Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Oto kolejna mrożąca krew w żyłach opowieść królowej thrillerów i ulubienicy czytelniczek – Natashy Preston! Przyjaciółki Esme i Kayla w dzieciństwie spędziły razem cudowne wakacje w Obozie nad jeziorem. W tym roku wracają tam po dziewięciu latach jako opiekunki i bardzo się z tego cieszą. Dziewczynki, którymi mają się zajmować, przypominają im je same sprzed lat – jakie były radosne i beztroskie, zanim… coś się wydarzyło. Przyjaciółki skrywają mroczny sekret, o którym, jak im się wydaje, wiedzą tylko one. Przecież złożyły przysięgę krwi, że nigdy nikomu nie wyjawią swojej strasznej tajemnicy. Zresztą nawet im samym prawie udało się o niej zapomnieć. Jeszcze nie wiedzą, że to lato w Obozie nad jeziorem naprawdę będzie niezapomniane… ale do tych wspomnień nikt nie będzie wracać z uśmiechem. Beztroskie letnie rozrywki oraz flirty z przystojnymi opiekunami nagle przerywa wiadomość od kogoś, komu zależy, aby dziewczyny dopadła sprawiedliwość… Ktoś wie, co wtedy zrobiły. I jest tuż obok. Jezioro nigdy nie zapomina. Esme i Kayla są w poważnym niebezpieczeństwie. Do czego doprowadzi żądza zemsty tajemniczego prześladowcy? Co czeka dwie nastolatki uwikłane w mroczną historię sprzed lat?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 377
1
Wracałyśmy do obozu i do wszystkich rozrywek, jakie w sobie krył: nowych znajomości, wspólnych śpiewów, krakersów z pianką marshmallow pałaszowanych przy ognisku… Oraz do miejsca naszej zbrodni.
Siedziałam z tyłu. Musiałam mocno nachylić się do przodu, żeby lepiej widzieć przez szybę.
– Jesteśmy na miejscu – oznajmiłam.
Akurat przejeżdżaliśmy pod dużym szyldem z napisem OBÓZ NAD JEZIOREM. Wyglądał dokładnie tak, jak go zapamiętałam: duże litery wyryte na drewnianej tablicy.
Zerknęłam w dół. Powiodłam palcem po identycznym napisie w broszurze reklamowej, którą trzymałam w rękach. Wcześniej tego roku Kayla i ja dostałyśmy listy, w których zapraszano nas do wzięcia udziału w kursie opiekuna kolonijnego.
Dlatego wracałyśmy.
Kiedy wioząca nas taksówka zatrzymała się, moja najlepsza przyjaciółka, którą znałam od piętnastu lat, zerknęła na mnie. Wydęła pomalowane błyszczykiem usta i ściągnęła brwi.
– Sama nie wiem… – powiedziała zamyślona. – Wydaje się jakiś mniejszy, nie sądzisz?
– Kayla, kiedy jesteś dzieciakiem, wszystko wydaje się większe – przypomniałam.
Minęło dziewięć lat, odkąd byłyśmy tu ostatnio.
W porównaniu z innymi znajdującymi się w okolicy obozami letnimi – które, nawiasem mówiąc, wcale nie były położone zbyt blisko – ten był najmniejszy. Ale za to najlepszy. Na organizowane w nim kolonie przyjmowano dziewczynki i chłopców w wieku od siedmiu do dziesięciu lat. Razem z Kaylą spędziłyśmy tu dwukrotnie cudowne wakacje, gdy miałyśmy po siedem i osiem lat. Potem zabrakło nam odwagi, by tu przyjechać po raz kolejny. Aż do teraz.
Miałyśmy już siedemnaście lat i nadeszła pora, by to zmienić.
Otwierając drzwi taksówki, Kayla pisnęła radośnie:
– Tak! To będą niezapomniane wakacje. – Mrugnęła do mnie, a po chwili dodała: – Tym razem możemy nie kłaść się spać tak wcześnie.
– Przecież wtedy też przesiadywałyśmy do późnej nocy.
Gdy tylko otworzyłam drzwi i wysunęłam się z klimatyzowanego wnętrza samochodu, poczułam, jakbym znalazła się w rozpalonym piecu. Na szczęście ubiór opiekunek kolonijnych to szorty i koszulki z krótkim rękawem. Lato w Teksasie potrafi dać w kość. Zapomniałam już, jak tu jest gorąco.
– Jasne, ale tym razem wolno nam to robić.
Przynajmniej w teorii.
– Mieszkamy w chatce razem z dzieciakami – przypomniałam Kayli.
Wyglądało na to, że jeśli chodzi o godziny snu, nasza sytuacja niewiele miała się zmienić.
– Esme – Kayla uśmiechnęła się szeroko. – Dostaniemy nasz własny mały pokój. To będzie taka sypialnia wydzielona z sypialni. A to oznacza trochę prywatności. – Omiotła spojrzeniem teren obozu. – Mam tylko nadzieję, że są tu jacyś przystojni wychowawcy.
Cała Kayla. Moja najlepsza przyjaciółka miała bzika na punkcie facetów. Jej ulubiony kolor to oczywiście różowy. Najchętniej nigdy nie rozstawałaby się z butami na obcasie. No i średnio co trzy minuty zakochiwała się w nowym chłopaku.
Taksówkarz wyjął nasze walizki z bagażnika. Podziękowałyśmy mu i zapłaciłyśmy za kurs, dorzucając napiwek.
Rozejrzałam się wkoło, przełykając nerwowo ślinę i oblizując wargi. Naprawdę wróciłam. Poczułam lekkie ukłucie w brzuchu. Odruchowo poszukałam ramienia Kayli, która akurat podeszła do swojej różowej walizki w plamy.
– Myślisz, że przyjazd tutaj był dobrym pomysłem?
Przyjaciółka jęknęła.
– Nie komplikuj. Wszystko będzie super. Zobaczysz.
Skinęłam bez przekonania głową.
– Nie jesteśmy już dzieciakami – bąknęłam.
– Dokładnie. Nikt tutaj nie kojarzy nas z tamtego okresu i nie będzie wiedział, co się wtedy stało. Luz blues.
– Mówi się tak jeszcze, „luz blues”? – droczyłam się z nią.
Kayla spiorunowała mnie wzrokiem. Puściłam jej ramię i dodałam z uśmiechem:
– Dobrze, już dobrze. Luz blues. Wszystko się ułoży. Przestaję się stresować, słowo honoru.
Cóż za kretyńska obietnica.
– Ale za tym teksańskim skwarem to nie tęskniłam – westchnęła ciężko Kayla, garbiąc się lekko.
Dla ochłody machałam sobie dłonią przed samą twarzą, jakbym była stuknięta.
– Czy powietrze może płonąć? Bo w tej chwili takie właśnie mam wrażenie – poskarżyłam się. – Dlaczego ktoś nie stworzy klimatyzacji dla otwartej przestrzeni? Popatrz, wszyscy są tam: wychowawcy i pozostali kursanci – dodałam na widok grupki osób stojących pod jedną z chatek.
Kayla pisnęła radośnie i ruszyłyśmy na spotkanie z grupą, ciągnąc za sobą walizki. Zachodziłam w głowę, jakim cudem ludzie wytrzymują w tym żarze.
– Musimy znaleźć Andy’ego – poinstruowała mnie Kayla.
Andy Marson to nasz przełożony. Jego nazwisko widniało na na wszystkich dokumentach dla kandydatów na szkolenie. Przydzielono nam wykwalifikowaną opiekunkę, z którą będziemy prowadzić większość zajęć, a także niewielką grupę podopiecznych.
– Jak myślisz, który z nich to Andy? – zastanawiała się na głos moja przyjaciółka.
Omiotłam spojrzeniem grupę obcych ludzi.
– Chyba ten rudzielec z podkładką do pisania w ręku.
Kiedy się zbliżyłyśmy, rudzielec uniósł głowę, a jego blade oczy rozbłysły.
– Oto i ostatnie z naszych kursantek. Kayla Price i Esme Randal, zgadłem?
– Kayla – przedstawiła się moja kompanka, podając mu rękę.
– Ja jestem Esme.
Andy zanotował coś w papierach.
– Cieszę się, że jesteśmy już w komplecie. Przed nami fantastyczne lato, najpierw jednak musimy się wszyscy poznać. Potem chciałbym omówić z wami obowiązujące tu zasady oraz kwestie bezpieczeństwa.
