Wiosna Kościoła, która nie nadeszła - bp Athanasius Schneider, Paweł Lisicki - ebook

Wiosna Kościoła, która nie nadeszła ebook

bp Athanasius Schneider, Paweł Lisicki

4,9

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Potrzebujemy radykalnej odnowy, powrotu do korzeni, dbałości o to, co święte

Dlaczego Kościół katolicki jest pogrążony w tak głębokim kryzysie? Jaka będzie nasza wiara po okresie zamkniętych kościołów? Czy uda nam się ocalić to, co w Kościele najświętsze?

Wyjątkowa rozmowa Pawła Lisickiego z biskupem Athanasiusem Schneiderem, niemieckim kapłanem od lat posługującym w Kazachstanie, pokazuje oblicze Kościoła, o którym często zapominamy. Rozmówcy stawiają odważne pytania i formułują trafne diagnozy chorób, które dotknęły Kościół. Zastanawiają się między innymi nad tym, z jakiego powodu biskupi nie reagują stanowczo na ruch LGBT+ i czy istnieje jeszcze w ogóle chrześcijańska Europa. Dlaczego abdykacja Benedykta XVI może być dla Kościoła tragiczna w skutkach? I czy iskra odnowy rzeczywiście wyjdzie z Polski? Głos biskupa Schneidera to odwaga głoszenia i wskazywania, czym dla katolika jest powrót do źródeł.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 484

Oceny
4,9 (8 ocen)
7
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
TomaszPaszek

Nie oderwiesz się od lektury

Jedna z najważniejszych książek ostatnich czasów. Prawdziwa katolicka perła.
10
MariaWojtkowiak

Nie oderwiesz się od lektury

Jestem pod wrażeniem odwagi,z jaką biskup przedstawia gorzką prawdę o Kościele. Zgadzam się z nim w zupełności. Polecam szczególnie tym,których fascynuje współczesy ekologizm, naturalizm i humanizm,tak skutecznie odciągające ludzi od prawdziwej wiary.
10
Czytelnik102

Nie oderwiesz się od lektury

Lektura obowiązkowa dla wszystkich zainteresowanych podstawami wiary katolickiej, przystępnie.
00

Popularność




Copyright © by Paweł Lisicki & bp Athanasius Schneider

Copyright © for this edition by Wydawnictwo Esprit 2020

All rights reserved

Fotografia na okładce: Anastasy Yarmolovich / Alamy Stock Photo

Zdjęcie bp. Schneidera: Bogdan Gancarz / Foto Gość

Redakcja: Magdalena Kolanko

Korekta: Beata Kostrzewska, Maria Wojciechowska, Monika Nowecka

ISBN 978-83-66407-71-8

Wydanie I, Kraków 2020

Wydawnictwo Esprit sp. z o.o.

ul. Władysława Siwka 27a, 31-588 Kraków

tel./fax 12 267 05 69, 12 264 37 09, 12 264 37 19

e-mail: [email protected]

[email protected]

[email protected]

Księgarnia internetowa: www.esprit.com.pl

Wstęp

Białe, puste, pokryte śniegiem przestrzenie. Kiedy się ocknąłem, w pierwszej chwili nie byłem pewien, czy to jeszcze sen, czy jawa. Przekręciłem szyję, poczułem skurcz w ramionach; lekki ból przywrócił pełnię świadomości. Z głośników dobiegał głos kapitana zapowiadający podchodzenie do lądowania.

Lot trwał ponad cztery godziny – w sumie niedługo. Tyle trwa podróż pociągiem z Warszawy do Rzeszowa. Kiedyś tyle – niewiele krócej – jechałem z pracy do domu. Było to w okresie świąt; przez gigantyczne korki do centrów handlowych droga z Włoch na Mokotów była prawdziwym koszmarem.

Do ponad czterech godzin lotu należy doliczyć pięć godzin różnicy czasu. Otworzywszy oczy po krótkiej drzemce w środku nocy, zobaczyłem budzący się ranek. Te bezkresne, przywalone bielą tereny to była ziemia Kazachstanu. Przed wylotem oczywiście – jak każdy – sprawdziłem prognozę pogody. Wiedziałem, że trafię na odwilż, a potem nastąpi gwałtowny spadek temperatury. Noc: –29 stopni, dzień: –20. Spacer w takich warunkach do przyjemności nie należy – starsi czytelnicy pewnie to jeszcze pamiętają. Byłem więc przygotowany, ale wiedzieć i widzieć to dwie różne rzeczy. Ostatnie zimy w Polsce były łagodne i deszczowe, z przelotnym śniegiem, który utrzymywał się na ziemi przez zaledwie kilka godzin lub natychmiast topniał. Kazachskie zaspy przypominały mi czasy dzieciństwa, Polskę zatopioną w bieli, pogrążoną w puszystej ciszy, jaką przynosi prawdziwa zima. Taki był widziany z okien samolotu Kazachstan. Tylko nieporównanie bardziej pusty.

Biskup Athanasius Schneider czekał na mnie przy wyjściu. Dostrzegłem go od razu. Drobna, nieco ascetyczna sylwetka w czarnym płaszczu rzucała się w oczy. Odcinała się wyraźnie od grupki miejscowych. Podszedłem do niego, podałem mu rękę, schyliłem się i pocałowałem jego pierścień. Zwykle już się tak nie robi. Na ogół przy powitaniach z hierarchami Kościoła unika się całowania pierścienia, pokłonu, przyklęknięcia. Pierścienie biskupie mają dość niejasny status. Niby wciąż są oznaką godności, ale coraz częściej ich właściciele nie wiedzą, co z nimi zrobić. Biskupi, którzy są urodzonymi demokratami, pokazują to, unikając wszelkich oznak wyższości. Pierścienie na ich palcach przypominają trochę sygnety noszone przez nuworyszy – widać je dobrze, ale nie bardzo wiadomo, jak ich używać. W przypadku biskupa Schneidera rzecz ma się inaczej – ucałowanie pierścienia jest czymś naturalnym i właściwym, doskonale wręcz pasującym do jego drobnej, skromnej, pokornej postury.

Na parkingu o mało nie wylądowałem na ziemi. Ślisko jak na lodowisku. Ostrożnie truchtałem za biskupem, który skierował pilota w stronę jednego z samochodów. Niestety mały szary volkswagen nie zareagował. Staliśmy przed nim, a biskup bezskutecznie na różne sposoby naciskał czarną obudowę kluczyków. Postanowiłem pomóc, ale nic z tego. Biskup wreszcie zdecydował się na działanie bardziej bezpośrednie i zaczął gmerać kluczykiem w zamku. Też nic. Po kilku minutach pojawiło się zwątpienie. Wyglądało na to, że mój pobyt w Nur-Sułtan wyjątkowo pechowo się zaczął. I nagle biskup przypomniał sobie, że samochód, który próbowaliśmy na różne sposoby otworzyć, nie był tym, którym przyjechał. Przez pomyłkę otwieraliśmy inny. „Przepraszam – powiedział cicho – ale to nie mój samochód. Pożyczyłem go od pewnego księdza. Był bardzo podobny do tego, który próbowaliśmy otworzyć”. Na szczęście nikt nie zwrócił uwagi. To byłoby nawet zabawne, gdybym został zatrzymany na lotnisku w Nur-Sułtan razem z biskupem Schneiderem za próbę włamania do obcego samochodu.

Po chwili ruszyliśmy w stronę centrum miasta. Biskup prowadził ostrożnie, powoli, starannie. Ledwie ruszyliśmy, zaproponował modlitwę i zaczął odmawiać Ave Maria.

Mijaliśmy nowo budowane wieżowce i reprezentacyjną arterię miasta. Rok wcześniej, w marcu 2019 roku, stolica Kazachstanu zmieniła nazwę z Astany na Nur-Sułtan na cześć pierwszego prezydenta Kazachstanu, który rządził tym państwem od grudnia 1991 roku do marca 2019 roku. W stolicy jeszcze niedawno mieszkało raptem dwieście, trzysta tysięcy ludzi. Teraz to szybko rozwijająca się metropolia, której populacja wynosi ponad milion mieszkańców. Przed przyjazdem tutaj przeczytałem, że Kazachowie mają ambicję, by ich stolica stała się drugim Dubajem. Wszystko w mieście sprawiało wrażenie nowego. Błyszcząca złotem kopuła meczetu, otaczające ją minarety, nowe wieżowce z lekkimi orientalnymi ozdobami, drapacze chmur w dzielnicy finansowej, dwa złote wysokościowce, gmachy publiczne z dachami w kształcie jurty koczowników. Miasto XXI wieku zbudowane na stepie.

Ave Maria, Dominus tecum… Biskup wypowiadał słowa modlitwy spokojnie, powoli, niewzruszenie, nie przejmując się ani moją obecnością, ani tym nowoczesnym, dynamicznym miastem. Na parking przed katedrą katolicką – prostym budynkiem z czerwonej cegły, przypominającym nieco kościoły tego typu na warszawskim Ursynowie – dotarliśmy już bez przygód.

Dlaczego Kazachstan? Dlaczego Nur-Sułtan? Jak to się stało, że właśnie tutaj żyje i stąd działa, głównie za pośrednictwem Internetu, zapewne najbardziej znany tradycjonalistyczny biskup Kościoła katolickiego? Niezbadane są wyroki Opatrzności. Jak to możliwe, że spośród ponad pięciu tysięcy biskupów w dzisiejszym Kościele to on, biskup pomocniczy Nur-Sułtan, jego głos, budzi takie zainteresowanie? Dlaczego jego komentarze natychmiast trafiają na strony największych konserwatywnych portali w Stanach Zjednoczonych, we Włoszech, w Niemczech?1 Nie ma innego hierarchy katolickiego, którego słowa przykuwałyby taką uwagę.

Biskup Schneider nie martwi się polityczną poprawnością. Mówi to, czego od żadnego innego hierarchy usłyszeć nie sposób. Nie szuka poklasku ani sensacji. Waży słowa, jest ostrożny, powściągliwy, a jednocześnie stanowczy i jednoznaczny. W świecie, w którym wszyscy powtarzają slogany i banały, jego głos brzmi inaczej. Nie boi się nazywać rzeczy po imieniu, nawet kiedy rozmawiamy o dokumentach Soboru Watykańskiego II, dyskutujemy o postawie innych biskupów czy gdy ocenia obecny pontyfikat. W czasie naszej rozmowy kilka razy wspomniał, że postanowił nie uprawiać żadnej „myślowej akrobacji”. Kiedy słuchałem jego pierwszych odpowiedzi, nie wierzyłem własnym uszom. Spodziewałem się, że – jak w przypadku rozmów z innymi hierarchami Kościoła – napotkam barierę, kiedy dotkniemy drażliwych kwestii dziedzictwa soboru i działań ostatnich papieży. Spodziewałem się, że napotkam niechęć do rozliczenia się z błędami i dialektyczną linię rozumowania. Psychologicznie to zrozumiałe. Nie krytykujemy soboru, bo Kościół za dużo zainwestował w jego obronę. Nawet najmniejszy wyłom w tej taktyce otwierał drogę dla krytyków. W rozmowie z biskupem było inaczej. Zapytałem w pewnej chwili, jak to się stało, że tak otwarcie krytykuje i ocenia działania Kościoła z ostatniego półwiecza. Odpowiedział: „Kiedy zostałem biskupem, zrozumiałem, że nie mogę uciekać od odpowiedzialności. Bycie biskupem zobowiązuje”. W końcu biskupi to następcy apostołów.

Biskup Schneider nie uciekał od odpowiedzi, gdy pytałem go o kondycję świata współczesnego, o cywilizację tak bardzo podległą wpływom ideologii LGBT, feminizmowi, ekologizmowi. To, co miał do powiedzenia, mocno wyróżnia się na tle morza słów wylewających się z mediów. Jest to nie tylko przemyślane, ale też przemodlone; każde słowo oparte jest na innym, większym, ważniejszym. Na słowie, które wypowiedział Chrystus.

Biskup opowiadał o swoich przodkach i przekazanej przez nich wierze w książce Christus vincit2. Pochodzi z rodziny tak zwanych rosyjskich Niemców. Jego przodkowie przybyli do imperium carów w 1809 roku z południowo-zachodniej części kraju, z Alzacji-Lotaryngii. Jak ważna w przekazie rodzinnym była pamięć, najlepiej pokazuje fakt, że biskup potrafi wymienić imiona wszystkich przodków poprzednich pokoleń, od pierwszych, którzy przywędrowali do Rosji.

W wywiadzie z amerykańską dziennikarką Diane Montagną opowiadał o heroizmie niemieckich księży prześladowanych przez komunizm – spośród ponad dwustu kapłanów pracujących na południu Ukrainy i nad Wołgą żaden nie wyparł się wiary; niemal wszyscy zginęli lub zostali uwięzieni. Ostatni biskup, Josef Alois Kessler, zmarł w Niemczech, wygnany przez komunistów z diecezji w 1922 roku. Biskup opowiadał też o śmierci dziadka Sebastiana Schneidera, rozstrzelanego przez komunistów, kiedy jego syn, a ojciec biskupa miał siedem lat.

Przodkowie biskupa, zarówno ze strony ojca, jak i matki, to ludzie bardzo religijni. Ich życie przebiegało w rytmie wyznaczanym przez święta kościelne, uroczystości ku czci Matki Bożej, wspomnienia świętych, Adwent, Wielki Post. Czas świecki był pusty, jałowy; czas święty i sakralny był tym właściwym. Profanum podporządkowane było sacrum. Wiarę przekazywano sobie niczym skarb. Nienaruszone dziedzictwo z pokolenia na pokolenie. Pierwszy wstrząs wywołały rządy bolszewików i masowe prześladowania. Drugi – wybuch wielkiej wojny. Wehrmacht zadał początkowo cofającej się w popłochu armii sowieckiej potężne ciosy. W rezultacie rodzina biskupa została na krótko wywieziona z Rosji do Niemiec. Zwycięstwa niemieckie trwały jednak krótko. Po klęsce pod Stalingradem szala przechyliła się na stronę Sowietów, którzy odzyskali utracone ziemie, zajęli nowe, zdobyli Berlin. Po klęsce Hitlera rodzina Schneiderów została ponownie przetransportowana do imperium sowieckiego. Ojciec i matka biskupa trafili wtedy do pracy w Uralu.

Wielkie zawieruchy dziejowe nie niszczą wiary. Nie było już Kościoła, hierarchii kościelnej, poznikali biskupi, księża. Pozostali tylko wierni katolicy. Przez dziesięć lat zesłańcy przekazywali sobie wiarę katolicką mimo braku księży, sakramentów, Mszy Świętej, Eucharystii. Jak katolicy w Japonii między XVI a XIX wiekiem, tak i katolicy w imperium sowieckim ocalili wiarę. „Rodziny przekazywały sobie wiarę, modliły się codziennie. Na przykład w czasie Wielkiego Postu, w piątkowe wieczory po ciężkiej pracy sąsiadujące ze sobą rodziny zbierały się i odprawiały w pokoju drogę krzyżową”3. Dopiero po latach zaczęli się pojawiać kapłani, jak żyjący na wygnaniu w Karagandzie błogosławiony brat Aleksy Zarycki.

Od pierwszych lat życia biskup Schneider otoczony był ludźmi silnej, niezłomnej wiary. To ona go uformowała, ona dała mu siłę charakteru. Myślę, że opisane doświadczenie jest źródłem jego obecnej postawy. Biskup na własnej skórze przekonał się, co znaczy wierność. Jeśli religia ma przetrwać w konfrontacji ze śmiertelnie wrogim, nienawistnym reżimem, musi zachować nienaruszalny fundament. Ludzie mogą umierać i cierpieć, złowrogi prześladowca może im odebrać życie i wolność, może ich zmusić do niewolniczej pracy, zamknąć w obozach koncentracyjnych, ale nie może zniszczyć w nich wiary, jeśli ta oparta jest na niezmiennej regule.

Prawdziwa zmiana w życiu rodziny nastąpiła w 1969 roku, w czasach pewnej odwilży. Zaprzestano masowych prześladowań. Państwo robiło wszystko, żeby wyśmiewać religię, ograniczać jej oddziaływanie. Już nie zabijało i nie więziło – tylko przeszkadzało i odradzało. Rodzina Schneiderów – rodzice, przyszły biskup oraz jego brat i siostra – wyjechali z Kirgistanu do Estonii. Przyszły biskup miał wtedy osiem lat. „Jesteście Niemcami i katolikami. Nie chcę, żebyście wyrośli na komunistów” – tak ojciec przedstawił motywy przeprowadzki. Rodzina zamieszkała na południu Estonii, przy granicy z Łotwą, sto kilometrów od Tartu, gdzie znajdował się kościół katolicki. Dojeżdżali tam co niedziela – wyruszali o szóstej rano, kiedy jeszcze panował zmrok, i wracali nocą. Msze odprawiał tam kapucyn, ksiądz Janis Pawlowskis, Łotysz, który w czasach stalinowskich spędził w gułagu w Karagandzie siedem lat. Wiele lat później, w 2016 roku, biskup Schneider odprawił Mszę w tradycyjnym rycie rzymskim w tym samym tartuskim kościele, w którym przystąpił do Pierwszej Komunii Świętej.

Schneiderowie wrócili do Niemiec w 1973 roku. Przyszły biskup miał dwanaście lat. Rodzinna epopeja rozpoczęta za czasów, kiedy Rosją rządził Aleksander I, zakończyła się w 1973 roku, za czasów wczesnego Breżniewa, kiedy w RFN kanclerzem był Willy Brandt.

Biskup Athanasius Schneider do Kazachstanu trafił w 2006 roku, początkowo jako biskup pomocniczy w Karagandzie. W tym samym roku w bazylice Świętego Piotra w Rzymie przyjął sakrę biskupią z rąk kardynała Angelo Sodano. W stolicy Kazachstanu biskup Schneider przebywa na stałe od 2011 roku. Pobożność, o której opowiadał w książce, cechuje go nadal.

W Nur-Sułtan mieszkałem w niewielkim pokoiku gościnnym na plebanii przy katedrze. Rozmowy zaczynaliśmy po śniadaniu; za każdym razem biskup proponował, byśmy wcześniej pomodlili się o oświecenie Ducha Świętego. Później, pod wieczór mogłem jako jedyny uczestnik obserwować, jak odprawia w malutkiej kaplicy Mszę tradycyjną. Kiedy biskup odwoził mnie na lotnisko, w samo południe odmówił Anioł Pański.

Diecezją Nur-Sułtan zarządza Polak, arcybiskup Tomasz Peta, który zresztą też przyjął mnie bardzo gościnnie. Rozmowy przy stole toczyły się na przemian po polsku (oprócz arcybiskupa jest tam czterech polskich księży), po niemiecku oraz – gdy pojawiali się inni goście – po rosyjsku.

Z arcybiskupem Petą i emerytowanym już arcybiskupem Janem Pawłem Lengą w 2019 roku biskup Schneider napisał wyznanie wiary, w którym to zawarto prawdy negowane i kwestionowane w dzisiejszym Kościele.

Dziwne to było uczucie: przebywać w zapomnianym przez Boga i ludzi zakątku świata, w miejscu, gdzie przed laty komuniści stworzyli gigantyczną sieć gułagów, gdzie katolików jest raptem kilkadziesiąt tysięcy (pośród piętnastu milionów obojętnych religijnie bądź wyznających islam Kazachów), i rozmawiać o najważniejszych wyzwaniach dla Kościoła, o źródłach jego kryzysu, o ranach, jakie mu zadano, i sposobach przezwyciężenia choroby.

Dziwne to było uczucie: tutaj – w miejscu, w którym Stalin postanowił wyzuć ludzi z ich tożsamości, pamięci, przywiązań, wspomnień – słuchać łacińskich modlitw: cichych, uporczywych, rzymskich, niezmiennych.

Brzmienie tych modlitw ma niezwykłą moc. Jakby stały się tarczą. Modlitwy te były przekazywane przez pokolenia katolików od niepamiętnych czasów. Powstały w Rzymie, kiedy rządzili tam jeszcze pogańscy cesarze; do Niemiec przyniósł je Święty Bonifacy, a do Polski Święty Wojciech. Co do zasady niezmienne. Te igitur, clementissime Pater – początek kanonu; nawet w małej kaplicy dociera do mnie jedynie szmer. Milczenie jako oznaka czci, modlitwa jako kontemplacja. Modlitwa jako ciągłość i zjednoczenie z minionymi pokoleniami; wspólnota przez wieki i na całej ziemi. Rytuał, który jest uświęcony przez samą swoją powtarzalność, oczyszczony z tego, co subiektywne, dla każdego grzesznika uchyla bramę do wiecznego piękna.

Wcześniej Dignum et iustum est – słowa wypowiadane w takim samym brzmieniu przez tych, których zwłoki spoczywają w najstarszych rzymskich katakumbach, teraz codziennie wybrzmiewają w miejscu, które w dziejach Kościoła nigdy nie odegrało znaczącej – nie odegrało żadnej – roli. Na mapie dziejów chrześcijaństwa Kazachstan to wielka terra incognita. Kojarzy się jedynie z losem wywożonych tu setkami tysięcy zesłańców. Bardziej oczytani i zainteresowani życiem Kościoła może powiążą z tym miejscem błogosławionego księdza Władysława Bukowińskiego, wielką postać o niezłomnym charakterze, wieloletniego więźnia łagrów i zesłańca, prawdziwego misjonarza Kazachstanu, który zmarł w 1974 roku. Do tej pory można spotkać ludzi, którzy go poznali – o kilku wspomniał arcybiskup Peta.

Jakie znaczenie ma jednak ta peryferyjność Kazachstanu? Wiele wieków temu tak odległą prowincją była Irlandia, a później stamtąd przyszło odrodzenie Kościoła. To iroszkoccy mnisi przechowali skarb, a potem podzielili się nim na nowo z tymi, którzy go utracili. Jeśli Bóg zechce, to właśnie z Kazachstanu może nadejść iskierka, która rozpali wiarę. A przynajmniej jedna z iskierek. Może to będzie nagroda Opatrzności za zasługi wszystkich katolików – Niemców, Polaków, Litwinów, przedstawicieli innych narodowości – którzy przez dziesięciolecia byli prześladowani przez bolszewików? Którzy nie ulegli, nie poddali się, nie dali się złamać?

Nie można wykluczyć, że katolików obudzą słowa niemieckiego biskupa z Nur-Sułtan. W końcu jakie znaczenie ma to, gdzie słychać prawdę i skąd ona do człowieka przychodzi? Ważne, by jasno i bez wykrętów opisywać zawsze i wszędzie tę samą regułę wiary. Taką samą jak w pierwszych wiekach chrześcijaństwa i w czasach prześladowań komunistycznych. To musi być jedna miara, przy pomocy której wolno i należy osądzać wszystko.

Jak udało się w tej książce przekazać najważniejsze myśli biskupa Schneidera, które są rezultatem jego wieloletniego namysłu nad stanem wiary, ocenią czytelnicy. Mnie jego słowa dodały otuchy. Tak, często padają w nich sądy mocne i wyraziste. Wielu zapewne użyłoby określenia „kontrowersyjne”, ale ja go unikam, ponieważ dziś często kontrowersyjnym jest to, co słuszne, a czego nie chce słyszeć świat.

Biskup nie stosuje taryfy ulgowej. Stara się dotrzeć do źródeł choroby i nie boi się dotykać ran, które bolą. Kiedy już przejdzie się z nim całą drogę, kiedy już dotrze się do końca, człowiek jest – mówię o sobie – pokrzepiony. Wie, że ma do czynienia z kimś, kto traktuje wiarę poważnie. Z kimś, kogo prowadzi nie wzgląd na człowieka, ale na Boga. Dlatego to, co mówi, może być oparciem dla nadziei.

Kilkudniową rozmowę z biskupem Schneiderem przeprowadziłem na początku lutego 2020 roku. Pandemia koronowirusa jeszcze się wtedy nie rozwinęła, nie była też jeszcze dokładnie znana treść papieskiej adhortacji Querida Amazonia. Odpowiedzi na pytania związane z tymi wydarzeniami otrzymałem od biskupa w kwietniu i włączyłem do tekstu.

Paweł Lisicki

ROZDZIAŁ IKiedy nadciąga nieszczęście

Wiele osób się zastanawia, jakie będą skutki epidemii koronawirusa, która najpierw zaatakowała Chiny, później kolejne kraje Europy, a następnie USA. Dla katolika najważniejsze jest oczywiście pytanie o duchowe skutki, jakie spowoduje fala zachorowań. Co sądzi Ksiądz Biskup o zachowaniu tych hierarchów Kościoła, którzy w swoich diecezjach zawiesili sprawowanie Mszy Świętych? Czy można powiedzieć, że związana z epidemią panika zaatakowała także biskupów?

Tak, odnoszę ogólne wrażenie, że większość biskupów zareagowała pospiesznie i z paniką, zakazując sprawowania wszystkich Mszy Świętych publicznych oraz – co jest jeszcze bardziej niezrozumiałe – zamykając kościoły. Tacy biskupi postąpili bardziej jak świeccy biurokraci niż jak pasterze. Skupiwszy się wyłącznie na wszelkich higienicznych środkach zabezpieczających, utracili nadprzyrodzoną wizję rzeczywistości i zarzucili prymat wiecznego dobra dusz.

W wielu państwach Europy w ogóle zamknięto kościoły. Niektórzy hierarchowie nie zgodzili się nawet na odprawianie Mszy podczas Wielkanocy. Także w Polsce w tym samym czasie, kiedy w sklepach mogło przebywać po kilkadziesiąt osób, w kościołach liczbę wiernych ograniczono do pięciu.

Dopóki supermarkety są otwarte i dostępne, dopóki ludzie mają dostęp do środków transportu, nie ma przekonującego powodu zakazywania ludziom udziału w Mszach Świętych w kościele. W kościołach można zapewnić te same, a nawet lepsze higieniczne środki zabezpieczające. Na przykład przed każdą Mszą Świętą można by dezynfekować ławki oraz drzwi, a każdy wchodzący do kościoła mógłby dezynfekować dłonie. Można by było podjąć jeszcze inne, podobne środki.

Inspirujący przykład nadprzyrodzonej wizji w czasach epidemii znajdujemy w osobie prezydenta Tanzanii, Johna Magufuliego. Prezydent Magufuli, który jest praktykującym katolikiem, powiedział w niedzielę 22 marca 2020 roku (niedziela „Laetare”): „Nalegam na was, bracia chrześcijanie, a nawet muzułmanie, nie przestawajcie się gromadzić, by wysławiać i wychwalać Boga. To dlatego jako rząd nie zamknęliśmy kościołów ani meczetów. Przeciwnie. Zawsze powinny być one otwarte, aby ludzie uciekali się do Boga. Kościoły są miejscem, w którym ludzie mogą szukać prawdziwego uzdrowienia, ponieważ tam mieszka prawdziwy Bóg. Nie bójcie się wychwalać Boga i szukać Jego oblicza w kościele”.

W szczególnie trudnej sytuacji znaleźli się chyba księża. Z jednej strony chcieliby nieść pociechę wiernym, z drugiej – muszą się dostosować do dyspozycji wydanych przez biskupów. Powstaje pytanie, jak na przykład powinni się zachowywać, gdy wierni proszą ich o wysłuchanie spowiedzi. Co by im Ksiądz Biskup radził?

Kapłani muszą pamiętać, że są przede wszystkim pasterzami nieśmiertelnych dusz. Mają naśladować Chrystusa, który powiedział: „Ja jestem dobrym pasterzem. Dobry pasterz daje życie swoje za owce. Najemnik zaś i ten, kto nie jest pasterzem, którego owce nie są własnością, widząc nadchodzącego wilka, opuszcza owce i ucieka, a wilk je porywa i rozprasza; <najemnik ucieka> dlatego, że jest najemnikiem i nie zależy mu na owcach. Ja jestem dobrym pasterzem i znam [owce] moje, a moje Mnie znają” (J 10, 11–14). Jeśli kapłan w rozsądny sposób podejmuje wszelkie niezbędne środki ostrożności i zachowuje dyskrecję, nie musi być posłuszny wytycznym swojego biskupa lub rządu, by zawieszać Mszę Świętą z udziałem wiernych. Takie wytyczne są prawem czysto ludzkim; w Kościele jednakże najwyższym prawem jest zbawienie dusz. Kapłani w takich sytuacjach muszą być wyjątkowo kreatywni, aby umożliwić wiernym, choćby małej ich grupie, uczestnictwo we Mszy Świętej i przyjęcie sakramentów. Taka była duszpasterska postawa wszystkich kapłanów – męczenników i wyznawców – w czasach prześladowania.

Czy nieposłuszeństwo kapłanów wobec władz, w szczególności władz kościelnych, można w jakimkolwiek przypadku uznać za uzasadnione (na przykład jeśli księdzu zakazuje się odwiedzać chorych i umierających)?

Jeśli władze kościelne zakazują tego kapłanowi, nie może okazać posłuszeństwa. Taki zakaz jest nadużyciem władzy. Chrystus nie dał biskupowi władzy zakazywania odwiedzin chorych i umierających. Prawdziwy kapłan zrobi wszystko, co w jego mocy, by przyjść do umierającego człowieka. Wielu księży tak czyniło, nawet gdy wiązało się to z narażaniem własnego życia, zarówno w przypadku prześladowań, jak i w przypadku epidemii. Mamy mnóstwo przykładów takich kapłanów w historii Kościoła. Na przykład Święty Karol Boromeusz udzielał Komunii Świętej na język ludziom, którzy umierali dotknięci zarazą. W naszych czasach mamy poruszający i budujący przykład kapłanów, szczególnie z regionu Bergamo w północnych Włoszech, którzy zostali zarażeni i zmarli, ponieważ opiekowali się umierającymi pacjentami cierpiącymi z powodu koronawirusa.

Wielkanocne obrzędy liturgiczne w Watykanie były sprawowane praktycznie bez udziału wiernych.

Biorąc pod uwagę rygorystyczny zakaz zgromadzeń masowych wydany przez włoski rząd, można zrozumieć, że papież nie mógł sprawować obrzędów liturgicznych Wielkiego Tygodnia przy udziale dużej liczby wiernych. Sądzę, że obrzędy Wielkiego Tygodnia mogłyby być sprawowane przez papieża z wszelkim dostojeństwem i bez ograniczeń na przykład w Kaplicy Sykstyńskiej (co było zwyczajem papieży przed soborem watykańskim II), z udziałem kleru (kardynałów, księży) oraz wybranej grupy wiernych, wobec których zastosowano by uprzednio higieniczne środki zabezpieczające. Nie można dostrzec logiki w zakazywaniu palenia ognia, poświęcenia wody oraz udzielania chrztu w Wigilię Paschalną, jak gdyby te czynności roznosiły wirusa. Patologiczny strach wziął górę nad zdrowym rozsądkiem i nad nadprzyrodzoną wizją [rzeczywistości].

Kiedy w jednym z programów telewizyjnych wspomniałem, że życie nadprzyrodzone jest najważniejszą wartością dla katolika, wielu widzów było wręcz oburzonych. Jak zdaniem Księdza Biskupa Kościół radzi sobie z epidemią koronawirusa?

Postawa Kościoła zdradza utratę nadprzyrodzonej perspektywy. W ostatnich dziesięcioleciach wielu członków hierarchii kościelnej nurzało się głównie w sprawach świeckich, światowych i doczesnych, przez co stali się oni ślepi na rzeczywistość nadprzyrodzoną i wieczną. Ich oczy wypełniły się pyłem ziemskich spraw, jak powiedział kiedyś Święty Grzegorz Wielki (por. Księga reguły pasterskiejII, 7). Ich reakcja na epidemię COVID-19 pokazała, że przywiązują więcej wagi do śmiertelnego ludzkiego ciała niż do nieśmiertelnej duszy, zapominając o słowach naszego Pana: „Cóż bowiem za korzyść stanowi dla człowieka zyskać świat cały, a swoją duszę utracić?” (Mk 8, 36). Ci sami biskupi, którzy obecnie próbują chronić (czasem za pomocą nieproporcjonalnie wielkich środków) ciała wiernych przed zarażeniem materialnym wirusem, udzielili cichego przyzwolenia na to, by trujący wirus heretyckiej nauki i praktyki szerzył się w ich owczarni.

Pojawiają się też głosy, że epidemia może mieć skutki ozdrowieńcze. Że przypomni katolikom o właściwej hierarchii wartości. Kardynał Vincent Nichols powiedział niedawno, że gdy epidemia COVID-19 przeminie, zaczniemy odczuwać nowy głód Eucharystii. Czy Ksiądz Biskup się z tym zgadza?

Mam nadzieję, że te słowa okażą się prawdziwe w przypadku wielu katolików. Jest wspólnym ludzkim doświadczeniem, że przedłużający się niedostatek pewnej istotnej rzeczywistości rozpala w ludzkich sercach tęsknotę za nią. Oczywiście odnosi się to do osób, które naprawdę wierzą i miłują Eucharystię. Takie doświadczenie pomaga również w głębszym rozważaniu znaczenia i wartości Najświętszego Sakramentu. Być może ci katolicy, którzy byli tak bardzo przyzwyczajeni do Sanctissimum, że zaczęli je postrzegać jako coś zwyczajnego i powszechnego, doświadczą duchowego nawrócenia, zrozumieją swój błąd i zaczną odtąd traktować Najświętszy Sakrament jako coś nadzwyczajnego i wzniosłego.

Wielu ludzi sądzi, że obecna epidemia jest karą Bożą za grzechy Kościoła lub – patrząc szerzej – świata. Inni mówią, że postrzeganie spadających na ludzkość nieszczęść jako Bożej kary świadczy o niedojrzałej wierze i popadaniu w pogaństwo. Są też tacy (jak na przykład prymas Polski), którzy ogłaszają, że epidemia na pewno nie jest karą Bożą. Czy Ksiądz Biskup uważa, że którakolwiek z tych opinii jest słuszna?

W moim przekonaniu epidemia wywołana przez koronawirusa jest bez wątpienia Boską interwencją mającą na celu ukaranie i oczyszczenie grzesznego świata oraz Kościoła. Nie powinniśmy zapominać, że nasz Pan Jezus Chrystus postrzegał fizyczne katastrofy w kategoriach kar Bożych. Czytamy na przykład: „W tym samym czasie przyszli jacyś ludzie i donieśli Mu o Galilejczykach, których krew Piłat zmieszał z krwią ich ofiar. Jezus im odpowiedział: «Czyż myślicie, że ci Galilejczycy byli większymi grzesznikami niż inni mieszkańcy Galilei, iż to ucierpieli? Bynajmniej, powiadam wam; lecz jeśli się nie nawrócicie, wszyscy podobnie zginiecie. Albo myślicie, że owych osiemnastu, na których zwaliła się wieża w Siloam i zabiła ich, było większymi winowajcami niż inni mieszkańcy Jeruzalem? Bynajmniej, powiadam wam; lecz jeśli się nie nawrócicie, wszyscy tak samo zginiecie»” (Łk 13, 1–5).

Każdy czytelnik Starego Testamentu dostrzeże, że spadające wówczas na ludzkość nieszczęścia – susza, potop, zaraza, wojny – uznawane były za realizację zamysłów Boga. Czy sposób, w jaki Bóg obchodził się ze swoim narodem wybranym w Starym Testamencie, pozwala nam lepiej zrozumieć obecną sytuację?

Epidemia COVID-19 wytworzyła w Kościele sytuację, która – według mojej wiedzy – dotąd była niespotykana. Mam na myśli niemal ogólnoświatowy zakaz sprawowania wszystkich publicznych Mszy Świętych. Widać w tym częściową analogię do zakazu chrześcijańskiego kultu w niemal całym Cesarstwie Rzymskim w pierwszych trzech stuleciach po Chrystusie. Obecny stan rzeczy jest jednak bezprecedensowy, ponieważ w naszym przypadku zakaz kultu publicznego został wydany przez biskupów katolickich, i to [w niektórych przypadkach] nawet przed opublikowaniem stosownych zaleceń rządowych.

W pewien sposób naszą sytuację można porównać do zaprzestania kultu ofiarnego w Świątyni Jerozolimskiej podczas niewoli babilońskiej Bożego narodu wybranego. W Biblii kara Boża postrzegana była jako łaska: „Oto szczęśliwy mąż, którego Bóg poprawia, więc nie odrzucaj nagan Wszechmocnego. On zrani, On także uleczy, skaleczy – i ręką swą własną uzdrowi” (Hi 5, 17–18) oraz: „Ja wszystkich, których kocham, karcę i ćwiczę. Bądź więc gorliwy i nawróć się!” (Ap 3, 19). Jedyną adekwatną reakcją na utrapienia, katastrofy, epidemie i inne podobne sytuacje – które wszystkie są w dłoni Boga narzędziami mającymi przebudzić ludzi ze snu grzechu i obojętności wobec Boskich przykazań i życia wiecznego – są pokuta i szczere nawrócenie do Boga. W następującej modlitwie prorok Daniel daje wiernym wszystkich czasów przykład prawdziwie [ufnej] postawy, jaką powinni przyjąć, jak również sposobu, w jaki powinni się zachowywać oraz modlić w czasie utrapienia: „Cały Izrael przekroczył Twoje Prawo i pobłądził, nie słuchając Twego głosu. […] Nakłoń, mój Boże, swego ucha i wysłuchaj! Otwórz swe oczy i zobacz nasze spustoszenie i miasto, nad którym wzywano Twego imienia. Albowiem zanosimy modlitwy do Ciebie, opierając się nie na naszej sprawiedliwości, ale ufni w Twoje wielkie miłosierdzie. Usłysz, Panie! Odpuść, Panie! Panie, zwróć uwagę i działaj niezwłocznie, przez wzgląd na siebie samego, mój Boże! Bo Twojego imienia wzywano nad Twym miastem i nad Twym narodem” (Dn 9, 11.18–19).

Z powodu epidemii wielu biskupów zaczęło zachęcać wiernych do przyjmowania Komunii Świętej na rękę zamiast do ust, a niektórzy hierarchowie wręcz zakazali udzielania Komunii do ust. Co Ksiądz Biskup o tym sądzi?

Sytuacja zaprzestania publicznego sprawowania Mszy Świętej oraz udzielania sakramentalnej Komunii Świętej jest tak niespotykana i poważna, że można się w niej dopatrywać o wiele głębszego sensu. Te wydarzenia mają miejsce prawie dokładnie pięćdziesiąt lat po wprowadzeniu udzielania Komunii Świętej na rękę (w 1969 roku) oraz po wdrożeniu radykalnej reformy rytu Mszy Świętej (w latach 1969–1970) wraz z jej protestantyzującymi składnikami (modlitwy offertorium) oraz jej horyzontalnym i instruktażowym stylem celebracji (chwile improwizacji, celebracja w zamkniętym okręgu i w kierunku ludzi). Praktyka udzielania Komunii Świętej na rękę doprowadziła w ostatnim pięćdziesięcioleciu do niezamierzonej i zamierzonej profanacji Eucharystycznego Ciała Chrystusa w bezprecedensowej skali. Przez ponad pięćdziesiąt lat Ciało Chrystusa było (głównie w sposób niezamierzony) deptane przez stopy duchownych i świeckich w kościołach katolickich na całym świecie. Zjawisko kradzieży konsekrowanych Hostii również rośnie w alarmującym tempie.

Praktyka przyjmowania Komunii Świętej za pomocą własnej dłoni i palców coraz bardziej przypomina gest spożywania zwykłego pokarmu. Ten sposób przyjmowania Chrystusa Eucharystycznego osłabił wśród wielu katolików wiarę w Jego rzeczywistą obecność, w Przeistoczenie oraz w Boską i wzniosłą naturę konsekrowanej Hostii. Eucharystyczna obecność Chrystusa w sposób nieuświadomiony przekształciła się w rozumieniu tych wiernych w rodzaj poświęconego chleba lub symbolu. Teraz Pan zaingerował i pozbawił niemal wszystkich wiernych możliwości udziału we Mszy Świętej oraz sakramentalnego przyjmowania Komunii Świętej.

Ludzie niewinni i winni wspólnie znoszą tę udrękę, ponieważ w tajemnicy Kościoła wszyscy są ze sobą zjednoczeni jako jego członkowie: „Tak więc, gdy cierpi jeden członek, współcierpią wszystkie inne członki” (1 Kor 12, 26). Obecne zaprzestanie publicznego sprawowania Mszy Świętej i udzielania Komunii Świętej mogłoby być zrozumiane przez papieża i biskupów jako Boża reprymenda za ostatnie pięćdziesiąt lat eucharystycznych profanacji i banalizacji oraz, jednocześnie, jako miłosierny apel o autentyczne nawrócenie eucharystyczne całego Kościoła. Oby Duch Święty dotknął serc papieża i biskupów, skłaniając ich do wydania konkretnych norm liturgicznych, aby kult eucharystyczny całego Kościoła mógł zostać oczyszczony i na nowo skierowany ku Panu.

Gdy obecne utrapienie dobiegnie końca, papież powinien wydać konkretne rozporządzenia liturgiczne, w których zaprosi cały Kościół do zwrócenia się ku Panu w sposobie celebracji (to oznacza, że celebrans i wierni powinni być zwróceni w tym samym kierunku podczas modlitwy eucharystycznej). Papież powinien również zakazać praktyki udzielania Komunii Świętej na rękę, ponieważ Kościół nie może nadal bezkarnie traktować Sanctissimum w małej konsekrowanej Hostii w tak minimalistyczny i ryzykowny sposób.

Modlitwa Azariasza, którą każdy kapłan odmawia podczas obrzędu offertorium we Mszy Świętej, mogłaby zainspirować papieża i biskupów do podjęcia konkretnych aktów wynagrodzenia i przywrócenia chwały ofierze eucharystycznej i Eucharystycznemu Ciału Chrystusa: „Niech jednak dusza strapiona i duch uniżony znajdą u Ciebie upodobanie. […] niechaj dziś będzie nasza ofiara przed Tobą i niech Ci się podoba! Ponieważ ci, co pokładają ufność w Tobie, nie mogą doznać wstydu. Teraz zaś idziemy za Tobą z całego serca, odczuwamy lęk przed Tobą i szukamy Twego oblicza. Nie zawstydzaj nas, lecz postępuj z nami według swej łagodności i według wielkiego swego miłosierdzia. Wybaw nas przez swe cuda i uczyń swe imię sławnym, Panie!” (Dn 3, 39–43).

ROZDZIAŁ IICo z tym celibatem?

Czy żyjemy w epoce końca celibatu? Zdecydowana większość uczestników synodu amazońskiego opowiedziała się za jego zniesieniem. Dlaczego w ogóle sprawa ta wzbudza tyle emocji? W jakiej mierze od celibatu zależy przyszłość Kościoła? Wprawdzie papież Franciszek nie poparł w swoim dokumencie Querida Amazonia zmian w tym zakresie, ale niektórzy biskupi i kardynałowie wciąż powołują się na 111 artykuł dokumentu synodalnego, w którym pojawił się postulat dopuszczenia do kapłaństwa żonatych mężczyzn. Gdyby taką zmianę wprowadzono, mogłaby mieć ona charakter uniwersalny.

Naturalnie. Tak właśnie brzmi pytanie, uczciwe i prawdziwe pytanie. Jeśli w Amazonii można wyświęcać żonatych mężczyzn, to dlaczego nie na innych obszarach, gdzie podobnie mamy do czynienia z brakiem księży? Tak się dzieje przecież w wielu państwach europejskich, w Ameryce Południowej i Północnej. Z jakiego powodu, zgadzając się na wyświęcanie żonatych mężczyzn w Amazonii, Watykan mógłby odmówić robienia tego na przykład w Niemczech? Nie trzeba wielkiej inteligencji, żeby zauważyć, że decyzja o wyświęcaniu żonatych mężczyzn w jednym regionie świata musiałaby powodować efekt domina. Prowadziłoby to ostatecznie do zniesienia celibatu w Kościele łacińskim, pierwszy raz, jeśli chodzi o zasadę, od dwóch tysięcy lat. To niezwykle poważna sprawa. Oczywiście, często wskazuje się w tej dyskusji na przykład księży greckokatolickich, którzy należą przecież do Kościoła katolickiego, a mają żony. Jednak to inna sytuacja. Po pierwsze, nie mówimy o Kościele rzymskim. Po drugie, należy podchodzić do tej kwestii w sposób historyczny. To Kościół grecki, później prawosławny, jako pierwszy zarzucił tradycję apostolską. W VII wieku podczas tak zwanego drugiego synodu w Trullo (była to cesarska kaplica w Konstantynopolu) podjęto decyzję, że księżom-diakonom wolno współżyć ze swoimi małżonkami cieleśnie także po przyjęciu święceń. Jedynym wyjątkiem byli biskupi, którym na to nie pozwolono. Był to przypadek rozluźnienia pierwotnej, przyjmowanej od najwcześniejszych czasów dyscypliny, zakorzenionej w tradycji apostolskiej i zawartej już w Piśmie Świętym. Apostołowie od początku jej przestrzegali.

Jeśli ktoś został wyświęcony na kapłana czy na biskupa, to od tego momentu musiał zachowywać całkowitą wstrzemięźliwość seksualną, niezależnie od tego, czy miał żonę, czy też nie – taka była ta najwcześniejsza nauka, taka była powszechna reguła. Sięgała ona nawet Starego Przymierza, choć tam mieliśmy oczywiście do czynienia z kapłaństwem cielesnym, za pośrednictwem krwi. Kapłaństwo przekazywano z pokolenia na pokolenie przez płodzenie [potomstwa]. Tak było od czasów Aarona. W przypadku Nowego Przymierza kapłaństwa nie przekazuje się przez płodzenie, ale przez wyświęcenie. Dlatego mówimy, że chodzi o kapłaństwo według porządku Melchizedeka, nie Aarona. Jednak nawet w przypadku kapłaństwa cielesnego uznawano, że podczas sprawowania funkcji kapłańskich w świątyni należało zachowywać wstrzemięźliwość seksualną. Pokazuje to też historia Zachariasza, ojca Jana Chrzciciela, który podczas tygodniowej służby świątynnej, żeby móc składać Bogu ofiary, musiał zachowywać całkowitą czystość seksualną. Był to zatem nakaz Boży, który co do zasady został utrzymany przez apostołów.

Nasz Zbawiciel, Jezus Chrystus, jako prawdziwy Najwyższy Kapłan Nowego Przymierza dał nam przykład, zachowując dziewictwo. Sam nie miał żony i zachowywał wstrzemięźliwość seksualną w całym swoim życiu. W tym stanie właśnie złożył też ofiarę na krzyżu – w ten sposób uczynił z tego regułę wiążącą w Jego Kościele po wszystkie czasy. Można powiedzieć, że szedł tu śladem Starego Przymierza: kiedy kapłan składa ofiarę Nowego Przymierza, Eucharystię, musi pozostawać w stanie seksualnej wstrzemięźliwości. Nawet Kościół prawosławny zachowuje tę regułę. Chodzi tu przecież o przekaz apostolski, pochodzący od Boga. Aż do dziś księża prawosławni, ci, którzy mają żony, są zobowiązani do zachowania wstrzemięźliwości seksualnej co najmniej w noc poprzedzającą odprawienie Mszy. Nie wolno im w tym czasie współżyć z żoną. Mam wielu znajomych wśród księży prawosławnych, którzy zachowują się w tej sytuacji jak kapłani Starego Przymierza. Przez dwa tygodnie sprawują liturgię i odprawiają Msze, i w tym czasie nie współżyją z żonami, podejmując życie małżeńskie dopiero po przerwie. Robi to dziwne wrażenie, tak jakby wrócili do reguł Starego Przymierza.

Jednak prawdziwy kapłan Nowego Przymierza powinien, co do zasady, codziennie składać ofiarę Chrystusa, czyli codziennie powinien zachowywać wstrzemięźliwość seksualną. Oznacza to, że nie może mieć żony.

Z tego, co Ksiądz Biskup powiedział, wynika, że celibat należy do natury kapłaństwa. Że nie chodzi tu o przypadkowe, historyczne, wprowadzone w określonym kontekście rozstrzygnięcie, ale o wewnętrzną zasadę kapłaństwa. Jednak wielu hierarchów, także biskupów czy arcybiskupów, twierdzi coś przeciwnego. Ich zdaniem celibat to coś należącego do praktyki kościelnej, część dziedzictwa Kościoła rzymskiego, łacińskiego – coś, co może być w każdej chwili zniesione. Jego zachowywanie mogło być w przeszłości uzasadnione motywami politycznymi czy dyscyplinarnymi, nie ma jednak żadnej ponadczasowej, bezwzględnej, religijnej wartości.

Biskupi, którzy wypowiadają takie opinie, żyją po prostu w stanie ignorancji. Ignorancji zarówno teologicznej, jak i historycznej. W rzeczywistości książka kardynała Roberta Saraha i papieża Benedykta XVI pokazuje coś przeciwnego4. Celibat, rozumiany jako obowiązek całkowitej wstrzemięźliwości płciowej, należy do natury kapłaństwa. Jak już powiedziałem, tak wyraźnie rozumiał to i pokazywał sam nasz Zbawiciel, składając z siebie ofiarę na krzyżu, i tak też od początku rozumieli to apostołowie. Kiedy Jezus ich powoływał, niektórzy mieli żony, inni nie. Jan nie był żonaty, Piotr był, Paweł też nie miał żony. Ewangelia Łukasza przytacza dialog Piotra z Jezusem, w którym apostoł mówi: „«Oto my, opuściwszy swoją własność, poszliśmy za Tobą». On im odpowiedział: «Zaprawdę, powiadam wam: Nikt nie opuszcza domu lub żony, braci, rodziców lub dzieci dla królestwa Bożego, żeby nie otrzymał daleko więcej [jeszcze] w tym czasie, a w wieku przyszłym – życia wiecznego»” (Łk 18, 28–30). Sam Jezus zatem wyraźnie mówi o opuszczeniu żon przez apostołów! Trzeba o tym przypominać, bo dziś często używa się takiego argumentu na rzecz zniesienia celibatu: „no przecież Piotr był żonaty”. Tak, był żonaty przed powołaniem, ale gdy już został powołany, sam powiedział: „wszystko zostawiliśmy”. Ten dialog dokładnie to poświadcza: Piotr, tak jak inni apostołowie, którzy mieli żony, od chwili powołania nie podejmował już współżycia seksualnego.

Dokładnie to samo pisze Święty Paweł w Pierwszym Liście do Koryntian: „Czyż nie wolno nam brać z sobą niewiasty-siostry, podobnie jak to czynią pozostali apostołowie oraz bracia Pańscy i Kefas?” (1 Kor 9, 5). A więc, co wielu umyka albo czego nie chcą widzieć, chodzi tu nie o kobietę-żonę, ale o kobietę-siostrę! Paweł wyraźnie pisze, że Piotrowi i innym towarzyszyła kobieta-siostra. Kobiety pomagały w działalności apostolskiej jak siostry: to jest logiczne i rozsądne. Słowa te nie są żadnym dowodem na to, że Piotr po powołaniu na apostoła utrzymywał ze swoją żoną relacje seksualne! Powtarzam, było dokładnie przeciwnie, o czym właśnie jednoznacznie świadczy określenie „niewiasta-siostra”.

W dyskusji o celibacie wielu powołuje się też na inny fragment listów Pawła, mianowicie na passus z Listu do Tymoteusza, w którym apostoł opisuje cechy biskupa. Pisze tam: „Biskup więc powinien być bez zarzutu, mąż jednej żony” (1 Tm 3, 2). Patrzcie, mówią, sam Paweł pisze, że biskupowi wolno mieć żonę. Ma to być dowodem na to, że w najwcześniejszym okresie chrześcijanie nie znali celibatu. Abstrahuję od tego, że nawet wśród prawosławnych biskup nie może mieć żony. Ważniejsze jest co innego: ci, którzy chcą ten tekst wykorzystać przeciw celibatowi, nie zauważają, że wśród wielu cnót, jakimi ma się charakteryzować biskup, jest jedna, niezwykle znacząca z punktu widzenia obecnej dyskusji. Kiedy w paralelnym fragmencie listu do Tytusa pojawia się zbiór cech charakteryzujących dobrego biskupa, pada tam określenie „wstrzemięźliwość”. Paweł pisze: „Biskup bowiem winien być, jako włodarz Boży, człowiekiem bez zarzutu, niezarozumiałym, nieskłonnym do gniewu, nieskorym do pijaństwa i awantur, nie chciwym brudnego zysku, lecz gościnnym, miłującym dobro, rozsądnym, sprawiedliwym, pobożnym, powściągliwym, przestrzegającym niezawodnej wykładni nauki, aby przekazując zdrową naukę, mógł udzielać upomnień i przekonywać opornych” (Tt 1, 7–8). Otóż w języku greckim określenie enkrate odnoszące się do człowieka lub enkrateia jako cecha oznaczają wstrzemięźliwość. W I i II wieku po Chrystusie określenie to miało charakter techniczny i oznaczało wyłącznie wstrzemięźliwość seksualną. Jeśli zatem Paweł pisze, że biskup powinien być enkrates, to ma na myśli nie w ogóle powściągliwość czy wstrzemięźliwość, ale dokładnie całkowitą wstrzemięźliwość seksualną. Istniała wówczas nawet ekstremalna sekta „enkratytów”, która całkowicie odrzucała współżycie płciowe, nawet w małżeństwie – Kościół nigdy czegoś podobnego, co się tyczy małżeństwa, nie nauczał.

Inna ważna sprawa: apostoł pisze, że biskup musi być mężem jednej kobiety. Dlaczego? Dlaczego nie wolno było wyświęcić mężczyzny, który miał drugą żonę, bo był wcześniej wdowcem? Pierwsza żona umarła, on został wdowcem, wziął sobie zatem za żonę inną kobietę, bo miał małe dzieci. Takich przykładów było wtedy na pewno wiele. Nie było to nic nadzwyczajnego. Ludzie żyli znacznie krócej, więc przypadki, kiedy to wdowiec zostawał z małymi dziećmi i brał sobie za żonę inną kobietę, były częste. Trzeba było przecież wychować dzieci i Kościół nigdy nie potępiał ponownych małżeństw wdowców. Jednak Paweł wyraźnie pisze o mężu jednej kobiety. Dlaczego, skoro przypadki ponownie żeniących się wdowców były czymś zgodnym z prawem? Bo drugie małżeństwo było znakiem, że taki mężczyzna nie umie żyć w stanie wstrzemięźliwości.

Jeśli zatem weźmiemy pod uwagę wszystko razem, to widać, że wstrzemięźliwość płciowa (gr. enkrateia) była bezwzględnym warunkiem, jaki musiał spełniać kandydat do wyświęcenia. Od chwili wyświęcenia tak diakon, jak kapłan czy biskup – niezależnie od tego, czy mieli żony, czy nie – każdy z nich był zobowiązany do wstrzemięźliwości płciowej. Taka była stała nauka Kościoła zachodniego, Kościoła rzymskiego.

Ale na jej prawdziwość wskazują też przykłady zaczerpnięte z życia Kościoła prawosławnego – żyjąc tu, w Kazachstanie, mogę to dobrze zaobserwować. Mało kto wie, że również w Kościele prawosławnym po święceniach nie wolno się już żenić. Jeśli ktoś został wyświęcony w stanie bezżennym, to już do końca życia nie wolno mu się żenić. Podobnie jeśli któremuś z księży prawosławnych umrze żona i zostanie on wdowcem, to nie ma prawa ponownie się ożenić. I to całkiem niezależnie od tego, jak długo trwało małżeństwo – znam przypadek księdza prawosławnego, któremu żona zmarła raptem rok po ślubie. Od tej pory na zawsze już musi on zostać nieżonaty i żyć w celibacie. To kolejny znak, tym razem z tradycji prawosławnej, że wstrzemięźliwość płciowa należy do istoty kapłaństwa. Gdyby było inaczej, gdyby celibat nie należał do istoty kapłaństwa, dlaczego Kościół prawosławny miałby zakazywać współżycia seksualnego w okresie sprawowania ofiary? Dlaczego miałby nie pozwalać na ponowne małżeństwa księży-wdowców?

Ksiądz Biskup wspomniał, że ci, którzy opowiadają się za zniesieniem celibatu, nie mają wystarczającej wiedzy. Są jednak dostępne książki takich autorów jak choćby kardynał Alfons Stickler czy Stefan Heid, którzy bardzo dokładnie opisują tak sens, jak i tradycję celibatu kapłańskiego. Wystarczy do nich sięgnąć. Czy chodzi zatem o problem niewiedzy, czy niechęci albo nawet złej woli? Dlaczego obecnie ruch domagający się zniesienia celibatu jest tak silny?

Oczywiście motywy różnych ludzi mogą być rozmaite. Na każdego należy patrzeć indywidualnie. Nie ma wątpliwości, że każdy może się kierować czymś innym, mamy jednak do czynienia ze zjawiskiem powszechnym. Według Adama Johannesa Möhlera, żyjącego w XIX wieku wielkiego niemieckiego teologa i znawcy dziejów Kościoła, wielkość ducha przejawiała się w dziejach Kościoła zawsze w jeden sposób: mieli ją ludzie, którzy opowiadali się za celibatem, co doskonale pokazuje rewolucja przeprowadzona przez papieża Grzegorza VII. Gotowość do przyjęcia celibatu była zawsze znakiem żywotności katolicyzmu. Dziś nie sposób takiej gotowości – mówię o pewnym całościowym zjawisku – dostrzec. Jakie są tego przyczyny?

Główną przyczyną jest tendencja do pewnego rodzaju naturalizmu. Można mówić w tym kontekście także o pelagianizmie. Chodzi o przekonanie, że zbawienie można osiągnąć bez ofiary, bez krzyża, za pośrednictwem przyjęcia jakiejś teorii. Przez słowo i pouczenie, ale nie przez udział w ofierze Chrystusa i wzięcie na siebie prawdziwego krzyża. To jednak fałszywe podejście. Jezus powiedział wyraźnie, że nikt nie może być Jego uczniem, jeśli nie bierze swego krzyża i Go nie naśladuje. „Kto nie dźwiga swojego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem” (Łk 14, 27). Odnosi się to zresztą do każdego wierzącego, a nie tylko do księży. Chrystus pragnie, by Go naśladować. To On wziął na siebie cierpienie, niedostatek, mękę. To jest droga Kościoła, droga każdego księdza, również droga dla każdego wierzącego. Bez ofiary nie ma zbawienia – to stała nauka Kościoła. Dlatego Bóg wybrał ofiarę, sam wziął na siebie ofiarę krzyża. To jest droga Kościoła. Tylko ofiarując siebie, można zrozumieć sens cierpienia. To wiara dopiero otwiera nam oczy: uczestnicząc w ofierze Jezusa, jednocząc się z Nim w cierpieniu, księża mogą przynosić prawdziwe duchowe owoce. Dokładnie pokazuje to historia Kościoła. Tak apostołowie, jak i wielcy święci byli ludźmi, którzy w największym stopniu uczestniczyli w cierpieniu Chrystusa. To oni też przynieśli najwięcej duchowych owoców. Kapłaństwo bez cierpienia i bez ofiary byłoby czymś bez znaczenia. Byłaby to jakaś forma ideologii drobnomieszczańskiej. Zamiast kapłana mielibyśmy przed sobą burżuazyjnego urzędnika. Nastąpiłaby degeneracja kapłanów Nowego Przymierza, którzy wyrzekając się ofiary i krzyża, przekształciliby się w kastę uczonych w Piśmie.

Ksiądz Biskup wspomniał już o książce Z głębi naszych serc kardynała Saraha i Benedykta XVI, która ukazała się na początku 2020 roku. Jej fragmenty pojawiły się w prasie tuż przed publikacją papieskiej adhortacji Querida Amazonia. Zaraz po przedostaniu się do opinii publicznej informacji o książce na autorów spadła fala krytyki, Benedykt XVI (przynajmniej oficjalnie) miał zażądać usunięcia swojego nazwiska ze strony tytułowej. Jak Ksiądz Biskup postrzega tę całą awanturę? Dlaczego książka wzbudziła takie poruszenie? Wkrótce po jej publikacji swoje stanowisko prefekta Domu Papieskiego stracił arcybiskup Georg Gänswein. O co w tym wszystkim chodzi?

Każdy obiektywny obserwator musiał dostrzec, że obrona celibatu przez kardynała Saraha i Benedykta XVI wywołała prawdziwą wściekłość mediów oraz kościelnego establishmentu. W pewnym stopniu chodzi tu też o samych przedstawicieli Watykanu. Ta gniewna reakcja pokazuje, że większość oczekiwała całkowitego zniesienia celibatu. A tu nagle, tuż przed, jak się wydawało, przełomem, pojawia się jeden z najważniejszych głosów w Kościele – słowo byłego papieża Benedykta XVI cieszy się ogromnym autorytetem; po Franciszku nie ma innego, równie ważnego autorytetu, co wynika zarówno z pełnionej przez Benedykta uprzednio roli, jak i uznania dla jego myślenia jako teologa – i, wyrażę się nieco kolokwialnie, psuje całą zabawę. Tym bardziej, że obok Benedykta wystąpił też kardynał Sarah, człowiek również cieszący się wielkim szacunkiem w Kościele. Popsuli oni zatem zabawę. Takich ludzi należy natychmiast eliminować.

Trzeba ich przywołać do porządku.

Tak, wymusić podporządkowanie się. To właśnie próbowano zrobić za pośrednictwem bezwstydnej kampanii oczerniania i kłamstwa. Tym była nagonka na obu autorów. Ze strony ich przeciwników nie pojawiły się żadne argumenty, zamiast tego uruchomiono lawinę oszczerstw. Mówiono, że Benedykt XVI nic nie wiedział o książce, że dał się wykorzystać, że nie rozumiał, o co chodzi. Na szczęście kardynał Sarah za pośrednictwem dokumentów jednoznacznie wykazał, że to wszystko kłamstwa. Od samego początku Benedykt XVI był włączony w proces powstawania książki, na każdym etapie zdawał sobie sprawę z jej kształtu. Kardynał udowodnił, że zaznajomił papieża emeryta nie tylko z treścią książki, ale nawet ze stroną tytułową. 3 grudnia 2019 roku pokazał mu okładkę. Benedykt XVI zgodził się na taki jej kształt. Jak można zatem utrzymywać, że Benedykt XVI w ogóle nie wiedział, pod czym się podpisuje? To jest zwyczajne kłamstwo.

Powtarzam: kardynał Sarah udowodnił to ponad wszelką wątpliwość. Nie wiem zatem, dlaczego próbował temu przeczyć arcybiskup Georg Gänswein. Nie mamy przecież tutaj do czynienia z sytuacją, w której słowo jest przeciw słowu. Arcybiskup Gänswein miał do dyspozycji jedynie słowa, natomiast kardynał Sarah dysponował dokumentami i na nich oparł swoje twierdzenie. Dlatego przykro to powiedzieć, ale ostatecznie można sądzić, że arcybiskup Gänswein brał udział w tej kampanii dyfamacyjnej skierowanej przeciw obu autorom. Śpiewał w chórze tych, którzy tak oburzyli się prostą teologiczną i historyczną refleksją przekazaną przez byłego papieża i kardynała. Tych, którzy nie chcieli nawet rozmawiać i wysłuchać rzeczowych argumentów o istocie kapłaństwa i jego związku z celibatem. Nie doszło do spokojnej wymiany opinii, zamiast tego podniósł się krzyk.

Pokazuje to jednak, że argumenty obrońców zniesienia celibatu są bardzo słabe i to oni sami ujawnili swoją słabość. Tak naprawdę chciano stłumić, wręcz zadusić głos prawdy. Jest czymś dla mnie bardzo smutnym, że osoby odpowiedzialne w Watykanie, w głównej mierze sam papież Franciszek, nie wzięły w obronę Benedykta XVI i kardynała Saraha.

Jak Ksiądz Biskup ocenia papieski dokument Querida Amazonia? Dokument ten od początku wzbudzał ogromne kontrowersje i doczekał się skrajnie różnych ocen.

Po pierwsze, jestem wdzięczny papieżowi Franciszkowi za stawienie oporu naciskom, by poluźnić prawo celibatu kapłańskiego i zaaprobować sakramentalne wyświęcanie kobiet. Po drugie, należy uczciwie podkreślić fakt, że tekst Querida Amazonia jako całość stanowi poprawę w porównaniu do dokumentu końcowego Synodu Amazońskiego. By przytoczyć tylko kilka przykładów: Querida Amazonia mówi o „nawróceniu wewnętrznym” (nr 56), podczas gdy dokument końcowy zawiera całe rozdziały zgrupowane pod tytułami: „nawrócenie integralne” i „nawrócenie ekologiczne”, które mówią nawet o „ekologicznym nawróceniu Kościoła i planety” (nr 61).

Dokument końcowy nie mówi o ograniczeniach kultury i sposobu życia pierwotnych ludzi, podczas gdy Querida Amazonia mówi o tych ograniczeniach dwa razy w moralnym znaczeniu (por. nr 22 i nr 36). Querida Amazonia ostrzega przed zamkniętym „indygenizmem”, podczas gdy dokument końcowy milczy na ten temat.

Słowo „adoracja” jest w dokumencie końcowym nieobecne, podczas gdy zostaje wspomniane w Querida Amazonia. Zamiast mówić o „teologii inkulturowanej” (dokument końcowy), Querida Amazonia mówi o „duchowości inkulturowanej”. Dokument końcowy jedynie dwa razy używa słowa „łaska”, i to w sposób antropocentryczny, podczas gdy Querida Amazonia mówi dziesięć razy o łasce w bardziej teologicznym rozumieniu, jak można się przekonać na przykład w następujących sformułowaniach: „Chrystus jest źródłem łaski” (nr 87); w sakramentach „natura jest wzniesiona, by być miejscem i narzędziem łaski” (nr 81); „Bóg jest obecny […] za pośrednictwem łaski” (przypis nr 105).

To z pewnością są pozytywne zmiany w stosunku do dokumentu końcowego. Jednak kiedy wczytamy się w tekst adhortacji, znajdziemy tam chyba także niepokojące akcenty?

To zasadne pytanie. Zauważając poprawki poczynione w Querida Amazonia, nie można milczeć na temat opłakanych doktrynalnych niejasności i błędów, które zawiera, jak również jej niebezpiecznych tendencji ideologicznych. Bardzo problematyczna na przykład jest ukryta aprobata dla duchowości panteistycznej i pogańskiej, kiedy Querida Amazonia mówi o materialnej ziemi jako „świętej tajemnicy” (nr 5); o wejściu w komunię z naturą: „nawiążemy jedność z puszczą” (nr 56); o amazońskim biomie jako „miejscu teologicznym” (nr 57). Stwierdzenie, że Amazonka jest „wieczną tajemnicą” (nr 44) i że „tylko poezja, z pokorą swego głosu, może ocalić ten świat” (nr 46), jest bliskie panteizmowi i pogaństwu. Chrześcijanin nie może się zgodzić na takie idee i wyrażenia. Apostołowie nigdy nie pozwoliliby na „przyswojenie sobie w jakiś sposób” rodzimych symboli społeczeństwa grecko-rzymskiego, takich jak posążek Artemidy, czyli Diany, w Efezie (por. Dz 19, 23 i nn.). Z pewnością żaden z apostołów czy świętych misjonarzy nie mógłby spokojnie stać i z ochotą przyjąć stwierdzenia z Querida Amazonia: „Możliwe jest przyswojenie sobie w jakiś sposób symbolu rodzimego, niekoniecznie kwalifikując go jako bałwochwalczy” (nr 79).

Określenie w Querida Amazonia Najświętszej Maryi Panny jako „Matki wszystkich stworzeń” (nr 111) jest także bardzo problematyczne pod względem teologicznym. Najświętsza i Niepokalana Matka Boża nie jest Matką wszystkich stworzeń, ale tylko Jezusa Chrystusa, Odkupiciela ludzkości, i jest zatem także duchową Matką wszystkich ludzi odkupionych przez Jej Bożego Syna. Ideę ujętą w wyrażeniu „Matka wszystkich stworzeń” można odnaleźć w religiach pogańskich, na przykład w kulcie Pachamamy i w ruchu New Age, jak to widać w następującym opisie: „Matka Ziemia w starożytnych i współczesnych niepiśmiennych religiach jest odwiecznie bogatym źródłem wszystkiego. […] Jest ona po prostu matką; nie ma niczego, co byłoby od niej oddzielne. Wszystko pochodzi od niej, powraca do niej i jest nią. […] Ona niewyczerpanie produkuje wszystko z samej siebie”5. Jedną z głównych błędnych tendencji w Querida Amazonia jest promowanie naturalizmu i drobnych ech panteizmu oraz ukrytego pelagianizmu. Ten kierunek zmian w Kościele wyrządza znaczne szkody dobru i zbawieniu dusz.

Gdyby Ksiądz Biskup miał podsumować: Querida Amazonia to bardziej znak nadziei czy kolejny przejaw kryzysu?

To nie jest łatwe. Przeplatana wieloma problematycznymi, wątpliwymi i niejasnymi teologicznie wyrażeniami Querida Amazonia zawiera także cenne stwierdzenia, takie jak te na temat księży: „To jest jego [kapłana] wielka władza, którą można otrzymać tylko w sakramencie święceń. Dlatego tylko on może powiedzieć: «To jest ciało moje». Są też inne słowa, które tylko on może wypowiedzieć: «Odpuszczam tobie grzechy». Przebaczenie sakramentalne służy bowiem godnemu sprawowaniu Eucharystii. W tych dwóch sakramentach znajduje się istota jego wyłącznej tożsamości” (nr 88).

Papież Franciszek przedstawia nadprzyrodzoną i pobożnie katolicką wizję na końcu Querida Amazonia, modląc się: „Matko […], spraw, by Twój Syn narodził się w ich sercach” (nr 111), „Matko […], króluj w Amazonii wraz z Twoim Synem” (nr 111). Wziąwszy pod uwagę dramatyczny atak duchowy na Opokę Piotrową, publikacja Querida Amazonia – wraz ze stanowiskiem papieża Franciszka, by podtrzymać apostolską normę celibatu kapłańskiego i Bożej prawdy o sakramentalnych święceniach zastrzeżonych dla płci męskiej – jest mimo jej teologicznych ograniczeń i błędów iskierką nadziei wśród trwającego zamieszania.

Dlaczego liberalne media w tak wielkim stopniu zaangażowały się w zniesienie celibatu? Przecież na co dzień media te twierdzą, że są za wolnością wyboru, za różnorodnością, że każdy może sam wybierać i kształtować swoje życie, że to wielka zdobycz liberalnego świata. Dlaczego w tym przypadku tak bardzo im zależało na tym, by znieść celibat?

Właśnie, to jest kluczowe pytanie. Teoretycznie każdy rozsądny człowiek powinien powiedzieć: skoro każdy ma prawo wyboru, skoro państwo i Kościół są od siebie oddzielone, skoro, jak twierdzą media, powinny one na zawsze pozostać odseparowane, co stanowi współcześnie podstawowy dogmat – to skąd to zainteresowanie? Celibat to, w ścisłym tego słowa znaczeniu, kwestia wewnątrzkościelna – dlaczego zatem zajmują się nim w tak ogromnym stopniu świeckie, niechrześcijańskie media? Dlaczego się oburzają i dążą za wszelką cenę do jego zniesienia? Widać wyraźnie, że to jawna sprzeczność z postawą, do której zawsze się przyznają. Według mnie jest to kolejny dowód na to, że współczesny świat nie chce i nie może się pogodzić z istnieniem prawdy, świętości, nadprzyrodzoności. Świat odczuwa coś w rodzaju alergii, czasem wręcz nienawiści, wobec wszystkiego, co święte, co nadprzyrodzone. Przede wszystkim pokazuje to działalność mediów lewicowych. Celibat zaś jest właśnie czytelną, żywą demonstracją nadprzyrodzoności. Mężczyzna, który wyrzeka się na całe życie współżycia seksualnego, jest czymś nie do zniesienia. Nie da się tego zrozumieć w kategoriach naturalnych. Trzeba się odwoływać do tego, co nadprzyrodzone. W tym sensie celibat kapłański jest żywym znakiem realności tego, co nadprzyrodzone. To dowód na istnienie nadprzyrodzonego. Oczywiście, historia pokazuje, że księża raz po raz nie przestrzegali celibatu, że uchybiali tutaj regule. Taka jest po prostu ludzka natura.

W naszych czasach mamy też wielki kryzys spowodowany przez nadużycia seksualne w stosunku do nieletnich. Jednak trzeba pamiętać, że nadużycia te, same w sobie zawsze godne potępienia, w sensie statystycznym popełnia niewielki procent księży. Takich przypadków jest, statystycznie rzecz biorąc, znacznie mniej wśród księży niż wśród innych grup społecznych czy zawodowych. Mam tu na myśli nie tylko pedofilię, ale też inne wykroczenia przeciw prawu moralnemu w zakresie czystości. Większość księży żyje dzięki łasce zgodnie z zasadami wiary. Wyrzeka się życia seksualnego, z radością składa z niego ofiarę. Jest to możliwe jedynie dzięki łasce Bożej. Ci biskupi i księża, którzy ostatecznie chcą znieść celibat, przeszli na stronę wroga; śpiewają oni w chórze razem z wrogami Kościoła, występują po ich stronie. Chcą wyrzucić tę drogocenną perłę, celibat przekazany nam przez Tradycję, pozostawiony nam przez Jezusa i apostołów. Kościół rzymski przez dwa tysiące lat obstawał przy niej i bronił jej przed wszelkimi możliwymi atakami. Dziś wielu z tych, którzy myślą o odrzuceniu celibatu, sądzi, że wreszcie są blisko celu. Odnieśli już wiele zwycięstw, przenikając do Kościoła, przede wszystkim od czasów soboru watykańskiego II. Udało się im wprowadzić pierwiastki relatywizmu do nauki Kościoła, a przede wszystkim do jego liturgii. Tak samo głoszony przez nich naturalizm wpłynął na życie kapłanów. Teraz jest przed nimi ostatni bastion, a mianowicie celibat. Dlatego tak ważna jest jego obrona. Dlatego papież nie powinien ustąpić nawet o milimetr. Gdyby się wycofał, to padłyby ostatnie, jeśli tak można powiedzieć, mury chroniące apostolską i Boską tradycję.

Czy chaosu nie pogłębia też obecnie nowe zjawisko współzamieszkiwania, kohabitacja, dwóch papieży w Rzymie? Nigdy wcześniej nie było takiej sytuacji w życiu Kościoła, żeby jednocześnie żyli obok siebie urzędujący i emerytowany papież. Czy odpowiedzialność za ten stan zamieszania nie spada też na Benedykta XVI i czy nie przyczynił się do tego sposób, w jaki papież przeprowadził swoją abdykację? Dlaczego po tym, jak ustąpił, pozostał w Rzymie, dlaczego zachował tytuł „emerytowanego papieża”, białą sutannę? Dlaczego udziela nadal błogosławieństwa apostolskiego?

Nie da się zaprzeczyć, to coś oczywistego, że wskutek abdykacji doszło do wielkiego zamieszania. Każdy kolejny dzień pokazuje jego wzrost. Wierni i księża mówią, że tego zamieszania nie sposób wytrzymać. Ta podwójność jest czymś przeciwnym naturze Kościoła, czymś przeciwnym jego Boskiej konstytucji. Mamy tylko jednego papieża. Jest tylko jedna hierarchia. Nie mamy na jej szczycie dwóch głów, ale jedną. Z dwiema głowami może istnieć tylko monstrum, potwór. Niestety, źródłem tego zamieszania jest wielki błąd papieża Benedykta XVI. Jestem przekonany, że po jego śmierci Kościół będzie musiał to wyjaśnić. Będzie to ważne zadanie następnego papieża: będzie on musiał jednoznacznie zabezpieczyć Kościół, żeby taka sytuacja nigdy więcej się nie powtórzyła. Obecny stan prowadzi do zagubienia i rozterek wśród wiernych. Benedykt XVI nie jest papieżem, ale zachowuje się jak papież, ubiera się jak papież, zachował tytuł „Jego Świątobliwość”, udziela, jak pan wspomniał, apostolskiego błogosławieństwa. Nigdy też w dziejach Kościoła nie było „papieża emeryta”. Trzeba pamiętać o jednym: papiestwo nie jest sakramentem.

Właśnie, ostatnio duży artykuł na ten temat opublikował Roberto de Mattei. Zwrócił on uwagę na to, co nazwał fundamentalnym błędem Benedykta XVI, który najwyraźniej uważa papiestwo za wyższą formę sakramentu święceń.

Najwyższym stopniem w hierarchii święceń jest episkopat. Wyświęcenie na biskupa jest sakramentem. Dlatego mówimy: biskup emeryt. Jednak ktoś, kto zostaje wybrany na papieża, nie uzyskuje w ten sposób nowego sakramentu. Jest papieżem w określonym czasie: albo do swej śmierci, albo do abdykacji. Gdy ta się dokona, nie jest już papieżem. Osoba, która zrezygnowała z funkcji papieża, pozostaje tym, kim była z racji święceń sakramentalnych. Z racji święceń zaś taka osoba jest biskupem. Z samej logiki wynika zatem, że po ustąpieniu z papiestwa były papież jest biskupem: powinien chodzić ubrany jak biskup i nosić takie imię jak wtedy, kiedy był biskupem. To konsekwencja wypływająca z logiki, z rozumu. Sądzę, że wyraźnie powinno to zostać później zapisane w prawie kościelnym, w kodeksie prawa kanonicznego, tak aby nigdy w przyszłości nie dochodziło do podobnych sytuacji.

Kilka dni po tym, jak została opublikowana książka Benedykta XVI i kardynała Saraha, w gazecie „La Repubblica” ukazał się obszerny wywiad z papieżem Franciszkiem przeprowadzony przez znanego włoskiego ateistę i lewicowca, Eugenia Scalfariego. Właściwie był to duży artykuł, w którym niektóre wypowiedzi papieża zostały wyróżnione jako cytaty. Jeden z nich brzmiał następująco: „W organizacji, do której należą setki milionów, zawsze znajdzie się ktoś, kto jest przeciw zmianie”, czyli przeciw zniesieniu celibatu. Co sądzi Ksiądz Biskup o tej relacji między papieżem Franciszkiem a Eugeniem Scalfarim? Jakie znaczenie mają ich rozmowy i ich publikacja, skoro to już chyba szósty, może siódmy raz? Nikt nie wie dokładnie, ile ich było, bo Scalfari umieszcza cytaty z wypowiedzi papieża, nie podając dokładnie, w czasie której rozmowy słowa te padły. Jak można wytłumaczyć fakt, że pierwsza odpowiedź papieża na książkę Benedykta XVI i kardynała Saraha pojawiła się w gazecie znanej ze swego krytycyzmu do Kościoła i niechęci do katolicyzmu?

Papieskie rozmowy z tym lewicowym radykałem, człowiekiem niewierzącym uważam za coś godnego pożałowania. Dla mnie jest to coś wyjątkowo nieprzejrzystego. Papież musi być przejrzysty. Tak biskupi, jak i wierni muszą rozumieć, o co mu chodzi, co do nich mówi, co im chce przekazać. To mam na myśli, mówiąc o przejrzystości. W relacjach ze Scalfarim nie ma żadnej przejrzystości. Mamy kolejne wywiady znanego dziennikarza i nie wiadomo dokładnie, co papież powiedział, a co zostało mu przypisane. To nieuczciwa gra. Scalfari mówi, że papież mu coś powiedział, i to cytuje, ale potem się okazuje, że to nie wypowiedź papieska, a pochodząca od Scalfariego. Następnie papież może powiedzieć (albo może to zrobić biuro prasowe Watykanu), że to, co się ukazało jako wypowiedź papieska, było w istocie jedynie interpretacją, osobistym odczuciem Scalfariego. Zatem tego, co publikuje Scalfari, ostatecznie nie można traktować poważnie. W efekcie wszyscy mają wątpliwości, co naprawdę powiedział Franciszek. Może to powiedział, a może nie. To znaczy, że sieje się zwątpienie. Albo inaczej: chce się doprowadzić do powstania mętnej wody.

Dlaczego? Jaki jest tego cel?

Nie wiem. O to trzeba by zapytać papieża. W każdym razie tak nigdy nie powinien działać apostoł. Ani Jezus, ani apostołowie nigdy nie robili mętliku w głowach wiernych. Nie chcieli doprowadzać ich do stanu zmieszania, niepewności, rozedrgania. Proszę zobaczyć: w efekcie tych rozmów rosną wątpliwości i pojawiają się wobec papieża podejrzenia. Czy to możliwe, pytają się ludzie, żeby papież mówił rzeczy sprzeczne z wiarą? Na przykład w jednym z wywiadów Franciszek miał rzekomo powiedzieć Scalfariemu, że Szatan nie będzie istniał wiecznie i podobnie potępieni nie będą istnieć zawsze, bo w jakiś sposób zostaną zniszczeni, zostaną wyeliminowani. To bardzo niebezpieczna teza. Do tej pory jednak papież tych słów nie zdementował, ale też ich nie potwierdził. Skutek jest jednak, jak powiedziałem, oczywisty: rosną wątpliwości i podejrzenia. Powiedział to czy nie? W jakim kontekście? Co miał na myśli? Tak jakby ważne prawdy wiary zaczęła spowijać mgła. Jesteśmy w sytuacji zamglenia. Dla mnie jest to działanie niebezpieczne, nie waham się powiedzieć: nieodpowiedzialne.

Patrzę tylko na obiektywnie dające się stwierdzić skutki: zamieszanie i zamglenie, rozprzestrzenianie się podejrzeń wśród wiernych. W ten sposób szerzy się też relatywizm w kwestiach wiary i moralności. Powstaje wrażenie, że jasne wypowiedzi dotyczące spraw wiary nie są już ważne. Wszystko staje się względne. Można żyć – mówi się nam – bez jasnych nauk. Jeśli jedno twierdzenie ma dokładnie taką samą wartość jak inne, które jest mu przeciwne, popadamy w relatywizm. Dlatego uważam, że wskutek takich działań jak rozmowy ze Scalfarim w Kościele szerzy się mentalność relatywistyczna. Prowadzi to do sytuacji, w której domaganie się jasności, jednoznaczności – tak jak tego nauczał Jezus – traci na znaczeniu.

ROZDZIAŁ IIIGnostyckie zagrożenie

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ IVIluzja postępu

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ VProtestanckie źródła

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ VILewicowa twarz Kościoła

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ VIIIle religii jest prawdziwych?

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ VIIIMiędzy niebem a piekłem

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ IXAutomatyzm i antropocentryzm

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ XZerwanie ciągłości

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ XIW uporządkowanym szyku

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

1 Artykuły i analizy biskupa Schneidera pojawiają się na stronach lifesitenews.com, remnantnewspaper.com, onepeterfive.com, katholischesinfo.de czy corrispondenzaromana.it.

2 A. Schneider, D. Montagna, Christus Vincit: Christ’s Triumph Over the Darkness of the Age, New York 2019.

3 Tamże, s. 9.

4 Por. R. Sarah, Benedykt XVI, Z głębi naszych serc, tłum. A. Kuryś, Warszawa 2020.

5Earth Mother, [w:] Encyclopaedia Britannica, ed. Editors of Encyclopaedia Britannica, www.britannica.com/topic/Earth-Mother.