Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Lato skończyło się złamanymi sercami… Sophie Ha i Xavier Yeh mają burzliwą przeszłość. Ale to, co rozegrało się w Tajpej – podczas letniego programu Loveboat – postanowili zostawić za sobą. Teraz są przyjaciółmi i chcą skupić się na tym, co naprawdę ważne. Sophie zamierza pilnie się uczyć, a Xavier – skoncentrować się na tym, co go uszczęśliwia. Jednak nie wszystko idzie tak, jak sobie zaplanowali. Niespodziewanie pojawia się okazja, by na chwilę odetchnąć od problemów – Sophie i Xavier decydują się wyruszyć na szalony zjazd Loveboat. To dla nich świetna okazja, by wspólnie opracować plan przejęcia kontroli nad swoją przyszłością. Czy razem uda im się osiągnąć sukces? Drugi tom trylogii „Loveboat”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 470
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Moim dzieciom
XAVIER
LOVEBOAT. TALENT SHOW I AUKCJA CHARYTATYWNATEATR NARODOWY, TAJPEJ8 SIERPNIA
Kiedy twoje życie jest pasmem porażek, aż trudno uwierzyć, że cokolwiek może pójść po twojej myśli. Ale oto właśnie stoję za kulisami, za aksamitnymi zasłonami teatralnej sceny, i zerkam, jak Sophie próbuje sprzedać mój obraz na aukcji, którą obserwują dwa tysiące osób – i czuję w piersi dziwną nadzieję.
– A teraz ostatni punkt dzisiejszego wieczoru...
Sophie wskazuje na mojego namalowanego smoka, zawieszonego wysoko w tle, na całej szerokości sceny. Wentylator elektryczny sprawia, że smok faluje i wygląda, jakby latał, jakby ożył. Ma wszystkie odcienie zieleni: jak mokra trawa, pawie pióra, ocean i mięta. Jak góry Tajwanu i chłód w cieniu pod drzewami.
Przynajmniej tak to czułem, kiedy powoływałem smoka do istnienia.
– To dzieło anonimowego ucznia Chien Tan. – Głos Sophie niesie się ponad rozmazanymi twarzami na widowni. Dziewczyna wygładza zbłąkany kosmyk czarnych włosów, które odgarnęła z szyi i spięła srebrną klamrą. – Zwróćcie uwagę na nieprawdopodobną liczbę odcieni na jego ciele. Siła jego skrzydeł...
W jakiś sposób sprawia, że brzmi to tak realnie. Przez całe życie Ba[1] mówił mi, żebym nie marnował czasu na sztukę. Kiedyś roztopił moje pastele w kałużę i zostawił je na biurku, żeby stwardniały. Ale tego lata nabrałem odwagi i znowu zacząłem rysować. Ten smok to największa rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiłem. Nigdy nie czułem się tak odsłonięty; to znacznie gorsze, niż gdybym biegał nago po scenie.
– Czy ja słyszę: trzy tysiące dolarów tajwańskich? – pyta Sophie.
Ku mojemu zdziwieniu w ciemności unosi się kilka białych tabliczek.
Sto dolców za odrobinę zielonych, niebieskich i złotych pasteli.
– Sześć tysięcy? – pyta Sophie. – Dwanaście tysięcy? Wyobraźcie sobie tego imponującego smoka strzegącego korytarzy waszego biura!
Sophie jest wprost stworzona do tego, by rządzić publicznością. Liczby rosną w zawrotnym tempie, co przyprawia mnie o zawroty głowy. Nie mogłem uwierzyć, że ktoś byłby skłonny wydać na mojego smoka nieco ponad sto dolarów amerykańskich. Teraz jest kilku chętnych gotowych zapłacić siedemset.
Osiemset.
Dziewięćset.
Przy kwocie tysiąca dolarów zostało już tylko trzech oferentów. Wyciągam szyję, żeby ich zobaczyć. Ciemność skrywa kobietę stojącą na balkonie, mężczyznę z tyłu, drugiego z boku.
Niewiarygodne, że wciąż unoszą tabliczki.
Przy pięciu tysiącach dolarów mężczyzna z boku odpada.
– I... sprzedano za dwieście tysięcy dolarów tajwańskich! – krzyczy Sophie. – Panu w białej marynarce. Dziękuję, proszę pana, i gratuluję! Spotkajmy się na scenie zaraz po koncercie, aby mógł pan odebrać grafikę.
Aplauz, który wybucha, sprawia, że deski podłogi pod moimi stopami aż wibrują. Prawie wychodzę na scenę, gdy próbuję śledzić ruch reflektora. Jego blask przebiega po twarzach zgromadzonych w poszukiwaniu faceta, który wydał właśnie ponad siedem tysięcy dolarów na mojego anonimowego smoka – prawie tyle samo, ile zapłacono za całą resztę dzisiejszych aukcji razem wziętych. Jakiś miłośnik sztuki? A może po prostu ktoś, komu spodobało się to, co zobaczył?
Światło reflektorów pada na mężczyznę w śnieżnobiałej marynarce i spodniach tego samego koloru. Głowa i ramiona wyprostowane – znajoma mi wojskowa postawa. Znów zajmuje swoje miejsce, podnosząc skromnie rękę w geście uznania dla oklasków.
Chwila, ja go znam.
To jest Ba.
BOHATEROWIE
UCZESTNICY LETNICH PROGRAMÓW LOVEBOAT
Kampus Chien Tan:
Xavier Yeh (Xiang-Ping)
Sophie Ha (Bao-Feng)
Ever Wong (Ai-Mei)
Rick Woo (Kuang-Ming)
Marc Bell-Leong
Spencer Hsu
Debra Lee
Kampus Ocean:
Emma Shin
Bert Lanier
Priscilla Chi
Joella Chew
Jasmine Chew
RODZINA YEH
Chao-Xiang Yeh (Ye-Ye): dziadek Xaviera
Ako Yeh: Praciocia Pierwsza
Yumiko Yeh: Praciocia Druga
Jasper Yeh (Ja-Ben; Ba): ojciec Xaviera
Lynn Noel Yeh (Chun-Hwa; Ma): matka Xaviera
Edward Yeh: młodszy brat Jaspera, wuj Xaviera
Rose Chan: Ciocia Trzecia
Lily Yeh-Abebe: Ciocia Czwarta
Lulu Chan: kuzynka Xaviera
Lin-Bian Yeh: kuzynka Xaviera
Gloria Yeh-Abebe: kuzynka Xaviera
Xiang-Ping (Xavier) Yeh
RODZINA WOO/HA
Sophie Ha
Rick Woo
Mama Sophie: Camilla
Bracia Sophie: Kevin, Steve, Dave, Kai
Ciocia Claire
Wujek Ted
Ich dzieci: Fannie, Felix, Finn
1
SOPHIE
PORT LOTNICZY TAJWAN-TAJPEJ TAOYUAN9 SIERPNIA
„Negocjujesz jak rekin i jesteś mądrzejsza niż dziewięćdziesiąt dziewięć procent mieszkańców tej planety. Kiedy ostatnio sprawdzałam, obejmowało to także większość istniejących facetów. Dlaczego więc nie zarobisz własnych milionów dolarów?”
Słowa Ever grają mi w głowie, gdy patrzę, jak ona i mój kuzyn Rick łączą się w pożegnalnym pocałunku stulecia. Ich stroje składają się z pasujących do siebie błękitów. Oboje stoją na tle billboardu reklamującego małe futrzane pandy, które pojawią się w zoo w Tajpej w przyszłym tygodniu – szkoda, że je przegapimy.
Debra, Laura i kilku chłopaków są ubrani ze swobodną elegancją. Wymieniają się danymi kontaktowymi i obiecują, że co tydzień będą rozmawiać na czacie wideo. Przysięgają, że nasza letnia wycieczka kulturowa sprawi, że będziemy przyjaciółmi na zawsze. Każdy stara się zasiać ostatnie nasiona, które dają nadzieję na rozkwit romansu.
Tylko nie ja. Mam dość chłopaków na następne cztery lata, które spędzę w Dartmouth. A może na zawsze.
I nie bez powodu.
Dla mnie Loveboat to była KATASTROFA.
Rzuciłam się na Xaviera Yeh, syna Jaspera Yeh – dyrektora generalnego Dragon Leaf – bo miałam wyjść za bogatego mężczyznę, by wspierać mamę i czterech braci. Zamiast tego rozdarłam sobie serce, zrujnowałam swoją reputację, jeden dupek podbił mi oko – a do tego zrobiłam kilka okropnych rzeczy, których nigdy sobie nie wybaczę. Sięgnęłam dna, delikatnie mówiąc.
Wtedy Ever niczym kataklizm zmieniła oś mojego świata.
„Dlaczego więc nie zarobisz własnych milionów dolarów?”
Teraz jadę do Dartmouth. Mam wpływ na własną przyszłość! Może wszystkie inne dziewczyny już wiedzą, że mogą same ją kształtować, ale ja naprawdę nie miałam o tym pojęcia. I mam drugą szansę, żeby wystrzelić w stratosferę.
Modlę się tylko, żeby nie wchodzić samej sobie w drogę. Tak jak to zrobiłam z Xavierem.
– Rusza boarding dla pierwszej klasy do Los Angeles – oznajmia kobiecy głos w systemie nagłaśniającym.
Zajmuję miejsce w poczekalni i sięgam po telefon, aby po raz pierwszy tego lata sprawdzić szkolne maile. Na ekranie głównym widnieje moje ulubione zdjęcie, kupione wiele lat temu właśnie tutaj, w Tajpej – białe lampiony unoszące się w mrok nocy. Przeglądam mnóstwo wiadomości – od przyjaciół, z podsumowań szkoły średniej... i wtedy atakuje mnie jeden z Dartmouth. Sprzed miesiąca.
RE: WYMAGANE DZIAŁANIE – DRUGIE PRZYPOMNIENIE
Serce przestaje mi na chwilę bić.
– Hej, Xavier. Lecisz z nami? – pyta Marc Bell-Leong.
Podnoszę wzrok. Oczywiście. Xavier Yeh idzie w naszą stronę, jest ubrany swobodnie: w drobno tkaną, czarną koszulę ze srebrnymi nitkami. Nonszalancka elegancja, jakby zupełnie bez wysiłku i troski: oto cały on. Falujące czarne włosy opadają mu na oczy. Xavier podnosi pomarańczowy plecak firmy Osprey i wsuwa szkicownik głębiej pod pachę.
– Co się stało z prywatnym odrzutowcem? – pyta Marc.
Nawet nie wiedziałam, że Xavier ma prywatny samolot. „Ooo, Xavier, lećmy do Paryża!” Zachowywałabym się jak jeszcze większa idiotka.
Na szczęście on nie wydaje osądów. I dobrze. Zresztą już z nim skończyłam.
Xavier uśmiecha się ponuro.
– Tata namawiał mnie, żebym poszedł do jakiejś szkoły w Massachusetts. Lecę więc następnym lotem do Los Angeles. Ktoś zaproponował mi pracę na planie sztuki. – Opada na miejsce obok mnie. – Hej, Sophie.
– Hej, Xavier.
Trzyma szkicownik na kolanach z taką siłą, że palce, brudne od niebieskich pasteli, ma aż pobielałe. Marszczę brwi.
– Wszystko w porządku?
– Tak. Tylko... Nie mogę uwierzyć, że lato już się skończyło. – Wyciąga z kieszeni miękkie mleczne cukierki zawinięte w papier i częstuje mnie jednym, po czym wskazuje ruchem głowy na mój telefon. – Nie pozwól, żebym ci przeszkadzał.
Przeżuwam delikatny mleczny cukierek, skanując jednocześnie wzrokiem maila z Dartmouth.
Droga Studentko,
termin rejestracji na zajęcia „Wprowadzenie do sztucznej inteligencji” minął, a nadal nie otrzymaliśmy opłaty...
Czuję, jak żołądek zaciska mi się ze strachu, i ciężko przełykam ślinę.
– Cholera.
– Co jest nie tak? – pyta Xavier.
– Przegapiłam termin. Nie wiedziałam, że ten kurs jest płatny... i teraz znajduję się na liście rezerwowej na zajęcia, na których najbardziej mi zależało.
Powinnam była skupić się na wszelkich informacjach z Dartmouth, ale zamiast tego bardziej zajmowały mnie próby zaimponowania Xavierowi.
– To słabo. Ale to tylko jedne zajęcia, prawda?
– Nie wiem! Dostałam specjalne stypendium dla dziewcząt w branży technologicznej i muszę spełnić duże wymagania. Jeśli nie utrzymam stypendium, mojej mamy nie będzie stać na wysłanie mnie do Dartmouth.
Musiałabym wyjechać... I co wtedy? Nie mogę odpaść. Nie mogę sobie pozwolić na kolejne błędy i spuszczenie własnej przyszłości do kanału.
Trzęsą mi się palce, gdy wpisuję się na listę rezerwową.
– Mam numer dwieście trzydzieści jeden! Muszę się dowiedzieć, jak się tam dostać.
– Chciałbym pomóc – mówi Xavier.
Ever przy bramce skanuje bilet. Ricka już nie ma.
– Idę do samolotu. – Wstaję i chwytam torbę. – Uważaj na siebie w Los Angeles. I powodzenia!
– Poczekaj, Sophie. – Xavier łapie mnie za nadgarstek.
Patrzy na mnie tymi swoimi ciemnobrązowymi oczami, które widzą wszystko i wszystkich, w sposób, który sprawia, że moje wnętrzności nieco się zaciskają. To przerażające, gdy wiesz, że ktoś potrafi przejrzeć cię na wylot, ale nie wiesz, co tam widzi. Choć Xavier akurat widział już wszystko, co we mnie najgorsze.
– Czy my... spotkamy się jeszcze kiedyś?
Puszcza mnie, ale jego pytanie mnie zaskakuje. Tak wiele poszło między nami nie tak. Dlaczego mielibyśmy się jeszcze zobaczyć?
Nigdy nie byłam w Los Angeles. Moja ciocia Claire zapłaciła za mój bilet lotniczy na Tajwan.
– Nie sądzę, bym miała pojawić się w Los Angeles w najbliższym czasie.
– Cóż, kiedy w końcu otrzymam mój fundusz powierniczy, może będę mógł cię odwiedzić. Was wszystkich. Nowa Anglia jesienią jest niesamowita. Wszystkie liście zmieniają kolory. Może mógłbym wpaść do Dartmouth w któryś weekend?
Więc chce mnie odwiedzić?
Zaczyna we mnie krążyć głupia nadzieja – pragnienie, na które nie mogę sobie pozwolić. Nie teraz, gdy muszę włożyć każdą uncję emocjonalnej energii w naukę.
Tymczasem ten biedny bogaty chłopaczek musi czekać na fundusz powierniczy, żeby móc oblecieć wszystkich przyjaciół. Uch. Problem tego rodzaju, jakie roztrząsa się z kieliszkiem szampana Dom Pérignon w dłoni.
Przynajmniej dzięki temu, że klasyfikuję go w taki sposób, tworzę niezbędny mur wokół mojego serca.
– Boarding do Los Angeles – oznajmia kobieta w głośnikach.
– Musisz iść. – Xavier obejmuje mnie jedną ręką, co znów roznieca tę zdradziecką iskrę nadziei. Wyślizguję się i odwracam, żeby odejść.
Ale zatrzymuję się na widok znajomo wyglądającego mężczyzny zbliżającego się do nas, otoczonego przez dwóch innych w granatowych uniformach. Mężczyzna ma stalowoszare włosy i modny sportowy płaszcz.
Facet, który wczoraj wieczorem kupił obraz Xaviera.
– O cholera, Xavier. Twój tata tu jest.
2
XAVIER
Ba atakuje mnie niczym torpeda, otoczony przez dwóch potężnych ochroniarzy. Włosy ma obcięte tak równo, że na ich ostrych krawędziach dałoby się zetrzeć ser. To pasuje do jego temperamentu – przynajmniej tego, który go ponosi, kiedy zwraca się do mnie.
Przyjaciele z Loveboat odwracają się, żeby na niego spojrzeć. Wiem, że to poważna sprawa. Od czasu, gdy przejął Dragon Leaf – firmę, którą mój pradziadek założył ponad sto lat temu – trzy razy znalazł się na okładce azjatyckiego wydania magazynu „Forbes”. Logo firmy jest wyhaftowane na kieszeniach na piersiach strażników: szczeciniasty znak przypominający drzewo, który oznacza „liść”, czyli moje nazwisko – – otoczone wieńcem utworzonym przez smoka o chudym, wydłużonym ciele. Słyszałem, że najwspanialszy dzień w życiu strażnika, kierowcy czy kogokolwiek innego, to ten, w którym mogli założyć odznakę rodu Yeh.
Dla mnie nie wiązało się to ze szczęściem.
Wstaję ostrożnie, trzymając szkicownik przy piersi jak tarczę. Spędziłem nad nim cały poranek, siedząc na trawniku w Chien Tan, i po raz ostatni próbowałem uchwycić moimi zużytymi pastelami uczucia, które mi tam towarzyszyły. Moje rysunki się zmieniają. Twarz, która prześladowała moje strony przez większą część lata, zniknęła. Po raz pierwszy nie rysuję Ever Wong. Wybrała Ricka, nie mnie, a ja pozwoliłem jej odejść. Teraz widzę wszystko inaczej, ale te uczucia zostały ciężko wywalczone i jednocześnie są delikatne jak jedwabne nici.
Nie chcę, żeby Ba ich dotykał.
– Dokąd się wybierasz? – Ba zamyka moje ramię w żelaznym uścisku. – Miałeś lecieć do Bostonu na zajęcia.
Wszyscy milkną, a ja się krzywię.
– Już ci mówiłem – odpowiadam. – Jadę do Los Angeles.
Ba wyrywa mi szkicownik z rąk, poruszając się tak szybko, że aż ciężko za nim nadążyć. Zanim orientuję się, co się dzieje, szkicownik uderza mnie w twarz.
– Stop! – krzyczy Sophie. – Co to, do jasnej cholery, ma znaczyć?
Białe światła pływają w moim polu widzenia. Dzwoni mi w głowie. Wszyscy inni odsuwają się ode mnie, odwracają wzrok i spieszą na swój lot. Na wypadek gdyby moje popieprzone życie miało okazać się zaraźliwe.
Ba podnosi ręce i rozdziera mój szkicownik. Wręcza go swojemu ochroniarzowi, który wyrzuca go do kosza na śmieci. Książkę, w której było wszystko, co widziałem przez całe lato, przeniesione przez moje palce prosto z duszy na kartkę.
Przepadła.
Ba patrzy na mnie ponuro. Krótkie, gniewne oddechy unoszą moją klatkę piersiową. Chcę zadać mu podobny ból. Wyobrażałem sobie wcześniej – fantazjowałem na ten temat – co najbardziej by go zraniło. Gdyby stracił wszystkie pieniądze. Gdyby cała reputacja jego rodziny spłynęła do szamba. Gdybym trzymał go przywiązanego do metalowego krzesła, bezradnego i bezsilnego, a jednocześnie uderzałbym go w brzuch raz za razem.
Tyle że w obecności jego strażników nigdy nie udałoby mi się zadać nawet pierwszego ciosu. Kątem oka dostrzegam mignięcie mandarynkowego jedwabiu. Sophie muska mój łokieć opuszkami palców – uspokajający gest, który pokazuje, że wciąż tu jest. Właściwie to jestem zaskoczony. Po naszym rozstaniu była prawdziwą eks z piekła rodem, chociaż sama też przeszła przez niespodziewane trudności. Nie jestem do końca pewien, czy jej ufam – a przynajmniej tej burzy, którą razem wywołaliśmy – ale jesteśmy na dobrej drodze. Mimo to nie wiem, czy chcę, żeby tu była, nie teraz.
– Czego ode mnie chcesz? – pytam Ba.
– Posłałem cię na całe lato do programu dla studentów Yale, Harvardu, Berkeley i Oksfordu. Przez całe lato miałeś się z nimi uczyć mandaryńskiego. Zamiast tego robiłeś coś takiego. – Wskazuje na kosz na śmieci. – A teraz tak bardzo chcesz jechać do Los Angeles? Bardzo dobrze. Wsiadasz do samolotu z Bernardem, a Ken-Tek i Ken-Wei zabiorą cię prosto do tamtejszej szkoły średniej, którą udało mi się przekonać, by cię przyjęła. Harvard-Westlake. Załatwiłem ci mieszkanie, żebyś dokończył ostatnią klasę.
Co, kurwa? Chce, żebym powtarzał szkołę średnią?
– Twoja kuzynka Lulu też jest tam w ostatniej klasie. Jest bardzo pilna. Pójdziesz w jej ślady. Żadnych więcej dziewczyn, żadnych imprez. I ukończysz szkołę.
Znowu liceum?
– To już się wolę prostytuować – warczę.
– Musisz nauczyć się czytać. – Nie reaguje na to, co właściwie mówię. Nigdy mnie nie słucha. – Kiedy ja byłem w twoim wieku, organizowałem spotkania na trzech kontynentach. Prowadziłem już swój dział w Dragon Leaf. Twój kuzyn pracuje u twojego wujka Edwarda, odkąd skończył trzynaście lat.
Pstryka palcami i jego ochroniarze rzucają się na mnie. Wiem, co teraz będzie. Cofam się. Moja pięść uderza jednego z nich w nos. Moja stopa wywołuje stęknięcie drugiego. Ale mój opór kończy się w mgnieniu oka. Choć mam czarny pas taekwondo, to Ba ma w roli ochroniarzy trzykrotnych mistrzów świata. Ich pięści zaciskają się na moich ramionach jak żelazne kajdanki, po jednej z każdej strony.
Patrzę gniewnie na Ba.
– Przyprowadziłeś dwóch strażników, żeby poradzić sobie ze swoim synem?
– Xavier, chcesz, żebym do kogoś zadzwoniła? – Twarz Sophie jest pełna strachu. Dziewczyna trzyma w dłoni telefon.
– Dziękuję za troskę, ale nie ma potrzeby – mówi krótko Ba. – Xavier? – Patrzy na mnie.
Poczekalnia jest pusta, z wyjątkiem kobiety z obsługi na bramce, która odwraca wzrok. Co oznacza, że już ją stosownie poinstruowano. Sophie jednak została.
Reszta rozgrywa się w mojej głowie: wzywamy strażników lotniska, ale Ba macha ręką i ich odsyła. Z logo rodu Yeh czy bez, i tak cała pieprzona wyspa jest w jego kieszeni.
– Wszystko w porządku, Sophie. – Zmuszam się, żeby mój głos brzmiał spokojnie. Właściwie jest całkiem odważna. Nikt nie przeciwstawia się Ba. Wszyscy całują mu buty. Wylizują mu je do czysta. Ale nie chcę, żeby była świadkiem rzeczy, których nikt nie powinien być świadkiem. – Musisz złapać swój lot.
Jej oczy są ciemne ze zmartwienia.
– Ja... zadzwonię do ciebie, kiedy wylądujemy.
Ochroniarze ruszają, zanim skończy mówić. Ich zaciśnięte pięści blokują mi krążenie w ramionach. Prowadzą mnie korytarzem. Dla każdego, kto mógłby zwrócić na nas uwagę, nie wygląda to źle. Jakbym skręcił kostkę, a oni by mi pomagali. Ale rano będę cały posiniaczony. Żebym nie zapomniał, kto tu rządzi.
Na razie.
Ponieważ za dwa dni mój fundusz powierniczy przejdzie na moje nazwisko. Będę panem własnego losu, a potem zatrudnię swoich ochroniarzy, żeby walczyli z tymi jego.
Jeszcze dwa dni i Ba już nigdy więcej nie będzie mógł mnie dotknąć.
Skręca za róg, a Kenowie prowadzą mnie za nim. Spoglądam na bramkę do Los Angeles. Sophie wciąż mnie obserwuje z podniesioną komórką. Chciałbym, żeby mogła odzobaczyć wszystko, co właśnie zobaczyła. Muszę się jej wydawać słaby i głupi.
Potem docieramy do kawiarni, a Sophie znika z zasięgu mojego wzroku.
Buty Ba głośno stukają o podłogę.
– Czym możesz się zajmować bez dyplomu szkoły średniej, Xiang-Ping?
– Sztuką.
Prycha drwiąco.
– Sztuka nie przynosi pieniędzy. Nawet Szekspir kazał królowej płacić za jego bułeczki i dżem.
Ba, kurwa, wie wszystko. Gdybym ja umieścił wszystko, co wiem, w okręgu, to on mógłby narysować wokół niego dziesięć koncentrycznych kół. Ale tutaj się myli. Myli się o siedem tysięcy pieprzonych dolarów.
– Sztuka może przynosić pieniądze. – Dopasowuję się do jego spokojnego głosu, chociaż wszystko we mnie chce mu wykrzyczeć całą ironiczną prawdę, która zagłuszyłaby lotniskowe nagłośnienie. – Ten obraz ze smokiem, za który zapłaciłeś tyle pieniędzy... Otóż, wyobraź sobie, że to ja go namalowałem.
Wygwizduję efekt przypominający dźwięk spadającego pocisku, wraz z odgłosem uderzenia o ziemię. Kto się teraz będzie śmiał ostatni, tatusiu? Podnoszę brodę i patrzę mu w oczy – i czekam, aż prawda uderzy go mocniej, niż kiedykolwiek mogłyby to zrobić moje pięści.
– Xiang-Ping, jesteś taki naiwny. Gdybym nie interweniował, twoje marne bazgroły sprzedałyby się za jakieś grosze. Wiedziałem, że to twoje. To smok z dziobu smoczej łodzi twojego dziadka... Jej zdjęcie wisiało w naszym salonie, jeszcze zanim się urodziłeś. Kupiłem ten obraz, żeby oszczędzić nam wstydu.
Prawda uderzyła. Ale we mnie.
– A ja zamknąłem twój fundusz powierniczy do momentu ukończenia przez ciebie szkoły.
– Cooo?
– Tak, Xiang-Ping. – Śmieje się.
– Kłamiesz! On należy do mnie. Nie możesz!
– Ale właśnie to zrobiłem.
– Ma zostawiła ten fundusz mnie, zanim umarła. – Rzucam się na niego, chcę zetrzeć mu to samozadowolenie z twarzy. Ale kajdany na moich ramionach zamykają się jeszcze bardziej. Zaciskam bezradnie pięści w powietrzu. Nagle cały się pocę. Zimny wiatr wieje na mnie, a ja nie mam nawet mocy, żeby powstrzymać nawiew przed targaniem mi włosów. – To była ostatnia rzecz, o którą prosiła! To ty zawsze mówisz o okazaniu szacunku dla jej pamięci. Zleciła prawnikom sporządzenie dokumentów, kiedy leżała w szpitalu.
– Ale gdyby nadal była z nami, byłaby tobą tak samo rozczarowana jak ja. Więc moi prawnicy po prostu je wycofali.
Ba jest miliarderem z wielu powodów, a jednym z nich – jestem tego pewien – jest to, że każda pilnie strzeżona komórka jego ciała jest zorientowana na jeden cel: szach-mat.
– Skończysz szkołę, Xiang-Ping – mówi Ba spokojnie, jakby nie wiedział, że właśnie zdetonował granat w moim życiu. – Skończysz szkołę średnią jak reszta świata. Spróbuj stać się użytecznym człowiekiem. Wtedy... i tylko wtedy... dostaniesz swoje pieniądze.
Przypisy