Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Maria Szymanowska (1789–1831) – pierwsza w Europie zawodowa pianistka i kompozytorka, niezwykła, pewna siebie, niezależna kobieta, matka trojga dzieci. Mickiewicz nazwał ją „królową tonów”, wysławiał jej talent Goethe, współcześni uważali ją niemal za boginię, a wsparcia udzielali jej najwięksi kompozytorzy, jak Cherubini i Rossini. Jej występy budziły zachwyt i uwielbienie gdziekolwiek się pojawiała – od Warszawy do Petersburga, Moskwy i Kijowa, po Londyn, Paryż, najważniejsze ośrodki niemieckie, włoskie i inne. Żyła krótko, intensywnie koncertowała, całymi latami pozostając w podróży. Komponowała utwory na fortepian w modnym wówczas stylu brillant oraz pieśni. Barwną opowieść o jej życiu, działalności i twórczości przedstawia Danuta Gwizdalanka, która Szymanowską postrzega nie tylko jako wielce utalentowaną pianistkę, ale także jako „menadżerkę wirtuozowsko władającą technikami piaru” i zarazem pierwszą polską self-made woman, konsekwentnie pracującą nad „stworzeniem siebie” i zbudowaniem swojej kariery.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 176
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
W 2021 roku muzyczny świat celebrował 80. urodziny Marthy Argerich – „lwicy klawiatury”, jak powtarzała prasa, cytując tytuł jej biografii sprzed 10 lat. Rok po tym jubileuszu wypadła 200. rocznica pojawienia się w salach koncertowych pierwszej pianistki takiej jak Argerich, czyli wirtuozki wychowanej poza środowiskiem zawodowych muzyków. Była nią Maria z Wołowskich Szymanowska, przez Adama Mickiewicza wyniesiona na muzyczny tron jako „królowa tonów”.
Kobiety od pokoleń zasiadały przy szpinetach, wirginałach, klawikordach, klawesynach i wreszcie fortepianach. Uzmysławia ten fakt ogromna ikonografia, a liczne źródła pisane zaświadczają, że wiele z nich znakomicie grało na swych instrumentach. Baron Friedrich Melchior von Grimm oznajmił w 1766 roku na łamach paryskiego „Correspondance Littéraire”, że Nannerl Mozart osiągnęła takie mistrzostwo w grze na klawesynie, iż większe wrażenie od niej zrobić może tylko jej brat – ale jedynie fantazją, bo to ona gra sprawniej i płynniej. Z niewieloma wyjątkami, do których należała właśnie Nannerl, pianistki podziwiało się jednak tylko prywatnie. Nim bowiem nastał XX wiek z mediami dostarczającymi rozrywek, od kobiet oczekiwało się, że śpiewem i grą będą uprzyjemniać codzienne życie mężom, a gościom spotkania towarzyskie. Przygotowując się do tej roli, wiele z nich odkrywało w sobie pasję do muzyki i niemałe zdolności w tym kierunku, lecz wobec obcych popisywać mogły się zdobytymi umiejętnościami co najwyżej podczas koncertów dobroczynnych, gdy szlachetny cel usprawiedliwiał obecność damy w miejscu ze wszech miar dla niej niestosownym, bo publicznym. Dziewczęta i dorosłe kobiety, które podziwiamy na obrazach Steena, Vermeera czy Fragonarda, grywały zatem dla siebie, dla rodziny, dla przyjaciół. Maria Szymanowska wkroczyła natomiast na estradę, by podobnie jak mężczyzna zasłużyć sobie na aplauz, odczuć satysfakcję z odniesionego sukcesu, a zarabiając przy tej okazji pieniądze – zyskać samodzielność i możliwość utrzymania się wraz z dziećmi tam, gdzie chciała żyć ona, a nie ich ojciec.
Szymanowska zdecydowała się na ów krok, nie będąc córką ani żoną muzyka, co w początkach XIX wieku było niespotykane – jej nieliczne poprzedniczki prawie bez wyjątku pochodziły bowiem z takiego właśnie środowiska, jak chociażby wspomniana panna Mozart. Co więcej, uczyniła tak w wieku dojrzałym. Wcześniej w salach koncertowych pojawiały się „cudowne dziewczątka”, lecz małżeństwo z reguły oznaczało kres kariery. Maria wyłamała się też z konwencji obowiązującej w jej sferze, gdzie przeznaczeniem kobiety była rodzina, a obowiązek zarabiania na nią spoczywał na mężczyźnie. Wszedłszy już do grona wirtuozów, zachowała się nietypowo pod jeszcze innym względem. W tym czasie koncertowało się bowiem w miastach Europy Środkowej, w Paryżu, Brukseli, Londynie i ewentualnie w Moskwie oraz Petersburgu. Ona natomiast dodała do tych adresów Półwysep Apeniński – i to aż po Neapol. Dlaczego? Bo najwidoczniej kierowała się motywacją obcą ówczesnym „lwom klawiatury” – zapragnęła nie tylko dać się poznać światu jako znakomita pianistka, lecz także ten świat zobaczyć na własne oczy, a zwłaszcza tę jego część, która już wówczas stanowiła wielką atrakcję turystyczną.
Taki pomysł, niezwykły przed 200 laty, udało się Szymanowskiej wprowadzić w życie, bo realizowała go rozważnie, z wyczuciem oczekiwań środowiska, o którego uznanie postanowiła zawalczyć. W oczach Mickiewicza i jemu współczesnych była „królową tonów”, z perspektywy XXI wieku prezentuje się natomiast jako menedżerka wirtuozowsko władająca technikami piaru, mistrzowsko budująca i wykorzystująca sieć kontaktów, a w efekcie skutecznie zarządzająca spektakularną, acz krótką karierą. Osiągnięcie tego ułatwiło jej wsparcie najbliższych – grona osób również nietypowych. Wyrosła bowiem w rodzinie, która wcześniej rzuciła wyzwanie zastanemu porządkowi społecznemu, i to przeciwstawiając się temu, co bywa najsilniejszym spoiwem wspólnoty, czyli religii.
Pradziadek Marii, czyli Elisza Szor, gdy osiągnął sędziwy na owe czasy wiek 67 lat, przystał do Jakuba Franka. Podróżując z nim, głosił herezję z perspektywy tradycyjnej wiary żydowskiej – a był wtedy rok 1755. Upłynęło ćwierć tysiąclecia i przypomniała go, a właściwie stworzyła ze słów Olga Tokarczuk, opisując dzieje jego, Franka i tych, z którymi zetknął ich los. Na kartach Ksiąg Jakubowych pojawia się także sławna prawnuczka Szora. W 1759 roku czterej jego synowie, idąc za przykładem Franka, ochrzcili się we lwowskiej katedrze. Przyjęli typowo polskie imiona oraz nazwiska i tym sposobem dziadek przyszłej pianistki – Szlomo Szor – został Franciszkiem Łukaszem Wołowskim, bo „szor” po hebrajsku oznacza wołu. „Co trzeci chrzczony płci męskiej zostaje Franciszkiem […] – biorą owo imię, bo Franciszek podobny jakoś do Franka, ich przywódcy” – czytamy w Księgach [1]. Rodzina Szorów-Wołowskich była rozległa, więc ku utrapieniu późniejszych historyków w świadectwach z owych czasów coraz to natrafia się na jakiegoś Franciszka Wołowskiego. Jeden z nich to ojciec Szymanowskiej.
Wołowscy asymilowali się szybko i z powodzeniem. W pierwszym i drugim pokoleniu odnosili sukcesy gospodarcze i szybko trafili do grona zamożnych warszawskich mieszczan (Przewodnik po Warszawie za rok 1826 wymieniał sześciu browarników Wołowskich oraz właściciela zajazdu przy ulicy Królewskiej o tym nazwisku). Trzecie pokolenie – starannie wykształconych „neofitów”, jak ich jeszcze wtedy nazywano – wydało znakomitych prawników, polityków, lekarzy, wojskowych oraz bohaterkę tej książki. Nie wchodząc zbyt głęboko w ów „wołowsko-franciszkowy labirynt”, wyodrębnijmy z niego dwie linie – te, z których wywodzili się rodzice Marii Szymanowskiej, obie osiadłe w Warszawie. Pierwszą założył piwowar Franciszek Łukasz (1732–1812), czyli wspomniany Szlomo, który ożenił się z Marianną Lanckorońską (nazwisko to również często się powtarza, bo przyjęli je frankiści wywodzący się z Lanckorunia). Druga linia wiodła od kupca Franciszka ożenionego z Teresą, także Lanckorońską. Ich najstarsza córka Barbara (1768–1835) wyszła za syna piwowara – kolejnego Franciszka (1758–1839). I to właśnie oni dali życie „królowej tonów”, zapoczątkowując nowy rozdział w dziejach sztuki muzycznej.
Barbara i Franciszek Wołowscy poznali się w 1784 roku, a ślub zawarli wkrótce w parafii Matki Bożej Loretańskiej na Pradze. 26-letni Franciszek był wówczas bezdzietnym wdowcem. W nowym związku miał się doczekać pięciu synów i tyluż córek. Jako pierwszy pojawił się na świecie Jan Ignacy (ok. 1786–1844), który w dorosłym życiu karierę robił najpierw jako wojskowy, a potem jako cywilny urzędnik państwowy. Rok później na świat przyszła Julia (1787–1873). Pozbawiona w dzieciństwie wzroku przez ospę, całe życie spędziła z najbliższą rodziną. Joanna (1788–1871), osiągnąwszy dojrzałość, wyszła za mąż za piwowara Michała Brzezińskiego. Jakby w zgodzie z powiedzeniem „co rok prorok”, w 1789 roku na świat przyszło kolejne dziecko – trzecia już córka. Wydarzyło się to 14 grudnia. Ochrzczono ją 22 grudnia, nadając imiona Marianna Agata, a na rodziców chrzestnych prosząc Agatę Grabowską, wywodzącą się z frankistów, i Antoniego Janczewskiego z dawnej polskiej szlachty. Najbliżsi nazywali dziewczynkę Marynią, natomiast oficjalnie używała imienia Maria. Następny rok wzbogacił rodzinę Wołowskich o jeszcze jedną córkę – Teresę (1790–1862), po czym pojawił się drugi syn Karol (1791–1863). Z mniejszą już regularnością przychodziła na świat czwórka najmłodszych dzieci: Stanisław (1796–1847), Aleksander Andrzej (1799–1873), Kazimiera (?–1888) i Teodor (?–1868).
Na szczytowej ścianie tak zwanej kamienicy Stradeckiego przy ulicy Grzybowskiej 46 do dzisiaj widoczny jest ślad po domu, w którym dorastała dziesiątka Wołowskich. Tam bowiem w 1805 roku Franciszek kupił sporą posesję. Zajmowała prawie 19 tysięcy metrów kwadratowych, do rodziny należała ponad 80 lat. Potem parokrotnie zmieniała właścicieli, a w czasie drugiej wojny znalazła się w granicach getta i spłonęła w 1944 roku. Za czasów pierwszych właścicieli w głębi tej posesji, pośrodku obszernego podwórza, stał browar z izbą fabryczną – źródło ich utrzymania. Na pierwszym piętrze domu mieszkalnego znajdował się salon – pierwsza sala koncertowa ich córki.
„Śliczna mała dziewczynka gra na szpinecie – to rozdział z Ksiąg Jakubowych przywołujący ten czas. – W Warszawie, w niedawno zbudowanym na rogu ulic Grzybowskiej i Waliców murowanym dużym domu Franciszka i Barbary Wołowskich, odbywają się koncerty. W jego pokojach gościnnych często zatrzymują się przyjaciele rodziny. Franciszek, spokojny i opanowany, sadza gości w salonie. Tu zazwyczaj się grywa, ale dziś szpinet stoi w drugim pokoju, bo mała artystka ma ogromną tremę i nie potrafi grać przy tak licznej widowni. Muzyka, która płynie spod jej palców, dochodzi więc do salonu przez otwarte drzwi. Słuchacze siedzą cicho, właściwie strach wziąć głębszy oddech, tak piękna jest ta muzyka. To Haydn. Nuty przywieziono z Offenbachu, ze sklepu pana André. Mała Marynia ćwiczyła cały miesiąc przed występem. Jej nauczyciel gry, człowiek w średnim wieku o nieco zbyt frenetycznym usposobieniu, jest równie zdenerwowany, jak mała pianistka. Przed koncertem mówił, że nie jest już w stanie nauczyć jej niczego więcej. Są tu Szymanowscy, Majewscy, Dembowscy i Łabęccy. Jest pan Elsner, który także udzielał jej lekcji, i gość z Francji Ferdinando Paër, który namawia rodziców, żeby starannie szlifowali ten niezwykły talent” [1].
Tyle wyobraźnia Olgi Tokarczuk. A fakty? Bohaterka tej sceny borykała się z tremą przez całe życie, o czym sama niejednokrotnie wspominała. Grać mogła jedną z trzech sonat wydanych przez oficynę André jako „Oeuvre 86” Josepha Haydna. Paër dotarł jednak do Polski już wtedy, gdy „śliczna mała dziewczynka” przeistoczyła się w atrakcyjnego podlotka, natomiast Józefowi Elsnerowi zdarzało się wprawdzie uczyć gry na fortepianie panny z dobrych domów, lecz nie ma śladów, by w tej roli pojawiał się u Wołowskich. Scenka jest jednak urocza, a dzieło literackie nie musi spełniać rygorów rozprawy historycznej.
Świat, w którym dorastała panna Wołowska, coraz to doświadczał wstrząsów. Rok jej urodzin zbiegł się z wybuchem rewolucji francuskiej. Miała trzy lata, gdy dokonano drugiego rozbioru Polski. Trzeci rozbiór, gdy Warszawa znalazła się w granicach Prus, poprzedzał jej szóste urodziny. Jak niespokojne były to czasy, najlepiej pokazuje demografia. Marynia przyszła na świat w mieście liczącym około 100 tysięcy mieszkańców, ale utrata niepodległości, powstanie kościuszkowskie i rzeź Pragi doprowadziły do zmniejszenia się liczby warszawiaków o co najmniej jedną trzecią. Rzutowało to na gospodarkę, a w konsekwencji także na kulturę. Teatr Narodowy, główna scena niegdysiejszej stolicy Rzeczypospolitej Obojga Narodów, przestał działać po wybuchu insurekcji. Przeglądając ówczesną prasę, widzi się, jak zmalała wtedy liczba zapowiedzi koncertów publicznych. Przybywało natomiast anonsów informujących o sprzedaży instrumentów, nut i nauczaniu muzyki. Sztukę tę nadal bowiem uprawiano, ale teraz głównie prywatnie, po domach. Większość mieszkańców biedniała i tylko niektórym powodziło się coraz lepiej. Należeli do nich Wołowscy, bo kiedy Prusacy obłożyli wysokim podatkiem wino, wzrósł zbyt piwa, na czym zyskał ich browar. Stać było ich zatem na życie towarzyskie oraz zapewnienie swoim dzieciom wykształcenia.
Franciszek Wołowski przyjął szlacheckie nazwisko, a wraz z nim obyczaje i strój tego stanu. Aspiracje natomiast miał raczej patrycjuszowskie. Synów posyłał do dobrych szkół, a córki uczył języków i etykiety, niezbędnych w kontaktach towarzyskich. Wypadało opanować chociażby kilka rodzajów ukłonów, bo każdego należało honorować w zależności od urodzenia i godności. Dużą wagę przywiązywano do umiejętności śpiewania i gry na fortepianie. Pozwalało to dziewczęciu na prezentowanie się w towarzystwie, co miało niebagatelne znaczenie podczas „łowów na męża”, będących przecież celem tych wszystkich zabiegów. Tak więc uczenie gry na fortepianie ośmio- lub dziewięcioletniej Maryni powierzono pewnemu Antoniemu Lisowskiemu. Po jakichś dwóch latach wycofał się, po czym przez cztery kolejne umiejętności jej rozwijał równie nieznany nam bliżej Tomasz Gremm. Podobnie kształcono inne córki, a opinią dobrej pianistki cieszyła się później również najmłodsza Kazimiera.
Pruska administracja, jeśli wierzyć relacjom zamieszczonym przez Franciszka Sobieszczańskiego w Rysie historyczno-statystycznym wzrostu i stanu miasta Warszawy od najdawniejszych czasów aż do 1847 roku, wprowadziła pewną stabilizację i porządek: „znikła okazałość”, „wszystko zwróciło się do przemysłu i pracy”, „nastało oszczędne, lecz wygodne życie” [2]. W 1799 roku – Marynia Wołowska miała wtedy 10 lat – działalność wznowił Teatr Narodowy, gdy ze Lwowa wrócił do Warszawy Wojciech Bogusławski i przywiózł ze sobą Józefa Elsnera. Zawiązało się towarzystwo miłośników muzyki. „Urzędnik pruski, oberfiskał inkwizytor publiczny, nazwiskiem Mosqua, podał szczęśliwy pomysł do założenia zabaw wieczornych w pałacu Mniszkowskim [Mniszchów – przyp. D.G.] przy ulicy Senatorskiej […], pod nazwiskiem Harmonii, które uświetniała muzyka przez lubowników wykonywana – pisał Sobieszczański. – Były tam wszelkiego rodzaju muzyki, jak oto: oratoria, symfonie, kwarteta, tria, sonaty różne, nawet śpiewy itd.” [2]. Pałac Mniszchów należał do najpiękniejszych warszawskich rezydencji. W 1773 roku ustawiono przed nim figurę św. Jana Nepomucena mającego chronić przed powodzią, choć stosowniejszy byłby patron strażaków św. Florian, bo w 1805 roku część pomieszczeń zdewastował ogień. Friedrich Wilhelm Mosqua zarządził wtedy odnowienie gmachu w nowoczesnym, klasycystycznym stylu, projekt ów zlecając architektowi Fryderykowi Albertowi Lesslowi (z racji identyczności nazwisk potomni coraz to mylili go z kompozytorem Franciszkiem Lesslem). Urządzono w nim salę koncertową i tam właśnie 3 sierpnia 1806 roku, w dniu imienin pruskiego króla, zainaugurowało działalność Towarzystwo Muzyczne „Harmonia”, chociaż słuszniej byłoby napisać: Harmonie-Gesellschaft. Do tej okazji nawiązuje też pewna wzmianka o przyszłej wybitnej pianistce i czytając ją, można by rzec, iż karierę publiczną rozpoczęła od walkoweru.
Ozdobą sali koncertowej miał być nowy fortepian sprowadzony od paryskiego fabrykanta Erarda. W transakcji pośredniczył Elsner i on też opisał warszawski debiut owego instrumentu w swoim Sumariuszu: „Podobał się nadzwyczajnie i ogólnie, ton jego podobnież, bo dźwięczny i okazały […]. Dotknięcie tylko klawiatury dla twardości onej niezupełnie damom przypadło do smaku, żadna też nie chciała popisywać się na tym instrumencie, nawet tyle sławna Szymanowska [wówczas Wołowska], dopiero współubiegająca się z nią o pierwszeństwo panna Wołowska, dziś żona mecenasa Franciszka Wołowskiego mieszkającego w Paryżu, wykonała na nim Koncert Steibelta in E-dur z wielkim upodobaniem słuchaczów” [3].
Faktem jest, że w tym czasie najpowszechniejsze w warszawskich salonach były znacznie lżejsze fortepiany z mechaniką wiedeńską, w konsekwencji jednak cichsze, a więc gorzej dostosowane do warunków dużej sali. Elsner pisał jednak swój Sumariusz po latach, zatem przez pryzmat późniejszych doświadczeń i z naturalnymi lukami w pamięci. Może więc rzeczywistym powodem kapitulacji 16-latki mającej wystąpić przed liczną publicznością była nie odmienność instrumentu, lecz trema? Uczucie, które nie narodziło się w fantazji Olgi Tokarczuk...
Trzy miesiące po owym pamiętnym koncercie do Warszawy wkroczyły oddziały napoleońskie, a w połowie grudnia pojawił się cesarz we własnej osobie. Rozpoczął się „francuski” epizod w historii miasta. 3 maja 1807 roku, podczas ceremonii poświęcenia sztandarów nowo utworzonego wojska polskiego, przysięgę składał najstarszy z rodzeństwa Wołowskich, 21-letni Jan Ignacy. Wieczorem zaś jego siostra znalazła się w gronie osób zaproszonych na wielki bal wydany z okazji tego święta. Dla 17-latki było to przeżycie tak silne, że jeszcze po latach potrafiła opowiadać o jego przebiegu i obecnych na nim osobach. Euforia szybko jednak opadła, gdyż ogromna armia rujnowała budżet Księstwa Warszawskiego, a poszczególni żołnierze utrudniali codzienne życie jego obywatelom. Kwaterowano ich bowiem w prywatnych domach, gdzie – jak pisał Sobieszczański – „zamiast uprzejmej grzeczności wnieśli prostactwo i burdy” [2]. Fortepian od Erarda też padł ofiarą francuskiej obecności, gdyż najpierw wstawiono go do apartamentów Napoleona, a następnie oddano do dyspozycji wspomnianego w Księgach Jakubowych Paëra, który przybył za cesarzem.
Powołując do istnienia Księstwo Warszawskie, Napoleon wyznaczył na jego formalnego władcę króla Saksonii – Fryderyka Augusta. W Warszawie pojawił się wtedy 27-letni Friedrich von Müller z Weimaru. W jednym z listów saski dyplomata wspomniał, że gościł u ministra spraw zagranicznych Talleyranda, do którego baron Emmerich Joseph von Dalberg przyprowadził „uroczą młodą Polkę Marię Wołowską, która wprawiała w zachwyt całe towarzystwo swoją znakomitą grą na fortepianie” [4]. Panna Wołowska występowała poza rodzinnym salonem oczywiście za zgodą rodziców, lecz i tak podobne zachowanie było w tych czasach niezwykłe. Z jednej strony mamy więc w tym liście świadectwo wyjątkowych umiejętności muzykalnej nastolatki, z drugiej – otwartości Wołowskich na sytuacje, które wprowadzały ich córkę w świat.
W kwietniu 1809 roku wybuchła wojna z Austrią. Za odwagę wykazaną pod Raszynem, Grochowem i Sandomierzem Jana Ignacego awansowano na stopień kapitana. Tymczasem nieszczęsny fortepian, na którym trzy lata wcześniej nie chciała grać jego siostra, nadal przenoszono z miejsca na miejsce. Ciągle niespłacony, spędzał sen z oczu Elsnerowi, który kolejny list w tej sprawie przekazał wtedy Erardowi, korzystając z faktu, że do Paryża jechał „referendarz Wołowski” – jeszcze jeden Franciszek, a przy tym kuzyn pianistki. Potem zaś, już po wkroczeniu Rosjan, „o zaspokojenie Erarda” Elsner prosił hrabiego Nikołaja Nowosilcowa, którego uznawał za wielkiego amatora muzyki – jak tłumaczył w Sumariuszu – bo spotykał go „nieledwie co dzień” u pani Szymanowskiej [3]. Tymczasem bowiem panna Wołowska zmieniła stan cywilny i została panią Szymanowską.
[ 1 ] Olga Tokarczuk, Księgi Jakubowe, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2017.
[ 2 ] Franciszek Maksymilian Sobieszczański, Rys historyi i statystyki miasta Warszawy; Rys historyczno-statystyczny wzrostu i stanu miasta Warszawy od najdawniejszych czasów aż do 1847 roku, Drukarnia Stanisława Strąbskiego, Warszawa 1848, bcpw.bg.pw.edu.pl/dlibra/publication/1160/edition/3066 [data dostępu: 13.03.2023].
[ 3 ] Teofil Syga, Stanisław Szenic, Maria Szymanowska i jej czasy, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1960 [cytowane: Józef Elsner, Sumariusz; Adam Jerzy Czartoryski, Żywot Juliana Ursyna Niemcewicza;Józef Frank, Pamiętniki; fragmenty donosów Henryka Mackrotta; korespondencja Szymanowskiej, Friedricha von Müllera, Johanna Wolfganga von Goethego, Leona Sapiehy, Tomasza Zana; recenzje z „Berliner Nachrichten von Staats- und Gelehrten Sachen”, „Kuriera Warszawskiego”, „Journal für Literatur, Kunst, Luxus und Mode”, „Gazety Polskiej”, „Gazety Warszawskiej” i in.].
[ 4 ] Doris Bischler, „Ein weiblicher Hummel mit der leichten polnischen Fazilität“ – Konzertreisen und kompositorisches Werk der Klaviervirtuosin Maria Agata Szymanowska (1789–1831), epubli GmbH, Berlin 2017 [praca doktorska, Hochschule für Musik w Würzburgu; cytowane: wspomnienia Friedricha von Müllera; korespondencje warszawskie w „Allgemeine musikalische Zeitung”; notatki Franza Xavera Mozarta; artykuły z „The Literary Gazette” i „The Morning Post”; notatka z dziennika sir George’a Smarta; tłumaczenie cytatów na język polski – D.G.].
Zrealizowano ze środków finansowych Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego
© Copyright by Polskie Wydawnictwo Muzyczne, Poland 2023
ISBN 978-83-224-5235-6
PWM 20 991
Wydanie I. 2023
malemonografie.pl
Portret kompozytorki na okładce
Ewelina Gąska
Projekt graficzny serii, skład i łamanie
Marcin Hernas
Frontyspis
Maria Szymanowska, pieśń Kazimierz Wielki (ze Śpiewów historycznych) – fragment autografu kompozytorki. Bilioteka Jagiellońska w Krakowie
Redakcja
Lesław Frączak
Współpraca redakcyjna i opieka wydawnicza
Danuta Ambrożewicz
Korekta
Wydawnictwo FALL, www.fall.pl
Indeks
Danuta Ambrożewicz, Lesław Frączak
Polskie Wydawnictwo Muzyczne
al. Krasińskiego 11a, 31-111 Kraków
www.pwm.com.pl
Przygotowanie wersji elektronicznej: Epubeum