Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
82 osoby interesują się tą książką
Bogaci podróżnicy z całego świata gromadzą się w hotelu Mena House w sercu Kairu, gdzie popijają koktajle, przygoda rozwiewa zawirowania I wojny światowej, a w cieniu czyhają śmiertelne niebezpieczeństwa…
Egipt, 1926 rok. Amerykanka Jane Wunderly przybywa na miejsce z ciotką Mille, która chciałaby wtrącać się w jej życie miłosne. Młoda wdowa woli jednak patrzeć na Wielkie Piramidy niż w oczy przystojnych nieznajomych. Wszystko zmienia się, gdy poznaje bankiera – Pana Redversa.
Chociaż Mena House ma wielu uroczych gości, Anna Stainton nie jest jednym z nich. Ta piękna osobistość daje jasno do zrozumienia, że nie będzie dzielić się z nikim światłem reflektorów, a zwłaszcza z Jane. Ale Jane szybko skupia na sobie uwagę, kiedy to ona stoi nad martwym ciałem swojej niezamierzonej rywalki… Stawką jest niewinność, a kobieta musi ustalić komu można zaufać i kto miał motyw do popełnienia brutalnego morderstwa w luksusowym Mena House. Czy Jane uda się odkryć straszliwą prawdę?
Dzięki egzotycznej, realistycznej scenerii i intrygujących podejrzanych, ten historyczny kryminał jest idealny dla fanów Agathy Christie i Rhysa Bowena.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 340
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Mojemu Tacie.
Tęsknię za Tobą każdego dnia, Szefie.
Rozdział pierwszy
Egipt, 1926 r.
Wybierając egzotyczny cel podróży, warto zdecydować się na miejsce, w którym powietrze nie próbuje cię wykończyć. Następnym razem postaram się o tym pamiętać.
– Jane, wyglądasz okropnie w tym upale. Praktycznie ociekasz potem. – Ciotka Millie wydęła usta, jednocześnie unosząc ich kąciki w złośliwym uśmieszku. Sama wyglądała jak świeżo zdjęte ze sznura prześcieradło; na jej skórze nie było widać śladu wilgoci.
Westchnęłam w duchu.
– Nie zdawałam sobie sprawy, jak gorąco będzie w Egipcie o tej porze roku. – Spojrzałam na długie, szerokie łopatki wentylatorów, leniwie obracające się nad naszymi głowami. Doszłam do wniosku, że są tu raczej dla ozdoby, bo prawie nie poruszały ciężkim powietrzem.
Millie prychnęła i wróciła do obserwowania baru ze swoją whiskey highball[1] w dłoni. Szminka na jej wargach była lekko rozmazana, a na brzegu szklanki odbił się ślad w śliwkowym odcieniu. Pierwszą myślą mojej ciotki po naszym niedawnym przyjeździe do hotelu Mena House był drink, jakikolwiek drink, byleby smakował chociaż trochę lepiej niż szlam, którego mogłyśmy się napić w domu.
Prohibicja była jej największą zmorą.
Skoro już potrzeby Millie zostały zaspokojone, wykręciłam się od jej towarzystwa, by zamówić drinka dla siebie. Przedarłam się przez tłumek przy barze i oparłam o blat z polerowanego drewna. Przyjemnie było rozprostować kości po wielogodzinnej podróży; przeciągnęłam się dyskretnie w oczekiwaniu na swój gin rickey[2].
Już po chwili przy moim boku wyrósł młody barman z koktajlem. Miałam nadzieję, że chłodna limonka i orzeźwiające bąbelki zdołają zmyć z moich ust piasek po podróży. Ledwo zdążyłyśmy się rozlokować w pokojach, gdy ciotka zagoniła mnie na dół do baru. Nie wystarczyło nam nawet czasu, by rzucić okiem na wielkie piramidy, o których wiedziałam, że znajdują się rzut kamieniem od hotelu.
Przyjrzałam się naszym współtowarzyszom podróży stojącym przy barze, z trudem powstrzymując się przed osuszeniem szklanki jednym haustem. Byłam bardziej spragniona, niż myślałam.
– Pani Wunderly, jak mniemam? – Niski, przyjemny głos przerwał mi obserwację otoczenia. Prawie podskoczyłam z wrażenia.
Odwróciłam się i stanęłam twarzą w twarz z barczystym właścicielem wytwornego brytyjskiego akcentu. Gdy moje piwne oczy napotkały spojrzenie jego ciemnoczekoladowych, po kręgosłupie przebiegł mi dreszcz, zaraz jednak go stłumiłam. Stanowczo. Nie w głowie mi byli przystojniacy.
Nieznajomy górował nade mną wzrostem, a nie należałam do drobnych kobietek. Spojrzałam na niego, unosząc brew i zastanawiając się nad tym, jak udało mu się odgadnąć moje nazwisko, skoro nikt nas sobie nie przedstawił. Może był magikiem. Ponownie przeszły mnie ciarki.
– Cóż, udało się panu wyciągnąć z kapelusza moje nazwisko. Czy możemy się spodziewać tego wieczoru więcej sztuczek? Może znajdzie pan monetę za moim uchem? Miałabym czym zapłacić za drinka.
Kącik jego ust uniósł się nieznacznie.
– Przed chwilą poznałem pani ciotkę, która była tak miła wspomnieć o pani.
– Szybko poszło – mruknęłam, przeklinając swoje rozkojarzenie. Nie byłam w najmniejszym stopniu zaskoczona tym, że ciotka najpierw wywęszyła tego mężczyznę, a potem przysłała go do mnie, szczególnie że nie nosił obrączki. Skarciłam się w myślach, że ja również zwróciłam na to uwagę. Zdumiewające, jak szybko się uwinęła.
– Obawiam się, że nie będzie już więcej sztuczek.
– Cóż za rozczarowanie.
– Mogę je pani spróbować wynagrodzić kolejnym drinkiem.
– Czemu nie?
Uśmiech rozjaśnił jego już i tak przystojną twarz, a ja udzieliłam sobie w duchu wykładu na temat niebezpieczeństw związanych z męskim towarzystwem. Tymczasem on odwrócił się i przywołał gestem barmana, po czym zamówił kolejny gin dla mnie i szklankę wody dla siebie.
Mój drink okazał się szczodrze zaprawiony alkoholem. Zbyt szczodrze. Musiałam pić powoli, bo w przeciwnym razie mogłabym dostać małpiego rozumu i wpaść pod stół.
– Pan nie pije? – Spojrzałam na kropelki wody, które spływały właśnie w stronę jego długich palców oplatających szklankę.
– Długo siedziałem na słońcu – odparł. – Lepiej pozostanę przy wodzie.
– Rozumiem. – Przez chwilę przyglądałam mu się bez słowa. – A w jakiej branży pan działa, panie... – Nagle uświadomiłam sobie, że mi się nie przedstawił.
– Redvers. Proszę mi mówić Redvers. – Uśmiechnął się łobuzersko, gdy moje brwi powędrowały w górę; czy to było jego imię? A może nazwisko? Nie zanosiło się jednak na żadne wyjaśnienia.
– I czym się pan zajmuje... panie Redvers?
– Bankowością.
Ze wstydem przyznaję, że wybuchnęłam śmiechem. Mężczyzna sprawiał wrażenie lekko zaniepokojonego, jakby natknął się na niezrównoważoną krewną w miejscu publicznym.
Kilka głów obróciło się w naszą stronę.
– Przepraszam. – Szybko się opanowałam i skarciłam w myślach za swoje niegrzeczne zachowanie. – Po prostu wygląda pan zbyt niebezpiecznie jak na bankiera.
I rzeczywiście tak było. Garnitur pana Redversa został uszyty z cienkiego lnu i idealnie podkreślał jego atletyczną sylwetkę. Nawet moje niewprawne oko zdołało dostrzec, że był skrojony na miarę i kosztowny. Ciemne włosy miał modnie zaczesane, ale gęste fale wyglądały na trudne do okiełznania. Sprawiał wrażenie pełnego energii i wigoru. A drapieżny uśmiech, którym właśnie mnie obdarzał, do kompletu z błyskiem inteligencji w jego brązowych – prawie czarnych – oczach sugerował raczej, że nie spędza całych dni za biurkiem, licząc pieniądze.
Gawędziliśmy miło jeszcze przez chwilę, zanim krótki zastój w rozmowie skłonił mnie do otworzenia przed nim drogi ucieczki.
– Jeśli ma pan inne zobowiązania tego wieczoru, panie Redvers, doskonale to rozumiem. Wiem, że moja ciotka potrafi być przekonująca, ale nie chciałabym pana zatrzymywać.
Tym razem to on obciął mnie uważnym spojrzeniem.
– Przyznaję, że to pani ciotka zasugerowała, bym się pani przedstawił, ale nie mam powodu do narzekań.
Wzruszyłam ramionami. Wbrew zdrowemu rozsądkowi cieszyłam się z jego towarzystwa i nie miałam nic przeciwko przedłużeniu tej znajomości. Nie chciałam jednak, by wysnuł mylne wnioski. Chociaż według norm społecznych najlepsze lata miałam już za sobą, zdążyłam odrzucić sporo ofert, odkąd owdowiałam, co nie wszyscy konkurenci potrafili przyjąć z godnością. Zależało mi wyłącznie na miłej rozmowie.
Musiałam sobie o tym co chwilę przypominać.
Pan Redvers miał cięte poczucie humoru – coś, czego bardzo brakowało mi w ojczyźnie. Kręgi towarzyskie, w których obracała się Millie, były delikatnie mówiąc, sztywne. Rodzina mojego ojca należała do wyższej klasy średniej, ale po tym, jak najpierw Millie, a później ja – w wieku zaledwie dwudziestu lat – wyszłyśmy bogato za mąż, nie sposób było uniknąć wciągnięcia do wysoko postawionego towarzystwa. Na samą myśl o tych szacownych kręgach powieki opadały mi ze znużenia.
Wzrok Redversa przykuło coś za moim ramieniem i nagle zrobił skruszoną minę.
– Obawiam się, że muszę panią na chwilę przeprosić. Wrócę niebawem.
Uniosłam brwi, ale pożegnałam go kulturalnie. Byłam jednak ciekawa, co – lub kto – zdołało go ode mnie odciągnąć, skoro dopiero co oznajmił, że ma ochotę zostać.
Wróciłam do rozglądania się po barze.
Po chwili wyczułam za plecami czyjąś obecność, a gdy się odwróciłam, ujrzałam przed sobą wąsatego dżentelmena, opierającego się na drewnianej lasce. Gdy poprawiał na niej ułożenie swoich szerokich dłoni, dostrzegłam mosiężną głowę lwa na szczycie laski z ciemnego mahoniu. Mężczyzna wzbudzał zarazem grozę i szacunek.
– Dobry wieczór, moja droga. – Uśmiechnął się łaskawie. – Udało się pani coś przekąsić?
Odwzajemniłam uśmiech, rozluźniona jego przywitaniem.
– Na tę chwilę niczego mi nie brakuje, ale obsługa jest tu na najwyższym poziomie.
– Doskonale. – Podchwycił spojrzenie młodego barmana. – Poproszę sherry. – Ponownie zwrócił się do mnie, wyciągając rękę: – Pułkownik Justice Stainton, do usług. – Zwarte brytyjskie samogłoski i wyprostowana sylwetka zdradziłyby jego wojskowe konotacje, nawet gdyby nie podał swojego stopnia.
– Jane Wunderly. – Mocno uścisnęłam jego dłoń. Łagodne, niebieskie oczy pułkownika wytrzeszczyły się lekko na mój zdecydowany uścisk, a ja uśmiechnęłam się jeszcze szerzej.
Mężczyzna odchrząknął.
– Co panią sprowadza do Mena House, panno Wunderly?
Zgodnie z obyczajem powinien mnie tytułować raczej panią niż panną, ale nie zawracałam sobie głowy poprawianiem go. Wolałabym połknąć garść rozżarzonych węgli, niż dyskutować o swoim statusie wdowy ze znajomymi, nie wspominając już o całkiem obcych ludziach. Miałam już serdecznie dosyć litości, z jaką traktowano wdowy po ofiarach wielkiej wojny[3]. Oczywiście jeszcze gorsze było wścibstwo osób, których fałszywa troska maskowała fascynację tragedią. Co prawda nie wyczułam podobnych fluidów od pułkownika, ale wolałam dmuchać na zimne.
– Przyjechałam tu z ciotką. – Gestem ręki wskazałam na Millie, która choć nie zwracała na mnie uwagi, wyglądała na całkiem zadowoloną z kolejnym drinkiem w dłoni. Alkohole z wyższej półki i ciepły klimat były jedynymi wymaganiami Millie, gdy zaproponowała, bym towarzyszyła jej w podróży, na jej koszt. I chociaż mnie też cieszyła myśl o rozkoszowaniu się ginem bez groźby oślepnięcia, o wiele bardziej nie mogłam się doczekać spełnienia swojego największego marzenia o zobaczeniu piramid. – A pan?
– Chciałem pokazać mojej córce Annie, że świat to coś więcej niż przyjęcia w Londynie i młodzi mężczyźni z pieniędzmi. – Krzywy uśmiech uniósł jego szczotkowate wąsy, gdy pułkownik skinął głową w kierunku młodej damy, która również obserwowała tłum z drinkiem w ręku.
Jej przycięte na pazia włosy w miedzianym odcieniu blond lśniły w łagodnym barowym świetle, chociaż sprawiały wrażenie osłabionych, jakby zbyt często je rozjaśniała. Chłopięca sylwetka doskonale nadawała się do prezentowania współczesnej mody. Nawet z daleka widziałam, że granatowa sukienka tej młodej damy, bogato zdobiona koralikami – i krótka – to istne dzieło sztuki krawieckiej.
Patrzyłam na nią – muszę to przyznać – z lekkim ukłuciem zazdrości. Moja figura znacznie bardziej pasowała do epoki, w której ceniono krągłości. Millie (niejednokrotnie) wspomniała, że powinnam rozważyć noszenie lekkiego gorsetu, który nadałby moim kształtom bardziej współczesną linię. Modne obecnie sukienki z obniżonym stanem wyglądały okropnie na każdym, kto nie miał sylwetki lizaka – albo nie był skłonny dążyć do jej uzyskania.
Osobiście za bardzo lubiłam oddychać, by się na to zdecydować.
Odwróciłam się w stronę pułkownika i odwzajemniłam jego uśmiech.
– Jest śliczna – uznałam, na co jego twarz pojaśniała z dumy. – A bogaci młodzieńcy są chyba lepsi niż ich przeciwieństwo, jak sądzę.
Zaśmiał się, po czym rozmowa szybko zeszła na temat naszych wspólnych zainteresowań miejscowymi zabytkami i prowadzonymi obecnie wykopaliskami.
– Chętnie podzielę się z panią swoją wiedzą na temat tego obszaru. – Pułkownikowi rozbłysły oczy, gdy to mówił. – Bawimy tu już od kilku tygodni, a podczas wojny stacjonowałem całkiem niedaleko. Czy planują panie w najbliższym czasie zwiedzanie piramid? Chętnie panie oprowadzę.
– Planowałam dać sobie dzień czy dwa na oswojenie się z upałem, a potem wybrać się na wycieczkę z lokalnym przewodnikiem. – Chociaż nie mogłam się już doczekać obejrzenia piramid, wiedziałam, że sprawi mi to większą przyjemność, jeśli najpierw przywyknę nieco do tutejszego klimatu. – Ale z przyjemnością skorzystam z pańskiej propozycji. To bardzo miłe z pana strony.
– Znakomicie. W takim razie jesteśmy umówieni. – Przeniósł wzrok ponad moje ramię i nieznacznie drgnęło mu lewe oko.
Odwróciłam głowę i szybko zlokalizowałam źródło jego irytacji. Anna znalazła grupę trzech modnie ubranych młodych mężczyzn o różnym stopniu atrakcyjności. Jej perlisty śmiech niósł się po barze, docierając również do naszych uszu, gdy panowie usilnie konkurowali o jej względy. Najwyższy z nich się pochylił, by przypalić jej papierosa, i widziałam, jak dziewczyna w odpowiedzi trzepocze rzęsami.
– Proszę mi wybaczyć, panno Wunderly.
Uśmiechnęłam się grzecznie, gdy pułkownik oddalił się w stronę Anny.
Prawie natychmiast usłyszałam tubalny głos tuż przy swoich uchu:
– Witam ponownie.
Rozdział drugi
Byłam tak pochłonięta zamieszaniem, które robiła wokół siebie Anna, że ponownie dałam się zaskoczyć. Z dłonią przyciśniętą do serca odwróciłam się i ujrzałam pana Redversa, który wrócił do mnie, tak jak obiecał.
– Na pewno nie jest pan magikiem? Wyrósł pan jak spod ziemi.
– Po prostu umiem się skradać.
– Widziałam tygrysy skradające się gorzej od pana.
– Dużo ich było?
– Umiarkowanie.
Redvers zamilkł na chwilę, spoglądając w stronę drugiego końca baru.
– Z kim pani gawędziła?
– Z pułkownikiem Staintonem. Przyszedł się przedstawić.
Przez moment przyglądałam się Redversowi, ale z jego twarzy nie dało się niczego wyczytać. Wydało mi się dość podejrzane, że ulotnił się na widok nadchodzącego pułkownika i pojawił się równie szybko, gdy tamten odszedł. Ale jaki mógł mieć powód, by go unikać? Wzruszyłam w myślach ramionami i zaczęłam opowiadać to samo, co wcześniej pułkownikowi – o naszym niedawnym przyjeździe do Egiptu oraz planach na resztę podróży. I wkrótce znowu rozwodziłam się nad swoim zainteresowaniem archeologią.
Po krótkim czasie nasza uprzejma pogawędka przerodziła się w gorącą dyskusję na temat aktualnej sytuacji politycznej, a ja zaczęłam ostro atakować Brytyjczyków.
– Musi pan przyznać, że kontynuowanie okupacji tego kraju jest oburzające. Egipt ogłosił niepodległość trzy lata temu, ale brytyjski rząd bez przerwy miesza się w nie swoje sprawy.
Redvers parsknął śmiechem.
– Takie słowa w ustach Amerykanki zalatują hipokryzją. Czy orientuje się pani, ile sami macie kolonii? Poza tym bez naszej ingerencji obecny system mógłby się całkowicie zawalić.
Trafił w punkt. Moje stanowisko wynikało w dużej mierze z ograniczonej wiedzy na temat tego, co się działo na świecie, postanowiłam więc sprowadzić naszą rozmowę na inne tory.
– Czy dlatego pan tu jest? Aby usprawnić egipski system bankowy?
– O rany! Jest pan bankierem? Czy obraca pan również własnymi, czy tylko cudzymi pieniędzmi?
A niech mnie, po raz kolejny dałam się zaskoczyć – tym razem Annie Stainton we własnej osobie. Byłam poirytowana, że przeszkodziła nam w rozmowie, ale udało mi się rozciągnąć usta w serdecznym uśmiechu na długo przed tym, jak pofatygowała się rzucić okiem w moją stronę. Redvers, o wiele bardziej spostrzegawczy, przyłapał mnie jednak na kwaśnej minie; sprawiał wrażenie rozbawionego.
– Cóż, to nie takie proste – zwrócił się do Anny. – Panna Stainton, jak mniemam?
– Och, mówmy sobie po imieniu.
Gdy położyła dłoń na jego ramieniu, ledwo zdołałam powstrzymać się od przewrócenia oczami. Odwróciłam się w stronę baru i poprosiłam o szklankę wody. Dwa mocne drinki wyraźnie odebrały mi zdolność samokontroli i nadszedł czas, by odzyskać panowanie nad sobą. Anna zasypywała Redversa pytaniami, a ja myślałam nad tym, czy się nie wycofać. Nie zamierzałam zabiegać o uwagę żadnego mężczyzny. Przede wszystkim jednak nie miałam ochoty rywalizować o nią z kobietą prawie dziesięć lat młodszą ode mnie, w dodatku wyraźnie polującą.
W głębi baru zauważyłam mężczyznę o skórze w odcieniu karmelu, ubranego w nieskazitelnie biały lniany garnitur. Patrzył w naszym kierunku i przez chwilę zaniepokoiłam się, czy to przypadkiem nie ja jestem obiektem jego przenikliwej obserwacji.
Wtedy jednak zdałam sobie sprawę, że to w plecach Anny wypala wzrokiem dziurę.
Odwróciłam się, by zapytać, czy któryś z moich towarzyszy zna tego człowieka, gdy nagle przez materiał bluzki poczułam falę czegoś zimnego i usłyszałam brzdęk zbłąkanych kostek lodu u moich stóp. Z gardła wyrwał mi się zduszony okrzyk, gdy spojrzałam w dół na swoją przemoczoną pierś.
To nie był wypadek. Widziałam, jak Anna przechyla swoją szklankę, obserwując mnie kątem oka. Właściwie był to nie lada wyczyn, ponieważ byłam od niej prawie o głowę wyższa, a mimo to trafiła precyzyjnie w mój dekolt. Pierwotny szok przerodził się we wściekłość, którą szybko w sobie stłumiłam. Nie zamierzałam pozwolić, by ta młoda kobieta wyprowadziła mnie z równowagi. Prawie ją podziwiałam – wymyśliła bardzo skuteczny sposób na pozbycie się konkurencji w wyścigu o uwagę Redversa. Był w końcu najbardziej atrakcyjnym mężczyzną na sali.
To zwykłe spostrzeżenie, nie przejaw zainteresowania.
Nigdy bym się do tego nie przyznała, ale zimno przenikające przez materiał bluzki sprawiało mi przyjemność – wieczór wciąż był ciepły. Poczułam jednak ulgę, że przed kolacją przebrałam się w coś ciemniejszego. Cienka tkanina i wilgoć to niezbyt skromne połączenie.
– Och, strasznie panią przepraszam – powiedziała Anna bez cienia szczerości.
– Nic się nie stało – odparłam. – Pójdę się przebrać.
– Mam nadzieję, że nie zniszczyłam tej... uroczej bluzki.
Prawie się roześmiałam. Kot, który wbiłby mi pazury w nogę, byłby mniej ostentacyjny. Posłałam jej szeroki uśmiech.
– Jeśli dzięki temu poczuje się pani lepiej, wyślę pani rachunek z pralni.
Już miałam odejść, gdy kątem oka dostrzegłam coś białego; przechodzący obok nas mężczyzna szturchnął Annę w ramię, wytrącając jej z ręki kopertówkę wyszywaną srebrnymi paciorkami. Torebka otworzyła się przy zderzeniu z podłogą i obie schyliłyśmy się, by pozbierać rzeczy. Opartemu plecami o bar Redversowi trudno było się schylić, żeby nam pomóc, ale przesunął kilka przedmiotów w moją stronę czubkami swoich starannie wypastowanych butów. Zgarnęłam drobiazgi znajdujące się najbliżej mnie – szminkę, puderniczkę, która jakimś cudem wydawała się nieuszkodzona, i kilka zbłąkanych monet. Kiedy podałam je Annie, ta szybko schowała wszystko do torebki, po czym zamknęła ją, zacisnęła usta i spojrzała na mnie.
Mogłybyśmy wpatrywać się w siebie przez cały wieczór, a słowo „dziękuję” i tak nie przeszłoby przez te rubinowe usta.
Uznałam, że to doskonały moment, żeby się ulotnić, dlatego życzyłam im obojgu dobrej nocy i odeszłam. Przedzierając się przez tłum, wypatrywałam białego lnianego garnituru, ale człowiek, który zderzył się z córką pułkownika, zniknął równie niepostrzeżenie, jak się pojawił. Byłam pewna, że to ten sam mężczyzna, którego przyłapałam wcześniej na wpatrywaniu się w Annę, ale nie miałam pojęcia, dlaczego wytrącił jej z ręki torebkę. Bez wątpienia wyglądało to na celowe działanie.
Poczułam przypływ egoistycznej ulgi, że tym razem to nie ja ściągnęłam na siebie uwagę. Już nie raz popisałam się publicznie swoją niezdarnością.
Ciocia Millie gawędziła z dwiema młodymi kobietami przy stoliku, który właśnie mijałam. Wskazałam gestem swoją przemoczoną bluzkę, na co Millie z irytacją uniosła wzrok ku sufitowi i kontynuowała rozmowę. Nie miałam pojęcia, ile drinków wypiła, ale nie martwiłam się o nią. Wiedziałam, że sobie poradzi.
Większość gości albo udała się już do swoich pokoi, albo rozeszła po barze, dzięki czemu oświetlone księżycem korytarze były puste, gdy nimi szłam. Donośny stukot moich obcasów o marmur rozbrzmiewał echem w ciszy, wzbudzając we mnie lekki niepokój. Wnętrze hotelu przypominało labirynt, a ja nie miałam pojęcia, gdzie może się podziewać dżentelmen w białym garniturze. W pośpiechu mijałam puste otwory drzwiowe prowadzące ku ciemnym i tajemniczym ścieżkom.
Widziałam już miejsce, w którym miałam skręcić w stronę swojego pokoju. Jednak gdy minęłam kolejne mroczne przejście, wynurzyła się z niego czyjaś ręka, dotykając mojego ramienia.
Pisnęłam, prawie się potykając.
Przypisy