Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wolfgang Amadeus Mozart (1756–1791) – austriacki kompozytor, jeden z trzech klasyków wiedeńskich, powszechnie uznawany za geniusza muzycznego i powszechnie też znany ze swych „przebojowych” utworów, o których nawet nie-melomani wiedzą, że wyszły spod jego pióra – młodziana w peruce, znanego im choćby z… czekoladowych kulek. Żywy, dowcipny, błyskotliwy, skłonny do żartów, kochający zabawy i grę w bilard. Jego sława jako cudownego dziecka z Salzburga rozchodziła się po Europie dzięki podróżom i popisom w roli skrzypka, „klawiszowca”, improwizatora i kompozytora tworzącego dużo i w szalonym tempie.
Z właściwą sobie wyostrzoną optyką Danuta Gwizdalanka kreśli wyrazisty portret Mozarta i jego kariery. Daje szybki, lecz wnikliwy rzut oka na czasy, w których żył, na dzieła, które pisał, oraz z przenikliwością oddziela prawdę od mitów i legend powstałych wokół jego życia i przedwczesnej śmierci.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 135
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
W połowie XVIII wieku „słony zamek”, czyli Salzburg, był miastem starym i zamożnym, głównie dzięki wydobyciu soli. Początek dało mu benedyktyńskie opactwo założone pod koniec VII wieku, pierwsze na ziemiach niemieckich. Arcybiskupi rządzący tym kościelnym państewkiem mogli sobie pozwolić na to, by wznieść, a potem utrzymać katedrę wzorowaną na Bazylice św. Piotra w Rzymie. Zatrudniali setki osób, i to na dobrych warunkach, przyczyniając się do ogólnego dobrobytu. W takim właśnie 15-tysięcznym mieście w listopadzie 1747 roku pobrali się 27-letnia Anna Maria Pertl ze starszym o rok Leopoldem Mozartem. Panna młoda pochodziła z St. Gilgen, malowniczo położonego nad jeziorem alpejskim St. Wolfgang (dziś fakt ten upamiętnia niewielkie muzeum). Wcześnie osierocona przez ojca, wraz z matką od lat mieszkała w Salzburgu. Pan młody wywodził się z Augsburga – miasta słynącego z wydawania książek – i na świat przyszedł w rodzinie introligatora (w domu, gdzie spędził dzieciństwo, obecnie znajduje się muzeum rodziny Mozartów). Jako najstarszy i najzdolniejszy z synów przeznaczony został na księdza, zadbano więc o jego wykształcenie, oddając do szkoły jezuickiej w rodzinnym mieście. Ukończył ją ze znakomitymi wynikami, po czym podjął studia filozoficzno-prawnicze w Salzburgu. Tam zaś – albo dlatego, że odkrył w sobie pasję do muzyki, albo dlatego, że się zakochał – tak skutecznie zaniedbał się w nauce, iż skreślono go z listy studentów za wagarowanie. Rozpoczął zatem wspinaczkę po kolejnych szczeblach kariery w zawodzie muzyka. Najpierw zatrudnił się jako kamerdyner i skrzypek u kanonika w salzburskiej katedrze – Johanna Baptista hrabiego von Thurn-Valsassina und Taxis, otwierając sobie w ten sposób drzwi do najlepszych domów w mieście. W 1743 roku zasiadł w orkiestrze księcia arcybiskupa, a pobierając się z panną Pertl, piastował stanowisko już nie tylko skrzypka, ale i nadwornego kompozytora w wielkim, bo aż 99-osobowym zespole instrumentalistów i śpiewaków utrzymywanym na potrzeby katedry i dworu.
Młodzi małżonkowie wynajęli mieszkanie w kamienicy na Getreidegasse 9. Dom ów, zbudowany jeszcze w XII wieku, od 1715 roku należał do kupieckiej rodziny Hagenauerów, toteż na parterze znajdował się sklep z artykułami spożywczymi. Mieszkanie Mozartów zajmowało trzecie piętro, a składało się z salonu, sypialni, pracowni oraz kuchni (można je dzisiaj zwiedzać, gdyż jest to najbardziej znane muzeum Mozarta w Austrii, położone nieomal w sercu Salzburga). Przeżyli w nim 26 lat, tutaj przyszły na świat wszystkie ich dzieci. Pierwsze urodziło się w przepisowe dziewięć miesięcy po ślubie, lecz nie przeżyło, podobnie jak dwoje kolejnych. Dopiero czwartemu los pozwolił zostać przy życiu – córce Marii Annie, w rodzinie zwanej Nannerl, która doczekała 78. urodzin, żyjąc 10 lat dłużej niż ojciec, 20 lat dłużej od matki i aż 42 lata dłużej niż brat. Dwoje następnych dzieci również zmarło w niemowlęctwie, przeżyło dopiero siódme – chłopiec. Na świecie pojawił się wieczorem 27 stycznia 1756 roku. Następnego dnia o 10.30 ochrzczono go w katedrze, oddalonej od domu o kilka minut spaceru.
Chłopcu nadano imiona Johannes Chrisostomus Wolfgangus Theophilus. Dwóch początkowych nigdy nie używał. Imię Wolfgang – po dziadku ze strony matki – na co dzień rozbrzmiewało wśród najbliższych w postaci zdrobnień Wolfgangerl albo Wolferl. Theophilus dano dziecku po ojcu chrzestnym i najpierw przełożono na swojskiego Gottlieba, a potem na inne języki. Jako młody człowiek Mozart często podpisywał się Wolfgang Amadé, we Włoszech zdarzało mu się napisać Amadeo. Łacińska wersja Amadeus była wprawdzie znana za jego życia, lecz używano jej sporadycznie, a on sam nigdy tak się nie podpisywał.
To czwarte imię, oznaczające „Bogumiła”, stało się dla niego poniekąd talizmanem. Faktycznie musiał być „miły Bogu”, skoro Stwórca obdarzył go nadzwyczajnym talentem muzycznym. Co więcej – pozwolił tym uzdolnieniom szybko się objawić i rozwinąć. Tak przynajmniej uważał Leopold, gdy dostrzegł, jak niezwykłym dzieckiem jest jego syn.
Naśladując starszą siostrę, czteroletni Wolferl samodzielnie zaczął grać na klawesynie. Pamięciowe opanowanie ze słuchu utworów granych przez Nannerl, również wybitnie uzdolnioną muzycznie, zdawało się nie sprawiać mu żadnych trudności. Wkrótce nauczył się czytać nuty i od tego momentu mógł sam uczyć się nowych utworów. Zainteresowały go skrzypce i szybko zorientował się, jak należy wydobywać z nich właściwe dźwięki. Dodajmy do tego upodobanie, z jakim śpiewał i tańczył. Jako pięciolatek zadebiutował więc publicznie, acz nie w roli muzyka, lecz tancerza, biorąc udział w spektaklu wystawionym we wrześniu 1761 roku z okazji imienin arcybiskupa Sigismunda Christopha von Schrattenbacha.
W tym samym roku zaczął układać drobne utwory. Najpierw ambitnie usiłował zapisać „concerto na klawesyn”, potem ułożył menueta, później kolejnego, a ojciec czuwał nad prawidłowym przenoszeniem na papier tych owoców muzycznej fantazji chłopca, dając mu przy okazji pierwsze lekcje kompozycji. Dokładne notatki w dzienniku Leopolda o postępach syna po latach okazały się bezcennym źródłem informacji o rozwoju muzycznych umiejętności Mozarta. Fantazję muzyczną musiał mieć ogromną, bo ci, którzy słyszeli improwizującego sześciolatka, wspominali potem, że wystarczyło podać mu temat, by rozwijał go w fudze albo wariacjach tak długo, jak się tego chciało, a ponieważ jego krótkie paluszki nie mogły objąć oktaw – skakał po klawiszach w niewiarygodnym tempie i z zapierającą dech precyzją.
Leopold Mozart wcześnie zorientował się, że dzieci, zwłaszcza syn, są nieprzeciętnie utalentowane. Miał skalę porównawczą, gdyż chłopców z chóru katedralnego uczył gry na skrzypcach i klawesynie, a cieszył się opinią nie tylko świetnego muzyka, lecz również wytrawnego pedagoga. Jego sława sięgnęła nawet poza Salzburg, kiedy w 1756 roku wydał – oczywiście w rodzinnym Augsburgu – Gruntowną szkołę skrzypcową, pierwszy podręcznik do nauki gry na skrzypcach po niemiecku. Wprowadzał w nim czytelnika nie tylko w tajniki techniki gry, ale także estetyki, coraz to podkreślając, że muzyka winna przede wszystkim poruszać emocje. Był wymarzonym mentorem dla dziecka obdarzonego muzyczną wyobraźnią. Potrafił ją rozwijać, wpajając mu równocześnie reguły pozwalające na szybkie i wirtuozowskie wręcz opanowanie sztuki kompozycji. Doszedł do wniosku, że jego Wolferl jest cudem, który podziwiać winien cały świat, a nie tylko mieszkańcy jednego z dziesiątków niewielkich, prowincjonalnych miast w tej części Europy, więc w styczniu 1762 roku zorganizował podróż do Monachium i występ dzieci na dworze bawarskiego elektora Maksymiliana III Józefa. Odległość około 150 kilometrów dzielącą oba miasta pokonywało się wówczas w dwa dni.
Jesienią rodzina Mozartów odważyła się na dalszą, bo 300-kilometrową eskapadę do Wiednia. Przedsięwzięcie było skomplikowane, kosztowne i niepewne. Podróżowali powozem po wyboistych drogach i statkiem po Dunaju. Po drodze Wolfgang budził podziw w salonach biskupa w Pasawie i w siedzibie władz miejskich w Linzu, a Leopold musiał podejmować rozmaite ryzyka – również finansowe. Za występ przed biskupem otrzymał bowiem 4 guldeny, ale pobyt w Pasawie kosztował go 20 razy więcej. Wjeżdżając do Wiednia, uniknęli za to cła za podróżny klawikord, bo Wolferl urzekł wszystkich, grając na skrzypcach menueta.
Cudownymi dziećmi zachwycano się w salonach kilku arystokratów, a 13 października dostąpiły zaszczytu wystąpienia przed cesarzową Marią Teresą i cesarzem Franciszkiem. Podczas trzygodzinnej audiencji żywy sześciolatek był tak rozochocony reakcją słuchaczy, że wskoczył na kolana cesarzowej, objął ją za szyję i ucałował. Kiedy zaś arcyksiążę, późniejszy Józef II, chciał przewracać mu kartki podczas wykonywania nieznanego Wolfgangowi koncertu Georga Christopha Wagenseila, mały pianista zażyczył sobie, by zrobił to kompozytor, bo na pewno lepiej sobie z tym poradzi. Dwa dni później, w dowód uznania, parę małych muzyków wynagrodzono galowymi kostiumami należącymi do cesarskich dzieci i w tym właśnie stroju Wolfgang uwieczniony został na swoim pierwszym portrecie.
Pobyt w Wiedniu trwał dwa miesiące, a dzięki notatkom Leopolda jego przebieg znany jest co do godziny. Dzieci występowały co wieczór, potem kilkudniową pauzę wymusiła choroba Wolfganga. Gdy wrócił do zdrowia, znowu popisywał się w salonach wiedeńskich arystokratów i na cesarskim dworze, ale sam też słuchał muzyki, mając chociażby okazję znaleźć się na przedstawieniu Orfeusza i Eurydyki Christopha Willibalda Glucka. Potem na dwa tygodnie pojechali jeszcze do Bratysławy – ówcześnie stolicy Węgier noszącej nazwę Preszburg, gdzie za zarobione w Wiedniu pieniądze nabyli powóz. Służyć miał im przez kolejne 16 lat, w podróżach znacznie dalszych i dłuższych niż ta wyprawa. W wigilię Bożego Narodzenia wrócili do Wiednia, skąd w Sylwestra udali się w podróż do domu. Do Salzburga dotarli wieczorem, 5 stycznia, po ponad 100-dniowej nieobecności. W lutym Leopold Mozart awansował na stanowisko wicekapelmistrza, a w maju w rubryce „kurioza” prowadzonej na łamach „Augsburgischer Intelligenz-Zettel” ukazała się pierwsza wzmianka prasowa o dwójce „cudownych dzieci” z Salzburga.
Chcąc zademonstrować światu swoje nadzwyczajne dzieci, latem 1763 roku Leopold Mozart wyruszył z rodziną w dalszą podróż. Zamierzali dotrzeć do Paryża – największego miasta w kontynentalnej Europie. Nie było to łatwe przedsięwzięcie. Dzisiaj trasę przebytą przez rodzinę Mozartów z Salzburga przez Monachium, Frankfurt nad Menem, Kolonię i Brukselę – około 1400 kilometrów – można odbyć samochodem w dwa dni po autostradach lub wygodnym ekspresem. Oni dotarli do celu po pięciu miesiącach. Przed dwoma i pół stuleciami taka wyprawa podjęta jako tournée koncertowe przebiegała zupełnie inaczej niż dzisiaj, gdy zawczasu w porozumieniu z miejscowymi organizatorami ustala się terminy i programy koncertów, wysokość honorariów, rezerwuje hotele. W tamtych czasach nic takiego nie było możliwe. Jedyne podobieństwo sytuacji Mozartów do współczesności polegało na tym, że podróżowali własnym powozem. Nie wymyślono jeszcze kart kredytowych, więc bezcenne w tej sytuacji wsparcie otrzymali od gospodarza domu – Johanna Lorenza Hagenauera, który udostępnił im swoje kontakty z lokalnymi bankami, a możliwość wzięcia kredytu lub bezpiecznego zdeponowania gotówki była ważna, gdyż szczegółowe zaplanowanie kosztów nie wchodziło w rachubę. Trudno było zawczasu określić, gdzie i jak długo trzeba się będzie zatrzymać, nieprzewidywalne były zarobki, bo muzyków wynagradzano na dworach gotówką lub prezentami według uznania. Leopold nie zamierzał rezygnować w podróży z wygód. Wymagała tego zarówno troska o zdrowie rodziny, jak i dbałość o reputację salzburskiego dworu, podróż Mozartów współfinansowało bowiem kilku zamożnych Salzburczyków, traktując to jako formę promocji miasta i ewentualną szansę nawiązania przy tej okazji kontaktów z potencjalnymi kontrahentami. Podobnie odniósł się do niej arcybiskup, okraszając zgodę na długą zapewne nieobecność swego nadwornego muzyka słowami nadziei, że rozsławi on Salzburg i jego dwór w obcych stronach.
Podróż nie była więc jedynie prywatną sprawą rodziny Mozartów i Leopold dokładnie opisywał jej przebieg w listach. Najczęściej adresowane były do Hagenauera i odczytywane później w innych domach jako pasjonująca relacja z miejsc, których nikt ze słuchaczy nie znał. Potomnym korespondencja ta pozwoliła szczegółowo odtworzyć koleje owej niezwykłej wyprawy, a przy okazji docenić talenty Leopolda. Z niezwykłą skutecznością potrafił on sprostać organizacyjnym wyzwaniom i w najlepszym świetle prezentować umiejętności swego potomstwa. Zadania tego podjął się, póki dzieci były małe, bo wiedział, że z każdym upływającym rokiem ich atrakcyjność będzie malała. Do wyjazdu przygotowywał się pół roku, a tymczasem Wolfgang ćwiczył na skrzypcach, uczył się francuskiego oraz łaciny.
W połowie XVIII wieku głównym celem muzyków były dwory, tych zaś w środkowej Europie nie brakowało. W granicach Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego znajdowało się prawie 300 księstw świeckich i kościelnych. Każdym z nich – a zwłaszcza tymi największymi – rządził władca z aspiracjami. Sprzyjało to sztuce – podobnie jak niegdyś rozdrobnienie Włoch – acz miało też ciemne strony, chociażby w postaci granic celnych i różnorodności walut (dla przykładu: w Monachium za występ Mozart dostał 100 florenów, a w Koblencji 10 luidorów – równowartość 110 florenów). Życia koncertowego przypominającego takie, jakie my znamy, jeszcze nie było, nawet w 50 samodzielnych miastach. Organizowanie koncertów „dla publiczności”, z reguły w wynajętych salach hotelowych, wiązało się z ryzykiem finansowym, a czasami nawet było uzależnione od humorów lokalnego możnowładcy. Po latach Leopold instruował syna, jak to robić w nieznanych miejscach: nie rozpakowując jeszcze bagaży, spróbuj poznać najważniejszego muzyka w mieście, dowiedz się, gdzie można pożyczyć dobry fortepian, jak zorganizować orkiestrę i czy w ogóle są tu ludzie, których może zaciekawić twój koncert i skłonić do zakupienia biletu wstępu.
Wyruszyli 9 czerwca 1763 roku. W podróży towarzyszył im służący-woźnica, do którego obowiązków należała nie tylko troska o konie, ale również o peruki swoich chlebodawców. Jazda nie była przyjemnością, co zwiedzającym muzeum Mozartów w Augsburgu uświadamia prosta demonstracja – na podświetlonym obrazku widzimy Wolferla i Nannerl siedzących w powozie, a wizerunek ten cały czas się trzęsie. Posuwano się z prędkością do siedmiu kilometrów na godzinę. Miejsca odpoczynku i wymiany koni oddalone były na ogół o 20–25 kilometrów. W przydrożnych gospodach pokoje były małe, brudnawe i wilgotne, warunki sanitarne kiepskie, a towarzystwo w najlepszym wypadku głośne. Z innego punktu widzenia był to jednak czas optymalny, gdyż w tych rejonach Europy nie toczono wtedy wojen.
Pierwszy nieplanowany postój Mozartowie zmuszeni byli zrobić po przejechaniu zaledwie 65 kilometrów, ponieważ pękło koło w powozie. Leopold i Wolfgang ostatni odcinek drogi pokonali więc pieszo, a w oczekiwaniu na naprawę powozu zatrzymali się w Wasserburgu (na gospodzie, w której stanęli, tablica upamiętnia ów pobyt). Nie marnując czasu, w miejscowym kościele Leopold wyjaśnił synowi zasadę gry na pedałach organowych. W Wasserburgu zatrzymał się też na krótki postój pewien książę, który pamiętał ich z Wiednia. Zdążał akurat do Monachium, gdzie wkrótce zarekomendował ich u elektora, więc gdy następnego dnia dotarli do stolicy Bawarii, już na nich czekano. W Monachium zabawili 10 dni, składając aż cztery wizyty na dworze. Elektor zachwycony umiejętnościami dzieci – a Wolferl grał na klawesynie, na skrzypcach i oczywiście improwizował – dał im list polecający do władcy Palatynatu. Takimi rekomendacjami otwierano sobie wówczas drzwi do najważniejszych osób na kolejnych etapach podróży.
Dwa tygodnie zabawili w Augsburgu, gdzie przyjazd „rodziny znanych muzyków” wcześniej zapowiedziano w miejscowej prasie. Leopold miał okazję spotkać krewnych i przyjaciół, a od renomowanego budowniczego instrumentów, Johanna Andreasa Steina, kupić podróżny klawikord. Podczas postoju w Ulm Wolferl skorzystał z nadarzającej się szansy i zagrał na organach w największej wówczas gotyckiej świątyni w Niemczech. Kolejnym celem podróży Mozartów była letnia rezydencja księcia wirtemberskiego w Ludwigsburgu (dziś na przedmieściach Stuttgartu). Książę akurat wybrał się na polowanie, więc w oczekiwaniu na niego dwa dni spędzili w towarzystwie nadwornego kompozytora Niccolò Jommellego i jego włoskiego otoczenia. Podziwiając Wolferla, nie ukrywano zdziwienia, że Niemiec – a taki muzykalny!
W zachodniej części cesarstwa głównym ogniskiem kultury był Palatynat położony nad środkowym Renem. Tamtejszy władca elektor Karol Teodor mieszkał w Mannheimie, rezydując w największym niemieckim barokowym pałacu. Angielski podróżnik Charles Burney, który zwiedzał Europę, by potem opisać życie muzyczne w różnych ośrodkach, zachwycony precyzją gry mannheimskich muzyków, nazwał ich zespół „armią generałów”. Miesiące letnie elektor spędzał nieopodal, w Schwetzingen, i tam właśnie skierował się Leopold, by dzieci mogły dać przed nim koncert, a przy okazji posłuchać tej niezwykłej orkiestry.
W Moguncji okazało się, że panujący tam arcybiskup jest chory, więc Leopold zdecydował się na zorganizowanie koncertu publicznego. Następnie udał się do Frankfurtu, gdzie Mozartowie spędzili prawie trzy tygodnie, dając pięć koncertów dla publiczności. Na pierwszy z nich wybrał się 14-letni wówczas Johann Wolfgang Goethe. Po latach wspominał, że widział wtedy „chłopczyka z peruką i szpadą”, który najpierw wraz z siostrą grał na klawesynie, potem na skrzypcach z orkiestrą, popisywał się też umiejętnością gry na klawesynie z zasłoniętą klawiaturą, zaskakiwał obecnych, bezbłędnie odgadując wysokości dźwięków granych na rozmaitych instrumentach, a na zakończenie improwizował na tematy zadawane przez słuchaczy. Pobyt we Frankfurcie wymagał lekkiego zboczenia z drogi na wschód, więc powrócono stamtąd do Moguncji, by pod koniec września wyruszyć na północ.
Drogę z Moguncji do Koblencji Mozartowie postanowili pokonać statkiem. O tej porze roku imponujące wzgórza po obu brzegach Renu mienią się najrozmaitszymi kolorami złocących się liści, ale podróżni nie mieli szans na podziwianie tych widoków. Pogoda zrobiła się tak burzliwa, że statek coraz to musiał przybijać do brzegu i rejs trwał cztery dni zamiast jednego, ale i tym razem los im to wynagrodził. W tych niemiłych okolicznościach nawiązali znajomość, która natychmiast otworzyła przed nimi drzwi na dwór elektora Trewiru, rezydującego w Koblencji. Stamtąd zaś, zatrzymując się w Kolonii, gdzie Leopold ze zdegustowaniem pokazywał dzieciom niedokończoną przed wiekami katedrę, udali się do Akwizgranu, by jadąc dalej przez Liège i Lowanium, 5 października dotrzeć do Brukseli.
Miasto było stolicą austriackich Niderlandów (teren współczesnej Belgii i Luksemburga). Rządzili tu Habsburgowie i Leopold liczył, że kontakty nawiązane wcześniej pozwolą mu w miarę szybko otrzymać audiencję na dworze. Brat austriackiego cesarza kazał jednak czekać na siebie cały miesiąc. Aż tak długiego pobytu w Brukseli Mozartowie nie przewidywali, podobnie jak wiążących się z tym kosztów, lecz Leopold nigdy nie marnował czasu. Zwiedzał miejscowe kościoły i galerie obrazów, pokazując dzieciom malarstwo Petera Paula Rubensa. Kiedy wreszcie dostąpili zaszczytu wystąpienia na dworze, zachwycony książę na szczęście wynagrodził ich po królewsku, rekompensując długi i nieprzewidziany postój. Dokładnie w połowie listopada rodzina mogła więc wyruszyć do Paryża i odległość niewiele przekraczającą 300 kilometrów pokonała w trzy dni.
Stolicę Francji zamieszkiwało wtedy około 600 tysięcy ludzi, a więc ponad dwa razy tyle, co Wiedeń. W życiu muzycznym najważniejsza była opera, organizowano też publiczne koncerty. Dzięki listom polecającym Mozartowie już na samym początku nawiązali znajomość z niezwykle cenionym we francuskich salonach baronem Friedrichem Melchiorem von Grimmem. Zauroczony przybyszami, opublikował artykuł o „cudownych dzieciach kapelmistrza Mozarta z Salzburga” w poczytnym czasopiśmie „Correspondance Littéraire” i droga do paryskich salonów, a potem na królewski dwór stanęła przed nimi otworem. Boże Narodzenie spędzili w Wersalu, a swą grą umilali rodzinie królewskiej pierwszy dzień 1764 roku.
Korzystając z pobytu w mieście, które w tym czasie było poniekąd wydawniczą stolicą Europy, Leopold postanowił wydać drukiem utwory syna – oczywiście ze stosowną dedykacją stanowiącą wówczas reklamę i rekomendację. Na to, by mogła się ona pojawić na okładce Sonat, potrzebna była jednak zgoda adresata. Nawiązane tymczasem kontakty pozwoliły zadedykować pierwsze opus Wolfganga młodszej córce króla, a drugie – pierwszej damie dworu. Zbiór ten Grimm opatrzył dedykacją sformułowaną w tak kwiecistym stylu, że skonfundowana bądź rozbawiona hrabina poprosiła, by zastąpił ją tekstem mniej napuszonym. Te dwa pierwsze opusy Mozarta przeznaczone były na obsadę cieszącą się wówczas największą popularnością wśród amatorów muzyki, czyli na fortepian z towarzyszeniem skrzypiec, ewentualnie fletu. Takie utwory na fortepianie grała dama, a prostym akompaniamentem towarzyszył jej kawaler. Jak wytłumaczono Leopoldowi, w Paryżu i Brukseli takie sonaty-duety sprzedawały się znacznie lepiej niż przeznaczone na sam instrument klawiszowy.
Pewnego dnia Grimm poddał chłopca eksperymentowi. Poprosił znajomą, by zaśpiewała mu arię, której nie znał. Po jednym przesłuchaniu Wolfgang prawidłowo zaakompaniował śpiewaczce na klawesynie. Mało tego, zrobił to jeszcze parę razy, a za każdym razem grał w innym stylu. Trudno o bardziej spektakularny dowód na to, że ośmiolatek chłonął po drodze – i natychmiast opanowywał – poznawane style i techniki. Luminarze muzycznego świata zachwycali się jego talentem, a on przyswajał sobie to, co oni mogli zaoferować najciekawszego i najoryginalniejszego. Wyjątkowo cenny z takiego właśnie, edukacyjnego punktu widzenia już wkrótce miał się okazać pobyt w Londynie.
Pełną wersję książki można kupić pod adresem: pwm.com.pl
© Copyright by Polskie Wydawnictwo Muzyczne, Poland 2022
ISBN 978-83-224-5221-9
PWM20 979
Wydanie I. 2022
malemonografie.pl
Portret kompozytora na okładce
Ewelina Gąska
Projekt graficzny serii
Marcin Hernas
Frontyspis
Wolfgang Amadeus Mozart, początek Sanctus z Mszy C-dur „Koronacyjnej” KV 317, fragment autografu przechowywanego w Bibliotece Jagiellońskiej w Krakowie
Redakcja
Lesław Frączak
Korekta i opieka wydawnicza
Danuta Ambrożewicz
Indeks
Danuta Ambrożewicz, Lesław Frączak
Skład wersji drukowanej
Kamil Gorlicki
Polskie Wydawnictwo Muzyczne
al. Krasińskiego 11a, 31-111 Kraków
www.pwm.com.pl
Przygotowanie wersji elektroniczej: Epubeum