęły transporty żywności dla głodującego kraju, wyniszczonego przez wojnę i rabunki okupantów, pomocy medycznej dla społeczeństwa trapionego epidemiami. A przede wszystkim o szybkie, jak ufano, decyzje ententy umożliwiające połączenie ziem zaboru pruskiego z ojczyzną. Niecierpliwość i gorycz Wielkopolan i ludności polskiej z Pomorza, wywołane niezrozumiałą dla nich zwłoką w przekazaniu Rzeczpospolitej ziem będących przecież kolebką państwa polskiego, oddają słowa jednej z żołnierskich piosenek:
Ołowiem i krwią paragrafy spiszemy,
że z Polską połączyć się chcemy.
Wielkopolska i Pomorze były jedynymi ziemiami dawnej Rzeczpospolitej, których nie dotknął niszczący płomień wojny światowej. Tutejsze życie stało się cięższe, uboższe, tak jak w całych Niemczech przygniecionych wojennymi ciężarami i blokadą kontynentalną, ale przemysł, rolnictwo, organizacja życia pozostały nienaruszone. Wielkopolanie ze swoim potencjałem gospodarczym, patriotyzmem, wysoką świadomością narodową, umiejętnościami organizacyjnymi, rzeszami żołnierzy doskonale wyszkolonymi w byłej armii niemieckiej stanowiliby niezwykle cenne wzmocnienie możliwości obronnych Rzeczpospolitej. Szybkie przyłączenie zaboru pruskiego do Polski leżało w najgłębiej pojętym interesie naszego kraju.
Dopóki Wielkopolska nie była traktatowo uznaną częścią Rzeczpospolitej, nie było możliwe zjednoczenie Wojska Polskiego z Armią Wielkopolską. Mimo to, korzystając z rozejmu w Trewirze, podpisanego przez Niemców 16 lutego 1919 pod naciskiem ententy, który między innymi zobowiązał Berlin do zaprzestania walk z Polakami i wyznaczył linię demarkacyjną, kończąc działania zbrojne na frontach powstania wielkopolskiego, oddział wielkopolski pod dowództwem generała Daniela Konarzewskiego przybył już w marcu 1919 pod Lwów i walnie przyczynił się do przełamania pierścienia okrążenia miasta przez wojska ukraińskie.
Przybysze zza oceanu, dumni z walorów amerykańskiej demokracji, ufali, że korzystając ze swoich doświadczeń, będą mogli szybko i sprawiedliwie rozstrzygnąć europejskie spory, a także wprowadzić na Starym Kontynencie zmiany minimalizujące niebezpieczeństwo wybuchu kolejnej wielkiej wojny. Ten ślad dumy i wiary przebija w słowach prezydenta Wilsona, wyrażającego przekonanie, że po raz pierwszy w historii wielkie mocarstwa będą formułowały warunki traktatów pokojowych nie w imię własnych korzyści, ale dla dobra wspólnego, uwzględniając interesy i oczekiwania mniejszych narodów.
Szybko przyszło zaskoczenie, czasem rozczarowanie lub zniechęcenie, kiedy odkrywano, że posługując się wzorcami demokracji własnej ojczyzny i właściwym dla Amerykanów sposobem myślenia, nie da się znaleźć skutecznego antidotum na rozstrzygnięcie zawikłanych europejskich waśni obarczonych historycznymi zaszłościami, uprzedzeniami, stereotypami. Że zwycięskie mocarstwa europejskie pozostają zdecydowane, pragmatyczne i uparte w obronie tego, co uznają za własną rację stanu.
Janusz Odziemkowski
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Archibald Cary Coolidgeamerykański historyk, wykładowca na Uniwersytecie Harvarda, znawca dziejów Europy Wschodniej11
Niezależnie od takich lub innych sympatii, jakie możemy odczuwać w związku z wojną, która obecnie niszczy Europę, większość z nas ma żarliwą nadzieję, że przynajmniej wkrótce po niej nie wybuchnie kolejna; to znaczy, że kiedy pokój zostanie zawarty, w osiągniętym porozumieniu będą miały szansę znaleźć się elementy o pewnym stopniu trwałości. Nie oznacza to, iż każdy może być lub będzie zadowolony ani że wiele, zdawałoby się, rozsądnych pragnień, nawet tych żywionych przez zwycięzców, nie będzie musiało pozostać niezaspokojonymi. Oznacza to, że w jak największej liczbie przypadków przyjęte rozwiązania powinny być oparte na solidnej podstawie zbudowanej z praw człowieka i słusznych interesów oraz że rozwiązania te zadowolą tych, którym przyniosą korzyści, a jednocześnie w oczach reszty świata nie będą się wydawać zbyt niesprawiedliwe.
Pierwszym warunkiem jest to, że w Europie przyszłości, na ile to możliwe, żaden naród, a szczególnie żaden wielki naród, nie będzie zmuszany żyć w taki w sposób, co do którego nie można oczekiwać, że go zaakceptuje. Pokonane strony konfliktu bez wątpienia będą musiały zrezygnować z ambicji, które w ich oczach są naturalne i uzasadnione, lub też odłożyć ich realizację na czas nieokreślony. Taki jest los pokonanych. Niemniej jednak, jeśli pokój ma być trwały, nie można ich skazać na egzystencję, która byłaby dla nich nie do zniesienia. Na przykład na pokonanego wroga nie można w żadnym razie nałożyć takiego reżimu, jaki Napoleon nałożył na Prusy, ani też nie można go całkowicie zniewolić ekonomicznie czy geograficznie. Tak więc można z dużą dozą pewności przewidywać, że gdyby Niemcy w wyniku zwycięstwa nad Rosją miały oddać Finlandię Szwecji, a wziąć dla siebie prowincje bałtyckie, Rosja prędzej czy później zaryzykowałaby kolejną akcję zbrojną, mającą na celu odzyskanie wystarczająco dużego fragmentu wybrzeża Bałtyku. I odwrotnie – w przypadku triumfu aliantów traktat pokojowy, który odmawiałby bezpośredniego dostępu do Adriatyku nie tylko niemieckiej ludności Austrii, ale za jej pośrednictwem także populacji Cesarstwa Niemieckiego, mógłby zawierać w sobie zarzewie przyszłych problemów. Nawet utrzymanie pewnych odizolowanych elementów przewagi, jakkolwiek kuszące jako doraźny łup, może nieść za sobą na tyle poważne konsekwencje, że celowość takich działań jest bardziej niż wątpliwa. Czy jakakolwiek korzyść, którą Niemcom mogłoby dać posiadanie Konstantynopola, byłaby w stanie zrekompensować permanentną wrogość Rosji, która musiałaby być tego skutkiem? Czy byłoby mądre choćby to, żeby Anglia odzyskała Helgoland12, skoro doświadczenie pokazuje, iż Hiszpania nigdy nie pogodzi się z faktem, że Gibraltar należy do Anglii – co zawsze będzie przeszkodą w dobrych stosunkach między tymi dwoma krajami? Nawet te mocarstwa, które odnoszą największe triumfy, nie powinny lekką ręką tworzyć źródeł permanentnego konfliktu.
Innego rodzaju czynnikiem wymagającym uwagi w każdym przypadku wyznaczania przyszłych granic są pragnienia samych mieszkańców. My, Amerykanie, w szczególności wierzymy w sprawowanie rządów za zgodą rządzonych. Kiedy trzeba zrobić wyjątki, uważamy je za uzasadnione tylko chwilową koniecznością, jak na naszym Południu po wojnie secesyjnej, lub niższością rasową rządzonych, jak, powiedzmy, w przypadku Murzynów. Niemniej jednak trzymamy się ogólnej zasady i jest ona uznawana za pożądaną nawet przez najbardziej reakcyjną autokrację. W dzisiejszych czasach w spornych regionach Europy zgoda, ale i żarliwe aspiracje rządzonych w pełni korespondują z tym, co nazywamy narodowością. A aspiracje narodowości do kształtowania własnych losów nie są jedynie kwestią polityki wewnętrznej. W ciągu ostatnich stu lat wystąpienia Greków, Włochów, Niemców, Madziarów, Słowian południowych, Alzatczyków i innych przeciw obcym władcom niosły za sobą poważne konsekwencje zarówno na arenie międzynarodowej, jak i krajowej. To prawda, ze względu na wyspiarskie usytuowanie Wielkiej Brytanii, niezadowolenie Irlandczyków rzadko miało znaczenie wykraczające poza poziom lokalny, ale kwestia polska była drażliwym tematem w polityce ogólnoeuropejskiej nieustannie od czasu rozbiorów w XVIII wieku.
Miejmy więc nadzieję, że w procesie rekonstrukcji Europy życzenia poszczególnych narodowości będą ważnym czynnikiem wpływającym na wytyczanie granic państwowych. Mniejsze z nich mogą zawiązywać konfederacje dla osiągania obopólnej korzyści, ale związki takie powinny być dobrowolne i powinny pozostawiać wystarczająco dużo miejsca dla utrzymania odrębności każdej z nich. Na pierwszy rzut oka wydaje się to proste. Bierzemy mapę ras kontynentu, zauważamy na niej rozkład głównych kolorów i tworzymy idealną Europę przyszłości zgodnie z tym rozkładem, pomijając te małe, oderwane od całości plamki, które nie pasują do ogólnego schematu. Taki rodzaj tworzenia map jest ostatnio popularny. Może mu się oddawać każdy pomysłowy publicysta dowolnej gazety, będą go w stanie zrozumieć osoby dysponujące najskromniejszą inteligencją i wzbudzi sympatię jako wspaniałomyślna próba zrekonstruowania społeczeństwa zgodnie z podstawowymi prawami człowieka. Niestety, gdy przyjrzymy się tego typu rozwiązaniom z odrobiną uwagi, zauważymy, że są one najeżone trudnościami. Wkrótce dociera do nas, że oparcie naszej mapy wyłącznie na kryterium rasowym nie jest bezpieczne, gdyż pomija takie czynniki fizyczne jak góry. Naturalne granice fizyczne i granice etniczne rzadko się ze sobą dokładnie pokrywają. Przykładowo nie dzieje się tak na sporej części obszaru zachodnich Alp, Pirenejów czy Karpat. Której granicy mamy dać pierwszeństwo, geograficznej czy rasowej? Jest to być może drobny problem, który często rozwiązać można kilkoma wzajemnymi ustępstwami. Stanowi on jednak część bardziej ogólnego zagadnienia: w jakim stopniu prawa narodu są nadrzędne wobec tych, które wynikają z innych przesłanek.
Na samym początku musimy stawić czoła braku pewności co do znaczenia przyjętych przez nas terminów. Czym jest narodowość? Co jest jej podstawą? Nie rasa – większość narodów Europy ma zbyt mieszane i niepewne pochodzenie, by łączyła je wspólnota krwi. Pomiary czaszki w różnych częściach tego kontynentu sugerują zupełnie inne podziały od współczesnych związków politycznych i językowych. Warto tu zwrócić uwagę, że ważniejsze od rzeczywistego może być pochodzenie ugruntowane legendami.
Nie ma większego znaczenia, czy współcześni Grecy są, czy nie są potomkami starożytnych Hellenów. Ważne jest to, że się za takich uważają. Wiara ta wpływa na nich w zasadniczy sposób; przenika do ich świadomości narodowej i jest podstawową częścią ich psychologii. W ten sam sposób nie musimy dociekać, w jakim stopniu współcześni Rumuni są dziećmi rzymskich legionistów i kolonistów, a w jakim stopniu pochodzą oni od Daków, Słowian czy innego ludu. Liczy się to, że mówią językiem romańskim i uważają się za lud romański, bliski Francuzom, Włochom i Hiszpanom, różny natomiast od Słowian, nieco bardziej zachodni, będący spadkobiercą starszej cywilizacji. Choć należą do greckiego Kościoła prawosławnego, szukają inspiracji nie w Konstantynopolu i Moskwie, ale w Rzymie i Paryżu.
Wiemy, że Szwajcarzy są narodem, choć tworzonym przez kilka narodowości, i dopóki wolą pozostawać wspaniałą małą republiką, tak jak obecnie, nikt nie ma prawa się w to wtrącać, choć doktryna ta jest trudna do zaakceptowania przez skrajnych zwolenników pangermanizmu czy włoskiej irredenty. Stosujemy tę samą zasadę wobec Belgów, choć mówią oni dwoma językami; ale jakiej narodowości są mieszkańcy Alzacji-Lotaryngii? Niemcy uważają Alzatczyków za Niemców zarówno ze względu na ich mowę i pochodzenie, jak i przez wzgląd na większą część ich historii. Francuzi opierają swoje argumenty na tym, co uważają za bardziej nowoczesną koncepcję – na świadomości i pragnieniach narodowych, na wspólnych ideach i aspiracjach. Twierdzą, że choć językiem francuskim posługują się we Francji wielkie masy ludzkie, choć jest on oficjalnym i literackim środkiem wyrazu – który uważają za nadrzędny wobec wszelkich innych – to jednak Bask, Bretończyk, Flamand, Alzatczyk może być prawdziwym i w pełni patriotycznym Francuzem, nawet jeśli nie zna żadnego języka poza lokalnym dialektem. Trzeba przyznać, że w tym przypadku odwołanie się do narodowości, jako opartej na języku i historii, nie da się łatwo pogodzić z naszym przekonaniem o rządzeniu za zgodą rządzonych. Gdyby w ciągu ostatnich czterdziestu lat Niemcy odnosili takie same sukcesy w Alzacji-Lotaryngii jak Amerykanie na naszym własnym Południu, sytuacja byłaby inna. Jednak sytuacja jest taka, że nie osiągnięto ani kompromisu, ani pojednania, a kwestię przyszłej przynależności Alzacji-Lotaryngii po raz kolejny poddano rozstrzygnięciom przy pomocy miecza.
Statystyki etnograficzne w wielu krajach europejskich powinny być przyjmowane z dużą ostrożnością. Powiedzmy sobie jasno – stronnicze szacunki są jeszcze bardziej nierzetelne, bo tam, gdzie nie ma oficjalnych danych, najwięcej miejsca pozostawia się namiętnościom i wyobraźni; można tu przywołać choćby niezwykłe szacunki, dokonywane często w dobrej wierze, na temat siły poszczególnych elementów narodowych w Macedonii13. W odniesieniu do krain, gdzie istnieją oficjalne statystyki, możemy przyjąć za pewnik, że narodowość, której przedstawiciele nadzorują przeprowadzanie spisu ludności, będzie nadreprezentowana w jego wynikach. Elementy wątpliwe i neutralne zawsze mogą być wykorzystane do manipulowania danymi liczbowymi. Na przykład w austriackiej prowincji Galicja 808 tysięcy spośród 871 tysięcy Żydów jest oficjalnie zarejestrowanych jako mówiący po polsku, co zapewnia, że Polacy zostaną uznani za stanowiących zdecydowaną większość populacji. W sąsiedniej Bukowinie na 192 tysięcy Żydów 95 tysięcy zostało uznanych za Niemców. W obu przypadkach rzeczywistym językiem większości Żydów jest jidysz. Natomiast jeśli w wyniku obecnej wojny Rosja utrzyma Galicję, Żydzi ze wschodniej części tej prowincji nie będą już zaliczani w szeregi Polaków; a jeśli jednocześnie Rumunia dostanie Bukowinę, tamtejsi Żydzi wkrótce przyczynią się do zwiększenia liczby pierwiastka rumuńskiego w tej prowincji i nie ma żadnego powodu, dla którego nie powinno się tak stać. Dlaczego Żyd w Cesarstwie Austro-Węgier nie miałby zmieniać swojej przynależności językowej? Często jest ona zmieniana za niego. Jeśli mieszka na południu Węgier, może być dziś żarliwym Madziarem, choć jego ojciec był uważany za Niemca; a obowiązkiem jego syna może być bycie dobrym Rumunem lub Serbem, w żadnym z tych przypadków nikt nie pyta go o zdanie. Nie oznacza to, że Żydzi jako rasa są zawsze skłonni do zmiany językowej lub innej przynależności przy każdej odmianie politycznej fortuny. Jest wiele przypadków wskazujących na coś wręcz przeciwnego. Wielu na przykład Żydów było i jest dobrymi polskimi patriotami. [...]
Sam fakt, że ludzie są o wiele bardziej przemieszani niż kiedyś, czyni jeszcze bardziej kłopotliwym sytuację, kiedy nie są w stanie zrozumieć siebie nawzajem. Przyznanie, że jakiś inny język ma większe zasługi niż twój własny lub powinien cieszyć się większymi przywilejami, dowodzi smutnego niedosytu patriotyzmu. Wszystkim europejskim ruchom emancypacyjnym i unifikacyjnym ubiegłego wieku towarzyszyła wyższa świadomość narodowa, przez co przynosiły one ostrzejszą rywalizację narodową, jeśli nie nienawiść. Przebudzeniu się współczesnej Rosji towarzyszyły ostre walki nacjonalistyczne. Również po tym, jak Turcy i chrześcijanie w Imperium Osmańskim połączyli siły, by obalić despotyzm Abdülhamida II, ich wzajemne antagonizmy miały się wkrótce nasilić, ponieważ zostali uwolnieni od presji, która przedtem ograniczała ich witalność i chęć ekspansji. Jak wszystkie tego rodzaju partie, Młodzi Osmanowie byli ultranacjonalistami14.
Wszędzie w dzisiejszej Europie, gdzie na obszarze państwa mamy do czynienia z dwoma narodowościami, które występują w znacznej liczbie, perspektywy nie są optymistyczne. W Rosji i Niemczech mniejszości są otwarcie uciskane; w Austro-Węgrzech różne narody pozostają w ostrym konflikcie; w Belgii ruch flamandzki, jakkolwiek uzasadniony, zagroził przyszłości królestwa; nawet w Szwajcarii, gdzie dzięki konstytucji federalnej oraz wspaniałemu jednoczącemu patriotyzmowi i dumie przedstawiciele trzech wielkich narodowości żyli na równych prawach w takiej harmonii jak nigdzie indziej, w ciągu ostatnich kilku lat narastały tarcia między elementami francuskimi i niemieckimi. Fakt, że w obecnej wojnie ich sympatie w naturalny sposób kierują się ku tej z walczących stron, której językiem mówią, w żaden sposób nie przyczynia się do utrzymania dobrych stosunków pomiędzy nimi.
Przyznając, że byłoby pożądane, aby w Europie przyszłości każda grupa narodowościowa była w jak największym stopniu samorządna, trzeba jednocześnie przyznać, że istnieje oczywiste ograniczenie tej zasady. W nowoczesnych warunkach państwo, a w szczególności państwo śródlądowe, musi mieć odpowiedni rozmiar, aby być zdolnym do prowadzenia niezależnej działalności politycznej i gospodarczej. W epoce dużych państw nie można oczekiwać, że odizolowane grupy, takie jak Sasi w Siedmiogrodzie, Słowacy na północnych Węgrzech, Wendowie na Łużycach czy Baskowie we Francji i Hiszpanii, będą istniały jako niezależne społeczności; w istocie nie mają one nawet takiego pragnienia. Jedyne, o co proszą, to pewne lokalne przywileje. Jednak jest rzeczą wątpliwą, czy mogą być one zachowane jeszcze przez długi czas. Przyszłość wydaje się mało obiecująca dla małych, odseparowanych mniejszości, jakkolwiek ciekawych historycznie czy kulturowo.
[...]
Żaden naród, nawet Belgowie, nie zasługuje podczas obecnej wojny na więcej współczucia niż Polacy. Nie tylko duża część ich kraju stała się polem bitewnym dla ogromnych armii i doznaje w związku z tym ogromnych cierpień, lecz także oni sami, niezależnie od swoich sympatii, są siłą wcielani do walczących zastępów po obu stronach i zabijają się nawzajem na rozkaz obcych panów. Pewnym niewielkim zadośćuczynieniem jest to, że niezależnie od tego, która strona wygra, Polacy mogą mieć nadzieję na poprawę swojego losu i być może na odrodzenie państwa polskiego – choć mała szansa, by było ono niezależne, a w żadnym wypadku nie w granicach, których pragną polscy patrioci. Jeśli zwycięstwo przypadnie Niemcom i Austrii, to najprawdopodobniej na naszych oczach powstanie nowe Królestwo Polskie jako część federalnego cesarstwa Habsburgów lub z habsburskim księciem na tronie. To królestwo składałoby się z Galicji i takiej części Polski, którą udałoby się zabrać Rosji. Biorąc pod uwagę jego atrakcyjność i siłę przyciągania dla ich własnych polskich poddanych, Niemcy z pewnością nie postrzegałyby nowego państwa z nadmierną przychylnością, a już na pewno nie wyrzekłyby się ani jednego z tych obywateli dla dobra owego państwa. W tym polskim królestwie znalazłby się także znaczący element niezadowolony – ludność ruska czy małoruska15 ze wschodniej części Galicji, która w ostatnich latach staje się coraz bardziej antypolska, wbrew miejscowej polskiej arystokracji. Z drugiej strony, Rosja obiecała – w przypadku swojego sukcesu – autonomiczną Polskę, która miałaby objąć i zjednoczyć praktycznie cały naród polski. Wchodziłyby w jej skład, poza ściśle polskimi prowincjami Rosji, przynajmniej duża część polskich ziem w granicach Prus i Galicji Zachodniej, ale nie obejmowałaby ona Galicji Wschodniej, która byłaby traktowana jako rosyjska, a nie polska. Takie postanowienie nie spodobałoby się ani tamtejszej polskiej klasie wyższej, ani Polakom zamieszkałym gdzie indziej. Nie ucieszyłoby też chyba za bardzo mas ludności, gdyż dziś język Małorusinów cieszy się w Austrii większymi prawami niż po moskiewskiej stronie granicy, gdzie jest traktowany jako zwykły dialekt prawowitego języka rosyjskiego i – na ile to możliwe – tłumiony w obawie, że może zagrażać jedności języka narodowego. Poza tym Małorusini we wschodniej Galicji nie należą do greckiego Kościoła prawosławnego, ale do Kościoła greckounickiego, któremu w przeszłości rząd rosyjski odmawiał realnego prawa do istnienia.
[...]
Jednak wszystkie takie spekulacje na temat przyszłości są w pewnym stopniu bezcelowe. Wielki konflikt szalejący obecnie w Europie wciąż przynosi nam niespodzianki, a kiedy przyjdzie czas na ustalenie warunków pokoju, władcy i mężowie stanu, którzy będą musieli je wypracować i przyjąć, nie będą mieli takiej swobody podążania za swoimi zachciankami, jak nieodpowiedzialni twórcy map. Być może, kiedy wreszcie zapanuje pokój, nie będzie się on opierał na żadnych zasadach poza zasadą powszechnego zmęczenia i zasadą beati possidentes16. Niemniej fakt, że gra toczy się teraz o prawa, aspiracje i marzenia tak wielu narodów i interesujących narodowości – dużych i małych, jest jednym z powodów, dla których te gigantyczne zmagania tak głęboko przemawiają do wyobraźni i sympatii nas wszystkich.
PRZEŁOŻYŁA Dorota Gołębiewska
ŹRÓDŁO: Archibald Cary Coolidge, Nationality and the New Europe, „Yale Review”, t. 4, 1914/1915, [w:] idem, Ten Years of War and Peace, Cambridge: Harvard University Press, 1927.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
1 Peace Inquiry Bureau (także: The Inquiry) – grupa ekspertów powołana w 1917 r. przez prezydenta Woodrowa Wilsona celem zgromadzenia danych potrzebnych do opracowania amerykańskiego projektu przyszłych układów pokojowych. Przewodniczył jej Edward Mandell House, liczyła 150 specjalistów z zakresu dyplomacji, historii, geografii, ekonomii itp. Z jej składu 21 osób weszło później do Amerykańskiej Komisji Negocjowania Pokoju (American Commission to Negotiate Peace) – ciała przygotowującego zalecenia dla prezydenta w sprawach głównych kwestii, które miały rozstrzygnąć układy pokojowe zawarte w wyniku konferencji paryskiej.
2 Franc.: dla biednej Polski.
3 Przy Downing Street 10 od XVIII w. mieściła się siedziba Pierwszego Lorda Skarbu połączona w 1905 r. z funkcją premiera brytyjskiego rządu.
4Czyn zbrojny Wychodźstwa Polskiego wAmeryce – zbiór dokumentów imateriałów historycznych, oprac.Jerzy Walter, New York–Chicago 1957, s. 58.
5 „Kurjer Poznański” nr 140 z 23 czerwca 1915, s. 1. Działalność patriotyczną Ignacego Jana Paderewskiego i jego działania w sprawie polskiej bogato ilustruje album Mariusza Olczaka, Ignacy Jan Paderewski 1860–1941,Warszawa 2018.
6 Zob. tekst Roberta Lansinga Moje spotkanie zpianistą imężem stanu w niniejszym tomie.
7 Cyt. za: Władysław Zajewski, Sprawa polska na Kongresie Wiedeńskim,„Czasy Nowożytne”, t. 21, 2008, s. 41.
8 Lew Trocki, Kak woorużałas’ riewolucija, Moskwa 1923, t. 1, s. 398.
9 Andrzej Pepłoński, Wywiad wwojnie polsko-bolszewickiej 1919–1920, Warszawa 1999, s. 42.
10 Centralne Archiwum Wojskowe, Zbiór rękopisów, sygn. I.400.347.
11 Szczegółowe biogramy autorów znajdują się na końcu książki (zob. s. 349–356).
12 Helgoland – wyspa na Morzu Północnym, od 1890 r. pod jurysdykcją Niemiec. W trakcie I wojny światowej na wyspie znajdowała się niemiecka baza wojenna.
13 W należącej do Turcji Macedonii od 1893 r. trwała równolegle: walka polityczna i zbrojna ludności greckiej, macedońskiej (uważającej się za bułgarską) i serbskiej przeciw panowaniu tureckiemu w poszczególnych częściach tego kraju oraz wzajemne konflikty tych ruchów, dążących do przyłączenia kraju do Grecji, Bułgarii lub Serbii. Po nieudanym probułgarskim powstaniu w 1903 r. walki partyzanckie nie ustawały aż do wojen bałkańskich w l. 1912–13, w wyniku których pokonana Turcja zrzekła się Macedonii, podzielonej następnie pomiędzy Grecję, Serbię i Bułgarię.
14 W l. 1908–09 dążący do radykalnej modernizacji Imperium Otomańskiego oficerowie armii tureckiej w Macedonii (zwani młodoturkami) wymusili drogą przewrotu wojskowego przywrócenie w państwie konstytucji z 1876 r., formalnie zrównującej prawa wszystkich poddanych. Jednak sprzeczność dążeń młodoturków pragnących także ocalić całość terytorium państwa i bałkańskich ruchów narodowych dążących do oderwania od niego obszarów nietureckich doprowadziła do wprowadzenia faktycznej dyktatury wojskowej w Turcji, trwającej do 1918 r., oraz do wojen bałkańskich w l. 1912–13.
15 Do l. 1917–18 Małorusinami nazywali Rosjanie ludność ukraińską zamieszkałą w granicach Cesarstwa Rosyjskiego, której nie uważali za odrębny naród. Z kolei w krajach Austro-Węgier, gdzie zamieszkiwała ludność ukraińska (Galicja Wschodnia, północna Bukowina i Ruś Zakarpacka), określała się ona jako Rusini. Natomiast ukraiński ruch narodowy, mogący tam (inaczej niż w Rosji) działać legalnie, propagował używanie określenia Ukraińcy. Ukraińska ludność w Rosji należała do Kościoła prawosławnego, zaś w państwie Habsburgów głównie do Kościoła unickiego, zwanego greckokatolickim.
16 Łac.: szczęśliwi, którzy posiadają. Szczęście sprzyja tym, który pragnąc dochodzić swoich praw do danego terytorium, najpierw wzięli je w posiadanie (przypis tłum.).