Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Co może się wydarzyć, gdy pójdziesz o krok za daleko? Gdy rodzice wysyłają Ever do Tajwanu na wakacyjny kurs, osiemnastolatka po raz pierwszy od dawna znajduje się z dala od nich i ich długiej listy wymagań i zakazów. Na miejscu okazuje się, że grupa pozornie poukładanych i stawianych za wzór uczestników zajęć wcale nie ma zamiaru spędzić całego lata nad książkami. Chętnie za to bywa w klubach i eksperymentuje z nowymi związkami. Ever wreszcie czuje się wolna. Za namową nowych znajomych z Loveboat przekracza kolejne granice, a w końcu traci kontrolę nad swoim życiem. Czy uda jej się wycofać w porę, naprawić zniszczone relacje i odnaleźć swoje prawdziwe ja?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 457
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Droga Czytelniczko, drogi Czytelniku!
Inspiracją dla Loveboat, Taipei były letnie programy, w których od lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia brały udział tysiące nastoletnich Amerykanek i Amerykanów pochodzenia azjatyckiego. Zarówno ja, jak i mój mąż uczestniczyliśmy w takim programie na Tajwanie, ale w różnych latach, więc ostatecznie poznaliśmy się przez wspólnych znajomych. Podobne akcje – dla młodych ludzi pochodzenia koreańskiego – organizuje Korea Południowa.
Programy się zmieniały, a ja uwielbiałam rozmawiać z uczestnikami z różnych lat. Uczniowie Loveboat bez wątpienia rozpoznają w fabule wiele charakterystycznych elementów, ale też zauważą, gdzie dla dobra opowiadanej historii pozwoliłam sobie na pewną swobodę twórczą. Zarówno wydarzenia, jak i bohaterowie są fikcyjni, a jakiekolwiek podobieństwo do prawdziwych osób jest przypadkowe.
Aby poznać historię programu, polecam zapoznać się z filmem dokumentalnym Love Boat: Taiwan z 2019 roku autorstwa Valerie Soe (loveboat-taiwan.com).
Dziękuję Wam za lekturę!
Abigail Hing Wen
(Xing Li Mei)
Andy’emu
31 marca
UNIWERSYTET BROWNA
Biuro Rekrutacji na Studia
Droga Ever,
dziękujemy za zainteresowanie naszym Programem Liberalnej Edukacji Medycznej. Ponieważ tegoroczna grupa kandydatów była wyjątkowo utalentowana, z przykrością informujemy, że nasza komisja nie była w stanie zapewnić Ci miejsca na pierwszym roku...
31 marca
UNIWERSYTET BOSTOŃSKI
College of Arts & Science
Droga Ever,
co roku stajemy przed trudną decyzją o odrzuceniu wysoko wykwalifikowanych kandydatów...
31 marca
SZKOŁA MEDYCZNA
UNIWERSYTETU WASZYNGTOŃSKIEGO
Uniwersytecki program stypendialny dla studentów kierunków medycznych
Szanowna Pani Wong,
chociaż Pani kwalifikacje są imponujące, niestety możemy przyznać zaledwie...
1 kwietnia
CENTRUM MEDYCZNE
UNIWERSYTETU ROCHESTERSKIEGO
Droga Everett,
w naszym programie mieliśmy do zaoferowania jedynie dziesięć miejsc...
1 kwietnia
UNIWERSYTET RICE’A
Baylor College of Medicine
Droga Ever,
dziękujemy za zainteresowanie programem stypendiów medycznych Rice/Baylor. Niestety...
3 kwietnia
SZKOŁA MEDYCZNA
UNIWERSYTETU CASE’A I Western RESERVE
Droga Pani Wong,
z żalem...
3 kwietnia
UNIWERSYTET NORTHWESTERN
Szkoła Medyczna Feinberg
Droga Ever,
gratulacje. Mamy przyjemność zaproponować Ci miejsce w naszym programie stypendialnym dla uczestników studiów medycznych. Od 1961 roku oferujemy wyjątkowe siedmioletnie doświadczenie edukacyjne dla zmotywowanych studentów aspirujących do podjęcia ścieżki kariery medycznej...
4 kwietnia
UNIWERSYTET NOWOJORSKI
Tisch School of the Arts
Droga Ever,
nasz Wydział Tańca nie jest obecnie w stanie zaakceptować Twojej kandydatury, chcielibyśmy jednak zaoferować Ci miejsce na naszej liście rezerwowej...
1 maja
UNIWERSYTET NORTHWESTERN
Szkoła Medyczna Feinberg
☑︎ PRZYJMUJĘ zaoferowane mi miejsce w programie i potwierdzam wpłatę depozytu wysokości 500 $.
☐ REZYGNUJĘ z zaoferowanego mi miejsca w programie.
– Ever A. Wong
1
CHAGRIN FALLS, OHIO – 5 CZERWCA
Koperta, niczym liścik miłosny, wpada przez naszą wrzutkę pocztową.
Znajome fioletowe insygnia – czteropłatkowy płomień rozkładający się jak wachlarz tancerza – sprawiają, że lecę w dół po wyblakłym dywanie naszych schodów. Piszę do Megan:
spóźnię się o 5 min
Potem chwytam list, niemalże zanim jeszcze zdąży ucałować wycieraczkę leżącą pod drzwiami.
Przejeżdżam kciukiem po nazwie szkoły w górnym rogu. To nie może być prawda. Ostatni raz identyczna koperta – z szeleszczącymi rogami, pachnąca nowym papierem i atramentem, poplamiona odciskami palców – przyszła dwa miesiące temu, niczym barwny sen wdzierający się w szarą rzeczywistość: lawendowy szelest tiulowych spódnic, rozwijające się różowe satynowe wstążki, nieważkość skoków do szafirowego nieba.
Tisch School of the Arts na Uniwersytecie Nowojorskim. Czy to możliwe...?
– Ever, tu jesteś.
– Mama!
Odwracam się, ocierając się ramieniem o chwiejną półkę na książki, którą zbudował tata. Chowam list za plecami, poza zasięgiem wzroku mamy, a ona wybiega z kuchni, wymachując jakimś wydrukiem. Jej bluzka w kolorze jadeitowej zieleni jest jak zwykle zapięta pod samą szyję. Znajoma panika sprawia, że żołądek mi się zaciska.
– Mamo, myślałam, że cię nie ma.
– Kościół miał dzisiaj dodatkowych ochotników. Mam dobre wieści. – Mama wymachuje stroną zapisaną chińskimi znakami. Kolejna starożytna mikstura ziołowa poprawiająca krążenie? Nie chcę nawet wiedzieć, zresztą i tak wkrótce każe mi ją wypić. – Zgłosiliśmy cię do... Czy ty masz makijaż?
Cholera. Naprawdę myślałam, że jej nie ma. Normalnie poczekałabym, aż skręcę za róg, i dopiero wtedy nałożyłabym tę mikroskopijną ilość błyszczyku.
– Tylko troszkę – przyznaję, a mama chwyta chusteczkę ze stolika. Ściskam kopertę za plecami tak mocno, że zaczynam czuć pęcherze na wnętrzu dłoni. – Mamo, spóźniłam się już na spotkanie z Megan. – Próbuję przemknąć schodami obok niej, ale korytarz, którego ściany od podłogi do sufitu obwieszone są zdjęciami Pearl i moimi w każdym wieku, jest ciasny jak wnętrze walizki. – Czeka już na boisku.
Mama poprawia mi podkoszulek, zaciskając usta, jak zawsze gdy wspominam o Megan. Wolałaby, żebym spędzała całe godziny na przygotowywaniu się do Northwestern, bo mój mózg i cykl Krebsa są wyraźnie niekompatybilne. Ledwo udało mi się dostać B z rozszerzonej biologii – i może być tak, że ten nowotwór wyrosły na moim świadectwie okaże się złośliwy.
Chusteczka zbliża się do mnie coraz bardziej. Mamie nawet nie przychodzi do głowy, że narusza tym moją przestrzeń.
– Tak, ale muszę ci powiedzieć...
W kuchni rozlega się cichy trzask, a po nim krzyk Pearl.
– Przepraszam! Ręka mi się omsknęła!
Chwilę później zza drzwi za plecami mamy wyłania się głowa mojej młodszej siostry. Ukrywam uśmiech na widok tego, jak wgryza się w obranego grejpfruta. Jej jedenastoletnia buzia wygląda jak moja w miniaturze: te same czarne włosy do ramion i twarz wróżki, ale z brązowymi oczami taty, odzwierciedlającymi jej nieskończenie słodsze usposobienie. Dostrzegam w nich figlarny błysk, gdy napotyka moje spojrzenie.
– Mamo, pomóż! Rozsypałam brązowy cukier.
– Nie zrobiłaś sobie krzywdy? – Mama już rusza w stronę Pearl.
– Nie, nic się nie stłukło.
Na szczycie schodów pojawia się tata.
– Wszystko w porządku?
Schody skrzypią, gdy schodzi. Na jego brzuchu opina się jego ulubiona bluza z logo Cleveland Indians. Pod łokciem trzyma „World Journal”, chińskojęzyczną gazetę wydawaną w Ameryce Północnej, opisującą wszystko: od polityki globalnej, przez dziesięcioletniego światowego mistrza szachowego pochodzenia chińsko-amerykańskiego, aż po ostatnie cudowne dziecko studiujące w Yale, które jest zmorą mojego istnienia.
– Łap miotłę, dobrze? – prosi mama.
– Nie trzeba, ogarnęłam to – mówi Pearl. – Spójrz, cukier jest głównie na serwetce. Jest czysto.
Wspaniała inwestycja. Od dobrych pięciu lat interweniujemy w taki sposób, by ratować się nawzajem. Pearl zrobiła z tego naukę ścisłą. Bezgłośnie jej dziękuję, po czym przeciskam się obok taty, przesuwając rękę na brzuch, by utrzymać list poza zasięgiem wzroku rodziców.
– Przepraszam, muszę lecieć.
Biegnę po schodach tak szybko, że dywan ledwo ugina się pod moim ciężarem. Ramieniem zahaczam o portret rodzinny, który chwieje się na gwoździu, więc chwytam ramkę, aby ją unieruchomić.
– Ever, muszę ci coś powiedzieć. – Mama nigdy nie odpuszcza. Pearl i ja wiemy o tym lepiej niż ktokolwiek inny. – Tego lata...
– Przepraszam, mamo, ale już jestem spóźniona!
Trzaskam drzwiami od mojego pokoju z taką siłą, że stare arkusze testowe szeleszczą na biurku, a różowe baletki zawieszone za wstążki na słupku łóżka zaczynają się kołysać. W moim pokoju znajdują się łóżko, komoda i kilkadziesiąt elementów wyposażenia do tańca: buty do jazzu leżące na podłodze obok szafy, flaga zespołu tanecznego wisząca w rogu, trykoty, rajstopy i spódnice.
Opieram się plecami o drzwi i przyciskam list do piersi, czując, jak łomocze mi serce.
Czy to możliwe...?
Zaaplikowałam do Tischa pod wpływem impulsu, w tajemnicy. Moi rodzice tolerowali mój taniec tylko dlatego, że – zdaniem doradcy zawodowego – aby ubiegać się o przyjęcie na studia, muszę wykazać różnorodne zainteresowania. Tisch, pochowany pod stosami aplikacji na studia medyczne, był strzałem w ciemno. Kiedy przyszedł list z informacją o wpisaniu na listę rezerwową, założyłam, że to samo napisali wszystkim swoim kandydatom. Takie: „Dziękujemy, ale idźcie dalej przez życie bez nas”.
Na dole niecierpliwy głos mamy miesza się z jaśniejszym tonem Pearl. Mój żołądek wykonuje salto – mam około minuty, zanim mama wyważy drzwi do mojego pokoju.
Drżącym palcem rozrywam kopertę.
2
Dziesięć minut później wbiegam na boisko za budynkiem mojej szkoły średniej. Zgodnie z zapowiedzią prezentera prognozy pogody na niebie gromadzą się kłębiaste chmury burzowe będące pozostałością tajfunu, który nadciągnął z Azji. Trawa pod moimi stopami jest wilgotna. Mecz piłki nożnej toczy się pełną parą – szalona mieszanka pomarańczowych koszulek Chagrin Falls z niebieskimi z Solon, konkurencyjnej szkoły średniej. Normalnie zatrzymałabym się i sobie popatrzyła, ale dzisiaj jedyne, czego chcę, to porozmawiać z Megan, moją najlepszą przyjaciółką jeszcze z czasów przedszkola, kiedy to obie dołączyłyśmy do Studia Baletowego Zeiglera. Potem obie przez całą szkołę średnią tańczyłyśmy w dwunastoosobowym zespole mażoretkowym.
Stoi przy swojej toyocie camry i wyciąga z bagażnika nasze czarno-złote flagi. Jest już ubrana: czarny trykot z przezroczystymi koronkowymi rękawami, które odbijają światło, i pasująca spódnica, falująca nad jej długimi, szczupłymi nogami. Megan ma ciało tancerki – jest jak żywa, oddychająca rzeźba Degasa. Kiedy skręcam w jej stronę, czuję znajome ukłucie zazdrości. Wolałabym przez całe lato chodzić na zajęcia z biologii niż w ten sposób pokazywać ludziom swoje uda, ale taka jest cena tańca i jestem skłonna ją zapłacić.
– Megan!
– Ever, udało ci się wydostać! – Macha do mnie, po czym chwyta barwinkową torbę, która zsuwa się z jej szczupłego ramienia. Rudobrązowe włosy opadają jej na palce.
– Hej, Megan – dyszę.
– Pospiesz się i się przebierz. – Podaje mi moją torbę, którą zostawiłam w jej samochodzie po ostatnim treningu, żeby ukryć ją przed mamą. Z niepokojem spogląda przez ramię. – Stikeman potrzebuje tego boiska do czegoś związanego z personelem. Mamy tylko godzinę.
– Megan. – Ściskam torbę niczym koło ratunkowe. – Dostałam się do Tischa.
Pałeczki uderzają o asfalt, a Megan wrzeszczy tak głośno, że pewnie słychać ją nawet na Manhattanie. Nagle otaczają mnie burza włosów i zapach rozmarynu.
– Jak? Kiedy?
– Właśnie teraz. – Czuję, że całe moje ciało się trzęsie, jakbym nie jadła od kilku dni. Schowałam list pod poduszkę, ale w pamięci utkwiły mi czarne linie tekstu: „Miło nam poinformować, że zostałaś przyjęta na Wydział Tańca...”. – Najwyraźniej wysyłali też maile, ale od ukończenia szkoły nie sprawdzałam skrzynki. Muszę odpowiedzieć do przyszłego piątku. Nie wiem, co robić.
– Nie powiedziałaś rodzicom, prawda?
– Zeszłam po rynnie, zanim zdążyli ze mną porozmawiać.
– Ever. – Megan chwyta mnie za ramię i prowadzi w stronę szkoły. – Musisz przestać tak robić. Jak będziesz tańczyć, jeśli złamiesz nogę? A co, jeśli stanie ci się coś poważnego?
– Nie złamię nogi.
Marszczy brwi.
– A więc Tisch. Chcesz tam iść... Oczywiście, że chcesz, prawda?
– Cóż, tak, nawet biorąc pod uwagę, że wydaje się to śmieszne. Ale jestem na ostatniej prostej przed studiami medycznymi. I wiesz, co moja mama myśli o tańcu... Samo ciało, zero mózgu. Prawie jak prostytucja. W każdym razie nie stać nas na Tischa. Gdyby wiedzieli, że się zgłosiłam, że się dostałam... Myślę, że naprawdę rozważyliby wyrzeczenie się mnie.
– A co ze wsparciem socjalnym?
– Nie wystarczy. Ale w liście była wzmianka o stypendium artystycznym.
– Od Tischa?
– Nie, ze stowarzyszenia artystycznego. Musiałabym wziąć udział w przesłuchaniu w Cleveland zaraz po tym, jak będziemy tańczyć na paradzie w następną sobotę. O pierwszej trzydzieści.
– Balet? Jazz? – Megan ściska mnie tak, że zaczyna mnie to boleć.
– Kwestia otwarta.
– A ten układ? Sama go stworzyłaś... To już coś, prawda? Możesz mieć występ w parze?
– Nie mam nic innego!
Megan marszczy brwi w zamyśleniu.
– Będziemy musiały wziąć ubera z Public Square. Szlag. – Popycha mnie w stronę łazienki. – Teraz to już naprawdę musimy poćwiczyć! Przebieraj się!
Pięć minut później siedzimy razem z Megan na trawie, opierając się o siebie plecami. Podnoszę swoją pałeczkę z włókna szklanego, żeby stworzyła daszek z pałeczką Megan w pozycji otwierającej. Znajome ciepło rozlewa się po moim ciele jak miód: oczekiwanie na rytm i takt.
Niskie dźwięki. Instrumenty dęte.
Niczym rozwijające się kwiaty rozprostowujemy plecy. Rozplatamy nogi. Nasze czarne flagi, przecięte symbolem pioruna, szybują razem w blasku słońca. Ustawiamy się i przesuwamy flagi w przeciwnych kierunkach – „cholera, nie w tę stronę”, przeprasza Megan – salutujemy w obu kierunkach i odwracamy je, jeden obrót wolniejszy, drugi szybszy, budzimy się ze snu.
Potem eksploduje muzyka. I my też.
Wykonuję półobrót. Powiew powietrza wywołany ruchem Megan, będącym lustrzanym odbiciem mojego ruchu, rozwiewa mi włosy. Czarno-złoty winylowy kij muska mnie w ucho, gdy rzucam flagę w niebo i wykonuję podwójny piruet, stopy rozdzierają trawę, a czarne włosy smagają mi twarz. Powietrze pachnie trawą, a ja jestem tak pełna życia – nigdy nie czuję się równie żywa jak wtedy, gdy tańczę.
Megan zderza się ze mną, nasze pałeczki uderzają o siebie.
– Przepraszam! – krzyczy. – Co dalej?
Megan zawsze myśli o następnym kroku. Ja nigdy nie muszę się nad tym zastanawiać. Układy, które tworzymy, to, jak się one zmieniają i w jakiej przestrzeni, z jaką energią i w jakim tempie – to wszystko wie moje ciało.
– Duże koła – sapię.
Przesuwam dłoń na krawędź pałeczki.
Gdy muzyka powoli dobiega końca, wykonujemy piruet w bok, kołysząc biodrami w sposób, który rodzice na pewno uznaliby za absolutnie przekraczający granice przyzwoitości. Nasze flagi powiewają wysoko, obracają się jednocześnie – raz, dwa razy – po czym odchylamy się i wracamy do środka, a ja ląduję na kolanach i podnoszę ręce.
– Przepraszam, że schrzaniłam przejście – jęczy Megan, po czym wyłącza kamerę, której używamy do nagrywania próby.
– W porządku. Spróbujemy jeszcze raz.
Dysząc, upadam na plecy. Pieką mnie pęcherze – to kara za zaciskanie godzinami dłoni na rurkach z włókna szklanego – a mamy jeszcze wiele do zrobienia. Ale gdy źdźbła trawy łaskoczą mnie w policzki, czuję, jak serce wali mi w piersi tym samym rytmem, w jakim gra muzyka wzbierająca w mojej duszy.
Czy to możliwe, że tak będzie wyglądać moja przyszłość? Taniec przez całe życie, zwinne ciało i satysfakcja zamiast przemierzania kilometrów korytarzy pachnących środkami antyseptycznymi?
– Jesteś rewelacyjną choreografką, wiesz? – Megan chwyta moją butelkę i pociąga łyk wody, po czym mi ją podaje. – Jak udoskonalimy ten występ na Public Square, Broadway zacznie dobijać nam się do drzwi.
– Ha.
Mam obsesję na punkcie musicali: taniec na Broadwayu byłby spełnieniem moich marzeń. Megan oczywiście tylko tak mówi, ale na samą myśl o tym kręci mi się w głowie.
– Poważnie. Jak na to wszystko wpadłaś? Jesteśmy genialne!
– Mogłybyśmy być zielonowłosymi wiedźmami i też byś tak powiedziała. To po prostu się łączy. Twój tata zasłużył na medal za załatwienie nam tego miejsca na paradzie!
– Cóż, jego firma sponsoruje to wydarzenie od dziesięciu lat. Najwyższy czas, żeby dostał coś w zamian.
Próbujemy odzyskać oddech, a Megan zdejmuje złotą wstążkę z pudełka czekoladek: naszej nagrody za wysiłek.
– Szkoda, że nie udało ci się zatańczyć z zespołem podczas wiosennego przedstawienia. Ten numer był najlepszy. A ty ułożyłaś do niego połowę choreografii. – Megan wkłada sobie do ust truflę. – Nadal nie mogę uwierzyć, że twoja mama w taki sposób wyciągnęła cię z próby.
– A ja mogę. Wspomnienie tej chwili, gdy na oczach całej grupy zrobiła to, co zrobiła, wciąż mnie dobija. – Wgryzam się w czekoladkę z malinowym nadzieniem, drżąc na samo wspomnienie tamtej sytuacji. – Biedny Ethan, mama zachowywała się, jakby był chory na trąd. I to wszystko dlatego, że tańczyłam z chłopakiem jako partnerka.
– Szczerze, to jej nie rozumiem. Masz już osiemnaście lat.
– Po prostu tak już jest. – Świadomość, że Megan wie o tym, co przechodzę, mimo że nie może tego pojąć, bo jej własna rodzina jest wyluzowana, nieco osładza mi gorycz tej sytuacji. – Przypisz to jej chińsko-baptystycznym korzeniom. Wiesz, że nadal nie powiedziała mi o ptaszkach i pszczółkach? Jedyne, co od niej usłyszałam, to...
– ...że seks jest produktem ubocznym małżeństwa, który należy znosić, najlepiej przez dziurę w prześcieradle. Tak mi mówiłaś. – Megan się śmieje i ja też prawie się uśmiecham, po czym przyjaciółka poważnieje. – Powiesz im o Tischu?
– Nie wiem. – Coś ściska mnie w piersi. – Zaplanowali dla mnie studia medyczne, jeszcze zanim nauczyłam się chodzić. – To miało być spełnienie życiowego marzenia moich rodziców o stabilizacji. O szacunku. – Opłata wstępna została już uregulowana. A taniec... Wściekają się o to, ile poświęcam na to czasu. Zawsze oczekiwali, że po ukończeniu szkoły średniej porzucę to i dołączę do prawdziwego świata. Wiedzą, że biorę udział w paradzie, ale zbagatelizowałam to przed nimi, więc na nią nie przyjdą. Nie mogłam ryzykować, że będą narzekać na to, że marnują czas... albo na mój strój. – Ucisk w piersi jest coraz mocniejszy. Unoszę się na łokciach. – Nie chcę o tym teraz myśleć. Muszę tylko opanować ten taniec.
Jeszcze raz wykonujemy nasz układ i oglądamy filmy po kilka razy, aż Megan w końcu pada na ziemię, zdejmuje buty i masuje palce u nóg.
– Muszę odpocząć.
Kładę się obok niej na plecach i wbijam kciuk w dłonie. Kilka pęcherzy krwawi – ble. Wycieram dłonie o trawę, poza zasięgiem wzroku. Nawet widok mojej własnej krwi sprawia, że chce mi się wymiotować. Jak mam sobie poradzić z karierą wypełnioną krwotokami i ranami kłutymi?
Nad naszymi głowami szare chmury zasłaniają ostatnie plamy błękitnego nieba. Od dźwięku grzmotu wibruje pode mną ziemia.
Potrafię rozwiązywać małe problemy, ale nie te duże.
Nie mogę jednak przestać myśleć... Jeśli tata dostanie tę premię, na którą liczy mama... Jeśli zastanę ich w odpowiednim nastroju...
– Na trzeciej – szepcze Megan. – Nie patrz teraz, ale jakiś przystojniak cię obczaja.
Megan wie, w przeciwieństwie do mamy, kiedy nie jestem jeszcze gotowa na rozmowę.
– Chłopak od piłki nożnej?
– Tak.
Obracam flagę w taki sposób, że wiruje mi przed twarzą jak śmigło helikoptera. Nie mogę zaprzeczyć, mam słabość do sportowców – może to dlatego, że sama tańczę. Nie dlatego, że są popularni, ale ze względu na dyscyplinę, której wymaga robienie tego, co robią. I jeszcze na sposób, w jaki się poruszają – są pewni siebie, zdecydowani, jakby wyznaczali swój kawałek przestrzeni na tej ziemi.
Siadam i zerkam w stronę drużyny. Członkowie zespołu z Solon w niebieskich koszulkach utworzyli krąg i podają sobie piłkę. Jakiś dzieciak azjatyckiego pochodzenia nawiązuje ze mną kontakt wzrokowy, a potem oboje uciekamy spojrzeniem. To taka niewypowiedziana umowa. Kiedy dorastasz jako jedno z trójki dzieci pochodzenia azjatyckiego w szkole liczącej mniej niż pięciuset uczniów, to nie robisz nic, co zwróciłoby uwagę na azjatyckość: ich czy twoją.
– Nie jest zainteresowany.
– Wyszłabym z nim.
– On nie zauważył mnie, zauważył tylko, że jestem Chinką. – Chwytam telefon. – Co, szczerze mówiąc, ja też zauważyłam w jego przypadku.
I rzeczywiście, chłopak odchodzi ze swoimi kumplami z drużyny, kiedy ja otwieram stronę internetową stypendiów tanecznych, aby się zarejestrować.
– Widzisz, już go nie ma.
Megan wzdycha.
– Bo każdemu gościowi takiemu jak on posyłasz swój komunikat: „prędzej piekło zamarznie”. Tylko dlatego, że jest Amerykaninem pochodzenia azjatyckiego...
– Opierając się na czystym prawdopodobieństwie uwzględniającym ludność w stanie Ohio, prędzej skończę z pięćdziesięciodziewięciolatkiem, który już dwukrotnie się rozwiódł, niż z Amerykaninem pochodzenia azjatyckiego. Taka jest moja przyszłość – mówię to, jakbym żartowała, ale prawda jest taka, że chłopcy nie dostrzegają we mnie potencjalnej kandydatki do randkowania. Dlatego też całowałam się tylko z jednym facetem... który ostatecznie nie był mną zainteresowany.
– A co z rudym? Nie ma pięćdziesięciu lat.
– Po prostu daj sobie spokój... – Urywam, gdy nagle z piskiem opon podjeżdża niebieski kabriolet.
Dokładnie jak na zawołanie.
– Dan! – ożywia się Megan, zrywając się na równe nogi.
Wielki hokeista wysiada ze swojego samochodu i obdarza ją wygłodniałym pocałunkiem. Nie widzieli się od sześciu miesięcy, od jego ostatniej wizyty na pierwszym roku nauki w Rice. Pocałunek trwa tylko trzy sekundy, ale dla mnie to cała wieczność. Pocieram stopą ziemię, a znajome wstążki zazdrości zaciskają się wokół mojego serca.
– Hej, Ever.
Truskawkowoblond włosy Dana są teraz dłuższe niż na jego przyjęciu pożegnalnym, ale jego uśmiech z wyszczerbionymi zębami się nie zmienił. Nagle czuję się tak, jakby mój trykot stał się przezroczysty. Kiedy jego orzechowe oczy, przymrużone od tego uśmiechu, spotykają się z moimi, wracają do mnie wspomnienia z tamtego popołudnia za szopą.
Jego wielkie dłonie na moich biodrach. Jego język rozchyla moje wargi. Nauczył mnie wszystkiego, co wiem o całowaniu, a czego nie nauczyłam się, gdy w gimnazjum ćwiczyłam z Megan na pomarańczach.
A potem mama i tata go przegonili.
– Dan chce się przejechać. – Megan obejmuje mnie ramionami. Pomimo naszego wyczerpującego treningu jej włosy wciąż pachną rozmarynem.
Rozpoznaję jej poczucie winy wywołane tym, że jest szczęśliwa moim kosztem, niewypowiedziane pytanie unoszące się w powietrzu: „Wszystko w porządku, prawda?”. Megan wie o tym pocałunku, wie, że to przeszłość. „Nadal jesteśmy przyjaciółkami, ponieważ masz największe serce po tej stronie Missisipi”, powiedziała. Prawda jest taka, że przez większość dni staram się o tym nie myśleć. O nich... razem. Zazdrość okręca się wokół mnie jeszcze ściślej.
– Poćwiczymy jutro? Zapewnimy ci to stypendium.
– Dzięki. – Ściskam ją, nie chcąc, żeby się martwiła.
Potem odważam się przytulić też Dana, ponieważ ona tam stoi. Jakby był tylko kolejnym przyjacielem...
– Everett!
Podskakuję. Moja stopa zahacza o stopę chłopaka. Muskam uchem jego szorstki policzek, gdy odsuwam się od niego i staję twarzą w twarz z publiką, o której nie miałam pojęcia.
Mama. Szarżuje na mnie od strony naszego samochodu, a jej jadeitowa bluzka nadyma się jak spadochron. Za nią tata głębiej naciąga czapkę z logo Cleveland Indians, jakby chciał skurczyć się o kilka centymetrów. Kuśtyka do przodu – stara kontuzja po upadku przy wycieraniu podłogi w pracy.
Krzyżuję ramiona na trykocie, ale na darmo. Dan się cofa, gdy mama podchodzi do mnie ze wściekłością. Grube krople deszczu uderzają mnie w głowę i ramiona, kiedy mama chwyta mnie za koronkowy dekolt, przez co tracę równowagę, mimo że ma sto pięćdziesiąt dwa centymetry wzrostu i jest ode mnie pięć centymetrów niższa.
– Nosisz coś takiego? Publicznie?!
Próbuję się uwolnić. Mój trykot ma długi rękaw, powiedzmy to głośno. Megan odciąga Dana z pola rażenia mamy, ale to bezcelowe: wyraz oczu chłopaka przypomina spojrzenie dzikiego konia widzącego ścianę ognia, którym już raz się poparzył.
– Co ty tu robisz? – wykrztuszam.
Mama przybliża mi do twarzy kartkę. Kremowa papeteria złożona na trzy części. Cenne fioletowe insygnia płomieni marszczą się pod jej palcami.
Mój list ze szkoły Tisch.