Mroczne jezioro - Natasha Preston - ebook + książka

Mroczne jezioro ebook

Natasha Preston

3,7

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Oto kolejna mrożąca krew w żyłach opowieść królowej thrillerów i ulubienicy czytelniczek – Natashy Preston! Przyjaciółki Esme i Kayla w dzieciństwie spędziły razem cudowne wakacje w Obozie nad jeziorem. W tym roku wracają tam po dziewięciu latach jako opiekunki i bardzo się z tego cieszą. Dziewczynki, którymi mają się zajmować, przypominają im je same sprzed lat – jakie były radosne i beztroskie, zanim… coś się wydarzyło. Przyjaciółki skrywają mroczny sekret, o którym, jak im się wydaje, wiedzą tylko one. Przecież złożyły przysięgę krwi, że nigdy nikomu nie wyjawią swojej strasznej tajemnicy. Zresztą nawet im samym prawie udało się o niej zapomnieć. Jeszcze nie wiedzą, że to lato w Obozie nad jeziorem naprawdę będzie niezapomniane… ale do tych wspomnień nikt nie będzie wracać z uśmiechem. Beztroskie letnie rozrywki oraz flirty z przystojnymi opiekunami nagle przerywa wiadomość od kogoś, komu zależy, aby dziewczyny dopadła sprawiedliwość… Ktoś wie, co wtedy zrobiły. I jest tuż obok. Jezioro nigdy nie zapomina. Esme i Kayla są w poważnym niebezpieczeństwie. Do czego doprowadzi żądza zemsty tajemniczego prześladowcy? Co czeka dwie nastolatki uwikłane w mroczną historię sprzed lat?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 377

Oceny
3,7 (131 ocen)
39
44
24
20
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
zapahova
(edytowany)

Z braku laku…

Niestety nie wiem jak fabuła, ani zakończenie, bo nie dotrwałam nawet do 3 rozdziału... Totalny gniot, kreacja postaci jakby pisała to 12 latka. Aż ciężko uwierzyć, że autorkę można nazwać królową thrillerów... Dałam 2 gwiazdki tylko dlatego, że nie mogę się wypowiedzieć o fabule, ale reszta 1
10
Lenawww

Dobrze spędzony czas

Czytałam lepsze książki od tej autorki, sama fabuła momentami była nudna, ale zakończenie mnie zaskoczyło
10
Justa1912

Całkiem niezła

Typowo dla nastolatków
10
wizna

Nie polecam

nudna,nieprawdopodobna, przewidywalna i po prostu gniotowata
10
Nick123555

Nie oderwiesz się od lektury

JAKI PLOT Twist
00

Popularność




Roz­dział 1

1

Wraca­ły­śmy do obozu i do wszyst­kich roz­ry­wek, jakie w sobie krył: nowych zna­jo­mo­ści, wspól­nych śpie­wów, kra­ker­sów z pianką mar­sh­mal­low pała­szo­wa­nych przy ogni­sku… Oraz do miej­sca naszej zbrodni.

Sie­dzia­łam z tyłu. Musia­łam mocno nachy­lić się do przodu, żeby lepiej widzieć przez szybę.

– Jeste­śmy na miej­scu – oznaj­mi­łam.

Aku­rat prze­jeż­dża­li­śmy pod dużym szyl­dem z napi­sem OBÓZ NAD JEZIO­REM. Wyglą­dał dokład­nie tak, jak go zapa­mię­ta­łam: duże litery wyryte na drew­nia­nej tablicy.

Zer­k­nę­łam w dół. Powio­dłam pal­cem po iden­tycz­nym napi­sie w bro­szu­rze rekla­mo­wej, którą trzy­ma­łam w rękach. Wcze­śniej tego roku Kayla i ja dosta­ły­śmy listy, w któ­rych zapra­szano nas do wzię­cia udziału w kur­sie opie­kuna kolo­nij­nego.

Dla­tego wra­ca­ły­śmy.

Kiedy wio­ząca nas tak­sówka zatrzy­mała się, moja naj­lep­sza przy­ja­ciółka, którą zna­łam od pięt­na­stu lat, zer­k­nęła na mnie. Wydęła poma­lo­wane błysz­czy­kiem usta i ścią­gnęła brwi.

– Sama nie wiem… – powie­działa zamy­ślona. – Wydaje się jakiś mniej­szy, nie sądzisz?

– Kayla, kiedy jesteś dzie­cia­kiem, wszystko wydaje się więk­sze – przy­po­mnia­łam.

Minęło dzie­więć lat, odkąd były­śmy tu ostat­nio.

W porów­na­niu z innymi znaj­du­ją­cymi się w oko­licy obo­zami let­nimi – które, nawia­sem mówiąc, wcale nie były poło­żone zbyt bli­sko – ten był naj­mniej­szy. Ale za to naj­lep­szy. Na orga­ni­zo­wane w nim kolo­nie przyj­mo­wano dziew­czynki i chłop­ców w wieku od sied­miu do dzie­się­ciu lat. Razem z Kaylą spę­dzi­ły­śmy tu dwu­krot­nie cudowne waka­cje, gdy mia­ły­śmy po sie­dem i osiem lat. Potem zabra­kło nam odwagi, by tu przy­je­chać po raz kolejny. Aż do teraz.

Mia­ły­śmy już sie­dem­na­ście lat i nade­szła pora, by to zmie­nić.

Otwie­ra­jąc drzwi tak­sówki, Kayla pisnęła rado­śnie:

– Tak! To będą nie­za­po­mniane waka­cje. – Mru­gnęła do mnie, a po chwili dodała: – Tym razem możemy nie kłaść się spać tak wcze­śnie.

– Prze­cież wtedy też prze­sia­dy­wa­ły­śmy do póź­nej nocy.

Gdy tylko otwo­rzy­łam drzwi i wysu­nę­łam się z kli­ma­ty­zo­wa­nego wnę­trza samo­chodu, poczu­łam, jak­bym zna­la­zła się w roz­pa­lo­nym piecu. Na szczę­ście ubiór opie­ku­nek kolo­nij­nych to szorty i koszulki z krót­kim ręka­wem. Lato w Tek­sa­sie potrafi dać w kość. Zapo­mnia­łam już, jak tu jest gorąco.

– Jasne, ale tym razem wolno nam to robić.

Przy­naj­mniej w teo­rii.

– Miesz­kamy w chatce razem z dzie­cia­kami – przy­po­mnia­łam Kayli.

Wyglą­dało na to, że jeśli cho­dzi o godziny snu, nasza sytu­acja nie­wiele miała się zmie­nić.

– Esme – Kayla uśmiech­nęła się sze­roko. – Dosta­niemy nasz wła­sny mały pokój. To będzie taka sypial­nia wydzie­lona z sypialni. A to ozna­cza tro­chę pry­wat­no­ści. – Omio­tła spoj­rze­niem teren obozu. – Mam tylko nadzieję, że są tu jacyś przy­stojni wycho­wawcy.

Cała Kayla. Moja naj­lep­sza przy­ja­ciółka miała bzika na punk­cie face­tów. Jej ulu­biony kolor to oczy­wi­ście różowy. Naj­chęt­niej ni­gdy nie roz­sta­wa­łaby się z butami na obca­sie. No i śred­nio co trzy minuty zako­chi­wała się w nowym chło­paku.

Tak­sów­karz wyjął nasze walizki z bagaż­nika. Podzię­ko­wa­ły­śmy mu i zapła­ci­ły­śmy za kurs, dorzu­ca­jąc napi­wek.

Rozej­rza­łam się wkoło, prze­ły­ka­jąc ner­wowo ślinę i obli­zu­jąc wargi. Naprawdę wró­ci­łam. Poczu­łam lek­kie ukłu­cie w brzu­chu. Odru­chowo poszu­ka­łam ramie­nia Kayli, która aku­rat pode­szła do swo­jej różo­wej walizki w plamy.

– Myślisz, że przy­jazd tutaj był dobrym pomy­słem?

Przy­ja­ciółka jęk­nęła.

– Nie kom­pli­kuj. Wszystko będzie super. Zoba­czysz.

Ski­nę­łam bez prze­ko­na­nia głową.

– Nie jeste­śmy już dzie­cia­kami – bąk­nę­łam.

– Dokład­nie. Nikt tutaj nie koja­rzy nas z tam­tego okresu i nie będzie wie­dział, co się wtedy stało. Luz blues.

– Mówi się tak jesz­cze, „luz blues”? – dro­czy­łam się z nią.

Kayla spio­ru­no­wała mnie wzro­kiem. Puści­łam jej ramię i doda­łam z uśmie­chem:

– Dobrze, już dobrze. Luz blues. Wszystko się ułoży. Prze­staję się stre­so­wać, słowo honoru.

Cóż za kre­tyń­ska obiet­nica.

– Ale za tym tek­sań­skim skwa­rem to nie tęsk­ni­łam – wes­tchnęła ciężko Kayla, gar­biąc się lekko.

Dla ochłody macha­łam sobie dło­nią przed samą twa­rzą, jak­bym była stuk­nięta.

– Czy powie­trze może pło­nąć? Bo w tej chwili takie wła­śnie mam wra­że­nie – poskar­ży­łam się. – Dla­czego ktoś nie stwo­rzy kli­ma­ty­za­cji dla otwar­tej prze­strzeni? Popatrz, wszy­scy są tam: wycho­wawcy i pozo­stali kur­sanci – doda­łam na widok grupki osób sto­ją­cych pod jedną z cha­tek.

Kayla pisnęła rado­śnie i ruszy­ły­śmy na spo­tka­nie z grupą, cią­gnąc za sobą walizki. Zacho­dzi­łam w głowę, jakim cudem ludzie wytrzy­mują w tym żarze.

– Musimy zna­leźć Andy’ego – poin­stru­owała mnie Kayla.

Andy Mar­son to nasz prze­ło­żony. Jego nazwi­sko wid­niało na na wszyst­kich doku­men­tach dla kan­dy­da­tów na szko­le­nie. Przy­dzie­lono nam wykwa­li­fi­ko­waną opie­kunkę, z którą będziemy pro­wa­dzić więk­szość zajęć, a także nie­wielką grupę pod­opiecz­nych.

– Jak myślisz, który z nich to Andy? – zasta­na­wiała się na głos moja przy­ja­ciółka.

Omio­tłam spoj­rze­niem grupę obcych ludzi.

– Chyba ten rudzie­lec z pod­kładką do pisa­nia w ręku.

Kiedy się zbli­ży­ły­śmy, rudzie­lec uniósł głowę, a jego blade oczy roz­bły­sły.

– Oto i ostat­nie z naszych kur­san­tek. Kayla Price i Esme Ran­dal, zga­dłem?

– Kayla – przed­sta­wiła się moja kom­panka, poda­jąc mu rękę.

– Ja jestem Esme.

Andy zano­to­wał coś w papie­rach.

– Cie­szę się, że jeste­śmy już w kom­ple­cie. Przed nami fan­ta­styczne lato, naj­pierw jed­nak musimy się wszy­scy poznać. Potem chciał­bym omó­wić z wami obo­wią­zu­jące tu zasady oraz kwe­stie bez­pie­czeń­stwa.

Wska­zu­jąc dwie dziew­czyny sto­jące za nim, cią­gnął:

– To Rebeka i Tia. A to Olly i Jake – dodał, patrząc na dwóch chło­pa­ków. – Wszy­scy oni, podob­nie jak wy, będą szko­lić się na wycho­waw­ców kolo­nij­nych. Wie­czory, kiedy macie wychodne, będzie­cie mogli spę­dzać wspól­nie.

Następ­nie Andy przy­stą­pił do recy­to­wa­nia z pamięci regu­la­minu. Ale Kayla już go nie słu­chała. Wpa­try­wała się w dwóch bar­dzo przy­stoj­nych chło­pa­ków sto­ją­cych za nim: Olly’ego i Jake’a.

Obóz letni wła­śnie zna­cząco zyskał w naszych oczach.

Rebeka i Tia pode­szły, żeby się z nami przy­wi­tać. Obie tak samo wyszcze­rzone w uśmie­chu. Ale na tym koń­czyły się podo­bień­stwa mię­dzy nimi. Rebeka była wysoką dziew­czyną o bla­dej cerze i kasz­ta­no­wa­tych, się­ga­ją­cych ramion wło­sach. Zro­biła na mnie wra­że­nie sym­pa­tycz­nej, lecz nieco zagu­bio­nej. Zdra­dzały ją błę­kitne oczy, któ­rymi strze­lała ner­wowo na boki. Tia nato­miast była drob­niutka. Miała czarną skórę i wiel­kie brą­zowe oczy. Jedwa­bi­ste ciemne włosy się­gały jej nie­mal do pasa.

– Cześć – przy­wi­tała się Rebeka z połu­dnio­wym akcen­tem.

– To będzie nie­za­po­mniane lato – rzu­ciła na powi­ta­nie Tia.

– No jasne – potwier­dzi­łam skwa­pli­wie. – Wie­cie już, w któ­rej chatce was zakwa­te­rują?

– Rebeka i ja miesz­kamy w Wer­be­nie. Na was czeka domek o nazwie Łubin, to ten naj­bli­żej sto­łówki – wyja­śniła Tia. Kiedy zwró­ciła się w moją stronę, zauwa­ży­łam, że jest podob­nego wzro­stu co ja. – Chatki są nie­duże, ale łóżka wyglą­dają na cał­kiem wygodne. Zakwa­te­ro­wali nas z tymi dwiema, są tro­chę straszne.

Tia wska­zała dwie dziew­czyny, wyraź­nie star­sze od nas, będące wykwa­li­fi­ko­wa­nymi opie­kun­kami kolo­nij­nymi. Miały iden­tycz­nie ścięte włosy i ciemne grzywki. Jedna z nich była tak samo blada jak ja, druga miała prze­piękną oliw­kową kar­na­cję. Kayla musiała słono pła­cić co sześć tygo­dni pod­czas wizyt w sola­rium, żeby jej skóra przy­brała taki odcień.

– To Mary i Cata­lina – poin­for­mo­wała Tia. – Znane też jako Bra­wurki. No wie­cie, jak ta postać z Ato­mó­wek.

Nie udało mi się powstrzy­mać śmie­chu. Fak­tycz­nie wyglą­dały jak kopie Bra­wurki.

– A dla­czego uwa­żasz, że są straszne? – zain­te­re­so­wa­łam się.

– Są tro­chę zasad­ni­cze. Zresztą zoba­czysz, o co mi cho­dzi, jak z nimi poga­dasz.

– Tak się zasta­na­wiam, kto będzie naszym bez­po­śred­nim prze­ło­żo­nym – powie­dzia­łam, roz­glą­da­jąc się wkoło.

– Sły­sza­łam, jak Andy wspo­mi­nał, że przy­dzieli wam Corę. Wydaje się fajną babką. Chyba przed chwilą poszła na sto­łówkę. Tam jest teraz wielki bała­gan. Zgro­ma­dzono tam mnó­stwo sprzętu, który trzeba przej­rzeć, zanim przy­jadą dzie­ciaki. To ostatni spraw­dzian, czy nic nie nawala.

– Jak znam życie, to pew­nie czeka nas jesz­cze z dzie­sięć takich spraw­dzia­nów. Dobrze myślę? – spy­ta­łam, wodząc spoj­rze­niem za Andym, który bie­gał mię­dzy dom­kami, zaglą­da­jąc do każ­dego.

– Masz rację – roze­śmiała się Tia.

Rebeka i Kayla stały nie­opo­dal pogrą­żone w roz­mo­wie. Ich poga­wędka miała zapewne podobny cha­rak­ter do tej, którą odby­łam z Tią, tyle że w ich przy­padku bez prze­rwy mówiła Kayla. Z mojej naj­lep­szej przy­ja­ciółki była straszna gaduła. Odnio­słam wra­że­nie, że Rebekę prze­ro­sła ta sytu­acja. Dziew­czyna skrzy­żo­wała ramiona na piersi i strze­lała oczami na boki, jakby szu­kała spo­sob­no­ści do ucieczki.

Tia odcią­gnęła mnie na bok ze śmie­chem.

– Rebeka pocho­dzi z Kan­sas. Zapi­sała się na kurs wycho­waw­ców kolo­nij­nych, żeby nabrać nieco pew­no­ści sie­bie przed wyjaz­dem na stu­dia. Jest taka sło­dziutka, że od samego roz­ma­wia­nia z nią robią mi się dziury w zębach.

– Cóż, myślę, że jej pomo­żemy – odpar­łam. – Będziemy mogły spę­dzać wie­czory razem. Cie­kawe, czy pozwolą nam opusz­czać teren obozu.

– Nie zanosi się na to – mruk­nęła Tia. – Szu­ka­łam infor­ma­cji o obo­zie jesz­cze przed przy­jaz­dem tutaj. Jest droga na skróty przez las. Pro­wa­dzi brze­giem jeziora, nie­da­leko krze­wów jeżyn. Można się nią dostać do mia­sta, ale idzie się po ciemku.

Pamię­ta­łam ten skrót… Nie chcia­łam jed­nak, żeby wyszło na jaw, że byłam już w tym obo­zie jako dziecko.

– Już teraz czuję, jak z prze­ję­cia serce wali mi w piersi – przy­zna­łam, otwie­ra­jąc sze­roko oczy.

– To zna­czy, że nie wybie­rzesz się tym skró­tem?

– Skąd. Oczy­wi­ście, że pójdę.

– Jesteś tchó­rzem? – spy­tała ze zło­śli­wym uśmiesz­kiem.

– Nie, ale rzadko mi się zda­rza, żebym włó­czyła się nocą po nie­zna­nym lesie. Kayla na pewno będzie pani­ko­wać.

– Nic nam nie będzie. Dla­czego myślisz, że Kayla będzie pani­ko­wać?

– Ciii – uci­szy­łam Tię, przy­cią­ga­jąc ją bli­żej do sie­bie. – Wytłu­ma­czę ci przy innej oka­zji.

Prawda była taka, że Kaylę bar­dzo łatwo prze­stra­szyć. Żeby upo­rać się z para­li­żu­ją­cym stra­chem, jaki opa­no­wy­wał ją w obli­czu choćby nie­wiel­kiego zagro­że­nia, poszła nawet na tera­pię, ale nie przy­nio­sła ona spo­dzie­wa­nych rezul­ta­tów. Nie było powodu, żeby już teraz stre­so­wać ją per­spek­tywą spa­ce­rów po mrocz­nym lesie.

Rebeka zer­kała na nas, jakby dosko­nale wie­działa, o czym roz­ma­wiamy. Naj­wy­raź­niej Tia wspo­mniała jej już o skró­cie.

Z roz­my­ślań wyrwał mnie głos Andy’ego:

– Kur­sanci, po tym jak się roz­pa­ku­je­cie i zje­cie lunch, spo­tkamy się w pawi­lo­nie. Przy­dzielę wam zada­nia.

Zwra­ca­jąc się do nas, nie pod­no­sił wzroku znad swo­ich papie­rów.

– Ten gość będzie jak wrzód na tyłku – mruk­nęła Tia.

W myślach przy­zna­łam jej rację.

Razem z Kaylą poszły­śmy do naszej chatki, żeby się roz­pa­ko­wać. W maleń­kim poko­iku Kayla momen­tal­nie sta­nęła przed lustrem. Osobne pomiesz­cze­nie dawało nam mini­mum pry­wat­no­ści, a zara­zem pozwa­lało mieć na oku nasze pod­opieczne.

Mia­ły­śmy spać na łóżku pię­tro­wym. Do dys­po­zy­cji oddano nam też nie­dużą komodę. Drugi osobny pokoik przy­dzie­lono Corze, wykwa­li­fi­ko­wa­nej wycho­waw­czyni kolo­nij­nej.

Gra­fik uło­żono w taki spo­sób, aby­śmy mogły korzy­stać z wol­nych wie­czo­rów naprze­mien­nie z Corą. Dopil­no­wano, by dzie­ciaki ni­gdy nie zosta­wały same w chatce. Pamię­ta­łam, jak strasz­nie zazdro­ści­łam wycho­waw­com i kur­san­tom, ile­kroć przy­cho­dziła ich kolej na nocne posia­dówki przy ogni­sku. Teraz ten przy­wi­lej miał przy­paść w udziale mnie.

Ponie­waż Kayla bała się wyso­ko­ści, wybra­łam górną pry­czę w pię­tro­wym łóżku.

Wnę­trze domku wypeł­niała woń drewna i sosno­wych igieł. Nasze łóżko wyglą­dało na nowe, w prze­ci­wień­stwie do tych sto­ją­cych w sali dla dzieci, o ramach poma­za­nych mar­ke­rami. Poprzedni kolo­ni­ści zosta­wili na nich swoje imiona i zro­zu­miałe wyłącz­nie dla nich żar­ciki.

– Któ­rego wybie­rasz? – zagad­nęła Kayla.

Zna­łam ją na wylot. Dzięki temu od razu zro­zu­mia­łam, że cho­dzi jej o Jake’a i Olly’ego.

– Nie mar­nu­jesz czasu – zauwa­ży­łam.

Nie odry­wa­jąc wzroku od swo­jego odbi­cia w lustrze, unio­sła jedną nie­na­gan­nie wyre­gu­lo­waną brew i odrzu­ciła do tyłu blond włosy. Z opa­le­ni­zną z sola­rium, wiel­kimi błę­kit­nymi oczami, zmy­sło­wymi ustami i figurą seks­bomby Kayla robiła zabój­cze wra­że­nie. Byłam nie­mal pewna, że w porów­na­niu z nią w swoim mało efek­tow­nym ubra­niu wycho­wawcy będę wyglą­dała jak gim­na­zja­listka – drob­niutka, chu­dziutka i blada. Cała nadzieja w tek­sań­skim słońcu, które powinno przy­naj­mniej zapew­nić mi ładną opa­le­ni­znę.

– No to jak, kochana? – nie odpusz­czała Kayla. – Który ci się spodo­bał?

– Ty pierw­sza.

Wrzu­ci­łam do komody swoje rze­czy. Na niej posta­wi­łam opra­wione w ramkę zdję­cie rodzi­ców.

– No dobra. Wybie­ram Jake’a.

Jasne, nie mogło być ina­czej. Wysoki, błę­kit­no­oki i pło­wo­włosy Jake o postu­rze zawod­nika fut­bolu ame­ry­kań­skiego był zde­cy­do­wa­nie typem faceta, który mógł wpaść w oko mojej przy­ja­ciółce.

– Cóż za zasko­cze­nie! – sko­men­to­wa­łam sar­ka­stycz­nym tonem. – No to śmiało, do boju!

Kayla roz­pa­ko­wała już wszyst­kie swoje ciu­chy i sta­ran­nie je roz­wie­siła.

– Esme, to lato minie nam w mgnie­niu oka. Nie ma chwili do stra­ce­nia.

– Czy chcesz powie­dzieć, że któ­rejś nocy wymkniesz się ze mną do mia­sta?

– Mówisz poważ­nie? – upew­niła się, mru­żąc podejrz­li­wie oczy. – Obie wiemy, że kiedy wycho­dzisz nocą do lasu, nic dobrego z tego nie wynika.

– Tego lata będzie ina­czej – zapew­ni­łam, trą­ca­jąc ją łok­ciem w bok. – Zgódź się, mała, w lesie nie czai się nic strasz­nego.

Roz­dział 2

2

Zerk­nę­łam na zega­rek, który nie­spiesz­nie odmie­rzał kolejną minutę. Lunch wlókł się nie­mi­ło­sier­nie.

Sie­dzia­łam pod sosną razem z Kaylą, Tią i Rebeką.

Kilka drzew dalej roz­sie­dli się Olly i Jake wraz z dwoma innymi kur­san­tami, Mar­cu­sem i Loren­zem. Spra­wiali wra­że­nie, jakby byli zain­te­re­so­wani przede wszyst­kim wła­snym towa­rzy­stwem, a spę­dza­nie czasu z dziew­czy­nami nie­zbyt ich pocią­gało. Podej­rze­wa­łam, że są od nas tro­chę starsi.

Byli­śmy tu dopiero od godziny, a wykwa­li­fi­ko­wani opie­ku­no­wie zdą­żyli już podzie­lić się na grupki.

Zaja­da­łam hot doga z ket­chu­pem z papie­ro­wego tale­rza i pra­żoną kuku­ry­dzę. Wystar­czył jeden kęs bułki, bym prze­nio­sła się w cza­sie i poczuła, jak­bym znowu miała osiem lat. Momen­tal­nie wró­ciły wspo­mnie­nia dłu­gich let­nich dni spę­dza­nych na kąpie­lach w jezio­rze. Kayla i ja były­śmy wtedy szczu­plut­kimi dziew­czyn­kami o wiecz­nie brud­nych kola­nach i potar­ga­nych wło­sach. W tam­tym cza­sie nie­mal codzien­nie na obo­zie obja­da­ły­śmy się hot dogami oraz maka­ro­nem zapie­ka­nym z serem.

Tamto let­nie obżar­stwo spra­wiało mi mnó­stwo przy­jem­no­ści. Teraz nie mogłam się docze­kać, aż doświad­czą go rów­nież moje obecne pod­opieczne.

– On cią­gle się na cie­bie gapi – stwier­dziła śpiew­nym tonem Tia.

– Co takiego?

– Olly. Udaje, że gada z kum­plami, ale tak naprawdę co trzy sekundy zerka w twoją stronę.

Cóż, uda­wa­nie, że nie inte­re­suje mnie ten wysoki, ciem­no­włosy przy­stoj­niak, raczej nie miało sensu. Jasne, żeby z nim poroz­ma­wiać, musia­ła­bym bez prze­rwy zadzie­rać głowę, ale tyczyło się to wła­ści­wie wszyst­kich osób.

– Tia, a co z tobą?

– Faceci mnie nie kręcą – wyznała, wzru­sza­jąc ramio­nami.

– Prze­cież dziew­czyn tu też nie bra­kuje.

– No więc jest taka jedna… – Policzki jej zapło­nęły. – Cora.

– W jakim jest wieku?

Tia wes­tchnęła ciężko.

– To tylko zauro­cze­nie. Wydaje mi się, że może mieć około dwu­dzie­stu lat. No i jest hetero.

Pokle­pa­łam ją lekko po ramie­niu, żeby dodać jej otu­chy.

– A ty masz sie­dem­na­ście, tak?

– Zga­dza się. Wszy­scy kur­sanci to szes­na­sto- albo sie­dem­na­sto­lat­ko­wie. Z wyjąt­kiem Lorenza, który ma osiem­na­ście.

– Nic się przed tobą nie ukryje. Od jak dawna tu jesteś?

– Przy­je­cha­łam dzi­siaj wcze­snym ran­kiem. Nie tracę czasu. – Postu­kała się pal­cem w skroń i dodała: – Wie­dza to siła.

– A może ty wcale nie nie chcesz być wycho­waw­czy­nią kolo­nijną, tylko agentką FBI?

Par­sk­nęła śmie­chem, sły­sząc tę uwagę.

– Dziew­czyno, trzy­maj się mnie.

– Zaga­dam do nich – oznaj­miła Kayla.

Wstała i, dzier­żąc swój talerz, ruszyła w stronę chło­pa­ków.

Andy, sie­dzący przy ogni­sku, odpro­wa­dził ją wzro­kiem. Miał zacięty wyraz twa­rzy, głowę prze­chy­lił na bok. Lito­ści, chyba nie wyobraża sobie, że będziemy trzy­mać face­tów na dystans. W końcu to obóz koedu­ka­cyjny.

Prze­cież nie będę przez całe lato uda­wać, że chłopcy nie ist­nieją.

– Idziemy? – zagad­nęła Tia.

Rebeka unio­sła głowę.

– Chcesz się do nich dosiąść? – spy­tała, otwie­ra­jąc oczy sze­roko ze zdzi­wie­nia.

– Jasne, chodźmy – zgo­dzi­łam się chęt­nie, wsta­jąc.

W jed­nej ręce trzy­ma­łam talerz, drugą poda­łam Rebece, żeby pomóc jej wstać.

– No dobra, skoro chce­cie, pójdę z wami. – Podała mi rękę i dźwi­gnę­łam ją z ziemi. Kiedy stała, prze­wyż­szała mnie o głowę. – Dzięki, Esme.

Razem z Tią i Rebeką przy­cup­nę­ły­śmy na dłu­giej ławce. Ja zaję­łam stra­te­giczne miej­sce obok Olly’ego. W końcu przy­glą­dał mi się wcze­śniej, a do tego był taki uro­czy. Mia­łam wra­że­nie, że jest nie­źle przy­pa­ko­wany. Pew­nie grał w fut­bol ame­ry­kań­ski.

– Hej! – rzu­ci­łam na powi­ta­nie.

– Ty jesteś Esme, prawda? – spy­tał z uśmie­chem.

– Mam czuć się zaszczy­cona, że zapa­mię­ta­łeś moje imię?

– W sumie to tak – przy­znał ze śmie­chem. – Raz zda­rzyło mi się zapo­mnieć imię mojej kuzynki.

– Jakim cudem?

– Cóż, mam w rodzi­nie aż czter­na­ścioro kuzy­nów. I więk­szość z nas mieszka przy jed­nej ulicy.

– Ja mam tylko pię­cioro. Skąd jesteś?

– Z Mis­so­uri – wyja­śnił. – A ty?

– Z Pen­syl­wa­nii. Dla­czego chcesz zostać opie­ku­nem kolo­nij­nym?

Olly ode­rwał koń­cówkę bułki hot doga i powie­dział:

– Kiedy mia­łem trzy­na­ście lat, rodzice wysłali mnie na kolo­nię. Wyda­wało mi się wtedy, że opie­ku­no­wie mają lepiej od dzie­cia­ków. Chcę spraw­dzić, czy fak­tycz­nie tak jest. A cie­bie co skło­niło do przy­jazdu tutaj?

Pomy­śla­łam o fol­de­rze rekla­mo­wym, zagrze­ba­nym wśród róż­nych rze­czy w komódce.

– W sumie to samo, co cie­bie.

Chło­pak skie­ro­wał spoj­rze­nie swo­ich obłęd­nie zie­lo­nych oczu ku krze­wom jeżyn. Podej­rze­wa­łam, że prę­dzej czy póź­niej będę nimi podra­pana. Oby­śmy tylko nie musieli prze­dzie­rać się przez tę gęstwinę pod­czas pla­no­wa­nej noc­nej eska­pady.

– Tobie też Tia opo­wie­działa już o skró­cie? – domy­śli­łam się.

Olly wyszcze­rzył zęby w uśmie­chu.

– Zanim jesz­cze się przy­wi­tała.

W tej chwili dobiegł nas głos Andy’ego:

– No dobra, kończ­cie posi­łek i zabie­ramy się za porząd­ko­wa­nie pawi­lonu socjal­nego i sto­łówki. Dzie­ciaki zja­wią się poju­trze, do tego czasu mamy sporo roboty.

Olly nie poru­szył się. Zmie­rzył tylko kie­row­nika obozu nie­chęt­nym spoj­rze­niem.

– Powin­ni­śmy chyba… – zaczę­łam, pro­stu­jąc się.

– Esme – wszedł mi w słowo Olly. – Spo­koj­nie dokończ jedze­nie.

Przez chwilę wodzi­łam spoj­rze­niem mię­dzy oby­dwoma chło­pa­kami.

– Zna­łeś go przed przy­jaz­dem tutaj?

– Można tak powie­dzieć. Jeden z moich kuzy­nów go zna, byli razem na roku. Pozna­łem Andy’ego, kiedy koń­czyli stu­dia. Wspo­mniał wtedy o obo­zie. Kiedy dosta­łem pocztą bro­szurę o kur­sie na wycho­wawcę kolo­nij­nego, domy­śli­łem się, że to on mi ją wysłał.

– Chyba naprawdę lubi swoją robotę, co?

– O tak – roze­śmiał się Olly. – Spę­dza na pro­mo­wa­niu tego miej­sca z dzie­sięć godzin dzien­nie. Powin­naś zoba­czyć jego pro­file w mediach spo­łecz­no­ścio­wych. Ten gość nie pisze o niczym innym.

– Chyba wola­ła­bym tego unik­nąć.

Sku­pi­łam się na jedze­niu. Bra­wurki – to zna­czy Mary i Cata­lina – ocho­czo ruszyły za Andym. Nie­mal wpa­dały na sie­bie, tak bar­dzo im się spie­szyło.

Cie­kawe, czy nagrody prze­wi­dziano za bycie naj­lep­szym wycho­wawcą kolo­nij­nym, czy może naj­więk­szym lizu­sem? Cóż, w tej dru­giej kate­go­rii raczej nie mogłam liczyć na laury.

Kayla i ja wyrzu­ci­ły­śmy tale­rze do kubła na śmieci i razem z naszą nowo utwo­rzoną koedu­ka­cyjną grupą ruszy­ły­śmy do pawi­lonu. Jake i Olly oddzie­lili się od pozo­sta­łych face­tów i dołą­czyli do nas, czte­rech dziew­czyn. A my, rzecz jasna, nie mia­ły­śmy nic prze­ciwko.

W budynku powi­tała nas cała góra sprzętu tury­stycz­nego: namio­tów, kana­dy­jek, kaja­ków, akce­so­riów spor­to­wych, lin, kuche­nek i naczyń kem­pin­go­wych. Śmier­działo tu jak na sali gim­na­stycz­nej.

– No bez jaj, mamy spraw­dzić to wszystko? – ode­zwała się szep­tem Kayla, zwra­ca­jąc się do całej naszej grupy.

– Wła­ści­wie jakie mam kwa­li­fi­ka­cje, by stwier­dzić, że dany kajak nie prze­cieka? – mruk­nę­łam pod nosem.

Olly w odpo­wie­dzi zachi­cho­tał. Ja jed­nak mówi­łam cał­kiem poważ­nie.

Andy zło­żył przed sobą dło­nie i powie­dział:

– No dobrze, kur­sanci mogą zabrać się za roz­bi­ja­nie namio­tów i spraw­dza­nie, czy nie są uszko­dzone. Pro­szę o infor­ma­cję, jeśli cze­goś bra­kuje albo mate­riał jest porwany. Chciał­bym, żeby wycho­wawcy w tym cza­sie zajęli się testo­wa­niem pozo­sta­łego sprzętu tury­stycz­nego. Ja spraw­dzę akce­so­ria kuchenne.

Przed przy­stą­pie­niem do pracy dobra­li­śmy się w pary. Kayla oczy­wi­ście ruszyła pro­sto do Jake’a, moją parą został Olly. Nie żebym narze­kała – pod spoj­rze­niem jego obłęd­nych oczu w brzu­chu trze­po­tały mi motyle skrzy­dełka. Z uśmie­chem wzię­łam się za roz­sta­wia­nie pierw­szego namiotu. Pra­cu­jąc, pró­bo­wa­łam scho­wać twarz za swo­imi dłu­gimi wło­sami. Domy­śla­łam się, że policzki mam cegla­sto­czer­wone.

Pierw­szy namiot – pro­sty, czte­ro­oso­bowy model – udało nam się roz­ło­żyć bez naj­mniej­szego pro­blemu.

Obe­szli­śmy go wkoło, wypa­tru­jąc przedarć w mate­riale. Olly w tym celu zanur­ko­wał też do środka.

– Wszystko z nim w porządku – oświad­czy­łam na koniec.

– Na to wygląda – przy­znał, wysta­wia­jąc głowę z namiotu. – No to bierzmy się za następny, Esme.

Podo­bało mi się, jak moje imię brzmiało w jego ustach, wypo­wia­dane tym szorst­kim, męskim gło­sem.

Wylu­zuj, wariatko!

Czas mijał, a my haro­wa­li­śmy w pocie czoła. Mimo wszystko według mnie było tu faj­nie. Nie potra­fi­łam jed­nak prze­stać się stre­so­wać. Przez głowę prze­la­ty­wały mi różne myśli. Co, jeśli nie spraw­dzę się w roli opie­kunki? Co, jeśli moje pod­opieczne nie zapa­łają do mnie sym­pa­tią? Przede mną spore wyzwa­nie: mam słu­żyć im radą, dawać poczu­cie bez­pie­czeń­stwa, pod moją opieką powinny zdo­być nowe umie­jęt­no­ści, ale też wesoło spę­dzić czas.

Kiedy apli­ko­wa­łam na kurs, nie cho­dziło mi tylko o to, że tytuł wykwa­li­fi­ko­wa­nej opie­kunki kolo­nij­nej będzie dobrze wyglą­dał w CV. Zale­żało mi też na tym, żeby spraw­dzić się w tej roli. Uwiel­bia­łam to miej­sce. Nie­mal każdy aspekt Obozu nad Jezio­rem budził mój auten­tyczny zachwyt. Ten sie­lan­kowy obraz burzył tylko jeden szcze­gół, jedna noc rodem z hor­roru, któ­rej wspo­mnie­nie mro­ziło mi krew w żyłach.

Wie­czo­rem byli­śmy już gotowi na przy­jazd obo­zo­wi­czów. W każ­dym razie gotowy był obóz i sprzęt tury­styczny.

Haro­wa­li­śmy do upa­dłego, żeby zdą­żyć przed zmro­kiem. Pod koniec dnia byłam mokra od potu i lecia­łam z nóg. Ale ponie­waż uwi­nę­li­śmy się z wszyst­kimi obo­wiąz­kami, następny dzień miał upły­nąć pod zna­kiem dobrej zabawy. Ostatni łyk wol­no­ści przed przy­jaz­dem dzie­cia­ków, które potem miały już absor­bo­wać całą naszą uwagę.

Po wzię­ciu prysz­nica zebra­li­śmy się znów pod sosnami. Upał zelżał, zro­biło się rześko, na­dal jed­nak było na tyle cie­pło, że nie mar­z­łam w szor­tach i koszulce z krót­kim ręka­wem.

Kiedy Tia chwy­ciła mnie nagle za łokieć, drgnę­łam zasko­czona.

– Chodź na spa­cer – zapro­po­no­wała, odcią­ga­jąc mnie od grupy.

– Ale dokąd? – wydu­si­łam z sie­bie.

– Wokół jeziora.

Ani myślała cze­kać na moją zgodę, ale w sumie nie mia­łam jej tego za złe.

Kiedy w końcu puściła moją rękę, spy­ta­łam:

– Co ci strze­liło do głowy?

– Chcę się przejść.

– To aku­rat rozu­miem. Ale dla­czego?

Tia obej­rzała się przez ramię i rzu­ciła z uśmie­chem:

– Spraw­dzimy ten skrót. Podobno należy wejść pro­sto w las, tam znaj­dziemy wydep­taną ścieżkę. Powin­ny­śmy odcze­kać z tydzień, zanim się wymkniemy nocą.

Mówiła prze­ję­tym gło­sem, żywo gesty­ku­lu­jąc. Włosy miała zebrane w nie­dbały koczek.

– Niech Andy wyobraża sobie, że jeste­śmy grzecz­nymi kur­sant­kami, któ­rym nie w gło­wie łama­nie zasad – domy­śli­łam się.

– Otóż to.

– Co, jeśli ktoś nas nakryje?

– Pew­nie wpad­niemy w tara­paty. Ale nie wydaje mi się, żeby gro­ziło nam za to wyda­le­nie z obozu – stwier­dziła Tia.

Głę­boko ode­tchnę­łam.

– Mam taką nadzieję.

Moi rodzice by mi tego nie daro­wali.

– Nie martw się, Esme. Nikt nas nie przy­ła­pie.

Ale ryzyko było cał­kiem spore. Wystar­czyło prze­cież, że ktoś wyj­dzie z jed­nej z cha­tek i zoba­czy, jak zni­kamy w lesie i nie wra­camy przez kilka godzin. Z dru­giej strony, kto wie, może wszy­scy tutaj tak robili.

Ruszy­ły­śmy brze­giem jeziora. Miało owalny kształt. Z jed­nej strony towa­rzy­szył nam las, z dru­giej – woda. Było pięk­nie, tak spo­koj­nie.

Jesz­cze kilka dni i będziemy pły­wać. Na wypo­sa­że­niu obozu był nawet dmu­chany tor prze­szkód. Kiedy spę­dza­łam tu czas jako dziecko, jesz­cze nie było takich roz­ry­wek. Nie mogłam się docze­kać, aż wypró­bu­jemy tor na wodzie. Mie­wa­łam rywa­li­za­cyjne zapędy, zda­wa­łam sobie sprawę, że będę musiała na to uwa­żać pod­czas zabaw z dziećmi.

– Wybie­rasz się na stu­dia po waka­cjach? – zagad­nę­łam.

– Tak, do Nowego Jorku. Dla dziew­czyny z Ore­gonu to duża zmiana. Nie mogę się już docze­kać. A ty?

Ski­nę­łam głową.

– Ja też. Będę stu­dio­wać w Denver. Pocho­dzę z Pen­syl­wa­nii, dla­tego dla mnie to też będzie rewo­lu­cja. W Kolo­rado jest tak pięk­nie. Nie mogę się docze­kać, aż zoba­czę góry.

– Koniecz­nie musimy utrzy­mać kon­takt po tym, jak obóz się skoń­czy.

– No jasne – przy­tak­nę­łam ocho­czo. – To tutaj?

– Myślę, że tak.

Na szczę­ście ścieżka roz­po­czy­nała się zaraz za krze­wami jeżyn.

Szły­śmy dalej, okrą­ża­jąc jezioro. Nie było tu żad­nych latarni, ale księ­życ świe­cił wystar­cza­jąco jasno, byśmy widziały, gdzie sta­wiamy kroki. Tutaj, z dala od cha­tek i ogni­ska, powie­trze jesz­cze inten­syw­niej pach­niało sosnami. Wdy­cha­łam zachłan­nie tę woń.

Zapa­mię­ta­łam, że spa­cer wokół jeziora zaj­muje około dzie­się­ciu minut. A ponie­waż nie mia­łam już ośmiu lat, pew­nie nawet mniej.

– Zro­bimy to w przy­szłym tygo­dniu – oświad­czy­łam z eks­cy­ta­cją.

To lato zapo­wia­dało się naprawdę super.

Po powro­cie do obozu oka­zało się, że część kur­san­tów poszła nad jezioro, a pozo­stali zajęli się grą w karty.

– Nie ma mowy, nie wsko­czę teraz do wody – stwier­dziła kate­go­rycz­nie Tia. – Już bra­łam prysz­nic.

– Ja też nie mam ochoty na kąpiel – przy­zna­łam.

Dołą­czy­ły­śmy do Kayli, Rebeki, Jake’a i Olly’ego, któ­rzy w cia­snym kręgu sie­dzieli wokół ogni­ska.

– Może zagramy w Prawdę i kłam­stwo? – zapro­po­no­wała Tia. – Każde z nas zdra­dza na swój temat dwie rze­czy, ale tylko jedna z nich jest praw­dziwa. Pozo­stali muszą odgad­nąć, co jest kłam­stwem.

Rebeka weszła jej w słowo:

– Mam lep­szy pomysł. Znam zabawę, dzięki któ­rej wszy­scy dowiemy się na swój temat naprawdę dużo. Jest jed­nak pewien waru­nek: musimy być abso­lut­nie szcze­rzy i nie osą­dzać pozo­sta­łych.

Cóż, nie brzmiało to zbyt zachę­ca­jąco.

– Jestem za – oświad­czył Jake, zacie­ra­jąc ocho­czo ręce.

Brawo.

Popa­trzy­ły­śmy po sobie z Kaylą: o pew­nych spra­wach ni­gdy nikomu nie opo­wiemy.

– Śmiało, będzie faj­nie – zachę­cała Rebeka. Usia­dła pro­sto, przez co wyda­wała się jesz­cze wyż­sza. – Czę­sto gram w to z przy­ja­ciółmi. To nasz spo­sób, żeby otwo­rzyć się przed sobą.

– No dobrze – zgo­dzi­łam się po namy­śle.

W końcu nikt nie każe nam kła­mać. Po pro­stu nie powiemy wszyst­kiego.

Kayla popa­trzyła na mnie zasko­czona. W mgnie­niu oka całe jej ciało zesztyw­niało. Nie­po­trzeb­nie się stre­so­wała, prze­cież nie zamie­rza­łam zdra­dzić niczego naprawdę istot­nego. Pokrę­ci­łam dys­kret­nie głową, żeby ją uspo­koić.

– Ja zaczy­nam – stwier­dziła Rebeka. – Naj­bar­dziej boję się tego, że ni­gdy nie odnajdę szczę­ścia. Takiego praw­dzi­wego.

– Chcesz powie­dzieć, że ni­gdy dotąd nie byłaś szczę­śliwa? – zdu­mia­łam się.

Dziew­czyna potrzą­snęła smutno głową. Ze wzro­kiem wbi­tym w zie­mię powie­działa:

– Chyba po pro­stu tego nie potra­fię. Już od naj­młod­szych lat domy­śla­łam się, że coś jest ze mną nie w porządku.

To podobno miała być superza­bawa, a już zro­biło się śmier­tel­nie poważ­nie. Zasta­na­wia­łam się, na czym polega jej pro­blem. Ale ugry­złam się w język, bo oczy zaszkliły jej się od łez. Nie chcia­łam, by się roz­pła­kała.

Olly wydął usta, jakby poczuł się bar­dzo nie­swojo i nie wie­dział, co powie­dzieć. Jake, odchrząk­nąw­szy, spoj­rzał tęsk­nie ku jezioru, jakby marzył o kąpieli.

Prawdę mówiąc, mnie też zro­biło się dziw­nie.

– Jesz­cze będziesz szczę­śliwa, głowa do góry – ode­zwała się Tia, ści­ska­jąc kole­żankę lekko za ramię. A już w następ­nej chwili zaczęła opo­wia­dać o sobie. – Oto co mam wam do wyja­wie­nia: moi rodzice nie wie­dzą, że jestem les­bijką. – Ze śmie­chem dodała: – W sumie to jeste­ście pierw­szymi oso­bami, któ­rym powie­dzia­łam o swo­jej orien­ta­cji.

– Serio? – zdzi­wi­łam się.

– Mam nadzieję, że dzięki poby­towi tutaj odważę się powie­dzieć o tym w domu – dokoń­czyła Tia. – A jak jest z tobą, Esme?

Odchrząk­nę­łam.

Naj­bar­dziej boję się tego, że ktoś dowie się, co zro­bi­łam dzie­więć lat temu.

Roz­dział 3

3

Obudzi­łam się z obo­la­łym kar­kiem. Moja pry­cza była w sumie cał­kiem wygodna, w prze­ci­wień­stwie do poduszki. Przez chwilę krę­ci­łam głową na boki, żeby roz­ru­szać kark, po czym kop­nię­ciem zrzu­ci­łam z sie­bie koc i zeszłam po dra­bince na dół.

Kayla jesz­cze spała. Nie chcia­łam jej budzić, więc wzię­łam ubra­nia i przy­bory toa­le­towe i poszłam do łazienki.

Kiedy wró­ci­łam do naszej chatki, ude­rzyły mnie dziwna cisza i spo­kój panu­jące tu ran­kiem. W głów­nym pokoju wszyst­kie pię­trowe łóżka były zaście­lone: sta­ran­nie roz­ło­żone prze­ście­ra­dła i koce cze­kały na przy­jazd dzie­cia­ków.

Tym­cza­sem Kayla dalej spała w naj­lep­sze. Potrzą­snę­łam głową z nie­do­wie­rza­niem, przy­glą­da­jąc się jej. Ta dziew­czyna mogła spać bez końca. Jak sama utrzy­my­wała, porządna dawka snu była jej nie­zbędna dla pięk­no­ści. Moim zda­niem wcale tego nie potrze­bo­wała, bo natura obda­rzyła ją urodą modelki. Z każ­dym zdję­ciem, jakie wrzu­cała na swój pro­fil na Insta­gra­mie, powięk­szało się grono obser­wu­ją­cych ją osób.

Pode­szłam do komody i otwo­rzy­łam szu­fladę. Wycią­gnę­łam z niej bro­szurę zachę­ca­jącą do odby­cia kursu na wycho­wawcę kolo­nij­nego. I Kayla, i ja dosta­ły­śmy ulotki kilka mie­sięcy temu. Przy­szły pocztą tego samego dnia. Uzna­ły­śmy wtedy, że roze­słano je do więk­szo­ści nie­gdy­siej­szych obo­zo­wi­czów. Prze­su­nę­łam pal­cami po lami­no­wa­nej okładce. Zdo­biło ją zdję­cie przed­sta­wia­jące jezioro o zacho­dzie słońca i dzieci ska­czące do wody z pomo­stu. W środku znaj­do­wało się sporo pod­sta­wo­wych infor­ma­cji na temat kursu: roz­kład zajęć, cena i korzy­ści dla uczest­ni­ków. Prze­kart­ko­wa­łam bro­szurę. Kiedy moje spoj­rze­nie padło na hasło umiesz­czone na tyl­nej stro­nie okładki, po ple­cach prze­biegł mi lodo­waty dreszcz.

PRZY­JEDŹ DO OBOZU NAD JEZIO­REM… JEŚLI TEGO NIE ZRO­BISZ, BĘDZIESZ ŻAŁO­WAĆ.

Kiedy pierw­szy raz zwró­ci­łam Kayli uwagę na to zda­nie, stwier­dziła, że to nic takiego, zwy­kłe kiczo­wate hasło rekla­mowe. Mimo to z jakie­goś powodu nie dawało mi ono spo­koju. Zanim zda­łam sobie sprawę, o co mi cho­dziło, Kayla już była zde­cy­do­wana, by wziąć udział w kur­sie. W końcu ja też zgo­dzi­łam się przy­je­chać, choć z zupeł­nie innego powodu. Mia­łam nie­ja­sne poczu­cie, że hasło na bro­szu­rze zawiera groźbę. Wyobra­ża­łam sobie, że jeśli nie wrócę do Obozu nad Jezio­rem, ścią­gnę sobie na głowę jakieś nie­szczę­ście. Może ktoś wyjawi nasz wspólny sekret z prze­szło­ści?

Ale kto wła­ści­wie mógłby to zro­bić? O tym, co wyda­rzyło się, kiedy Kayla i ja były­śmy tu ostat­nio, wie­działa tylko jedna osoba. Dziew­czyna z pobli­skiego mia­steczka, Lil­lian Camp­bell. Pamię­ta­łam, że była tro­chę… inna. Kayla uży­łaby raczej słowa „dzi­waczna”. Byłam jed­nak prze­ko­nana, że Lil­lian rów­nież zale­żało na utrzy­ma­niu w tajem­nicy tego, co się wtedy stało. Ale czy na pewno?

Nie. Potrzą­snę­łam zde­cy­do­wa­nie głową, pró­bu­jąc uwol­nić się od tej myśli. Zaczy­na­łam wpa­dać w para­noję. Praw­do­po­dob­nie ponowny pobyt tutaj wpły­wał na mnie sil­niej, niż zakła­da­łam przed przy­jaz­dem.

Odło­ży­łam bro­szurę do szu­flady i wyszłam z chatki.

Piękno kra­jo­brazu zapie­rało dech w piersi. Nie­ska­zi­tel­nie błę­kitne niebo wcze­snego poranka, soczy­sta zie­leń sosno­wego lasu i spo­kojna tafla jeziora na środku.

Szybko zorien­to­wa­łam się, że nie tylko ja byłam ran­nym ptasz­kiem. Nie­opo­dal stali Rebeka, Andy i kil­koro opie­ku­nów, z któ­rymi nie mia­łam jesz­cze oka­zji poroz­ma­wiać. Zgro­ma­dzili się na brzegu jeziora, na plaży. Cicho zamknę­łam za sobą drzwi i zeszłam na traw­nik.

Poprzed­niego wie­czoru dowie­dzia­łam się kilku rze­czy na temat nowych zna­jo­mych: Tia bała się, że rodzice nie zaak­cep­tują jej orien­ta­cji sek­su­al­nej; Olly mar­twił się, że nie dorówna swoim odno­szą­cym suk­cesy kuzy­nom; w Jake’u naj­więk­szy strach budziła myśl, że nie zrobi kariery jako zawod­nik fut­bolu ame­ry­kań­skiego.

Ja ze swo­jej strony wyzna­łam, że boję się, iż przy­niosę roz­cza­ro­wa­nie moim rodzi­com. Zawsze wyda­wali mi się w każ­dym calu ide­alni, postę­po­wali tak, jak należy, i ocze­ki­wali ode mnie, że będę wobec nich bez­wa­run­kowo szczera. Z dru­giej strony sami prze­cież naopo­wia­dali mi kłamstw o świę­tym miko­łaju, Wróżce Zębuszce i zającu wiel­ka­noc­nym, ale to się chyba nie liczy.

Mojemu wyzna­niu w sumie nie można zarzu­cić, że było kłam­stwem. Myśl, że rodzice będą mną roz­cza­ro­wani, była dla mnie fak­tycz­nie nie­zno­śna. I wła­śnie dla­tego ni­gdy nie mogą dowie­dzieć się o tym, co zro­bi­łam. Nikt nie może poznać prawdy.

Naj­bar­dziej spodo­bało mi się, jak z sytu­acji wybrnęła Kayla. Wszy­scy dowie­dzieli się, że naj­więk­szą grozę budzi w niej myśl, że przed czter­dziestką będzie musiała zafun­do­wać sobie botoks. Ow­szem, per­spek­tywa ta na pewno spę­dzała jej sen z powiek, ale byłam pewna, że zarówno moja, jak i jej naj­więk­sza obawa doty­czy cze­goś innego.

Zsu­nę­łam oku­lary prze­ciw­sło­neczne z czoła na nos i ruszy­łam w stronę grupy.

– Hej! – rzu­ci­łam na powi­ta­nie.

– Cześć, Esme. Wcze­śnie wsta­łaś – odparła Rebeka, wyraź­nie ucie­szona, że poja­wił się kogoś, kogo już zna. Wstała z pia­sku i chwy­ciła mnie za rękę. – Masz ochotę na kawę?

Prawdę mówiąc, ludzie, któ­rzy nie potrze­bują kofe­iny, wzbu­dzali we mnie strach. Jak oni w ogóle są w sta­nie funk­cjo­no­wać?

Ski­nę­łam ocho­czo głową.

– No jasne. Szkoda, że w oko­licy nie ma Star­bucksa.

– Dobrze spa­łaś? – zain­te­re­so­wała się Rebeka.

– Nie­źle. Ale kark mam zesztyw­niały – przy­zna­łam, krę­cąc głową na boki.

– Ja tak samo. Śpię na dol­nej pry­czy i przez całą noc musia­łam słu­chać, jak Tia prze­wraca się z boku na bok na górze. Dzi­siaj w pla­nie jest pły­wa­nie w jezio­rze, prawda? Mam lekką tremę.

– Wszystko będzie dobrze. Jak znam życie, Andy każe nam wystroić się w kami­zelki ratun­kowe. Ale tak naprawdę to jezioro jest pły­ciut­kie. Można sta­nąć na dnie, a głowa i tak będzie wysta­wała z wody.

– Bli­żej środka jest głę­bina. Lepiej uwa­żaj.

Śro­dek jeziora był odgro­dzony. Kiedy spę­dza­ły­śmy tu waka­cje z Kaylą, krą­żyły na jego temat dziwne plotki i histo­rie o potwo­rach. Sły­sza­łam na przy­kład, że żyje tam rekin-hybryda. To, z czym był skrzy­żo­wany, plotki pomi­jały mil­cze­niem.

– Odwie­dza­łaś już wcze­śniej Obóz nad Jezio­rem? – spy­ta­łam.

– Nie – odparła, przy­gła­dza­jąc dło­nią swoje pro­ste włosy. – Ale w dzie­ciń­stwie czę­sto wyjeż­dża­łam na kolo­nie.

Może fakt, że była taka zde­ner­wo­wana, spro­wo­ko­wał mnie do więk­szej otwar­to­ści.

– Kiedy Kayla i ja były­śmy dziećmi, spę­dzi­ły­śmy tu lato. Nie­stety moich rodzi­ców nie było stać na posy­ła­nie mnie tutaj co roku.

Prawda była inna – nie mogłam wró­cić.

– Moim rodzi­com nie szkoda kasy, jeśli w ten spo­sób mogą mnie mieć z głowy na lato. – O rany. Wyglą­dało na to, że jej rodzice to nie­zwy­kle sym­pa­tyczni, kocha­jący ludzie.

– Skąd pomysł, żeby szko­lić się aku­rat tutaj na wycho­wawcę kolo­nij­nego?

– Chcia­łam spró­bo­wać cze­goś nowego. Jak tylko tra­fi­łam na infor­ma­cje o tym obo­zie i zoba­czy­łam zdję­cia jeziora, zachwy­ci­łam się nim. To miej­sce ma kli­mat takiego tra­dy­cyj­nego obozu let­niego, prawda? Mogłoby posłu­żyć jako plan fil­mowy.

Jasne, filmu, w któ­rym zamie­niasz się miej­scami z sio­strą-bliź­niaczką, o któ­rej ist­nie­niu nie mia­łaś dotąd poję­cia, albo w któ­rym ktoś cię mor­duje. Obie fabuły mocno nacią­gane, ale w sumie racja – to miej­sce świet­nie nada­wało się do filmu.

– Sły­sza­łam, że pocho­dzisz z Kan­sas – zmie­ni­łam temat.

– Tak. A ty?

– Przy­je­cha­łam z Lewis­burga w sta­nie Pen­syl­wa­nia. Kayla tak samo.

– Od dawna się przy­jaź­ni­cie?

– Znamy się od przed­szkola.

Uśmiech­nęła się, jed­nak jej spoj­rze­nie pozo­stało ponure.

– Tak bar­dzo chcia­ła­bym zna­leźć dobrą przy­ja­ciółkę.

Prze­cież sama wspo­mniała poprzed­niego dnia, że grała w tę dziwną grę z przy­ja­ciółmi.

– Nie masz nikogo takiego w rodzin­nej miej­sco­wo­ści?

– Tak naprawdę to nie. Jasne, mam kilka kole­ża­nek, ale nie zwie­rzamy się sobie.

Nie mogłam tego tak zosta­wić.

– Ale prze­cież twier­dzi­łaś, że zdra­dza­cie sobie sekrety pod­czas zabawy.

Weszły­śmy na sto­łówkę. Krę­ciło się tu już parę osób, zaja­da­ją­cych płatki śnia­da­niowe i owoce. Rebeka i ja ruszy­ły­śmy pro­sto po kawę.

– No dobra, będę z tobą szczera – powie­działa, wzdy­cha­jąc ciężko. – Jeśli cho­dzi o tę wczo­raj­szą grę, to wcale nie gram w nią z przy­ja­ciółmi. Za to robi tak moja kuzynka. Ona jest bar­dzo zżyta ze swo­imi przy­ja­ciół­kami. Opo­wia­dają sobie o swo­ich naj­bar­dziej skry­tych lękach. Spró­bo­wa­łam kie­dyś zagrać w tę grę z moimi kole­żan­kami. Mia­łam nadzieję, że to nas zbliży do sie­bie.

– I co się stało?

– To nie były wła­ściwe part­nerki do takiej gry. Nie były­śmy wystar­cza­jąco zżyte. Potem nasze rela­cje jesz­cze się roz­luź­niły. Ale ponie­waż znamy teraz swoje sekrety, na­dal robimy dobrą minę do złej gry. Uda­jemy ser­decz­ność, roz­ma­wiamy ze sobą o pogo­dzie i narze­kamy na szkołę. A ja tak naprawdę lubię szkołę.

Nala­łam kawy do dwóch kub­ków.

– To dla­czego wczo­raj zagra­łaś z nami?

– Sama nie wiem – wzru­szyła ramio­nami. – Wyda­wało mi się, że dobrze się rozu­miemy, że sta­no­wimy taką małą zgraną paczkę sze­ściu osób. To coś, czego ni­gdy dotąd nie zna­łam. Z moimi „przy­ja­ciół­kami” z liceum łączyło mnie tylko jedno: wszyst­kie ucie­ka­ły­śmy przed tą samą osobą, która nie dawała nam żyć w szkole.

– Przy­kro mi.

Nade mną nikt nie pastwił się w liceum. Wie­dzia­łam jed­nak, że dla ofiar to musi być trau­ma­ty­zu­jące doświad­cze­nie. Takie osoby ni­gdy nie są w sta­nie uwol­nić się od ludzi, któ­rzy zamie­niają ich życie w pie­kło. Nawet w domu nie mogą czuć się bez­pieczne, a wszystko przez media spo­łecz­no­ściowe. Samot­ność jest straszna. Nie mogłam sobie nawet wyobra­zić, co czuje osoba, któ­rej doku­cza samot­ność, a ona dodat­kowo wie, że inni jej nie­na­wi­dzą.

– Teraz masz nas – powie­dzia­łam, poda­jąc Rebece kawę. – A nie­długo wyje­dziesz na stu­dia.

– Dzięki. Mam nadzieję, że w col­lege’u panują inne zasady.

Cóż, jeśli mogłam wnio­sko­wać na pod­sta­wie tego, co opo­wia­dała moja mama o kli­ma­cie panu­ją­cym w jej biu­rze, świat doro­słych nie­wiele róż­nił się od liceum. Ale oczy­wi­ście nie podzie­li­łam się tym spo­strze­że­niem z Rebeką.

Kayla i ja nie nale­ża­ły­śmy do grupki naj­bar­dziej lubia­nych uczen­nic w liceum. To zna­czy Kayla mogłaby z łatwo­ścią się do niej wkrę­cić, ale trzy­mała się mnie. Znaj­do­wa­ły­śmy się w takiej stre­fie pośred­niej. I było to dla mnie opty­malne roz­wią­za­nie. W prze­ci­wień­stwie do bar­dziej prze­bo­jo­wych uczen­nic, nie musia­ły­śmy bez prze­rwy uda­wać. Z dru­giej strony oszczę­dzono nam cią­głego stra­chu, na który ska­zane były naj­mniej popu­larne osoby.

Rebeka i ja wzię­ły­śmy coś do jedze­nia i usia­dły­śmy przy sto­liku. Napi­łam się kawy i zanu­rzy­łam łyżkę w płat­kach śnia­da­nio­wych.

W pew­nym momen­cie nad ramie­niem Rebeki zauwa­ży­łam, jak do sali wcho­dzi Olly. W szor­tach w kolo­rze khaki i bia­łym T-shir­cie pre­zen­to­wał się świet­nie. Omiótł wzro­kiem pomiesz­cze­nie. Kiedy spoj­rze­nie jego błę­kit­no­zie­lo­nych oczu padło na mnie, moje ciało prze­szył roz­koszny dreszcz.

– Olly przy­szedł – powie­dzia­łam, kiedy chło­pak ruszył do naszego sto­lika.

Rebeka zer­k­nęła szybko w jego stronę, po czym prze­nio­sła spoj­rze­nie na mnie.

– Spodo­ba­łaś mu się – stwier­dziła śpiew­nym tonem.

W odpo­wie­dzi spoj­rza­łam na nią zna­cząco. Ponie­waż Olly był już bli­sko, kaza­łam jej się uci­szyć.

– Hej – rzu­cił, sia­da­jąc obok mnie. – Jak tam?

– W porządku – odpo­wie­dzia­ły­śmy obie jed­no­cze­śnie.

– A jak kawa? – spy­tał z uśmie­chem.

– Może być – odpar­łam.

– Do tej ze Star­bucksa tro­chę jej bra­kuje. Co nie, Esme? – zagad­nęła Rebeka.

– Nie przy­po­mi­naj mi o tym – jęk­nę­łam. – Mogła­bym zabić za wani­liowe latte.

– Aż zabić? – powtó­rzył Olly, uno­sząc brwi. – To chyba lekka prze­sada, nie sądzisz?

– Nie.

Rebeka przy­pa­try­wała nam się w mil­cze­niu, zaja­da­jąc banana, jakby podzi­wiała wystę­pu­ją­cych na sce­nie akto­rów.

– Podobno mamy dzi­siaj wolne – ode­zwał się Olly. – Jeśli nie liczyć tym razem już defi­ni­tyw­nie osta­tecz­nego spraw­dza­nia sprzętu. Zjem coś i się zbie­ramy, dobra?

– Pew­nie – odpar­łam.

Kiedy Olly poszedł po płatki, Rebeka posłała mi iro­niczny uśmie­szek.

– Ani słowa – ostrze­głam.

Byłam pewna, że spie­kłam raka.

Dziew­czyna wrzu­ciła skórkę od banana do pustej miski po płat­kach.

– Spraw­dzę, czy Tia już wstała. Spo­tkamy się na pomo­ście?

Dosko­nale rozu­mia­łam, jakie inten­cje jej przy­świe­cały.

– Rebeka!

– Pysz­nego śnia­danka – dodała ze śmie­chem.

Ucie­kła aku­rat w momen­cie, gdy Olly wró­cił do sto­lika z płat­kami i kawą.

– A ta dokąd leci? – spy­tał, sia­da­jąc.

– Poszu­kać Tii.

A tak naprawdę chciała zosta­wić nas we dwoje przy sto­liku. Ale wła­ści­wie po co? Co jej zda­niem może wyda­rzyć się mię­dzy nami przy śnia­da­niu? Olly mnie poca­łuje? Wyzna mi miłość od pierw­szego wej­rze­nia? Mało praw­do­po­dobne. Taka miłość to tylko bajeczka dla naiw­nych.

– Wiesz, jakie mamy zada­nia na dzi­siaj? – zagad­nę­łam.

– Chyba na razie nie przy­dzie­lili nam obo­wiąz­ków. Andy zasu­ge­ro­wał, że możemy popły­wać w jezio­rze, poszwen­dać się po tere­nie obozu i lesie, jeśli mamy na to ochotę. Cho­dziło o to, żeby­śmy zazna­jo­mili się z tym miej­scem przed przy­jaz­dem dzie­ciarni.

Łącz­nie było tu sie­dem cha­tek. Jakoś nie chciało mi się wie­rzyć, żeby można było się tu zgu­bić.

– Super. Zamie­rzam przez cały dzień leniu­cho­wać, bo potem może być kru­cho z wol­nym cza­sem.

– Racja. Co pora­bia­ły­ście z Rebeką, zanim dołą­czy­łem?

– Nie­wiele. Nie­dawno wsta­łam. To bar­dzo sym­pa­tyczna dziew­czyna.

Sym­pa­tyczna, ale było w niej coś jesz­cze, czego nie potra­fi­łam nazwać. Jej nie­śmia­łość i chęć spra­wia­nia innym przy­jem­no­ści powo­do­wały, że trudno było ją roz­gryźć.

Roz­dział 4

4

Ze zdu­mie­nia wytrzesz­cza­łam oczy.

Nie sądzi­łam, że będzie ich aż tylu.

Nad­szedł dzień, gdy mie­li­śmy powi­tać naszych pod­opiecz­nych. Pięć­dzie­się­cioro sze­ścioro. Choć mia­łam świa­do­mość, jak liczny będzie tur­nus, to kiedy zoba­czy­łam dzie­ciaki zebrane w jed­nym miej­scu, mia­łam wra­że­nie, jakby przy­było ich znacz­nie wię­cej.

Włosy upię­łam sobie na czubku głowy. Wyraź­nie czu­łam zapach kremu z fil­trem 50, któ­rym się wysma­ro­wa­łam.

Byłam pod­eks­cy­to­wana, ale też stre­mo­wana. Nagle, jak grom z jasnego nieba, spa­dła na mnie myśl, że od tej chwili przez sześć kolej­nych tygo­dni będę odpo­wie­dzialna za utrzy­ma­nie przy życiu wszyst­kich tych malu­chów. Ze zde­ner­wo­wa­nia poczu­łam ucisk w klatce pier­sio­wej.

Co, jeśli któ­ryś z moich pod­opiecz­nych zgubi się pod­czas spa­ceru? Co, jeśli ktoś uto­nie?

Nagle wszę­dzie zaro­iło się od dzieci. Ści­skały na do widze­nia swo­ich rodzi­ców i pro­wa­dziły rado­sne roz­mowy z nowymi kole­gami i kole­żan­kami. W całym tym zamie­sza­niu uwi­jał się Andy ze swoją nie­od­łączną pod­kładką do kar­tek. Gorącz­kowo odha­czał kolejne dzie­ciaki na liście obec­no­ści i instru­ował, do któ­rego domku mają zanieść swoje rze­czy. Naj­wy­raź­niej nie ufał nikomu z nas na tyle, by powie­rzyć nam to zada­nie. Powoli zaczy­na­łam się domy­ślać, że nasz szef ma manię kon­tro­lo­wa­nia wszyst­kiego.

W obo­zie zapa­no­wała atmos­fera pod­nie­ce­nia.

Na widok mojej spa­ni­ko­wa­nej miny Kayla spy­tała:

– A czego się spo­dzie­wa­łaś?

– Sama nie wiem.

Sta­nęła przede mną i mocno mnie przy­tu­liła.

– Wszystko będzie dobrze – powie­działa ze śmie­chem. – Będziemy się opie­ko­wać nie­wiel­kimi gru­pami. A poza tym przez cały czas poma­gać nam będzie wykwa­li­fi­ko­wany wycho­wawca.

W tej chwili pod­szedł do nas Olly.

– Wyglą­dasz, jak­byś miała zemdleć – zauwa­żył. – Czyżby oble­ciał cię strach? A może zaszko­dziły ci wczo­raj­sze przy­smaki Andy’ego?

– Nic mi nie jest. Po pro­stu dopa­dła mnie trema, ale już mi lepiej. Nie pozwolę, żeby któ­ry­kol­wiek dzie­ciak mi się zgu­bił.

– To dobrze – kiw­nął głową Olly.

Pod­czas gdy obo­zo­wi­cze roz­cho­dzili się po chat­kach i żegnali z rodzi­cami, część opie­ku­nów cze­kała na zewnątrz, a pozo­stali weszli do dom­ków, żeby pomóc dzie­ciom. Cho­dziło o stwo­rze­nie wra­że­nia, że jest nas tu dużo – zarówno kur­san­tów, jak i wykwa­li­fi­ko­wa­nych wycho­waw­ców. Rodzice tych dzie­cia­ków nam ufali.

Poszu­ka­łam spoj­rze­niem skrótu przez las. Czy nasz zamiar, by dać nogę pod osłoną nocy, świad­czył o braku odpo­wie­dzial­no­ści? W końcu oprócz dyżu­rów mie­li­śmy też wolne wie­czory.

Prze­stań wszystko kom­pli­ko­wać!

Zwró­ci­łam uwagę na małą dziew­czynkę, ośmio-, może dzie­wię­cio­latkę, która tuliła się do mamy. Duże zie­lone oczy miała lśniące od łez. Kobieta pró­bo­wała dodać dziecku otu­chy, powta­rza­jąc, że na pewno będzie się świet­nie bawić.

Wielu rodzi­ców zbie­rało się do odjazdu albo już to zro­biło.

Na pocz­tów­kowo błę­kit­nym nie­bie pra­żyło słońce. Trudno wyma­rzyć sobie lep­szy dzień na począ­tek obozu let­niego. Wszystko zda­wało się roz­świe­tlone i zachę­ca­jące.

– Dzień dobry – ode­zwa­łam się, pod­cho­dząc do zapła­ka­nej dziew­czynki i jej mamy. – Mam na imię Esme.

Kobieta spoj­rzała na mnie.

– Witaj, Esme. Andy wła­śnie wspo­mniał, że jako kur­santka będziesz opie­ko­wać się Isa­bel.

Uśmiech­nę­łam się w odpo­wie­dzi. Chcia­łam wydać się miła i roz­pro­szyć obawy tej małej.

– Cześć, Isa­bel. To mój pierw­szy raz w roli opie­kunki kolo­nij­nej. Głowa do góry, ja też tu jestem nowa – doda­łam. Dziew­czynka poszu­kała mojego spoj­rze­nia, jed­nak na­dal kur­czowo trzy­mała się mami­nej koszulki. – To będzie cudowne lato, masz moje słowo. Pamię­taj, że kiedy tylko zechcesz, możesz napi­sać do mamy. Dla­tego teraz tak naprawdę nie żegna­cie się, tylko mówi­cie sobie „do zoba­cze­nia”. Pój­dziesz ze mną?

Isa­bel zaci­snęła usta. Było jasne, że nie wie, co o tym myśleć.

– Plan jest taki: naj­pierw poba­wimy się w gry zapo­znaw­cze, a potem roz­pa­limy ogni­sko i upie­czemy coś pysz­nego na powi­talny posi­łek. Jeśli wolisz, możesz mi tylko poma­gać, a do zabawy dołą­czysz, gdy będziesz mieć na to ochotę.

– Śmiało, Isa­bel – zachę­ciła kobieta. – Wszystko będzie dobrze, kocha­nie.

– Te drzewa są straszne – poskar­żyła się dziew­czynka.

Potrzą­snę­łam zde­cy­do­wa­nie głową.

– W lesie nie ma nic strasz­nego, możesz mi wie­rzyć.

– No dobrze.

Dziew­czynka puściła rękę mamy i dała jej ostat­niego buziaka w poli­czek.

Kiedy kobieta ode­szła, zapro­po­no­wa­łam:

– Sprawdźmy, co pora­biają pozo­stałe dziew­czynki z naszej grupy. Nazy­wają się Maisie, Addi­son i Audrey.

– A wiesz, gdzie są?

– Jesz­cze nie, ale zaraz się dowiemy. Wszyst­kie należą do Dru­żyny E.

Minę­ły­śmy Andy’ego, który wyrzu­cał z sie­bie nie­prze­rwany stru­mień pole­ceń: wyczy­ty­wał dzieci po nazwi­sku i infor­mo­wał je, do któ­rych wycho­waw­ców powinny się zgło­sić.

Szybko odna­la­złam trzy pozo­stałe dziew­czynki i dołą­czy­łam do Kayli i jej pod­opiecz­nych.

Wokół nas dosłow­nie roiło się od dzie­cia­ków. Mia­łam nadzieję, że uda mi się spa­mię­tać imiona ich wszyst­kich. Albo przy­naj­mniej tych, z któ­rymi będę spę­dzać naj­wię­cej czasu.

Otar­łam pot z czoła. Na dzie­cia­kach, jak się zda­wało, ten nie­ludzki skwar nie robił żad­nego wra­że­nia.

Kom­plet­nie nie rozu­mia­łam, dla­czego Andy uparł się, żeby w tym upale roz­pa­lić ogni­sko.

Odna­la­złam spoj­rze­niem sto­jącą nie­opo­dal Tię. Bujała się na pię­tach i szcze­rzyła zęby w uśmie­chu do swo­ich pod­opiecz­nych, jakby pla­no­wała spro­wa­dzić ich wszyst­kich na złą drogę. Oczy­wi­ście wie­dzia­łam, że tego nie zrobi. Cho­ciaż nie, wcale nie byłam tego taka pewna. Tuż obok niej stała prze­ra­żona Rebeka, zer­ka­jąca co chwilę na jedną z odda­nych jej pod opiekę dziew­czy­nek: w peł­nym maki­jażu, z poły­sku­ją­cymi pro­stymi wło­sami i w butach na wyso­kim obca­sie. Naj­wy­raź­niej Rebece tra­fiła się mała miss, kró­lowa pięk­no­ści. Cóż, już wkrótce czeka ją zamiana szpi­lek na teni­sówki.

Zro­biło mi się żal Rebeki. Z przy­kro­ścią patrzy­łam, jak wiel­kim prze­ra­że­niem napa­wała ją dziew­czynka młod­sza od niej o dzie­sięć lat. Być może koja­rzyła jej się z prze­śla­dow­czy­nią ze szkoły, ale to byłoby nie­spra­wie­dliwe. W końcu to, że pod­opieczna Rebeki z wyglądu przy­po­mi­nała ste­reo­ty­pową szkolną gwiazdę, wcale nie musiało ozna­czać, że lubiła pastwić się nad słab­szymi. Kayla na przy­kład wcale taka nie była.

Roz­dzie­li­li­śmy się: Kayla i ja zosta­ły­śmy z grupą Cory. Trzy osoby doro­słe i dwa­na­ście dziew­czy­nek. Olly i jego grupa wybrali się nad jezioro, a my zatrzy­ma­ły­śmy się nie­da­leko kortu teni­so­wego, żeby poba­wić się w gry zapo­znaw­cze.

Cora weszła w rolę prze­wod­niczki stada, a ja i Kayla trzy­ma­ły­śmy się z boku. Wytłu­ma­czyła dzie­ciom, co będziemy teraz robić: zagramy w zapo­znaw­czego tenisa. Pole­gało to na tym, że osoba ude­rza­jąca piłkę rakietą musiała gło­śno powie­dzieć coś o sobie, na przy­kład dokąd naj­bar­dziej lubi jeź­dzić na waka­cje, jakie jest jej ulu­bione zwie­rzę, kolor, potrawa, przed­miot w szkole czy cele­bryta.

Kiedy ja byłam tu na obo­zie, gra­li­śmy dokład­nie w tę samą grę.

Dziew­czynki chęt­nie dobrały się w pary i wzięły rakiety. Razem z Kaylą sta­nę­ły­śmy za linią boczną boiska. Przy każ­dym ude­rze­niu piłki dziew­czynki zdra­dzały coś na swój temat. Wkrótce w par­nym powie­trzu roz­le­gały się rado­sne śmie­chy. O dziwo, na­dal żad­nej z naszych pod­opiecz­nych nie prze­szka­dzał ten straszny upał.

– Są takie uro­cze – zachwy­cała się Kayla.

– Pamię­tasz, jak to było z nami? Kilka pierw­szych godzin prze­pła­ka­łaś, bo tęsk­ni­łaś za mamą. A potem przez resztę tur­nusu ani razu do niej nie napi­sa­łaś.

– Ale prze­cież ona pisała do mnie. I to cią­gle!

– Bo jest twoją mamą.

– Za to ty byłaś takim sło­dzia­kiem – przy­po­mniała sobie Kayla. – Byłaś naj­mniej­szą dziew­czynką w całej gru­pie. Z wiel­kimi oczami, rów­nie zie­lo­nymi jak liście na drze­wach. Przy­glą­da­łaś się wszyst­kiemu, jak­byś ni­gdy wcze­śniej nie widziała jeziora ani lasu.

– To prawda, pod­czas pierw­szego pobytu tutaj rzadko wycho­dzi­łam z chatki. Ale kiedy wró­ci­ły­śmy rok póź­niej, poszło mi znacz­nie lepiej.

Ale do tego dru­giego pobytu żadna z nas raczej nie chciała wra­cać pamię­cią.

– Co racja, to racja – roze­śmiała się Kayla. – Taka jestem pod­eks­cy­to­wana, kiedy pomy­ślę, co czeka te dziew­czynki. Spójrz, one już zawie­rają pierw­sze zna­jo­mo­ści.

– Zupeł­nie jak ty – zauwa­ży­łam, uno­sząc brew.

– Cho­dzi ci o Jake’a?

Przy­tak­nę­łam, szcze­rząc zęby w uśmie­chu.

– Przy­stoj­niak z niego – przy­znała przy­ja­ciółka. Zer­k­nąw­szy na mnie, dodała: – Ale Olly’emu też niczego nie bra­kuje.

– Nawet nie zaczy­naj.

Po godzi­nie Andy zarzą­dził koniec gier zapo­znaw­czych. W tym cza­sie więk­szość dzie­cia­ków zdą­żyła przy­naj­mniej raz wymie­nić się part­ne­rami i poznać nowe osoby. Reszta popo­łu­dnia upły­nęła na plu­ska­niu się w jezio­rze, pie­cze­niu kra­ker­sów z pian­kami na ogni­sku i snu­ciu strasz­nych opo­wie­ści o zabój­cach cza­ją­cych się w lesie.

Tak naprawdę w lesie nie kryli się żadni mor­dercy, ale mimo to okła­ma­łam Isa­bel, kiedy wspo­mnia­łam, że jest cał­kiem bez­pieczny. Miał bowiem swoją mroczną histo­rię.

Roz­dział 5

5

Choć ten dzień był męczący, naza­jutrz i tak obu­dzi­łam się o pią­tej rano. Z dołu dobie­gało dono­śne pochra­py­wa­nie Kayli. Gdy­bym tak nie uwiel­biała tej dziew­czyny, chy­ba­bym w nią czymś rzu­ciła, żeby się uci­szyła.

Nic nie wska­zy­wało na to, by w naj­bliż­szym cza­sie Kayla miała pod­nieść się z łóżka, i powoli zaczy­na­łam się nudzić. W końcu doszłam do wnio­sku, że nie ist­nieje żaden prze­pis, który zabra­niałby mi opusz­cza­nia chatki o świ­cie. Wytłu­ma­czy­łam sobie, że nie oddalę się za bar­dzo – mia­łam zamiar zoba­czyć tylko, czy ktoś poza mną już nie śpi. Poza tym, uspo­ka­ja­łam się, Kayla i Cora przez cały czas będą w domku.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki