Party - Natasha Preston - ebook

Party ebook

Natasha Preston

4,5
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Najnowsza powieść królowej thrillerów, Natashy Preston, która trzyma w napięciu do ostatniej strony.

Bessie i jej najbliżsi szkolni znajomi wybierają się na sekretną imprezę, która ma się odbyć na zamku w malowniczej angielskiej wsi. To ma być wypad, którego nigdy nie zapomną. Ale kiedy w trakcie gwałtownej burzy posiadłość zostaje odcięta od świata, a jedna z osób ginie w niewyjaśnionych okolicznościach, zabawa życia zamienia się w najgorszy koszmar. Zwłaszcza że liczba ofiar zaczyna rosnąć...

Bessie i jej przyjaciele ścigają się z czasem, by odnaleźć i powstrzymać mordercę. Muszą współpracować, aby przetrwać, ale czy wciąż mogą ufać sobie nawzajem?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 374

Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Rozdział 1

1

Widzia­łaś, jaki wielki jest ten zamek? – pytam moją przy­ja­ciółkę Kashvi, obra­ca­jąc w jej stronę ekran mojego tele­fonu.

Kash prze­wraca się na łóżku w naszym pokoju w inter­na­cie. Cie­płe świa­tło lampy wiszą­cej nad jej głową odbija się w jej ciem­nych oczach. Ma śniadą skórę, czarne włosy się­ga­jące aż do poślad­ków i naj­bar­dziej pro­mienny uśmiech, jaki kie­dy­kol­wiek widzia­łam. Przy­jaź­nimy się, od kiedy się pozna­ły­śmy na roz­po­czę­ciu roku pierw­szej klasy Szkoły Pod­sta­wo­wej im. Świę­tej Marii Panny. Mia­ły­śmy wtedy cztery lata.

Obie uwiel­biamy Tay­lor Swift, kome­die roman­tyczne i wymy­ka­nie się na imprezy. Miesz­kamy razem od sied­miu lat i żadna z nas za nic w świe­cie nie chcia­łaby dzie­lić pokoju z kimś innym. Sły­sza­łam, że wiele dziew­czyn chra­pie. Gdyby któ­raś z nich została moją współ­lo­ka­torką, chy­ba­bym ją zamor­do­wała.

– Alle­gra mówiła, że jej tata odno­wił ele­wa­cję. Z zewnątrz nie widać, że jest zanie­dbany – odpo­wiada Kash. – Ale nie eks­cy­tuj się tak, bo w środku wygląda to zupeł­nie ina­czej. Będziemy noco­wać w pustym, zim­nym zamku.

– Brzmi super! Z tą wie­dzą na pewno jesz­cze łatwiej będzie mi okła­mać dyrek­torkę szkoły i rodzi­ców, żeby­śmy mogły tam poje­chać pod­czas wio­sen­nej prze­rwy – mówię cierp­kim tonem.

Kash się uśmie­cha.

– Nie wywi­niesz się z tego wyjazdu, Bes­sie. Wiesz, jak trudno było mi prze­ko­nać rodzi­ców, żeby pozwo­lili mi poje­chać do „domu Alle­gry” zamiast do Nowego Delhi? Bar­dzo chcieli, żebym odwie­dziła krew­nych, któ­rych widzia­łam tylko dwa albo trzy razy w życiu.

Kash wyko­nuje pal­cami gest ozna­cza­jący cudzy­słów, bo troszkę okła­ma­ły­śmy naszych rodzi­ców. Moi na pewno by się nie zgo­dzili, gdy­bym powie­działa im, że chcę spę­dzić długi week­end w opusz­czo­nym zamku.

– Dobrze pamię­tam te twoje łzy i bła­ga­nia, Kash.

Moja przy­ja­ciółka siada wypro­sto­wana na żół­tej pościeli pofar­bo­wa­nej metodą tie-dye i wyciąga w moją stronę palec z poma­lo­wa­nym na różowo paznok­ciem.

– Wcale nie bła­ga­łam!

– Nie­ważne. Patrz! Tam jest fosa. Myślisz, że można w niej pły­wać? – pytam. – Wygląda w porządku. Fer­gus wspo­mi­nał, że mają agre­gat, więc nie musimy się mar­twić o ogrze­wa­nie i elek­trycz­ność. Jestem pewna, że tak powie­dział.

– Pyta­łam Alle­grę o tę fosę. Odpo­wie­działa mi, cytuję: „Jeśli chcesz zła­pać dzie­sięć róż­nych cho­rób naraz, to się nie krę­puj”, dla­tego ja pasuję. Ale z agre­gatu się cie­szę.

– Co ona tam wie? Poza tym w tym roku wio­sna jest wyjąt­kowo cie­pła jak na Anglię. Ja na wszelki wypa­dek spa­kuję bikini – odpo­wia­dam.

Kash wzru­sza ramio­nami i patrzy na mnie tak, jak­bym to ja nic nie rozu­miała.

– Wiesz, że za dwa dni zapo­wia­dają burzę?

– Mogę popły­wać w nie­dzielę – suge­ruję nie­pew­nie, bo dociera do mnie, że nic z tego nie wyj­dzie.

Pro­gnoza pogody na dzi­siej­sze popo­łu­dnie i sobotę jest paskudna, ale potem moja apli­ka­cja poka­zuje już bez­chmurne niebo. Dwa dni na imprezę i dwa dni na pły­wa­nie. Zawsze to jakaś szansa.

– Jak tam chcesz – mówi Kash.

– Może uda mi się kogoś namó­wić.

– Nie wie­rzę, że wszy­scy zdo­ła­li­śmy utrzy­mać to w tajem­nicy. Wielka kil­ku­dniowa impreza w zamku gdzieś na odlu­dziu i nikt się nie wyga­dał! Myślę, że to praw­dziwy cud. Prze­cież Jia i Odette to takie plot­kary.

Odette nie jest z naszego rocz­nika, ale została zapro­szona, bo przy­jaźni się z Hugo­nem, który jest mega­przy­stojny. Nie­stety trak­tuje nas jak powie­trze, bo jeste­śmy z niż­szej klasy. Alle­gra chciała się z nim umó­wić, ale potem zaczęła się spo­ty­kać z She­nem, który też jest nie­złym cia­chem. Prze­pro­wa­dził się do Wiel­kiej Bry­ta­nii na stałe z Chin w tym samym cza­sie co Jia.

Hugo jest też bra­tem Raifa, naszego kum­pla, który jakiś czas temu zerwał kon­takt z naszą grupą.

– Wciąż jesz­cze jeste­śmy w inter­na­cie – zauwa­żam. – Nie wyprze­dzajmy fak­tów.

Oczy­wi­ście nie­raz już się stąd wymy­ka­ły­śmy, ale na nie wię­cej niż kilka godzin. Kiedy pani Evans, opie­kunka naszego inter­natu, robiła poranny obchód, zawsze leża­ły­śmy grzecz­nie w łóż­kach.

Tym razem wyjeż­dżamy same na prze­rwę wio­senną i łamiemy szkolny regu­la­min, który mówi, że powinna nam towa­rzy­szyć osoba doro­sła.

Kash roz­wiewa moje wąt­pli­wo­ści w typo­wym dla sie­bie stylu. Jest praw­dziwą mistrzy­nią pla­no­wa­nia. Sta­ran­nie przy­go­to­wała się na nasz wyjazd. Setki razy prze­ana­li­zo­wała każdy jego aspekt, od celu naszej podróży po zakwa­te­ro­wa­nie – i wcale nie wydaje mi się, żeby ta liczba była prze­sa­dzona.

Zapla­no­wa­nie naszej week­en­do­wej przy­gody to naj­prost­szy jej etap.

Zeke będzie pro­wa­dził – powia­do­mi­li­śmy szkołę, że zawie­zie mnie do moich rodzi­ców, ponie­waż mieszka dwa­dzie­ścia minut ode mnie. Napi­sa­łam do szkoły e-mail z konta mojej mamy, w któ­rym wyra­zi­łam zgodę na samo­dzielne opusz­cze­nie szkoły przez córkę. Od lat mam dostęp do jej poczty elek­tro­nicz­nej, bo ni­gdy nie zmie­nia hasła.

Kash, Shen i Jia jadą razem tak­sówką na dwo­rzec. Ofi­cjal­nie mają poje­chać pocią­giem na lot­ni­sko, skąd Kash ma lecieć do Nowego Delhi, a Shen i Jia – do Pekinu.

Ale to Zeke i ja pod­wie­ziemy Kash. A Alle­gra weź­mie pozo­sta­łych.

Alle­gra i jej brat bliź­niak Fer­gus mają już prawo jazdy, więc wezmą swoje auta.

– Wszystko będzie dobrze. Już nie raz okła­ma­li­śmy wszyst­kich doro­słych, jakich znamy. – Kash przy­gląda się uważ­nie wydru­kowi z pla­nem zamku.

Przed każ­dym wyjaz­dem zawsze dokład­nie wszystko spraw­dza. Nie lubi nie­spo­dzia­nek. Czer­wona teczka od Alle­gry z infor­ma­cjami na temat posia­dło­ści i jej loka­li­za­cji była otwie­rana już tyle razy, że ma zagięte rogi.

– Tak, ale pierw­szy raz skła­ma­ły­śmy po to, żeby poje­chać do opusz­czo­nego zamku.

Żaden doro­sły i nikt poza nami nie wie, gdzie się wybie­ramy. To eks­cy­tu­jące. Naj­bar­dziej wycze­ki­wana impreza roku.

– Super, nie? – pyta Kash, poru­sza­jąc wymow­nie ciem­nymi brwiami.

Rzu­cam tele­fon na łóżko i się uśmie­cham.

– Nie mogę się docze­kać!

Zamek jest wspa­niały i leży w ład­nej oko­licy za mia­stem, wiele mil od ludzi i zabu­do­wań, pośrodku ogrom­nego lasu.

– Zapa­mię­ta­łaś układ wszyst­kich pomiesz­czeń? – pytam pół­żar­tem, ponie­waż praw­do­po­dob­nie tak wła­śnie jest. Moż­liwe, że przed tym wyjaz­dem Kash przy­go­to­wała się solid­niej niż zwy­kle, bo nie będzie z nami nikogo doro­słego.

Chyba że poli­czymy Hugona, który ma osiem­na­ście lat. Choć po tym, jak ostat­nio wcią­gał lody przez nos, nie zali­czy­ła­bym go do tej kate­go­rii.

Kash poka­zuje mi kartkę.

– Chyba tak.

Nie mam co do tego żad­nych wąt­pli­wo­ści.

Zamek należy do rodziny Alle­gry i Fer­gusa Beau­for­tów od wielu poko­leń. Ich rodzice, któ­rzy są wła­ści­cie­lami tego budynku oraz jakichś stu akrów ziemi wokół niego, chcą go jakoś zago­spo­da­ro­wać. To może być nasza ostat­nia szansa na spę­dze­nie tam week­endu i nie zamie­rzamy jej zmar­no­wać.

Cała nasza sió­demka, paczka przy­ja­ciół, która ufor­mo­wała się pod­czas tygo­dnia zapo­znaw­czego zor­ga­ni­zo­wa­nego na początku roku szkol­nego – cho­ciaż więk­szość z tych osób już dobrze zna­łam – poje­dzie tam jutro rano, żeby wszystko przy­go­to­wać. Alle­gra zała­do­wała cały bagaż­nik róż­nymi gadże­tami do ude­ko­ro­wa­nia sali balo­wej, w któ­rej spę­dzimy więk­szość czasu.

Ona ma fioła na punk­cie este­tyki – całe jej życie to jedna wielka tablica na Pin­te­re­ście. To przez nią jedziemy tak wcze­śnie. Kiedy zja­wią się pierwsi goście, wszystko musi być już gotowe.

Pozo­stali przy­jadą wie­czo­rem, a impreza potrwa aż do ponie­działku.

– Alle­gra przy­go­to­wała bar­dzo szcze­gó­łową mapkę dojazdu do zamku. – Kash poka­zuje mi ekran tele­fonu, na któ­rym widać mapę. – Jedna rzecz nie daje mi spo­koju. Spójrz tutaj: ist­nieje krót­sza droga, która pro­wa­dzi przez wio­skę. Myślisz, że Alle­gra nie chce, żeby ktoś nas zoba­czył?

– Dla­czego mia­łaby się przej­mo­wać tym, że któ­ryś z miesz­kań­ców wsi nas zauważy? Prze­cież nikt nas tam nie zna.

– Może chce mieć pew­ność, że infor­ma­cja o impre­zie nie dotrze do naszych rodzi­ców ani do szkoły?

Mie­li­by­śmy ogromne kło­poty, gdyby ktoś nas przy­ła­pał. Cho­ciaż czy szkoła mogłaby wyrzu­cić pra­wie cały rocz­nik? Nie wyglą­da­łoby to za dobrze na dniach otwar­tych, gdyby nie sta­wił się żaden uczeń z trze­cich klas.

Ja zamie­rzam poje­chać trasą wyty­czoną przez Alle­grę. Nikt nie może się dowie­dzieć, że w ten week­end żadne z nas nie będzie tam, gdzie powinno. Stawka jest wysoka, dla­tego lepiej zacho­wać dys­kre­cję.

– Może poga­damy o tym przy śnia­da­niu? – pytam, spraw­dza­jąc godzinę w tele­fo­nie.

Jesz­cze pięt­na­ście minut. Umie­ram z głodu, a po wczo­raj­szym wie­czor­nym fil­mie skoń­czyły mi się już pra­wie wszyst­kie prze­ką­ski. Razem z Kash ukry­ły­śmy się pod koł­drą z iPa­dem i resztką sło­dy­czy w misce. Mocno ści­szy­ły­śmy dźwięk, na wypa­dek gdyby pani Evans po raz kolejny przy­szła spraw­dzić, czy mamy zga­szone świa­tła. Ta kobieta zde­cy­do­wa­nie zbyt poważ­nie trak­tuje swoją pracę.

– Możemy, ale wiesz, jaka jest Alle­gra. Już raz nam wszystko powie­działa, a ja nie chcę, żeby uznała, że jej nie ufamy. Z tego, co widzę, pomy­ślała naprawdę o wszyst­kim. My tylko musimy spa­ko­wać torby i przy­go­to­wać się na to, że przez następne trzy noce będziemy bar­dzo mało spać. Albo nawet wcale.

Kash ma rację: nie możemy suge­ro­wać Alle­grze, że jej nie ufamy. Ni­gdy. Poza tym ona rze­czy­wi­ście zazwy­czaj ma wszystko dosko­nale zapla­no­wane.

– Dobrze. Gdyby cokol­wiek się zmie­niło albo poja­wiły się jakieś pro­blemy, Alle­gra i Fer­gus powie­dzie­liby nam o tym, nie?

Cały ten week­end jest owiany aurą tajem­nicy, która mi się nie podoba, i wcale nie mam na myśli tego, że nikomu nie możemy powie­dzieć o tej impre­zie. Znamy naprawdę nie­wiele szcze­gó­łów, co jest dziwne, bo w innych podob­nych sytu­acjach Alle­gra bom­bar­do­wała nas wia­do­mo­ściami i cią­głymi przy­po­mnie­niami.

Kash wybu­cha śmie­chem i odrzuca głowę do tyłu.

– Nie, ona na pewno by nic nie powie­działa, ale ty razem z Zekiem odbie­ra­cie mnie z dworca. Nad tym mamy pełną kon­trolę.

– Tak, to mamy ogar­nięte.

– Nie możemy nie­po­trzeb­nie się zamar­twiać, jeśli chcemy się dobrze bawić. Prze­stań się stre­so­wać, Bes­sie.

Pod­no­szę dło­nie.

– Prze­stanę się stre­so­wać… jeśli mi obie­casz, że weź­miesz bikini.

Kash prze­wraca oczami.

– Nie­źle to roze­gra­łaś. Dobrze, spa­kuję strój, ale niczego nie obie­cuję. Nie chcę wymio­to­wać przez cały week­end.

– Sły­sza­łaś, ile piwa pla­nuje zabrać Shen? Na pewno będziesz wymio­to­wać.

Kash się śmieje. Zaraz potem jed­nak zagryza wargę, a z jej twa­rzy znika roz­ba­wie­nie.

– Bes­sie, mogę cię o coś zapy­tać?

– Wła­śnie to zro­bi­łaś.

Macha ręką, igno­ru­jąc mój komen­tarz.

– Nie masz wra­że­nia, że ostat­nio wszy­scy się od sie­bie odda­lamy? Nie ty i ja, ale cała reszta?

Od waka­cji sta­ram się igno­ro­wać to uczu­cie. Nasza sió­demka jest jak rodzina. Tym­cza­sem nasze drogi coraz bar­dziej się roz­cho­dzą, choć roz­pacz­li­wie pró­bu­jemy trzy­mać się razem. Nie­na­wi­dzę tego, bo naprawdę kocham moich przy­ja­ciół.

– Czemu tak nagle z tym wysko­czy­łaś?

– Pomy­śla­łam, że skoro już tak wszystko ana­li­zu­jemy…

Pod­no­szę rękę.

– Wku­rza mnie ta cała otoczka tajem­nicy. Ale rozu­miem, co czu­jesz w związku z naszą grupą. Wszystko się zmie­niło, od kiedy… – Zaci­skam usta, ponie­waż umó­wi­ły­śmy się, że nie będziemy do tego wra­cać. To należy już do prze­szło­ści. – Wciąż jeste­śmy razem, a Alle­gra wło­żyła sporo wysiłku w zor­ga­ni­zo­wa­nie tego week­endu. Niech to będzie nasza naj­lep­sza prze­rwa wio­senna.

– Zaczy­na­jąca się zam­kiem.

– Dokład­nie. Zam­kiem, który może znisz­czyć nam życie.

Kash się śmieje.

– Ryzyko tylko pod­kręca całą zabawę. Chodź, umie­ram z głodu.

Zdej­muję nogi z łóżka i sta­ram się odsu­nąć od sie­bie nega­tywne myśli. Jak czę­sto czło­wiek ma cały zamek dla sie­bie i może urzą­dzić w nim wielką imprezę? To marze­nie każ­dego nasto­latka.

Dosko­nała oka­zja, żeby odre­ago­wać i posza­leć z dala od doro­słych, któ­rzy mogliby zepsuć całą zabawę. Nikt nie będzie wie­dział, gdzie jeste­śmy. Możemy sobie wyobra­żać, że jeste­śmy jedy­nymi ludźmi na pla­ne­cie.

Nic nas nie ogra­ni­cza.

Rozdział 2

2

Oni się cze­goś domy­ślają. Widzia­łaś panią Sinc­lair? Spójrz tylko na nią. Znów prze­szywa cię wzro­kiem jak pro­mie­niami rent­gena – mówi Kash, wbi­ja­jąc mi palce w ramię. Nagle zamie­ni­ły­śmy się miej­scami. Teraz to ona jest kłęb­kiem ner­wów.

To było do prze­wi­dze­nia. Kash jest pewna sie­bie, dopóki sie­dzi w swo­ich notat­kach. Pro­blem poja­wia się wtedy, gdy wycho­dzimy z naszego pokoju i musimy zamie­nić teo­rię na prak­tykę.

Odwra­cam się w stronę spa­ni­ko­wa­nej przy­ja­ciółki i deli­kat­nie kle­pię ją w nad­gar­stek, żeby mnie puściła, zanim paznok­ciami prze­bije mi skórę.

Kash kręci głową i patrzy na mnie obu­rzona.

– Za co to?

– Po pierw­sze, pra­wie zatrzy­ma­łaś mi krą­że­nie. A po dru­gie, to ty mówi­łaś, że musimy trzy­mać się planu. Czyli nie robić nic podej­rza­nego i wyje­chać stąd tak samo, jak na każdą inną prze­rwę waka­cyjną. Wylu­zuj.

Kash otwiera sze­roko oczy i roz­gląda się w poszu­ki­wa­niu… nie mam poję­cia czego.

– Bes­sie, a jak nas zła­pią…

Oczy­wi­ście, że mia­ły­by­śmy kło­poty. Powiem wię­cej: to byłaby praw­dziwa kata­strofa. Inter­nat nie jest odpo­wied­nim miej­scem na „mło­dzień­cze wybryki”. Tak przy­naj­mniej twier­dzi nasza dyrek­torka, pani Sinc­lair.

Cho­ciaż podej­rze­wam, że wystar­czy­łaby spora daro­wi­zna na rzecz szkoły ze strony naszych rodzi­ców, żeby wyci­szyć całą sprawę. Praw­do­po­dob­nie.

– Ona nic nie wie. Nikt nic nie wie, dla­tego pro­szę, uspo­kój się, bo zaraz nas wszyst­kich wydasz.

– Alle­gra zapro­siła całą klasę. Naprawdę wie­rzysz, że żaden z nauczy­cieli nie zauwa­żył, jak szep­czemy mię­dzy sobą? Wiesz prze­cież, że w tym miej­scu plotki roz­no­szą się z pręd­ko­ścią świa­tła.

– To tylko dwa­dzie­ścia dwie osoby, Kash. Musisz zjeść śnia­da­nie, bo prze­sta­łaś racjo­nal­nie myśleć.

Scho­dzimy po głów­nych scho­dach, które pro­wa­dzą do świeżo poma­lo­wa­nego kory­ta­rza. Mijamy gabi­net pani Sinc­lair, która chyba wciąż nie ma poję­cia, co zamie­rzamy zro­bić. Idzie wypro­sto­wana, z pod­nie­sioną głową. Jej błysz­czące, ścięte na boba włosy lekko pod­ska­kują z każ­dym kro­kiem. Zawsze ma taką samą, prak­tyczną fry­zurę.

Po prze­rwie wio­sen­nej pla­no­wane jest uro­czy­ste otwar­cie nowego szkol­nego labo­ra­to­rium nauko­wego, a na to wyda­rze­nie ma przy­je­chać książę Edyn­burga. Z oka­zji tej dzie­się­cio­mi­nu­to­wej wizyty w całym budynku prze­pro­wa­dzany jest kosz­towny remont.

Sto­łówka tętni życiem. Poziom ener­gii w tym miej­scu jest tak wysoki, że gorąca atmos­fera udziela się i mnie. Zawsze tak jest w ostat­nim dniu przed prze­rwą – wszy­scy są oży­wieni i roze­śmiani. Nie­któ­rzy wyje­chali już wczo­raj po lek­cjach, ale więk­szość została na noc i opu­ści szkołę dopiero dziś rano.

Kilku uczniów rzuca nam poro­zu­mie­waw­cze spoj­rze­nia, a ja mam ochotę ich trzep­nąć. Jeśli dalej będą tak robić, któ­ryś nauczy­ciel zacznie coś podej­rze­wać. Kash macha do nich, żeby przy­cią­gnąć ich uwagę.

Tu nie ma nic cie­ka­wego, zaraz poroz­jeż­dżamy się do swo­ich domów.

Pani Sinc­lair cho­dzi po sto­łówce i zaga­duje do uczniów, któ­rych grupki mija po dro­dze. Nasi zna­jomi sie­dzą na sofie przy sto­liku przy gre­go­riań­skich kra­to­wa­nych oknach się­ga­ją­cych od pod­łogi aż do sufitu. Wystar­czy spę­dzić tu jedno popo­łu­dnie, żeby nie­źle się opa­lić i opa­rzyć sobie rogówkę.

Bie­rzemy tacki ze śnia­da­niem i idziemy do naszej paczki okrężną drogą, żeby nie wpaść na dyrek­torkę. W sumie to Kash stara się jej uni­kać, bo z jakie­goś powodu się boi, że gdy się z nią przy­wita, nagle poczuje silną potrzebę, aby wyja­wić jej cały nasz plan.

Alle­gra pod­nosi wzrok znad owo­co­wej her­baty i się uśmie­cha.

– Jeste­ście spa­ko­wane?

– Wyjeż­dżamy za dwa­dzie­ścia minut – odpo­wia­dam i sia­dam obok Zeke’a ze swoją her­batą i cyna­mo­nową bułeczką. Nie chcę się przy­zna­wać, że nie jeste­śmy jesz­cze gotowe. – Macie wystar­cza­jąco jedze­nia i picia?

Kash i ja spa­ko­wa­ły­śmy tylko bato­niki, cho­ciaż wiem, że wcze­śniej czy póź­niej będę musiała zjeść coś, co ma jaką­kol­wiek war­tość odżyw­czą.

– Wzię­li­śmy pro­dukty, które można łatwo przy­go­to­wać, bo mamy ogra­ni­czoną ilość prądu. Alle­gra boi się, że może nam zabrak­nąć jedze­nia, więc będziemy musieli zatrzy­mać się jesz­cze gdzieś po dro­dze. – Fer­gus uśmie­cha się sze­roko. Wciąż potrafi przy­pra­wić mnie o lek­kie zawroty głowy. Ma prze­piękne bla­do­zie­lone oczy, jasne włosy, dosko­nale zary­so­wane kości policz­kowe, bladą cerę i ser­deczny uśmiech. – Wczo­raj wie­czo­rem razem z Zekiem spa­ko­wa­li­śmy nasze rze­czy do samo­cho­dów, żeby nikt nie zauwa­żył, jak dużo tego jest – dodaje.

Dobrze, że wie­dzą, gdzie dokład­nie na tere­nie szkoły są zamon­to­wane kamery.

Z nas wszyst­kich tylko Zeke, Alle­gra i Fer­gus mają prawo jazdy. Ja skoń­czę sie­dem­na­ście lat dopiero latem, więc nie mogę nawet jesz­cze legal­nie zacząć jazd z instruk­to­rem. Jeź­dzi­łam tylko z Fer­gusem na tere­nie jego posia­dło­ści. Ale bycie naj­młod­szą osobą w kla­sie ma swoje plusy – jestem kró­lową miej­sca dla pasa­żera i zaj­muję się dys­try­bu­cją prze­ką­sek.

– To dobrze. Widzie­li­ście panią Sinc­lair? – Kash roz­gląda się ner­wowo po sali. – Boję się, że zaczyna coś podej­rze­wać.

– Czy ona mówi serio, czy to z głodu? – pyta mnie Jia, poka­zu­jąc Kash kciu­kiem. Ma ciemne włosy zwią­zane w cia­sny kucyk. Jej czarne oczy błysz­czą z prze­ję­cia.

– Z głodu. Nikt się nie wyga­dał, a gdyby jakiś nauczy­ciel zaczął się cze­goś domy­ślać, to wszy­scy sie­dzie­li­by­śmy w tej chwili w gabi­ne­cie Sinc­lair.

Kash patrzy z nadzieją w oczach na mnie i na Jię.

– Widzisz, Kash, jeste­śmy bez­pieczni – mówi Shen, obej­mu­jąc Alle­grę ramie­niem. Zaczęli się spo­ty­kać rok temu, zaraz po tym, jak Alle­gra dostała kosza od Hugona. Shen jest lojalny i przy­stojny. Ma czarne włosy ścięte na jeżyka i cza­ru­jącą, pięk­nie zary­so­waną linię szczęki. – Boże, uwiel­biam ostatni dzień seme­stru. Trzy tygo­dnie wol­nego. Żad­nych lek­cji, żad­nego sie­dze­nia w biblio­tece.

– Tak jak­byś kie­dy­kol­wiek cho­dził do biblio­teki – mówię z sar­ka­zmem.

Shen poka­zuje mnie pal­cem.

– Przy­naj­mniej teraz nie będę musiał przed nią ucie­kać.

– Hej, Fer­gus, wiesz, że jest inna, szyb­sza droga do zamku? – pyta Zeke, patrząc w ekran swo­jego tele­fonu.

Wymie­niam szyb­kie spoj­rze­nia z Kash, a potem prze­no­szę wzrok na Alle­grę, cho­ciaż Zeke zwró­cił się z tym pyta­niem do Fer­gusa, a nie do niej.

Zeke był jedną z pierw­szych osób, z któ­rymi zaprzy­jaź­ni­łam się w szkole. Miesz­kamy bli­sko sie­bie, a nasi rodzice czę­sto spo­ty­kają się ze sobą, więc siłą rze­czy spę­dza­li­śmy razem dużo czasu, jesz­cze zanim prze­nie­śli­śmy się do inter­natu. Zeke ma ciemną skórę i zawsze ide­al­nie wycie­nio­wane włosy przy skro­niach i na karku, a także zaska­ku­jąco mocno zary­so­wany sze­ścio­pak na brzu­chu jak na sie­dem­na­sto­latka. Trzy razy w tygo­dniu wyciąga mnie na szkolną siłow­nię, ale u mnie jakoś nie ma takich efek­tów.

Alle­gra rzuca groźne spoj­rze­nie Fer­gu­sowi, ale ten ją igno­ruje. Jest jedyną osobą, która nie pozwala jej się zastra­szyć. Pew­nie wynika to z ich bliź­nia­czej więzi.

Kiedy żadne z nich nie odpo­wiada, Zeke nie­zra­żony dodaje:

– Czy jest jakiś powód, dla któ­rego wybra­li­ście tę bar­dziej malow­ni­czą drogę?

Tłu­ma­cze­nie: Komu we wsi nadep­nę­li­ście na odcisk?

– Druga trasa jest krót­sza o kilka mil, ale przez wio­skę wol­niej się jedzie – wyja­śnia Fer­gus mecha­nicz­nym gło­sem, jakby wie­lo­krot­nie prze­ćwi­czył tę odpo­wiedź. – Okej?

Alle­gra szybko dodaje:

– Poza tym nikt nas nie może zła­pać, Zeke. Tam­tejsi miesz­kańcy znają Fer­gusa i mnie i mogliby wyga­dać wszystko naszym rodzi­com. Nie warto ryzy­ko­wać.

Zeke unosi jedną brew.

– Z mapy wynika, że wasza trasa jest dłuż­sza o dwa­dzie­ścia minut. Ktoś w tej wsi w ogóle was zna?

Celne uwagi. Kash i ja też się nad tym zasta­na­wia­ły­śmy.

Nawet jeśli miesz­kańcy zain­te­re­so­wali się ich rodziną, gdy dowie­dzieli się o pla­nach prze­bu­dowy zamku, mało praw­do­po­dobne jest, że roz­po­znają ich samo­chody z odle­gło­ści. Nie wspo­mi­na­jąc już o tym, że auta Zeke’a na pewno nie koja­rzą.

Alle­gra wzdy­cha.

– Dobrze wie­cie, że nie powinno nas tam być. Nakła­ma­li­śmy wszyst­kim, że będziemy w tym cza­sie z rodzi­nami. Do tego zamek nie nadaje się do zamiesz­ka­nia. Jesz­cze nie. Zresztą tata i tak by się nie zgo­dził nawet po zakoń­cze­niu remontu.

– Nie nadaje się do zamiesz­ka­nia? Co to zna­czy? – dopy­tuje Zeke.

Shen pochyla się do niego.

– Daj spo­kój. Ich zamek, ich zasady. Jakoś prze­ży­jesz te kilka dni bez tele­wi­zora i lampy tera­peu­tycz­nej.

Zeke i ja w tym samym momen­cie prze­wra­camy oczami. Ja też mam taką lampę i bar­dzo lubię ją włą­czać w zimne, ciemne poranki.

Nikt nie jest zasko­czony tym, że Shen ślepo podąża za Alle­grą. Jest domi­nu­jąca i cza­sami apo­dyk­tyczna. A on jest w niej bar­dzo zako­chany. Jego zacho­wa­nie byłoby uro­cze, gdyby nie to, że przy­pra­wia mnie o mdło­ści.

Liczę na to, że Zeke pocią­gnie temat dalej, ale on wraca do jedze­nia, znu­dzony i praw­do­po­dob­nie świa­domy, że ta roz­mowa doni­kąd nie pro­wa­dzi.

Biorę głę­boki oddech. Wiem, że Alle­gra to zba­ga­te­li­zuje, ale nie mogę tak sie­dzieć i mil­czeć. Jej przy­tyk wobec Zeke’a mnie ziry­to­wał. Mam już dość tego, że tylko czę­ściowo dzieli się z nami infor­ma­cjami.

– Wiesz, oglą­da­ły­śmy ten zamek w inter­ne­cie i zna­la­zły­śmy parę cie­ka­wych infor­ma­cji – odzy­wam się. – Na Face­bo­oku jest grupa, któ­rej człon­ko­wie bar­dzo nie lubią waszej rodziny.

Przez sekundę jej blade oczy roz­bły­skują gnie­wem, ale szybko ukrywa emo­cje pod wystu­dio­wa­nym, hol­ly­wo­odz­kim uśmie­chem. Prze­suwa dło­nią po swo­ich błysz­czą­cych ciem­no­blond wło­sach, a potem odpo­wiada:

– Bes­sie, w każ­dej wio­sce i w każ­dym mia­steczku znaj­dziesz takie osoby. Smut­nych ludzi, któ­rzy nie potra­fią zaak­cep­to­wać nad­cho­dzą­cej zmiany. Gdyby tylko mogli, do dziś jeź­dzi­liby powo­zami.

– Na­dal można to robić – zauważa Kash, ale szybko kuli się na krze­śle na widok wymow­nego spoj­rze­nia Fer­gusa.

Alle­gra dosko­nale o tym wie. Jej rodzina trzyma wła­sne konie, z któ­rych kilka odnio­sło suk­cesy w wyści­gach w Ascot.

– Czyli co, ten objazd wokół wio­ski nie ma nic wspól­nego z tamtą grupą? Ci ludzie są dość… zacięci w walce o zamek. Nie chcą, żeby prze­ro­biono go na apar­ta­menty, i pro­te­stują prze­ciwko naru­sza­niu ota­cza­ją­cych go łąk i lasów. A wy w ogóle się tym nie przej­mu­je­cie, tak?

– Niby czym? – pyta Fer­gus. – Bess, oni tylko cho­dzą po oko­licy z kar­to­no­wymi pla­ka­tami i bane­rami. Są iry­tu­jący, ale nie­szko­dliwi. Olej ich.

– Jeden z nich napi­sał, że wolałby, żeby zamek spło­nął, niż żeby został zago­spo­da­ro­wany – dodaje Kash. – To nie brzmi nie­szko­dli­wie.

Fer­gus prze­nosi na nią wzrok.

– Nie, to brzmi jak słowa wojow­nika z inter­netu.

– Możemy nie psuć sobie week­endu, który jesz­cze się nie zaczął? – prosi Alle­gra i drżącą dło­nią odkłada kubek, jakby zacho­wa­nie spo­koju przy­cho­dziło jej z tru­dem. – Ta impreza to wiel­kie przed­się­wzię­cie, pierw­szy raz coś takiego sama zor­ga­ni­zo­wa­łam i nie pozwolę, żeby kto­kol­wiek to zepsuł.

– Jeste­śmy z tobą – zapew­nia ją Shen. – Nic nie sta­nie nam na dro­dze do zre­ali­zo­wa­nia tego planu. To będzie impreza roku.

Po tych sło­wach napię­cie momen­tal­nie ucho­dzi z bar­ków Alle­gry. Na jej twa­rzy poja­wia się uśmiech. Wiem, że dla niej ta roz­mowa się już skoń­czyła. Klasz­cze w dło­nie.

– Następne cztery dni spę­dzimy w zamku. Spa­kuj­cie się do końca i jedziemy. Mamy dużo do zro­bie­nia. Dla każ­dego z was mam jakieś zada­nie.

Jej imprezy zawsze są wystrza­łowe, ale ich przy­go­to­wa­nie wymaga dużego wysiłku, nawet gdy – tak jak zwy­kle – zatrud­nia pro­fe­sjo­na­li­stów. Tym razem to my będziemy musieli zająć się wszyst­kim. Mam prze­czu­cie, że po ude­ko­ro­wa­niu sali mię­śnie będą bolały mnie bar­dziej niż kie­dy­kol­wiek po siłowni.

– Idę umyć zęby – mówię i biorę swój talerz. – Widzimy się za dzie­sięć minut na par­kingu, tak?

Alle­gra zerka na zega­rek.

– Tak, już czas na nas!

Odkła­dam swój kubek i talerz na wózek i wycho­dzę ze sto­łówki. Idąc kory­ta­rzem, przy­po­mi­nam sobie, co jesz­cze muszę spa­ko­wać. Nagle na kogoś wpa­dam.

– Ej! – mówi Hugo i pod­trzy­muje mnie, żebym nie upa­dła na zie­mię po tym, jak odbi­łam się od jego klatki pier­sio­wej. – Nic ci nie jest, Bes­sie?

Cofam się o krok i kiwam głową, a potem zakła­dam swoje dłu­gie włosy za uszy.

Co się z tobą dzieje?

– Nie, prze­pra­szam. Zaga­pi­łam się. A tobie nic się nie stało?

– Nie, wszystko w porządku.

Hugo dra­pie się po bro­dzie, a na jego ustach poja­wia się uśmiech. Ma opa­loną skórę, ciem­no­zie­lone oczy i syl­wetkę spor­towca, który czę­sto gra w piłkę nożną. To jego ulu­biony sport.

Jest w ostat­niej kla­sie i rzadko się z nami zadaje. Wcze­śniej widy­wa­li­śmy się czę­ściej, ale po tam­tej histo­rii z Raifem to się zmie­niło.

Zapo­mnij o Raifie.

– Jedziesz na imprezę? – pytam Hugona, który tak mocno świ­druje mnie wzro­kiem, że czuję się jak pod mikro­sko­pem.

– Dojadę do was póź­niej razem z Abba­sem i Odette – wyja­śnia. – Sły­sza­łem, że Alle­gra zaczyna świ­ro­wać.

– Ona jest… ambitna i…

Hugo uśmie­cha się iro­nicz­nie i nachyla się do mnie tak bli­sko, że czuję zapach jego wody po gole­niu.

Nie waż się go wąchać.

– I upier­dliwa.

– Cza­sami tak, ale chce dobrze. Zależy jej na tym, żeby ten week­end był ide­alny – mówię i sama się na sie­bie złosz­czę, że czuję potrzebę bro­nie­nia jej przed oso­bami spoza naszej paczki. To jest jedna z tych sytu­acji, w któ­rych my możemy mówić o niej różne rze­czy, ale inni już nie.

Hugo kiwa głową i się odwraca.

– Cze­kaj.

– Tak? – pyta, uno­sząc brew, jakby nie był zain­te­re­so­wany tym, co chcę mu powie­dzieć. Jak zwy­kle ze skraj­no­ści w skraj­ność.

Ner­wowo ści­skam dło­nie i zmu­szam się do utrzy­ma­nia kon­taktu wzro­ko­wego. Nie roz­ma­wia­li­śmy o tym od czasu tam­tych wyda­rzeń. Hugo prak­tycz­nie prze­stał się wtedy do mnie odzy­wać.

– Czy Raif też jedzie?

Hugo pociera czoło i głę­boko wzdy­cha.

– Nie.

– Tęsk­nię za nim.

– Innym razem – odpo­wiada i roz­gląda się roz­ko­ja­rzo­nym wzro­kiem. – Dobrze? Nie teraz. Muszę lecieć. Mam jesz­cze dzi­siaj parę rze­czy do zała­twie­nia przed wyjaz­dem. Widzimy się na miej­scu, tak?

– Jasne – mam­ro­czę pod nosem, a on odcho­dzi. Sta­wia dłu­gie kroki, jakby chciał jak naj­szyb­ciej się ode mnie odda­lić.

No cóż, poszło fatal­nie.

Wbie­gam po scho­dach do swo­jego pokoju. Po dro­dze mijam uczniów, któ­rzy też się spie­szą i ude­rzają o mnie ple­ca­kami i pudłami. Wszy­scy są gotowi do wyjazdu na ferie. W kory­ta­rzu unosi się sztuczny, cytry­nowy zapach, który ozna­cza, że grun­towne sprzą­ta­nie całej szkoły już się roz­po­częło.

W zeszłym roku rodzice zabrali mnie w podróż po Euro­pie: zwie­dzi­li­śmy Hisz­pa­nię, Wło­chy, Danię i Szwe­cję. W tym roku pierw­szy week­end wio­sen­nej prze­rwy spę­dzę w opusz­czo­nym zamku.

Co oczy­wi­ście jest o wiele faj­niej­sze.

Myję zęby i wkła­dam do ple­caka ostat­nie kosme­tyki. Moja walizka jest już wypchana po brzegi nie­skoń­czoną ilo­ścią ubrań, mię­dzy które wci­snę­łam kilka prze­ką­sek. W jakimś skle­pie po dro­dze kupię sobie coś do picia.

– I co, gotowa? – pyta pani Evans. Włosy zwią­zała w kok pra­wie na samym czubku głowy. Ma na sobie kre­mowy swe­ter zro­biony na dru­tach i ele­ganc­kie czarne spodnie. Jako nasza opie­kunka nie nosi żad­nego spe­cjal­nego uni­formu, ale codzien­nie jest ubrana tak samo: w kre­mową górę i czarne spodnie albo spód­nicę.

Kash ma na to teo­rię: pani Evans musiała gdzieś prze­czy­tać o tym, że kon­se­kwen­cja jest nie­zbędna do tego, by miesz­kańcy inter­natu czuli się bez­piecz­nie. Jej gar­de­roba jest tak samo pewna jak coty­go­dniowe kart­kówki z mate­ma­tyki na lek­cjach z wredną panią Lane.

– Tak, wszystko już spa­ko­wa­łam. A pani ma jakieś plany na tę prze­rwę? – Mój głos jest tak wysoki, że brzmi pra­wie jak pisk.

Usta pani Evans roz­cią­gają się w uśmie­chu tak sze­ro­kim, że aż zni­kają.

– Jadę do córki i wnu­ków.

– To miło. Muszę już iść. Zeke odwozi mnie do domu… jak pani wie.

– Tak, baw się dobrze i do zoba­cze­nia za kilka tygo­dni.

– Dzię­kuję. Do widze­nia.

Biorę swoje rze­czy i mijam panią Evans. Nie­chcący trą­cam ścianę walizką. Dobrze, że ta część budynku nie została jesz­cze odma­lo­wana.

Nie­na­wi­dzę kła­mać, bo każde kłam­stwo rodzi kolejne, a wtedy na każ­dym kroku muszę się pil­no­wać, żeby nie popeł­nić błędu. Gdyby coś mi się wymsknęło, Alle­gra byłaby wście­kła. A to jest coś, czego każdy z nas wolałby unik­nąć.

Zno­szę walizkę na dół i złosz­czę się na sie­bie za to, że nie popro­si­łam wczo­raj Fer­gusa albo Zeke’a, żeby zapa­ko­wali także moje rze­czy do bagaż­nika. Ta walizka waży chyba tonę. Na jakiej pod­sta­wie uzna­łam, że będę potrze­bo­wać tylu ubrań na jeden week­end?

Fer­gus stoi u dołu scho­dów i opiera się o grubą balu­stradę. Patrzy na mnie z iro­nicz­nym uśmiesz­kiem. W jego oczach błysz­czą rado­sne iskierki. Od razu przy­po­mina mi się dzień, w któ­rym zapro­sił mnie na bal z oka­zji roz­po­czę­cia lata. To było w zeszłym roku, tuż po tym, jak zaczę­li­śmy się spo­ty­kać.

– Och, nie kło­pocz się, świet­nie sobie radzę.

– Prze­pra­szam – odpo­wiada ze śmie­chem. – Zabaw­nie jest tak cię obser­wo­wać.

– Dzięki. – Pra­wie upusz­czam walizkę na ostat­nim stop­niu. Fer­gus znów wybu­cha śmie­chem, gdy potrzą­sam ramio­nami, żeby je roz­luź­nić po dużym wysiłku. Muszę czę­ściej cho­dzić na siłow­nię z Zekiem i bar­dziej się przy­ło­żyć do pod­no­sze­nia cię­ża­rów. – Stąd już możesz ją zabrać.

– Jasne – odpo­wiada Fer­gus i posłusz­nie bie­rze walizkę. – Jak się czu­jesz? Odnio­słem wra­że­nie, że ta grupa świ­rów napę­dziła ci tro­chę stra­chu. Ja też cza­sami czy­tam to, co tam wypi­sują.

– Naprawdę?

– Tak, nawet do nich dołą­czy­łem.

Szczęka mi opada.

– Serio?

– Mój tata cią­gle dosta­wał od nich listy. Poza tym zasy­pali komen­ta­rzami jego wnio­sek o pozwo­le­nie na prze­bu­dowę.

– Wie­dzą, że jesteś w ich gru­pie?

Fer­gus wzru­sza ramio­nami.

– Domy­ślili się i zablo­ko­wali mnie po tym, jak pod­ję­li­śmy kroki prawne w związku z pogróż­kami, ale zoba­czy­łem wystar­cza­jąco dużo.

– I w ogóle cię to nie mar­twi?

– Mój tata ma wszystko pod kon­trolą. Kilka osób dostało zakaz zbli­ża­nia się do niego. Zaczęli wprost mu gro­zić, ale to tylko słowa – wyja­śnia Fer­gus, gdy wycho­dzimy z budynku szkoły. – Jeżeli zbliżą się do któ­re­goś z nas albo do zamku, będą musieli ponieść kon­se­kwen­cje.

Skoro jego rodzice pod­jęli takie dzia­ła­nia, to chyba tro­chę ich to zanie­po­ko­iło. Teraz już rozu­miem, dla­czego woli, żeby­śmy jechali okrężną drogą.

Nie zauwa­ży­łam, żeby ktoś w tej gru­pie wspo­mniał o dzia­ła­niach praw­nych pod­ję­tych przez Beau­for­tów, a chyba napi­sa­liby o czymś takim. Jak będę miała oka­zję, przyj­rzę się temu dokład­niej.

– Oglą­da­ły­śmy z Kash zdję­cia zamku. Jest nie­sa­mo­wity.

Fer­gus uśmie­cha się i cią­gnie za sobą moją walizkę. Rzadko widuję u niego taki sze­roki, szczery uśmiech. Bra­kuje mi go.

– Tak, jest nie­zwy­kły, ale nie­stety nie udało mi się prze­ko­nać rodzi­ców, żeby mi go poda­ro­wali.

– A pró­bo­wa­łeś? – pytam zasko­czona.

– Oczy­wi­ście, że tak! – śmieje się. – A ty byś nie pró­bo­wała?

– Bła­ga­ła­bym ich przez dwa­dzie­ścia cztery godziny na dobę.

– Nie­stety dosta­nie mi się tylko dwo­rek na gra­nicy ze Szko­cją.

Wybu­cham śmie­chem.

– No co za ego­iści.

– Na pół­nocy jest chłod­niej – mówi Fer­gus z iro­nicz­nym uśmiesz­kiem. – Żar­tuję. Nie jestem nie­wdzięczny. Widzisz, nie trzeba było ze mną zry­wać. Mogła­byś mieć dwo­rek.

– Zdo­bądź ten zamek, a znów będę twoja.

Tym razem oboje się śmie­jemy. Chyba wresz­cie mamy za sobą ten kró­ciutki epi­zod z zeszłego roku, gdy przez chwilę się spo­ty­ka­li­śmy. Ni­gdy nie zako­chuj się w kimś ze swo­jej grupy przy­ja­ciół. To bar­dzo zły pomysł. Cho­ciaż po wypadku to wła­śnie on był moją ostoją.

Cza­sami się zasta­na­wiam, czy na­dal byli­by­śmy razem, gdyby to się nie wyda­rzyło.

– Gdzie jest Kash? – pytam Fer­gusa, gdy wkłada moją walizkę do auta Zeke’a.

– Poje­chała tak­sówką przed kil­koma minu­tami. My też musimy już ruszać, bo Kash za chwilę wysią­dzie na dworcu. – Zeke kle­pie Fer­gusa w plecy. – Wszystko gotowe?

Fer­gus przy­ta­kuje.

– Tak, wszy­scy już sie­dzą w środku. Alle­gra też tylko czeka na sygnał.

Kiedy wsia­dam do samo­chodu Zeke’a, odwra­cam się i spo­glą­dam na szkołę. Nauczy­ciele kręcą się wokół budynku, przed któ­rym stoi kilka tak­só­wek cze­ka­ją­cych na uczniów. Przy­je­chało też kil­koro rodzi­ców. Lubię to miej­sce… cho­ciaż bar­dzo bra­kuje mi tu Raifa.

Zeke uru­cha­mia sil­nik, a po chwili wyjeż­dżamy z par­kingu za Fer­gu­sem i Alle­grą.

Moja radość momen­tal­nie znika, gdy we wstecz­nym lusterku dostrze­gam Hugona, który patrzy za nami z kory­ta­rza, jak odjeż­dżamy.

Rozdział 3

3

Dokąd jedziemy? – pytam, gdy Fer­gus skręca w lewo, zamiast w prawo. Zdez­o­rien­to­wany GPS natych­miast infor­muje nas, że zbo­czy­li­śmy z drogi, i to już nie pierw­szy raz.

– Pew­nie do sklepu – wyja­śnia Kash. – Żeby kupić jedze­nie i picie na week­end. Za kilka minut będziemy na miej­scu. A nasz bagaż­nik jest już wypchany po brzegi!

– Wszystko przez to, że Zeke kupił sobie reso­rak zamiast praw­dzi­wego auta – mówię z prze­ką­sem.

– Hej, nie mów tak o moim maleń­stwie. Chyba że wolisz iść dalej pie­szo.

– Prze­pra­szam – mru­czę pod nosem.

Zeke par­kuje mię­dzy autami Fer­gusa i Alle­gry. To audi jest dla niego naj­waż­niej­szą rze­czą w życiu. Chyba ni­gdy nie był tak szczę­śliwy jak wtedy, gdy dostał je od rodzi­ców.

Wysia­dam i się prze­cią­gam. Po dwóch godzi­nach sie­dze­nia w tym mikro­sa­mo­cho­dzie bolą mnie wszyst­kie mię­śnie.

Zeke, który stoi po dru­giej stro­nie auta, patrzy na mnie nad dachem.

– Nie dra­ma­ty­zuj tak, Bess.

– Też masz ochotę się roz­cią­gnąć. Wiem o tym.

– Słu­chaj­cie! – Fer­gus prosi wszyst­kich o uwagę. – Piwo. Prze­ką­ski. Auto. Do roboty.

– Czy on musi się nakrę­cać przed pój­ściem na zakupy? – pyta Kash, wziąw­szy mnie pod ramię.

– Pamię­tam, jak byli­śmy parą i raz poszli­śmy do sklepu. Bie­dak był kom­plet­nie zagu­biony.

Nie twier­dzę, że nie jestem uprzy­wi­le­jo­wana, ale umiem kupić chleb. Za to Fer­gus czuje się swo­bod­nie tylko w Porsche i z Applem.

Kash śmieje się.

– Ale jest sło­dziutki.

To prawda. Fer­gus jest ucie­le­śnie­niem sty­lo­wego przy­stoj­niaka w tych swo­ich kla­sycz­nych, odpra­so­wa­nych chi­no­sach i koszulce polo.

Alle­gra patrzy nie­pew­nie na budy­nek, jakby zaraz miał ją pochło­nąć. Ona cho­dzi tylko do skle­pów odzie­żo­wych i dro­ge­rii. Cho­ciaż, szcze­rze mówiąc, ten skle­pik rze­czy­wi­ście nie wygląda zbyt przy­jaź­nie – ma znisz­czony znak, a na pla­ka­tach przy­kle­jo­nych do szyb odstają rogi – ale pew­nie na potrzeby miesz­kań­ców wsi to wystar­czy.

Wcho­dzimy do środka i się roz­dzie­lamy. Kash i ja idziemy po napoje gazo­wane i prze­ką­ski, a cała reszta (ci, któ­rzy pamię­tali o zabra­niu fał­szy­wych dowo­dów) wybiera się na poszu­ki­wa­nie zgrze­wek piwa.

Popy­cham przed sobą maleńki wózek skle­powy, który wygląda jak zabawka dla dzieci. Jedno kółko kręci się tak, jakby prze­ży­wało zała­ma­nie ner­wowe. W ostat­niej chwili uni­kam zde­rze­nia ze star­szą panią o fio­le­to­wych wło­sach, która prze­cina alejkę, nie roz­glą­da­jąc się na boki.

Chcę ją omi­nąć, więc skrę­cam szybko w bok i zatrzy­muję wózek tuż przy łyd­kach chło­paka, który przy­pina ulotkę na prze­peł­nio­nej tablicy ogło­szeń.

Zasko­czony pod­nosi głowę. Jego brą­zowe oczy spo­ty­kają się z moimi, a usta ukła­dają się w kształt litery „O”.

– Prze­pra­szam – mówię, igno­ru­jąc Kash, która mru­czy coś pod nosem na temat fio­le­to­wo­wło­sej sta­ruszki.

Męż­czy­zna cofa się o krok i dra­pie się po karku, a potem wybu­cha śmie­chem.

– Nic się nie stało. Kto tam potrze­bo­wałby kostek u nóg.

Ledwo odno­to­wuję, co mówi, ponie­waż moją uwagę przy­kuwa przy­pięta do gru­bej war­stwy ogło­szeń ulotka ze zdję­ciem tego samego zamku, do któ­rego wła­śnie się uda­jemy.

Na górze wid­nieje jaskra­wo­czer­wony napis: NIE DLA PRZE­BU­DOWY.

Chło­pak prze­nosi wzrok z ulotki na mnie. Jest wysoki i przy­stojny. Ma opa­loną skórę i ciemne oczy o magne­tycz­nej mocy. Myślę, że jest w podob­nym wieku do nas, dla­tego nie podej­rze­wa­ła­bym go o anga­żo­wa­nie się w walkę z dewe­lo­pe­rami.

– Co to za ulotka? – pytam, wska­zu­jąc tablicę. Kash trąca mnie w rękę. Czuję, jak wypala mi wzro­kiem dziury w skroni.

– Mamy tu nie­da­leko szes­na­sto­wieczny zamek i jakiś bogaty snob chce go prze­ro­bić na luk­su­sowy apar­ta­men­to­wiec. – Sły­sząc zde­gu­sto­wa­nie w jego gło­sie, zaczy­nam żało­wać, że nie ogra­ni­czy­łam się do krót­kich prze­pro­sin i nie poszłam dalej.

Mój roz­mówca wyja­śnia, ile szkód przy­nie­sie całemu oto­cze­niu ta prze­bu­dowa. Zer­kam raz po raz na ulotkę, żeby ją prze­czy­tać. Zawiera szcze­góły na temat miej­sca spo­tka­nia, ter­minu i celu. Na dole widać nazwę grupy na Face­bo­oku, która dum­nie przed­sta­wia swoją sprawę i zachęca do dołą­cze­nia.

– Praw­dziwy zamek? – pyta Kash, nie bawiąc się w sub­tel­no­ści.

– Tak. Moi rodzice zebrali grupę osób, które pró­bują to powstrzy­mać. Nie chcemy, żeby nasza wio­ska zmie­niła się w kurort dla bur­żu­jów. Wpad­nij­cie na spo­tka­nie, jeśli macie czas – mówi, poka­zu­jąc datę i godzinę na ulotce. – Cho­ciaż ni­gdy was tu nie widzia­łem…

– Jeste­śmy tu tylko prze­jaz­dem – wyja­śniam. – Zro­bi­li­śmy sobie wycieczkę z oka­zji prze­rwy wio­sen­nej. Jestem Bes­sie.

– Oscar – przed­sta­wia się chło­pak i kiwa głową.

– A ja jestem Kash. Co zamier­za­cie zro­bić, żeby powstrzy­mać tego boga­cza?

W sumie jest to dość iro­niczne, że ci ludzie pró­bują ura­to­wać histo­ryczny dom daw­nych boga­czy przed dzia­ła­niami dzi­siej­szych boga­czy.

– Napi­sa­li­śmy pety­cję, pod którą wciąż pod­pi­sują się kolejne osoby. Chcemy, żeby zamek został objęty ochroną zabyt­ków. Nie będzie to łatwe, bo w tej oko­licy nie było żad­nej bitwy ani innego wyda­rze­nia histo­rycz­nego, ale on jest nasz, należy do naszej spo­łecz­no­ści, i zro­bimy wszystko, żeby go ura­to­wać. Ludzie z naszej grupy mają jesz­cze kilka innych pomy­słów, ale wąt­pię, żeby pod­pa­le­nie zamku pomo­gło osią­gnąć nasz cel.

– Pod­pa­le­nie? – Śmieję się ner­wowo. To słowo w moich ustach wywo­łuje we mnie taki sam nie­po­kój jak wtedy, gdy usły­sza­łam je po raz pierw­szy. – To raczej przy­nio­słoby efekt prze­ciwny do zamie­rzo­nego.

Chło­pa­kowi drżą powieki, jakby z tru­dem kon­tro­lo­wał emo­cje. Nawet jeśli to jego rodzice zało­żyli grupę, która chce oca­lić zamek, mam wra­że­nie, że on sam też jest mocno zaan­ga­żo­wany w jej dzia­łal­ność.

– Oczy­wi­ście nikt nie zro­biłby cze­goś takiego. Jed­nak nie­któ­rzy z nas wole­liby, aby zamek został zbu­rzony niż prze­ro­biony na apar­ta­men­to­wiec dla boga­czy.

Gdyby rze­czy­wi­ście go zbu­rzyli, nic nie sta­łoby na prze­szko­dzie, żeby w tym samym miej­scu wybu­do­wać nowe apar­ta­men­towce. Ale trzy­mam język za zębami.

– Och – mam­ro­czę, bo nie wiem, co powie­dzieć. Cała ta roz­mowa spra­wia, że czuję się coraz bar­dziej nie­kom­for­towo. – No nic, lecimy po zakupy i ruszamy dalej w drogę. Mam nadzieję, że uda wam się ura­to­wać wasz zamek.

Oscar uśmie­cha się do mnie, odsła­nia­jąc zęby.

– Dzięki. Uwa­żaj­cie na sie­bie. Idzie burza.

Kiwam głową i objeż­dżam go wóz­kiem. Kash ści­ska jego rączkę tak mocno, że skóra na jej knyk­ciach robi się biała.

– Zacho­wuj się nor­mal­nie – szep­czę do niej.

– Prze­cież oni chcą pod­pa­lić ten zamek. Zebrali całą grupę, a ty każesz mi się uspo­koić? Dziwny był ten koleś. Wyglą­dał jak ktoś, kto mógłby wymor­do­wać całą swoją rodzinę.

Czyli Kash jed­nak mnie prze­biła pod wzglę­dem naj­bar­dziej dra­ma­tycz­nej reak­cji na dziw­nego nie­zna­jo­mego.

– Sły­sza­łam, co powie­dział. Oni wcale nie zamie­rzają pod­pa­lać zamku. A on raczej nie jest mor­dercą.

– Twoje „raczej” nie budzi we mnie zbyt dużej nadziei.

Oglą­dam się przez ramię i pra­wie się poty­kam o wła­sne nogi. Oscar stoi w tym samym miej­scu i odpro­wa­dza nas wzro­kiem.

– Wciąż na nas patrzy – mówię cicho. – Nie odwra­caj się, tylko bierz prze­ką­ski i napoje.

Nie mamy na sobie szkol­nych mun­dur­ków, zresztą jestem pra­wie pewna, że Oscar by ich nie roz­po­znał, nawet gdyby wie­dział, do któ­rej szkoły cho­dzą Fer­gus i Alle­gra… Dla­czego więc mam wra­że­nie, że usil­nie pró­buje sobie przy­po­mnieć, skąd nas zna?

– Jak myślisz, powin­ny­śmy powie­dzieć pozo­sta­łym? – pyta Kash.

– Fer­gus zna tę grupę i obser­wo­wał część dys­ku­sji na Face­bo­oku. Jego rodzina pod­jęła już prawne kroki w spra­wie nie­któ­rych pogró­żek.

Oczy Kash roz­sze­rzają się tak bar­dzo, że nadają jej komicz­nego wyglądu.

– Czyli trak­tują te pogróżki poważ­nie? Wie­rzą, że ci ludzie byliby w sta­nie pod­pa­lić ich zamek? I my mamy tam spę­dzić week­end?!

– Oni tylko chcą, żeby tamci trzy­mali się od nich z daleka. Dla­tego musieli pójść z tym na poli­cję. Ale prze­cież wia­domo, że te pogróżki padły pod wpły­wem emo­cji. Kto ryzy­ko­wałby wię­zie­niem dla jakie­goś budynku? – Biorę kilka dużych paczek precli i chip­sów o smaku bar­be­cue. A potem się­gam po następne.

– Czyli nie zamie­rzasz nic mówić pozo­sta­łym? Serio?

– A po co? Tamta grupa spo­tyka się dopiero w przy­szłym tygo­dniu, a wtedy już dawno nas tu nie będzie. O, weź te M&M’sy, uwiel­biam je!

Wię­cej cukru. Przyda nam się. Też odczu­wam pewien nie­po­kój po roz­mo­wie z Osca­rem, ale dla dobra Kash muszę uda­wać, że wszystko jest w porządku.

– Bes­sie, jesteś zde­cy­do­wa­nie zbyt spo­kojna jak na to, co się przed chwilą wyda­rzyło.

Wzru­szam ramio­nami.

– Mój tata pra­cuje w dewe­lo­perce i nie­raz miał do czy­nie­nia z róż­nymi pro­te­stami. Dla­tego w ogóle mnie nie dziwi, że powstała taka grupa. Słu­chaj, za pięt­na­ście minut będziemy już w zamku, a nasza impreza nie­długo się zaczyna.

Kash bie­rze paczkę maka­ronu instant i wkłada ją do wózka.

– To chyba dobrze, że zapo­wia­dają deszcz.

Nasz wózek jest już wypa­ko­wany po brzegi. Zostało nam tyle zdro­wego roz­sądku, żeby dorzu­cić kilka owo­ców, mleko i świeże soki. Wiemy, że Shen zabrał na wyjazd małą lodówkę.

Kiedy już mamy tyle prze­ką­sek, że mogły­by­śmy nimi wykar­mić całe woj­sko przez tydzień, pła­cimy i wycho­dzimy ze sklepu. Pchamy wózek we dwie, żeby jechał pro­sto.

Idę przez par­king, roz­glą­da­jąc się dookoła w poszu­ki­wa­niu naszego nowego zna­jo­mego.

Nie chcie­li­śmy prze­jeż­dżać przez wio­skę, a skoń­czyło się na tym, że poszli­śmy na zakupy do jed­nego z lokal­nych mar­ke­tów. Bar­dzo mądrze.

Na szczę­ście ni­gdzie nie widać Oscara. Jakby roz­pły­nął się w powie­trzu. Wzdry­gam się.

Pozo­stali cze­kają już przy samo­cho­dach. Zeke wkłada do bagaż­nika Fer­gusa ostat­nie z… pię­ciu dodat­ko­wych zgrze­wek piwa. Wszy­scy pozo­stali uczest­nicy imprezy także mają przy­wieźć ze sobą coś do jedze­nia i do picia. Wygląda na to, że przez cały czas będziemy pijani i obżarci.

– Dalej – popę­dza nas Alle­gra, po czym pod­nosi ręce i się odwraca. – Mamy jesz­cze tyle do zro­bie­nia na miej­scu.

– Aż chce się tam jechać – mówi iro­nicz­nym tonem Fer­gus. Bie­rze ode mnie torbę z zaku­pami i upy­cha ją w ostat­nim wol­nym miej­scu w swoim samo­cho­dzie, po czym rzuca mi nie­śmiały uśmiech.

Razem z Kash wra­camy do auta Zeke’a i ruszamy jako ostatni. Zer­kam za sie­bie i wydaję stłu­miony okrzyk, bo wydaje mi się, że widzę Oscara. Ale gdy odwra­cam się ponow­nie, już go nie ma. Od razu przy­po­mina mi się Hugo odpro­wa­dza­jący nas wzro­kiem, gdy odjeż­dża­li­śmy spod inter­natu.

Patrzę przed sie­bie i pró­buję się sku­pić na tym, o czym roz­ma­wiają Zeke i Kash.

Żałuję, że zna­la­złam tę grupę w inter­ne­cie i że pozna­łam Oscara.

Po chwili zjeż­dżamy z głów­nej trasy na typową polną drogę.

– Skoro mają tyle hajsu, powinni sobie zbu­do­wać asfal­tową ulicę aż pod sam zamek – mówi Zeke i zaraz potem krzywi się z nie­za­do­wo­le­niem, bo wła­śnie wje­chał w kolejną dziurę.

Beau­for­to­wie są z pew­no­ścią naj­bo­gat­szą rodziną w naszej szkole. Mogliby bez trudu opła­cić cze­sne wszyst­kich uczniów, a nawet kupić całą szkołę – i jesz­cze zosta­łoby im sporo pie­nię­dzy.

– Na pewno zbu­dują. Nikt nie wyda milio­nów na apar­ta­menty, do któ­rych można doje­chać tylko trak­to­rem – odpo­wiada Kash.

Samo­chód gwał­tow­nie skręca. Zawie­sze­nie wyrzuca mnie w górę tak mocno, że pra­wie ude­rzam głową o dach. Dziu­rawa droga przy­po­mina szwaj­car­ski ser.

– Zeke, zwol­nij.

Opie­ram dło­nie o deskę roz­dziel­czą.

Autko zaska­ku­jąco dobrze sobie radzi na nie­rów­nej dro­dze, ale mimo to czuję, że śnia­da­nie pod­cho­dzi mi do gar­dła. Zresztą nie tylko przez tę nawierzch­nię, ale też przez para­li­żu­jący strach zwią­zany z tym, że skła­ma­łam i wymknę­łam się ze szkoły. A może też przez to, że zabra­kło nam odwagi, żeby powie­dzieć przy­ja­cio­łom o spo­tka­niu z Osca­rem, który staje mi przed oczami za każ­dym razem, gdy tylko je zamy­kam.

Zeke chi­cho­cze i pod­nosi stopę o mili­metr – tylko tyle, żeby mógł powie­dzieć, że prze­cież zwol­nił. Na­dal jedziemy zbyt szybko.

– Mam nadzieję, że zła­piesz gumę – odzywa się Kash z tyl­nego sie­dze­nia. Jedną dło­nią opiera się o dach, a drugą przy­kłada do okna. – Zeke, zęby mi wibrują.

– To nie­moż­liwe, Kash.

Dziew­czyna igno­ruje jego odpo­wiedź i zamyka oczy. Pew­nie się modli. Mam nadzieję, że wspo­mni w modli­twie także o mnie, ponie­waż mam wra­że­nie, że Zeke pro­wa­dzi auto coraz gorzej.

– Patrz­cie. – Poka­zuję przed sie­bie. Zza zakrętu wyła­nia się ogromny zamek, czę­ściowo scho­wany za drze­wami. Robi jesz­cze więk­sze wra­że­nie niż na zdję­ciach.

Stoi dum­nie pośrodku polany, oto­czony praw­dziwą, olbrzy­mią fosą – naj­więk­szą, jaką w życiu widzia­łam. Ma co naj­mniej pięć­dzie­siąt jar­dów sze­ro­ko­ści.

Doli­czam się sze­ściu okien na każ­dym pię­trze, a zamek ma chyba cztery kon­dy­gna­cje. Znad trawy wystaje górna część ram okien­nych na naj­niż­szym pię­trze, co ozna­cza, że musi się ono znaj­do­wać pod zie­mią. Po jed­nej stro­nie widać wysoką wieżę – na zdję­ciach nie wyglą­dała tak impo­nu­jąco. Ale bym chciała w niej zamiesz­kać! Jeżeli Fer­gus nie dosta­nie całego zamku, to może cho­ciaż poprosi rodzi­ców o apar­ta­ment w tej wieży.

Zamek wydaje się cał­kiem solidny jak na szes­na­sto­wieczny budy­nek, ale widać, że był wie­lo­krot­nie remon­to­wany. Okna i bal­kon wyglą­dają na now­sze niż pozo­stałe ele­menty. Alle­gra i Fer­gus mówili, że nie­dawno odno­wiono ele­wa­cję.

Zga­dzam się z Fer­gu­sem. Na jego miej­scu też nie chcia­ła­bym, żeby ten zamek został prze­ro­biony na apar­ta­men­to­wiec. Chcia­ła­bym tu miesz­kać.

– Wow – mówi cicho Kash.

– Mam nadzieję, że dostanę pokój w wieży – mówię.

– Czy tutaj w ogóle da się miesz­kać? – zasta­na­wia się Zeke. – Fer­gus wspo­mi­nał, że zamek wymaga grun­tow­nego remontu.

Wzru­szam ramio­nami.

– Cho­dziło mu o to, że przez ostat­nie pięć­dzie­siąt lat cały budy­nek stał pusty. Wszystko w środku jest stare. Na razie prąd jest dostępny tylko w nie­któ­rych czę­ściach zamku.

– No tak. Czyli to będzie bar­dziej cam­ping niż glam­ping – mówi Kash. – Widzę prze­no­śne toa­lety, ale bar­dzo nie chcia­ła­bym z nich korzy­stać.

– Ja też – mówi Zeke. – Będzie dobrze. Mam wystar­cza­jąco dużo piwa na cały week­end.

– Jest taki piękny – szep­cze Kash, gdy pod­jeż­dżamy bli­żej.

Cał­ko­wi­cie rozu­miem, dla­czego lokalni miesz­kańcy nie chcą się zgo­dzić na prze­bu­dowę. Prze­su­nię­cie ścia­nek i prze­ro­bie­nie wnę­trza na apar­ta­menty sprawi, że zamek straci cały swój urok.

Zeke gwiż­dże.

– Ta grupa powinna wywal­czyć dla tego miej­sca ochronę zabyt­ków albo coś w tym stylu.

Kash wsta­wia głowę pomię­dzy przed­nie sie­dze­nia.

– Myśli­cie, że są w sta­nie pokrzy­żo­wać plany takim boga­czom?

– Mam nadzieję – odpo­wia­dam, patrząc jak zacza­ro­wana na fosę ota­cza­jącą zamek. Jest wielka jak jezioro. Nie mogę ode­rwać od niej wzroku.

– Zaraz… Czy ktoś w ogóle o tym pomy­ślał? Jak my się mamy tam dostać? – pyta Zeke.

Jedziemy za Fer­gu­sem, który par­kuje wśród drzew i gęstych krza­ków. Czyż­by­śmy ukry­wali nasze auta, żeby nie były widoczne z drogi?

Po co mie­li­by­śmy to robić?

Już rozu­miem, co miał na myśli Zeke, gdy pytał, jak się tam dosta­niemy. Do zamku pro­wa­dzi drew­niany most, który jest tak wąski, że mogą po nim iść naj­wy­żej trzy osoby obok sie­bie. Nie dość, że nie pomie­ściłby żad­nego samo­chodu, to jesz­cze praw­do­po­dob­nie zapadłby się pod jego cię­ża­rem. Jest tej samej sze­ro­ko­ści co ścieżka bie­gnąca wokół zamku. W tej chwili powóz wydaje się cał­kiem nie­złym pomy­słem.

– Mamy sami zanieść tam nasze walizki i cały sprzęt? – pyta Kash.

– Chyba nie ma innego wyj­ścia – odpo­wia­dam. – Mam nadzieję, że jesteś dość silna, bo mnie wciąż bolą ręce od tar­ga­nia walizki po scho­dach.

Zeke kręci głową i par­kuje auto.

– Ile razy mam ci tłu­ma­czyć, jak należy pod­no­sić cię­żary?

– Tak, wszystko pamię­tam. – Zamie­rzam w stu pro­cen­tach zasto­so­wać się do jego rad. Pro­ste plecy. Ugiąć nogi w kola­nach.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki