Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W ostatnich latach obraz Lutra uległ całkowitej przemianie. Za sprawą licznych wypowiedzi kardynałów Waltera Kaspera, Kurta Kocha czy Karla Lehmanna stał się z wolna nauczycielem wiary i wzorem do naśladowania dla katolików.
Co jest przyczyną tak całkowitej zmiany stanowiska Kościoła?
(...) W oczach Lutra już od 1518 roku Kościół oparty na Piotrze był jedną wielką kupą gnoju, zamtuzem i miejscem przeklętym. I to nie ze względu na to jak żyli ówcześni duchowni, nie dlatego, że papieże mieli dzieci, albo kochanki, nie dlatego, że podobne zarzuty można było postawić kardynałom, ale dlatego, że Luter uważał samą zasadę posłuszeństwa Tradycji i autorytetowi kościelnemu za godną potępienia(...)
Czyżby zatem obecny papież i jego najbliżsi współpracownicy byli, jak to logicznie wynika z ich słów, luteranami?
(...)Papieżowi najwyraźniej nie przeszkadzał ani sam fakt – to, że modląc się jak równy z równym z panią prymas zachowywał się jakby uznawał jej urząd – ani też osobliwe, mówiąc delikatnie poglądy arcybiskupki Jackelen(...) Pani arcybiskupka, wspiera „śluby gejów”, uznaje „prawo kobiet do aborcji”, opowiada, że muzułmańscy terroryści nie różnią się od chrześcijańskich fundamentalistów – do licha ciężkiego, czy to jest właściwy partner, partnerka dla papieża w prowadzeniu wspólnych modlitw?(...)
Książka o prawdziwej twarzy Marcina Lutra i o tym, czy obecne dążenie do jego rehabilitacji podyktowane jest dążeniem do prawdy czy też jest efektem zdrady.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 463
OkładkaFahrenheit 451
Redakcja i korektaBarbara Manińska, Martyna Posłuszna
Dyrektor projektów wydawniczychMaciej Marchewicz
ISBN 978-83-8079-988-2
Copyright © for Paweł LisickiCopyright © for Fronda PL Sp. z o.o., Warszawa 2017
Ryciny z kolekcji Autora
WydawcaFronda PL, Sp. z o.o.ul. Łopuszańska 3202-220 WarszawaTel. 22 836 54 44, 877 37 35Faks 22 877 37 34e-mail: [email protected]
www.wydawnictwofronda.plwww.facebook.com/FrondaWydawnictwowww.twitter.com/Wyd_Fronda
Skład wersji elektronicznej:
konwersja.virtualo.pl
Uśmiechnięta hybryda
Najpierw było zdziwienie. Wszyscy znają to uczucie: oglądamy obraz, jesteśmy gotowi przysiąc, że go rozpoznajemy, ale coś się nie zgadza. Trochę jak we śnie, tylko całkiem na jawie. I takie właśnie miałem uczucie patrząc na pierwszą stronę niemieckiego tygodnika „Die Zeit”: niby wszystko pasowało do siebie, ale nie całkiem. Po chwili dopiero byłem w stanie nazwać trudność: nie wiedziałem jak nazwać to, co widzę. Był to papież Franciszek umieszczony w stroju Marcina Lutra czy też odwrotnie, Marcin Luter z rysami twarzy obecnego Ojca Świętego. Na pewno z okładki spoglądał nieco zwrócony profilem ku mnie papież, przedstawiony w najbardziej typowym dla siebie ujęciu, z otwartym, szczerym, radosnym niemal uśmiechem, ze zmarszczonymi, przymrużonymi oczami i nieco wysuniętymi białymi, równymi zębami. Tyle że zamiast białej piuski i białej szaty, tak typowej dla biskupa Rzymu, na jego głowie tkwił charakterystyczny, ciemny doktorski biret z czasów renesansu, twarz okalały kędzierzawe loki, spod nakrycia głowy wyskoczył nawet niesforny kosmyk, a cała szyja i tułów opatulone były grubym czarnym płaszczem ściśle przylegającym do ciała. Rzeczywiście, pomyślałem, doskonały to był kolaż, perfekcyjne połączenie oryginalnego zdjęcia i najbardziej charakterystycznego, znanego wszystkim obrazu reformatora wykonanego przez Lucasa Cranacha. Nie tylko jednak technika była godna podziwu, w końcu dzisiejsi fotoedytorzy mogą dokonać prawdziwych cudów, tną, dopasowują, wyrównują, wydłużają, łączą i dzielą w taki sposób, że nikt, nawet obdarzony najsprawniejszym okiem nie rozpozna, co jest oryginałem, a co kopią, co podstawą, a co zostało dorysowane. Nie, tym, co mnie uderzyło, był sam pomysł. Prosty i genialny zarazem. Tak, to połączenie, stworzenie osobliwej hybrydy ni to papieża, ni to reformatora było, zdałem sobie z tego sprawę, najlepszym opisem dziwnej duchowej sytuacji, w jakiej znajduje się Kościół. To odczucie wzmacniał jeszcze nieco ironiczny podpis: „To, że papież Franciszek docenia Lutra, jest czymś znanym. Ale aż tak?”.
Była to ilustracja do dużego eseju Juliusa Müllera-Meiningena, opublikowanego 4 listopada 2016 roku, o wymownym tytule Teza. Antyteza. Synteza? Właściwie tylko znak zapytania wydawał się w tym tytule zbyteczny. Autor od pierwszego zdania stawiał sprawę jasno: Ut unum sint brzmi hasło ruchu ekumenicznego zaczerpnięte z Ewangelii Jana. Chrześcijanie winni się zjednoczyć, aby przynajmniej dzięki tej jedności ich posłanie zdało się wiarygodne. Nie miał też wątpliwości, że właśnie najlepszym sposobem osiągnięcia tej wymarzonej, wytęsknionej, ewangelicznej jedności były uroczystości 500. rocznicy reformacji w Szwecji, gdzie 31 października przybył papież Franciszek.
Tekst opisuje entuzjazm tłumów zgromadzonych na wielkiej arenie w Malmö, kiedy to ku scenie sunął oświetlany jasnym światłem reflektorów mały golf z czwórką gości, wciśniętych do wnętrza nie największego przecież auta i przez to nieco zaambarasowanych. Byli to dwaj pastorzy, nie pierwsi lepsi zresztą, ale szczególni, bo przewodniczący Luterańskiego Związku Światowego Munib Younan, Palestyńczyk, oraz jego sekretarz Martin Junge, Niemiec – reprezentowany przez nich związek zrzesza 145 kościołów i 74 miliony luteranów. Przynajmniej statystycznie jest to potęga. Jednak tym razem to nie ich obecność przyciągała uwagę patrzących, wiernych, komentatorów, ciekawskich. Głównym bohaterem wydarzenia był bez dwóch zdań papież Franciszek, któremu towarzyszył kardynał. Ledwo dostojni goście znaleźli się na podwyższeniu, z głośników ryknęła głośna muzyka – You’ll Never Walk Alone – piosenka znana doskonale fanom ze stadionów piłkarskich, a w roku 2016 hymn towarzyszący imprezom i przedsięwzięciom ekumenicznym.
O dobrą atmosferę spotkania zadbał zresztą wcześniej sam Ojciec Święty, który kilka dni przed przyjazdem do Lund udzielił wywiadu jezuickiemu pismu „Signum”. To, co się w nim znalazło, w czasie wspólnych modłów w katedrze nawet jeszcze podkreślił. Można podsumować, zauważył autor tekstu z „Die Zeit”, że papież dokonał pełnej rehabilitacji Marcina Lutra. Faktycznie, słuchając wypowiedzi, czytając teksty i spoglądając na gesty trudno było wyciągnąć inne wnioski. W wywiadzie dla „Signum” Ojciec Święty opowiadał o swoich doskonałych relacjach z luteranami, których poznał jeszcze za młodu w Argentynie. Chwalił panią prymas Kościoła Szwecji, arcybiskupkę Antje Jackelén, z którą najwyraźniej znajduje wspólny język: dwukrotnie odwiedziła go w Watykanie, Ojciec Święty poznał też męża pani prymas. Można sądzić, że obaj panowie też przypadli sobie do gustu. Poza komplementami wobec pani arcybiskup papież twierdził, że katolicy mogą nauczyć się od luteran przede wszystkim dwóch rzeczy: reformy i Pisma Świętego. Nie chciał wspominać o żadnych problemach, choćby o radykalnym, może się wydawać, zwrocie luteranów ku lewicy i odrzuceniu przez nich jakkolwiek rozumianej wierności moralnej tradycji chrześcijaństwa. Według Ojca Świętego są to problemy dla teologów, on zaś jest pełen entuzjazmu i cieszy się na wspólną modlitwę i dzieła miłosierdzia. Najwyraźniej takie drobiazgi znajdują się poza horyzontem zainteresowań Franciszka.
Zbliżenie z luteranami jest wielkie, wskazywał papież, a jedynym wyzwaniem jest zagrożenie sekciarstwem. „Jedno kryterium winno być dla nas w każdym razie jasne: prowadzenie prozelityzmu na polu kościelnym jest grzechem”. Nie ma mowy o nawracaniu luteran na katolicyzm, wszelki taki pomysł należy uważać za grzech – wynika ze słów papieża. W kraju, w którym luteranizm przez wieki był oficjalną religią państwową, a w okresie 1617–1781 konwersja Szwedów na katolicyzm była karana śmiercią, a później wygnaniem, słowa papieża, same w sobie dziwaczne, zabrzmiały wręcz groteskowo. Katolickie kaplice, znowu trzeba przypomnieć, mogły się znajdować, podobnie jak księża, jedynie na terenie obcych ambasad, na przykład francuskiej czy hiszpańskiej. Dopiero po 1860 roku Szwedom wolno było bezkarnie przechodzić z luteranizmu na inne wyznanie chrześcijańskie. Opowiadać dziś, że nawracanie protestantów na katolicyzm, i to przy zachowaniu całkowitej wolności, stanowi grzech i robić to w kraju, który przez wieki siłą niszczył Kościół, używając do tego wszystkich sił państwa… jak to nazwać, pytam?
W ogóle Ojciec Święty pokazał, że wielkich wymagań nie ma – wskazał choćby na to, że pozytywnym krokiem jest już choćby przejście od postawy ateizmu do agnostycyzmu. Faktycznie, trudno nie uznać tego za swoisty minimalizm. Jak poważnie wziął sobie do serca sprawę walki z prozelityzmem pokazuje i to, że do ostatniej chwili papież nie chciał odprawić w Szwecji mszy katolickiej. Ustąpił dopiero wskutek usilnych próśb miejscowych katolików, ale uczynił to w taki sposób, żeby katolicka msza nie zakłóciła wymowy ekumenicznego spotkania. Franciszek tłumaczy: „Odpowiadając na gorącą prośbę wspólnoty katolickiej, zadecydowałem, że odprawię Mszę, przedłużając mą podróż o jeden dzień. Chciałem bowiem, aby Msza była sprawowana nie tego samego dnia i nie w tym samym miejscu, co spotkanie ekumeniczne, aby uniknąć pomieszania dwóch planów. Zostanie zachowane głębokie znaczenie spotkania ekumenicznego według ducha jedności, który jest moim duchem”. Najwyraźniej jakakolwiek ostentacja, a za taką uważał Ojciec Święty odprawienie mszy tego samego dnia, kiedy to miały miejsce modlitwy ekumeniczne, była wykluczona. Znowu, czytałem te słowa i szczypałem się w policzek. Papież, którego wierni muszą prosić, ba, wywierać presję na niego, żeby odprawił mszę w kraju, w którym przez tyle wieków ich prześladowano, a on, łaskawca, zgadza się, ale tak trochę chyłkiem i ukradkiem, żeby nic nie zakłóciło dobrych relacji z luteranami?
Lekarstwo brata Marcina
W wywiadzie tym papież mówił też wyjątkowo ciepło o dziele Marcina Lutra – chciał on na początku reformować Kościół, przygotował nawet dla niego lekarstwo, jednak to nie zostało przyjęte. Od Lutra należy się – zdaniem Franciszka – nauczyć, że Kościół ma się zawsze reformować. Inną wielką zasługą Lutra ma być – według papieża – odzyskanie Pisma, Słowa Bożego i przekazanie go w ręce ludzi. To samo powtarzają najbliżsi współpracownicy Ojca Świętego. I tak kardynał Kurt Koch, przewodniczący Papieskiej Rady do spraw Popierania Jedności Chrześcijan, w czasie jednego ze swoich wykładów na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie podkreślał, że Marcin Luter „w żadnej mierze nie chciał rozłamu z Kościołem katolickim ani założenia nowego Kościoła”. Chodziło mu jedynie o „odnowienie całego chrześcijaństwa w duchu ewangelii”.
Te wątki stale przewijają się w naukach papieża na temat Lutra i wywiad dla „Signum” nie był wyjątkiem. Wcześniej, wracając z Armenii, mówił tak: „Wierzę, że intencje Marcina Lutra nie były błędne: był reformatorem. Być może pewne metody nie były właściwe, ale w tym czasie, jeśli przeczytamy na przykład historię [Ludwiga von] Pastora – niemieckiego luteranina, który następnie się nawrócił, widząc rzeczywistość tego czasu, i stał się katolikiem – widzimy, że Kościół nie był przykładem do naśladowania: istniała korupcja w Kościele, była światowość, przywiązanie do pieniędzy i władzy. I dlatego Luter zaprotestował. Ponadto był inteligentny i zrobił krok naprzód, uzasadniając, dlaczego to zrobił. A dzisiaj luteranie i katolicy, wraz ze wszystkimi protestantami, zgadzamy się co do nauki o usprawiedliwieniu: w tej kwestii tak ważnej nie błądził. Sporządził on «lekarstwo» dla Kościoła, następnie ten lek się skonsolidował w pewnym stanie rzeczy, w dyscyplinie, w sposobie wiary, w sposobie działania, sprawowaniu liturgii”. W podobnym tonie papież mówił w czasie uroczystości w katedrze w Lund, gdzie u jego boku główną rolę odgrywała występująca w roli gospodyni pani prymas. „Z wdzięcznością uznajemy, że reformacja przyczyniła się do przyznania bardziej centralnego miejsca Pismu Świętemu w życiu Kościoła” – nauczał Ojciec Święty. Według papieża Marcin Luter odkrył prawdę, że bez Boga nic nie da się uczynić. Dręczyło go wciąż pytanie: „Gdzie mogę znaleźć miłosiernego Boga?”. „Luter odkrył tego miłosiernego Boga w Dobrej Nowinie o Jezusie Chrystusie wcielonym, ukrzyżowanym i zmartwychwstałym. Poprzez wyrażenie «tylko z łaski Boga», przypomina nam, że Bóg zawsze przejmuje inicjatywę i uprzedza wszelką ludzką odpowiedź, w tej samej chwili, w której stara się wzbudzić taką odpowiedź. Nauka o usprawiedliwieniu wyraża więc istotę ludzkiego życia przed Bogiem”.
Widać zatem już, jakie są główne punkty papieskiego rozumienia Lutra. Miał on przynieść Kościołowi lekarstwo, które nie zostało jednak przyjęte, jest wzorcem reformatora i nauczyciela, a jego nauka o usprawiedliwieniu nie zawiera błędów, jest wspólną obecnie doktryną katolików i luteran. Jakiekolwiek nawracanie luteran na katolicyzm jest z tego punktu widzenia grzechem, a szacunek dla nich jest rzeczą najważniejszą. To absolutnie pozytywne podejście do Lutra jest stałą cechą obecnego pontyfikatu. Dwa tygodnie przed przyjazdem do Lund Franciszek spotkał się w Rzymie, w Auli Pawła VI, z tysiącem luterańskich przybyszów. Było to wydarzenie nie mniej wyjątkowe niż wspólne modlitwy w Lund. Papież poprosił bowiem, żeby na scenie, na honorowym miejscu, luteranie umieścili figurkę Marcina Lutra, którą przywieźli ze sobą. W darze od luteran papież przyjął specjalnie oprawiony egzemplarz 95 tez, od których publikacji rozpoczęła się reformacja. Ojciec Święty w czasie uroczystości miał też na sobie dwie wstęgi – żółtą, znak papiestwa, i niebieską – symbol luteranizmu. Komentatorzy zwrócili uwagę, że papież zawiązał obie wstęgi i zawiesił na szyi, co miało wyrażać unię dwóch Kościołów. Nie mniej ważne od gestów było przemówienie: „W Kościele największymi reformatorami są święci, innymi słowy, mężczyźni i kobiety, którzy podążają za Słowem Pana i praktykują je. Jest to droga, którą musimy podjąć, bo ona reformuje Kościół i to są wielcy reformatorzy. Oni może nie są teologami, może nie są uczonymi, mogą być pokornymi, ale dusze tych ludzi są przesiąknięte ewangelią, są wypełnieni nią, i to oni są tymi, którzy z powodzeniem reformują Kościół. Zarówno w Kościołach luterańskich, jak i katolickich są święci, mężczyźni i kobiety o świętym sercu, którzy podążają za ewangelią: oni są reformatorami Kościoła”. Wydaje się, że używając takich słów i posługując się takimi symbolami Ojciec Święty faktycznie doszedł do granicy, poza którą może być już tylko formalne wyniesienie Lutra na ołtarze. Pewnym problemem może być wprawdzie to, że sam reformator dogmat świętych obcowania odrzucał, że z kultem świętych walczył, uznając, że żadnych świętych, ludzi zjednoczonych z Bogiem nie ma, ale takie błahostki nie wydają się spędzać snu z oczu Ojca Świętego.
Jednak o ile w Watykanie papież był u siebie, a luteranie byli jego gośćmi, o tyle w Lund nie tylko spotkał się z najważniejszymi przywódcami wspólnoty luterańskiej, ale jeszcze dodatkowo uczestniczył w dokładnie zaprojektowanym i opracowanym programie. Papież Franciszek razem z przywódcami Kościoła luterańskiego przewodniczył „wspólnej liturgii” opartej na dokumencie Wspólna modlitwa i podpisał z nimi wspólne oświadczenie. Sam modlił się na głos następującymi słowami: „O Duchu Święty, wspomóż nas w radowaniu się darami, które przyszły do Kościoła przez reformację, przygotuj nas, byśmy żałowali za dzielące nas mury, które my i nasi przodkowie zbudowaliśmy i wyposaż nas w siłę wspólnego świadectwa i służby światu”. Nie wydaje się, by cokolwiek zakłócało spokój sumienia i zadowolenie Ojca Świętego. Mimo że odwiedził Kościół całkowicie kontrolowany przez państwo, Kościół, który od dziesiątków lat jest swoistym religijnym ramieniem szwedzkiej socjaldemokracji, którego pastorów wybierają faktycznie lewicowi politycy, coraz częściej są to zresztą politycy publicznie przyznający się do niewiary, papież Franciszek robił wrażenie szczęśliwego i sam o tym mówił. Czuł się w Szwecji wyjątkowo dobrze i na każdym kroku to pokazywał. Do jakiego stopnia w Watykanie z optymizmem przyjęto tę wizytę, dobrze pokazuje oficjalny komentarz Radia Watykańskiego: „Dwa Kościoły, które w katedrze w Lund upamiętniały razem te wydarzenia, współdzieląc śpiewy, Credo i Ewangelię, wyznając swe wzajemne winy, składając dzięki za to, co je łączy, zdecydowane kroczyć dalej drogą dialogu, w służbie godności człowieka”.
Partnerka z Lund
Nic nie wskazuje też na to, żeby Franciszek odczuwał jakiekolwiek wątpliwości przyjmując zaproszenie od pani prymas. Papieżowi najwyraźniej nie przeszkadzał ani sam fakt – to, że modląc się jak równy z równym z panią prymas zachowywał się jakby uznawał jej urząd – ani też osobliwe, mówiąc delikatnie, poglądy arcybiskupki Jackelén. Aż trudno uwierzyć, ale faktycznie bez najmniejszego wahania i bez oznak wątpliwości Franciszek uznał, że pani Jackelén jest właściwą dla niego partnerką w ekumenicznych kontredansach. Chociaż, rzecz nie do uwierzenia, nawet w Szwecji jej poglądy uznawane są za kontrowersyjne. Pani prymas Szwecji, od 2007 roku biskupka Lundu, uważa choćby, iż „dobrze, że dzieci w Szwecji uczą się w szkole o wszystkich religiach, nie tylko o jednej. Bo to są zajęcia religioznawcze i w tym widzę ich siłę. Nie chciałabym, żeby uczono wyłącznie chrześcijaństwa”. Jak większość współczesnych postępowych protestantów, Jackelén nie uważa chrześcijaństwa za prawdziwą religię – w takim sądzie upatruje co najwyżej albo pozostałości po dawnych wiekach, albo współczesnej formy fundamentalizmu. Podobnie zresztą jak papież Franciszek uważa, że nie ma istotnej różnicy między różnymi religiami, wszyscy wierzący zwracają się przecież do tego samego Boga. „Żydzi, chrześcijanie i muzułmanie modlą się do tego samego Boga. […] Ksiądz i imam mogą występować razem i nauczać – to dobry przekaz” – mówiła w wywiadzie dla „Wysokich Obcasów”. Jej zdaniem bojowy okrzyk islamskich terrorystów Allahu Akbar to cytat z Listu św. Jana, a islamski fundamentalizm nie różni się od chrześcijańskiego – kolejny punkt wspólny z naukami papieża.
Jej deklaracje do złudzenia niemal przypominają słynne papieskie słowa o konieczności obrony islamu przed rzekomo fałszywymi oskarżeniami o wspieranie przemocy. Jackelén: „Także w tradycji chrześcijańskiej są symbole i słowa, których używano w związku z aktami przemocy. Krzyż i okrzyk »Bóg z nami!» dawały religijną legitymizację przemocy. Zbrodnie popełniane w imię Boga to ciemna karta historii wiary”. Podobnie jak Ojciec Święty nie widzi różnicy między terroryzmem a pospolitym zabójstwem, tak pani prymas zrównuje każde użycie siły w imię Boga, nie bawiąc się w rozróżnienia na słuszne i sprawiedliwe lub niesłuszne i niesprawiedliwe. Według niej strach przed islamem „bierze się z niewiedzy”. Tak samo jak Ojciec Święty jest Jackelén gorącą zwolenniczką dialogu międzyreligijnego: „Dialog religijny to racjonalny wybór w naszych czasach. Więcej, to jedyny wybór. A wielość religii to nie problem, tylko bogactwo”.
Pani prymas ma równie frapujące poglądy na dogmaty chrześcijańskie, i tu, trzeba mieć nadzieję, jednak pewna różnica z poglądami Franciszka występuje. Otóż według niej nie sposób powiedzieć, czy Jezus urodził się z Dziewicy, bo „nikt dokładnie nie wie, jak wszystko przebiegło”. Niewiedza nie jest jednak całkowita – wygląda na to, że opowieść ewangeliczna o narodzinach z Dziewicy ma tylko znaczenie symboliczne i ma podkreślić wagę wydarzenia. Nie mniej charakterystyczne są jej poglądy na kwestie etyczne, te, których w rozmowie z „Signum” Ojciec Święty nie chciał poruszać, zostawiając je do dyskusji teologom. Otóż jego partnerka z uroczystości w Lund jest mniej wstrzemięźliwa i śmiało stawia tezy. Broni decyzji Zgromadzenia Kościelnego, które w 2009 roku postanowiło, że będzie udzielało ślubów homoseksualistom. „Wykonaliśmy w Kościele dużą pracę, która trwała wiele lat, dlatego decyzja o udzielaniu ślubów parom homoseksualnym nie była trudna. Za tą decyzją leży zrozumienie, że homoseksualizm jest orientacją, która występuje w stworzeniu – nie tylko wśród ludzi, ale i zwierząt” – argumentuje pani prymas. Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że uważa, iż poparcie dla par jednopłciowych „nie umniejsza roli małżeństwa”. Nie umniejsza jej również poparcie dla matek zastępczych (tzw. surogatek), wynajmowanych przez pary homoseksualne do rodzenia na ich użytek dzieci.
Jak łatwo przewidzieć, ekumeniczna partnerka Ojca Świętego jest zwolenniczką prawa do aborcji na życzenie – to, że kobiety mogą do 18. tygodnia ciąży całkiem swobodnie pozbywać się płodu, jest dla niej oczywistością. „Społeczeństwo, które szanuje godność człowieka, musi mieć odpowiednie przepisy prawne regulujące dostęp do aborcji. Jeśli się jej zakaże, zabiegi i tak będą wykonywane – tak było, jest i będzie – tyle że w złych warunkach”. Na pytanie dziennikarki „Wysokich Obcasów”: „Czy aborcja jest jak zabicie człowieka”, prymaska odpowiada krótko: „My nie prowadzimy dyskursu w ten sposób”. O ile trudno powiedzieć, jak te słowa swojej gospodyni w katedrze skomentowałby papież, o tyle nie ma wątpliwości, że całym sercem poparłby słowa Jackelén na temat ochrony klimatu. „Teraz na zebraniach biskupów piszemy tzw. list biskupi o kwestiach klimatycznych. Są problemy społeczne, o których nie możemy milczeć – zagrożenie klimatu jest jednym z nich. Nauka, technologia, nawet polityka nie wystarczą. Wiele wskazuje na to, że musimy zmienić nasz styl życia dosyć radykalnie, a tego nie uda się zrobić, abstrahując od naszych wartości – przecież nasz stosunek do natury i stworzenia to kwestia głęboko religijna. Jeśli zmienimy styl życia, to będzie to wyraz naszych najgłębszych przekonań, tego, w co wierzymy”.
Warto przeczytać te wypowiedzi, gdyż tylko tak będzie można zrozumieć to, co wydarzyło się w Lund. A właściwie dopiero czytając te wynurzenia pani Jackelén, tak chętnie cytowanej przez „Gazetę Wyborczą”, można zrozumieć skalę szaleństwa, nie waham się użyć tego słowa, które było widoczne podczas uroczystości w Lund. Patrząc na te modlitwy, słuchając tych dziwnych kazań i przemówień miałem wrażenie, że uczestniczę w teatrze groteski, w farsie niebywałej i nie do nazwania, w komedii omyłek, gdzie aktorzy postanowili przebrać się w nie swoje szaty i odgrywać nie swoje role. Podobne wrażenie miałem jedynie przed wielu, wielu laty, kiedy to oglądałem komunistyczne spędy, uśmiechy towarzyszy, wzajemne klepanie po plecach i policzkach, radosne sowieckie komunikaty tłumaczące, że socjalizm rośnie w siłę, dialog kwitnie i jedność wygrywa. Brrr. Pani arcybiskupka, która nie wie, na czym polega prawda chrześcijaństwa, wspiera „śluby gejów”, uznaje „prawo kobiet do aborcji”, opowiada, że muzułmańscy terroryści nie różnią się od chrześcijańskich fundamentalistów – do licha ciężkiego, czy to jest właściwy partner, partnerka dla papieża w prowadzeniu wspólnych modlitw?
Z pewną złośliwą satysfakcją patrzyłem na nią i myślałem, co by powiedział Luter, słysząc, jak każdym niemal słowem niszczy się i rozbraja cały sens jego sprzeciwu, który, przynajmniej na początku, był podyktowany źle rozumianą gorliwością o suwerenność i wszechmoc Boga? Co by myślał o arcybiskupce, która porzuciła całą moralną tradycję chrześcijaństwa? Jak zareagowałby on, który pod koniec życia gromił swoich wyznawców, mówiąc, że większą wiernością wykazywali się za czasów poddaństwa papieżowi, widząc jak rezygnują z resztek choćby pozorów, taplają się przed wymaganiami świata, przed jego obyczajowością i roszczeniami? Z drugiej strony trudno też mi było powstrzymać (nie wiem, jak nazwać to uczucie – rozpacz?, bezradność?, gniew?) ból i smutek, kiedy patrzyłem, jak Ojciec Święty, następca świętego Piotra, oficjalnie niemal i publicznie sankcjonuje panią arcybiskupkę. Gorzej. Ten, komu powierzono utwierdzanie innych w wierze, kto ma być strażnikiem wierności przyznawał, że gdyby nie nacisk wiernych katolików z Danii, Norwegii i Szwecji w ogóle nie odprawiłby mszy! On, jezuita, z zakonu, który wydał z siebie między innymi świętego Piotra Kanizjusza, teraz nazywa nawracanie protestantów prozelityzmem i grzechem!