Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Koronacja Maryny na carową była momentem triumfu, ale rzeź moskiewska okazała się przerażającym zakończeniem historii. Po dziewięciodniowym panowaniu, jej losy obróciły się w koszmar, zdradzając kruchość władzy i niepewną równowagę między potęgami. Car Wasyl Szujski sądził zapewne, że stanowcze zwycięstwo, które odniósł nad swoimi wrogami i utopiona we krwi krótka „epoka” cara Dymitra skończyła się raz na zawsze. Nie przewidział jednak, że Jerzy Mniszech, stary cwaniak i kombinator, zawiąże wkrótce kolejną intrygę mającą na celu nie tylko odzyskanie wolności, ale także utraconych wpływów. Mimo, że prochy cara pofrunęły z wiatrem, legenda „Dymitra Samozwańca” trwa dalej, a walkę o odzyskanie tronu podejmuje jego żona, Maryna. Aby go odzyskać, jest gotowa na udział w grze prowadzonej przez swojego ojca oraz zwolenników podboju Rosji przez Polaków. Pomimo pewności siebie, wciąż jednak pozostaje marionetką w rękach innych…
Postać Maryny w II tomie powieści zajmuje drugi plan, chociaż wiele wydarzeń jest z nią związanych pośrednio. To przede wszystkim opowieść o wojnie polsko-rosyjskiej w latach 1609-1611, kiedy osłabiona walkami o tron, brakiem funduszy i niezadowoleniem społeczeństwa Rosja, stała się podatna na wpływy Polski. To historia zwycięskiej bitwy hetmana Stanisława Żółkiewskiego pod Kłuszynem w lipcu 1610 roku i zdobycia Moskwy przez wojska polskie, które stanowiły początek próby stworzenia unii Polski, Litwy i Rusi. Opowieść o władzy i jej niepohamowanej żądzy. Autorka ponownie odkrywa przed czytelnikiem mało znane wydarzenia polskiej historii. Chociaż większość osób słyszała o hołdzie pruskim, ukorzenie się cara przed polskim królem i publiczne oddanie mu czci to wydarzenie rzadko poruszane w podręcznikach…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 270
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redakcja
Bartosz Szpojda
Projekt okładki
Anna Slotorsz
Fotografia na okładce
© PeopleImages.com - Yuri A, Roberto Castillo / shutterstock.com Charles Hoguet / cyfrowe.mnw.art.pl
Redakcja techniczna, skład, łamanie i przygotowanie wersji elektronicznej
Maksym Leki
Korekta
Urszula Bańcerek
Marketing
Magda Zimna
Wydanie I, Siemianowice Śląskie 2024
Wydawca: Wydawnictwa Videograf SA
41-100 Siemianowice Śląskie, ul. Olimpijska 12
tel. +48 600 472 609, +48 664 330 229
www.videograf.pl
© Wydawnictwa Videograf SA, Siemianowice Śląskie 2024
tekst © Paulina Sarnowska
ISBN 978-83-8293-233-1
Cowards die many times before their deaths; The valiant never taste of death but once,
(Lękliwy stokroć umiera przed śmiercią; Mężny kosztuje jej tylko raz jeden).
William Szekspir
Nic nam o nim wiadomym nie jest
Kolejni samozwańcy odradzali się niczym feniks z popiołów. Jeżeli o Francji mówi się jako o ojczyźnie serów, o Włoszech – wina, a Polsce – bigosu, tak Rosję początku XVII stulecia śmiało nazwać by można krainą samozwańców. Następny pojawił się w Starodubie 12 czerwca 1607 roku w czasie, kiedy Wasyl Szujski oblegał jeszcze Tułę. Był to człowiek niewiadomego pochodzenia, o którym mówiono, że wywodził się ze środowiska cerkiewnego. Opowiadano, że był synem popa, nauczycielem, zbiegłym przestępcą... Konrad Bussow, który znał go osobiście, twierdził, że to były sługa popa ze szkółki parafialnej w Szkłowie. Stamtąd miał podobno przenieść się do Mohylewa, gdzie usługiwał do liturgii popowi Fiodorowi Sasinowiczowi Nikowskiemu i uczył jego dzieci.
Potwierdzając ten fakt, polscy jezuici mówili, że wyzyskiwany przez duchownego młody człowiek popadł w skrajną nędzę. Nikowski kazał wysmagać go knutem i wygnał z domu. Podobno prawdziwą przyczyną takiego zachowania popa był romans młodzieńca z jego żoną.
Inna z wersji głosi, że na dworze cara Dymitra Iwanowicza zajmował się redagowaniem pism i tłumaczeniem ich na język ruski. Po zabójstwie cara zbiegł na Litwę. Najpierw pojawił się w Mohylewie, potem w Propojsku, gdzie podejrzewany o szpiegostwo na rzecz Litwy, został osadzony w więzieniu. Wtedy podobno wyznał, że jest bliskim krewnym Dymitra I, który jakoby uratował się z moskiewskiego pogromu.
W Popowej Górze niedobitki armii Bołotnikowa uznały go za członka carskiej rodziny i pociągnęły za nim do Staroduba, gdzie miano czekać na przybycie z Polski „uratowanego” cara Dymitra. Ponieważ ten jednak nie przybywał, oszust postanowił się z nim utożsamić.
Według jeszcze innych wersji był synem księcia Andrieja Kurbskiego bądź też popem z moskiewskiej cerkwi Znamienija na Arbacie albo też carskim diakiem, który uciekł do Polski, aby uniknąć kary za popełnione przestępstwa. W Samborze narodziła się kolejna legenda, że uzurpatora wyprawiła do Rosji żona wojewody sandomierskiego, pani Jadwiga Mniszchowa.
Już po śmierci „tuszyńskiego cara” pojawiła się wersja spreparowana w kręgach moskiewskiej Cerkwi, która przyjęła się najpowszechniej w całej Rosji: Samozwaniec był Żydem. Wiadomość tę ogłosił wszem wobec metropolita nowogrodzki Izydor, potwierdził zaś patriarcha Filaret (imię świeckie: Fiodor Nikitycz Romanow). W rosyjskim społeczeństwie mocno akcentowano w tym okresie zabójstwo Chrystusa przez Żydów. W czasie wydarzeń Wielkiej Smuty – i długo po jej zakończeniu – w kręgach cerkiewnych i części kremlowskiego establishmentu lansowano uparcie tezę, według której szlachetni Moskwicini padli ofiarą opresji, które spadły na nich z zewnątrz. Według tych bajek zarówno pierwszy, jak i drugi Dymitr mieli być Polakami, Litwinami lub – jeszcze lepiej – Żydami. Zawsze „obcymi” – nigdy „swoimi”. Własną słabość usiłowano usprawiedliwiać niegodziwym zachowaniem sił zewnętrznych.
Tak czy inaczej, wcześniejsze życie „tuszyńskiego cara” mroczna okrywa tajemnica, większa jeszcze niż dzieje jego poprzednika z okresu, zanim poznał w Samborze Marynę Mniszchównę. Zagadka Dymitra Samozwańca II interesowała wszystkich, którzy o nim usłyszeli, lecz odgadnąć jej nie udało się nikomu – ani wrogom, ani sprzymierzeńcom.
Wprawdzie współcześni mu pamiętnikarze napisali o nim wiele, lecz żadnej z tych informacji nie da się już sprawdzić, a w związku z tym w pełni na nich polegać. Pewne jest tylko jedno, a mianowicie to, że do roli swej nie dorósł. Zapamiętany został jako człowiek „grubych i brzydkich obyczajów”, a do „nieboszczyka Dymitra ledwie co był podobny”. Ale zawiedzeni w swych nadziejach uzyskania najwyższych bogactw i zaszczytów książęta: Adam Wiśniowecki, Roman Rożyński (a później i Jan Piotr Sapieha) potrzebowali tej wiecznie klnącej kreatury, aby uzasadnić swoją interwencję w rosyjskie sprawy.
Do odegrania roli pretendenta do moskiewskiego tronu przygotował Samozwańca Mikołaj Miechowiecki. Przygotował go tak dobrze, iż niejednokrotnie udawało mu się wprowadzić w błąd nawet dawnych towarzyszy pierwszego Dymitra. Pewien bernardyn, który dobrze znał zamordowanego w Moskwie cara, zapewniał początkowo, że ten nowy pretendent w żaden sposób nie może być koronowanym na Kremlu Dymitrem. Jednak po kilku kwadransach osobistej z nim rozmowy stwierdził z pełnym przekonaniem:
– Ten to jest, a nie inszy.
Podobnie przez długi czas nie dowierzał mu Mikołaj Trąbczyński, który z pierwszym Dymitrem odbył jego wyprawę do Moskwy. Postanowił nawet zdemaskować „prowokatora”, przypominając mu o tej wyprawie, lecz świadomie myląc fakty. Car w każdej rzeczy poprawiał go, przedstawiając wypadki w ten sposób, jak się w istocie odbyły. Tak w kilku rzeczach spróbowawszy go, zdumiał się Trąbczyński i rzekł:
– Przyznam ci się, Miłościwy Carze, żem tu był w wojsku jeden taki, com nie dał sobie tego wyperswadować, abyś ty tym samym był, ale teraz Duch Święty mię oświecił.
Chcąc wywołać mniemanie, że ten nowy Samozwaniec jest rzeczywistym Dymitrem, Miechowiecki poradził mu również, aby napisał list do wojewody krakowskiego Mikołaja Zebrzydowskiego i „przypomniał” w nim „tak ustne umowy, jak pisemne zobowiązania”, przyjęte niegdyś przez Dymitra, podczas pobytu jego w Krakowie. Tego rodzaju sztuczkami udało się przekonać wielu, że ten nowy Samozwaniec istotnie jest tym samym „carewiczem” moskiewskim, który w 1603 roku pojawił się w Polsce jako syn Iwana Groźnego.
Zaufanym doradcą oraz instruktorem Samozwańca był również pewien Włoch nazwiskiem Antonio Riati. W roku 1603 uzyskał od uniwersytetu bolońskiego pozwolenie na założenie tamże zakładu naukowego, przeznaczonego dla Polaków. Niebawem jednak przybył do Polski i został trefnisiem na dworze Zygmunta III, a w roku 1606 udał się do Moskwy. Po zabiciu pierwszego Samozwańca, dzięki swoim wiadomościom z astrologii, umiał się wkręcić i na dwór Wasyla Szujskiego, ale zapewne niezbyt hojnie przezeń wynagradzany, przeszedł na stronę drugiego Dymitra i wcale ważne miał mu oddawać usługi.
Kiedy nowy Dymitr przybył w czerwcu do Staroduba, początkowo podawał się za księcia Andrieja Nagoja, jednego z braci Marfy, wuja Dymitra. Rozesłał jednak po grodach siewierskich swych agentów, którzy mieli za zadanie rozpowszechniać szeroko wiadomość, iż car Dymitr istotnie ocalał i obecnie w Starodubie przebywa. Wywołała ona znaczne poruszenie wśród zaciekawionych „cudem” bojarów. Kilku z ich zjawiło się na miejscu, zamierzając osobiście się o tym przekonać, ale rzekomy car wystraszył się chyba obwieszonych złotem dumnych panów i za żadne skarby świata nie chciał przyznać, że jest Dymitrem. Wtedy bojarzy postanowili wymusić zeznanie tradycyjnie stosowaną wówczas metodą, to znaczy za pomocą tortur. To zupełnie otrzeźwiło nieśmiałego dotąd Samozwańca.
– A wy, sukinsyny, jeszcze mnie nie poznajecie?! – zawołał, porwawszy się do kija. – Hosudar jestem. Zaraz was moresu nauczę!
***
Do Samozwańca, którego bez owijania w polityczną bawełnę samo wojsko rychło ochrzciło „Szalbierzem”, zaczęły ciągnąć żądne zysków i przygód zastępy niemającej zajęcia młodzi szlacheckiej i kozackiej – w tym mołojcy znad Dniepru i Donu pod słynnym watażką Iwanem Zarudzkim. Pod jego skrzydłami znalazły też schronienie niedobitki oddziałów Bołotnikowa. Gromadząc wokół siebie tę armię, „Szalbierz” nie ukrywał bynajmniej, iż zamierza z nią na Moskwę ruszyć i „należny mu” tron odzyskać.
Najważniejszą sprawą na tym polu było sprowadzenie jak największej liczby rot zaciężnych z Polski, bowiem z miejscowych tylko nieznaczne można było zebrać siły, główne bowiem jej zastępy, dowodzone przez Bołotnikowa, znajdowały się w oblężonej przez Szujskiego Tule. W tym też celu, już w lipcu 1607 roku rozesłał listy do rotmistrzów z wezwaniem, aby jak najprędzej przybywali mu na pomoc.
Zabiegi Samozwańca nie pozostały bez skutku, jego siły zbrojne zaczęły w znaczący sposób wzrastać. Samego wojska zebrano do trzech tysięcy. Pojawiły się także zaciężne roty z Polski. Jako jeden z pierwszych, już 2 września przybył do Staroduba pułkownik królewski, chorąży mozyrski Józef Budziło. Po nim dołączali na czele swoich rot inni, w nadziei na sławę nieprzemijającą i łupy bogate: Wielogłowski, Rudnicki. Chruśliński, Kazimierski i Mikuliński.
Jako pierwsza z wybitnych osobistości, w grudniu pojawił się w obozie Samozwańca książę Adam Wiśniowiecki. Przedtem jeszcze, bo w listopadzie, przyjechał... kolejny samozwaniec, udający brata opisanego w tomie I Piotraszki, a zarazem syna Fiodora I – ostatniego z potomków Monomacha i jego żony Iriny Fiodorowny.
20 września Samozwaniec opuścił wraz ze swoją armią Starodub i po krótkim postoju w Poczapowie 12 października dotarł do Karaczewa. Z początkiem nowego roku nadeszła sroga zima. Ta zima ze stycznia 1608 przyniosła ze sobą wielkie mrozy, które starły uśmiechy z dumnych twarzy wojowników Samozwańca. W odblasku śniegów, w obliczu potwornych mrozów, pogasły butne spojrzenia i wypaliła się pycha pewnego zwycięstwa. Nie mogąc wytrzymać w obozie, Samozwaniec wycofał się wraz ze swoim wojskiem na zimowe leże do Orła, gdzie w bezczynności spędził kilka najbliższych miesięcy.
Tymczasem swoje przygotowania do wyprawy na Moskwę zakończył rotmistrz królewski, kniaź Roman Narymuntowicz Rożyński, zajmujący się tym już od kilku dobrych miesięcy. Od dawna już książę utrzymywał dobre stosunki z tym stronnictwem moskiewskim, które przedtem walczyło z Borysem Godunowem, a obecnie z Wasylem Szujskim, kiedy bowiem Dymitr I w październiku 1604 roku wjeżdżał do Kijowa, Roman Rożyński był w jego najbliższym otoczeniu.
Urodzony w roku 1775, syn Kiryka Ostafijowicza, atamana zaporoskiego, pochodził z rodu Narymuntowiczów, potomków Giedymina01. W roku 1600 służył pod Stanisławem Żółkiewskim. Za młodu prawosławny, po 1605 roku przeszedł na katolicyzm. Właściwie jego nazwisko brzmiało Rużyński, ponieważ gniazdem rodzinnym jego przodków był Stary Rużyn – wieś położona na Wołyniu w powiecie kowelskim, większość źródeł jednak uparcie wymienia go jako Rożyńskiego.
Rożyński czy Rużyński na wiadomość o ocaleniu Dymitra zapożyczył się, gdzie tylko mógł, skompletował spory oddział wojska i ruszył mu na pomoc. Garnęli się zewsząd do niego i zebrało się ich wszystkich blisko cztery tysiące. W Boże Narodzenie ruszył książę Rożyński pod Czernihów i tam czekał, aż wszyscy ludzie ściągną. Stamtąd to wojsko posłało posłów do cara, który natenczas był w Orle, oznajmiając o wejściu ich w państwo moskiewskie.
Rokowania rozpoczęły się natychmiast po przybyciu poselstwa do Orła, lecz o porozumienie wcale nie było łatwo. Już pierwsze żądanie przedstawicieli księcia Rożyńskiego postawiło Samozwańca „pod ścianą”. Kniaź domagał się bowiem pieniędzy na wyprawę, a pretendent do tronu nie miał ani grosza.
Istniał jednak jeszcze daleko ważniejszy powód nieporozumień. Do tej chwili najbardziej wpływową osobą w obozie Samozwańca był Mikołaj Miechowiecki – jego wódz naczelny i główny doradca w sprawach politycznych. Ponieważ jasne było dla pana Mikołaja, że po dołączeniu do armii osoby tak wpływowej, jak kniaź Rożyński, ten ostatni pierwsze skrzypce chciał grać będzie. Toteż starał się ze wszystkich sił jak najgorzej Samozwańca do swego konkurenta usposobić. Już na pierwszym posłuchaniu poselstwa wysłannicy kniazia odczuli tę urobioną niechęć.
– Radem był temu, kiedym się dowiedział, że Rożyński idzie, ale gdy mam wiadomość, że mi na zdradzie stoi, wolałbym, żeby się wrócił – powiedział posłom Samozwaniec łamaną polszczyzną. – Posadził mię Bóg pierwej na stolicy mojej bez Rożyńskiego, to i teraz posadzi. A że wy się groszy domagacie, mam ja tu niemało tak dobrych, jak i wy Polaków, a jeszcze im nic nie dałem. Zbiegłem ja z stolice mojej, od miłej małżonki i od miłych przyjaciół, nie tylko tak mnoho groszy, ale i dęży z sobą nie wziąwszy. A kiedyście swoje koło mieli pod Nowogródkiem, na lodzie, pytaliście się, czy ja ten sam jestem, czy nie ten? A ja z wami kartek nie grawał!
– Dobrze znamy, żeś nie ten, bo tamten umiał ludzi rycerskich szanować i przyjmować, a ty nie umiesz – odpowiedział mu jeden z posłów. – Żal się Boże, żeśmy do ciebie na taką niewdzięczność przyszli. Odniesiemy to do braci, którzy nas posłali. Będą wiedzieli, co z tem uczynić.
I tak rozeszli się z nim. On potem posłał za nimi, prosząc, aby zostali na obiad i żeby się nie obrażali tą mową jego, powiadając, że „mi tak udano”.
Ale i samemu Rożyńskiemu nie było łatwo dojść z Samozwańcem do porozumienia. Utrudniały je nie tylko intrygi Miechowieckiego, lecz również prostactwo, dziwna buta i nieokrzesanie tego człowieka. Z tego samego powodu – zwykłego chamstwa pretendenta do tronu – parę tygodni później opuścili go kozacy zaporoscy. Niewiele brakowało, by ta niewczesna zarozumiałość i hardość doprowadziły do całkowitego zerwania rokowań.
Nazajutrz kniaź poprosił o prywatną rozmowę z Samozwańcem, w cztery oczy, ten jednak – zapewne za podszeptem Miechowieckiego – przez kilka dni odwlekał posłuchanie. Wkurzony Rożyński postanowił wracać do domu. Wtem pojawiło się kilku rotmistrzów, a jeden z nich w te słowa się odezwał:
– Prosim was, byście do jutra się zatrzymali, a my koło sobie uczynimy. Jeśliby car w tej niewdzięczności zostawał przeciwko wam, z wami się złączymy, Miechowieckiego z hetmaństwa zdegradujemy, ciebie, książę Rożyński, na hetmana przyjmiemy. Co będziesz chciał uczynić z tem wojskiem, na wszystkośmy gotowi.
Rożyński zdecydował się zostać do dnia następnego. Nazajutrz żołnierze – jak zapowiedzieli – zorganizowali koło, do którego księcia Rożyńskiego poprosili. Miechowieckiego zdegradowali i bando02 nań uczynili.
– Jeśli nie posłucha, każdemu wolno go zabić – oświadczył w imieniu pozostałych jeden z wojów. – Księcia Rożyńskiego hetmanem obierzem, a do cara wiadomość przekażem, że jeśli chce, abyśmy przy nim zostali, niech mianuje tych, co przy księciu stoją.
Samozwaniec nie chciał rozmawiać z posłami, lecz sam ofiarował się przyjechać „pośrodek koła”.
– W porządku – zgodził się Rożyński. – A tymczasem nim przyjedzie, proszę waszmościów o cierpliwość i nie wrywanie się w rzecz. Ja sam we wszystkiem za was odpowiadać będę.
Przyjechał tedy car do nich na koniu bogato ubranym. Skoro wjechał w koło, gdy się jakiś szmer uczynił, on, mniemając, że się pytają, jeśli to ten sam car, zawołał:
– Cicho, wy… – tu użył słowa bardzo obelżywego – nie żaden niecnota, lecz car moskiewski przyjechał!
Żołnierze spojrzeli po sobie ze zdumieniem, lecz że za nich miano odpowiadać, nie skomentowali tego ani słowem. Uczynił potem imieniem koła przemowę pan Chruśliński:
– Po to posłów do Waszej Carskiej Mości posłalim, abyś nam tych mianował, którzy to wojsko i hetmana za zdrajcę udali, a żeś sam przyjechał, chcemy słyszeć o takich.
– Słaliście do mnie, abym wam wiernych sług moich, którzy mnie przestrzegają, wydał i mianował – odrzekł z gniewem Samozwaniec. – Nigdy na to monarchom moskiewskim nie przychodziło, aby wiernych sług swoich wydawać mieli! I ja tego nie uczynię nie tylko dla was, ale by sam Bóg z wysokiego nieba zstąpił i to mi uczynić rozkazał!
– A cóż ty wolisz, czy tych tylko samych mieć, którzyć się pokątnie językiem przysługują, czy to wojsko, coć przyszło zdrowiem i szablą służyć? – rzekł w imieniu wszystkich Rożyński. – Bo jeśli tego nie uczynisz, wojsko cię odejdzie!
– Jak chcecie, to odejdźcie! – odpowiedział z dumą „car”.
Na te słowa wszczął się tumult wielki. Strzelce Samozwańca dobyli broni, to samo uczynili żołnierze księcia.
– Zabić szalbierza, rozsiekać! – wołali jedni.
– Pojmać go! – krzyczeli drudzy. – A szalbierzu! Uwiodłeś nas i jeszcze nas taką niewdzięcznością karmisz!
Trudno powiedzieć, czym to całe zamieszanie by się skończyło, gdyby w sprawę nie wmieszał się książę Adam Wiśniowiecki, wspierany przez piastujących wysokie godności na dworze Samozwańca panów Walawskiego i Charlińskiego. Po ich ingerencji Samozwaniec zmiękł znacznie, mówiąc:
– Te słowa obelżywe nie do was, ale do strzelców swych mówiłem.
Żołnierze przyjęli za dobrą monetę takową „justyfikację”, a potem tych, co stanowiska swoje mieli w Orle, przy nim zostawiwszy, sami z Rożyńskim wróciliśmy do Kromów.
Pośrednicy owi uczynili także pewne obietnice tak co do wypłaty żołdu, jak i owych „kondycyi”, których wymagano. Tak więc dzięki tym zabiegom, pozostało w armii Samozwańca owych cztery tysiące Polaków pod dowództwem Rożyńskiego. Prócz tego przyszło mu na pomoc kozaków zaporoskich trzy tysiące, a dońskich kozaków z Zarudzkim na czele pięć tysięcy.
***
Pomimo zgromadzenia całkiem licznej armii, z powodu śniegów i mrozów Samozwaniec zwlekał z podjęciem dalszych działań wojennych aż do maja. Okres „zimowego snu” wykorzystał jednak na wysłanieswoich posłów do Krakowa, w celu uzyskania dla swoich planów poparcia polskiego króla. Stojący na ich czele Arnulf Kaliski otrzymał pełnomocnictwo do traktowania we wszelkich sprawach Rzeczypospolitej – i wojennych, i kupieckich.
Na dworze Zygmunta III wysłannicy Samozwańca zostali przyjęci bardzo chłodno, tak bardzo, że gdyby nie związane z porą roku ciepłe ubiory, zapewne doznaliby odmrożeń. Wielu doradców podsuwało mu nawet myśl, aby w ogóle do audiencji nie dopuścić. W końcu na „konwokacyi krakowskiej”, która zebrała się z końcem kwietnia 1608 roku, postanowiono wprawdzie ich wysłuchać, ale zarazem odprawić z niczym.
Podejścia Zygmunta III do „sprawy moskiewskiej” nie zmienił również obszerny „memoryał”, który przysłał mu Jerzy Mniszech. Dokument ten składał się niejako z trzech części. W pierwszej pan wojewoda szeroko rozwodził się nad tym, jak wielkiej krzywdy doznała Rzeczpospolita z powodu wypadków ówczesnych w Moskwie. Pisał, że wierzy w „istotne ocalenie Dymitra” i upominał się o udzielenie mu pomocy „za uczynieniem przezeń konfederacyi z Koroną Polską”. Nadto, na poparcie swojego żądania, powoływał się wojewoda na „spowinowacenie z nim za radą, wolą, obecnością i pomocą Króla Jego Mości”, wreszcie na jakieś nieznane bliżej, tak przez Dymitra, jak króla polskiego „osobne privatim zawarte z nim pakta ku pożytkowi Rzeczypospolitej”.
W drugiej i trzeciej części raz jeszcze obszernie wyłuszczał Mniszech powody i korzyści, dla których Polska powinna wystąpić w obronie Samozwańca, w końcu podawał sposoby, jakich, zdaniem jego, w tym celu użyć by należało.
Tymczasem w Rzeczypospolitej, związane z „krwawą jutrznią”, wymordowaniem i uwięzieniem Polaków wzburzenie, sięgało zenitu. Coraz częściej pojawiały się podniecające umysł wypowiedzi, zachęcające do natychmiastowego marszu na Moskwę. Wielka wojna z „psami zdradliwymi” i barbarissimus gentibus – barbarzyńskim plemieniem, do której – dodajmy uczciwie – Rzeczpospolita w żadnym wypadku nie była jeszcze w tym czasie przygotowana ani militarnie, ani finansowo, miała dowieść, że „krew polskich męczenników” nie została przelana na darmo.
Najbardziej pochylano się nad nieszczęsnym losem Maryny Mniszchówny. Jej tragedia nabrała wielkiego rozgłosu, wywołując oburzenie nawet tych, którzy jej małżeństwu i wyjazdowi do Moskwy dotąd przeciwni byli. Ci sami ludzie wyrażali teraz sympatię i współczucie dla zesłanej monarchini. Przekazywano sobie utwór zatytułowany Lament carowej Maryny, w którym anonimowy autor opisał jej smutne położenie i wołanie o pomoc, wkładając w usta kobiety dramatyczne wezwania do „wszystkich synów koronnych”, aby ją wybawili z „więzienia okrucieństwa”.
***
W kwietniu wzbierające soki rozsadziły pąki. Noce były jeszcze chłodne, lecz w nieśmiałym porannym słońcu słychać było, jak unoszone przez prąd rzeki bloki lodu głucho uderzają o siebie.
Wiosna trwa jednak krótko, szybko zmienia się w upalne lato, które stanowi porę o wiele mniej przyjemną. Step nie posiada już wtedy żadnego zapachu, nawet rano i wieczorem w rosie, choć zarośnięty jest burzanami, piołunem, miętą i ostami. Ale na razie w młodej trawie przebiśniegi ustąpiły miejsca krokusom; przyroda jak i ludzie budziła się z długiego zimowego odrętwienia. A wraz z przyrodą – Samozwaniec, niczym złowrogi gigant, czyhający na swą szansę.
Jego wojska zaczęły koncentrować się pod Orłem, armia Szujskiego zaś pod Bołchowem. Była wprawdzie dużo liczniejsza od armii pretendenta – około sto siedemdziesiąt tysięcy ludzi – ale w dużej części składała się z pułków tatarskich, jako też ze źle uzbrojonej i źle wyszkolonej, a w związku z tym mało sprawnej w boju zbieraniny. Na domiar złego dowództwo nad tą pstrokatą zbieraniną najprzeróżniejszej hołoty powierzył Wasyl Szujski byłemu wojewodzie kargopolskiemu i byłemu krajczemu dworu cara Iwana Groźnego, a prywatnie swojemu bratu, Dymitrowi Szujskiemu. Wprawdzie w latach 1591–1598 Dymitr brał udział w wojnie z chanatem krymskim, lecz jego „talenta” wojskowe przedstawiały się gorzej niż miernie, o czym car już niebawem niezwykle boleśnie miał się przekonać.
Samozwaniec nie zasypiał bynajmniej gruszek w popiele, starając się wzmocnić swoje siły, kim tylko się dało. Rozsyłał po całym kraju rozliczne gramoty, w których szeroko opisywał popełnione przez Borysa Godunowa i Wasyla zbrodnie, wśród których największą było zabranie należnego mu tronu. Wzywał lud do uznania swojej władzy, a za wierną służbę sowitą obiecywał nagrodę. Co zabawne, przestrzegał również przed samozwańcami. Zapewniał również solennie, że winnych podszywania się pod cudzą osobowość przykładnie ukarze.
Znikomy skutek odnosiły te gramoty, podobnie jak list księcia Rożyńskiego, wysłany do przebywających w obozie Szujskiego kniazia Wasyla Golicyna i Iwana Kurakina. W liście tym Rożyński próbował przekonać obu znakomitych bojarów, że jego protegowany jest istotnie synem Iwana IV, a tym samym ich prawowitym władcą i wzywał do poddania się. Zarówno Golicyn, jak i Kurakin wiedzieli jednak dobrze, co sądzić o „prawowitym władcy”, zdawali sobie również sprawę, kto w tym konflikcie jest stroną silniejszą.
***
01 Giedymin – wielki książę litewski w latach 1316–1341, założyciel dynastii Giedyminowiczów, dziadek Władysława Jagiełły.
02 Bando – zakaz.