Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Moje podróże te małe i te duże to kolejna odsłona wspomnień Wojciecha Boreckiego, autora powieści autobiograficznej zatytułowanej Małymi krokami do celu, czyli jak zostałem emigrantem (Borgis 2022).
Tym razem Autor ze swadą opowiada o podróżach, które odbywał od wczesnego dzieciństwa do czasów współczesnych. Miejsca, które odwiedził, to m.in. Licheń, polskie góry, Wielka Brytania, Madera, Majorka, Włochy, Portugalia oraz Cypr.
Oprócz własnych spostrzeżeń i anegdot z odwiedzanych miejsc, Wojciech Borecki przybliża również ich historię i kulturę, podaje także garść informacji praktycznych.
Całość ilustrują zdjęcia z prywatnego archiwum Autora.
Notatka o Autorze:
Wojciech Borecki przyszedł na świat w 1976 roku w Łasku. Pochodzi z robotniczej rodziny, a siebie samego określa jako skromnego „chłopaka z okolicy”. Ukończył kierunek inżynierii na Politechnice Śląskiej w Gliwicach, ale w wyuczonym zawodzie nie pracował dłużej niż rok. Od zawsze marzył o wielkim świecie i w końcu w 2005 roku wyemigrował do Anglii, gdzie podjął naukę języka angielskiego i ukończył z wyróżnieniem Newcastle under Lyme College, pracując jednocześnie jako kierowca ciężarówki w wielu firmach. Zadebiutował w 2022 roku powieścią autobiograficzną Małymi krokami do celu, czyli jak zostałem emigrantem. Nie lubi jednak chwalić się swoimi osiągnięciami, twierdząc, że jeszcze niczego szczególnego w życiu nie dokonał.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 168
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Opieka redakcyjna
Agnieszka Gortat
Redaktor prowadzący
Agnieszka Wójtowicz-ZającMonika Bronowicz-Hossain
Korekta
Monika Bronowicz-HossainAgnieszka Wójtowicz-ZającAgata CzaplarskaEwa Tadrowska
Opracowanie graficzne i skład
Marzena Jeziak
Projekt okładki
Aleksandra Sobieraj
© Copyright by Wojciech Borecki 2024© Copyright by Borgis 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone
Wydanie I
Warszawa 2024
ISBN 978-83-67642-69-9
ISBN (e-book) 978-83-67642-70-5
Wydawca
Borgis Sp. z o.o.ul. Ekologiczna 8 lok. 10302-798 [email protected]/borgis.wydawnictwowww.instagram.com/wydawnictwoborgis
Druk: Sowa Sp. z o.o.
Spis treści
Rozdział I. Początek 7
Rozdział II. Ania 21
Rozdział III. Góry 29
Rozdział IV. Zachód 37
Podsumowanie 175
Zakończenie 181
Podziękowania 183
Rozdział I
Początek
Właściwie powinienem zacząć od początku, czyli napisać, jak to się zaczęło, bo przecież każdy z nas rozpoczyna swoją podróż w podobny sposób – od poczęcia do narodzin, ale może zostawmy sprawy natury naturze.
Ja sam, od kiedy sięgam pamięcią, podróżowałem od dziecka z Babcią. Dlaczego akurat z nią, a nie na przykład z rodzicami? Otóż Babcia często mnie zabierała na różnego rodzaju wycieczki, a że nigdy nie sprawiałem jej większego kłopotu, to raczej robiła to chętnie, choćby tylko dlatego, że za czasów PRL-u starsza kobieta z dzieckiem miała więcej drzwi otwartych niż zamkniętych. A to bez kolejki można było się wcisnąć, a to ktoś ustąpił miejsca w pociągu, więc raczej więcej plusów niż minusów.
Jednak ja też czerpałem z tego korzyści, bo przecież oprócz samej frajdy zwiedzania często gęsto coś słodkiego Babcia kupiła do zjedzenia, a na owe czasy nie było to wcale tak łatwe.
Ale wracając do tematu podróży widzianej oczami dziecka – bo przecież każda historia ma swoje te lub inne przygody – chciałbym wspomnieć o miejscowości Licheń Stary. Celem naszych wycieczek nie było nic innego jak znajdujące się tam Sanktuarium Matki Bożej Licheńskiej. Dlaczego jeździliśmy akurat tam?
Pewnie większość czytelników zna legendy o objawieniach Maryjnych. Historia objawień w Licheniu sięga 1813 roku, kiedy to Matka Boska objawiła się Tomaszowi Kłossowskiemu po tym, jak został ranny w bitwie pod Lipskiem. Następne objawienie datowane jest na 1850 rok, gdy Maryję zobaczył Mikołaj Sikatka.
Tomasz Kłossowski urodził się w 1780 roku i, jak podają źródła historyczne, wywodził się z Izby Kujawskiej. Tam też był dziedzicem gruntów rolnych do czasu, kiedy to zaborcy pozbawili go majątku. Przeprowadził się w okolice Lichenia, a dokładniej do Izabelina, gdzie pracował we własnej kuźni jako kowal. W 1813 roku zaciągnął się do wojska Armii Napoleońskiej i podczas bitwy pod Lipskiem został ciężko ranny. Wtedy to objawiła mu się Matka Boska.
Mikołaj Sikatka urodził się w 1787 roku. Mieszkał w Grablinie i tam też pracował w miejscowym dworze przy koniach i jako pasterz. Znany był jako osoba bardzo wierząca. Gdy miał 63 lata, Matka Boska objawiła mu się po raz pierwszy w lesie Grąblińskim.
OBJAWIENIA W LICHENIU – PRZEBIEG WYDARZEŃ1
Tomasz Kłossowski podczas bitwy pod Lipskiem został ciężko ranny – na skraju wyczerpania, przerażony zaczął się gorliwie modlić do Matki Bożej. Ta ukazała mu się ubrana w złoty płaszcz, w koronie, a do piersi tuliła białego orła. Obiecała go uratować i zapowiedziała szczęśliwy powrót do domu, ale pod warunkiem wykonania pewnego zadania. Gdy już dojdzie do siebie, miał odnaleźć obraz z jej wizerunkiem i zawieźć go do ojczyzny. Przepowiedziała również wiele innych rzeczy i poprosiła o adorację, aby ludzie się nawracali i modlili przed jej obrazem.
Kłossowski tak też uczynił i po wielu latach poszukiwań odnalazł obraz we wsi Ligota pod Częstochową, po czym umieścił go na drzewie wskazanym wcześniej przez Maryję w lesie Grąblińskim. Przychodził codziennie, by modlić się do Matki Bożej, rozpowszechniając wieści o cudownym ocaleniu i nawołując wiernych do wspólnych adoracji pod jej cudownym obrazem aż do swojej śmierci w 1848 roku. Następnie obowiązki stałej adoracji przejął pobożny pasterz Mikołaj Sikatka.
Mikołaj Sikatka był bardzo wierzący, przychodził pod obraz wskazany przez żołnierza Tomasza Kłossowskiego tak często, jak mógł, i modlił się gorliwie na różańcu w lesie Grąblińskim. Jak głosi legenda, Maryja przyszła do niego w czasie adoracji i opowiedziała mu o wszystkim, czego ludzie doświadczą, jeśli się nie nawrócą, między innymi o epidemii cholery. Przepowiedziała odrodzenie Polski, a także inne zdarzenia. Nakazała mu iść i opowiedzieć, co tu usłyszał. Mikołaj bał się jednak ludzi, ponieważ nikt nie brał go na poważnie, zwłaszcza kiedy opowiedział o cudownym obrazie władzom lokalnym. Aresztowano go wtedy i poddano torturom, zmuszając, by zaprzeczył swoim opowieściom. Ten jednak odmówił i został wypuszczony dopiero, kiedy dzięki fałszywemu świadectwu lekarskiemu stwierdzono u niego pewną chorobę psychiczną. Przez to pewnie inni podchodzili z dystansem do jego opowieści, nawet Kościół nie uznał jego poświadczeń za wiarygodne. Dopiero kiedy zaledwie dwa lata po tych wydarzeniach wybuchła epidemia cholery, przypomniano sobie o Sikatce. Wtedy też rozpoczął się kult otaczający licheński obraz. Zaczęto bacznie obserwować to miejsce i obraz, przy którym modlił się pasterz w obecności duchownych jako naocznych świadków. W międzyczasie coraz więcej ludzi zaczęło przybywać do lasu i prosić o łaskę dla siebie i bliskich. Gorliwie się modlący zaczęli doświadczać uzdrowień, co wzmogło zainteresowanie obrazem głów Kościoła. Najdziwniejsze było przepowiedzenie przez samego Mikołaja dnia jego śmierci, a po niespełna 40 latach podczas ekshumacji w czasie budowy pomnika ku jego czci odkryto, że jego ciało było w nienaruszonym stanie. Wybudowano mauzoleum ku czci pasterza Sikatki.
Ta oto historia wstrząsnęła mną tak bardzo, że miejsce, do którego tak często przyjeżdża cała masa pielgrzymów nie tylko z samej Polski, ale również z zagranicy, i mnie urzekło. Widząc tych wszystkich ludzi najpierw w lesie Grąblińskim – bo tam zawsze stawał autokar, by pielgrzymi mogli podążać drogą krzyżową wytyczoną przez braci zakonnych i księży, aby pomodlić się w intencji swojej i swoich bliskich – myślałem sobie, że to co spotkało właśnie nasz naród, jest jakby nagrodą z nieba. Przyjeżdżający tam przepełnieni są taką wiarą i emocjami, że aż ciarki przechodziły, gdy widziało się klęczących skupionych na modlitwie.
W lesie Grąblińskim Matka Boska przy objawieniu zostawiła swój znak, który przetrwał do dziś, a jest nim kawałek głazu, na którym odcisnęły się jej stopy. Na pamiątkę tego wydarzenia w lesie wybudowano kaplicę. Pielgrzymi mogą oglądać głaz i się przy nim modlić. Chętnych zawsze jest wielu i wierni, ustawieni w kolejce, przesuwają się powoli do przodu, by ledwie przez kilkanaście sekund doświadczyć tego zjawiska. Cała atmosfera, a przy tym modlitwy i gdzieś dalej słyszalne pieśni maryjne wywołują gęsią skórkę, a wielu ludzi między sobą po cichu opowiada o cudach uzdrawiających, które mają tutaj miejsce po dziś dzień.
Otoczka tej tajemnicy robiła na mnie niesamowite wrażenie potęgowane przez szumiące drzewa i znajdujące się nieopodal jeziora, które zdawały się być zjawiskami nie z tego świata!
Po całym rytuale autokar zawoził nas do Sanktuarium – wtedy jeszcze nie było Bazyliki Licheńskiej, która w tej chwili stoi dumnie na godnym miejscu, a przepychem wystroju wnętrza i okazałością całej budowli niemal dorównuje największym świątyniom w naszym kraju.
Golgota zbudowana przez ludzi tylko z kamieni stanowi miejsce obowiązkowe dla zwiedzających. Nie odwiedzić jej to tak jakby być w Rzymie i papieża nie widzieć…
Piękne miejsce, do którego zawsze mile wracam pamięcią, a kiedy tylko nadarzy się okazja, osobiście pielgrzymuję z bliskimi. Tak naprawdę niewiele się tam zmieniło przez te wszystkie lata i właśnie dlatego ma ono w sobie magiczną moc.
Kiedyś pan Wodecki śpiewał: „Lubię wracać tam, gdzie byłem”, i to zdanie ma swój głębszy sens, bo nie tylko wracamy pamięcią do tamtych wydarzeń, ale przeżywamy je jakby od nowa, zatem ja też lubię wracać do miejsc, w których byłem.
Oczywiście ktoś powie, że są dużo fajniejsze miejsca w Polsce, ale tak jak już wspomniałem, każde ma swoją historię i każda z nich jest równie dobra.
Oczywiście nie obyło się w tym cudownym miejscu bez przygód w moim wydaniu, ale były to raczej tylko pozytywne wydarzenia.
Pewnego razu kiedy schodziliśmy po schodach do kaplicy znajdującej się w podziemiach Sanktuarium, pewna kobieta w średnim wieku poślizgnęła się na stopniu i zaczęła upadać na twardą posadzkę. Kiedy to dostrzegłem, natychmiast rzuciłem się, by ją wesprzeć, złapać, ale ciężar jej ciała niestety był spory i nie udało mi się tego dokonać. Tak przekręciłem swoje ciało, że gdy upadaliśmy, to ja poleciałem pierwszy, co zamortyzowało jej upadek i wylądowała na mnie. Głowę trzymałem wysoko, bo kontrolowałem upadek, ale moje plecy i bark mocno ucierpiały. Prawdopodobnie kobieta zasłabła na schodach – mdlejąc, straciła równowagę i poślizgnęła się na stopniu, a jej ciało bezwładnie upadło wprost na mnie. Kiedy się ocknęła, tłum ludzi, który nas otaczał, jakby się nieco rozstąpił, a ona sama była w szoku. Wstała niezgrabnie, poprawiając ubranie, i wnet się oddaliła, dziękując za ten uczynek. O dziwo wyszła z tego bez najmniejszego szwanku. Kto wie, co by mogło się stać, gdybym wtedy nie zareagował? Być może nic, ale nie można mieć pewności. Nie to jednak było w tym zdarzeniu najdziwniejsze! Trudne do wytłumaczenia było to, że ból pleców i barku, który odczuwałem jeszcze przez kilka kolejnych godzin, nagle minął. Nie miałem najmniejszych zadrapań czy sińców, a przecież coś powinno zostać, skoro kobieta ważąca około 80 kg upadła na młodego nastolatka ważącego wtedy około 50 kg i przewróciła go na beton!
Licheń zawsze przywołuje wiele miłych wspomnień, ale i nieoczywistych zdarzeń, a zarazem mistycznych tajemnic, bo przecież musi być w tym miejscu coś nie z tego świata, tylko kto to może tak naprawdę wiedzieć?
Trzeba wierzyć, że cuda się zdarzają i nie wszystko można naukowo wyjaśnić.
Kolejnym miejscem, do którego zabierała mnie Babcia, była Szklarska Poręba i jakieś uzdrowisko, bo ponoć wtedy leczyła tam jakieś swoje dolegliwości, choć tak naprawdę nie miałem zielonego pojęcia, na co właściwie choruje. To zupełnie mi nie przeszkadzało, bo znowu miałem okazję pojechać w inne miejsce i zobaczyć coś nowego!
Szklarska Poręba to miejscowość położona na wysokości 440-886 m n.p.m. na pograniczu Karkonoszy i Gór Izerskich, u podnóża Szrenicy (1362 m n.p.m.). Jej atrakcyjność zarówno pod względem turystycznym, wypoczynkowym, jak i sportowym przyciąga co roku wielu turystów. Szklarska Poręba jest ośrodkiem sportów zimowych z dobrze rozbudowaną siecią wyciągów, nartostrad i tras biegowych. Schroniska górskie, hotele i pensjonaty w tej miejscowości oferują noclegi dla około 10 tysięcy turystów, a w tamtych czasach, zwłaszcza w PRL-u, gdzie niełatwo było wyjechać za granicę, bo przecież paszporty, wizy itd., to tych turystów było chyba nawet i więcej. W każdym razie miejsce ogólnie przepiękne, góry, lasy, malownicze tereny, potoki, a na skarpach gór pobudowane domki w stylu góralskim albo karkonoskim2.
W sumie dla mnie osobiście oba te style wyglądały podobnie, ale klimat był nietuzinkowy, a zapach świeżego górskiego powietrza aż wbijał się w nos i gardło, że zapierało dech!
Czułem tę różnicę, ponieważ u nas w rodzinnej miejscowości, zwłaszcza zimową porą, każdy ogrzewał swoje domy węglem i innymi materiałami. Powodowało to okropny smog, który nie dawał normalnie oddychać, dlatego tak wspominam ten kontrast w jakości powietrza.
Kilka tygodni pobytu sprawiało, że jeszcze bardziej interesowały mnie tego typu miejsca.
Pokochałem góry i obiecałem sobie, że kiedyś w podobnym miejscu zamieszkam.
Dzięki temu, że zostałem ministrantem, mogłem oprócz wina mszalnego (oczywiście żart) korzystać z wycieczek organizowanych przez naszego proboszcza i kiedy nadarzyła się okazja, chętnie brałem udział w różnego rodzaju pielgrzymkach. Oczywiście na takie miejsca, jak Babia Góra, nikt nie musiał mnie namawiać, ponieważ – jak sama nazwa wskazuje – była to góra, więc coś, co uwielbiam, i kiedy ksiądz proboszcz rzucił hasło: „Jedziemy na Babią Górę, co wy na to, chłopcy?”, to od razu wszyscy zgodnie odpowiadali: „Jasne, że jedziemy!”.
Tak dla ciekawostki dodam tylko, że Babia Góra jest najwyższą górą Beskidu Żywieckiego. Jej wysokość to około 1725 m n.p.m., niby wspinaczka nie należy do trudnych, jednak na szczycie pogoda potrafi płatać różne figle. Kiedy już wejdzie się na szczyt, warto za niewielką opłatą zwiedzić Babiogórski Park Narodowy.
W drodze powrotnej odwiedziliśmy również Kraków i Zamek Wawelski, bo na więcej już brakło nam czasu, ale i tak było świetnie.
Przypomniała mi się pewna zabawna historia, która wydarzyła się podczas tej wycieczki do Krakowa. Kiedy wysiedliśmy z autokaru i skierowaliśmy się do straganów znajdujących się na Starym Rynku, widząc nas wszystkich, sprzedawcy pomiędzy sobą zaczęli przekrzykiwać się w akcie chyba jakiejś desperacji, że oto nadjechała wycieczka z poprawczaka i trzeba mieć się na baczności, by nic nie zginęło. A przecież my byliśmy tam w podróży z pielgrzymką, na czele z księdzem proboszczem, i wszędzie chodziliśmy razem z nim.
Muszę w tym miejscu wspomnieć o naszym księdzu Marianie, który to przez pewien czas mieszkał pod moim rodzinnym dachem, ponieważ plebania, na której miał zamieszkać, nie była jeszcze ukończona, a nikt z parafian nie zgłosił się, by zaoferować kapłanowi mieszkanie na wynajem. To właściwie nasza Babcia, która była zagorzałą katoliczką, zaproponowała na zebraniu parafialnym, by ksiądz zamieszkał właśnie u nas, bo przecież mamy dobre warunki. Ksiądz zgodził się i niebawem zamieszkał z nami.
Ksiądz Marian był człowiekiem bardzo wesołym i odprawiał msze w niecodzienny sposób, głośno śpiewał i mówił ładne kazania, a nad to wszystko umiał zjednywać sobie ludzi. Na ogół był bardzo lubiany i szanowany, my sami również go bardzo szanowaliśmy.
Jeździłem na wycieczki, które organizował, i dzięki temu mogłem zwiedzić wiele interesujących miejsc, chociaż były to z reguły miejsca święte, takie jak Niepokalanów, Licheń, Częstochowa, a także wiele innych, m.in. Oświęcim, Góry Świętokrzyskie, Warszawa.
O wszystkich miejscowościach nie będę tutaj pisał, bo właściwie każdy z nas o tych miejscach mniej lub więcej wie, poza tym nie wiąże się z nimi zbyt wiele historii z mojego życia, co nie znaczy, że nie są one interesujące.
Tak naprawdę moje podróże rozpoczęły się, gdy zacząłem jeździć wszędzie sam i byłem zdany wyłącznie na siebie, już bez Babci czy Mamy. To wtedy poznałem smak ryzyka i pewnych niebezpieczeństw czyhających na śmiałków wypraw w pojedynkę. Oczywiście pierwsze były podróże po naszej ojczyźnie, ale prawdziwa adrenalina pojawiła się wraz z wyjazdami do Niemiec do rodziny, wówczas jeszcze pod pewnym nadzorem Wuja. Jednak już wtedy musiałem wykazać się nie lada sprytem, by odnaleźć się poza granicami Polski.
Już na starcie było mi łatwiej, bo po raz pierwszy wyjechałem z rodzicami do Niemiec w latach 80., a po raz kolejny z Mamą i znajomym Wuja Heńka w 1987 roku. Więcej napisałem o tym w mojej pierwszej książce „Małymi krokami do celu, czyli jak zostałem emigrantem”.
Te wyjazdy otworzyły mi oczy na Zachód, którego nie znałem wcześniej, i od tamtej pory pragnąłem kiedyś wyjechać, uwolnić się spod ciężaru naleciałości PRL-u i spróbować innego stylu życia, zasmakować odmienności i w pewnym sensie doświadczyć czegoś zupełnie innego. Dla mnie sama znajomość języków obcych już była egzotyczna, a co dopiero zamieszkanie na stałe w obcym kraju.
1 W opracowaniu tej części korzystałem z następujących źródeł: Sanktuarium Matki Bożej Licheńskiej. ABC pielgrzyma. Przewodnik. Oprac. ks. Janusz Kumala. Licheń Stary 2020; Agnieszka Grzesiak-Kozina, Bolesław Kozina, Licheń. Miejsca święte, tom XVI. Warszawa 2011; Edmund Wojnarowski, Maria Żbik (red.), Licheń, przewodnik. Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej Królowej Polski. Wstęp: ks. Eugeniusz Makulski. Wrocław 2000.
2 Źródło informacji: serwis szklarskaporeba.net.pl.