Wskazując dwie dziewczyny stojące za nim, ciągnął:
– To Rebeka i Tia. A to Olly i Jake – dodał, patrząc na dwóch chłopaków. – Wszyscy oni, podobnie jak wy, będą szkolić się na wychowawców kolonijnych. Wieczory, kiedy macie wychodne, będziecie mogli spędzać wspólnie.
Następnie Andy przystąpił do recytowania z pamięci regulaminu. Ale Kayla już go nie słuchała. Wpatrywała się w dwóch bardzo przystojnych chłopaków stojących za nim: Olly’ego i Jake’a.
Obóz letni właśnie znacząco zyskał w naszych oczach.
Rebeka i Tia podeszły, żeby się z nami przywitać. Obie tak samo wyszczerzone w uśmiechu. Ale na tym kończyły się podobieństwa między nimi. Rebeka była wysoką dziewczyną o bladej cerze i kasztanowatych, sięgających ramion włosach. Zrobiła na mnie wrażenie sympatycznej, lecz nieco zagubionej. Zdradzały ją błękitne oczy, którymi strzelała nerwowo na boki. Tia natomiast była drobniutka. Miała czarną skórę i wielkie brązowe oczy. Jedwabiste ciemne włosy sięgały jej niemal do pasa.
– Cześć – przywitała się Rebeka z południowym akcentem.
– To będzie niezapomniane lato – rzuciła na powitanie Tia.
– No jasne – potwierdziłam skwapliwie. – Wiecie już, w której chatce was zakwaterują?
– Rebeka i ja mieszkamy w Werbenie. Na was czeka domek o nazwie Łubin, to ten najbliżej stołówki – wyjaśniła Tia. Kiedy zwróciła się w moją stronę, zauważyłam, że jest podobnego wzrostu co ja. – Chatki są nieduże, ale łóżka wyglądają na całkiem wygodne. Zakwaterowali nas z tymi dwiema, są trochę straszne.
Tia wskazała dwie dziewczyny, wyraźnie starsze od nas, będące wykwalifikowanymi opiekunkami kolonijnymi. Miały identycznie ścięte włosy i ciemne grzywki. Jedna z nich była tak samo blada jak ja, druga miała przepiękną oliwkową karnację. Kayla musiała słono płacić co sześć tygodni podczas wizyt w solarium, żeby jej skóra przybrała taki odcień.
– To Mary i Catalina – poinformowała Tia. – Znane też jako Brawurki. No wiecie, jak ta postać z Atomówek.
Nie udało mi się powstrzymać śmiechu. Faktycznie wyglądały jak kopie Brawurki.
– A dlaczego uważasz, że są straszne? – zainteresowałam się.
– Są trochę zasadnicze. Zresztą zobaczysz, o co mi chodzi, jak z nimi pogadasz.
– Tak się zastanawiam, kto będzie naszym bezpośrednim przełożonym – powiedziałam, rozglądając się wkoło.
– Słyszałam, jak Andy wspominał, że przydzieli wam Corę. Wydaje się fajną babką. Chyba przed chwilą poszła na stołówkę. Tam jest teraz wielki bałagan. Zgromadzono tam mnóstwo sprzętu, który trzeba przejrzeć, zanim przyjadą dzieciaki. To ostatni sprawdzian, czy nic nie nawala.
– Jak znam życie, to pewnie czeka nas jeszcze z dziesięć takich sprawdzianów. Dobrze myślę? – spytałam, wodząc spojrzeniem za Andym, który biegał między domkami, zaglądając do każdego.
– Masz rację – roześmiała się Tia.
Rebeka i Kayla stały nieopodal pogrążone w rozmowie. Ich pogawędka miała zapewne podobny charakter do tej, którą odbyłam z Tią, tyle że w ich przypadku bez przerwy mówiła Kayla. Z mojej najlepszej przyjaciółki była straszna gaduła. Odniosłam wrażenie, że Rebekę przerosła ta sytuacja. Dziewczyna skrzyżowała ramiona na piersi i strzelała oczami na boki, jakby szukała sposobności do ucieczki.
Tia odciągnęła mnie na bok ze śmiechem.
– Rebeka pochodzi z Kansas. Zapisała się na kurs wychowawców kolonijnych, żeby nabrać nieco pewności siebie przed wyjazdem na studia. Jest taka słodziutka, że od samego rozmawiania z nią robią mi się dziury w zębach.
– Cóż, myślę, że jej pomożemy – odparłam. – Będziemy mogły spędzać wieczory razem. Ciekawe, czy pozwolą nam opuszczać teren obozu.
– Nie zanosi się na to – mruknęła Tia. – Szukałam informacji o obozie jeszcze przed przyjazdem tutaj. Jest droga na skróty przez las. Prowadzi brzegiem jeziora, niedaleko krzewów jeżyn. Można się nią dostać do miasta, ale idzie się po ciemku.
Pamiętałam ten skrót… Nie chciałam jednak, żeby wyszło na jaw, że byłam już w tym obozie jako dziecko.
– Już teraz czuję, jak z przejęcia serce wali mi w piersi – przyznałam, otwierając szeroko oczy.
– To znaczy, że nie wybierzesz się tym skrótem?
– Skąd. Oczywiście, że pójdę.
– Jesteś tchórzem? – spytała ze złośliwym uśmieszkiem.
– Nie, ale rzadko mi się zdarza, żebym włóczyła się nocą po nieznanym lesie. Kayla na pewno będzie panikować.
– Nic nam nie będzie. Dlaczego myślisz, że Kayla będzie panikować?
– Ciii – uciszyłam Tię, przyciągając ją bliżej do siebie. – Wytłumaczę ci przy innej okazji.
Prawda była taka, że Kaylę bardzo łatwo przestraszyć. Żeby uporać się z paraliżującym strachem, jaki opanowywał ją w obliczu choćby niewielkiego zagrożenia, poszła nawet na terapię, ale nie przyniosła ona spodziewanych rezultatów. Nie było powodu, żeby już teraz stresować ją perspektywą spacerów po mrocznym lesie.
Rebeka zerkała na nas, jakby doskonale wiedziała, o czym rozmawiamy. Najwyraźniej Tia wspomniała jej już o skrócie.
Z rozmyślań wyrwał mnie głos Andy’ego:
– Kursanci, po tym jak się rozpakujecie i zjecie lunch, spotkamy się w pawilonie. Przydzielę wam zadania.
Zwracając się do nas, nie podnosił wzroku znad swoich papierów.
– Ten gość będzie jak wrzód na tyłku – mruknęła Tia.
W myślach przyznałam jej rację.
Razem z Kaylą poszłyśmy do naszej chatki, żeby się rozpakować. W maleńkim pokoiku Kayla momentalnie stanęła przed lustrem. Osobne pomieszczenie dawało nam minimum prywatności, a zarazem pozwalało mieć na oku nasze podopieczne.
Miałyśmy spać na łóżku piętrowym. Do dyspozycji oddano nam też niedużą komodę. Drugi osobny pokoik przydzielono Corze, wykwalifikowanej wychowawczyni kolonijnej.
Grafik ułożono w taki sposób, abyśmy mogły korzystać z wolnych wieczorów naprzemiennie z Corą. Dopilnowano, by dzieciaki nigdy nie zostawały same w chatce. Pamiętałam, jak strasznie zazdrościłam wychowawcom i kursantom, ilekroć przychodziła ich kolej na nocne posiadówki przy ognisku. Teraz ten przywilej miał przypaść w udziale mnie.
Ponieważ Kayla bała się wysokości, wybrałam górną pryczę w piętrowym łóżku.
Wnętrze domku wypełniała woń drewna i sosnowych igieł. Nasze łóżko wyglądało na nowe, w przeciwieństwie do tych stojących w sali dla dzieci, o ramach pomazanych markerami. Poprzedni koloniści zostawili na nich swoje imiona i zrozumiałe wyłącznie dla nich żarciki.
– Którego wybierasz? – zagadnęła Kayla.
Znałam ją na wylot. Dzięki temu od razu zrozumiałam, że chodzi jej o Jake’a i Olly’ego.
– Nie marnujesz czasu – zauważyłam.
Nie odrywając wzroku od swojego odbicia w lustrze, uniosła jedną nienagannie wyregulowaną brew i odrzuciła do tyłu blond włosy. Z opalenizną z solarium, wielkimi błękitnymi oczami, zmysłowymi ustami i figurą seksbomby Kayla robiła zabójcze wrażenie. Byłam niemal pewna, że w porównaniu z nią w swoim mało efektownym ubraniu wychowawcy będę wyglądała jak gimnazjalistka – drobniutka, chudziutka i blada. Cała nadzieja w teksańskim słońcu, które powinno przynajmniej zapewnić mi ładną opaleniznę.
– No to jak, kochana? – nie odpuszczała Kayla. – Który ci się spodobał?
– Ty pierwsza.
Wrzuciłam do komody swoje rzeczy. Na niej postawiłam oprawione w ramkę zdjęcie rodziców.
– No dobra. Wybieram Jake’a.
Jasne, nie mogło być inaczej. Wysoki, błękitnooki i płowowłosy Jake o posturze zawodnika futbolu amerykańskiego był zdecydowanie typem faceta, który mógł wpaść w oko mojej przyjaciółce.
– Cóż za zaskoczenie! – skomentowałam sarkastycznym tonem. – No to śmiało, do boju!
Kayla rozpakowała już wszystkie swoje ciuchy i starannie je rozwiesiła.
– Esme, to lato minie nam w mgnieniu oka. Nie ma chwili do stracenia.
– Czy chcesz powiedzieć, że którejś nocy wymkniesz się ze mną do miasta?
– Mówisz poważnie? – upewniła się, mrużąc podejrzliwie oczy. – Obie wiemy, że kiedy wychodzisz nocą do lasu, nic dobrego z tego nie wynika.
– Tego lata będzie inaczej – zapewniłam, trącając ją łokciem w bok. – Zgódź się, mała, w lesie nie czai się nic strasznego.
2
Zerknęłam na zegarek, który niespiesznie odmierzał kolejną minutę. Lunch wlókł się niemiłosiernie.
Siedziałam pod sosną razem z Kaylą, Tią i Rebeką.
Kilka drzew dalej rozsiedli się Olly i Jake wraz z dwoma innymi kursantami, Marcusem i Lorenzem. Sprawiali wrażenie, jakby byli zainteresowani przede wszystkim własnym towarzystwem, a spędzanie czasu z dziewczynami niezbyt ich pociągało. Podejrzewałam, że są od nas trochę starsi.
Byliśmy tu dopiero od godziny, a wykwalifikowani opiekunowie zdążyli już podzielić się na grupki.
Zajadałam hot doga z ketchupem z papierowego talerza i prażoną kukurydzę. Wystarczył jeden kęs bułki, bym przeniosła się w czasie i poczuła, jakbym znowu miała osiem lat. Momentalnie wróciły wspomnienia długich letnich dni spędzanych na kąpielach w jeziorze. Kayla i ja byłyśmy wtedy szczuplutkimi dziewczynkami o wiecznie brudnych kolanach i potarganych włosach. W tamtym czasie niemal codziennie na obozie objadałyśmy się hot dogami oraz makaronem zapiekanym z serem.
Tamto letnie obżarstwo sprawiało mi mnóstwo przyjemności. Teraz nie mogłam się doczekać, aż doświadczą go również moje obecne podopieczne.
– On ciągle się na ciebie gapi – stwierdziła śpiewnym tonem Tia.
– Co takiego?
– Olly. Udaje, że gada z kumplami, ale tak naprawdę co trzy sekundy zerka w twoją stronę.
Cóż, udawanie, że nie interesuje mnie ten wysoki, ciemnowłosy przystojniak, raczej nie miało sensu. Jasne, żeby z nim porozmawiać, musiałabym bez przerwy zadzierać głowę, ale tyczyło się to właściwie wszystkich osób.
– Tia, a co z tobą?
– Faceci mnie nie kręcą – wyznała, wzruszając ramionami.
– Przecież dziewczyn tu też nie brakuje.
– No więc jest taka jedna… – Policzki jej zapłonęły. – Cora.
– W jakim jest wieku?
Tia westchnęła ciężko.
– To tylko zauroczenie. Wydaje mi się, że może mieć około dwudziestu lat. No i jest hetero.
Poklepałam ją lekko po ramieniu, żeby dodać jej otuchy.
– A ty masz siedemnaście, tak?
– Zgadza się. Wszyscy kursanci to szesnasto- albo siedemnastolatkowie. Z wyjątkiem Lorenza, który ma osiemnaście.
– Nic się przed tobą nie ukryje. Od jak dawna tu jesteś?
– Przyjechałam dzisiaj wczesnym rankiem. Nie tracę czasu. – Postukała się palcem w skroń i dodała: – Wiedza to siła.
– A może ty wcale nie nie chcesz być wychowawczynią kolonijną, tylko agentką FBI?
Parsknęła śmiechem, słysząc tę uwagę.
– Dziewczyno, trzymaj się mnie.
– Zagadam do nich – oznajmiła Kayla.
Wstała i, dzierżąc swój talerz, ruszyła w stronę chłopaków.
Andy, siedzący przy ognisku, odprowadził ją wzrokiem. Miał zacięty wyraz twarzy, głowę przechylił na bok. Litości, chyba nie wyobraża sobie, że będziemy trzymać facetów na dystans. W końcu to obóz koedukacyjny.
Przecież nie będę przez całe lato udawać, że chłopcy nie istnieją.
– Idziemy? – zagadnęła Tia.
Rebeka uniosła głowę.
– Chcesz się do nich dosiąść? – spytała, otwierając oczy szeroko ze zdziwienia.
– Jasne, chodźmy – zgodziłam się chętnie, wstając.
W jednej ręce trzymałam talerz, drugą podałam Rebece, żeby pomóc jej wstać.
– No dobra, skoro chcecie, pójdę z wami. – Podała mi rękę i dźwignęłam ją z ziemi. Kiedy stała, przewyższała mnie o głowę. – Dzięki, Esme.
Razem z Tią i Rebeką przycupnęłyśmy na długiej ławce. Ja zajęłam strategiczne miejsce obok Olly’ego. W końcu przyglądał mi się wcześniej, a do tego był taki uroczy. Miałam wrażenie, że jest nieźle przypakowany. Pewnie grał w futbol amerykański.
– Hej! – rzuciłam na powitanie.
– Ty jesteś Esme, prawda? – spytał z uśmiechem.
– Mam czuć się zaszczycona, że zapamiętałeś moje imię?
– W sumie to tak – przyznał ze śmiechem. – Raz zdarzyło mi się zapomnieć imię mojej kuzynki.
– Jakim cudem?
– Cóż, mam w rodzinie aż czternaścioro kuzynów. I większość z nas mieszka przy jednej ulicy.
– Ja mam tylko pięcioro. Skąd jesteś?
– Z Missouri – wyjaśnił. – A ty?
– Z Pensylwanii. Dlaczego chcesz zostać opiekunem kolonijnym?
Olly oderwał końcówkę bułki hot doga i powiedział:
– Kiedy miałem trzynaście lat, rodzice wysłali mnie na kolonię. Wydawało mi się wtedy, że opiekunowie mają lepiej od dzieciaków. Chcę sprawdzić, czy faktycznie tak jest. A ciebie co skłoniło do przyjazdu tutaj?
Pomyślałam o folderze reklamowym, zagrzebanym wśród różnych rzeczy w komódce.
– W sumie to samo, co ciebie.
Chłopak skierował spojrzenie swoich obłędnie zielonych oczu ku krzewom jeżyn. Podejrzewałam, że prędzej czy później będę nimi podrapana. Obyśmy tylko nie musieli przedzierać się przez tę gęstwinę podczas planowanej nocnej eskapady.
– Tobie też Tia opowiedziała już o skrócie? – domyśliłam się.
Olly wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Zanim jeszcze się przywitała.
W tej chwili dobiegł nas głos Andy’ego:
– No dobra, kończcie posiłek i zabieramy się za porządkowanie pawilonu socjalnego i stołówki. Dzieciaki zjawią się pojutrze, do tego czasu mamy sporo roboty.
Olly nie poruszył się. Zmierzył tylko kierownika obozu niechętnym spojrzeniem.
– Powinniśmy chyba… – zaczęłam, prostując się.
– Esme – wszedł mi w słowo Olly. – Spokojnie dokończ jedzenie.
Przez chwilę wodziłam spojrzeniem między obydwoma chłopakami.
– Znałeś go przed przyjazdem tutaj?
– Można tak powiedzieć. Jeden z moich kuzynów go zna, byli razem na roku. Poznałem Andy’ego, kiedy kończyli studia. Wspomniał wtedy o obozie. Kiedy dostałem pocztą broszurę o kursie na wychowawcę kolonijnego, domyśliłem się, że to on mi ją wysłał.
– Chyba naprawdę lubi swoją robotę, co?
– O tak – roześmiał się Olly. – Spędza na promowaniu tego miejsca z dziesięć godzin dziennie. Powinnaś zobaczyć jego profile w mediach społecznościowych. Ten gość nie pisze o niczym innym.
– Chyba wolałabym tego uniknąć.
Skupiłam się na jedzeniu. Brawurki – to znaczy Mary i Catalina – ochoczo ruszyły za Andym. Niemal wpadały na siebie, tak bardzo im się spieszyło.
Ciekawe, czy nagrody przewidziano za bycie najlepszym wychowawcą kolonijnym, czy może największym lizusem? Cóż, w tej drugiej kategorii raczej nie mogłam liczyć na laury.
Kayla i ja wyrzuciłyśmy talerze do kubła na śmieci i razem z naszą nowo utworzoną koedukacyjną grupą ruszyłyśmy do pawilonu. Jake i Olly oddzielili się od pozostałych facetów i dołączyli do nas, czterech dziewczyn. A my, rzecz jasna, nie miałyśmy nic przeciwko.
W budynku powitała nas cała góra sprzętu turystycznego: namiotów, kanadyjek, kajaków, akcesoriów sportowych, lin, kuchenek i naczyń kempingowych. Śmierdziało tu jak na sali gimnastycznej.
– No bez jaj, mamy sprawdzić to wszystko? – odezwała się szeptem Kayla, zwracając się do całej naszej grupy.
– Właściwie jakie mam kwalifikacje, by stwierdzić, że dany kajak nie przecieka? – mruknęłam pod nosem.
Olly w odpowiedzi zachichotał. Ja jednak mówiłam całkiem poważnie.
Andy złożył przed sobą dłonie i powiedział:
– No dobrze, kursanci mogą zabrać się za rozbijanie namiotów i sprawdzanie, czy nie są uszkodzone. Proszę o informację, jeśli czegoś brakuje albo materiał jest porwany. Chciałbym, żeby wychowawcy w tym czasie zajęli się testowaniem pozostałego sprzętu turystycznego. Ja sprawdzę akcesoria kuchenne.
Przed przystąpieniem do pracy dobraliśmy się w pary. Kayla oczywiście ruszyła prosto do Jake’a, moją parą został Olly. Nie żebym narzekała – pod spojrzeniem jego obłędnych oczu w brzuchu trzepotały mi motyle skrzydełka. Z uśmiechem wzięłam się za rozstawianie pierwszego namiotu. Pracując, próbowałam schować twarz za swoimi długimi włosami. Domyślałam się, że policzki mam ceglastoczerwone.
Pierwszy namiot – prosty, czteroosobowy model – udało nam się rozłożyć bez najmniejszego problemu.
Obeszliśmy go wkoło, wypatrując przedarć w materiale. Olly w tym celu zanurkował też do środka.
– Wszystko z nim w porządku – oświadczyłam na koniec.
– Na to wygląda – przyznał, wystawiając głowę z namiotu. – No to bierzmy się za następny, Esme.
Podobało mi się, jak moje imię brzmiało w jego ustach, wypowiadane tym szorstkim, męskim głosem.
Wyluzuj, wariatko!
Czas mijał, a my harowaliśmy w pocie czoła. Mimo wszystko według mnie było tu fajnie. Nie potrafiłam jednak przestać się stresować. Przez głowę przelatywały mi różne myśli. Co, jeśli nie sprawdzę się w roli opiekunki? Co, jeśli moje podopieczne nie zapałają do mnie sympatią? Przede mną spore wyzwanie: mam służyć im radą, dawać poczucie bezpieczeństwa, pod moją opieką powinny zdobyć nowe umiejętności, ale też wesoło spędzić czas.
Kiedy aplikowałam na kurs, nie chodziło mi tylko o to, że tytuł wykwalifikowanej opiekunki kolonijnej będzie dobrze wyglądał w CV. Zależało mi też na tym, żeby sprawdzić się w tej roli. Uwielbiałam to miejsce. Niemal każdy aspekt Obozu nad Jeziorem budził mój autentyczny zachwyt. Ten sielankowy obraz burzył tylko jeden szczegół, jedna noc rodem z horroru, której wspomnienie mroziło mi krew w żyłach.
Wieczorem byliśmy już gotowi na przyjazd obozowiczów. W każdym razie gotowy był obóz i sprzęt turystyczny.
Harowaliśmy do upadłego, żeby zdążyć przed zmrokiem. Pod koniec dnia byłam mokra od potu i leciałam z nóg. Ale ponieważ uwinęliśmy się z wszystkimi obowiązkami, następny dzień miał upłynąć pod znakiem dobrej zabawy. Ostatni łyk wolności przed przyjazdem dzieciaków, które potem miały już absorbować całą naszą uwagę.
Po wzięciu prysznica zebraliśmy się znów pod sosnami. Upał zelżał, zrobiło się rześko, nadal jednak było na tyle ciepło, że nie marzłam w szortach i koszulce z krótkim rękawem.
Kiedy Tia chwyciła mnie nagle za łokieć, drgnęłam zaskoczona.
– Chodź na spacer – zaproponowała, odciągając mnie od grupy.
– Ale dokąd? – wydusiłam z siebie.
– Wokół jeziora.
Ani myślała czekać na moją zgodę, ale w sumie nie miałam jej tego za złe.
Kiedy w końcu puściła moją rękę, spytałam:
– Co ci strzeliło do głowy?
– Chcę się przejść.
– To akurat rozumiem. Ale dlaczego?
Tia obejrzała się przez ramię i rzuciła z uśmiechem:
– Sprawdzimy ten skrót. Podobno należy wejść prosto w las, tam znajdziemy wydeptaną ścieżkę. Powinnyśmy odczekać z tydzień, zanim się wymkniemy nocą.
Mówiła przejętym głosem, żywo gestykulując. Włosy miała zebrane w niedbały koczek.
– Niech Andy wyobraża sobie, że jesteśmy grzecznymi kursantkami, którym nie w głowie łamanie zasad – domyśliłam się.
– Otóż to.
– Co, jeśli ktoś nas nakryje?
– Pewnie wpadniemy w tarapaty. Ale nie wydaje mi się, żeby groziło nam za to wydalenie z obozu – stwierdziła Tia.
Głęboko odetchnęłam.
– Mam taką nadzieję.
Moi rodzice by mi tego nie darowali.
– Nie martw się, Esme. Nikt nas nie przyłapie.
Ale ryzyko było całkiem spore. Wystarczyło przecież, że ktoś wyjdzie z jednej z chatek i zobaczy, jak znikamy w lesie i nie wracamy przez kilka godzin. Z drugiej strony, kto wie, może wszyscy tutaj tak robili.
Ruszyłyśmy brzegiem jeziora. Miało owalny kształt. Z jednej strony towarzyszył nam las, z drugiej – woda. Było pięknie, tak spokojnie.
Jeszcze kilka dni i będziemy pływać. Na wyposażeniu obozu był nawet dmuchany tor przeszkód. Kiedy spędzałam tu czas jako dziecko, jeszcze nie było takich rozrywek. Nie mogłam się doczekać, aż wypróbujemy tor na wodzie. Miewałam rywalizacyjne zapędy, zdawałam sobie sprawę, że będę musiała na to uważać podczas zabaw z dziećmi.
– Wybierasz się na studia po wakacjach? – zagadnęłam.
– Tak, do Nowego Jorku. Dla dziewczyny z Oregonu to duża zmiana. Nie mogę się już doczekać. A ty?
Skinęłam głową.
– Ja też. Będę studiować w Denver. Pochodzę z Pensylwanii, dlatego dla mnie to też będzie rewolucja. W Kolorado jest tak pięknie. Nie mogę się doczekać, aż zobaczę góry.
– Koniecznie musimy utrzymać kontakt po tym, jak obóz się skończy.
– No jasne – przytaknęłam ochoczo. – To tutaj?
– Myślę, że tak.
Na szczęście ścieżka rozpoczynała się zaraz za krzewami jeżyn.
Szłyśmy dalej, okrążając jezioro. Nie było tu żadnych latarni, ale księżyc świecił wystarczająco jasno, byśmy widziały, gdzie stawiamy kroki. Tutaj, z dala od chatek i ogniska, powietrze jeszcze intensywniej pachniało sosnami. Wdychałam zachłannie tę woń.
Zapamiętałam, że spacer wokół jeziora zajmuje około dziesięciu minut. A ponieważ nie miałam już ośmiu lat, pewnie nawet mniej.
– Zrobimy to w przyszłym tygodniu – oświadczyłam z ekscytacją.
To lato zapowiadało się naprawdę super.
Po powrocie do obozu okazało się, że część kursantów poszła nad jezioro, a pozostali zajęli się grą w karty.
– Nie ma mowy, nie wskoczę teraz do wody – stwierdziła kategorycznie Tia. – Już brałam prysznic.
– Ja też nie mam ochoty na kąpiel – przyznałam.
Dołączyłyśmy do Kayli, Rebeki, Jake’a i Olly’ego, którzy w ciasnym kręgu siedzieli wokół ogniska.
– Może zagramy w Prawdę i kłamstwo? – zaproponowała Tia. – Każde z nas zdradza na swój temat dwie rzeczy, ale tylko jedna z nich jest prawdziwa. Pozostali muszą odgadnąć, co jest kłamstwem.
Rebeka weszła jej w słowo:
– Mam lepszy pomysł. Znam zabawę, dzięki której wszyscy dowiemy się na swój temat naprawdę dużo. Jest jednak pewien warunek: musimy być absolutnie szczerzy i nie osądzać pozostałych.
Cóż, nie brzmiało to zbyt zachęcająco.
– Jestem za – oświadczył Jake, zacierając ochoczo ręce.
Brawo.
Popatrzyłyśmy po sobie z Kaylą: o pewnych sprawach nigdy nikomu nie opowiemy.
– Śmiało, będzie fajnie – zachęcała Rebeka. Usiadła prosto, przez co wydawała się jeszcze wyższa. – Często gram w to z przyjaciółmi. To nasz sposób, żeby otworzyć się przed sobą.
– No dobrze – zgodziłam się po namyśle.
W końcu nikt nie każe nam kłamać. Po prostu nie powiemy wszystkiego.
Kayla popatrzyła na mnie zaskoczona. W mgnieniu oka całe jej ciało zesztywniało. Niepotrzebnie się stresowała, przecież nie zamierzałam zdradzić niczego naprawdę istotnego. Pokręciłam dyskretnie głową, żeby ją uspokoić.
– Ja zaczynam – stwierdziła Rebeka. – Najbardziej boję się tego, że nigdy nie odnajdę szczęścia. Takiego prawdziwego.
– Chcesz powiedzieć, że nigdy dotąd nie byłaś szczęśliwa? – zdumiałam się.
Dziewczyna potrząsnęła smutno głową. Ze wzrokiem wbitym w ziemię powiedziała:
– Chyba po prostu tego nie potrafię. Już od najmłodszych lat domyślałam się, że coś jest ze mną nie w porządku.
To podobno miała być superzabawa, a już zrobiło się śmiertelnie poważnie. Zastanawiałam się, na czym polega jej problem. Ale ugryzłam się w język, bo oczy zaszkliły jej się od łez. Nie chciałam, by się rozpłakała.
Olly wydął usta, jakby poczuł się bardzo nieswojo i nie wiedział, co powiedzieć. Jake, odchrząknąwszy, spojrzał tęsknie ku jezioru, jakby marzył o kąpieli.
Prawdę mówiąc, mnie też zrobiło się dziwnie.
– Jeszcze będziesz szczęśliwa, głowa do góry – odezwała się Tia, ściskając koleżankę lekko za ramię. A już w następnej chwili zaczęła opowiadać o sobie. – Oto co mam wam do wyjawienia: moi rodzice nie wiedzą, że jestem lesbijką. – Ze śmiechem dodała: – W sumie to jesteście pierwszymi osobami, którym powiedziałam o swojej orientacji.
– Serio? – zdziwiłam się.
– Mam nadzieję, że dzięki pobytowi tutaj odważę się powiedzieć o tym w domu – dokończyła Tia. – A jak jest z tobą, Esme?
Odchrząknęłam.
Najbardziej boję się tego, że ktoś dowie się, co zrobiłam dziewięć lat temu.
3
Obudziłam się z obolałym karkiem. Moja prycza była w sumie całkiem wygodna, w przeciwieństwie do poduszki. Przez chwilę kręciłam głową na boki, żeby rozruszać kark, po czym kopnięciem zrzuciłam z siebie koc i zeszłam po drabince na dół.
Kayla jeszcze spała. Nie chciałam jej budzić, więc wzięłam ubrania i przybory toaletowe i poszłam do łazienki.
Kiedy wróciłam do naszej chatki, uderzyły mnie dziwna cisza i spokój panujące tu rankiem. W głównym pokoju wszystkie piętrowe łóżka były zaścielone: starannie rozłożone prześcieradła i koce czekały na przyjazd dzieciaków.
Tymczasem Kayla dalej spała w najlepsze. Potrząsnęłam głową z niedowierzaniem, przyglądając się jej. Ta dziewczyna mogła spać bez końca. Jak sama utrzymywała, porządna dawka snu była jej niezbędna dla piękności. Moim zdaniem wcale tego nie potrzebowała, bo natura obdarzyła ją urodą modelki. Z każdym zdjęciem, jakie wrzucała na swój profil na Instagramie, powiększało się grono obserwujących ją osób.
Podeszłam do komody i otworzyłam szufladę. Wyciągnęłam z niej broszurę zachęcającą do odbycia kursu na wychowawcę kolonijnego. I Kayla, i ja dostałyśmy ulotki kilka miesięcy temu. Przyszły pocztą tego samego dnia. Uznałyśmy wtedy, że rozesłano je do większości niegdysiejszych obozowiczów. Przesunęłam palcami po laminowanej okładce. Zdobiło ją zdjęcie przedstawiające jezioro o zachodzie słońca i dzieci skaczące do wody z pomostu. W środku znajdowało się sporo podstawowych informacji na temat kursu: rozkład zajęć, cena i korzyści dla uczestników. Przekartkowałam broszurę. Kiedy moje spojrzenie padło na hasło umieszczone na tylnej stronie okładki, po plecach przebiegł mi lodowaty dreszcz.
PRZYJEDŹ DO OBOZU NAD JEZIOREM… JEŚLI TEGO NIE ZROBISZ, BĘDZIESZ ŻAŁOWAĆ.
Kiedy pierwszy raz zwróciłam Kayli uwagę na to zdanie, stwierdziła, że to nic takiego, zwykłe kiczowate hasło reklamowe. Mimo to z jakiegoś powodu nie dawało mi ono spokoju. Zanim zdałam sobie sprawę, o co mi chodziło, Kayla już była zdecydowana, by wziąć udział w kursie. W końcu ja też zgodziłam się przyjechać, choć z zupełnie innego powodu. Miałam niejasne poczucie, że hasło na broszurze zawiera groźbę. Wyobrażałam sobie, że jeśli nie wrócę do Obozu nad Jeziorem, ściągnę sobie na głowę jakieś nieszczęście. Może ktoś wyjawi nasz wspólny sekret z przeszłości?
Ale kto właściwie mógłby to zrobić? O tym, co wydarzyło się, kiedy Kayla i ja byłyśmy tu ostatnio, wiedziała tylko jedna osoba. Dziewczyna z pobliskiego miasteczka, Lillian Campbell. Pamiętałam, że była trochę… inna. Kayla użyłaby raczej słowa „dziwaczna”. Byłam jednak przekonana, że Lillian również zależało na utrzymaniu w tajemnicy tego, co się wtedy stało. Ale czy na pewno?
Nie. Potrząsnęłam zdecydowanie głową, próbując uwolnić się od tej myśli. Zaczynałam wpadać w paranoję. Prawdopodobnie ponowny pobyt tutaj wpływał na mnie silniej, niż zakładałam przed przyjazdem.
Odłożyłam broszurę do szuflady i wyszłam z chatki.
Piękno krajobrazu zapierało dech w piersi. Nieskazitelnie błękitne niebo wczesnego poranka, soczysta zieleń sosnowego lasu i spokojna tafla jeziora na środku.
Szybko zorientowałam się, że nie tylko ja byłam rannym ptaszkiem. Nieopodal stali Rebeka, Andy i kilkoro opiekunów, z którymi nie miałam jeszcze okazji porozmawiać. Zgromadzili się na brzegu jeziora, na plaży. Cicho zamknęłam za sobą drzwi i zeszłam na trawnik.
Poprzedniego wieczoru dowiedziałam się kilku rzeczy na temat nowych znajomych: Tia bała się, że rodzice nie zaakceptują jej orientacji seksualnej; Olly martwił się, że nie dorówna swoim odnoszącym sukcesy kuzynom; w Jake’u największy strach budziła myśl, że nie zrobi kariery jako zawodnik futbolu amerykańskiego.
Ja ze swojej strony wyznałam, że boję się, iż przyniosę rozczarowanie moim rodzicom. Zawsze wydawali mi się w każdym calu idealni, postępowali tak, jak należy, i oczekiwali ode mnie, że będę wobec nich bezwarunkowo szczera. Z drugiej strony sami przecież naopowiadali mi kłamstw o świętym mikołaju, Wróżce Zębuszce i zającu wielkanocnym, ale to się chyba nie liczy.
Mojemu wyznaniu w sumie nie można zarzucić, że było kłamstwem. Myśl, że rodzice będą mną rozczarowani, była dla mnie faktycznie nieznośna. I właśnie dlatego nigdy nie mogą dowiedzieć się o tym, co zrobiłam. Nikt nie może poznać prawdy.
Najbardziej spodobało mi się, jak z sytuacji wybrnęła Kayla. Wszyscy dowiedzieli się, że największą grozę budzi w niej myśl, że przed czterdziestką będzie musiała zafundować sobie botoks. Owszem, perspektywa ta na pewno spędzała jej sen z powiek, ale byłam pewna, że zarówno moja, jak i jej największa obawa dotyczy czegoś innego.
Zsunęłam okulary przeciwsłoneczne z czoła na nos i ruszyłam w stronę grupy.
– Hej! – rzuciłam na powitanie.
– Cześć, Esme. Wcześnie wstałaś – odparła Rebeka, wyraźnie ucieszona, że pojawił się kogoś, kogo już zna. Wstała z piasku i chwyciła mnie za rękę. – Masz ochotę na kawę?
Prawdę mówiąc, ludzie, którzy nie potrzebują kofeiny, wzbudzali we mnie strach. Jak oni w ogóle są w stanie funkcjonować?
Skinęłam ochoczo głową.
– No jasne. Szkoda, że w okolicy nie ma Starbucksa.
– Dobrze spałaś? – zainteresowała się Rebeka.
– Nieźle. Ale kark mam zesztywniały – przyznałam, kręcąc głową na boki.
– Ja tak samo. Śpię na dolnej pryczy i przez całą noc musiałam słuchać, jak Tia przewraca się z boku na bok na górze. Dzisiaj w planie jest pływanie w jeziorze, prawda? Mam lekką tremę.
– Wszystko będzie dobrze. Jak znam życie, Andy każe nam wystroić się w kamizelki ratunkowe. Ale tak naprawdę to jezioro jest płyciutkie. Można stanąć na dnie, a głowa i tak będzie wystawała z wody.
– Bliżej środka jest głębina. Lepiej uważaj.
Środek jeziora był odgrodzony. Kiedy spędzałyśmy tu wakacje z Kaylą, krążyły na jego temat dziwne plotki i historie o potworach. Słyszałam na przykład, że żyje tam rekin-hybryda. To, z czym był skrzyżowany, plotki pomijały milczeniem.
– Odwiedzałaś już wcześniej Obóz nad Jeziorem? – spytałam.
– Nie – odparła, przygładzając dłonią swoje proste włosy. – Ale w dzieciństwie często wyjeżdżałam na kolonie.
Może fakt, że była taka zdenerwowana, sprowokował mnie do większej otwartości.
– Kiedy Kayla i ja byłyśmy dziećmi, spędziłyśmy tu lato. Niestety moich rodziców nie było stać na posyłanie mnie tutaj co roku.
Prawda była inna – nie mogłam wrócić.
– Moim rodzicom nie szkoda kasy, jeśli w ten sposób mogą mnie mieć z głowy na lato. – O rany. Wyglądało na to, że jej rodzice to niezwykle sympatyczni, kochający ludzie.
– Skąd pomysł, żeby szkolić się akurat tutaj na wychowawcę kolonijnego?
– Chciałam spróbować czegoś nowego. Jak tylko trafiłam na informacje o tym obozie i zobaczyłam zdjęcia jeziora, zachwyciłam się nim. To miejsce ma klimat takiego tradycyjnego obozu letniego, prawda? Mogłoby posłużyć jako plan filmowy.
Jasne, filmu, w którym zamieniasz się miejscami z siostrą-bliźniaczką, o której istnieniu nie miałaś dotąd pojęcia, albo w którym ktoś cię morduje. Obie fabuły mocno naciągane, ale w sumie racja – to miejsce świetnie nadawało się do filmu.
– Słyszałam, że pochodzisz z Kansas – zmieniłam temat.
– Tak. A ty?
– Przyjechałam z Lewisburga w stanie Pensylwania. Kayla tak samo.
– Od dawna się przyjaźnicie?
– Znamy się od przedszkola.
Uśmiechnęła się, jednak jej spojrzenie pozostało ponure.
– Tak bardzo chciałabym znaleźć dobrą przyjaciółkę.
Przecież sama wspomniała poprzedniego dnia, że grała w tę dziwną grę z przyjaciółmi.
– Nie masz nikogo takiego w rodzinnej miejscowości?
– Tak naprawdę to nie. Jasne, mam kilka koleżanek, ale nie zwierzamy się sobie.
Nie mogłam tego tak zostawić.
– Ale przecież twierdziłaś, że zdradzacie sobie sekrety podczas zabawy.
Weszłyśmy na stołówkę. Kręciło się tu już parę osób, zajadających płatki śniadaniowe i owoce. Rebeka i ja ruszyłyśmy prosto po kawę.
– No dobra, będę z tobą szczera – powiedziała, wzdychając ciężko. – Jeśli chodzi o tę wczorajszą grę, to wcale nie gram w nią z przyjaciółmi. Za to robi tak moja kuzynka. Ona jest bardzo zżyta ze swoimi przyjaciółkami. Opowiadają sobie o swoich najbardziej skrytych lękach. Spróbowałam kiedyś zagrać w tę grę z moimi koleżankami. Miałam nadzieję, że to nas zbliży do siebie.
– I co się stało?
– To nie były właściwe partnerki do takiej gry. Nie byłyśmy wystarczająco zżyte. Potem nasze relacje jeszcze się rozluźniły. Ale ponieważ znamy teraz swoje sekrety, nadal robimy dobrą minę do złej gry. Udajemy serdeczność, rozmawiamy ze sobą o pogodzie i narzekamy na szkołę. A ja tak naprawdę lubię szkołę.
Nalałam kawy do dwóch kubków.
– To dlaczego wczoraj zagrałaś z nami?
– Sama nie wiem – wzruszyła ramionami. – Wydawało mi się, że dobrze się rozumiemy, że stanowimy taką małą zgraną paczkę sześciu osób. To coś, czego nigdy dotąd nie znałam. Z moimi „przyjaciółkami” z liceum łączyło mnie tylko jedno: wszystkie uciekałyśmy przed tą samą osobą, która nie dawała nam żyć w szkole.
– Przykro mi.
Nade mną nikt nie pastwił się w liceum. Wiedziałam jednak, że dla ofiar to musi być traumatyzujące doświadczenie. Takie osoby nigdy nie są w stanie uwolnić się od ludzi, którzy zamieniają ich życie w piekło. Nawet w domu nie mogą czuć się bezpieczne, a wszystko przez media społecznościowe. Samotność jest straszna. Nie mogłam sobie nawet wyobrazić, co czuje osoba, której dokucza samotność, a ona dodatkowo wie, że inni jej nienawidzą.
– Teraz masz nas – powiedziałam, podając Rebece kawę. – A niedługo wyjedziesz na studia.
– Dzięki. Mam nadzieję, że w college’u panują inne zasady.
Cóż, jeśli mogłam wnioskować na podstawie tego, co opowiadała moja mama o klimacie panującym w jej biurze, świat dorosłych niewiele różnił się od liceum. Ale oczywiście nie podzieliłam się tym spostrzeżeniem z Rebeką.
Kayla i ja nie należałyśmy do grupki najbardziej lubianych uczennic w liceum. To znaczy Kayla mogłaby z łatwością się do niej wkręcić, ale trzymała się mnie. Znajdowałyśmy się w takiej strefie pośredniej. I było to dla mnie optymalne rozwiązanie. W przeciwieństwie do bardziej przebojowych uczennic, nie musiałyśmy bez przerwy udawać. Z drugiej strony oszczędzono nam ciągłego strachu, na który skazane były najmniej popularne osoby.
Rebeka i ja wzięłyśmy coś do jedzenia i usiadłyśmy przy stoliku. Napiłam się kawy i zanurzyłam łyżkę w płatkach śniadaniowych.
W pewnym momencie nad ramieniem Rebeki zauważyłam, jak do sali wchodzi Olly. W szortach w kolorze khaki i białym T-shircie prezentował się świetnie. Omiótł wzrokiem pomieszczenie. Kiedy spojrzenie jego błękitnozielonych oczu padło na mnie, moje ciało przeszył rozkoszny dreszcz.
– Olly przyszedł – powiedziałam, kiedy chłopak ruszył do naszego stolika.
Rebeka zerknęła szybko w jego stronę, po czym przeniosła spojrzenie na mnie.
– Spodobałaś mu się – stwierdziła śpiewnym tonem.
W odpowiedzi spojrzałam na nią znacząco. Ponieważ Olly był już blisko, kazałam jej się uciszyć.
– Hej – rzucił, siadając obok mnie. – Jak tam?
– W porządku – odpowiedziałyśmy obie jednocześnie.
– A jak kawa? – spytał z uśmiechem.
– Może być – odparłam.
– Do tej ze Starbucksa trochę jej brakuje. Co nie, Esme? – zagadnęła Rebeka.
– Nie przypominaj mi o tym – jęknęłam. – Mogłabym zabić za waniliowe latte.
– Aż zabić? – powtórzył Olly, unosząc brwi. – To chyba lekka przesada, nie sądzisz?
– Nie.
Rebeka przypatrywała nam się w milczeniu, zajadając banana, jakby podziwiała występujących na scenie aktorów.
– Podobno mamy dzisiaj wolne – odezwał się Olly. – Jeśli nie liczyć tym razem już definitywnie ostatecznego sprawdzania sprzętu. Zjem coś i się zbieramy, dobra?
– Pewnie – odparłam.
Kiedy Olly poszedł po płatki, Rebeka posłała mi ironiczny uśmieszek.
– Ani słowa – ostrzegłam.
Byłam pewna, że spiekłam raka.
Dziewczyna wrzuciła skórkę od banana do pustej miski po płatkach.
– Sprawdzę, czy Tia już wstała. Spotkamy się na pomoście?
Doskonale rozumiałam, jakie intencje jej przyświecały.
– Rebeka!
– Pysznego śniadanka – dodała ze śmiechem.
Uciekła akurat w momencie, gdy Olly wrócił do stolika z płatkami i kawą.
– A ta dokąd leci? – spytał, siadając.
– Poszukać Tii.
A tak naprawdę chciała zostawić nas we dwoje przy stoliku. Ale właściwie po co? Co jej zdaniem może wydarzyć się między nami przy śniadaniu? Olly mnie pocałuje? Wyzna mi miłość od pierwszego wejrzenia? Mało prawdopodobne. Taka miłość to tylko bajeczka dla naiwnych.
– Wiesz, jakie mamy zadania na dzisiaj? – zagadnęłam.
– Chyba na razie nie przydzielili nam obowiązków. Andy zasugerował, że możemy popływać w jeziorze, poszwendać się po terenie obozu i lesie, jeśli mamy na to ochotę. Chodziło o to, żebyśmy zaznajomili się z tym miejscem przed przyjazdem dzieciarni.
Łącznie było tu siedem chatek. Jakoś nie chciało mi się wierzyć, żeby można było się tu zgubić.
– Super. Zamierzam przez cały dzień leniuchować, bo potem może być krucho z wolnym czasem.
– Racja. Co porabiałyście z Rebeką, zanim dołączyłem?
– Niewiele. Niedawno wstałam. To bardzo sympatyczna dziewczyna.
Sympatyczna, ale było w niej coś jeszcze, czego nie potrafiłam nazwać. Jej nieśmiałość i chęć sprawiania innym przyjemności powodowały, że trudno było ją rozgryźć.
4
Ze zdumienia wytrzeszczałam oczy.
Nie sądziłam, że będzie ich aż tylu.
Nadszedł dzień, gdy mieliśmy powitać naszych podopiecznych. Pięćdziesięcioro sześcioro. Choć miałam świadomość, jak liczny będzie turnus, to kiedy zobaczyłam dzieciaki zebrane w jednym miejscu, miałam wrażenie, jakby przybyło ich znacznie więcej.
Włosy upięłam sobie na czubku głowy. Wyraźnie czułam zapach kremu z filtrem 50, którym się wysmarowałam.
Byłam podekscytowana, ale też stremowana. Nagle, jak grom z jasnego nieba, spadła na mnie myśl, że od tej chwili przez sześć kolejnych tygodni będę odpowiedzialna za utrzymanie przy życiu wszystkich tych maluchów. Ze zdenerwowania poczułam ucisk w klatce piersiowej.
Co, jeśli któryś z moich podopiecznych zgubi się podczas spaceru? Co, jeśli ktoś utonie?
Nagle wszędzie zaroiło się od dzieci. Ściskały na do widzenia swoich rodziców i prowadziły radosne rozmowy z nowymi kolegami i koleżankami. W całym tym zamieszaniu uwijał się Andy ze swoją nieodłączną podkładką do kartek. Gorączkowo odhaczał kolejne dzieciaki na liście obecności i instruował, do którego domku mają zanieść swoje rzeczy. Najwyraźniej nie ufał nikomu z nas na tyle, by powierzyć nam to zadanie. Powoli zaczynałam się domyślać, że nasz szef ma manię kontrolowania wszystkiego.
W obozie zapanowała atmosfera podniecenia.
Na widok mojej spanikowanej miny Kayla spytała:
– A czego się spodziewałaś?
– Sama nie wiem.
Stanęła przede mną i mocno mnie przytuliła.
– Wszystko będzie dobrze – powiedziała ze śmiechem. – Będziemy się opiekować niewielkimi grupami. A poza tym przez cały czas pomagać nam będzie wykwalifikowany wychowawca.
W tej chwili podszedł do nas Olly.
– Wyglądasz, jakbyś miała zemdleć – zauważył. – Czyżby obleciał cię strach? A może zaszkodziły ci wczorajsze przysmaki Andy’ego?
– Nic mi nie jest. Po prostu dopadła mnie trema, ale już mi lepiej. Nie pozwolę, żeby którykolwiek dzieciak mi się zgubił.
– To dobrze – kiwnął głową Olly.
Podczas gdy obozowicze rozchodzili się po chatkach i żegnali z rodzicami, część opiekunów czekała na zewnątrz, a pozostali weszli do domków, żeby pomóc dzieciom. Chodziło o stworzenie wrażenia, że jest nas tu dużo – zarówno kursantów, jak i wykwalifikowanych wychowawców. Rodzice tych dzieciaków nam ufali.
Poszukałam spojrzeniem skrótu przez las. Czy nasz zamiar, by dać nogę pod osłoną nocy, świadczył o braku odpowiedzialności? W końcu oprócz dyżurów mieliśmy też wolne wieczory.
Przestań wszystko komplikować!
Zwróciłam uwagę na małą dziewczynkę, ośmio-, może dziewięciolatkę, która tuliła się do mamy. Duże zielone oczy miała lśniące od łez. Kobieta próbowała dodać dziecku otuchy, powtarzając, że na pewno będzie się świetnie bawić.
Wielu rodziców zbierało się do odjazdu albo już to zrobiło.
Na pocztówkowo błękitnym niebie prażyło słońce. Trudno wymarzyć sobie lepszy dzień na początek obozu letniego. Wszystko zdawało się rozświetlone i zachęcające.
– Dzień dobry – odezwałam się, podchodząc do zapłakanej dziewczynki i jej mamy. – Mam na imię Esme.
Kobieta spojrzała na mnie.
– Witaj, Esme. Andy właśnie wspomniał, że jako kursantka będziesz opiekować się Isabel.
Uśmiechnęłam się w odpowiedzi. Chciałam wydać się miła i rozproszyć obawy tej małej.
– Cześć, Isabel. To mój pierwszy raz w roli opiekunki kolonijnej. Głowa do góry, ja też tu jestem nowa – dodałam. Dziewczynka poszukała mojego spojrzenia, jednak nadal kurczowo trzymała się maminej koszulki. – To będzie cudowne lato, masz moje słowo. Pamiętaj, że kiedy tylko zechcesz, możesz napisać do mamy. Dlatego teraz tak naprawdę nie żegnacie się, tylko mówicie sobie „do zobaczenia”. Pójdziesz ze mną?
Isabel zacisnęła usta. Było jasne, że nie wie, co o tym myśleć.
– Plan jest taki: najpierw pobawimy się w gry zapoznawcze, a potem rozpalimy ognisko i upieczemy coś pysznego na powitalny posiłek. Jeśli wolisz, możesz mi tylko pomagać, a do zabawy dołączysz, gdy będziesz mieć na to ochotę.
– Śmiało, Isabel – zachęciła kobieta. – Wszystko będzie dobrze, kochanie.
– Te drzewa są straszne – poskarżyła się dziewczynka.
Potrząsnęłam zdecydowanie głową.
– W lesie nie ma nic strasznego, możesz mi wierzyć.
– No dobrze.
Dziewczynka puściła rękę mamy i dała jej ostatniego buziaka w policzek.
Kiedy kobieta odeszła, zaproponowałam:
– Sprawdźmy, co porabiają pozostałe dziewczynki z naszej grupy. Nazywają się Maisie, Addison i Audrey.
– A wiesz, gdzie są?
– Jeszcze nie, ale zaraz się dowiemy. Wszystkie należą do Drużyny E.
Minęłyśmy Andy’ego, który wyrzucał z siebie nieprzerwany strumień poleceń: wyczytywał dzieci po nazwisku i informował je, do których wychowawców powinny się zgłosić.
Szybko odnalazłam trzy pozostałe dziewczynki i dołączyłam do Kayli i jej podopiecznych.
Wokół nas dosłownie roiło się od dzieciaków. Miałam nadzieję, że uda mi się spamiętać imiona ich wszystkich. Albo przynajmniej tych, z którymi będę spędzać najwięcej czasu.
Otarłam pot z czoła. Na dzieciakach, jak się zdawało, ten nieludzki skwar nie robił żadnego wrażenia.
Kompletnie nie rozumiałam, dlaczego Andy uparł się, żeby w tym upale rozpalić ognisko.
Odnalazłam spojrzeniem stojącą nieopodal Tię. Bujała się na piętach i szczerzyła zęby w uśmiechu do swoich podopiecznych, jakby planowała sprowadzić ich wszystkich na złą drogę. Oczywiście wiedziałam, że tego nie zrobi. Chociaż nie, wcale nie byłam tego taka pewna. Tuż obok niej stała przerażona Rebeka, zerkająca co chwilę na jedną z oddanych jej pod opiekę dziewczynek: w pełnym makijażu, z połyskującymi prostymi włosami i w butach na wysokim obcasie. Najwyraźniej Rebece trafiła się mała miss, królowa piękności. Cóż, już wkrótce czeka ją zamiana szpilek na tenisówki.
Zrobiło mi się żal Rebeki. Z przykrością patrzyłam, jak wielkim przerażeniem napawała ją dziewczynka młodsza od niej o dziesięć lat. Być może kojarzyła jej się z prześladowczynią ze szkoły, ale to byłoby niesprawiedliwe. W końcu to, że podopieczna Rebeki z wyglądu przypominała stereotypową szkolną gwiazdę, wcale nie musiało oznaczać, że lubiła pastwić się nad słabszymi. Kayla na przykład wcale taka nie była.
Rozdzieliliśmy się: Kayla i ja zostałyśmy z grupą Cory. Trzy osoby dorosłe i dwanaście dziewczynek. Olly i jego grupa wybrali się nad jezioro, a my zatrzymałyśmy się niedaleko kortu tenisowego, żeby pobawić się w gry zapoznawcze.
Cora weszła w rolę przewodniczki stada, a ja i Kayla trzymałyśmy się z boku. Wytłumaczyła dzieciom, co będziemy teraz robić: zagramy w zapoznawczego tenisa. Polegało to na tym, że osoba uderzająca piłkę rakietą musiała głośno powiedzieć coś o sobie, na przykład dokąd najbardziej lubi jeździć na wakacje, jakie jest jej ulubione zwierzę, kolor, potrawa, przedmiot w szkole czy celebryta.
Kiedy ja byłam tu na obozie, graliśmy dokładnie w tę samą grę.
Dziewczynki chętnie dobrały się w pary i wzięły rakiety. Razem z Kaylą stanęłyśmy za linią boczną boiska. Przy każdym uderzeniu piłki dziewczynki zdradzały coś na swój temat. Wkrótce w parnym powietrzu rozlegały się radosne śmiechy. O dziwo, nadal żadnej z naszych podopiecznych nie przeszkadzał ten straszny upał.
– Są takie urocze – zachwycała się Kayla.
– Pamiętasz, jak to było z nami? Kilka pierwszych godzin przepłakałaś, bo tęskniłaś za mamą. A potem przez resztę turnusu ani razu do niej nie napisałaś.
– Ale przecież ona pisała do mnie. I to ciągle!
– Bo jest twoją mamą.
– Za to ty byłaś takim słodziakiem – przypomniała sobie Kayla. – Byłaś najmniejszą dziewczynką w całej grupie. Z wielkimi oczami, równie zielonymi jak liście na drzewach. Przyglądałaś się wszystkiemu, jakbyś nigdy wcześniej nie widziała jeziora ani lasu.
– To prawda, podczas pierwszego pobytu tutaj rzadko wychodziłam z chatki. Ale kiedy wróciłyśmy rok później, poszło mi znacznie lepiej.
Ale do tego drugiego pobytu żadna z nas raczej nie chciała wracać pamięcią.
– Co racja, to racja – roześmiała się Kayla. – Taka jestem podekscytowana, kiedy pomyślę, co czeka te dziewczynki. Spójrz, one już zawierają pierwsze znajomości.
– Zupełnie jak ty – zauważyłam, unosząc brew.
– Chodzi ci o Jake’a?
Przytaknęłam, szczerząc zęby w uśmiechu.
– Przystojniak z niego – przyznała przyjaciółka. Zerknąwszy na mnie, dodała: – Ale Olly’emu też niczego nie brakuje.
– Nawet nie zaczynaj.
Po godzinie Andy zarządził koniec gier zapoznawczych. W tym czasie większość dzieciaków zdążyła przynajmniej raz wymienić się partnerami i poznać nowe osoby. Reszta popołudnia upłynęła na pluskaniu się w jeziorze, pieczeniu krakersów z piankami na ognisku i snuciu strasznych opowieści o zabójcach czających się w lesie.
Tak naprawdę w lesie nie kryli się żadni mordercy, ale mimo to okłamałam Isabel, kiedy wspomniałam, że jest całkiem bezpieczny. Miał bowiem swoją mroczną historię.
5
Choć ten dzień był męczący, nazajutrz i tak obudziłam się o piątej rano. Z dołu dobiegało donośne pochrapywanie Kayli. Gdybym tak nie uwielbiała tej dziewczyny, chybabym w nią czymś rzuciła, żeby się uciszyła.
Nic nie wskazywało na to, by w najbliższym czasie Kayla miała podnieść się z łóżka, i powoli zaczynałam się nudzić. W końcu doszłam do wniosku, że nie istnieje żaden przepis, który zabraniałby mi opuszczania chatki o świcie. Wytłumaczyłam sobie, że nie oddalę się za bardzo – miałam zamiar zobaczyć tylko, czy ktoś poza mną już nie śpi. Poza tym, uspokajałam się, Kayla i Cora przez cały czas będą w domku.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki