Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Romans hate-love z książkami w tle. Takie cuda zdarzają się tylko w świątecznej Krainie Czarów!
Trey Anderson jest przystojny i popularny. W Corden College należy do śmietanki towarzyskiej, a popołudnia spędza w… Krainie Czarów, niezależnej rodzinnej księgarni założonej przez jego pradziadka.
Ariel Spencer to artystyczna, kreatywna dusza. Ma czerwone włosy i niechlujny, wiecznie pobrudzony farbą strój. Marzy o dostaniu się do Artists’ Studio. A jej głowę zaprząta nie zbliżające się Boże Narodzenie, a wygórowane wpisowe, które przekracza skromne możliwości finansowe jej mamy.
Ariel musi znaleźć pracę, a Trey – choć nie lubi dziewczyny – zauważa, że ma smykałkę do sprzedaży książek. W Krainie Czarów nie jest ostatnio wesoło i kolorowo, bo obroty nie starczają na spłatę kredytu. Ariel i Trey lądują więc razem za księgarską ladą. Czy uda im się zwalczyć wzajemną niechęć i uchronić Krainę Czarów przed zamknięciem? Czasu mają niedużo, bo ostateczny termin mija już w wigilię…
Niepoprawnie romantyczna, bożonarodzeniowa historia miłosna, którą z pewnością pokochacie.
Świąteczny romans godny ekranu.
Joya Goffney, autorka książki Wyznania rzekomo porządnej dziewczyny
Słodki bożonarodzeniowy romans dla młodzieży.
„The Guardian”
Urocza, podnosząca na duchu lektura do przytulenia, z pomysłem na idealną świąteczną playlistę!
Ciara Smyth, autorka książki To nie mój problem
Pełna ciepła, humoru i radości. Wspaniała lektura!
Michelle Quach, autorka książki Cała szkoła mówi o mnie
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 371
7
Playlista Treya: DMX, Rudolph the Red-Nosed Reindeer
Tkwię na lekcji angola, gdy wtem w kieszeniach i torbach rozdzwaniają się telefony. Pan Johnson unosi głowę znad prac, które właśnie sprawdza. Wyłania się zza biurka w o wiele zbyt krótkich spodniach i groźnie opiera ręce na biodrach.
– Telefony mają być wyłączone! Znacie zasady.
Wyciągam swój i go wyciszam. Robiąc to, dostrzegam, że Boogs dodał mnie – razem z resztą szkoły, jak mi się wydaje – do grupy na WhatsAppie o nazwie: „Przyjęcie niespodzianka w Krainie Czarów”. Przesuwam wzrokiem po tekście i uśmiecham się do ostatniego zdania: „Wygadaj się bliźniaczkom, a twoje zaproszenie zostanie anulowane!!!”. Grupa jest ogromna; jak ja zmieszczę tylu ludzi w księgarni? Z nerwów zaczynam stukać długopisem o podręcznik.
– Trey! – burczy na mnie poirytowany nauczyciel.
– Przepraszam – rzucam i natychmiast przestaję.
Po telefon sięgam ponownie na przerwie śniadaniowej. Sprawdzam grupę – o cholera, ponad sto powiadomień! Ludzie jarają się przyjęciem; to fajnie, ale mimo wszystko liczę, że nie wszyscy się pojawią.
Wchodząc na stołówkę, dostrzegam Boogsa i Jamesa przy naszym stoliku. James jak zwykle wygląda tak, jakby przed chwilą wstał z łóżka: ciuchy ma wymięte, mysiobrązowe włosy – nieuczesane.
– Chłopaki, jestem niesamowity czy jak? – pyta Boogs.
– Trochę przegiąłeś z liczbą zaproszeń – odparowuję.
– Właśnie to jest genialne, nie kumasz?! Ludziska będą się zabijać o to, żeby się dostać na tę imprezę! Zluzuj, dopilnuję, żeby księgarnia nie była za bardzo nabita. Tylko mnie nie zawiedź i ogarnij nam tę miejscówkę, jasne?
– Spoko, dam radę – zapewniam go.
– Tylko w różu? Wy tak serio? – pyta James. – Ja chyba nie muszę płacić?
– Każdy płaci – odpowiada śmiertelnie poważnie Boogs.
Dołączają do nas Bebe i Yarah, stolik szybko się zapełnia. W końcu pojawiają się także bliźniaczki – na głowach mają plastikowe tiary, a na piersiach plakietki z tekstem: Dzisiaj są moje urodziny, frajerzy!
– To najlepszy dzień ever – ekscytuje się Blair, siadając obok mnie. – Szkoda, że nie mam urodzin codziennie. – Odwraca się i macha do kogoś. – Annika! Siadaj z nami.
Patrzę w tamtym kierunku. Annika gada z dziewczyną, której imienia nie mogę sobie przypomnieć – tą z włosami ufarbowanymi na czerwono, która poprzedniego wieczora na przyjęciu u Bebe oblała mnie drinkiem. Trochę mi teraz głupio, że ją wrednie potraktowałem.
– Ej, po co Annika ją tutaj prowadzi? – mamrocze pod nosem Blair.
– Wszystkiego najlepszego, bliźniaczki! – woła z uśmiechem Annika. – Znacie już Ariel, co nie? Nie macie nic przeciwko, żeby się przysiadła?
– No coś ty. – Santi poklepuje wolne krzesło obok siebie, wskazując je nieznajomej, ale niezadowolona Blair ściąga usta.
– Co słychać, Annika? – pytam. Lubię ją, bo w każdym towarzystwie stara się być sobą, a według mnie to rzadka cecha.
– Trey! – Przyciska dłoń do serca. – Za taki głos niejeden dałby się pokroić. To kiedy koncert na Wembley? Przysięgam, że jako pierwsza zarezerwuję bilet.
Wbijam wzrok w stół, bo czuję, że się rumienię.
– Dzięki.
Blair nachyla się w moją stronę i całuje mnie w policzek.
– Mój misiaczek jest utalentowany.
– Mała Syrenka! – wydziera się nagle Boogs, a dziewczyna o czerwonych włosach przewraca oczami, ale jednocześnie się uśmiecha.
Ach, no tak, ma na imię Ariel! Skąd Boogs ją zna? Najwyraźniej to pytanie maluje się na mojej twarzy, bo Ariel wyjaśnia:
– Chodziliśmy razem na plastykę. – Sięga po swój napój i prawie go przewraca. Na szczęście w porę go łapię.
– Nie chcielibyśmy kolejnej plamy – rzucam cicho. Nie jestem pewien, czy mnie słyszy, ale odwraca wzrok.
– Zrezygnowałem z zajęć tylko po to, żeby mogła błyszczeć – stwierdza Boogs, na co wszyscy przy stole reagują śmiechem. – No i proszę, już zasłynęła pracą na dziedzińcu.
– Co dostałyście w prezencie, dziewczyny? – ciekawi się Annika.
Blair wyciąga przed siebie rękę, by zaprezentować złotą bransoletkę, która odznacza się wyraźnie na tle ciemnej skóry.
– Rodzice kupili nam identyczne, ale Santi się nie spodobała – utyskuje.
– Nie chodzi o to, że jest brzydka – tłumaczy się Santi. – Po prostu do mnie nie pasuje. Wolę nową Estee Mase, którą dostałam od Boogsa. To bardziej w moim stylu.
Zerkam na Boogsa, który puszcza do mnie oko, ale ja poruszam bezgłośnie ustami: „Zdrajca!”. Odwraca się tak gwałtownie, jakbym go walnął z liścia w twarz. Chyba nie liczył na to, że już mu wybaczyłem, że kupił tę książkę u konkurencji?
Blair parska.
– Dziewczyno, masz osiemnastkę. Trochę słabo, że zadowalasz się książką – komentuje.
– I to mówi laska, która chodzi z pracownikiem księgarni. – Santi gromi ją spojrzeniem.
– Ej, mnie w to proszę nie mieszać! – bronię się i wszyscy wokół chichoczą. – Ale żeby była jasność: uwielbiam dostawać książki na urodziny.
– Ja też – odzywa się nieśmiało Ariel.
Blair cmoka i się odwraca, żeby pogadać z Yarah. Nie przepada za rozmowami o literaturze.
– Lubię też Estee Mase – ciągnie Ariel, a Santi klaszcze w dłonie. – Szczerze mówiąc, pożeram wszelkie młodzieżówki jak szalona.
Dawniej organizowaliśmy w Krainie Czarów spotkania młodzieżowego klubu czytelniczego, ale tato nie był zadowolony, że odbywały się po godzinach pracy, więc z nich zrezygnował.
– Błagam, tylko ani słowa o Zmierzchu – odzywa się Annika. – Dostaję szału, kiedy gadają o nim z Jolie.
– Serio? – pytam zaskoczony.
– No. Czasem mam ochotę zamordować bibliotekarza, który polecił jej ten przeklęty cykl. Koleś naraził mnie na tortury – skarży się Annika.
Pamiętam tłumy w księgarni, kiedy wyszedł Zmierzch – tamtego lata rodzice zabrali mnie do Disneylandu, więc zawdzięczam dziwacznemu związkowi Belli i Edwarda najlepsze wakacje w życiu.
– Przecież to cudowna historia miłosna! – stwierdza Ariel.
Nie wiem, z czego to wynika – być może z faktu, że literatura jest nieustannie obecna w moim życiu – ale jestem niemal zaprogramowany na to, by na temat każdej książki mieć własne zdanie.
– Nie mogę się zgodzić – odzywam się, a Ariel aż zatyka. – Czytałem ją raz, żeby się przekonać, o co cały ten szum, i uważam, że to popieprzona historia. Edward tłucze Belli do głowy, że nie mogą być razem, bo ją zamorduje, a ona na to coś w stylu: „Okej, spoko, a czy możesz mnie chociaż przelecieć?”.
Annika i Santi wybuchają śmiechem, a Ariel przygląda mi się z miną, której nie umiem rozszyfrować. Nie chciałem się narzucać ze swoją opinią, ale powaga – Zmierzch dobrym romansem?!
– Myślę, że się mylisz – oświadcza z przekonaniem Ariel. – Ja to inaczej interpretuję. Bella tak szaleńczo kochała się w Edwardzie, że była gotowa zrobić dla niego wszystko, nawet umrzeć. Ile znasz takich związków?
Kręci widelcem w sałatce z kurczakiem, a ja wpatruję się w maleńkie plamki farby na jej dłoniach. Szczerze mówiąc, nigdy nie myślałem o tej historii w tym kontekście. Kto wie, może Edward Cullen ma w sobie więcej, niż mi się wydaje? Ja nie potrafię przekonać swojej ukochanej, żeby przeczytała choć jedną książkę z tych, które uwielbiam, a co dopiero dała się przemienić w wampira.
8
Playlista Ariel: Rihanna, A Child Is Born
Czekam na ripostę Treya, więc jestem totalnie zaskoczona, gdy stwierdza:
– Może powinienem przeczytać ją jeszcze raz.
Przyglądam się jego twarzy, bo mam podejrzenia, że się nabija, ale wszystko wskazuje na to, że powiedział to zupełnie poważnie.
– Ej, czy Ariel właśnie zagięła księgarza w kwestii książki? – rzuca Santi.
Trey wybucha śmiechem i cała jego twarz ożywa.
Okej, przebywanie w towarzystwie szkolnych gwiazd nie jest takie straszne, jak mi się wydawało. Kiedy Annika zakomunikowała mi, że zamierza zjeść z nimi drugie śniadanie, próbowałam się wykręcić, tym bardziej że Jolie nie ma dziś w szkole. Przysłała nam rano esemesa, że dręczy ją kac gigant.
Rozglądam się wokół stołu i dostrzegam, że Blair szepcze coś do Bebe. Nie kumam ich. Przecież zaledwie wczoraj Blair totalnie skradła Bebe show, i to na jej własnej imprezie. Obie opuszczają wzrok na moje dłonie, po czym śmieją się cicho. Nagle ściska mnie w żołądku. Annika tak bardzo się śpieszyła na dzisiejszego kurczaka piri-piri, że nie zdążyłam porządnie umyć dłoni. Chowam je pośpiesznie pod stołem.
– Co to za laska, która nie dba nawet o dłonie? – mamrocze Bebe, gapiąc się wprost na mnie.
Serce wali mi coraz szybciej. Annika tego nie usłyszała, jest zbyt zajęta rozmową z Santi. Gdyby te słowa doleciały do jej uszu, zjechałaby dziewczyny z góry na dół, co do tego nie mam wątpliwości. Chcę się postawić, żeby dały mi święty spokój, tylko co mogłabym powiedzieć?
Trey odchrząkuje.
– Ludzie z natury uzdolnieni artystycznie są niesamowici – mówi. – Mój młodszy brat ciągle coś rysuje albo maluje. Wiecznie jest ubrudzony farbą. To znak prawdziwego artysty.
Po raz kolejny mnie zaskakuje, przychodząc mi z odsieczą. Dziękuję mu wzrokiem, a on daje mi skinieniem znak, że nie ma sprawy.
Tymczasem Blair przeciąga dłonią po jego szyi.
– Ja robię z rękami zupełnie inne rzeczy, ale Trey też je uwielbia – rzuca.
– Blair, błagam! – Santi krzywi się i wznosi oczy ku niebu, wzbudzając tym powszechną wesołość, a Trey kręci głową z uśmiechem.
Zmuszam się do tego, by śmiać się z resztą towarzystwa – a ponieważ rozmowy o książkach dobiegły końca, znów się zastanawiam, co tu właściwie robię.
– Trey, pytanko – odzywa się nagle Annika. – Macie w Krainie Czarów jakieś świąteczne wakaty? Ariel szuka dorywczej pracy.
– Serio? – Trey unosi idealnie ukształtowane brwi. Ciekawe, czy je wyskubuje.
Przełykam letniego kurczaka.
– Aha – przytakuję. – Gdzie jest wasza księgarnia?
– Nie znasz Krainy Czarów? Znajdujemy się przy Stokey High Street.
– Wkręcasz mnie! Zaglądałam tam parę razy, ale nigdy cię nie widziałam – odpowiadam, szczerze zaskoczona.
– Musieliśmy się mijać. Chwilowo nie brakuje nam rąk do pracy, ale wpadnij w wolnej chwili i pogadaj z moją starszą. Nie wiem, czy coś dla ciebie znajdzie, ale może znać kogoś, kto szuka sezonowych pracowników. – Uśmiecha się, a mnie przechodzi dreszcz, którego kompletnie się nie spodziewałam. Owszem, kiedyś się w nim bujałam, ale dawno temu mi przeszło... Prawda?
Blair opiera rękę o ramię Treya; idealnie wypielęgnowane palce dotykają swobodnie jego piersi, jakby chciała dać wszystkim do zrozumienia, do kogo należy ten przystojniak. Bebe nachyla się do mnie, a ja już oczekuję czegoś najgorszego. Mruży oczy długą chwilę, po czym pyta:
– Zawsze farbowałaś się na ten kolor?
Mam obecnie takie same włosy jak Rihanna na okładce albumu Loud. Trochę to trwało, zanim znalazłam właściwy odcień, i z miejsca się w nim zakochałam. Teraz jednak, przytłoczona spojrzeniem Bebe, żałuję, że nie są w naturalnym czarnym kolorze.
Dotykam ich z zażenowaniem.
– Od jakiegoś czasu – odpowiadam.
– Bardzo są takie... No wiesz, „Hej, patrzcie na mnie!” – stwierdza. – Tak jakby dało się ciebie przegapić. – Śmieje się, a Blair parska i zakrywa usta.
Wracają do mnie wspomnienia wszystkich sytuacji, gdy inne dzieciaki szydziły z mojej wagi. Ilekroć mnie to spotykało, wracałam do domu i objadałam się, żeby o tym zapomnieć – pożerałam wszystko, co znalazłam w lodówce i szafkach, aż miałam ochotę pęknąć. Z czasem udało mi się zapanować nad tym odruchem, ale to nie znaczy, że pozbyłam się kompleksów.
– Odpuść – rzuca Trey ostro.
– Ale co? – Blair zgrywa niewiniątko.
– Trzeba odwagi, by się zdecydować na tak wyrazistą czerwień. Najwyraźniej Małej Syrence jej nie brakuje – dodaje Boogs. „Z grzeczności”, podpowiada cichy głosik w mojej głowie.
– Bebe, twoje włosy wyglądają tragicznie od sześciu miesięcy. Nie znudziła ci się ta peruka? – Annika podnosi się z krzesła, a Blair, dla której lojalność to zupełnie obce pojęcie, wybucha śmiechem. – Chodź, Ariel. – Annika chwyta mnie za dłoń i wyprowadza ze stołówki.
Idę za nią bez słowa, zostawiwszy na stole pełny talerz.
– Przepraszam za Bebe – rzuca, kiedy znajdujemy się na korytarzu.
– Spoko. Nie zamierzam się przejmować – kłamię, bo to przecież nie jej wina, że ma wredną kuzynkę, która najwyraźniej za mną nie przepada.
– Wcale nie spoko – odparowuje Annika. – Nikt nie powinien się tak do ciebie zwracać. Musisz się bronić. Następnym razem się jej postaw, słyszysz?
– Postawić to ja sobie mogę książkę na półce – odpowiadam.
Annika się śmieje, ale ja wcale nie żartuję. Nie umiem jeździć po ludziach, a najlepsze riposty przychodzą mi zwykle do głowy wiele godzin po fakcie.
Biorę ją pod ramię.
– Skończyłam już lekcje, więc wybieram się do księgarni Treya. Idziesz ze mną?
Annika stęka.
– Chciałabym, serio, tylko że muszę popracować nad filmem do projektu. Dobra rada: staruszkowie Treya są całkiem spoko, ale jeśli będzie tam jego ojciec, staraj się nie kręcić po księgarni bez celu. Kiedyś mnie za to opieprzył.
– Jasne. Nie kręcić się bez celu. Zanotowane.
– Zadzwoń do mnie później. – Ściska mnie i rusza do sali multimedialnej.
Biorę głęboki oddech. Czas znaleźć sobie pracę.
Wchodząc do Krainy Czarów, dostrzegam ciemnoskórą kobietę w okularach, która stoi za ozdobioną białą lametą kasą. Mężczyzna wyglądający niczym starsza wersja Treya niesie stertę książek. Zakładam, że ci państwo to jego rodzice.
Księgarnię rozświetlają kolorowe lampki, a w kącie stoi śliczna migocząca choinka. Rozglądam się wokół i szybko zauważam, że sprzedają tu głównie beletrystykę – dla dzieci, młodzieży i dorosłych – choć miłośnicy literatury faktu też coś by dla siebie znaleźli. Ofertę przegląda zaledwie garstka klientów, co trochę mnie zaskakuje, biorąc pod uwagę, że zbliżają się święta, ale może ruch robi się większy po południu? Kręcę się między regałami, czekając, aż dwie osoby w kolejce zapłacą, po czym uświadamiam sobie, że robię dokładnie to, czego miałam nie robić. Łapię więc pierwszą pozycję z brzegu i staję przy kasie.
Jeśli mam być szczera, niewiele jest czaru w Krainie Czarów – nawet świąteczne dekoracje nie pomagają. Ząb czasu nie obszedł się z księgarnią zbyt litościwie. Przydałby się jej generalny remont i coś, co pozwoliłoby jej się wyróżnić: fajny, przyciągający uwagę mural czy instalacja. Gdyby przemalować tamtą ścianę na biało, całe pomieszczenie wydawałoby się większe, a tam można by umieścić cytaty ze słynnych dzieł...
– Dzień dobry!
Nawet nie zauważyłam, że stojący przede mną klient wyszedł.
Mama Treya uśmiecha się do mnie, kiedy nieśmiało podchodzę do kasy.
– Witamy w Krainie Czarów! Czy zapakować na prezent?
Patrzę w dół na książkę w swoich dłoniach. Nie mam pieniędzy, żeby za nią zapłacić.
– Och, ja... – Odkładam ją na ladę. – Tak naprawdę chciałam się dowiedzieć, czy nie potrzebują państwo pomocy w okresie świątecznym lub nie znają kogoś, kto szuka pracownika. Pani syn powiedział, że mogłaby mi pani pomóc.
– Chodzisz z Treyem do college’u? – pyta pani Anderson.
– Tak. – Uśmiecham się. – Mam na imię Ariel.
Patrzy na mnie przepraszająco.
– Miło cię poznać, Ariel. Przykro mi, ale chwilowo nie zatrudniamy...
– No jasne – staram się pociągnąć rozmowę, przełykając rozczarowanie. – Mają już państwo kogoś na święta?
Kobieta otwiera usta, ale się waha, a ja marszczę brwi. Czyżbym powiedziała coś niegrzecznego? Zerka ponad moim ramieniem. Odwracam się – pan Anderson stoi na drabinie i układa książki na najwyższej półce.
– Clive, błagam, ostrożnie! – krzyczy jego żona i przewraca oczami. – Nie wytrzymam z nim, jest taki niecierpliwy. Trzy razy mu mówiłam, że Trey to zrobi, kiedy wróci ze szkoły. Nieważne, przepraszam cię, Ariel. Zapytaj może w kwiaciarni obok...
Rozlega się głośny huk, aż obie podskakujemy. Pani Anderson wybałusza oczy i wybiega przerażona zza kasy, a nieliczni klienci gromadzą się wokół mężczyzny, który leży na podłodze pośród rozrzuconych książek. Na widok nogi wygiętej pod nienaturalnym kątem wstrzymuję oddech. Pan Anderson głośno stęka.
Wyciągam z kieszeni telefon.
– Zadzwonić po pogotowie? – pytam.
Pani Anderson kiwa głową. Trzyma męża za rękę, podczas gdy ja wybieram numer.
Na szczęście karetka przyjeżdża zaledwie po kwadransie. Robimy miejsce, gdy sanitariusze rozkładają nosze. Wszyscy przyglądają się jak sparaliżowani ich pracy, a ja cofam się we wspomnieniach do poprzedniego roku, gdy tato stracił przytomność i karetka stała przed naszym domem. Za każdym razem, gdy o nim myślę, ściska mnie w piersi. Muszę wziąć głęboki oddech, żeby się uspokoić. W takich sytuacjach najlepiej zająć się czymś innym, więc zbieram książki z podłogi i odnoszę je na ladę. Ucisk w końcu ustępuje. Co za ulga!
– Ariel? – Podchodzi do mnie pani Anderson. – Muszę jechać z Clive’em do szpitala, a Trey będzie tu dopiero za dwadzieścia minut. Czy mogłabyś zostać i popilnować księgarni?
– Oczywiście – odpowiadam zaskoczona, że jej po prostu nie zamykają.
– Trey później wszystkim się zajmie.
– Chętnie mu pomogę – mówię pośpiesznie. – Szybko się uczę i nie mam nic przeciwko bezpłatnemu okresowi próbnemu. Może ze względu na okoliczności przydam się na tych parę godzin w tygodniu? Oczywiście, jeśli się sprawdzę.
Zdaję sobie sprawę, że przeginam, trochę to słabe – w takiej sytuacji starać się o pracę, ale naprawdę jej potrzebuję. Ściskam za plecami kciuki, gdy pani Anderson rozgląda się po pomieszczeniu.
– Przyjaźnisz się z Treyem? Pracowałaś wcześniej w księgarni?
Kiwam głową. Okej, z tą przyjaźnią to przegięcie, ale jedliśmy dziś razem drugie śniadanie, a praca w księgarni polega głównie na gadaniu z ludźmi o literaturze. Co w tym trudnego?
– No dobrze – stwierdza po namyśle kobieta, a ja się powstrzymuję, żeby nie pisnąć ze szczęścia. – Zaraz zadzwonię do Treya i wszystko mu przekażę. Mów klientom, że kasa będzie działać za dwadzieścia minut, i za żadne skarby nie wspinaj się na najwyższe półki! Poczekaj z tym na mojego syna. Z tyłu jest biuro, jeśli chcesz gdzieś schować rzeczy.
– Dziękuję! Mam nadzieję, że pani mąż szybko dojdzie do siebie.
W odpowiedzi pan Anderson stęka, a jego żona rzuca mi przelotny uśmiech, po czym wychodzi za sanitariuszami na ulicę.
Zdejmuję płaszcz i szalik, rozglądając się po księgarni. Klienci powoli wracają do oglądania książek.
Spoko. Dam radę.
9
Playlista Treya: Mabel, Loneliest Time of Year
Rozłączam się i gnam na złamanie karku do księgarni, pocąc się pod zbyt wieloma warstwami ubrań. Wolałbym pojechać do szpitala, ale mama uważa, że nie możemy sobie pozwolić na zamknięcie interesu. Serio? Mam się skupić na pracy, kiedy tato miał wypadek? Na dodatek w Krainie Czarów jest teraz wyłącznie Ariel, która – wciąż trudno mi w to uwierzyć – w takim momencie wybłagała od mamy staż. Kto robi coś takiego?
Wpadam zziajany do środka. W wejściu atakuje mnie strumień powietrza z nagrzewnicy, przez co robi mi się jeszcze bardziej gorąco. Na ladzie przy kasie stoją sterty książek, a Ariel obsługuje klientów. Co ona sobie myśli?! Mama kazała jej tylko pilnować księgarni. Widzę, jak bierze od klienta pieniądze i sięga za ladę. Ej, zaraz, czy ona kradnie kasę? Macha do kolesia, po czym zapisuje coś na kartce. Podchodzę do niej zdecydowanym krokiem.
– Hej.
Odwraca się do mnie i uśmiecha.
– Cześć, Trey. – Nagle markotnieje. – Przykro mi z powodu twojego taty. Coś wiadomo?
– Na razie nic – odpowiadam sucho.
Przechodzę za kasę i znajduję pudełko pełne banknotów i monet.
– Niektórzy klienci nalegali, żeby zapłacić gotówką – tłumaczy Ariel. – Chyba było im przykro z powodu całego zdarzenia. Nie miałam im z czego wydawać reszty, ale zarzekali się, że wcale jej nie chcą. – Śmieje się nerwowo.
Zerkam na kartkę, po której przed chwilą bazgrała. To lista tytułów, wraz z nazwiskami autorów, numerami ISBN i cenami. Zaskoczony przeliczam pozycje.
– Udało ci się sprzedać sześć książek? – I to w dodatku tych, które wcale nie są chodliwe, dodaję w myślach.
Ariel kiwa głową tak energicznie, że z jej niedbałego koka uwalnia się kosmyk czerwonych włosów.
– Nie było wielkiego ruchu, ale udało mi się namówić kilku klientów na dodatkowe tytuły – stwierdza.
Choć powinienem jej podziękować, odwarkuję:
– Super! Mój ojciec robi sobie krzywdę, a ty wykorzystujesz sytuację, żeby dostać robotę?
Ariel rozdziawia usta.
– Co? Nie! Ja wcale nie chciałam...
Odwracam się i ruszam do biura, nie dając jej dokończyć. Siadam na obrotowym krześle, zamykam oczy i oszołomiony odchylam głowę. Mama opowiadała przez telefon, że noga taty nie wygląda zbyt dobrze, a ja mam przed oczami jej obraz – powyginanej na wszystkie strony. A co, jeśli nie dadzą rady jej poskładać i tato nigdy nie odzyska pełnej sprawności? Od czasu naszej rozmowy mama nic nie napisała, ale wcześniej wspominała, że ciocia Latrice odbierze Reona ze szkoły. Co powiem bratu, jeśli rodzice nie wrócą przed wieczorem?
Otwieram oczy, gdy rozlega się ciche pukanie. W drzwiach stoi Ariel; gapi się w podłogę, postukując nerwowo palcami o udo.
– Przepraszam, ale przyszedł jakiś facet, który chce rozmawiać z twoimi rodzicami.
Idę za nią do księgarni. Gdy tylko widzę kolesia – białego trzydziestolatka w cholernie drogim garniturze – od razu odgaduję, po co tu przylazł. Jest mniej więcej mojego wzrostu; ma krótkie czarne włosy, małe oczy i kozią bródkę. Trzyma aktówkę od Toma Forda, a kiedy mnie dostrzega, wyszczerza zęby. Nie odwzajemniam uśmiechu.
– W czym mogę pomóc? – pytam ostrzej, niż zamierzałem.
Uśmiech nie znika z jego twarzy, kiedy wyciąga do mnie rękę.
– David Raymond z Raymond and Raymond Properties.
Ściskam mu dłoń. Mocno.
– Przykro mi, ale rodziców nie ma dziś w księgarni.
– Chciałem z nimi porozmawiać na temat tego lokalu. – Rozgląda się, jakby dla podkreślenia swoich słów. – Mogę zostawić wizytówkę? – Sięga do kieszeni marynarki, zanim zdążę odpowiedzieć. Wizytówka jest zrobiona z grubego, gładkiego papieru, na złotych zdobieniach odbija się światło. Obracam ją w palcach. – Będę czekał na kontakt – dodaje, po czym żegna się skinieniem głowy ze mną i z Ariel, która stoi tuż obok.
Gdy znika za drzwiami, zgniatam wizytówkę i wyrzucam ją do śmietnika za ladą. Ariel śledzi mnie wzrokiem, ale nie komentuje.
Wstukuję do kasy PIN i szuflada otwiera się z brzękiem. Dzisiejszy utarg nie wygląda najgorzej, ale musimy się bardziej postarać, jeśli nie chcemy stracić Krainy Czarów. Zerkam kątem oka na Ariel, która ściera z lady niewidzialny kurz. Choć dopiero dziś zaczęła pracę – a właściwie staż – byłoby dobrze, gdyby opyliła jeszcze trochę książek. Nie wiem, jak ona to robi, ale najwyraźniej potrafi namawiać klientów do wydawania forsy.
– No dobra, kasa otwarta. Myślisz, że dasz radę zrobić to, co wcześniej? – pytam. – Sprzedać paru klientom po dwie książki?
Waha się, ale kiwa głową, a ja już żałuję kłamstwa, które formuje się na moim języku.
– Świetnie, bo to warunek, żebyś dostała tę robotę.
Ariel unosi brwi.
– Twoja mama nic nie mówiła...
– Kiedy mamy nie ma, ja tutaj rządzę. Masz z tym problem? – pytam chłodno.
– Nie – odpowiada z ponurą miną.
Patrzę na zegarek i wzdycham. Dwie godziny do zamknięcia. Oby tylko klientów nie odstraszyła nerwowa atmosfera.
10
Playlista Ariel: Alexander O’Neal, My Gift to You
Mam ochotę powiedzieć Treyowi, żeby wsadził sobie tę robotę w tyłek. Okej, przyznaję, trochę to było słabe – prosić o staż, w chwili gdy jego tato był niesiony do karetki – ale przecież sprzedaję sporo książek i zarabiam kasę dla księgarni! Tymczasem Trey ciągle robi miny i odzywa się tylko wtedy, gdy naprawdę musi. Powinnam zagryźć zęby, bo potrzebuję pieniędzy, a zamiast tego warczę na niego równie ostro jak on na mnie. Zupełnie inaczej wyobrażałam sobie pierwszy dzień w nowej pracy.
Podchodzę do każdego klienta, który pojawia się w księgarni, i uśmiecham się przyjaźnie. Dziwne, mimo że w szkole – szczególnie w towarzystwie popularnych uczniów – często nie wiem, co powiedzieć, rozmowy z obcymi przychodzą mi zaskakująco łatwo. Problem w tym, że zbyt wielu ich nie ma, a ja na próżno czekam, aż ruch zrobi się choć trochę większy.
Czuję, że Trey mi się przygląda, gdy wdaję się w rozmowę i pomagam klientom zanieść książki do kasy. I bardzo dobrze. Niech widzi, jak niesamowicie sobie radzę.
– Dzięki – rzuca, kiedy kładę na ladzie trzy książki, które wybrała starsza pani.
Prycham i odchodzę. Nie mogę się już doczekać końca zmiany.
Kolejne minuty wloką się w nieskończoność; gdy ostatni klient wychodzi, niemal czuję wdzięczność. Trey jest zajęty przeliczaniem utargu, nie zwraca na mnie uwagi. Nie wiem, co ze sobą zrobić. Zaczynam odstawiać książki na półki, zawieszam lampki, które zsunęły się z regału. Trey dostrzega mnie dopiero w chwili, gdy chwytam za miotłę.
– Nie musisz sprzątać – mówi.
– Lepsze to niż gapienie się w sufit – odpowiadam.
Na widok jego zwieszonych ramion przypominam sobie, co spotkało dziś pana Andersona, i natychmiast robi mi się go żal. Ja nie byłam w stanie funkcjonować, gdy tato leżał w szpitalu.
– Jakieś wieści? – pytam.
Trey opiera się łokciami o ladę i składa przed sobą dłonie.
– Mama pisała mi przed chwilą, że jadą do domu, więc to chyba dobra informacja.
– Jasne, że dobra. – Przygryzam wargę. Moment znów jest kiepski na tego rodzaju pytania, ale muszę wiedzieć, co powie o mnie swojej mamie. Jeśli mnie pochwali, może dostanę tę pracę? – Sprzedaż była dziś okej?
– Co? Ach... – Patrzy na kasę. – Tak, dzięki. Jesteś w tym naprawdę niezła.
Uśmiecham się.
– Myślisz, że mam szansę zahaczyć się tutaj na dłużej? – Widzę, jak się waha, i nie rozumiem dlaczego. Przecież właśnie przyznał, że mam wrodzony talent.
– Moja mama się do ciebie odezwie – stwierdza w końcu, po czym zatrzaskuje szufladę kasy i wychodzi na zaplecze.
Z czym on ma znowu problem?
Stoję w księgarni z miotłą i szufelką, czekając, aż wróci. Unika mnie czy ma tam do zrobienia coś ważnego...? Zamiatam podłogę i strzepuję zawartość szufelki do śmietnika, po czym zniecierpliwiona idę do biura. Pukam do drzwi i uchylam je lekko.
– Na dziś to już wszystko? – pytam.
Kiwa głową, pakując torbę.
Zbieram więc swoje rzeczy i wychodzę bez słowa z księgarni. Jest już ciemno; przyśpieszam kroku, żeby się rozgrzać, bo mróz przenika do kości. Ech, wygląda na to, że Trey ciągle się na mnie wścieka. Nie mogłam się doczekać, by powiedzieć mamie, że mam nową pracę, ale tak naprawdę nie wiem, czy ją w ogóle dostałam.
Na przystanku jest pusto; najbliższy autobus powinien przyjechać za pięć minut, więc wyciągam słuchawki, żeby puścić muzykę. Mam osobną playlistę na każdy humor – Annika uważa, że to lekka żenada. Playlista do malowania, do gotowania... Och, no i oczywiście ta świąteczna, którą każdego roku uzupełniam o nowe utwory, mimo że nic nie przebije klasyków. W słuchawkach rozbrzmiewają pierwsze nuty My Gift to You Alexandra O’Neala. Nucę pod nosem tę piosenkę – jedną z ulubionych mojego taty – i od razu się uspokajam.
W końcu przyjeżdża autobus – tak napakowany ludźmi, że nie mieszczę się w środku. Wcześniej było mi zimno, ale teraz praktycznie zamarzam. Chcę opatulić się szczelniej szalikiem... i uświadamiam sobie z przerażeniem, że go nie mam! Serce wali mi jak szalone. Przecież to był ostatni prezent, który dostałam od taty. Ten zielony szalik to najcenniejsza rzecz, jaką posiadam – jeśli go zgubię, to tak jakbym straciła kawałek taty. Zostawiłam go w szkole? Miałam go w ogóle na sobie?
Biorę głęboki oddech. Uspokój się, dziewczyno.
Zamykam oczy, by w myślach prześledzić każdy swój krok. Tak, miałam szalik na zajęciach z plastyki i później na stołówce. Czy go zdejmowałam, kiedy przygotowywałam się do pracy w Krainie Czarów? Marszczę czoło, bo nie potrafię sobie tego przypomnieć. Och, gdzie ja go posiałam?! Oczy zachodzą mi łzami – i wtedy widzę wyraźnie moment, w którym państwo Andersonowie odjeżdżali w karetce spod księgarni. To wtedy ściągnęłam szalik i zostawiłam go w biurze. Tak bardzo się śpieszyłam, by stamtąd wyjść, że musiałam o nim zapomnieć. Może zsunął się z oparcia krzesła, kiedy się ubierałam?
Ruszam szybkim krokiem do Krainy Czarów, licząc na to, że zastanę tam Treya. Gdy jednak skręcam za róg, widzę już z daleka, że w środku panują egipskie ciemności. Mimo to podchodzę bliżej i przyciskam nos do witryny. Żadnego ruchu. Cholera! Będę musiała pogadać jutro z Treyem, a właśnie tego chciałam uniknąć.