Będziesz moja - Natasha Preston - ebook + książka

Będziesz moja ebook

Natasha Preston

4,2

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Lylah i jej przyjaciele wprost nie mogą się doczekać, aby spędzić razem wieczór. Impreza

to idealny sposób na odstresowanie i wyluzowanie po szkole. Lylah ma też

nadzieję, że szaleństwa na parkiecie z Chace’em, jej najlepszym przyjacielem, zbliżą

ich do siebie. W końcu wzdycha do niego, odkąd tylko się spotkali. Gdyby tylko on

myślał o niej tak samo…

Podczas gdy dziewczyny poprawiają makijaż, a chłopaki zakładają kurtki, szykując

się do wyjścia, ktoś dzwoni do drzwi. Nikt za nimi nie czeka… za to na wycieraczce

leży koperta. To anonimowy list do ich przyjaciela, Sonny’ego. Tajemniczy wielbiciel?

Może. Wszyscy reagują śmiechem.

Tylko że sprawa przestaje być zabawna, gdy Sonny znika. Pojawia się za to nowy list,

a w nim tylko dwa słowa: TWOJA KOLEJ.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 317

Oceny
4,2 (137 ocen)
73
32
23
7
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
KowalskaJulka

Nie oderwiesz się od lektury

Przeczytana w jedną noc. Mimo że domyśliłam się kto jest sprawcą to i tak jedena z lepszych książek jakie przeczytałam^^
20
xbuniax

Nie oderwiesz się od lektury

Takiego zakończenia się nie spodziewałam!
00
Kolorowaq18

Nie oderwiesz się od lektury

Zakończenie mnie rozwaliło
00
Gosia211112

Dobrze spędzony czas

dobra lektura na wakacje
00
mater0pocztaonetpl

Z braku laku…

Beznadzieja
00

Popularność




Rozdział 1

1

Czwar­tek 1 lutego

Walen­tynki. Grrr. Ze wszyst­kich „świąt” tego aku­rat nie cier­pię naj­bar­dziej.

Prze­wra­ca­łam oczami, patrząc na papie­rowe serca, któ­rymi Char­lotte ude­ko­ro­wała nasz salon. Dwie z moich współ­lo­ka­to­rek, Sienna i Char­lotte, wprost uwiel­biają walen­tynki.

Na czter­na­ście dni przed tym, jak media spo­łecz­no­ściowe miały wybuch­nąć nową por­cją miło­snych wyznań i sło­dziut­kich fotek zako­cha­nych par, ja już musia­łam żyć w różowo-czer­wo­nej rze­czy­wi­sto­ści peł­nej kiczo­wa­tych deko­ra­cji.

Nie­do­brze mi.

Stu­denci wydziału aktor­skiego każ­dego roku wysta­wiają sztukę o histo­rii świę­tego Walen­tego. Licen­tia poetica pozwala im na pełną swo­bodę, więc opo­wieść ocieka sek­sem i krwią. W ubie­głym roku wyszło genial­nie, w tym podobno ma być jesz­cze lepiej.

No i po wszyst­kim jest impreza.

Razem z resztą moich współ­lo­ka­to­rów – Chace’em, Son­nym, Isa­akiem i Char­lotte – sie­dzie­li­śmy w salo­nie, cze­ka­jąc, aż Sienna będzie gotowa i naresz­cie będziemy mogli wyjść. Nasz salon nie jest zbyt duży, jed­nak wystar­cza­jąco prze­stronny, aby­śmy się tam wszy­scy pomie­ścili.

– Lylah, pod­gło­śnij to – roz­ka­zał Sonny. Sonny jest z Lon­dynu i mówi jak jeden z bliź­nia­ków-gang­ste­rów Kray. Sam jest zde­cy­do­wa­nie zbyt łagodny, żeby być lon­dyń­skim gang­ste­rem.

Wsta­łam i mar­ku­jąc ukłon, posłusz­nie pod­krę­ci­łam gło­śniki połą­czone z iPhone’em Sonny’ego. W pokoju roz­le­gły się dźwięki I’ll be Mis­sing You Puffa Daddy’ego.

Sonny jest z nas wszyst­kich naj­star­szy i uważa, że przez to może roz­ka­zy­wać wszyst­kim dookoła. Nie jest taki zły, ale w dzie­ciń­stwie chyba ani razu nie usły­szał słowa nie.

Teraz dalej mnie igno­ro­wał, nie odry­wa­jąc się od tele­fonu. Pew­nie usta­wiał sobie jakąś randkę na wie­czór.

Chace, który razem ze mną stu­diuje medio­znaw­stwo, uśmiech­nął się iro­nicz­nie. Poka­za­łam mu język. Spo­tka­li­śmy się pierw­szego dnia na uczelni, gdy oboje zgu­bi­li­śmy się na kam­pu­sie, i trzy­ma­li­śmy się razem, pró­bu­jąc uda­wać, że dosko­nale wiemy, dokąd mamy iść. Od tego czasu spę­dzi­li­śmy razem setki godzin, oglą­da­jąc filmy, pra­cu­jąc nad pro­jek­tami i włó­cząc się. Nie licząc Sienny, Chace jest moim naj­lep­szym przy­ja­cie­lem. Nie upły­nęło zbyt wiele czasu, nim coś do niego poczu­łam. W zasa­dzie zajęło mi to jakieś trzy minuty. Nie wyda­wało mi się jed­nak, żeby Chace czuł to samo do mnie, bo trak­to­wał mnie tak jak wszy­scy inni. Ale z dru­giej strony ostat­nio zaczy­nał znaj­do­wać coraz wię­cej pre­tek­stów do spę­dza­nia ze mną czasu sam na sam. Z całą pew­no­ścią sobie tego nie wymy­śla­łam. No cóż, nie sądzę, żebym sobie to wymy­ślała.

W drzwiach poja­wiła się Sienna.

– Lylah, jesteś pewna, że ta będzie dobra? – zapy­tała, przy­gła­dza­jąc krwi­sto­czer­woną sukienkę.

– Nie, wyglą­dasz okrop­nie – odpo­wie­dzia­łam, uno­sząc brew. Oczy­wi­ście, że Sienna wyglą­dała świet­nie i dosko­nale zda­wała sobie z tego sprawę.

Sienna jest osza­ła­mia­jąca. Uro­dzona w Korei, w wieku dwóch lat prze­pro­wa­dziła się do UK wraz z rodziną. Jej włosy są wręcz nie­przy­zwo­icie gład­kie i lśniące. Z pew­no­ścią pre­zen­to­wa­łaby się rewe­la­cyj­nie na wybiegu, cho­ciaż na to jest praw­do­po­dob­nie odro­binę za niska.

– Zamknij się. Dzi­siej­szy wie­czór należy do mnie i Nathana. Zamie­rzam spra­wić, że się we mnie zako­cha, choćby miała to być ostat­nia rzecz, jaką zro­bię w życiu!

Dwa tygo­dnie do walen­ty­nek i każdy powi­nien kogoś mieć. Chace, w prze­ci­wień­stwie do mnie, chyba nie nie­na­wi­dzi tego dnia, więc może mnie zasko­czy. Być może ja też nie mia­ła­bym aż takiej awer­sji do walen­ty­nek, gdyby coś do mnie czuł.

– Sie, skar­bie, nie poda­waj się na tacy – powie­dział Isaac, obej­mu­jąc ją ramie­niem. – Każ mu na to zasłu­żyć.

Isaac jest odważ­nym, głu­pim face­tem.

Czarne oczy Sienny pociem­niały i gdyby wzrok mógł zabi­jać, Isaac byłby już mar­twy.

– Dzięki, naprawdę dzięki – odpo­wie­działa z sar­ka­zmem wycie­ka­ją­cym z każ­dego słowa.

Robiąc krok w tył, Isaac cof­nął ramię i zmierz­wił swoje krót­kie, czarne włosy.

– Chcia­łem tylko pomóc – bro­nił się.

Char­lotte przy­glą­dała się temu z uwagą. Jest cicha, zamiesz­kała z nami przez czy­sty przy­pa­dek. W ciągu ostat­nich pię­ciu mie­sięcy, bo wła­śnie tak długo miesz­kamy razem, zaprzy­jaź­ni­ły­śmy się. Ale w grun­cie rze­czy Char­lotte jest raczej out­si­derką, woli zosta­wać w domu i być sama, niż włó­czyć się z nami.

– Wszystko w porządku, Char­lotte? – zapy­tał Chace, wyczu­wa­jąc jej napię­cie.

– Chyba jed­nak zostanę dziś w domu – odpo­wie­działa. – To zupeł­nie nie moja bajka.

Char­lotte wybrała długą dżin­sową spód­nicę i kora­lowy T–shirt. Płowe blond włosy zwią­zała w wysoki kucyk. Nie wyglą­dała tak, jakby gdzieś się wybie­rała, ale ja byłam prze­ko­nana, że będzie jej się podo­bało. Za każ­dym razem, gdy uda nam się ją gdzieś wycią­gnąć, po wszyst­kim oka­zuje się, że bawiła się świet­nie.

Uło­ży­łam się wygod­nie mię­dzy podusz­kami na sofie.

– Nie ma mowy, idziesz z nami.

Char­lotte nachy­liła się w moją stronę.

– Wiem, mówi­łam, że marzy mi się wię­cej stu­denc­kiego życia, ale jestem jakoś dziw­nie pewna, że sztuka o męczen­niku nie­ko­niecz­nie okaże się świetną roz­rywką.

– Nie cho­dzi tylko o sztukę. Potem jest impreza.

– Ooo, ta część z całą pew­no­ścią nie jest dla mnie.

– Char­lotte, co robi­łaś, zanim Lylah cię zaadop­to­wała? Sie­dzia­łaś cały czas w domu, gra­jąc sama ze sobą w sza­chy? – zapy­tał Sonny, śmie­jąc się z wła­snego dow­cipu.

Zazgrzy­ta­łam zębami.

– Nie bądź dup­kiem, Sonny – powie­dział Chace, odpy­cha­jąc go lekko.

Char­lotte pochy­liła głowę, by unik­nąć spoj­rze­nia Sonny’ego, a ja spio­ru­no­wa­łam go wzro­kiem. Sonny wes­tchnął.

– Masz rację, to było słabe. Char, prze­pra­szam.

Char­lotte kiw­nęła głową, ale chyba mu nie wyba­czyła. Ja w każ­dym razie bym tego nie zro­biła na jej miej­scu.

– Możemy się w końcu ruszyć i spę­dzić razem fajny wie­czór? – zapy­tał Sonny. – Wszy­scy jeste­śmy sin­glami, a skoro wszy­scy – zamilkł na chwilę i spoj­rzał na mnie – cóż, pra­wie, wszy­scy kochamy walen­tynki i nie chcemy być w tym dniu sami, powin­ni­śmy coś z tym fan­tem zro­bić.

Sonny ni­gdy nie miał pro­blemu z uma­wia­niem się z kobie­tami, ale gdyby tylko wszyst­kie dziew­czyny na kam­pu­sie mogły usły­szeć, w jaki spo­sób zazwy­czaj się wypo­wiada, raczej nie byłby tak popu­larny.

Char­lotte pod­nio­sła głowę i przy­tak­nęła.

– Już w porządku, nie ma o czym mówić.

Wzrok Sonny’ego spo­tkał się z moim.

– Lylah?

Wzru­szy­łam ramio­nami. To nie ja mia­łam mu wyba­czać albo nie.

– Jasne. Po pro­stu chcę, żeby­śmy dzi­siaj wie­czo­rem się faj­nie bawili. – I żeby Chace zdał sobie sprawę z tego, że mnie kocha. Może dobra impreza sprawi, że ten okres sta­nie sie tro­chę bar­dziej zno­śny.

– Żad­nego wię­cej łama­nia serc w tym roku, Lylah – zaczął dro­czyć się ze mną Isaac.

No i znowu się zaczyna…

Odchrząk­nę­łam i wyce­lo­wa­łam w niego palec.

– Zamknij się. Niczego nikomu nie zła­ma­łam.

– Pro­szę cię. Jake odszedł ze stu­diów dla­tego, że go odrzu­ci­łaś.

Jake, jeden z naszych przy­ja­ciół, w zeszłym roku pró­bo­wał mnie poca­ło­wać. To było tuż przed tym, gdy przed walen­tyn­kami mia­łam wra­cać do domu, aby spę­dzić rocz­nicę śmierci rodzi­ców z Rileyem, moim bra­tem. Jake wie­dział, w jakim byłam sta­nie, a mimo to uznał za sto­sowne mnie poca­ło­wać. Uhm, no nie. Ode­pchnę­łam go, wysy­ła­jąc przy tym do wszyst­kich dia­błów.

Patrząc wstecz, przy­znaję że mogłam w nieco bar­dziej dyplo­ma­tyczny spo­sób prze­ka­zać mu, że nic do niego nie czuję, ale byłam wtedy naprawdę roz­trzę­siona. Sza­la­łam z nie­po­koju i wście­kło­ści, bałam się wra­cać do domu. To było – cią­gle jest – tak strasz­nie świeże, ta świa­do­mość, że już ich nie ma…

Jake z kolei mógł wybrać sobie lep­szy czas na bycie nachal­nym, a potem odrzu­co­nym.

– Jake nie odszedł przeze mnie. Wypro­wa­dził się pięć mie­sięcy po tym wyda­rze­niu.

– Bo nawet po tak dłu­gim cza­sie nie mógł dojść do sie­bie – dodał Sonny, pusz­cza­jąc do mnie oko.

Chace wstał.

– Dobra, uspo­kój­cie się już.

Zawsze reaguje, gdy tamci zaczy­nają się ze mną dro­czyć. Mogła­bym pora­dzić sobie sama, ale tej całej afery z Jakiem jakoś nie chcą mi daro­wać, więc faj­nie mieć Chace’a po swo­jej stro­nie.

– Stary, tylko żar­tu­jemy – powie­dział Sonny.

Mało nie pod­sko­czy­łam, usły­szaw­szy dzwo­nek do drzwi.

– Chce­cie się zało­żyć, kto to? – zapy­tał Chace.

– Idę o zakład, że to któ­raś z byłych Sonny’ego, która nie potrafi odpu­ścić – zga­dy­wa­łam.

Sienna roze­śmiała się.

– Założę się, że to ta dziew­czyna, która łazi za Isa­akiem jak zagu­biony szcze­nia­czek. Nie­źle stuk­nięta laska.

– Nieee – powie­dział Isaac – założę się, że to Nora, która tak despe­racko usi­łuje zostać BFF Lylah.

Wywró­ci­łam oczami i poma­sze­ro­wa­łam do przed­po­koju.

Nora mieszka w domu po dru­giej stro­nie ulicy. Jest fajna i parę razy się razem uczy­ły­śmy, ale pró­buje na siłę wbić się do naszej paczki. Nie cho­dzi o to, że jej nie lubię, ale na dobrą sprawę nie łączy nas nic poza zaję­ciami.

Otwo­rzy­łam drzwi i… ujrza­łam pusty ganek.

– Ej, to tylko jakiś kawał – krzyk­nę­łam do reszty.

Już mia­łam zamknąć drzwi, gdy na wycie­raczce zauwa­ży­łam kopertę. Kre­mowa, z wydru­ko­wa­nym imie­niem Sonny’ego. Żad­nego adresu zwrot­nego ani znaczka. Ktoś musiał ją przy­nieść i poło­żyć pod drzwiami.

Schy­li­łam się, żeby ją pod­nieść, po czym weszłam do środka.

– Kto, do dia­bła, w tym wieku cią­gle bawi się w dzwo­nie­nie ludziom do drzwi? – zapy­tał Sonny.

Poda­łam mu kopertę.

– To pew­nie któ­ryś z two­ich kum­pli. Trzy­maj, leżało na wycie­raczce.

Marsz­cząc czoło, Sonny roze­rwał kopertę i wyjął z niej jakąś kartkę. To, co powie­dział, nie nada­wało się do powtó­rze­nia. Gdyby to było moż­liwe, kartka nie­chyb­nie spło­nę­łaby od inten­syw­no­ści jego spoj­rze­nia.

– Co jest, czło­wieku? – zapy­tał Chace, zaglą­da­jąc mu przez ramię. – Sekretna ado­ra­torka?

– Pew­nie tak. Kto­kol­wiek to jest, pad­nie tru­pem, jak tylko go dorwę.

Spoj­rza­łam na Siennę, pyta­jąc wzro­kiem, czy ma z tym coś wspól­nego. Potrzą­snęła głową.

– No, pokaż – zażą­dał Isaac, a Sonny odwró­cił kartkę, tak żeby­śmy mogli ją zoba­czyć.

Wyba­łu­szy­łam oczy, ujrzaw­szy, co na niej wid­nieje. Każda litera była wycięta z maga­zynu albo z gazety:

– To nie­nor­malne. Kto mógł wysłać coś takiego? – zapy­ta­łam. Stu­denci z naszej uczelni robią sobie jaja jak wszy­scy inni, jasne. Ale zwy­kle przy­biera to postać zamiany keczupu na ostry sos chilli w sto­łówce czy usła­nia kam­pusu różo­wymi i czer­wo­nymi balo­nami. Ludzie na ogół nie piszą sekret­nych liści­ków, w każ­dym razie nic mi o tym nie wia­domo. Zazwy­czaj cho­dzi o to, żeby wywi­nąć coś gru­bego przed jak naj­więk­szą publicz­no­ścią.

– Sądzisz, że to któ­raś z two­ich byłych? – zapy­tała Char­lotte z bły­skiem w nie­bie­skich oczach. Wyraź­nie bawił ją nie­po­kój Sonny’ego.

– Nie wydaje mi się, żebym kie­dy­kol­wiek spo­ty­kał się z kimś aż tak zabor­czym – odpo­wie­dział.

Cudow­nie.

– No cóż, to tylko durny żart – stwier­dził Chace. – Wszy­scy gotowi? Chodźmy wresz­cie.

Sienna i Isaac wyszli pierwsi, Sienna była wyraź­nie pod­eks­cy­to­wana. Char­lotte powle­kła się za Son­nym, wyglą­da­jąc tak, jakby wolała robić cokol­wiek innego. Chace cze­kał na mnie i wycią­gnął ramię. Obję­łam go i wyszli­śmy.

Na dwo­rze było ciemno choć oko wykol i prze­raź­li­wie zimno. Wzdry­gnę­łam się. Mogłam nało­żyć cie­plej­szy płaszcz. Gdy prze­cho­dzi­li­śmy krótką ścieżką od drzwi do bramy, rozej­rza­łam się po oko­licy. Pano­wała wręcz upiorna cisza. Domy po obu stro­nach ulicy są iden­tyczne, wszyst­kie w stylu wik­to­riań­skim, więk­szość z nich zaj­mo­wana przez stu­den­tów. Nasz znaj­duje się pośrodku, więc zwy­kle sły­chać jakieś odgłosy, cho­ciaż poza kam­pu­sem i tak jest zde­cy­do­wa­nie ciszej niż w aka­de­mi­kach. Boże, uwiel­biam tę wol­ność, jaką daje miesz­ka­nie na wła­sną rękę. Ale cią­gle nie­na­wi­dzę robić pra­nia.

Sonny, idący przed nami, pod­niósł pokrywę kosza na śmieci i wyrzu­cił tę cho­lerną kartkę, prze­kli­na­jąc soczy­ście, gdy zatrza­ski­wał klapę.

Obli­za­łam spierzch­nięte wargi i wyj­rza­łam na ulicę. Pomię­dzy chod­ni­kiem a jezd­nią roz­po­ście­rał się pas zie­leni z dużym dębem, który roz­rósł się potęż­nie wzdłuż i wszerz, zasła­nia­jąc świa­tło latarni. Na końcu sze­regu jedna z nich zami­go­tała. Wyma­rzone warunki dla stal­kera – ktoś mógłby bez trudu zbli­żyć się i odejść cał­ko­wi­cie nie­zau­wa­żony. Czy osoba, która zosta­wiła ten list, mogła się gdzieś tam czaić?

– Sądzisz, że powin­ni­śmy się nie­po­koić tą kartką? – zapy­ta­łam cicho.

Chace puścił mnie, żebym mogła przejść przo­dem.

– Co masz na myśli?

– Cóż, to zde­cy­do­wa­nie nie był liścik miło­sny ani też szcze­gól­nie zabawny żart. Czy to może być realna groźba?

Zatrzy­mał się po dru­giej stro­nie bramy i skrzy­żo­wał ręce na pier­siach.

– Wydaje mi się, że troszkę ponosi cię wyobraź­nia.

– Ale żart z zało­że­nia ma być zabawny. Nikt się nie roze­śmiał. Upiorny liścik z pocię­tych gazet jest raczej…

– … czy­jąś chorą kary­ka­turą żartu – uciął Chace. – Zapo­mnij o tym, Lylah, Sonny już zapo­mniał. Wiesz, że dziś począ­tek tego całego walen­tyn­ko­wego sza­leń­stwa i naj­wy­raź­niej nie­któ­rych tro­chę ponosi w tym roku.

Otwo­rzy­łam usta, żeby zaopo­no­wać. Nic nie rozu­miał. Wszy­scy jeste­śmy przy­ja­ciółmi, miesz­kamy razem. Jeżeli ktoś zadzie­rał z Son­nym, doty­czyło to nas wszyst­kich.

Chace kiw­nął głową i uśmiech­nął się.

– Lylah, wylu­zuj. Oglą­dasz za dużo hor­ro­rów. Idziemy się teraz dobrze zaba­wić, a ty masz zapo­mnieć o tym liściku. Nikt nie grozi Sonny’emu, jasne?

Kiw­nę­łam głową, odwza­jem­nia­jąc uśmiech. Chyba nie byłam wystar­cza­jąco prze­ko­nu­jąca, bo Chace zła­pał mnie za rękę i ją ści­snął.

Poczu­łam, jak serce szyb­ciej mi bije. Nie mia­łam jed­nak pew­no­ści, czy to z powodu bli­sko­ści Chace’a, czy ze stra­chu o Sonny’ego.

Rozdział 2

2

Czwar­tek 1 lutego

Do teatru dotar­li­śmy tro­chę za wcze­śnie, ale bile­te­rzy pozwa­lali już zaj­mo­wać miej­sca. Poka­za­łam szybko bilet i weszłam za resztą. W ogrom­nej sali znaj­do­wały się liczne okrą­głe sto­liki i krze­sła; usta­wiono je tak, aby z każ­dego miej­sca było widać scenę.

– Pechowa trzy­nastka – powie­dział Isaac, roz­glą­da­jąc się wokół i szu­ka­jąc naszego sto­lika. – Gdzie to, do licha, jest?

Chace skrzy­wił się z poli­to­wa­niem,

– Czło­wieku, sto­isz tuż obok planu sali…

Isaac odwró­cił głowę i zro­bił głu­pią minę, roz­dzia­wia­jąc usta w sze­ro­kie O. Idiota.

– Dobrze, my sia­damy tam – powie­dział, wska­zu­jąc na sto­lik z lewej strony sceny.

Drugi rząd od przodu. Wyglą­dało na to, że będziemy mieć dobry widok. Sto­liki były roz­miesz­czone rów­no­mier­nie, nie­zbyt bli­sko sie­bie.

W cenę biletu były wli­czone jakieś prze­ką­ski, więc nawet nie zaj­rza­łam do menu.

Kel­ne­rzy w czar­nych spodniach i czer­wo­nych koszu­lach snuli się gdzieś po kątach, kie­ru­jąc widow­nię do sto­li­ków, ale w zasięgu wzroku nie było widać żad­nego żar­cia. Pew­nie cze­kali z poda­niem jedze­nia, aż wszy­scy zajmą miej­sca. Usia­dłam pomię­dzy Char­lotte a Chace’em, Sienna i ja zawar­ły­śmy tajny pakt mający na celu zapew­nie­nie Char świet­nej zabawy, a może nawet deli­kat­nej pomocy w spo­tka­niu jakie­goś faj­nego faceta. Odkąd ją znamy – no dobra, nie tak prze­cież znowu długo – nie była na żad­nej randce ani nawet nie wyka­zała nikim zain­te­re­so­wa­nia. Mówiła, że ostat­niego chło­paka miała w liceum.

– Kiedy będzie żar­cie? Umie­ram z głodu – maru­dził Sonny, prze­glą­da­jąc menu z drin­kami.

– Sztuka roz­po­czyna się dopiero za dwa­dzie­ścia minut, więc zapewne dopiero wtedy je poda­dzą – odpo­wie­działa Sienna. Prze­le­ciała wzro­kiem po pomiesz­cze­niu, roz­glą­da­jąc się za swoją sym­pa­tią, Natha­nem (to dla niego tak się wystro­iła), który miał przyjść ze swo­imi kum­plami.

– Wszystko w porządku? – zapy­ta­łam.

Uśmiech­nęła się nieco sztucz­nie.

– Założę się, że nie przyj­dzie.

– Sie… – zaczę­łam, pró­bu­jąc oka­zać wspar­cie.

Poczu­łam powiew powie­trza, gdy gwał­tow­nie mach­nęła ręką, prze­ry­wa­jąc mi. Pró­bo­wała uda­wać, że już się z tym pogo­dziła i że wszystko gra.

My roz­ma­wia­li­śmy, a pomiesz­cze­nie powoli się wypeł­niało i nie­ba­wem zami­go­tały świa­tła – wska­zówka, żeby wziąć drinki i zająć miej­sca.

– Pójdę do baru – powie­dzia­łam, odsta­wia­jąc krze­sło, by wstać.

Chace zro­bił to samo.

– Pójdę z tobą.

Wie­dzia­łam, że to zrobi. To praw­dziwy dżen­tel­men, ni­gdy nie pozwala mi samej nieść całej tacy drin­ków. Cof­nął się o krok, prze­pusz­cza­jąc mnie przo­dem, a gdy prze­cho­dzi­łam, objął mnie w talii. Serce waliło mi w piersi, gdy zmie­rza­li­śmy tak w kie­runku baru.

Bar pach­niał cytry­nowo, jak gdyby dopiero co ktoś tu sprzą­tał, uży­wa­jąc inten­syw­nego środka czysz­czą­cego. Opar­łam się o drew­niany kon­tuar obok Chace’a, który przy­wo­łał bar­mana.

Wysoki, śniady męż­czy­zna z mnó­stwem tatu­aży nachmu­rzył się, pod­cho­dząc do nas. Jego zie­lone oczy prze­my­kały ode mnie do Chace’a i z powro­tem, jak gdyby pró­bo­wał sobie przy­po­mnieć, skąd nas zna. Schy­lił się i wycią­gnął zza baru foto­gra­fię. Trzy­mał ją jed­nak w taki spo­sób, że mogłam zoba­czyć tylko czarny tył i białą ramkę.

– Hej, wszystko w porządku? – zapy­tał Chace. – Chcie­li­śmy tylko zamó­wić drinki.

Twarz faceta nagle się roz­ja­śniła.

– Tak mi się wyda­wało, że to ty. Pierw­szą kolejkę ktoś wam posta­wił.

– Super! – ucie­szył się Chace. – Kto nam zafun­do­wał taką miłą nie­spo­dziankę?

Zama­szy­stym ruchem bar­man rzu­cił mu zdję­cie.

Szczęka mi opa­dła i poczu­łam nie­przy­jemne mro­wie­nie w dole krę­go­słupa. Na foto­gra­fii wid­niała cała nasza szóstka przy stole. Ktoś musiał ją zro­bić w ciągu ostat­nich dzie­się­ciu minut. Ktoś nas obser­wo­wał?

Bar­man wzru­szył ramio­nami.

– Nie mam poję­cia. Jakiś gość napa­ko­wany jak dia­bli. W czar­nej blu­zie. Pła­cił gotówką.

Napa­ko­wany facet w blu­zie z kap­tu­rem? Zna­łam wielu pake­rów, a ciemną bluzę z kap­tu­rem mają pra­wie wszy­scy, bo barwy naszej uczelni to czerń i żółć. Sama mam chyba ze trzy takie.

– Aha – skwi­to­wał Chace. – No dobra, to pro­simy o trzy Corony, dwa kie­liszki bia­łego wina i gazo­waną wódkę.

On tak na serio? Recy­to­wał zamó­wie­nie jak gdyby ni­gdy nic, pod­czas gdy mi serce waliło jak osza­lałe.

– Chace! – rzu­ci­łam, cią­gnąc go za rękaw, który pod­wi­nął do łok­cia. – Co ty wypra­wiasz?

– O co ci cho­dzi?

– Nie znamy tego typa, który posta­wił nam drinki.

– Lylah, dar­mowe drinki to dar­mowe drinki!

– Naj­pierw ktoś zosta­wia tam­ten list, a teraz to? – wska­za­łam na foto­gra­fię. – Nie mar­twisz się, że jedno może mieć jakiś zwią­zek z dru­gim?

– Mam mar­twić się kolejną dziew­czyną peł­za­jącą despe­racko za Son­nym? Mar­twić się tym, że nie muszę pła­cić za drinka?

– Nie mamy poję­cia, kto je kupił.

– Kogo to obcho­dzi! Bar­man wła­śnie je przy­go­to­wuje, więc nie ma obaw, że ktoś przy nich maj­stro­wał. W każ­dym razie to pew­nie kolejny pomysł Nory, żeby się do nas wbić.

Prze­chy­li­łam głowę i spoj­rza­łam na niego bokiem.

– Więc sądzisz, że prze­sa­dzam?

– Tro­chę. Dobra, rozu­miem, że to wygląda odro­binę podej­rza­nie, ale z dru­giej strony wiesz, co się dzieje na kam­pu­sie w tym okre­sie. Będzie jesz­cze wię­cej głu­pich kawa­łów, a prze­cież one ni­gdy nie mają w sobie dru­giego dna, mają tylko roz­ba­wić ludzi. – Chace pod­szedł bli­żej i zapach jego wody po gole­niu dosłow­nie mnie oszo­ło­mił. Jak nar­ko­tyk. Prze­pa­dłam. Przy­bli­ży­łam się do niego.

– Pro­szę, prze­stań się mar­twić i baw się dobrze dziś wie­czo­rem – powie­dział.

– Obcho­dzisz w tym roku walen­tynki? W ubie­głym jakoś nie­spe­cjal­nie cię to krę­ciło – wyszep­ta­łam led­wie sły­szal­nym gło­sem, ale byłam zbyt ska­mie­niała z prze­ra­że­nia, żeby się tym przej­mo­wać.

Chace spoj­rzał na mnie prze­szy­wa­jąco tymi swo­imi głę­boko zie­lo­nymi oczami, a ja poczu­łam, jak moje policzki oble­wają się pur­purą.

– Ni­gdy przed­tem nie było powodu, dla któ­rego miał­bym je obcho­dzić – odpo­wie­dział, przy­su­wa­jąc się do mnie jesz­cze bar­dziej.

Czy teraz masz powód? Roz­wiń temat.

– Pro­szę – powie­dział bar­man, poda­jąc nasze drinki. Ten bar­man ma naj­gor­sze wyczu­cie czasu ever, pomy­śla­łam. Chace ode­rwał ode mnie wzrok, spoj­rzał na bar­mana i kiw­nął głową.

Nie! Chace, do cho­lery, jaki jest ten twój powód?!

No i nasza chwila prze­pa­dła.

Chace rzu­cił napi­wek na ladę i wziął tacę. Mia­łam ochotę wpaść w furię. Chace mógł wła­śnie zmie­rzać do wyzna­nia, że coś do mnie czuje, albo może spró­bo­wałby mnie poca­ło­wać. Cze­ka­łam na to tak strasz­nie, strasz­nie długo, a gdy w końcu przy­szło co do czego, ktoś musiał nam prze­szko­dzić.

Uśmie­cha­jąc się przez ramię, Chace rzu­cił:

– Idziesz czy nie?

Zła­pa­łam foto­gra­fię z lady i poszłam za nim do naszego sto­lika. Chace posta­wił na nim tacę, a ja rzu­ci­łam zdję­cie obok drin­ków.

– Ktoś zosta­wił to przy barze, razem z kasą na kolejkę dla nas. – Słowa wyle­ciały z moich ust z pręd­ko­ścią kara­binu maszy­no­wego.

Chace’owi mogło to zwi­sać, ale ktoś z pozo­sta­łych z pew­no­ścią dostrzeże zwią­zek. Liczy­łam na Siennę albo Char­lotte…

– O, to my – stwier­dził Isaac.

– Brawo, Sher­locku – mruk­nął sar­ka­stycz­nie Chace.

Sonny się­gnął po swój drink i wzniósł kie­li­szek.

– Chwała wróż­kom dar­mo­wych drin­ków!

– Dla­czego ktoś miałby robić nam zdję­cie? – zapy­tała Char­lotte.

– No wła­śnie! – wykrzyk­nę­łam.

– Żeby bar­man wie­dział, komu wydać opła­cone drinki – odpowie­dział Isaac, prze­wra­ca­jąc oczami. – To chyba jasne.

Ja jed­nak nie czu­łam się prze­ko­nana.

– Dla­czego robić z tego taką tajem­nicę?

Isaac wzru­szył ramio­nami.

– Nie wiem, Lylah. Pij. Przed­sta­wie­nie zaraz się zacznie.

Nie rozu­mia­łam, dla­czego nikt nie brał tego na serio. Prze­cież to nie miało żad­nego sensu.

– Co jest z tyłu tego zdję­cia? – zapy­tała Sienna.

– Co? – rzu­cił Chace.

– Kra­wędź odcho­dzi. – Sienna wzięła foto­gra­fię i pocią­gnęła za błysz­czący czarny spód.

Co, do dia­bła?

Gdy tył odpadł, Sienna spoj­rzała na zdję­cie i nagle upu­ściła je na stół, jak gdyby ją parzyło. Mały, czarny kwa­dra­cik z lite­rami wycię­tymi z gazet wyglą­dał dokład­nie tak, jak liścik, który wcze­śniej przy­szedł do Sonny’ego.

Rozdział 3

3

Czwar­tek 1 lutego

W mil­cze­niu wpa­try­wa­li­śmy się w kartkę.

– To coś wię­cej niż głupi żart – zaczę­łam.

Usta Sonny’ego skrzy­wiły się z nie­sma­kiem.

– Ktoś za mną łazi. Kurde, zawsze byłem szczery z dziew­czy­nami. Nie szu­kam niczego poważ­nego i nie­na­wi­dzę, gdy któ­raś o tym zapo­mina lub sądzi, że swoim uro­kiem sprawi, że zmie­nię zda­nie.

– Masz jaki­kol­wiek pomysł, kto to może być, chło­pie? – zapy­tał Isaac.

Sonny pod­niósł kartkę i obró­cił ją.

– Poję­cia nie mam. Laska naj­wy­raź­niej mnie nie zna, jeżeli uważa, że kupi mnie dar­mo­wym drin­kiem.

– Powin­ni­śmy wyjść? – zapy­ta­łam, ska­nu­jąc wzro­kiem tłum. Sala była pełna, przy każ­dym sto­liku sie­działy przy­naj­mniej cztery osoby. Nie­wielki tłum kłę­bił się przy barze, cze­ka­jąc na drinki. Nikt nie patrzył w naszą stronę. Jeżeli osoba, która to zro­biła, była tutaj, czy nie chcia­łaby zoba­czyć naszej reak­cji?

– Ni­gdzie nie idziemy – rzu­cił szybko Sonny. – Żadna wal­nięta cizia nie zepsuje nam wie­czoru.

Chace nachy­lił się do mnie jesz­cze bli­żej.

– Lylah, tak się cie­szy­łaś na ten wie­czór, a ostat­nio nie try­ska­łaś rado­ścią.

Raczej trudno o to, gdy zbliża się rocz­nica śmierci two­ich rodzi­ców.

Moja dłoń instynk­tow­nie powę­dro­wała do naszyj­nika z zawieszką w kształ­cie serca, który dosta­łam od nich na szes­na­ste uro­dziny.

– Chace, ja…

Poło­żył mi na ustach opu­szek palca wska­zu­ją­cego i potrzą­snął głową.

– Nie, Lylah. Mam zamiar spra­wić, że będziesz się dzi­siaj świet­nie bawić, choćby miała to być ostat­nia rzecz, jaką zro­bię w życiu. – Opu­ścił rękę i kon­ty­nu­ował: – Dziś wie­czo­rem zapo­mnij o tych listach. Będziemy się nad tym zasta­na­wiać jutro. Sonny może pójść z tym na poli­cję, do ochrony na kam­pu­sie, no, cokol­wiek.

Usia­dłam z powro­tem, przy­gry­za­jąc wargi. W żołądku czu­łam nie­przy­jemne mro­wie­nie. Bałam się o Sonny’ego, ale w tej chwili i tak nic nie mogłam zro­bić. Ski­nąw­szy głową, skie­ro­wa­łam więc uwagę na scenę. Świa­tła już poga­sły.

Przed­sta­wie­nie się roz­po­częło.

Prze­su­nę­łam się na swoim sie­dze­niu i oglą­da­łam. Stu­denci byli nie­sa­mo­wici, ale mimo to nie mogłam sku­pić się na sztuce. Cały czas myśla­łam o tych listach oraz o tym, że kto­kol­wiek je wysłał, usil­nie sta­rał się zacho­wać ano­ni­mo­wość. Gdyby to była któ­raś ze zde­spe­ro­wa­nych dziew­czyn uga­nia­ją­cych się za Son­nym, raczej chcia­łaby, żeby znał jej toż­sa­mość, no nie?

To po pro­stu nie miało sensu.

Gdy­bym od razu pode­szła pro­sto do drzwi, może zauwa­ży­ła­bym, kto przy­niósł kopertę. Teraz osoba, która kupiła nam drinki, praw­do­po­dob­nie była gdzieś tutaj, w sali. Oglą­dała spek­takl. Lub nas. Włosy zje­żyły mi się na karku.

Natych­miast po zakoń­cze­niu przed­sta­wie­nia, gdy tylko znów włą­czono świa­tła, zerwa­łam się na równe nogi.

– Gotowi do wyj­ścia? – zapy­ta­łam.

Chace zachi­cho­tał.

– Lylah, chwila, pali się czy co? Aż tak nie możesz docze­kać się imprezy?

Cho­lera. Przez to wszystko cał­kiem zapo­mnia­łam o impre­zie.

– Wiesz co, szcze­rze mówiąc, jestem zmę­czona. Chcia­łam iść do domu.

– Jeżeli o mnie cho­dzi, będę się zbie­rał. Muszę spraw­dzić, czy nie ma mnie gdzieś indziej, rozu­mie­cie. – Sonny mru­gnął poro­zu­mie­waw­czo.

Sienna zła­pała go za ramię.

– Sonny, cze­kaj! Naprawdę uwa­żasz, że powi­nie­neś włó­czyć się sam, bio­rąc pod uwagę to, że ktoś cię śle­dzi?

Nie byłam pewna, czy mówi poważ­nie, czy żar­tuje, ale Sonny się roze­śmiał.

– Nie­zły żar­cik, Sie. Nie cze­kaj­cie z kola­cją. – I pole­ciał, pew­nie tam, gdzie umó­wił się z dziew­czyną, z którą miał mieć dzi­siaj randkę.

Patrzy­łam za nim, jak zni­kał w tłu­mie.

– Myśli­cie, że naprawdę może być w nie­bez­pie­czeń­stwie?

– Nic mu nie będzie – powie­działa Char­lotte. Prze­szła obok mnie, gdy zmie­rza­li­śmy do wyj­ścia. – Dzięki, że mnie tu dziś wycią­gnę­li­ście. Naprawdę świet­nie się bawi­łam.

– Cie­szę się – odpo­wie­dzia­łam. Cóż, przy­naj­mniej ona spę­dziła faj­nie czas. Co do mnie – nie byłam tego taka pewna.

– Pójdę z tobą do domu, okej? – dodała.

– Ja też – wtrą­ciła Sienna. – Nathan się nie poka­zał, a w week­end będzie jesz­cze parę imprez. Na dzi­siaj już mi wystar­czy, wolę pójść spać.

Chace i Isaac wyglą­dali na nieco roz­cza­ro­wa­nych, ale nale­gali, aby nas odpro­wa­dzić.

– Przy­szli­śmy razem, więc razem powin­ni­śmy też wró­cić – powie­dział Chace. – No, poza Son­nym.

Rzu­ci­łam Chace’owi szybki uśmiech, ale w rze­czy­wi­sto­ści byłam bar­dziej sku­piona na obser­wo­wa­niu tłumu zmie­rza­ją­cego do wyj­ścia. Roz­glą­da­łam się za kimś w blu­zie z kap­tu­rem. Z ner­wów zaczę­łam przy­gry­zać wargi – tak bar­dzo życzy­łam sobie, żeby­śmy już byli na zewnątrz. No dalej, dalej. Nie chcia­łam prze­by­wać w tym samym miej­scu co osoba, która robiła nam z ukry­cia zdję­cia, zamiast podejść nor­mal­nie jak czło­wiek i zaga­dać, skoro już chciała posta­wić nam drinki.

Chace sta­nął bli­żej, nie­mal przy­ci­ska­jąc swoją klatkę pier­siową do moich ple­ców, jak gdyby wyczu­wał, że już wycho­dzę z sie­bie. Dwóch ochro­nia­rzy po obu stro­nach drzwi stało z zało­żo­nymi rękami, pil­nu­jąc, żeby pijani stu­denci w miarę spraw­nie opusz­czali salę. Obaj mieli gaba­ryty małego domku, więc nie spo­dzie­wa­łam się, żeby zna­la­zło się wielu chęt­nych do wsz­czy­na­nia awan­tury.

Na zewnątrz było jesz­cze zim­niej niż wcze­śniej. Tem­pe­ra­tura spa­dła i na uli­cach skrzył się lód. Prze­ni­kliwy wiatr prze­szy­wał mnie aż do szpiku kości. Sku­li­łam się i przy­su­nę­łam do Chace’a. Teraz przy­naj­mniej mia­łam wymówkę, gdyby nagle zapy­tał, dla­czego tak się do niego przy­tu­lam.

Objął mnie ramie­niem i przy­cią­gnął mocno do sie­bie.

Zadzia­łało.

– Lylah, zimno ci?

– Tak. Nie zno­szę zimy.

– To miesz­kasz w nie­od­po­wied­nim kraju.

Jak­bym sama tego nie wie­działa.

– O Boże! – krzyk­nęła Sienna gło­sem tak wyso­kim, że aż się skrzy­wi­łam.

– Jezu, Sie, na takiej czę­sto­tli­wo­ści tylko psy cię usły­szą – jęk­nął Isaac.

Skie­ro­wa­łam wzrok tam, gdzie ona. Na ścia­nie biblio­teki wid­niało ogromne, arty­stycz­nie dopiesz­czone graf­fiti. Czer­wone słowa, wyglą­da­jące jak gdyby ocie­kały krwią, ukła­dały się w napis:

Arty­sta użył rów­nież czerni i sza­ro­ści, aby każ­dej lite­rze nadać ele­gancki cień i pewien dyna­mizm.

Przy­pra­wiało to, co prawda, o gęsią skórkę, ale wyglą­dało nie­źle.

– No, no, typ ma talent – stwier­dził Isaac.

– Skąd wiesz, że to facet? – zapy­ta­łam.

Isaac pod­niósł ręce.

– Albo typiara.

– Dzięki – odpo­wie­dzia­łam, uśmie­cha­jąc się do niego.

– To nie ty, Lylah, co nie? – zażar­to­wał Isaac.

– Tia­aaa, jak wszy­scy wiemy, jej talent zaczyna się i koń­czy na naba­zgra­niu czło­wieczka z trzech kre­sek – draż­nił się Chace, obej­mu­jąc mnie moc­niej ramie­niem.

Odgry­zła­bym się, ale aku­rat w ryso­wa­niu jestem naprawdę bez­na­dziejna.

Zmie­rza­li­śmy w stronę wynaj­mo­wa­nego przez nas domu, znaj­du­ją­cego się jakieś pięć minut drogi od klubu. Gdy prze­cho­dzi­li­śmy przez kam­pus, minęło nas dwóch gości prze­bra­nych za amorki – jedy­nym ele­men­tem ich „gar­de­roby” było coś przy­po­mi­na­ją­cego prze­ście­ra­dło owi­nięte wokół tył­ków. Mia­łam nadzieję, że naba­wią się odmro­żeń. Idioci.

– Ludzi total­nie pogięło! – Roze­śmia­łam się, prze­wra­ca­jąc oczami.

Skrę­ci­li­śmy, mija­jąc Cof­fee House – ulu­bioną kawiar­nię wszyst­kich stu­den­tów – i już zna­leź­li­śmy się poza kam­pu­sem. Tu jest ciem­niej, wyso­kie drzewa prze­sła­niają świa­tło, co zawsze budzi we mnie lekki nie­po­kój, gdy idę tędy sama po zmroku. Niby ni­gdy nic się nie stało, ale mimo wszystko. Wydaje mi się, że odkąd tu miesz­kam, zda­rzył się tylko jeden napad, i nawet to nie za bar­dzo się liczy, bo „napast­nik” total­nie się schlał w Southern Com­fort i buch­nął tylko wła­sny port­fel od swo­jej dziew­czyny.

Sienna szła przed nami, koły­sząc swymi mikro­sko­pij­nymi bio­drami. Isaac podą­żał tuż za nią, śmie­jąc się z cze­goś, co powie­działa. Po dru­giej stro­nie ulicy, kie­ru­jąc się w naszą stronę, szedł jakiś gość w blu­zie z kap­tu­rem. Czy to ten typ z klubu?

Jesz­cze moc­niej przy­gry­za­łam wargi. Zawsze to robię, gdy jestem zde­ner­wo­wana. Po śmierci rodzi­ców pra­wie odgry­złam je sobie na amen.

Chace zachi­cho­tał.

– Chcesz zaanek­to­wać cały chod­nik?

– Co? – powie­dzia­łam, zwra­ca­jąc ku niemu wzrok. Pra­wie zepchnę­łam go na ulicę, w naj­mniej­szym stop­niu nie zwra­ca­jąc uwagi na to, jak idę, za to zaj­mu­jąc więk­szą część chod­nika. – Ups.

Otwo­rzył usta, lecz zanim zdo­łał cokol­wiek powie­dzieć, roz­legł się ogromny huk, gdy coś cięż­kiego ude­rzyło o beton. Chace przy­cią­gnął mnie do sie­bie, a moja głowa pró­bo­wała podą­żyć w kie­runku, z któ­rego nad­szedł hałas. Na środku ulicy poja­wiły się czer­wone kłęby.

– O Boże! – zawo­łał Chace, śmie­jąc się gło­śno. – No, to było dobre. Aż pod­sko­czy­łem!

Mało bra­ko­wało, żeby Sienna i Isaac urzą­dzili tam regu­larną owa­cję na sto­jąco, ale ja sta­łam wbita w zie­mię, odpro­wa­dza­jąc wzro­kiem gościa w blu­zie, który bie­giem się od nas odda­lał.

Dym powoli się roz­pra­szał, zmie­nia­jąc barwę na różową, zanim cał­kiem roz­pły­nął się w mroku nocy.

– Co to było? – zapy­ta­łam.

– Bomba dymna – odpo­wie­dział Chace. – Cał­kiem nie­zły trik. Ja bym go pew­nie zare­zer­wo­wał dla więk­szej publicz­no­ści.

– Bez kitu – powie­dział Isaac. – Skoro w tym roku wszy­scy odwa­lają jakieś kawały, to my też powin­ni­śmy coś przy­go­to­wać.

Chace zachi­cho­tał.

– „Jeśli nie możesz ich poko­nać, to do nich dołącz”, czy jakoś tak, ech?

Zmarsz­czy­łam brwi, patrząc w dal, tam, gdzie znik­nął facet w ciem­nej blu­zie.

Chyba.

• • •

Wpa­dli­śmy do salonu i roz­sie­dli­śmy się wygod­nie na sofach. Chace usiadł obok mnie na fotelu, a Char­lotte, Sienna i Isaac zajęli kanapę.

– Chcesz o tym poroz­ma­wiać? – wyszep­tał Chace, nachy­la­jąc się do mnie jesz­cze bli­żej całym cia­łem.

Opar­łam się i spoj­rza­łam na niego.

– Poroz­ma­wiać o czym?

– O tym, co cię tak nur­tuje. Widzę, co się z tobą dzieje, Lylah. Zawsze zwra­cam na to uwagę.

Zawsze?

– Po pro­stu nie mogę prze­stać myśleć o tych prze­sył­kach, drin­kach, graf­fiti, teraz jesz­cze ta bomba dymna. Sporo tego.

– Bomby dymne i graf­fiti były już w zeszłym roku – zauwa­żył.

– No tak, ale nie było takich powią­zań. Graf­fiti nie­mal słowo w słowo powta­rzało to, co wid­niało na kartce zaadre­so­wa­nej do Sonny’ego. Chyba nie uwa­żasz, że to wszystko to po pro­stu czy­sty przy­pa­dek?

– Może i nie, ale praw­do­po­dob­nie ktoś pró­buje tylko namie­szać mu w gło­wie. Nie pozwól, żeby mie­szał rów­nież w two­jej. Wiem, że to dla cie­bie trudny okres.

– Dobrze, nie pozwolę. Nic mi nie jest. – Zmu­si­łam się do uśmie­chu, cho­ciaż chcia­łam krzyk­nąć, żeby prze­stał tak racjo­na­li­zo­wać moje obawy. I wspo­mi­nać o moich rodzi­cach. Od kiedy się pozna­li­śmy, Chace cza­sem mnie o nich wypy­ty­wał, ale sza­no­wał to, że nie chcia­łam roz­ma­wiać o tym, co się wyda­rzyło. Nie mogłam. Bar­dzo dużo czasu zajęło mi doj­ście do punktu, w któ­rym byłam w sta­nie jako tako nor­mal­nie funk­cjo­no­wać i oddy­chać bez wra­że­nia, jak­bym miała się za moment udu­sić. Nie chcia­łam robić nic, co mogłoby z powro­tem prze­nieść mnie do tego upior­nego okresu, który był tak posępny, że nie byłam wtedy pewna, czy w ogóle z tego wyjdę.

Poza tym roz­mowa naprawdę nie zawsze pomaga, szcze­gól­nie, gdy musia­łaś się już zmie­rzyć ze swoją stratą tyle razy, ile ja pod­czas tera­pii.

Chcia­łam już zapo­mnieć, jak to strasz­nie boli, gdy tęsk­nisz za kimś tak bar­dzo, że chcesz tylko umrzeć.

– Nic nie wypro­wa­dzi mnie z rów­no­wagi – powie­dzia­łam, tym razem nieco pew­niej­szym gło­sem.

Chace szturch­nął mnie i uśmiech­nął się.

– Dobrze to sły­szeć.

– Nie sądzi­cie, że powin­ni­śmy dać znać gli­nom? – zapy­tała Sienna, pod­no­sząc list i zdję­cie. Sonny’emu nie zale­żało na tym, żeby zabrać ze sobą tę foto­gra­fię, ale Sienna scho­wała ją, zanim wyszli­śmy. Gdyby tego nie zro­biła, zro­biłabym to ja. Ona także narze­kała, że Sonny wyrzu­cił swój list do kosza. Cóż, przy­naj­mniej leżał na samej górze sterty śmieci.

– Tak – odpo­wie­dzia­łam. – Zde­cy­do­wa­nie powin­ni­śmy powia­do­mić poli­cję.

– I tak nic nie zro­bią. Zresztą niby co mogliby zro­bić? – rzu­cił Chace.

– No nie wiem, na przy­kład wziąć odci­ski pal­ców? No wiesz, te poza naszymi. Pew­nie są jesz­cze jakieś inne wska­zówki, które mogłyby uła­twić iden­ty­fi­ka­cję. Nie oglą­dasz ni­gdy żad­nych seriali detek­ty­wi­stycz­nych? Nawet jeśli wszystko zaczęło się jako żart, Sonny powi­nien dowie­dzieć się, kto to zro­bił, a poli­cjanci muszą dopil­no­wać, żeby ona – lub on – dali mu w końcu spo­kój.

– Ja tam życzył­bym sobie, żeby­śmy już teraz wie­dzieli, kto to wysłał. Mam świetny pomysł na mały żar­cik zwrotny – powie­dział Isaac. – Kupimy te robale dla jasz­czu­rek, które sprze­dają w skle­pach zoo­lo­gicz­nych, i wpu­ścimy je do pokoju tego żar­tow­ni­sia.

Wzdry­gnę­łam się. Sama myśl o tym spra­wiła, że poczu­łam, jakby po mojej skó­rze roz­peł­zły się robaki.

– Marzę o tym, żeby już było po walen­tyn­kach – powie­dzia­łam.

– Cią­gle dziw­nie się czu­jesz z powodu tej histo­rii z Jakiem? – zapy­tał Isaac. Roze­śmiał się i zro­bił unik, gdy Chace zamach­nął się, żeby go trzep­nąć. Chace potrzą­snął głową i wymru­czał coś, czego nie mogłam zro­zu­mieć, ale przy­pusz­cza­łam, że było to jakieś mało ele­ganc­kie wyra­że­nie.

Isaac naprawdę mógłby zna­leźć jakiś inny temat, jak chce mi pod­ogry­zać.

– Nie, nie czuję się dziw­nie z powodu Jake’a – odpo­wie­dzia­łam. Minęły pra­wie dwa lata, a rocz­nica śmierci rodzi­ców była cią­gle tak samo bole­sna jak wtedy, gdy mój brat Riley i ja dowie­dzie­li­śmy się, że zosta­li­śmy sie­ro­tami. Ale byłoby ogrom­nym kłam­stwem, gdy­bym twier­dziła, że dzięki Jake’owi nie znie­na­wi­dzi­łam tego dnia jesz­cze bar­dziej.

Cho­ciaż na początku fak­tycz­nie było mega­nie­zręcz­nie, wszystko mię­dzy nami wró­ciło do normy, jesz­cze zanim Jake opu­ścił uczel­nię. Albo tak mi się w każ­dym razie wyda­wało. Żadne z nas nie wspo­mniało wię­cej o tym poca­łunku. A ja w ogóle nie mia­łam z nim kon­taktu, od kiedy się wypro­wa­dził, może poza zdaw­kową wymianą SMS-ów świą­tecz­nych w grud­niu.

– Nie ma żad­nego powodu, dla któ­rego Lylah mia­łaby czuć się nie­swojo. – Sienna wzięła mnie w obronę.

Isaac uniósł ręce w obron­nym geście.

– Spoko, tylko żar­to­wa­łem. Mogłaś zła­mać serce temu bied­nemu chłopcu, ale to nie ozna­cza, że masz się z tego powodu źle czuć.

Oczy zwę­ziły mi się w szparki i spoj­rza­łam na niego tak, żeby nie miał wąt­pli­wo­ści, że nie mia­łam zamiaru dać się pod­pu­ścić.

– Dra­ma­ty­zu­jesz. To był jeden pra­wie-poca­łu­nek i jakoś sobie z tym pora­dził. Prze­cież nie oświad­czył mi się ani nic takiego.

Isaac skrzy­wił się z nie­za­do­wo­le­niem.

– Dobra, nie znasz się na żar­tach.

Obda­rzy­łam go prze­lot­nym uśmie­chem.

– Przy­kro mi, że cię roz­cza­ro­wa­łam. Jeśli możemy już skoń­czyć oma­wia­nie mojego tra­gicz­nego życia uczu­cio­wego, poga­dajmy o walen­tyn­ko­wych kawa­łach.

Chace zachi­cho­tał.

– O, Lylah chce się w tym roku przy­łą­czyć!

– Naprawdę? Na ogół nie chcesz mieć z takimi rze­czami nic wspól­nego – zdzi­wiła się Sienna.

– Ale teraz mam moty­wa­cję. Mam ogromną nadzieję, że wywi­niemy temu typowi, który śle­dzi Sonny’ego, jakiś gruby numer.

– Puder dla dzieci w suszar­kach na base­nie – rzu­cił Isaac. – Zgła­szam się na ochot­nika, żeby wejść do dam­skiej szatni!

– Doprawdy genialne. – Sienna prze­wró­ciła swo­imi czar­nymi oczami.

– Ja pomy­śla­łam o czymś w rodzaju pod­pa­le­nia sterty lalek-amor­ków obla­nych sztuczną krwią, na samym środku kam­pusu – powie­dzia­łam.

Chace roze­śmiał się gło­śno.

– Jezu, Lylah. Brzmisz, jakby odro­binę za bar­dzo cię to bawiło.

Cóż, chyba tro­chę tak było. Jak to o mnie świad­czyło?

– Ty serio nie cier­pisz tego święta, co? – zaśmiał się Isaac.

– Nie. – Wręcz nie­na­wi­dzę. Gdyby moi rodzice nie wybrali się wtedy do ele­ganc­kiego hotelu na roman­tyczny walen­tyn­kowy wypad we dwoje, cią­gle by tu byli. Nie zgi­nę­liby. Mój brat i ja przez wiele godzin nawet nie wie­dzie­li­śmy o wypadku. Gdy razem z Rileyem dotar­łam do szpi­tala, usły­sze­li­śmy, że oboje z tego wyjdą, że mamy się nie mar­twić. Ale ode­szli krótko po pół­nocy czter­na­stego lutego.

– W każ­dym razie – kon­ty­nu­owa­łam, zmie­nia­jąc temat – jestem zmę­czona i chcę się poło­żyć. Jutro pój­dziemy kupić zasypkę dla nie­mow­ląt, sztuczną krew i amorki.

Powie­dzia­łam wszyst­kim „dobra­noc”, umy­łam zęby i poszłam do swo­jego pokoju. Zamknę­łam drzwi i powlo­kłam się po dywa­nie w stronę łóżka. Zdję­łam sukienkę przez głowę i rzu­ci­łam na krze­sło w rogu pokoju. Zwy­kle przy­kła­dam wagę do porządku, ale gdy jestem zmę­czona, mam wszystko gdzieś. Wzię­łam piżamę, którą zosta­wi­łam rano zwi­niętą w pościeli. Na dzi­siaj musiała wystar­czyć. Oczy mi się same zamy­kały, nóg pra­wie nie czu­łam. Nie chciało mi się szu­kać świe­żych ciu­chów.

Wsu­nę­łam na sie­bie pola­rową piżamę i od razu zro­biło mi się cie­pło i miło. Mię­ciutka, pach­nąca lawendą, cała w jed­no­rożce. W życiu nie poka­za­ła­bym się w czymś takim Chace’owi! Jeżeli wycho­dzę z pokoju w piża­mie, to tylko w któ­rejś z jedwab­nych.

Chwy­ci­łam za brzeg koł­dry i coś zakłuło mnie w kciuk. Instynk­tow­nie roz­cza­pie­rzy­łam palce i cof­nę­łam rękę jak opa­rzona. Maleńka kro­pelka krwi na opuszce kciuka i róża na pod­ło­dze, mię­dzy moimi sto­pami.

Co u licha?

Sonny.

Przy­ssa­łam wargi do kciuka. Sonny jest znany z zosta­wia­nia ludziom nie­spo­dzia­nek w łóż­kach – pająki, stringi czy inne ele­menty dam­skiej bie­li­zny.

Schy­li­łam się, pod­nio­słam różę i rzu­ci­łam ją na nocny sto­lik. Następ­nego dnia mia­łam zamiar wrzu­cić mu ją do łóżka, choć do tego czasu nie będzie pre­zen­to­wała się już tak pięk­nie. Może kupię jakieś kre­wetki, rybie głowy albo coś, co bar­dzo, bar­dzo mocno śmier­dzi. Gdy­bym była wystar­cza­jąco odważna, pod­chwy­ci­ła­bym pomysł Isa­aca z roba­lami.

Tak czy ina­czej, Sonny miał prze­chla­pane.

Rozdział 4

4

Pią­tek 2 lutego

Obu­dził mnie deszcz bęb­niący w szybę.

Cho­ciaż wku­rza mnie, kiedy poza domem moknę na wylot, tak naprawdę uwiel­biam deszcz. W jego dźwięku jest coś głę­boko koją­cego. Na nad­garstku zawi­bro­wała mi opa­ska Fit­bit – cichy alarm sygna­li­zu­jący, że już szó­sta i czas wsta­wać.

Unio­słam ramiona za głowę i wycią­gnę­łam je tak daleko, jak tylko mogłam, roz­cią­ga­jąc się porząd­nie. Przed śmier­cią rodzi­ców zwy­kłam sypiać do oporu i prze­wra­ca­łam oczami, gdy mama powta­rzała mi, że każdy dzień powin­nam wyko­rzy­stać na maksa, a nie prze­sy­piać całe życie.

Teraz nie­za­leż­nie od tego, jak bar­dzo mi się nie chce wstać, i tak to robię. Mama już ni­gdy nie będzie miała takiej szansy.

Okej, no to wsta­jemy.

Chwy­ci­łam za brzeg koł­dry i odrzu­ci­łam ją na bok. Chłodne powie­trze natych­miast prze­szyło moje ciało i spra­wiło, że cała pokry­łam się gęsią skórką. Wsta­łam więc szybko, zanim zdą­ży­ła­bym się roz­my­ślić i wsu­nąć z powro­tem pod cie­płą koł­drę, aby z powro­tem odpły­nąć do kra­iny snów.

Wyszłam ze swo­jego pokoju i prze­szłam przez kory­tarz do łazienki. Tam na szczę­ście było cie­plej – w zeszłym roku zamon­to­wano grzej­nik, który cał­kiem nie­źle działa.

Wzię­łam prysz­nic i ubra­łam się, a następ­nie na pal­cach zeszłam na dół, kro­cząc ostroż­nie przez skrzy­piący par­kiet, żeby nikogo nie obu­dzić.

Tylko Sonny i Sienna wstają mniej wię­cej w tym samym cza­sie co ja. Cała reszta jest strasz­nie leniwa. W kuchni pano­wał spo­kój, gdy tak po cichu się do niej skra­da­łam. Pokoje Char­lotte i Isa­aca są na dole, więc sta­ramy się nie hała­so­wać do siód­mej, kiedy wstają.

– Dobry! – przy­wi­ta­łam się ze Sienną, która już kiwała się na tabo­re­cie. Jej lśniące włosy ster­czały we wszyst­kie strony. – Kiep­ska noc?

Nawet na mnie nie spoj­rzała znad ogrom­nego kubka z mocną kawą.

– No raczej. Nie mogłam spać. Jestem wyczer­pana – wymam­ro­tała.

– Rzadko udaje nam się wygrać rano z Son­nym. Scho­dził już na dół?

– Nie było go w pokoju – cią­gnęła mono­ton­nym gło­sem, brzmią­cym jak przy­go­to­wane wcze­śniej nagra­nie.

– Skąd wiesz? – zapy­ta­łam, wyj­mu­jąc swój kubek.

– Drzwi były otwarte. Nie mam poję­cia, gdzie on się podziewa.

Obró­ci­łam się twa­rzą do niej.

– Dziwne. Prze­cież on ni­gdy nie zostaje z nikim na noc. Ni­gdy.

Sonny to straszny babiarz. Ma na kon­cie tyle „zdo­by­czy”, jak sam to okre­śla, że ja nawet nie umiem do tylu liczyć. Ale ni­gdy nie zostaje na śnia­da­nie. W życiu nie zary­zy­ko­wałby tego poran­nego festi­walu żenady albo, nie daj Boże, koniecz­no­ści roz­mowy.

Sienna wzru­szyła ramio­nami.

– Też mi to przy­szło do głowy. Ale może się zmie­nia. – Zamil­kła, a po chwili z jej gar­dła wydo­był się niski, wymu­szony śmiech. – Albo i nie.

Nala­łam sobie kawy i usia­dłam przy stole obok niej, cze­ka­jąc, aż cała reszta w końcu wsta­nie.

Logicz­nie rzecz bio­rąc, wie­dzia­łam, że mar­twie­nie się o doro­słego faceta, który praw­do­po­dob­nie zde­cy­do­wał się po pro­stu spę­dzić z kimś noc, jest absur­dalne, jed­nak coś było nie tak. Czu­łam to. Byłam nie­spo­kojna, z ner­wów zaczęło mnie skrę­cać w żołądku. Od śmierci rodzi­ców zawsze byłam przy­go­to­wana na naj­gor­sze. Gdy dotarli do szpi­tala po wypadku, oboje mieli z tego wyjść. Mama umarła na stole ope­ra­cyj­nym, tata chwilę póź­niej, wsku­tek roz­le­głego krwo­toku wewnętrz­nego.

– Mie­li­ście jakieś wia­do­mo­ści od Sonny’ego? – zapy­ta­łam, gdy Char­lotte i Isaac weszli do kuchni godzinę póź­niej. Pomy­śla­łam, że gdy tylko dowiem się, gdzie on jest, będę w sta­nie się uspo­koić.

Char­lotte unio­sła brew. Jej spoj­rze­nie mówiło wszystko: Nie zadzwo­niłby do mnie, choć­bym była ostat­nim żyją­cym czło­wie­kiem na Ziemi. Okej, słuszna uwaga, nie zro­biłby tego.

– Nie. – Isaac wzru­szył lekko ramio­nami.

– Jesz­cze nie wró­cił – wyja­śni­łam.

– Naprawdę? – zapy­tał Isaac. – Pew­nie przez przy­pa­dek zaspał u jakiejś laski. Może za dużo wypił.

– Hmm, może – wymam­ro­ta­łam nie­prze­ko­nana.

– Powin­ni­śmy się mar­twić? – zapy­tała Sienna, już bar­dziej roz­bu­dzona po dru­giej dawce kofe­iny. – To do niego nie­po­dobne.

Żołą­dek znowu pod­sko­czył mi do gar­dła. Sonny zawsze jest tutaj rano – szcze­gól­nie wtedy, gdy ma zaję­cia. Jego rodzina mieszka dość daleko, więc rzadko wraca do domu, nawet pod­czas przerw seme­stral­nych. Zawsze tu jest.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki