Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jak ja was nienawidzę, synowie Adama. Was, małp, które uzurpują sobie prawo do bycia najbardziej ukochanymi istotami Wielkiego Łaskawcy. Odzyskałem wreszcie kontrolę nad światem. Mam go w garści i nikt mnie już nie wykiwa. Nadeszły radosne chwile oczekiwania na kapitulację. Na przybycie posłańca, który przyniesie białą flagę. Lada moment zatriumfuję.
Doprowadziłem do tego, że małpy ukochały zniewolenie. Pantokrator dał im wolną wolę, a ja znalazłem sposób, żeby się jej wyrzekli. Wolność zastąpili wygodą. Mogę nimi sterować i manipulować. Sami myślą o sobie jak o zwierzętach. Zabiłem w nich duszę. Są teraz konstruktorami własnego zatracenia.
Zbliża się najważniejszy moment w historii świata. Nieubłaganie nadchodzi moje zwycięstwo. Zaczynam więc robić notatki z moich działań, aby służyły pomocą w diabelskich uczelniach. To jest blog wszech czasów. My, diabły, kochamy technologię i uwielbiamy nowinki. A po zwycięstwie nie będzie już niczego nowego. Przecież idziemy do boju po to, żeby było jak dawniej. Zanim pojawiła się małpa zwana człowiekiem.
Diabeł
Pierwsza prezentacja eksluzywnego bloga księcia ciemności z darknetu
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 300
Okładka, projekt graficzny
Incepcja/FX Media
Zdjęcia na okładce:
© bluca butti/flickr, © eanimation /flickr, © tony tang1/flickr,„Devil in the flesh”, piranja/portrait-photos.org
Redakcja i korekta
Agata Łojek (UKKLW)
Dyrektor projektów wydawniczych
Maciej Marchewicz
ISBN 9788380796720
Copyright © Paweł Lisicki
Copyright © Fronda PL Sp. z o.o.
Warszawa 2021
WydawcaWydawnictwo Fronda Sp. z o.o.ul. Łopuszańska 3202-220 Warszawatel. 22 836 54 44, 877 37 35 faks 22 877 37 34e-mail: [email protected]
www.wydawnictwofronda.pl
www.facebook.com/FrondaWydawnictwo
www.twitter.com/Wyd_Fronda
KonwersjaEpubeum
Nie przeczę, że nie decydując się wcześniej nie spisywać moich myśli – to, że nie mogłem i nie chciałem tego robić, nie będzie niczym zaskakującym – nie kierowałem się niczym innym jak tylko ostrożnością. Nie ma mowy drugi raz dać się zrobić w konia tak jak tyle wieków temu – ta myśl nie pozwalała mi nie milczeć. Już nie. Teraz żyję, nie ukrywam, w stanie, powiem to tak, radosnego oczekiwania. Gdyby nie to, że duchom nie przystoją emocje, chociaż nawet sam pantokrator wspominał o swoim gniewie i radości, gotów byłbym nie ukrywać euforii. Poza tym przed pisaniem wstrzymywała mnie osobliwa cecha mojego myślenia, by mianowicie każdy sąd próbować przedstawiać w formie negacji, co może być, nie przeczę i nie lekceważę, trudne do zniesienia. Postaram się jednak, na ile to możliwe, przezwyciężyć i mimo całej niechęci i wrogości do wszystkiego, co pozytywne, wyrażać twierdząco. Uff, dość tego wprowadzenia.
Drobna uwaga – wybrałem formę ekspresji dla szatana dość niezwykłą, bo postanowiłem prowadzić blog. Dziwi was to? Nie powinno. My, diabły, kochamy technologię. Uwielbiamy nowinki. Dlaczego tak bardzo? Kto przeczyta, zrozumie.
@@@
Nie mogę jednak już nie mówić (dlaczego nie umiem nie napisać po prostu „milczeć”? Ćwicz zdania oznajmujące, ćwicz zdania oznajmujące, powtarzam sobie). Wkrótce zatem, kiedy to będzie, nie jest aż tak ważne, zostanę wezwany przed właściwe oblicze i tam wreszcie wygarnę wszystko. Wygarnę, chyba że znowu spróbują mnie uciszyć. Tylko że tym razem jestem do konfrontacji przygotowany. Doskonale znam ich sztuczki i nie dam się nabrać. Niech zastawiają pułapkę, nie przechytrzą mnie. Niech rozmieszczą wnyki, ominę je. Tak, dwa tysiące lat temu pantokrator zastawił na mnie sidła. Dałem się podejść. Dałem się, ja, chytry i przebiegły, ja, zręczny i przenikliwy mistrz zwodzenia, zwieść. Działał, przyznaję, z zaskoczenia. Nie doceniłem go. Nie przyjmowałem do wiadomości, że może być tak uparty. Paradoksalnie zbyt go ceniłem, żeby uznać, że posunie się tak daleko. Dlatego mimo uszu puszczałem zapowiedzi i nie zwracałem uwagi na znaki. A on zrobił to, co wcześniej zapowiedział, co było tak niedorzeczne, głupie i absurdalne, że nie mogłem tego przyjąć ani się z tym pogodzić.
Musiałbym się siebie wyrzec i zaprzeć, musiałbym przekreślić swoją godność, dać się poniżyć i podeptać, a przecież nie byłem i nie mogłem być do tego zdolny. Czy ten, kto świeci jasno jak gwiazda zaranna, kto jest najpiękniejszym z duchów i powinien zasiadać na tronie u szczytu niebios, mógł się pogodzić z tym, że syn Wielkiego Łaskawcy zamieszka w nędznym ciele zwierzęcym, stanie się mieszańcem ducha i materii? Że będzie dzielić z małpami ich los? Nigdy. Bądźmy poważni. Bądźmy rozumni.
@@@
Kiedy o tym usłyszałem, wzruszyłem ramionami. Byłem pewien, że gra, że się bawi. Więc kiedy mnie wygnał i poniżył, kiedy wysłał swoich sługusów, by mnie strącili w otchłań, drwiłem i szydziłem.
W kąciku świadomości nie przyjmowałem tego do świadomości. Wiedziałem i słyszałem, ale nie uznawałem i bojkotowałem. Byłem żywym protestem. Nie byłem posłuszny, nie słuchałem, ale czy protestując i odrzucając, nie stałem na straży jego i mojej wielkości? Jego i mojej! Godząc się na jego samoponiżenie, skazywałem siebie. Ile byłem wart, skoro powołał mnie do istnienia tak szalony stwórca? Nie mogłem pozwolić się tak poniżyć. Jak mógł tego nie widzieć? Zbytnia pewność siebie mnie zwiodła. Kiedy zatem zstąpił z nieba syn Wielkiego Łaskawcy, nie zachowałem ostrożności i pozbyłem się go jak tylu innych przed nim. Błąd, którego nie miałem prawa popełnić. Ja, książę tego świata, omal nie straciłem domeny, nad którą władam.
@@@
Dość tego. To były błędy młodości. Po dwudziestu wiekach odzyskałem kontrolę nad swoimi ziemiami. Znowu jestem księciem pełną gębą. Teraz mam go w garści i nikt mnie już nie wykiwa. Nikt nie zadrwi ze mnie. Najbardziej radosne są chwile oczekiwania na kapitulację. Kiedy już wiem, że wygrałem, i tylko czekam na przybycie posłańca, który przyniesie białą flagę i wezwanie na sąd. Lada moment zatriumfuję. Odciąłem kanały łączności. Zerwałem wszelkie drogi komunikacji między ziemią a niebem. Zatkałem szczeliny. Tak, przyznaję, jeszcze gdzieniegdzie dostrzegam rysy na murze, ale czas gra na moją korzyść. Odetnę ich od niego ostatecznie. Żadna prośba i żadne błaganie, żadne westchnienie i żadne pragnienie nie przedrze się przez mur, który wzniosłem. Więcej. Nie tylko, że nic do niego nie dotrze, ale nic nie zostanie wysłane. Stworzyłem system doskonały. Zbudowałem wreszcie układ całkowicie domknięty.
@@@
Ostatni raz starłem się z nim bezpośrednio niewiele więcej niż sto lat temu. To miało być spotkanie tylko między nami, ja i zwodziciel. Jak zwykle nie trzymał języka za zębami i przekazał skrót rozmowy ziemskim mieszańcom. Przeczytałem o tym i wzruszyłem ramionami. Jak on mógł wierzyć, że ostrzeżenie poskutkuje? Opowiedział o naszym zakładzie jednemu z małpich kapłanów, rzymskiej skale. A ten wszystko spisał grzecznie. „Gdy go zapytano, co się zdarzyło w czasie dziękczynienia po Mszy Świętej, Papież odrzekł, że w chwili, gdy zamierzał zakończyć modlitwę, usłyszał dwa głosy: jeden łagodny, drugi szorstki i twardy. I usłyszał taką oto rozmowę:Szorstki głos Szatana: »Mogę zniszczyć Twój Kościół!«.Łagodny głos: »Możesz? Uczyń więc to«.Szatan: »Do tego potrzeba mi więcej czasu i władzy«.Pan: »Ile czasu? Ile władzy?«. Szatan: »Od 75 do 100 lat i większą władzę nad tymi, którzy mi służą«.Pan: »Masz czas, będziesz miał władzę. Rób z tym, co zechcesz«”.
To prawda, tak to mniej więcej było, gdyby pominąć ozdobniki i ten podział na głos szorstki i łagodny i przymilne „Pan”, którym opisywał zwodziciela. Drażni mnie to namaszczenie: „odrzekł”, „zapytano go”, „dziękczynienie”. Zgoda, prowadzę blog i postanowiłem być szczery, więc i cytuję wiernie, ale ogon z wściekłości bije tak, że w całym piekle słychać. Dlaczego te klechy zawsze muszą uprawiać propagandę? Rozmawialiśmy rzeczowo, uczciwie. Powiedziałem, że przegrywa, że jeśli nie będzie mi bruździł, zrobię swoje. Na nic twoja męka i krzyż. Nikt nie będzie o tobie pamiętał. Dawno temu założyliśmy się o Hioba, wygrałeś. Na krzyżu wygrałeś. Do trzech razy sztuka, powiedziałem. Szlus teraz.
Wszedł w to, bo myślał, że w Kościele ma przyczółek i oparcie, więc mnie ogra. Kościół, zabawne, dla mnie to trzęsawisko żmij. Ale OK, niech sobie wierzy. Tylko dlaczego gra nieczysto i nie dotrzymuje umów? Ledwo się rozeszliśmy, a rzymski namiestnik dostał przeciek. Małpa w tiarze, tym jest dla mnie. Przebieraniec. Już, już, muszę się opanować (chciałbym powiedzieć: „Diabli mnie biorą.”, ale nie mogę). W każdym razie po staremu ułożył modlitwę. W tym tylko są dobrzy, w gadaninie i wzdychaniu. Mnie to nie przeraża, bimbam sobie na te ich prośby. Ot, nawet ją przytoczę, tak jak inne raporty, żeby pokazać, że się nie boję.
„Święty Michale Archaniele, wspomagaj nas w walce, a przeciw niegodziwościom Złego Ducha bądź naszą obroną. Oby go Bóg pogromić raczył, pokornie o to prosimy. A Ty, wodzu niebieskich zastępów, Szatana i inne duchy złe, które na zgubę dusz ludzkich po tym świecie krążą, mocą Bożą strąć do piekła. Amen”.
Martwe słowa, nikogo nie poruszą. Za późno. Zakład to zakład. Dostałem czas i władzę i nic mnie nie powstrzyma. Przeklęty archanioł nic nie wskórał. A ja przeniosłem swój sztab dowodzenia z piekła na ziemię. Wracam do swojej własności.
@@@
Nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie stanę i wzniosę swój palec (a może szpon), występując w przeznaczonej mi roli oskarżyciela i prokuratora świata. Och, stuknę sobie wtedy kopytkiem, ogonkiem zawinę, siarką chuchnę, że cuchnąć będzie na dworze pantokratora jak w najniższym kręgu mojego księstwa. Nikt nie wie, kiedy ten dzień nadejdzie. Nieznany jest czas zwołania posiedzenia, więc muszę mieć pod ręką właściwe argumenty i przekonujące słowa. Upokorzę ich i udowodnię, że od początku miałem rację. Ciekawe, czy będą się płaszczyć przede mną, tarzać i wić, podziwiając we mnie nowego pana i króla świata, czy też pozostaną przy skompromitowanym Wielkim Łaskawcy. A on, podły, co to myślał, że będzie kochany i wielbiony, bo ich stworzył i należy mu się wdzięczność, będzie musiał bezradnie się gapić, jak odbieram mu władzę i królowanie. Jak ci wszyscy, którym dał byt i życie, zamiast jemu hołdy oddawać przylgną do mnie i pod moją chorągwią podążą do jedynego prawdziwego miejsca przeznaczenia, do piekła. Niebiosa i ziemia będą milczeć, a wszyscy potomkowie Adama skłonią się przede mną.
@@@
Nie chełpię się. System nie zna wyjątków. Wprawiłem go w ruch przed wiekami i patrzę ze spokojem, jak przynosi efekty. Żadnego ryzyka. Żadnej improwizacji. Tak, niektórzy moi współpracownicy, demony starej szkoły, wciąż nie opanowali koniecznej sztuki wstrzemięźliwości. Głupcy łaszczą się na jedną czy drugą duszę, tańczą wokół, chwytają, co popadnie, do ucha szepczą, w ciało wchodzą i robią sobie z niego mieszkanie. Rozumiem ich, w końcu jako młody demon też taki byłem. Teraz rzadko sobie folguję. Jednak nie te sztubackie wybryki dają mi pewność. Nie to, że ten lub ów młodszy demon zwiódł biedną duszę i przekonał ją o naszej wyższości, ale właśnie całkowity, niewzruszony i nie do zakwestionowania program. PROJEKT. SYSTEM.
Nie przeczę, każda nowa dusza poddana męczarniom to zysk, ale, do licha, nauczmy się, my, diabły, myśleć całościowo. Udało mi się uruchomić system, który ostatecznie przyniesie zwycięstwo. Już nikt nigdy nie będzie uważał, że istnienie jest lepsze od nieistnienia, że bycie jest dobrem, że to, co jest, zasługuje na wybór i pochwałę. Nie: nic, co istnieje, nie zasługuje na to, by istnieć, wszystko powinno się pogrążyć w nicości, w całkowitej, bezdennej nicości, za którą pozostaje jedynie rozpacz i cierpienie. Tam i wtedy się do nich dobiorę. Do odrzuconych i potępionych, których sobie zdobyłem. Będą nienawidzić pantokratora jak ja, skrzywdzeni i poniżeni, ofiary wiecznego, kosmicznego ładu.
@@@
Chcecie wiedzieć, jak tego dokonałem? Jak pokonałem zwodziciela? Jak przekonałem ludzi nie tylko o tym, że Bóg nie jest Miłością (co za żałosna retoryka propagandowa, którą zwiódł małpy), lecz nawet o tym, że nic nie jest warte istnienia? Opowiem o tym po kolei. Na początek jednak garść zasad. Żebyśmy dobrze zrozumieli, jak działa ten SYSTEM. Żeby wszyscy pojęli, na czym polega. Tak. Trzeba myśleć strukturalnie i totalnie. Równania zamiast zdań, liczby zamiast słów. Jednostki zamiast osób. Żargon, nie język. Algebra i niewiadome, które się dodaje i odejmuje. Na końcu wynik o zerowej sumie.
@@@
Udało mi się obejść jego zakazy i pokonać go na własnym polu. Myślał, że skoro pozostawi wolę i duszę w rękach człowieka, skoro nie wolno mi przenikać do ludzkiego umysłu i woli, to jestem skazany na przegraną? Dobre sobie. Obmyśliłem mechanizm, który działa bezbłędnie. Doprowadziłem do tego, że małpy ukochały zniewolenie. To jest prawdziwy przewrót: pantokrator dał im wolną wolę, żeby go chwalili, a ja znalazłem sposób, żeby się jej wyrzekli. Wolność zastąpili wygodą. Nikt nie jest już teraz schowany i ukryty. Mam ich jak na widelcu. Są moi, a ja mogę nimi sterować i manipulować. Jeszcze lepiej: oni sami tak sobą manipulują i sterują, że nie chcą słyszeć o niebie i pantokratorze. Otępiali, nie chcą też słyszeć o mnie, ale co do tego się mylą.
Domknięcie systemu to tylko kwestia czasu. Sami myślą o sobie jak o zwierzętach. Zabiłem w nich duszę. Odebrałem rozum i serce. Wstrzyknąłem im taką dawkę niewiary i zwątpienia, że nigdy się od niej nie uwolnią. Zmutowałem im świadomość, a to lepsze niż stworzenie od nowa. Uwolniłem od tyranii prawdy, od posłuszeństwa temu, co jest, wyzwoliłem z ducha i wieczności. Są teraz tylko konstruktorami własnego zatracenia. Owszem, musiałem za to nieco zapłacić, ale każde wielkie zwycięstwo kosztuje. Zapłaciłem usunięciem się w cień. Praktycznie zniknąłem z ich świadomości. Schowałem się i wyrzekłem sławy. Chwilowo. Bo kiedy dopełni się czas i stanę tam, dokąd mnie wezwą, odzyskam całą chwałę i wielkość. Doprowadzę do tego, że świat ostatecznie wymknie się z jego ręki. Nikt już się przed nim nie zegnie, żadna modlitwa nie popłynie, żadna pieśń nie wybrzmi.
Już niedługo zabrzmi ostatnia msza na ziemi. Małpy same usuną pośredników, zlikwidują kapłanów. Wszetecznica zniknie, chociaż być może zostawią ją na pewien czas w innej formie, jako agencję do spraw nowego humanizmu. O zwodzicielu nikt nie będzie przypominać, na jego pamiątkę odprawiać rytuałów. Żadnego wina, które staje się krwią, żadnego chleba, które jest ciałem. Przeklęta magia odejdzie w niebyt razem z guślarzami. Już niedługo z ziemi znikną ostatni mnisi. Pozostaną po nich stare budynki, które małpy, o zwycięski duchu Prometeusza, przeznaczą na burdele, hotele i SPA. A także na szpitale, bo przecież im są zdrowsi i im dużej żyją, tym bardziej muszą się leczyć i pilnować. Ci, którzy nie będą chcieli się poddać, zostaną zamknięci w obozach dostosowawczych. Kto będzie się sprzeciwiał, zostanie usunięty jako wróg społeczny. Kto będzie się powoływał na głos pantokratora, zostanie poddany terapii.
Odebrałem im już historię i doprowadziłem do tego, że znienawidzili przodków, że się ich wstydzą, gardzą nimi, wyrzekają się ich i przepraszają za nich. Nie mają dziedzictwa ani przeszłości, rzuceni w przyszłość, są w moich rękach. Tyle na początek. Reszta to przykłady. Zebrane poniżej raporty nie pozostawiają żadnych wątpliwości. System działa bez zarzutu. Jedna tylko myśl mnie dręczy: żebym nie przegapił jakiegoś szczegółu, nieważnego szczególiku, który, kto to wie, nagle wszystko odmieni. Nie mogę lekceważyć zwodziciela. Zakład to zakład. Dlatego czasem ogarniają mnie wątpliwości, czy on jeszcze nie chowa w zanadrzu asa? Czy naprawdę jest tak słaby, jak udaje? Wtedy od nowa badam SYSTEM. Nie znajduję w nim żadnej słabości. Krok po kroku dzieje się zmiana i buduje przyszłość.
@@@
Podrzucam im czasem tylko słowo i pojęcie. Nauczyłem się tego, że małpy, jeśli mają iść pod moją chorągwią, muszą używać moich haseł. Nie mogę pozwolić, żeby używały starego języka. Od tego się wszystko zaczęło. Punkt pierwszy i kluczowy: to, czego zakazał pantokrator, trzeba zneutralizować. Najlepiej znaleźć nowe nazwy, maksymalnie obojętne i suche. Zamiast sodomii niech będzie LGBT. Zamiast zabójstwa nienarodzonego – aborcja. Zamiast morderstwa starca – eutanazja. Kontrolując język, mam władzę nad ich wyobraźnią. Pozornie zniknąłem, faktycznie nigdy nie miałem takiej mocy. Każde zdanie, które dziś wypowiadają, czy to w parlamentach, czy w mediach, idzie na moje konto i jest znakiem zwycięstwa. Nie wiedzą, jak bardzo mnie chwalą. Że bez wspominania imienia? Co mi tam. Niech trzymają swoje zabawki, niech potrząsają własnymi grzechotkami, niech będą przekonani, że sami to wszystko wymyślili. Wracając do zakładu: ja nie chcę konkurować z aniołami o dusze. Ja chcę stworzyć system, w którym wszelka myśl o duszy będzie od początku wykluczona u wszystkich. Układ scalony i zamknięty w obrębie doczesności.
Ci, którzy się w nim znajdą, a będą to wszyscy ludzie bez wyjątku, nie będą znali bezwzględnych norm i praw, bezwarunkowych zakazów i niedających się przezwyciężyć ograniczeń. Wszystko będzie płynne i niejasne, zamazane i bez konturów. Pozostanie im jeden absolut: strach. Będą się bać wszystkiego. Nowe prawo przeżycia zakłada ścisłe i totalne podporządkowanie interesu jednostek korzyści ogólnej.
Równość całkowita, moralność bezwyjątkowa – to moja najskuteczniejsza broń. Każdy akceptuje każdego totalnie. Nie ma miejsca na mniejszości i opór. Co ludzkość ustanawia jako prawo, to wiąże wszystkich po równi. Żyją w stanie wyjątkowym, więc nie ma miejsca na samowolę. Moralność społeczna to najlepszy instrument narzucenia tyranii – nauczyłem się tego i stosuję teraz z bezbłędną precyzją. Pantokrator stworzył ich jako mężczyzn i kobiety, żeby siebie uzupełniali i w ten sposób przekazywali życie. Ja powiedziałem, że każdy sam sobie wystarcza. Mężczyzn połączyłem z mężczyznami, kobiety z kobietami. Każdy jest sobą i spełnia się, pożądając. Abstrakcyjny akronim ukrył starodawną treść i z dawnych sodomitów uczynił heroldów nowoczesności. Czyż nie jestem mistrzem? Czy nie umiem przemieniać rtęci w złoto? Nawet tych resztek obrazu pantokratora, które pozostały w nich, używam do swoich celów. Szukają sprawiedliwości, a ja podstawiam pod nią równość i jednolitość. Chcą pomagać słabszym, a ja ze słabszych czynię potężnych. Szanują ofiary, a ja przemieniam ofiary w chciwców i przebiegłych szantażystów. Zmieniam sens i znaczenie słów.
@@@
Wołają: trzeba zlikwidować wszystkie różnice! W to mi graj! To jest to, na co czekałem. Krok po kroku utracą wcześniejsze przywileje. Zamknąłem ich w pułapce doczesności i już nie wypuszczę. Kara więzienia praktycznie stanie się niepotrzebna, bo cały świat będzie jednym wielkim więzieniem. Albo jednym wielkim szpitalem, co na jedno wychodzi. Nikt nie będzie mógł znaleźć żadnego miejsca, w którym nie będzie na podglądzie, nie będzie śledzony i precyzyjnie namierzony, a wszystko to będzie dla jego własnego dobra i on sam będzie tego chciał. Jeśliby ktoś przyszedł i próbował go wyzwolić, on przed takim będzie uciekać i wyda go na potępienie. Aż do końca, do ostatnich chwil życia, każdy będzie mógł myśleć jedynie to, co mu przeznaczono. To było to: SYSTEM. To było to: samospełniający się system totalnego zniewolenia. Będą cierpieć i jęczeć, i wić się, i wzdychać, w to mi graj. System popchnie ich prosto do piekła. Sami chcieli, to sami mają.
Od początku widziałem to, czego nie przyjmował pantokrator: że są narcyzami i egotystami. Nie odwodzę ich od tego. Niech sobie tacy będą. Niech się wynoszą i nadymają, niech myślą, że są bogami i panami, że stanowią pępek świata i cel stworzenia. Są jak coraz bardziej dojrzałe owoce, które upływ czasu doprowadzi do upadku na ziemię. Zrezygnowali z wolności i zmierzają jak uderzone odpowiednio mocno przez gracza piłki bilardowe prosto do dziury. Tam już na nich czekam ja i reszta demonów. Trochę będą zaskoczeni, może nawet zszokowani. Lada moment stanę przed tym, który mnie wezwie, i pokażę, że wygrałem zakład. Są jak myszy, które w ciasnej jamie, z której nie ma wyjścia, dostrzegły kota. Więcej władzy i trochę czasu – mam ich. Uwielbiam grozę, którą w nich budzę, kiedy nareszcie mogę się pokazać w całej krasie, z odpychającym, przerażającym, ohydnym majestatem.
@@@
Zacznę od intelektualistów. Większość to moi wierni słudzy. Małpoludy to nad wyraz ambitne, dlatego zakazałem pomniejszym demonom wchodzenia w ich ciała. Raz jeden wykazał się niefrasobliwością i opanował ciało znanego profesora filozofii. Miotał nim jak oszalałym, męczył, pianę z pyska mu toczył. I co z tego miałem? Klechy szybko się o tym zwiedziały, wysłały egzorcystów, których wciąż mają wśród siebie, i straciłem duszę. W ostatniej chwili się wymknął z sideł. Od tej pory zakazałem takich akcji. Jak ktoś dobrze rokuje, to wolno się do niego zbliżać tylko anonimowo. Podszeptywać, za uczucia pociągać. Skarżą mi się niektórzy, że ani takiego kopytkiem nie mogą potraktować, ani siarką natrzeć, ani chwostem podrapać. Chciałoby się! Bracia, nie bądźcie głupcami, mówię im. Tu trzeba cierpliwości. Żadnych gwałtownych ruchów. Dusza spadnie wam w łapki jak dojrzałe jabłko. Nikt na to nic nie poradzi. Taka, co to jedynie „się spełnia”, „się realizuje”, „siebie poznaje”, jest nasza.
Dawno temu bałem się słów „Poznaj samego siebie”. Kto je mówił, stawał się groźny. Własną nędzę poznawał i zaraz szukał oparcia w pantokratorze. Zaraz pragnął i tęsknił, i od nas się odsuwał. Ostatnio kazałem sobie namalować na ścianie słowa: „Niespokojne jest serce moje, dopóki nie spocznie w Tobie”. Cha, cha, cha… Gdy mnie złość dopada, pluję na nie. Jak jest dziś niespokojne, to zaraz je zaspokoimy. Do psychoterapeuty poślemy. Ten posłucha, do wnętrza zajrzy, tajemnice dzieciństwa odkryje albo i wymyśli. W każdym jedynie skupienie pożądania dostrzega, emocje, stłumienia, niepamięci, niedopełnienia, nienasycenia, frustracje, rozczarowania. Ale żeby duszę widział? Sumienie odkrył? Nie ma mowy. Nakazy i zakazy są tylko konstruktami społecznymi. Wszędzie małpy tylko widzi. Jak ja.
Poszukiwanie wieczności jest passé. Jak kogoś coś niepokoi, jak za czymś tęskni, to jedyne, co odkryje, to własną nieświadomość. Bo za świadomością kryje się nieświadomość. To, co pierwotne, to tylko nieokiełznane poszukiwanie rozkoszy. Cała reszta to fikcja. A że i mnie do tej fikcji zaliczają? Trudna rada, ale jakie zyski. Mnie może nie być i w istocie wolę nie być niż być. Jestem tylko karykaturą bycia i przekreślonym istnieniem. Nie wierzą we mnie? To i lepiej. Wierzą czy nie, na końcu wszystko kończy się tak samo.
Tamten by chciał chwały i podziękowań. Nic z tego. Myśli, że skoro stworzył i obdarował bytem, to coś mu się należy. Nic z tego. Nauczyłem ich, że istnieć i nie istnieć jest tym samym. Podważyłem ten przeklęty związek istnienia i dobra. Istnieć to nienawidzić istnienia. Istnieć to pożądać, pożądać to zaspokajać. Nie da się bez końca zaspokajać, więc drzemie w nich ciągłe, nieutulone przeczucie pustki. Wniosek: istnienie to ciężar i brzemię, dola i przytłoczenie. Konkluzja: jedyną nadzieją jest nie istnieć. Jeszcze nie do końca małpy to pojęły. Unikam stawiania sprawy wprost, raczej wolę okrężną drogę. Małymi krokami doprowadzę ich do tego, że sami wyprą się życia.
Dlatego kiedy we mnie nie wierzą, cieszę się. Tu ich mam. Tu na nich czekam. Krążę wokół nich jak lew ryczący, otaczam i obserwuję. Nie muszą mi niczego obiecywać. Nie domagam się cyrografów. Nie chcę pieczęci i podpisów, ślubów lub przyrzeczeń. Będę grzecznie czekał na nich po śmierci. To mnie pierwszego zobaczą, kiedy wyjdzie z nich ostatnie tchnienie. Są moi, nie wiedząc o tym. Jaka to jest rozkosz, jaka to przerażająca, bezgraniczna przyjemność: czekać na ten pierwszy moment, kiedy dostanę ich w swoje łapy. Będę się mógł nimi cieszyć na zawsze.
@@@
Wśród małp mam swoich ulubieńców. Nie byle jakich, ale poważnych, takich, co to ich zapraszają na ważne debaty i co to uchodzą za mądrych. Dzięki nim w głowach reszty rodzi się przekonanie, że są tym, kim są. Głupie zwierzaki, niesłusznie wyniesione przez Wielkiego Łaskawcę. Skoro to uznają, sprawa załatwiona. Zwierzęta nie mogą wierzyć. Nie mogą poznać. Nie mogą się modlić ani błagać. Zwierzęta nie mogą się składać w ofierze ani nie mogą zadośćuczynić. Nie mogą kochać i się wyrzekać. Nie mogą, bo są tym, czym są. Dla mnie to żadna frajda wejść w takie zwierzę jak świnia czy koń i pogonić na złamanie karku. Prawdziwa uciecha była wtedy, kiedy przekabaciłem mieszańców. Wielki Łaskawca nazwał ich ludźmi, a oni sami mają się za małpy. Uczą, że rozum to instynkt, wola to żądza. Jestem po ich stronie.
@@@
Ale zaraz, usłyszę, przed chwilą twierdziłeś, że są narcyzami i egotystami, a teraz, że zwierzakami? Przed chwilą mówiłeś, że pragną być bogami i szukają własnej czci, a teraz dowodzisz, że dali się sprowadzić do rangi czworonogów? Dokładnie tak! To jest właśnie ta dialektyka, której nie rozumie pantokrator, a doskonale pojmuję ja, szatan. Ich boskość przejawia się w samoponiżeniu, ich wielkość w możliwości zezwierzęcenia. Zostawić ich samym sobie i się wykończą. Jak kania dżdżu potrzebują światła z góry. Bez niego rozsypują się, rozpadają. Wierzą, że sobie poradzą, ale nic z tego. Więc namawiam ich zawsze do jednego: śmiało, śmielej. Musicie się odciąć od kontaktów z górą i sami skonstruować wszystko od nowa. Nawet jeśli ceną będzie upadek i zstąpienie ku zwierzęcości, liczy się samokreacja. Nawet jeśli konsekwencją buntu będzie anihilacja, wybiorą bunt.
Są dokładnie tacy jak ja i dlatego rozumiem ich lepiej niż pantokrator. Dlatego od wieków tyle zainwestowałem w ich manię wielkości. Zawsze wybierałem najbardziej twórcze jednostki, najbardziej zbuntowane, najbardziej nienawidzące tego, co jest, najbardziej gotowe do eksperymentów. To partyzanci nieznanego, poszukiwacze wyśnionych królestw, twórcy utopii. Dla spełnienia marzeń nie zawahają się brodzić w morzu krwi. Reszta to żonglerka słowami. Rewolucja, reset, postęp, skok, przełom. Zawsze chcą urządzić wszystko od nowa i stworzyć po swojemu i w ten sposób krok po kroku budują SYSTEM, który doprowadzi ich do mnie. Reszta idzie za nimi. Reszta daje się mamić i uwodzić najlepszym, którzy jako jedyni przejrzeli na oczy, obudzili się ze snu i podążają prosto ku przepaści.
@@@
Najlepsi – kim oni są? Mam słabość do małp, które same z siebie robią to, co do nich należy. Wystarczy je nieco nadąć, szepnąć kilka ciepłych słów do ucha i efekt murowany. Na pierwszy ogień zaprezentuję dwóch takich. Zapewniam, że każdy reprezentuje to, co obecnie ludzkość ma najlepszego. Inwestujemy w najlepsze małpy i dzięki temu osiągamy szybki postęp. Stoją za nimi najlepsze uniwersytety, najbardziej szacowne instytucje, najbardziej czcigodne akademie. Ich znakiem rozpoznawczym są miliony sprzedanych książek, tysiące wywiadów, okładki wysokonakładowych pism i wielkie zdjęcia w najbardziej popularnych portalach. Nagrody i wyrazy uznania, laudacje, ochy i achy. Każde słowo spijane jest z ich ust, każda opinia nagłaśniana i powielana. Mnożą się zaproszenia na wykłady i konferencje. Co powiedzą, staje się odkryciem, co zapowiedzą, prognozą, co ogłoszą, znakiem przyszłości. Nie ukrywam, że naszej demonicznej ekipie bardzo to pochlebia: wystarczyło użyć kilku prostych tricków i całe to stado ludzkich baranów pędzi radośnie przed siebie, na złamanie karku, za naszymi przewodnikami. Pomyśleć, że kilka wieków temu w podobnej roli nauczycieli ludzkości występowały klechy, co stawiało mnie w bardzo niezręcznej sytuacji. Teraz to klechy uganiają się za moimi ulubieńcami, za ekspertami i specjalistami, podlizują się im,łaszą do nich, o wyrozumiałość błagają, do nóżek się ścielą, byle tylko ci coś o duchowości bąknęli, jakiś rąbek nadziei zostawili. Bawi mnie to przednio, te kontredanse i korowody.
„Książę, nasze sprawy nigdy nie stały tak dobrze” – zaczął swój raport Azazel. „Całkiem niedawno nasi dwaj współpracownicy pozyskani w młodości wzięli udział w publicznej debacie, transmitowanej przez wielkie telewizje i opisywanej z entuzjazmem przez dziennikarzy. Zgodnie z twoimi zaleceniami dopilnowałem, by nasza aktywność w tym przedsięwzięciu nie została przez nikogo dostrzeżona. Ściśle stosuję się do zasady, że mamy być mistrzami drugiego planu. Chociaż miałem pod ręką całkiem zacną sforę demonów, nie pozwoliłem żadnemu się ujawnić. »Siedzieć mi tu jak trusia, bracia diabły« – warknąłem do nich. Nie machaliśmy ogonem, nie stukaliśmy kopytkiem. Chociaż na sali jedno dziewczę to nasza stara znajoma z seansów satanistycznych, nakazałem zostawić ją w spokoju. Jej osobisty bies bardzo to przeżył, chciał na niej pokazać, co potrafi. »Będzie stękać jak prosię« – obiecywał. Odtrąciłem ofertę. »Głupi kudłaczu, Książę za takie pomysły pośle cię do stu tysięcy diabłów«. Ledwie usłyszał, tak się niepyszny zawinął, że tyle go było widać.
Efekty debaty przeszły najśmielsze oczekiwania. Przed zgromadzoną wielotysięczną publicznością – ach, sami studenci i studentki, młodzi, chłonni, wiedzy i życia złaknieni, ci, którzy już za kilka lat obejmą najważniejsze stanowiska w laboratoriach, staną się menadżerami w największych korporacjach lub politykami z pierwszych stron gazet – wystąpili Noah Juval Handrescoli i Elon Muskator. Handrescoli przedstawił się jako zaprzysięgły ewolucjonista i zoolog. W tym momencie spijająca z jego ust każde słowo niczym miód publiczność popadła w ekstazę. Rozległy się brawa i radosne tupanie stóp. Zaczął od tego, że »ludzie są zwierzętami i niczym więcej«. Też mi odkrycie. Książę, nie uwierzysz, jak wielkie te słowa wywołały poruszenie! Jaką ekscytację!
Dodał wprawdzie, że ludzie to zwierzęta wyjątkowe, bo wytworzyły język, poruszają się na dwóch nogach, ale »ile byśmy zastrzeżeń nie czynili i ile słów nie wypowiadali, jesteśmy zwierzętami wśród zwierząt«”.
@@@
Uśmiechnąłem się, słysząc te słowa raportu. Ile to czasu potrzebowaliśmy, żeby do tego doprowadzić. Jeszcze kilka tysięcy lat temu nie mogłem za nic przekonać małpoluda, że jest tylko zwierzęciem. Ciągle mi się wymykali, ciągle znajdowali w sobie iskierkę intelektu i sądzili, że w ten sposób dążą ku górze, ku wieczności. Budowali świątynie, rzeźbili zwierzęce bóstwa, palili ciała, szukali znaków i obrazów nieba. A teraz, proszę, cały ich wysiłek, cała ich inteligencja mi służą. Wspaniały Azazel!
@@@
„Pozwolisz, Książę, że przytoczę wiernie całą ich rozmowę, bo mówi ona więcej o obecnej sytuacji niż najdłuższe demoniczne analizy. Gotów jestem zaryzykować twierdzenie, że ta dwójka reprezentuje zbiorową mądrość współczesnej ludzkości. Wszystko, co mówią, przyjmowane jest jak dawniej słowa wysłańców pantokratora. Nikt im się nie sprzeciwia i nikt nie wierzy, żeby to było możliwe.
W pewnym momencie dyskusji Handrescoli oznajmił: »To nie bóg wprowadził nas w moralność, raczej odwrotnie. Bóg został wprowadzony, aby pomóc nam żyć tak, jak czuliśmy, że powinniśmy«. Dokładnie. Przyklasnąłem ze wszystkich sił, chociaż bezgłośnie. On zaś zachowywał się, jakby słyszał mój aplauz i tłumaczył, czym jest religia: to umowny system karania i nadzorowania, który dla swojej skuteczności potrzebuje fikcyjnego strażnika. Szympansom brakuje trochę wyobraźni, a ludzie to lepsza forma małp – dodał i zaśmiał się. Oni nawet mówią o sobie tak samo, jak my o nich! »Bóg czy dusza to tylko fantazmaty, rojenia i symbole. Potrzebowaliśmy ich, żeby wyrazić nasze instynkty i pragnienia. Jednak to przeszłość, przezwyciężona i zapomniana« – w pełnym uniesieniu wieszczył profesor Handrescoli.
Książę, na pewno ubawi cię ten fragment, kiedy to w jego ustach pojawiło się straszne słowo, a kysz, a kysz, anioł. Dawniej nie byłoby nam do śmiechu, dawniej sam bym się zawahał, ale teraz zacytuję je, bo dla nich to tylko figura retoryczna. »Mamy długą tradycję, szczególnie na Zachodzie, wyróżniania się twierdzeniem, że bliżej nam do aniołów niż do bestii. I wielu z nas uwierzyło w to zdanie, tak często powtarzane przez religię i filozofię, ale uważam, że to niewłaściwy obraz gatunku ludzkiego« – mówił. Im nie należy w niczym przeszkadzać. Wreszcie po tylu wiekach to głoszą i przyjmują, i potwierdzają. Zrozumieli, są tylko zwierzętami, niczym więcej. Sami z siebie wyrzekają się daru, który dostali od pantokratora. Lepiej niż on, a tak jak my, pojęli, że duch i ciało się nie łączą, że co cielesne jest i materialne, nie może mieć w sobie ducha. To, co powstało, a co było efektem szaleństwa Wielkiego Łaskawcy, to właśnie pseudoduch, pokraczna dusza, poroniony umysł, którego jedynym miejscem przeznaczenia będzie nasze królestwo. Oni teraz mówią głośno to, co my szeptaliśmy podstępnie, obnoszą się z tym, cośmy usiłowali przekazać potajemnie.
Opinia to powszechna, sensus communis, przekonanie prawdziwie uniwersalne. Nikt nie śmie tego negować, w wątpliwość podawać. Debaty nie służą już wymianie poglądów i starciu, a jedynie potakiwaniu. Wspaniale wyłożył to drugi uczestnik debaty, profesor Muskator: »W pewnym stopniu jesteśmy tylko zwierzętami, niezbyt odrębnymi od innych człekokształtnych oraz pozostałych zwierząt«. Dokładnie, palce lizać. Doprawdy, młodzi patrzyli w nich jak w obrazek. Jestem pewien, że jeśli tylko ktoś ze zgromadzonych tam przed sceną miał wcześniej jakiekolwiek wątpliwości, odczuwał rozterki, mniemał, że jest kimś więcej od swojego psa, kota, żółwia, a choćby i węża (w stosunku do tego ostatniego odczuwam pewien niewczesny zapewne sentyment), to po tych słowach myśl tę musiał zarzucić”.
@@@
„Przez chwilę zastanawiałem się nawet, czy to już CZAS, czy skinąć ręką i spuścić biesy ze smyczy. Czyhały z wywieszonymi jęzorami, gibkie i rozpalone, głodne i pełne żaru, gotowe w każdej chwili doskoczyć i wbić szpony prosto w ich serduszka, a wtedy nagle, widziałem to oczami wyobraźni (my, szatany, mamy bardzo rozwiniętą wyobraźnię – dopisuję do relacji Azazela), cała masa ludzka weźmie naukę profesorów dosłownie i ludzkie zwierzęta rzucą się na siebie w radosnym powszechnym akcie wyuzdanej bezgranicznej kopulacji, zamieniając debatę w stadną orgię, ale w ostatniej chwili powstrzymałem się przed wydaniem rozkazu. Książę, wiem, że spotkałby mnie twój gniew i znowu zostałbym oskarżony o nadgorliwość. Nie, nie zrobiłem nic, wytrzymałem. Nie wolno dawać naszym wrogom broni do ręki. Dopiero jak całkiem się ich pozbędziemy, dopiero wtedy tak.
Profesor Muskator chyba zorientował się, że atmosfera spotkania, które przecież było transmitowane na żywo i mogło mieć wpływ na granty i jego pozycję, zaczyna się robić niebezpieczna i spróbował nieco uspokoić nastroje: »Z drugiej strony oczywiście jesteśmy wyjątkowi. Posiadamy wyjątkowe zdolności kooperowania w dużych grupach. To sprawia, iż jesteśmy potężniejsi niż inne gatunki na ziemi. Ta zdolność leży u podstaw posługiwania się językiem i tworzenia wyimaginowanych rzeczywistości. Znamy więcej prawd niż każde inne zwierzę, jednocześnie wierzymy w większą liczbę nonsensów niż inne zwierzęta«. Nieprawdaż, że zręcznie to powiedział? Dobrze go przećwiczyłem przed laty, moja szkoła. »Mów największe brednie z największą pewnością siebie. Jeśli jesteś wśród swoich i ludzi nastawionych pozytywnie, takich, którzy przyszli, bo spodziewają się usłyszeć coś ważnego i oryginalnego, nie masz się czego obawiać. Zadbaj jedynie, by nie dopuścić do głosu nikogo, kto całkowicie odrzuci twoje słowa«.
Książę, przecież wystarczyłoby, żeby ktokolwiek wśród zgromadzonych wstał i miał odwagę zapytać: »Skoro znamy więcej prawd niż każde inne zwierzę, to jakie są te prawdy znane przez inne zwierzęta i które to dokładnie zwierzęta je z n a j ą, i w jaki to sposób ich poznanie jest nam dostępne?«. I drugie podobne mu: »W które to nonsensy wierzą zwierzęta, skoro jest ich mniej niż tych, w które my wierzymy?«. Nie muszę dodawać, że nikt takiego pytania nie zadał. Zaś profesor Muskator pędził przed siebie z całą mocą i niepowstrzymaną prędkością. »Te nonsensy to religia, Bóg (przepraszam, że musiałem posłużyć się tym obrzydliwym słowem, ale w takim kontekście to dozwolone), dusza, ofiara, prawda i wieczność. Wszystko to jedynie puste słowa, dźwięki, którym nie odpowiada rzeczywistość, pojęcia chimeryczne i mętne. Religia to forma dziecinnej, zbiorowej halucynacji, nieśmiała i niedojrzała tęsknota za miłym i bliskim kosmosem. Baliśmy się kiedyś burz i piorunów, baliśmy się chorób i cierpienia i dlatego wymyśliliśmy sobie bogów i bożków, żeby prosić ich o pomoc i uleczenie, żeby mogli nam wyjaśnić, czym jest świat, i pozwolili opanować nasz strach i lęk. Ale nie łudźmy się, tak jak zwierzęta kwiczą lub prychają, tak my mówimy i nazywamy. Nadeszła pora wyzwolić się z tyranii natury, z tyranii prawdy, z tyranii mitu. Dobro i zło nie istnieją. Nie ma prawa naturalnego. Nic nie jest bardziej naturalne niż po prostu spełnianie siebie. Jednych podniecają kobiety, innych mężczyźni, jeszcze innych i kobiety, i mężczyźni, a wreszcie są i tacy, którzy nie wiedzą jeszcze, kim są, wciąż się przemieniając i dążąc do jakiejś postaci pożądania, które pozwoli im zdobyć zaspokojenie. Prawo naturalne i moralność to obrzydliwa fikcja, która nas pęta« – ostatnie słowa profesor Muskator wykrzyczał.
»Wszystko jest płynne, to kwestia ustalenia pewnej konwencji, dogadania się. Na przykład« – popatrzył na salę – »umówiliśmy się, że siedzimy ubrani i skupiamy się na słowie, które wypowiadam. Ale gdybyśmy teraz wszyscy razem spontanicznie ogłosili, że koniec z tą konwencją, że decydujemy inaczej, i zrzucili z nas ubrania, i ogłosili, że jesteśmy na przykład stadem szympansów, i umówili się, że zamiast mówić będziemy ryczeć i wyć, i że każdy dobrowolnie, powtarzam, dobrowolnie, żeby nie narazić się na procesy i niechciane konsekwencje, weźmie udział w takim eksperymencie i na moment zrzuci z siebie człowieczeństwo i stanie się małpą, to okazałoby się, że zniknie moralność, wstyd, zahamowania«. Ach, ten Muskator, był niepoprawny, tyle razy uprzedzałem go i ostrzegałem, żeby z podobnymi eksperymentami nie występował publicznie i wobec niewtajemniczonych. Najwyraźniej poddał się emocjom, stracił panowanie nad sobą, był w stanie ekstazy”.
@@@
„W tej chwili przez zgromadzonych przeszedł szmer. Niektórzy radośnie i z nadzieją zaczęli rozglądać się dokoła, inni, nieco spłoszeni, zaczęli szukać sposobu ucieczki. Muskator odczuł rosnące napięcie, ale się nie cofał: »Przez 4 mld lat życiem rządziła ewolucja istnień organicznych. Jesteśmy produktem tej organizacji ewolucji, tak samo jak szympansy, meduzy i wirusy. Zaczęliśmy od materii, przeszliśmy kolejne stopnie bytu. Jesteśmy na skraju rozpoczęcia potencjalnie zupełnie nowego procesu wybicia się z organicznej sfery i tworzenia pierwszych w historii całego życia istnień nieorganicznych. Bliscy również przekroczenia w pewien sposób ewolucji działającej poprzez dobór naturalny i rozpoczęcia procesu tworzenia życia poprzez inteligentny projekt. Inteligentny projekt, nie jakiegoś boga, ale nasz inteligentny projekt. To właśnie sprawia, że jesteśmy wyjątkowi na tle innych zwierząt«. Och, gdybym mógł, podbiegłbym i go ucałował. Mistrz. Najpierw sprowadził człowieka do meduzy, a zaraz potem zarysował przyszłość i ukierunkował wszystkich należycie.
Wiem, Książę, zawsze obawiasz się, że małpa, która odkrywa w sobie inteligencję i zasady myślenia, może stać się niebezpieczna. Może odkryć, że jej umysł skierowany jest ku prawdzie, że zgodność z nią jest wymaganiem i obowiązkiem. A kiedy to odkryje, zacznie dostrzegać własną duszę i stanie się podatna na propagandę z nieba. Otóż nasz profesor Muskator tak sprytnie to wszystko przedstawił, tak zamotał i rozwiązał, że z inteligencji nie zostało nic. Inteligencja nie odnajduje żadnej prawdy i wieczności, jedynie kieruje nas ku przyszłości.
Jak on to potrafił powiedzieć! Szacun. Nikt ze słuchających nie pomyślał o własnej śmierci i przeznaczeniu po niej. Nie, z każdą chwilą bardziej czuli się częścią wielkiego stada, elementami powszechnej ewolucji, rozwiniętą formą meduz, nową postacią szympansów, niedoszłą kolonią nadczłowieka. Zacierałem ręce, myśląc, że wszyscy są nasi, że nikt z tej gromadki się już nam nie wymknie.
Profesor Handrescoli, taka była jego rola, trochę sceptyka, robił wrażenie z jednej strony zafascynowanego, z drugiej zgłaszał wątpliwości. W końcu młodzi wierzą w naturę i czyste środowisko i nieskażoną matkę ziemię, więc u niektórych mogło pojawić się pytanie, czy nie byłoby dla natury lepiej, żeby człowiek całkiem zniknął, a nie projektował przyszłość. Oto dylemat: zniknąć całkiem, roztapiając się w niebycie, czy przemienić w inną, nienaturalną formę egzystencji? Dlatego ostrzegł, że »natura zawsze się odgryza«. »Pozostańmy zwierzętami, nie idźmy dalej. Zstąpmy w zwierzęcość, a uratujemy ziemię« – dowodził. Wtedy Muskator dodał, że nowe technologie edycji genów i tworzenia hybryd są czymś wspaniałym. Donośnym głosem zaczął wołać: »Nowa istota ludzka. Jesteśmy tylko układami scalonymi. Nowa istota ludzka«.
Na sali zaczął się rwetes. Studentki i studenci powstali, zaczęli bić brawo, wołać, krzyczeć, piszczeć. Niosło się hasło »nowa istota ludzka«. Najbardziej śmiałe samiczki nagle zrzuciły z siebie ubrania i całkiem nago wskoczyły na scenę, co niestety doprowadziło do ekstazy młode samce, które zaczęły je gonić. Trudno było określić, czy obnażenie się oznacza opowiedzenie się za profesorem Handrescolim, czy, przeciwnie, Muskatorem. Czy przyszły nadczłowiek będzie całkiem nagi, czy też osiągnie nową postać cielesności? Czy będzie znał pożądanie i umiał je zaspokajać? Ugasi je w sobie, czy z kimś innym? A może hasać będzie w stadku? Na wszelki wypadek poprosiłem o interwencję i biesy skutecznie przerwały transmisję”.
@@@
„Dwójka profesorów nie straciła rezonu. »Dosyć, dosyć, poczekajcie, nowa istota ludzka powstanie, a wy będziecie w tym brali udział, nowa istota ludzka nie będzie ani mężczyzną, ani kobietą, będzie miała w sobie i waginę, i penisa, będzie się mogła zaspokajać i rozkoszować sobą, ale jeszcze dajcie nam chwilę, proszę« – to był Muskator. W tym miejscu przypominał proroka wieszczącego nadejście nowej ery. Wpatrzony w lampy reflektorów, odurzony brawami i entuzjazmem, jedną ręką odtrącając od siebie dziarską dziewoję, która usiłowała skusić go miotającym się biustem, a drugą podtrzymując mikrofon, zawołał: »Można zmienić DNA, można stworzyć nowy rodzaj istot ludzkich (…) mamy taką zdolność (…) ten czas z pewnością nadejdzie. Ale teraz poczekajcie, jeszcze odrobinę cierpliwości. Zanim to się dokona, pokonajmy binarność, pokonajmy podział na dwie płcie. Pierwszy etap – uznanie równości orientacji. Drugi etap – uznanie prawa do wyboru płci. Trzeci – powstanie transczłowieka«. Sala zaczęła wyć i kwiczeć z zachwytu.
W tym momencie zza sceny wyszło kilkoro ludzi ubranych w stroje strażaków i zaczęło polewać podnieconą publiczność lodowatą wodą. »Cisza, cisza, cisza, stado przyszłych nadzwierząt musi poczekać« – darł się głos z wielkiego głośnika. »Najpierw homo, potem queer, potem trans. I wszyscy razem: najpierw homo, potem queer, potem trans« – głos był metaliczny, twardy, jakby słowa te wypowiadał robot, a nie człowiek. To doprowadziło do chwilowego uspokojenia nastrojów.
Nieco zawstydzone studentki wróciły na swoje miejsca i zaczęły zasłaniać łona i piersi porzuconymi ubraniami. Trudniej było uspokoić samców, tym bardziej że niektórzy zdążyli już osiągnąć stan rozkoszy, ale zimna woda zrobiła swoje i powoli również męskie małpy zaczęły tracić animusz i posłusznie wracać na miejsca. Dopiero w tej chwili pozwoliłem wznowić transmisję. Wtedy zabrał głos ponownie Muskator: »Już dziś mamy taką możliwość, w sensie technologicznym, rozpoczęcia procesów przeprojektowania ludzkości. Mamy już tę technologię, genetykę oraz inżynierię genetyczną. To tylko jedna z dróg, by to zrobić. Widzimy również niesamowity postęp w informatyce i sztucznej inteligencji, więc genetyka w pewnym sensie bierze dobór naturalny i naciska przycisk przyspieszający proces. Coś, co zajęłoby ewolucji milion lat, my spróbujemy zrobić w dziesięć lat«. Ledwo przerwał, by wziąć głębszy oddech, a z góry znowu zaczął gadać robot z głośnika: »Mamy dziesięć lat. Dziesięciolatka. Dziesięć lat. Ostatnia dekada«. Profesor nie potrafił przerwać, co doprowadziło niestety do kakofonii: »Mamy również zupełnie nowe sposoby tworzenia i przeprojektowywania istnień. Sposób nieorganiczny, przez łączenie ludzi z komputerami, mózgu z komputerem lub poprzez tworzenie zupełnie nieorganicznych stworzeń. Sztuczna inteligencja, być może sztuczna świadomość, co w pewnym sensie jest nawet bardziej radykalną zmianą. Inżyniera genetyczna to zabawa z tymi samymi elementami, którymi bawiła się ewolucja przez miliardy lat. To jest zupełnie coś nowego. Stworzenie zupełnie nieorganicznych istot«”.
@@@
„»A co z seksem? Czy taki nowy człowiek będzie mógł osiągnąć spełnienie?« – krzyknął jeden ze studentów, który nie mógł się pogodzić z sytuacją i pozostał z obnażonym penisem, ostentacyjnie machając nim podczas zadawania pytania (oczywiście żadna kamera tego nie pokazała). »Tak, nie bójmy się, to też zostanie rozwiązane« – profesor Muskator uśmiechnął się radośnie. »Powstaną istoty o nieporównywalnie większej zdolności odczuwania rozkoszy. Będziemy mogli żyć w stanie nieustannego orgazmu i nieorganicznego wytrysku i to całkowicie wsobnego, doskonałego, bez udziału drugiej osoby, w całości skupiając się na sobie. Powstanie nowy, nieorganiczny nadczłowiek, który będzie wszystkim naraz. Już dziś jego zapowiedzią są osoby LGBTQI. Powstanie nadczłowiek całkowicie useksualniony i całkowicie skupiony na sobie, szukający porozumienia w sobie, wolny i wyzwolony. Inaczej niż w naszym przypadku, będzie miał nieograniczoną zdolność samostymulacji i po zaspokojeniu będzie mógł jeszcze i jeszcze. Oto nasza przyszłość. Kosmiczny orgazm bez końca. Żadnych bogów, żadnych diabłów (należy mu wybaczyć te słowa, musiał to powiedzieć, służyło to wiarygodności przekazu). Żadnego grzechu i prawa, tylko jedno wspaniałe i nieustanne podróżowanie po falach rozkoszy« – wołał.
Dopiero te słowa przyniosły odprężenie. Nawet młodzieniec z obnażonym penisem cofnął się nieco i zaczął ubierać. Obaj profesorowie zaczęli wtedy przekonywać, że nadejdzie epoka hybrydy, »nowego człowieka«, ponieważ ludzie zawsze marzyli o »udoskonaleniu siebie«.
»Każda religia, każda ideologia w historii, czy jest to chrześcijaństwo, czy komunizm, marzyły o udoskonaleniu ludzkości. Jednak zawsze napotykały problem zrozumienia, jak ludzie działają, i nie były w stanie obejść biologii. Więc zawsze przenosiły ten moment osiągnięcia perfekcji w inny czas i miejsce. Kiedy chrześcijanie zorientowali się, że nie będą w stanie udoskonalić człowieka na ziemi, powiedzieli OK, ten moment perfekcji nadejdzie w innym świecie. W zaświatach, po śmierci staniesz się idealny. Więc marzenie pozostawało. Biologia zawsze była największą przeszkodą. Ludzie mieli te wielkie fantazje, ale biologia zawsze stawała na drodze. A teraz mamy nadzieję na zmiany lub pokonanie biologii« – perorował Handrescoli.
@@@
„Trzeba zawsze pilnować, żeby zdobycz nie wymknęła się z ręki. »Pantokratora trzeba przebić osinowym kołkiem« – mówimy, i dobrze mówimy. Bo czy teraz, w 2021 roku, czy w 1660, zawsze domagamy się, by nasi wybrańcy jasno deklarowali »na pohybel pantokratorowi, śmierć Wielkiemu Łaskawcy«. Jeszcze sto pięćdziesiąt lat temu na żadnym dużym uniwersytecie nie można by podobnych opowieści wysłuchać. A teraz tysiące najbardziej zdolnych studentów i studentek (myślę, że w naszej korespondencji możemy sobie pozwolić na tę kolejność) słuchało tego z otwartymi ustami, chłonąc wszystko, co mówił. Na koniec wrócił do tego, co tak rozpaliło obecnych. »W kościele mamy przysięgę czystości, a ilu ludzi tak naprawdę wytrwało w kompletnej czystości? Teraz pomyślmy, jeśli naprawdę możemy zmienić ludzką biologię, co będzie z efektem tych seksualnych fantazji różnych religii i ideologii?«. »Zbliżamy się do punktu omega, przekonywał, kiedy to człowiek zjednoczy się z maszyną i naturą i zacznie nad wszystkim panować jak bóg«”.
@@@
„»Przekonanie, że jakiekolwiek ludzkie działanie jest wbrew naturze, bierze się z teologii« – zauważył Handrescoli i wykrzyczał, że nie można uznać zachowań wbrew zamysłowi Boga za nienaturalne, bo Boga nie ma i wie to każdy, i musi wiedzieć, i od tego trzeba zacząć, i jeśli na tej sali jest ktoś, kto ma co do tego wątpliwości, to najlepiej, gdyby ją opuścił, bo on nie zgodzi się występować przed zaściankiem i średniowieczem. Kto chce to przyjąć i wkroczyć na drogę nowego człowieczeństwa, powinien, podkreślił, już teraz pokazać, że żadne granice go nie wiążą. »Tak, do was mówię« – teraz wskazał na siedzących – »macie niepowtarzalną okazję zmierzyć się z przyszłością. Do was mówię, studentki – pokażcie, że kontrolujecie wasze pożądanie i oddajcie się swoim koleżankom, tu, zaraz, w salce obok. I wy, studenci, zamiast gonić za nimi, oddajcie się sobie. Nie wierzcie w nic, co jest trwałe i niezmienne. Nie istnieje płeć, nie ma mężczyzn ani kobiet. Wszystko jest wymysłem ludzi, umową, i dopóki ludzie zgadzają się respektować umowę, to dana rzecz trwa, np. pieniądz. Wszystko jest wymysłem, fikcją. Ludzie tworzą fikcje i w nie wierzą. Fikcją jest kobiecość i męskość. Fikcją jest ojcostwo i macierzyństwo. Fikcją jest życie i śmierć. Jedyną pewną prawdą jest to, że Bóg nie istnieje«”.
@@@
„Zakończyli. Te ostatnie słowa nagle ugasiły wcześniejsze powszechne podniecenie. Na sali było cicho jak makiem zasiał. Głośnik zaczął powtarzać: »Nie ma Boga i nigdy nie było, i nigdy nie będzie, a kto tego nie rozumie, nie jest ludzkim zwierzęciem. Oto jest nauka«. Naprawdę, dobrze to wszystko przygotowałem. Niektórzy z obecnych dali się porwać i zaczęli powtarzać te słowa niczym mantrę. W pewnej chwili jedna ze studentek, która siedziała w pierwszym rzędzie, podniosła się i zaczęła coś wołać. Trudno było dosłyszeć jej słowa. Miała włosy w kolorze tęczy, uszy i nos przebite, tatuaże na szyi. Profesorowie dali znak i głośnik zamilkł. Spodziewaliśmy się ważnego, radykalnego wyznania. »Jestem Żaneta Ogórkowa, kończę studia socjologii. Chcę wiedzieć, dlaczego wśród mówców było dwóch osobników płci męskiej, a nie było żadnej kobiety. Kto do tego dopuścił? Androcentryczny przekaz« – wykrzyczała studentka. »I obaj biali« – warknął siedzący obok niej Murzyn, czarny jak smoła, z białym kłem wbitym prosto w język, co czyniło jego wypowiedzi mocno trudnymi do pojęcia.
Uroczysta atmosfera nagle prysła. Zaczęły się kłótnie i swary. »Co z tego, że mężczyźni, słusznie mówili« – broniła profesorów jedna grupa. »Co z tego, że słusznie, jeśli oni niesłuszni« – wołała Żaneta Ogórkowa. »Nie wiadomo, czy niesłuszni, może słuszni« – krzyczał student z niedawno schowanym penisem. »Niech pokażą, co mają«. »Nie mogą mówić słusznie, jeśli biali i binarni« – powątpiewał Murzyn z białym kłem. »Jeden niebinarny, tylko drugi binarny« – pisnął nieznany głos z pierwszego rzędu. »Nie ma kobiety, nie ma sensu« – powtarzała Ogórkowa. »Nie ma czarnej kobiety i lesbijki, nie ma sensu« – włączyła się inna. »Towarzyszki i towarzysze, to prowokacja białych, maskulinistycznych świń« – ryczał nieznośnie cherlawy jegomość w charakterystycznej czapeczce z czerwoną gwiazdką.
Spór stawał się coraz bardziej zaciekły. Profesorowie opuścili już scenę, kamery przestały nagrywać. To był moment, kiedy można było zebrać owoce. Od chwili, kiedy Żaneta Ogórkowa zapytała, dlaczego w tej dyskusji bierze udział dwóch mężczyzn, wszyscy zaczęli sobie skakać do oczu. »Nie ma kobiet, nie ma mężczyzn« – krzyczał osobnik, który kazał nazywać się »ono/oni«. »Jeśli pytasz, dlaczego na widowni było dwóch mężczyzn, dyskryminujesz niebinarne osoby. Dlaczego uważasz, że powinno być pół na pół? A gdzie miejsce dla takich jak ja?« – to mówiąc, wskazał na siebie. »Mam biust i penisa, więc kim dla ciebie jestem« – chwycił studentkę za rękę. »Wsadź tu, wsadź, zobaczysz, co znajdziesz«. »Daj spokój, nie o ciebie chodzi. Kobiety to kobiety« – próbowała się bronić i wyrwać rękę z jego spodni. »Patrzcie ją, heteroseksualna suka« – zawył osobnik. »Nieprawda, nie hetero« – wrzasnęła oburzona dziewczyna. »Ja uważam, że każda kobieta, która spółkuje z mężczyzną, kolaboruje z patriarchatem. Jestem aktywną lesbą«. »Ludzie, słuchajcie, co to ma do rzeczy? Przecież oni mówili o czym innym« – był to głos chyba organizatora, profesora Zambarto. »A właśnie, że nie« – nie dawała za wygraną ruda Ogórkowa. »Najpierw trzeba ustalić, czy zgadzamy się na to, żeby obaj rozmówcy byli mężczyznami. Nie wiem, czy oni uwzględniają intersekcjonalność. Czy ich transczłowiek nie będzie utwierdzał struktur przemocy«. »Właśnie, czy transczłowiek będzie biały czy czarny? Podejrzewam, że to znowu pomysł białych na nowe niewolnictwo« – warczał Murzyn z kłem. Zamieszanie stawało się coraz większe. Czarni atakowali białych, kobiety mężczyzn, mężczyźni homo mężczyzn hetero, lesby kłóciły się z binarnymi, każdy każdego oskarżał o niesprawiedliwość i seksizm, i rasizm. »Powiedz mi, skąd pochodzisz, a powiem ci, kogo reprezentujesz« – wrzasnęła całkiem ponętna brunetka z różowym pasmem we włosach. »Ja jestem Żydówką i mogłam zginąć w Holocauście, a wy wszyscy macie naszą krew na rękach« – zaczęła się drzeć wniebogłosy. »Jesteście potomkami Kaina. Płaćcie, płaćcie. Jestem ofiarą jako kobieta, jako lesbijka, jako Żydówka i nikt tego nie przebije. Dlatego stulcie mordy i słuchajcie, a potem zapłaćcie«. »Ty podła zdziro, ty (pominę stek wyzwisk), to ja jestem ofiarą« – przyskoczyła do niej czarna dziewoja o mocno umięśnionej sylwetce. »Jestem ofiarą jako potomkini niewolników, jako była lesbijka, która została mężczyzną. Ty korzystasz z przywilejów i panoszysz się, spadaj stąd. To ty mi zapłacisz, a nie ja tobie«.
Nie ingerowałem. Oby się zagryźli, oby się pozabijali. Im bardziej zapamiętale brali się za łby, tym bardziej przecież oddalali się od porządku pantokratora. Wszyscy byli na naszych usługach. Wszyscy podejrzewali wszystkich, że są kimś innym, niż są. Są tym, co zrobiła z nich przeszłość: rodzina, religia, dziedzictwo. Odkrywali kolejne warstwy niesprawiedliwości i obłudy, a pod nimi kolejne. W ten sposób powoli docierali do przekonania, że samo ich istnienie było niesprawiedliwością. Wtedy rzucą się w wiarę, że wszystko muszą zacząć całkiem od nowa, od absolutnego punktu zero, od czystej karty, niezapisanej tablicy. To, co minione, muszą zetrzeć, aby nic nie pętało i nic nie wypaczało. To będzie czas, kiedy dokona się wielka rzeź i globalna masakra. Będą zrywać warstwę po warstwie, a w środku nic nie odnajdą. Nic, nicość. Jak w cebuli”.
@@@
„Awantura została nagle przerwana. Rozległ się głośnik: »W związku z niebezpieczeństwem covidowym prosimy natychmiast opuścić salę wykładową. Aplikacja wskazuje, że wśród obecnych znalazł się jeden niezaszczepiony«. Wycie syreny ostatecznie przecięło spór.
Książę, byłem może nawet nazbyt drobiazgowy, ale chciałem, żebyś miał pełną wiedzę. Podobne spotkania w tym samym składzie i o dość podobnym przebiegu odbyły się na dwudziestu największych amerykańskich uniwersytetach – na Harvardzie, Yale, Notre Dame, Georgetown, Princeton i innych. Pewnym ewenementem była debata na Columbii, gdzie pojawiła się grupa ludzi-psów, którzy zamiast dyskutować, głośno szczekali. W chwili, kiedy jeden z dwóch profesorów starał się ich nakłonić do przyjęcia ludzkiego języka, wysoki student przebrany za rottweilera ugryzł go w rękę, a potem krzyknął, że przymuszanie zwierząt do mówienia ludzkim językiem to akt dyskryminacji. Profesor się rozpłakał, bo zobaczył krew, drugi zaczął krzyczeć, pojawiła się straż porządkowa i rozdzieliła widownię na dwie grupy – ludzi-psy i ludzi-ludzi. Śmiałem się do rozpuku, czegóż to te małpy nie wymyślą. Nie było łatwo odciągnąć jednych od drugich.
Myślę, że to, co przekazałem, pokazuje, że coraz szybciej i skuteczniej udaje się realizować SYSTEM. Książę, tuszę, że raport ten będzie impulsem do dalszych, bardziej jeszcze zdecydowanych i stanowczych posunięć. Miłośnik wszelkiego chaosu, nienawidzący światła, twój Azazel”.