Masz jeszcze czas - Anna Frankowska - ebook

Masz jeszcze czas ebook

Anna Frankowska

5,0

Opis

Wykorzystaj każdą chwilę

Pierwsza Katastrofa Klimatyczna zmusiła świat do podjęcia drastycznych kroków. W 2521 roku życie po ukończeniu szkoły średniej czeka jedynie osoby o wyjątkowych talentach oraz te, które mogą liczyć na łut szczęścia.

18-letnia Aleks Has nie planuje brać udziału w wyścigu o przyszłość. Woli w pełni wykorzystać kilka ostatnich lat, dlatego wraz ze swoją przyjaciółką postanawia dobrze się bawić i realizować zadania z listy rzeczy do zrobienia przed śmiercią.

Wszystko się zmienia, gdy poznaje losowo ocalonego Doriana. Od pierwszej rozmowy oboje czują, że tylko razem są w stanie wyjść z mroku, w którego objęciach znaleźli bezpieczne schronienia. Nawet jeśli podążanie tą drogą wiele kosztuje, a wszystko zdaje się krzyczeć, że finał może być tylko jeden… Tylko od nich zależy, czy zdecydują się poszukać odpowiedzi na najważniejsze pytanie:
Co, jeżeli jeszcze jest czas?

Czasy się zmieniły. Znajomych z klasy znałam już półtora roku, lecz mało kto chciał tworzyć trwałe znajomości. Większość ledwo tolerowała siebie nawzajem, marząc tylko o tym, by być wyjątkowym dzieciakiem – a jeśli nie, to przynajmniej tym, który fartem wygra konkurs o życie. Ostatecznie ten system nie był niczym innym niż marchewką na sznurku, za którą podąża koń, nie mając świadomości, że nie zje jej, dopóki nie zlituje się właściciel. To właśnie robił nam świat, gdy zaczynaliśmy czuć wdzięczność za możliwość losowego przeżycia pomimo braku talentu.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 420

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (5 ocen)
5
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
viki879

Nie oderwiesz się od lektury

Książka super. Jestem świeżo po skończeniu i tyle emocji we mnie buzuje ze nie wiem aż co napisać. Jest niesamowita pomysł skonstruowania tak świata nie czytałam takiego pomysłu co było miła i ciekawa odmiana chociaż i ten świat jest również brutalny nie da się wyłamać z systemu. Bohaterowie czasem miałam wrażenie że są bardzo dojrzali a czasem że wręcz przeciwnie ale jeśli spojrzeć na to inaczej to jakby próbują powiedzmy przeżyć  całe życie w jeden dzień to wręcz przytlaczajce. Urzekała mnie ta książka i oni wszyscy razem wzięci ostatnie rozdziały to już w ogóle hard core ciężko opisać. Nie chciała jej kończyć i zbliżać się do końca a chciałam wiedzieć. Polecam jest to pozycja której długo nie zapomnę. Polecam 
00
ksiazkowabajka

Nie oderwiesz się od lektury

Anna Frankowska ,, Masz jeszcze czas “ Jest rok 2521. Świat, w którym ludzie znają swoją datę śmierci. Tylko nieliczni mogą przeżyć po ukończeniu IV klasy. Przeżyjesz albo przez talent albo losowym fartem. W tej historii to rząd decyduje o twojej śmierci. Wszczepione chipy nie dają ci możliwości wyboru. ,, Bądźcie uważni, ponieważ łatwo uwierzyć w wolność, jednocześnie będąc w klatce” W tym świecie nikt nie chce się do nikogo przywiązywać, zbyt duże ryzyko, że przeżyjesz, a wszyscy ci bliscy osoby umrą. Nie zapominając oczywiście o konkurencji, w końcu tylko nieliczni przeżyją. Aleksandra Has etap rozpaczania ma za sobą. Pozornie pogodziła się z tym, że czeka na nią śmierć. W głębi duszy jednak czuje żal, że nie będzie dane jej się zestarzeć. Nie pozwala sobie jednak na nadzieję. W przeciwieństwie do swojej przyjaciółki, która zdaje się nie przyjmować do wiadomości, że już za dwa i pół roku może zginąć. Ich przyjaźń wyszła naturalnie, nie przewidzieli tego. ,, - Zobaczyłem...
00

Popularność




Anna Frankowska

Masz jeszcze czas

Z dedykacją dla tej, której go zabrakło.

You and me, we’re more ghosts than people

– Red Dead Redemption 2 (2018), Rockstar Games

Prolog

To był zwykły dzień jak każdy inny. Przygotowywałam się do wyjścia, wiedząc, że w najlepszym wypadku zostało mi dwa i pół roku życia. Jakimś dziwnym trafem myślałam o tym za każdym razem, gdy przeglądałam się w lustrze. Zupełnie jakbym śmierć miała wypisaną na twarzy.

Choć ta informacja dla wielu osób w moim wieku zmieniała wszystko, ja już dawno przestałam się łudzić, że będzie inaczej. Oczywiście przeszłam etap grożenia pięściami i płaczu w poduszkę, jednak było to tak dawno, że niemal nie pamiętałam, jak smakuje ten rodzaj żalu.

Akceptacja po prostu musiała nastąpić. Choć inni bronili się przed tym wszelkimi siłami, ja nie wypierałam faktów. Nie znaczy to, że byłam bez serca. Tak jak napisałam: przeszłam etap ogromnego smutku i żalu. Wciąż bardzo mnie to przerażało. W końcu musiałam jednak zaakceptować, że gdy skończę dwadzieścia lat, w noc po odebraniu dyplomów w każdej ostatniej klasie w szkołach średnich na świecie umrą wszyscy uczniowie poza jedną losową osobą na całą grupę… i nielicznymi wyjątkami. To działo się każdego roku.

Wszystko dzięki systemowi wprowadzonemu w 2232 roku, tak zwanej Ustawie o Obronie Ziemi będącej odpowiedzią na Pierwszą Katastrofę Klimatyczną, po której już w dniu narodzin zaczęto wbudowywać w ludzkie skronie chipy wielkości ziarenek piasku, po których nie zostawał nawet najmniejszy ślad czy blizna. Małe i niepozorne, a tak śmiercionośne. To właśnie je wyłączano w dniu zakończenia szkoły, pogrzebując marzenia, plany i zwykłą chęć istnienia.

Gdyby nie to, że tak trudno zauważyć przebłyski geniuszu, prawdopodobnie nie trzymano by nas nawet do tego etapu… Tak czy inaczej, nic nie mogło tego zmienić. Jednostki wyjątkowe zostawały przy życiu jako „nadprogramowe” i mogły liczyć na prestiżowe miejsca na uczelniach, a ci, którzy mieli tyle szczęścia, by zostać tym jednym losem… musieli poszukać swojego miejsca na świecie.

Oczywiście wiele osób w mojej klasie starało się mieć jak najlepsze oceny, ale zbyt często robiono nam testy IQ i przeprowadzano spotkania z psychologiem, by ktokolwiek mógł oszukać innych, że ma wielki talent. Nie brałam udziału w tym cyrku.

Niektórzy nazywali to tchórzostwem, ale mimo to wolałam umierać, myśląc, że zabił mnie przypadek, niż wziąć pod uwagę, że winne są niewystarczający warsztat, za mała wiedza, słabe ciało czy brak umiejętności logicznego myślenia.

Siłę i motywację przekułam w złość na osoby, które dalej decydowały się na dzieci. Co prawda coraz mniej osób było skłonnych ryzykować tak wielkim cierpieniem, dzięki czemu problem częściowo rozwiązywał się sam, ale ci, którzy w dorosłym życiu nie stosowali wbudowanych implantów antykoncepcyjnych, ryzykowali każdego dnia.

To przydarzyło się także moim rodzicom. Każde z nich cudownie ukończyło szkołę średnią, będąc jedyną osobą, która przypadkowo przeżyła. Nie byli geniuszami, ale uczyli się całkiem nieźle, dzięki czemu otrzymali miejsca na dobrej uczelni. To właśnie tam się poznali. Tata studiował technologię żywności, a mama informatykę i biznes. Pokochali się na zabój, choć mieli w sobie wiele smutku. Zawsze mówili, że trudno jest żegnać ludzi, z którymi spędziło się cztery lata.

Czasy się zmieniły. Znajomych z klasy znałam już półtora roku, lecz mało kto chciał tworzyć trwałe relacje. Większość ledwo tolerowała siebie nawzajem, marząc tylko o tym, by być wyjątkowym dzieciakiem – a jeśli nie, to przynajmniej tym, który fartem wygra konkurs o życie. Ostatecznie ten system nie był niczym innym niż marchewką na sznurku, za którą podąża koń, nie mając świadomości, że nie zje jej, dopóki nie zlituje się właściciel. To właśnie robił nam świat, gdy zaczynaliśmy czuć wdzięczność za możliwość losowego przeżycia pomimo braku talentu.

Tak czy siak, moi rodzice „wpadli”. Nigdy nie chcieli mieć dziecka. Chociażby dlatego od razu po moich narodzinach zdecydowali się na implant… ale dla mnie było już za późno. No cóż, czasem żałowałam, że nie zrobili tego wcześniej. Na szczęście w moich czasach antykoncepcja była nie tylko darmowa, ale też obowiązkowa aż do ukończenia szkoły średniej.

Mogę szczerze powiedzieć, że rodzice nie byli na mnie przygotowani. Pamiętałam ich stres, gdy zaczynałam rozumieć otaczający świat, a do nich dotarło, że dwudzieste zdmuchnięcie świeczek prawdopodobnie będzie moim ostatnim.

Kiedy więc ostatecznie pogodziłam się z tym, co mnie czekało, i przestałam walczyć z losem? Miałam czternaście lub piętnaście lat, gdy po kolejnej obowiązkowej sesji u psychologa zrozumiałam, że nie mam na to wpływu. Przeludniona planeta, setki lat dobrze działającego prawa i brak perspektyw na przyszłość, skoro większość rzeczy i tak robią maszyny…

Z czasem stało się to wyjątkowo łatwe. Zaakceptowałam, że śmierć mam wypisaną na twarzy, ale nie muszę patrzeć w lustro. Nawet jeśli to bolało i smuciło. Nawet jeśli przez to wyzbyłam się wielu pragnień…

To tylko pierwszy dzień w 2521 roku, dam radę – powtórzyłam kilka razy i ruszyłam przed siebie.

*

Dla większości uczniów było jasne, że ostatnie lata życia lepiej wykorzystać na zabawę, podróże i doświadczanie niż siedzenie w szkole. Dlatego zdziwiłam się, gdy zobaczyłam dwadzieścia jeden osób w klasie – i to zaraz po sylwestrze. Wszyscy byli obecni, zupełnie jakby noworoczny kac wpłynął na ich morale.

Od razu zepsuł mi się humor. Nie lubiłam stycznia ze zdecydowanie zbyt wielu powodów. Przede wszystkim to właśnie wtedy się urodziłam, a każde urodziny kojarzyłam głównie ze zbliżaniem się do nieuniknionego. Aby nieco osłodzić życie, planowałam zabrać moją jedyną przyjaciółkę w krótką podróż.

Choć tak się lubiłyśmy, z Amandą różniłyśmy się pod niemal każdym względem. Przede wszystkim w podejściu do śmierci. Nigdy nie zaakceptowała, ile czasu nam zostało, i byłam niemal pewna, że nawet ostatniego dnia będzie oczekiwała obudzenia się kolejnego ranka razem z pozostałą dwudziestką z naszej klasy.

Potwierdzała to jej fascynacja chłopakiem z 3C. Ciągle mówiła, że kiedyś ją zauważy, a potem razem pojadą na studia. No cóż, prawdopodobieństwo…

– Cześć, piękna, młoda i niewyspana! – Zaskoczył mnie wrzask Amandy, która w przypływie radości zarzuciła na plecy swoje farbowane fioletowe włosy.

Była niską i bardzo szczupłą dziewczyną (nie żartuję, była BARDZO szczupła i BARDZO niska, miała zaledwie metr pięćdziesiąt dwa wzrostu i podobno nie rosła, odkąd skończyła piętnaście lat) o włosach do bioder, dużych niebieskich oczach, uwydatnionych, ale naturalnych ustach i białych zębach. Podobała się chłopakom także w naturalnych, brązowych włosach, ale odkąd zaczęła regularnie farbować je na fioletowo, wszyscy zakochali się w niej na amen. Do tego była w połowie Azjatką, dzięki czemu zachwycała jeszcze bardziej na swój własny, zaskakujący, uroczy i egzotyczny sposób.

– Cześć – mruknęłam i przytuliłam ją.

Pięknie wyglądała w niebieskich szortach i koronkowej koszulce o dużym dekolcie. Strój pasował zresztą do wyjątkowo ładnej pogody. Słońce i około dwudziestu stopni Celsjusza zapowiadały bardzo miłe popołudnie.

Patrząc na nią, bez żadnego większego powodu pomyślałam o dawnych, przerażająco chłodnych zimach. Niedawno się o nich uczyliśmy. Omawialiśmy też strukturę śniegu. Niestety nigdy nie zajechałam do żadnego kraju, w którym występował, choć rodzice starali się regularnie zabierać mnie na wakacje. Chcieli, bym zobaczyła nieco świata przed swoim rychłym końcem.

– Uczyłaś się? Nic nie umiem na odpytywanie. – Amanda ponownie wyrwała mnie z zamyślenia.

– W sumie chyba coś umiem, ale historia nigdy nie była moją mocną stroną, a tym bardziej II i III wojna światowa.

– Dobra. – Machnęła ręką i zaśmiała się donośnie. – Co najwyżej razem powtórzymy klasę.

Jakby było to jeszcze możliwe. Niestety, ale oblanie roku graniczyło z cudem. Przeznaczenia nie dało się uniknąć nawet w taki sposób. Jeżeli ktoś miał jedynki od góry do dołu, zostawał przeniesiony do szkół poprawczych. Słyszałam wiele plotek o panujących tam spartańskich warunkach, ale nigdy nie poznałam nikogo, kto naprawdę tego doświadczył…

Czasami tylko oglądałam w Internecie filmy o głośnych tytułach w stylu „Byłem w poprawczaku!”, ale zapytać kogoś w cztery oczy a obejrzeć wideo to dwie inne sprawy.

– Mam urodziny za dwa tygodnie, co zresztą wiesz. – Postanowiłam zmienić temat. Uśmiechnęłam się i wyciągnęłam smartfon. Na hologramie od razu zobaczyłyśmy kalendarz i świeczki na polu siedemnastego stycznia. – Musimy coś zaplanować, nie wywiniesz się. Pomyślałam o szybkim wypadzie za miasto, ty, ja i hotel na przedmieściach. Nawet lepiej, obskurny hotel i jakaś obrzydliwa, tania dyskoteka! Co ty na to?

– Ach, no tak, o tym marzyłam!

– Wiem, nie żartuj sobie. – Szturchnęłam ją w bok. – Zgadzasz się?

– Chyba muszę.

– Musisz.

– No to po co pytasz?

Zaśmiałam się.

– Wszystko zaplanuję. Rodzice puszczą cię bez problemów?

– A muszę im mówić, że jadę do hotelu na przedmieściach?

– Nie. Ja swoim powiem.

– Wiem, że to zrobisz!

Tacy właśnie byli moi rodzice. Wyjątkowo dobrze szło im akceptowanie nawet najdziwniejszych decyzji, zupełnie jakby chcieli, bym mogła doświadczyć wszystkiego, póki mam czas. Nawet gdy we wczesnej młodości dałam sobie wcisnąć podejrzane, rzekomo lecznicze kadzidełka, zamiast się denerwować, postanowili udawać, że niczego nie widzieli. Pozwolili mi popełniać błędy. Nie zniechęcał ich nawet fakt, że podobno każde zażycie środków odurzających było odnotowywane w naszym chipie… Jak to miało działać? Nie miałam pojęcia.

Tak naprawdę nikt nie wiedział, co jeszcze było zapisywane w chipie, bo obywatele nie mieli dostępu do tych informacji. Szczególnie osoby takie jak ja, którym została garstka życia.

– Jesteś dziś strasznie zamyślona, wszystko OK? – powiedziała Amanda, ostentacyjnie zarzucając włosami, ponieważ na jej horyzoncie ukazał się przystojniak z 3C.

Zamiast coś powiedzieć, postanowiłam zastosować swoją ulubioną taktykę, odpowiadanie pytaniem na pytanie:

– Kiedy zagadasz?

– Niech on zagada! Dwóch jego kumpli do mnie napisało, rozumiesz? Dwóch! A on nie. Cholera, on ma jakieś niesamowite oczekiwania…

– Może po prostu nie szuka stabilizacji.

– A dlaczego by nie? – Dziewczyna zgromiła mnie wzrokiem, jak zwykle zachowując się jak ktoś, kto nigdy nie umrze.

– Ok, nieważne. Chodźmy do klasy, pani mądralińska. Opowiesz mi, co wiesz o III wojnie światowej.

Weszłam do środka, nie oglądając się za siebie.

*

Dostałam trzy z minusem, i to tylko dlatego, że Amanda postanowiła machać rękoma jak wariatka, palcami pokazując nieznane mi wcześniej daty.

Dla mnie, ale też dla przeważającej większości uczniów, lekcje stanowiły jedynie zbiór informacji, który w żaden sposób nie mógł pomóc lepiej przeżyć ostatnich dwóch lat życia ani uchronić przed krainą nieistnienia. Te dwa powody były wystarczające, by historię traktować jak zbędny balast.

Lubiłam myśleć o tym, że gdybym miała wystarczająco odwagi, wcale nie przychodziłabym do szkoły, by udawać, że dobre oceny i frekwencja mogą polepszyć moją sytuację. Zainwestowałabym za to pieniądze w wycieczki i uciekła jak najdalej, by umrzeć na szczycie jakiejś góry z widokiem w przepaść. A może nawet bym skoczyła w tym ostatnim momencie? Pewnie nie, choć śmierć blisko natury zawsze wydawała mi się najatrakcyjniejszym rozwiązaniem.

– Aleks, ocena wyższa niż niedostateczna nie upoważnia cię do patrzenia w okno przez pół lekcji – powiedziała pani Haber, widząc moje zamyślenie.

Amanda rzuciła mi spojrzenie pod tytułem „a ty znowu z głową w chmurach?”.

Odpowiedziałam jej przewróceniem oczu. Nauczycielkę przeprosiłam i wróciłam do pozornego słuchania o Przewrocie Ekologicznym.

Na zajęciach zazwyczaj siedzieliśmy osobno, każdy w swojej ławce. Amanda celowo siadała trzy stanowiska dalej, by pomagać mi podczas odpytywania. Ku mojemu zdziwieniu, system ten zazwyczaj działał. Korzystałyśmy z niego, choć inni gapili się na nas z nienawiścią.

W sumie i bez tego nie darzyli nas serdecznością. Mało kto chciał zawierać znajomości bliższe niż zadawanie pytań w stylu „pożyczysz mi ładowarkę?”. Nie byłam zaskoczona, bo też miałam plan „żadnego angażowania się”, aż nie spotkałam Amandy i nie zachwyciłam się jej szczerym uśmiechem oraz złotym sercem, a także niewinnością, która nie pozwalała jej uwierzyć we własną rychłą śmierć.

Sama nie wiedziałam, dlaczego się tak zżyłyśmy. Może była moim alter ego, którego nie chciałam zaakceptować, ale pragnęłam mieć w swoim otoczeniu? Amanda zawsze wierzyła, że spotka ją coś dobrego, a ja? Byłam samotna. Sama, zła i skrzywdzona przez świat, który nie mógł mi dać więcej niż dwadzieścia lat życia.

Ona każdego dnia zachowywała się niczym protagonistka wyjątkowej historii. Ja jak nieciekawa, nudna koleżanka, która nie może zrobić nic więcej, niż próbować dotrzymać jej kroku.

O ironio, swoje imię zawsze uważałam za idealne dla głównej bohaterki, choć nigdy nie traktowałam siebie tak, jakbym nią była. Zwrot „Aleks”, który pani Haber wymówiła z nieukrywanym rozczarowaniem, był niczym więcej jak skrótem od imienia Aleksandra. Imienia, którego w pełnej formie nie lubiłam, a w skrócie uwielbiałam.

Aleks zawsze uważałam za idealne imię dla osoby przeżywającej wielką miłość, zakochującej się w obcej osobie, chodzącej na randki i całującej w trakcie oglądania starych filmów w 3D. Aleks to już na pierwszy rzut oka postać, która pragnie być kochana, mądra i wykształcona… ale chyba nigdy nie miałam wystarczająco motywacji, by się nią stać. Może dlatego moje imię brzmiało Aleksandra i nigdy nie zdecydowałam się na jego oficjalną zmianę.

Cóż, musiałam spojrzeć prawdzie w oczy. Nie chciałam się zakochiwać i uczyć tylko po to, by okazało się, że zawiodłam wszystkich – swoich rodziców, przyjaciółkę i potencjalnego chłopaka.

Zatrzęsłam się w szkolnym krześle, zastanawiając, czy ktoś zwróci uwagę na mój stan. Chyba byłam bliska płaczu. Rzadko zdarzało mi się wyrażać tak silne emocje przed samą sobą, we własnej sypialni, a co dopiero tutaj – przy tych wszystkich ludziach, którzy byli moimi naturalnymi wrogami.

Moim ciałem wstrząsnął niekontrolowany spazm.

W głowie zobaczyłam obrazy, których nie mogłam doświadczyć; świat pełen miłości, rodzina, dobra praca, podróże po świecie i opieka nad starzejącymi się rodzicami.

Byłam sama. Samotna. Nikt mnie na tym świecie nie zapamięta. Nikt mnie nie weźmie za rękę w ten ostatni dzień i nie poprosi, bym nie odchodziła – myślałam.

Wręcz zachłysnęłam się emocjami, których nie chciałam. Dlatego gdy zadzwonił dzwonek, niemal wybiegłam z sali. Jedyne, czego pragnęłam, to wrócić do domu.

Klasa II

Nieznajomy poznaje nieznajomą

Rozdział 1

Do urodzin czas upłynął błyskawicznie. Nim się obejrzałam, razem z Amandą, która wyszła prosto z fryzjerowni, czekałyśmy na przyjazd autobusu.

– Nie chodzisz nigdy na włosy, co? – zapytała mnie, udając, że w ręce wcale nie trzyma kolorowego pakunku.

– Nie lubię tych robotycznych rąk, mam wrażenie, że przepalą im się obwody i zostanę bez włosów.

Dziewczyna przewróciła oczami.

– To się dzieje raz na dziesięć tysięcy przypadków! Trochę niewiele, nie sądzisz?

– Znając moje szczęście, będę tym przypadkiem.

– Och, tak, oczywiście.

Szturchnęłam ją.

Ładnie wyglądała w sięgającej do ziemi różowej sukience na ramiączkach. Dobrała do niej buty w pasującym kolorze na ogromnym koturnie. Dodawały jej co najmniej dziesięć centymetrów wzrostu.

Sama także zdecydowałam się zaszaleć, skoro były to jedne z ostatnich czekających mnie urodzin. Od lat uwielbiałam koronkowe rzeczy, dlatego wybrałam właśnie taką sukienkę. Była biała, obcisła i kończyła się tuż ponad kolanami. Ładnego kroju dopełniały długie i szerokie rękawy.

– I tak masz dziś świetne włosy, jak zawsze zresztą. Jesteś naturalną ślicznotką, Aleks. – Amanda wyciągnęła telefon. Na hologramie zobaczyłyśmy rozkład autobusów.

Mogłam się nie zgodzić, choć we własne urodziny wypadało wyglądać dobrze. Postanowiłam zaakceptować komplement.

Prawda była jednak taka, że w głębi serca wiedziałam: nie równałam się z Amandą. Miałam włosy do połowy pleców o naturalnym, orzechowym kolorze. Do tego prosta grzywka, którą sama ścinałam. Moje oczy były piwne, a cera jasna i czysta. Typowa szara myszka, metr sześćdziesiąt wzrostu i z nieco przydużymi udami pomimo ogólnie szczupłej sylwetki. Nie wiedziałam, skąd się to wzięło, bo moi rodzice prezentowali się zgoła inaczej.

Gdy ja analizowałam rodzinne geny, podjechał autobus. Holograficzny interfejs zeskanował nasze twarze, sprawdzając, czy karty miejskie są doładowane. Wszystko przeszło gładko i sprawnie, więc usiadłyśmy wygodnie i zapięłyśmy pasy.

– Słuchaj, chcę zrobić coś szalonego. Wiem, że nie masz jeszcze osiemnastu lat, ale i tak pragnę drinków i zabawy do białego rana.

– Wiesz, że często to robimy, choć jeszcze wczoraj ty też nie miałaś osiemnastu lat?

– No racja, ale to nie to samo – powiedziałam i zagroziłam jej palcem. – Dziś napijemy się w nieładnym hotelu, pójdziemy na okoliczną dyskotekę i zaszalejemy z chłopakami.

– Co?

– No nie w tym sensie… Choć nie mam zamiaru cię powstrzymywać.

Amanda przewróciła oczami.

– Po prostu chcę poznać kilka fajnych osób, a potem obudzić się z moralniakiem. Wystarczy takie tłumaczenie?

– A mam szansę otrzymać lepsze?

– Nie bądź niedobrą przyjaciółką. Moralniak zdarza się pełnoletnim osobom. Daj spełnić marzenie.

Westchnęła i położyła na moich kolanach kolorowe opakowanie.

– Teraz mam otworzyć prezent? Nawet nie zaczęłyśmy imprezy!

– Przyda się podczas.

Niecierpliwym ruchem ręki wyjęłam z niego duże pudełko, w którym znajdował się imprezowy zestaw ze świecącymi okularami i tandetnym szalikiem.

– Jesteś nienormalna! – Zaśmiałam się. – Wezmę to ze sobą i zrobię ci siarę życia. Bądź gotowa.

– To nie wszystko – odpowiedziała i przewróciła oczami.

Zobaczyłam, że na dnie ozdobnej torebki leży… książka.

– Książka?!

– Nie byle co. Wiem, że lubisz zbierać te starocie, choć dla twojego wzroku dużo lepsze byłoby czytanie holograficzne, ale no…

Od razu ją wyjęłam i zauważyłam, że pod nią znajduje się kolejna.

– Nie masz co robić z pieniędzmi?

– To osiemnaste urodziny! Odwdzięczysz się w moje.

Pokazałam jej język i zaczęłam przeglądać Braci Karamazow Fiodora Dostojewskiego. Ogromna książka pachniała starością. Jej kartki były żółte, a okładka lekko zdarta, więc wyglądała tak jak większość pozycji w mojej biblioteczce.

– Strasznie ci dziękuję! Czytałam dwie inne książki…

– Wiem, pytałam twoich rodziców.

– Jesteś kochana. A to?

Pod Dostojewskim znajdowała się książeczka, a raczej broszura, ale w twardej oprawie, której tytuł brzmiał 10 rzeczy.

– Co to takiego?

– Dziesięć rzeczy, które musisz zrobić przed ukończeniem dwudziestu lat.

Poczułam, że moje serce zaczyna robić fikołki.

– Dlaczego mi to dajesz?

– Uważam, że powinnaś…

– Są tu gotowe rzeczy?

– Ja…

Westchnęłam i otworzyłam książkę.

Okazało się, że wszystko można wpisać samemu. Dziewczyna była tak kochana, że z łaski swojej zostawiła dla mnie pięć pustych pól. Każde zajmowało stronę i miało wykropkowane miejsca na moje pomysły.

– Dziękuję. Zobaczmy, co zapisałaś – powiedziałam, choć trzęsły mi się ręce.

Nigdy nie byłabym w stanie traktować własnej śmierci z takim dystansem. Zaakceptowałam ją, ale nie potrafiłam udawać, że nie istnieje. Amanda, która nigdy w nią nie uwierzyła, kolejny raz udowodniła, że jest moim alter ego.

Na pewno zauważyła, że drżą mi ręce, ale dzielnie udawała, że wszystko jest pod kontrolą. Zarzuciła fioletowe włosy do tyłu i wskazała własnoręcznie wypisane podpunkty.

Potrafiła w łatwy sposób radzić sobie z nieprzyjemnymi emocjami i często podejrzewałam, że to dzięki temu nie myślała o tym, jak niewiele czasu nam zostało. Gdy czytałam, postanowiłam choć raz być jak ona.

1. Spać w hotelu wątpliwej jakości (z Amandą)

Tak, zróbmy to w Twoje 18. urodziny! Dlaczego nie? Czas na robaki, kłótnie za ścianą i wino pite do rana!

2. Pójść do klubu (z Amandą)

Trudno w to uwierzyć, że przy tak krótkim życiu do klubów dalej można wchodzić dopiero od 17. roku życia… a my byłyśmy na imprezie tylko raz, i to w okolicznym klubie?! Pojedźmy gdzieś dalej! Zróbmy coś szalonego!

3. Upić się do nieprzytomności (z Amandą)

Tak, ze mną. Zróbmy to!

4. Pocałować obcego chłopaka! (z Amandą)

Poderwijmy kogoś, stwórzmy miły nastrój i pocałujmy fajnego faceta!

5. Założyć frajerski zestaw ze świecącymi okularami i szalikiem (bez Amandy)

To musisz zrobić sama, ja będę Cię dopingować!

– Ty jesteś szurnięta! Pięć punktów w jedną noc?! – pisnęłam, nie przejmując się obecnością innych ludzi w autobusie.

– Kiedy jest lepsza okazja, by zacząć uzupełnianie dziennika, niż w osiemnaste urodziny? Reszta należy do ciebie, nie będę ingerować.

– Czyli upijemy się, poderwiemy kogoś i to wszystko z tym kolorowym, niesamowicie lamerskim zestawem ozdób? Czy ten kierowca nie może jechać szybciej?! – wrzasnęłam, a Amanda trzy razy klepnęła mnie w udo.

– Bądź ciszej, wariatko!

Rozdział 2

Hotel został zaprojektowany na wzór filmu Psychoza wyreżyserowanego przez Alfreda Hitchcocka. Choć miał już 561 lat, dalej cieszył się ogromną popularnością wśród fanów starego kina. To jeden z niewielu czarno-białych filmów, które tak lubiłam.

Pełne nadziei, że hotel zachwyci nas pod każdym względem, udałyśmy się do recepcji. Od razu podeszłam do dziewczyny żującej gumę. Oglądała na hologramie film, którego nie kojarzyłam. Prezentował się mrocznie, co pasowało do wyglądu młodej gotki nienawidzącej swojej pracy. Wywnioskowałam to po sposobie, w jaki udawała, że wcale przed nią nie stoją dwie dziewczyny, prawdopodobnie chcące porozmawiać o rezerwacji.

– Dzień dobry – powiedziałam i odchrząknęłam.

– No witam – odpowiedziała i machnięciem ręki wyłączyła hologram. Zrobiła to trochę zbyt ochoczo, jakby chciała dać nam w twarz za psucie perfekcyjnego dnia.

Niechętnie, ale pomyślałam o tym, że ma ponad dwadzieścia lat. Wyglądała na osobę pomiędzy 22. a 25. rokiem życia. Jej mroczny styl w połączeniu z rozmazanym makijażem, czarnymi włosami (na pewno zrobionymi we fryzjerowni, bo wyglądały jak żywcem wyjęte z reklamy) i czarne obcisłe ubrania niczym z 2350 roku sprawiły, że zaczęłam wyobrażać sobie całą historię jej życia. Smutna strata wszystkich przyjaciół, pobudka o poranku w dzień sądu, świadomość, że tylko ona przeżyła i żadne regularne badania psychologiczne nie pomogą jej w znalezieniu chęci do pójścia na studia i znalezienia pracy marzeń. Ta robota mogła być jej jedyną odskocznią i wizją dawnego świata, w którym nikt nie musi ginąć.

Ale ona nienawidziła tej pracy, nienawidziła nas albo tego, że choć pracuje w miejscu odciętym od chipów i robotów, dalej nie może uciec od tamtych myśli.

Dłoń mi zadrżała, tak samo jak głos, gdy tylko powiedziałam:

– Mam rezerwację. Aleks Has.

Dziewczyna nachyliła się do komputera, wymruczała „Aleks Has”, jakbym była przekleństwem, a potem podała mi klucz. Żadnych kart magnetycznych, skanowania twarzy… Pozwolenie na ten interes musiało kosztować fortunę, choć kiedyś byłoby to najtańsze miejsce na świecie.

– Dziękuję – odpowiedziałam, wzięłam pod rękę zaniepokojoną Amandę i udałyśmy się do naszego pokoju.

Podłużny parterowy budynek robił wrażenie tylko z początku. Zaprojektowano go na wzór filmu, nie mogłam zaprzeczyć, jednak po przyjrzeniu się musiałam przyznać, że czegoś zabrakło.

Znalazłam pokój z numerem 12 i weszłam do środka.

Czy choć on prezentował się dokładnie jak w Psychozie? Nie bardzo. Łóżka wyglądały staro, lecz materac dostosowany był do nowych standardów wypoczynku mających sprzyjać zdrowej postawie, między innymi dzięki poduszkom, które pod brzydkimi poszewkami skrywały najwyższy komfort dla zmęczonego karku.

Poza łóżkami znajdował się tu mały stolik dobrze imitujący stare meble, niewielka lodówka oraz łazienka z nieumytym prysznicem i starym kiblem. No cóż, udało się. Miałam to, czego chciałam. Namiastkę nieśmiertelności.

Usiadłam na łóżku. Nie usłyszałam charakterystycznego dźwięku starych sprężyn.

Westchnęłam.

– Straciłaś humor, Aleks – powiedziała Amanda, siadając obok. – Czy mogę ci jakoś pomóc?

– W urodziny? Dziś tylko sama mogę sobie pomóc.

Wzięła mnie za rękę i położyła głowę na moim ramieniu.

– Ale dalej mamy zamiar całować chłopców?

– Oczywiście.

Moja odpowiedź nie była tak ochocza, jak by chciała, dlatego szybko zerwała się z łóżka i rzuciła do swojego plecaka, by wypakować kosmetyki i perfumy.

– Strój już mam, ale muszę zrobić cię jeszcze na bóstwo pod tym względem. – Pokazała kilka pędzli, a ja uśmiechnęłam się wesoło.

W tym jednym momencie pomyślałam, że nikt inny, ale właśnie Amanda powinna przeżyć w naszej klasie. Życzyłam jej tego z całego serca.

*

Nie malowałam się często, choć uwielbiałam duże, mroczne kreski niczym u Amy Winehouse. Amanda o tym pamiętała i umalowała mnie na jej podobieństwo, ciągle gapiąc się na stare zdjęcia wokalistki.

– Fascynuje cię to, co?

– Co?

– Dawne czasy.

– Gdzieś do 2200 roku było całkiem fajnie.

– Bo nie zabijano ludzi i nie było chipów?

– Coś w tym guście – zaśmiałam się i spojrzałam w lustro.

Wyglądałam całkiem nieźle, szczególnie że moja koronkowa kiecka była delikatna i seksowna, a twarz gniewna, mocna i wyrazista. Połączenie doskonałe.

Amanda nie lubiła, gdy ktoś ją malował, nie przepadała też za widownią, która spoglądała jej przez ramię. Z tego powodu zamknęła się w łazience, by jasnym fioletem podkreślić oczy, przykleić rzęsy i pomalować usta na granatowy kolor. W połączeniu z oryginalnymi, lekko podkręconymi tego dnia włosami prezentowała się jak modelka.

– Piękna jesteś – powiedziałam i zaproponowałam skoczenie do okolicznego sklepu po alkohol.

Amanda mnie wyśmiała (choć przecież sama wspominała o tym w autobusie) i przypomniała, że nie znam lokalizacji tutejszych sklepów, a ona się odstawiła przecież po to, by choć przez chwilę być piękną i trzeźwą.

Musiałam przyznać jej rację. Na spokojnie zakończyłyśmy przygotowania i sprawdziłyśmy, ile zajmie dojście do dyskoteki, ale ponieważ miałyśmy wysokie buty, nie zdecydowałyśmy się na trzykilometrową trasę. Zamówiłam taksówkę i ostatni raz rozejrzałam się po pokoju.

– Weźmy jedną małą torebkę, schowajmy tam telefony. Jeśli się zgubimy, to punktem spotkań będzie bar.

– I kto będzie nosił te telefony?

– No ty, przecież nie solenizantka – żachnęłam się.

– No dobra. – Wzięła ode mnie małą niebieską torebeczkę z metalowym paskiem. – Daj jeszcze kluczyk i lecimy.

– A mój notes szczęścia i radości?

Uniosła brwi.

– To nie pamiętasz, co masz zrobić? Nie wykręcisz się, zabieraj oksy i szalik.

– Jest ponad dwadzieścia stopni!

– Mniej nie będzie! Ewentualnie w nocy, ale wtedy będziemy spocone i pijane.

– No dobra. – Założyłam szalik, choć zupełnie nie pasował do mojego stroju, a okulary potraktowałam jak opaskę, której celem było przytrzymanie niesfornych włosków. – Lecimy.

Przyjechała taksówka prowadzona przez automat. Tak jak lubiłam, usiadłam na siedzeniu kierowcy, by z bliska przyglądać się samonaprowadzającej kierownicy. Amanda zajęła miejsce obok.

Podjechałyśmy pod klub i od razu zobaczyłyśmy kolejkę ludzi czekających na wejście. Skanowali twarze i wchodzili do środka. Szybko i sprawnie, choć wciąż za wolno, patrząc na to, ilu było chętnych.

Amanda szybko podbiegła do kolejki, gdy ja skanowałam się w taksówce i potwierdzałam płatność w telefonie.

Dziękujemy za skorzystanie z naszych usług! – wyświetlił się komunikat na ekranie smartfona.

Odeszłam od auta i szybko odnalazłam Amandę, za którą ustawiło się kolejnych dziesięć osób.

– Obawiam się, że trochę postoimy. Jednak mogłyśmy skorzystać opcji taniego browca ze sklepu – skwitowałam, zastanawiając się, czy odnajdę w kolejce kogoś znajomego. Zupełnie jakbym nie unikała ludzi, kolegując się wyłącznie z Amandą.

W tłumie zauważyłam same młode twarze, które przez mocny makijaż wyglądały niemal jak tłum trzydziestolatków. Aż trudno było uwierzyć, że większość z nich przeżywała ostatnie lata swojego życia.

Nastolatkowie od lat przeważali w klubach. Wiedziałam to od mamy. Swego czasu mocno wkręciła się w temat badań i wyczytała, że sześćdziesiąt cztery procent osób po przeżyciu dwudziestego roku życia diametralnie zmienia styl życia; przestaje chodzić na imprezy oraz innego typu wydarzenia kulturalne. Nie wiedziałam tylko, dlaczego wymagało to badań w pierwszej kolejności, skoro wszyscy przyjaciele badanej osoby nie żyją i…

Koniec, Aleks. Mam już tego dość. Zacznij żyć i przestań ciągle myśleć o wszystkim, co cię czeka. Czas spędzić czas z przyjaciółką i dobrze się bawić – przerwałam potok myśli. Byłam już zmęczona mrokiem, który tak często przejmował nade mną kontrolę.

Momentalnie się opanowałam. Wróciłam do świata żywych, gdzie moją uwagę przykuły dwie rzeczy. Pierwszą były buty Amandy, które delikatnie stukały o chodnik, co świetnie komponowało się z elektroniczną muzyką klubową włączoną przez kogoś na końcu kolejki, drugą to, że nadeszła nasza kolej.

Spojrzałam na ochroniarza, który przenośnym automatem skanował wchodzących. Należał do tych zdystansowanych. Nie rozmawiał z ludźmi ani ich nie witał. Jedynie jego plakietka zdradzała pewien szczegół. Nazywał się „Alo”.

– Alo – powiedziałam niespodziewanie, czym zaskoczyłam nawet siebie. – Bardzo ładne imię.

– Dziękuję – odpowiedział krótko.

Zrobiło się niezręcznie. Nawet bardzo. Amanda niemal parsknęła śmiechem. Pokiwałam głową, nie wiedząc, co mogłabym dodać.

Alo widocznie tego nie oczekiwał. Bez słowa zeskanował moją twarz. Potem zrobił to z Amandą. Nie chciałyśmy zgubić się w tłumie, więc złapałyśmy się za ręce.

Przekroczyłam próg klubu i niemal od razu poczułam nieznajomy dotąd impuls. Ukradkiem spojrzałam na Alo, który również obejrzał się za siebie.

Wtedy Amanda pociągnęła mnie do środka i wszystko zniknęło. Lecz ten moment, ta jedna chwila… Nie mogłam o tym zapomnieć.

*

Zakochałam się we wnętrzu klubu. Poruszyły mnie szczególnie plakaty retro z motywami ze starych filmów i gier. W sumie oprócz tego niewiele widziałam. Wzrok przykuwały jedynie pojedyncze kolorowe światła, które umieszczono w centrum sali i blisko konsolety. Chyba miały pomóc zobaczyć bardzo ciemną przestrzeń klubową, ale zamiast tego głównie oślepiały.

Wzrok skupiłam więc na siedzeniach oświetlonych przyjemnymi dla wzroku lampami LED. Na każdym stoliku leżała tabliczka z napisem „rezerwacja”.

Nie zadbałam o to, by ją zrobić, więc szybko zrozumiałam, że jesteśmy jednymi z tych osób, które będą sączyć drinki na zbyt mocno oświetlonym parkiecie.

Poszłyśmy do baru. Choć w wielu knajpach, głównie w centrum miasta, ludzi zastąpiły roboty, tu było inaczej. Całe szczęście, bo maszyny nie słynęły ze zbyt dobrego poczucia smaku i niemożliwa była edycja drinków, tak lubiana przez wybitnych koneserów drogiego barowego alkoholu. No ale przecież nikt nie chodził do pubów z roborękami, żeby pić wykwintne napoje, co to, to nie. Tłumy spędzały weekendy w barach z robotami po to, by upodlić się za grosze i zrobić zdjęcia z poruszającymi się kilkoma metalowymi rurami oraz sztuczną dłonią w białej rękawiczce.

Kiedyś roboty były piękne jak z filmów. Jednak taki sposób tworzenia ich był mało ekologiczny i spełniał wyłącznie estetyczne zachcianki twórców. Dużo funkcjonalniejsze i oszczędniejsze okazało się tworzenie kilku metalowych rur z kabelkami wewnątrz.

Z Amandą usiadłyśmy na barowych stołkach. Poprosiłam o dwa drinki o nazwie Czarna Wdowa. Choć muzyka była głośna, nie przeszkadzała mi w słyszeniu osób dookoła. Doceniłam dobry system wygłuszania danego fragmentu pomieszczenia.

– Dobre te filmy – oznajmiłam, a barman spojrzał na plakat Avengers i potrząsnął shakerem.

Jego brwi uniosły się na sekundę.

– Nawet bardzo. Bardzo stare i bardzo dziwne, ale uwielbiam je.

– Szczęki też?

– Sam wybierałem plakaty! Powiedziałem, że bez nich nie poznam fajnych ludzi. To moje dwa ulubione filmy.

Spojrzałam na plakaty, a potem na niego, zupełnie jakbym chciała upewnić się, czy twarz pasuje do filmów, które lubi.

– A więc koneser!

– Studiowałem filmoznawstwo, a potem rzuciłem to i poszedłem do szkoły barmańskiej.

– Dalej są takie studia? – zapytałam, przyglądając się czarnemu drinkowi z rudawą palemką.

– Już nie. Uczelnia od tego roku ich nie wspiera. Nie są praktyczne i potrzebne. Zostawili je dla większych miast.

– Och. Szkoda.

– Tamtejsze dzieciaki mają czas i pieniądze, by do dwudziestego roku życia nagrać ze dwa filmy o swoim smutnym życiu.

– W sumie racja.

Westchnęłam.

– Przepraszam, nie masz dwudziestu lat? Wyglądasz na starszą!

– Raczej marzę o tym, by przekroczyć tę niepokojąco smutną granicę.

Zaśmiałam się mrocznie, a on uśmiechnął się ze współczuciem, którego szczerze nienawidziłam. Podałam przyjaciółce drinka, po czym bez słowa udałyśmy się na parkiet, gdzie przetańczyłyśmy kilka popularnych piosenek.

Amanda szybko się zmęczyła i chciała usiąść, więc wróciłyśmy do baru po kolejne drinki.

Tym razem zdecydowałyśmy się na propozycję o dumnym tytule This Shit Again, nawiązującym do kultowego filmu o facecie w aucie zmieniającym się w robota. Niektórzy uważali, że to prześmiewczy remake Transformers, ale obyło się bez pozwów.

Drink był niebieski, co nawiązywało do błękitnego koloru auta głównego bohatera. Jego pomarańczowe, wystrzałowe okulary przeciwsłoneczne znalazły odzwierciedlenie w palemce.

– Za co pijemy? – zapytałam.

– Za twoje urodziny!

– To absurdalny powód.

– Za chłopaków.

– Za schlanie się.

– Za kolejny rok niedoli.

– Za… za cholerne mini wakacje na zadupiu.

Wypiłyśmy drinki jednym haustem.

– Pyszny! – wrzasnęła Amanda i spojrzała na barmana niemal z wyrzutem. – Zrobisz mi jeszcze jednego?

– A zapłacisz?

– A muszę?

Spojrzała na niego oczami sarny.

Wiedziałam, co to znaczy, a mimo to wyciągnęłam telefon, by uregulować rachunek.

– Nie, jeśli dasz mi swój numer – powiedział, tak jak się spodziewałam.

– Może dam.

– Świetnie.

Uśmiechnęli się do siebie. Przewróciłam oczami i wróciłam na parkiet. Niestety lub stety, ale Amanda była prawdziwą gwiazdą w każdej okolicy. Nie mogłam się z nią równać i wiedziałam to, gdy godziłam się na wszystkie podpunkty z notesu. Musiałam sama znaleźć kogoś, z kim spędzę wieczór, kto mnie rozkocha w sobie i nie porzuci przez najbliższe lata… albo chociaż do końca imprezy.

Na parkiecie zebrał się całkiem spory tłum i dobre dwadzieścia minut spędziłam na rozglądaniu się po intensywnie oświetlonej sali, jednocześnie kołysząc biodrami w rytm obcych kawałków.

Uwielbiałam bas. Postanowiłam się na nim skupić, ale nie chciałam odlecieć na zbyt długo. Miałam przyjaciółkę do pilnowania, więc głowa w chmurach nie doprowadziłaby do niczego dobrego.

Ku mojemu zdziwieniu, gdy tylko zerkałam w stronę baru, nie zauważałam zbliżającej się tragedii. Zamiast tego widziałam, jak Amanda chichocze z barmanem, który co jakiś czas podchodził do klientów i wydawał drinki.

Chociaż się ustawiła, by pić za darmo – pomyślałam.

Przyjrzałam się im i pomyślałam, że stanowiliby ciekawą parę. Barman miał długie i ciemne dredy, niebieskie oczy oraz jasną karnację. Był też bardzo wysoki, co najmniej metr dziewięćdziesiąt wzrostu. Amanda lubiła wysokich kolesi.

Poza tym wyglądał raczej na skrytego i skrzywdzonego, co nie powinno być zaskoczeniem, biorąc pod uwagę wszystko, co przeżył w ciągu ostatnich lat.

Dalej kołysałam się w rytm muzyki, zapominając o całym świecie, gdy ktoś klepnął mnie w plecy.

Spodziewałam się jakiegoś przystojniaka, ale zamiast tego była to Amanda z dwoma shotami wódki. Sama wyglądała na nieźle wstawioną.

– Och, przepraszam. Znamy się? Myślałam, że pije pani z tym kolesiem.

– Już nie.

– Dlaczego?

– Bo chyba się wstawiłam. Dałam mu numer. Zadzwoni jutro, za tydzień albo nigdy.

– No halo, a co z całowaniem?

– A no tak!

Amanda klepnęła się w czoło (trochę za mocno), podała mi shoty, a sama wróciła do barmana. Wypiłam to, co przyniosła, robiąc przysługę nie tylko jej, ale i sobie.

Dziewczyna bez żadnych skrupułów wgramoliła się kolanami na barowy hoker, nachyliła się przez blat i złapała twarz barmana w obie dłonie. Pocałowała go tak szybko, że chłopak prawdopodobnie nie wiedział, co się właśnie stało.

– Ona jest szalona – powiedziałam do siebie.

Barman nie wyglądał na przerażonego, odwzajemnił pocałunek, nasłuchując się wiwatów ludzi w kolejce, a potem odsunął od siebie dziewczynę.

Amanda wróciła do mnie, ale ciekawskim spojrzeniom nie było końca. Teraz sama byłam w centrum uwagi, więc zdjęłam okulary i szalik.

– Zabiorę to do szatni – uznałam, a Amanda kiwnęła głową. – Jak on się nazywa?

– Damian.

– Ładnie.

– Seksownie.

– Super, Amanda, nie rób nic głupiego. Wiesz, że to jedyne miejsce, w którym można kupić tu drinki? Będziemy musiały tam wrócić.

– O cholera. – Jęknęła i zaczęła tańczyć, gdy DJ niespodziewanie zmienił piosenkę. Szybkim ruchem wyjęłam telefon z torebki dziewczyny, po czym zniknęłam za rogiem.

*

Pani w szatni przesłała do mojego smartfona wirtualny numerek. Podziękowałam jej za wzięcie szalonych rzeczy, a potem odwróciłam się, myśląc tylko o tym, że zaraz będę musiała wrócić na głośną salę, by okiełznać przyjaciółkę.

A to podobno ja miałam urodziny…

Ponieważ szatnia znajdowała się obok wejścia, ukradkiem spojrzałam w jego stronę. Zauważyłam, że ludzie przestali wchodzić do środka, a ochroniarz Alo stoi zupełnie sam. Ponieważ również na mnie zerkał, musiałam coś powiedzieć.

– Cześć, ochroniarzu.

– Cześć, imprezowiczko.

Ponownie spojrzałam na zamknięte drzwi i zastanowiłam się, dlaczego dalej tu stoi. Zupełnie jakby usłyszał moje myśli, postanowił odpowiedzieć:

– Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.

– W sensie?

– Pierwsze kilka godzin ich wpuszczam, a potem już tylko pilnuję, by nikt nie robił rozróby przy wejściu. Jak się zrobi luźniej, to wpuszczę kolejnych, na razie nikt nie czeka.

– Ale kolejka była ogromna.

– Była, ale już nie jest. Wszyscy weszli. Mało kto zostaje na zewnątrz. Nie jestem potworem. – Uśmiechnął się, dzięki czemu zauważyłam, że ma urocze dołeczki.

Wolnym krokiem podszedł w moją stronę. Również to zrobiłam, by znaleźć się jak najdalej od mogącej nas podsłuchiwać szatniarki.

Gdy staliśmy zaledwie kilka stóp od siebie, mogłam przyjrzeć się mu w całej okazałości. Miał brązowe oczy, jasną niczym śnieg skórę, czarne, gęste i rozczochrane włosy…

– Wszystko dobrze? – zapytał, zauważając mój brak wyrafinowania.

Mogłam z tego wybrnąć tylko na jeden sposób:

– Tak, przepraszam. Jestem mało subtelna, gdy flirtuję.

– Podrywasz mnie?

– Jeżeli nie zauważyłeś, to chyba staję się coraz lepsza.

– Zdecydowanie. Jak ci na imię?

– Aleks. Aleksandra tak naprawdę. To imię oznacza obrońcę ludzi, więc równie dobrze mogłabym być ochroniarzem.

– Cholera, zrobisz mi konkurencję?

– Nie, spokojnie. Nie dożyję rozpoczęcia kariery zawodowej.

Alo zmroził mnie spojrzeniem.

– OK, no to żeby nie było, że tylko ty jesteś tajemnicza i mroczna… Wymyśliłem swoje imię. – Postanowił rozpocząć nowy wątek, za co byłam mu wdzięczna. Nie chciałam, żeby ktoś ponownie rzucał w moją stronę spojrzenia w stylu „tak mi ciebie szkoda”.

– Jak to?

– Mój przyjaciel ma tak na imię, ja jestem Dorian. Nie lubię swojego imienia, szczególnie że nigdy jakoś mi nie pasowało do tej jakże ciekawej profesji. No i Alo wygląda czadersko na plakietce.

– Faktycznie czadersko.

– No widzisz.

Zaśmialiśmy się.

– Dorianie, dlaczego tu pracujesz?

– A dlaczego ty jesteś tutaj, a nie na imprezie?

– By poznać fajnego gościa.

– To ja… żeby poznać fajną dziewczynę.

– Nie gadaj. Poznawanie miłości na imprezie brzmi jak wyjęte żywcem z filmów z lat czterdziestych XXII wieku. W realnym świecie totalnie niemożliwe. Wtedy wszystkie komedie tak wyglądały, nie? On idzie do klubu, pije drinki i zakochuje się na amen.

– No tak, ale sama powiedziałaś…

– Przepraszam. – Zaśmiałam się. – Źle to ujęłam. Mój plan przewidywał znalezienie przyszłego ojca dla gromadki dzieci.

– No tak, co innego można robić w tym świecie. Też to miałem na myśli. „Poznać dziewczynę” było skrótem myślowym bardziej pasującym do „twojego” gościa. – Łatwo odnalazł się w żartobliwej wymianie zdań. Nawet ostatnie słowo podkreślił udawaną irytacją.

– Jesteś zabawny Alo-Dorianie, ale muszę znaleźć swoją przyjaciółkę i spędzić z nią trochę czasu. Ostatni raz, gdy ją widziałam, całowała barmana, więc mam zaległości.

– Jakiś zakład? – dopytywał.

– Muszę kogoś pocałować, dostałam taki dziennik. Urodzinowe wyzwanie. Skomplikowany temat – podsumowałam krótko, bo nie chciałam kolejny raz wracać do tematu przeciekającego przez palce czasu.

– Wow! Masz urodziny. Które?

– Osiemnaste.

– I jesteś tutaj? W najbardziej frajerskim klubie w mieście?

– Tego właśnie chciałam.

– Jesteś szalona.

– I muszę kogoś pocałować. Wiem, że to brzmi dziwnie, ale może się zgodzisz? Szybki buziak w policzek i spadam. Inaczej Amanda mi nie daruje, a ja już nie chcę robić dziś nic poza piciem z przyjaciółką.

– Jesteś strasznie niepoprawna, wiesz?

– Czym jest poprawność? Zaraz pomyślę, że urodziłeś się w XXI wieku.

Zaśmiał się, po czym w sekundę skrócił dystans między nami. Musiałam przyznać, na moment stanęło mi serce. Przynajmniej takie miałam wrażenie, gdy jego usta zbliżyły się do mojego policzka i zostawiły na nim lekko wilgotny ślad.

Odchrząknęłam, gdy wrócił na miejsce.

– Czego nie zrozumiałeś w tym, że to ja mam pocałować ciebie?

Nawet go nie oszukałam, bo prezent od Amandy mówił wyraźnie: „Pocałować obcego chłopaka!”.

Dorian zaśmiał się i chyba zestresował, ponieważ dłonią zmierzwił swoje i tak już rozczochrane włosy.

– OK, dawaj.

Stanęłam na palcach i złożyłam na jego policzku delikatny pocałunek. Miał co najmniej metr osiemdziesiąt pięć wzrostu, byłam pewna.

– Dzięki, będę leciała – wyszeptałam mu do ucha, po czym odwróciłam się na pięcie i już miałam odejść, gdy usłyszałam:

– Zapomniałaś dać mi swój numer.

– No już, już. Myślałam, że nie zapytasz. – Znów zwróciłam się w jego stronę i podyktowałam ciąg cyfr. Szybko wpisał go do swojego telefonu, a potem zapewnił:

– Napiszę rano.

– Rano będę nieprzytomna.

– OK, to po południu.

– Tak zrób.

Uśmiechnęłam się do niego, po czym zniknęłam w głębi klubu.

*

Wieczór spędziłyśmy ambitnie.

Nie piłam aż tak dużo, choć po kilku godzinach byłam już pijana. Dobrze się złożyło, bo wtedy Amanda zaczęła trzeźwieć i to ona opiekowała się mną. Nie całowała już barmana, choć regularnie wracała do niego po drinki ze zniżką.

Ustawiłyśmy się na tej imprezie, nie ma co. Myślę, że chłopak sam był w szoku, co zrobiła mu mała dziewczyna o fioletowych włosach, bo nie omieszkał nam przypomnieć, że przez rabaty może mieć problem z szefem.

Na koniec zamówiłyśmy taksówkę i wróciłyśmy do hotelu. Razem jechałyśmy na siedzeniu kierowcy, śmiałyśmy się jak stuknięte i wrzeszczałyśmy przez otwarte okno.

Gdyby ktoś mnie zapytał, który moment życia wspominam jako najlepszy, wtedy bez żadnego zastanowienia powiedziałabym, że ten, gdy Amanda wbijała swoje kościste kolana w mój brzuch, a ja próbowałam nie uderzyć głową o szybę.

Potrzebowałam tak beztroskiego czasu i intensywnej bliskości. Brakowało mi jej przez wiele lat życia – a wspomnienia stworzone z Amandą miały w nim największą wartość.

Zanim wysiadłyśmy, przysięgłam sobie, że zachowam je w sercu na zawsze. Do samego końca.

Nieważne, ile zostało mi tego „zawsze”, wtedy wiedziałam, że dopóki jestem z Amandą, mogę bawić się, śmiać i kochać. Przy niej jestem bezpieczna.

Rozdział 3

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25

Masz jeszcze czas

ISBN: 978-83-8373-123-0

© Anna Frankowska i Wydawnictwo Novae Res 2024

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Julia Ryczyńska

KOREKTA: Anna Miotke

OKŁADKA: Paulina Radomska-Skierkowska

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek