Co cię zabije - Natasha Preston - ebook + książka

Co cię zabije ebook

Natasha Preston

4,1

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Ojciec Nasha, chłopaka Penny, został skazany za brutalne morderstwo czworga nastolatków. Wtedy rodzice zmusili dziewczynę do rozstania z ukochanym. Od tamtego strasznego wydarzenia minął rok, ale jej wciąż trudno zapomnieć o byłym chłopaku i o tragedii, która wstrząsnęła dotychczas spokojnym miasteczkiem. Zwłaszcza że wszystko wskazuje na to, że historia może się powtórzyć…

Zbliża się Halloween. To święto zawsze obchodzono tutaj hucznie, ale tym razem zmienia się w prawdziwy horror. Gdy Penny znajduje zakrwawione ciało koleżanki z klasy, demony przeszłości powracają. Wygląda na to, że schwytany przed rokiem zabójca znalazł wiernego naśladowcę.

Penny jest pewna, że to nie przypadek, a jej przyjaciele znowu są w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Czy zdoła odkryć tożsamość mordercy i rozszyfrować mroczne tajemnice miasteczka?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 372

Oceny
4,1 (106 ocen)
42
40
18
5
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Malwi68

Całkiem niezła

"Co cię zabije" autorstwa Natashy Preston to mrożąca krew w żyłach powieść, w której tajemnice z przeszłości powracają, by dręczyć bohaterów. Penny, po traumatycznym rozstaniu z ukochanym Nashem, staje w obliczu nowego koszmaru, gdy okoliczności związane z przeszłym morderstwem zaczynają się powtarzać. Autorka sprawnie buduje napięcie, tworząc atmosferę niepewności, zwłaszcza w kontekście zbliżającego się Halloween. Czy Penny zdoła odkryć tożsamość mordercy i rozwikłać mroczne tajemnice miasteczka? Natasha Preston w "Co cię zabije" skrupulatnie konstruuje intrygę, układając poszczególne elementy układanki, które stopniowo prowadzą do kulminacyjnego momentu. Bohaterowie są głęboko zakorzenieni w swoich emocjach, a główna bohaterka, Penny, odznacza się determinacją w odkrywaniu prawdy pomimo osobistych traum. Autorka błyskotliwie łączy thriller z elementami psychologicznymi, rzucając cienie wokół postaci i prowadząc przez labirynt tajemnic. Język Preston jest płynny, a opisy miejsc i ...
32
ewelina256556

Dobrze spędzony czas

Całkiem niezła książka. Główna bohaterka czasem irytująca. Jeżeli chodzi o zakończenie to troche mnie rozczarowało.
10
Artigiana

Nie oderwiesz się od lektury

Najlepsza książka Natashy
10
Patrycja0905

Całkiem niezła

Ja rozumiem że styl Natashy Preston charakteryzuje się takimi zakończeniami ale serio? Aż tak? I co ja mam zrobić ze sobą po takim zakończeniu? Mogę się tylko zadowolić domysłami. Przeczytałam już trochę historii od tej autorki i muszę powiedzieć że ta książka też jakoś bardzo mnie nie zaskoczyła. Mój typ mordercy okazał się słuszny ale też jakoś ciężko nie było w odgadnięciu go. Ciekawa książka choć czytałam już lepsze ale zawsze sięgam po kolejne spodziewając się, że może jednak trafi się taka powieść,która będzie czymś innym i mnie zaskoczy. Okładka też ładna,taka mroczna , idealnie oddaje klimat historii. I znowu pomyślałam o tym zakończeniu. Chciałabym wiedzieć więcej i może właśnie o to chodzi autorce? Aby skłonić nas do myślenia o jej historiafh i ciągle je przeżywać?
Bajerantka

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo fajny młodzieżowy kryminal. wybór mordercy zaskakujący:)
00

Popularność




Rozdział 1

1

Sobota 23 paź­dzier­nika

Jak zapy­tać swo­jego chło­paka, co czuje w związku ze zbli­ża­jącą się rocz­nicą zabójstw, któ­rych w minione Hal­lo­ween doko­nał jego ojciec?

Swo­jego byłego chło­paka, bo – rzecz jasna – od tam­tego czasu nie wolno mi się z nim spo­ty­kać ani roz­ma­wiać.

Nash nie wró­cił do szkoły po tym, jak jego ojciec – męż­czy­zna, który zawsze, gdy do nich przy­cho­dzi­łam, robił mi gorącą cze­ko­ladę z górą pia­nek Mar­sh­mal­lows – zabił pię­ciu moich rówie­śni­ków.

Jack­son Whit­more połą­czył w sobie dwie skrajne oso­bo­wo­ści: sym­pa­tycz­nego ojca i pozba­wio­nego skru­pu­łów zabójcy. Dopa­so­wa­nie do sie­bie tych dwóch postaci zajęło mi sporo czasu.

To, co zro­bił, wciąż prze­śla­duje wszyst­kich miesz­kań­ców i na każ­dym kroku coś przy­po­mina nam o tych wyda­rze­niach. Na głów­nym placu posta­wiono pomnik upa­mięt­nia­jący ofiary – to tam zna­le­ziono część z nich. Jest widoczny z każ­dego miej­sca w mie­ście.

Wła­śnie na niego patrzę. Przed­sta­wia brą­zo­wego feniksa z dużymi skrzy­dłami skie­ro­wa­nymi w stronę nieba. Pod spodem wygra­we­ro­wano pięć imion i nazwisk. Prze­bie­gam pal­cem po każ­dym po kolei.

Mac John­son

Caitlin Howard

Kel­sie Allen

Bro­die Edwards

Jia Yang

Nie da się uciec od tego, co zro­bił Whit­more. Pamięć o tym została wykuta w kamie­niu.

Mor­der­czy szał Jack­sona trwał tydzień, ale cza­sami odno­szę wra­że­nie, że ni­gdy się nie skoń­czył. Wio­sną bur­mi­strzyni kazała obsa­dzić całe mia­sto kwia­tami, ale w powie­trzu wciąż unosi się zapach śmierci.

Już od kilku tygo­dni zasta­na­wiam się, co powie­dzieć Nashowi. Każda opcja wydaje się potwor­nie głu­pia. Nie zdo­ła­łam o nim zapo­mnieć, a im bli­żej Hal­lo­ween, tym czę­ściej o nim myślę.

Po raz ostatni roz­ma­wia­li­śmy jakieś pięć mie­sięcy temu, gdy któ­re­goś desz­czo­wego, wio­sen­nego dnia wpa­dli­śmy na sie­bie przed szkołą. Pędzi­łam gdzieś spóź­niona, a on szedł ode­brać zgu­bioną kurtkę, która wła­śnie się zna­la­zła.

Powie­dzie­li­śmy sobie, gdzie każde z nas idzie i roz­mowa szybko się urwała. Spo­tka­nie było krót­kie i bar­dzo nie­zręczne. Wciąż pamię­tam, że sta­rał się uni­kać kon­taktu wzro­ko­wego, jakby spoj­rze­nie mi w oczy mogło spra­wić mu ból. Ja z kolei mia­łam ogromne wyrzuty sumie­nia, że odsu­nę­łam się od niego, podob­nie jak cała reszta miesz­kań­ców naszego mia­steczka.

Niebo pokryły ciem­no­szare chmury w kolo­rze moich oczu. Praw­do­po­do­bień­stwo desz­czu jest rów­nie wyso­kie jak tego, że zaraz się roz­pła­czę. Ostat­nio nie radzę sobie z emo­cjami. To źle, że myślę o Nashu. Moje uczu­cia do niego powinny zga­snąć w momen­cie, w któ­rym zerwa­li­śmy kon­takt.

Odcho­dzę od pomnika i idę do restau­ra­cji Gina’s, gdzie umó­wi­łam się z Adi na śnia­da­nie. Wciąż kur­czowo trzy­mam w ręce tele­fon, na wypa­dek gdyby przy­szedł mi do głowy jakiś dobry tekst. Mijam dwa ude­ko­ro­wane stra­chy na wró­ble. Jeden jest przy­kryty białą płachtą i wygląda jak duch z roz­ma­za­nymi czar­nymi okrę­gami zamiast oczu. Drugi ma na sobie znisz­czony czarny płaszcz ze szpi­cza­stym kap­tu­rem, a jego twarz jest znie­kształ­cona. Ta zło­wiesz­cza postać przy­pra­wia mnie o ciarki. Po duchu od razu widać, że zro­biły go dzie­ciaki z pod­sta­wówki. Ten strasz­niej­szy na pewno jest dzie­łem uczniów ze szkoły śred­niej.

Kiedy wcho­dzę do restau­ra­cji, wszy­scy odwra­cają się w moją stronę. Kilka osób szep­cze coś do sie­bie. Chyba wciąż nie mogą pogo­dzić się z wido­kiem byłej dziew­czyny syna mor­dercy.

Czuję się, jak­bym wystę­po­wała w spek­ta­klu jed­nej aktorki.

W spek­ta­klu tchórz­li­wej aktorki, która igno­ruje to, co pod­po­wiada jej intu­icja i udaje, że zerwa­nie kon­taktu z Nashem było nor­malną reak­cją.

Pochy­lam lekko głowę i sia­dam przy pustym sto­liku. Gina’s to restau­ra­cja w stylu coun­try, w któ­rej stoły są przy­kryte obru­sami w czer­wono-białą kratę. Prze­wi­jam wia­do­mo­ści w tele­fo­nie, żeby nie myśleć o tym, że nagle na ustach wszyst­kich poja­wiło się imię Nash.

Moi rodzice bar­dzo się ucie­szyli, gdy prze­sta­łam się z nim widy­wać, choć tak naprawdę to oni mnie do tego zmu­sili. A ja chcia­łam, żeby uwie­rzyli, że już mi na nim nie zależy. Jest o wiele łatwiej, gdy o niczym nie mają poję­cia. Gdyby dowie­dzieli się, że wysła­łam do niego wia­do­mość, zaczę­liby świ­ro­wać. I to na epicką skalę. Ich córka, piąt­kowa uczen­nica, która nie­długo pój­dzie na pre­sti­żową uczel­nię, brata się – tak, wła­śnie tego słowa użył mój tata – z Whit­more’em.

Nie wolno mi nawet myśleć o czymś takim.

Wszy­scy człon­ko­wie naszej zży­tej spo­łecz­no­ści, włącz­nie z moimi naj­lep­szymi przy­ja­ciółmi, uwa­żają, że byłoby naj­le­piej, gdyby reszta rodziny Whit­more’ów nie wycho­dziła poza gra­nice swo­jej dużej posia­dło­ści na przed­mie­ściach.

A prze­cież Nash i jego sio­stra Grace nie są winni tego, co w zeszłym roku zro­bił Jack­son. Jed­nak z jakie­goś powodu to bez zna­cze­nia. Wszy­scy w tym mie­ście uwa­żają, że na dzie­ciach mor­dercy ciąży odpo­wie­dzial­ność zbio­rowa.

Pie­prze­nie.

Podej­rze­wam, że mogę być ostat­nią osobą, któ­rej wciąż zależy na Nashu i Grace.

Nie wolno mi jed­nak nic z tym zro­bić, więc cała ta sytu­acja zżera mnie od środka.

Muszę się z nim skon­tak­to­wać i dać mu do zro­zu­mie­nia, że nie jest sam, ale nie wiem, co mogła­bym mu powie­dzieć.

„No dalej, wymyśl coś…”. Nad­cho­dząca rocz­nica jest wyzwa­niem dla wszyst­kich, ale tej dwójce jest pew­nie dzie­sięć razy trud­niej. Mogę tylko sobie wyobra­żać, jak to jest być obwi­nia­nym za coś, czego się nie zro­biło.

Stra­cili wszystko przez to, co zro­bił ich tata.

Penny:

wiem że minęło sporo czasu ale wciąż mi na tobie zależy

Usuń.

Nie, to jest bez­na­dziejne.

Penny:

Co u cie­bie i grace? Wszy­scy was obwi­niają ale ja nie.

Usuń.

Penny:

Nie chcę żebyś mnie nie­na­wi­dził.

Usuń.

Nie dałoby się wymy­ślić dur­niej­szej wia­do­mo­ści.

Penny:

Możemy się spo­tkać?

Usuń. Usuń. Usuń.

To nie powinno być takie trudne! Kie­dyś roz­ma­wia­li­śmy o wszyst­kim. Cią­gle wymie­nia­li­śmy wia­do­mo­ści, wysy­ła­jąc sobie nawza­jem dłu­gie eseje albo pro­wa­dząc roz­mowy zło­żone wyłącz­nie z GIF–ów, bo cza­sem nie potrze­bo­wa­li­śmy żad­nych słów. Jed­nak wydaje mi się, że w obec­nej sytu­acji coś takiego byłoby nie na miej­scu. Przy­kro mi, że twój tata jest mor­dercą, oto GIF z Tomem Hank­sem macha­ją­cym z łodzi.

No nie wydaje mi się.

Osta­tecz­nie nic nie wysy­łam. I co naj­gor­sze, tak jest za każ­dym razem.

– Hej – mówi moja przy­ja­ciółka Ade­line i siada obok mnie. – Wiesz, że Gina ma posypkę do lodów w kształ­cie małych dyń?

Odkła­dam tele­fon na stół ekra­nem do dołu i sta­ram się igno­ro­wać nara­sta­jącą fru­stra­cję. Czuję się, jak­bym cze­kała, aż Nash odpo­wie na wia­do­mość, któ­rej… nie wysła­łam.

– Zamó­wi­łaś nam desery lodowe? – pytam, cho­ciaż nie jestem głodna. Ostat­nio zda­rza mi się to czę­sto.

Nie mogę jeść, bo w brzu­chu mam jeden wielki kłę­bek nie­po­koju.

Nie mogę spać, bo w brzu­chu mam jeden wielki kłę­bek nie­po­koju.

Nie mogę się sku­pić na szkole ani na ćwi­cze­niu gry na pia­ni­nie, bo… wia­domo.

Ni­gdy jed­nak nie pró­bo­wa­łam zjeść lodów na śnia­da­nie.

– No pew­nie – odpo­wiada, zwią­zu­jąc swoje cie­niut­kie rude loki na czubku głowy.

– Widzę, że poważ­nie pod­cho­dzisz do kwe­stii dese­rów.

– Wiem. Zamó­wi­łam podwójne por­cje. – Adi milk­nie na chwilę, żeby mi się lepiej przyj­rzeć. – Co się stało? Kiep­sko wyglą­dasz i grasz pal­cami Dla Elizy.

Spo­glą­dam w dół i widzę, że rze­czy­wi­ście ner­wowo pukam w obu­dowę tele­fonu. Zaci­skam palce w pięść.

– Nic mi nie jest. Po pro­stu ćwi­czę, gdy tylko mam oka­zję.

Zazwy­czaj potra­fię wmó­wić ludziom każdą bzdurę. Wystar­czy powie­dzieć kłam­stwo w prze­ko­nu­jący spo­sób, ale tym razem mój naj­bar­dziej przy­datny talent mi nie pomaga. Poza tym nie gram na pia­ni­nie już od jakie­goś czasu.

Adi unosi brwi i patrzy na mnie podejrz­li­wie swo­imi jasno­zie­lo­nymi oczami, po czym opada ple­cami na ścianę z ciem­nego drewna. Dobrze wiem, co ozna­cza ta postawa: nie zamie­rza mi odpu­ścić.

Wie, że ją okła­muję i nie chce mar­no­wać czasu na uda­wa­nie.

– Myśla­łam o nim – wzdy­cham.

Nie muszę poda­wać imie­nia, żeby Adi się domy­śliła, o kogo mi cho­dzi. Ostat­nio tylko tak o nim mówię.

On to Nash.

Ona to Grace.

Ten czło­wiek to Jack­son.

Jak gdyby wypo­wie­dze­nie ich imion na głos miało spra­wić, że wypusz­czą Jack­sona z wię­zie­nia, żeby znów mógł zabi­jać.

– Nie rób sobie tego, Pen – ostrzega mnie przy­ja­ciółka.

Czuję silne ukłu­cie w sercu. Nie na taką reak­cję liczy­łam, ale skła­ma­ła­bym mówiąc, że jestem zasko­czona. W tej kwe­stii zawsze mia­ły­śmy odmienne zda­nie. To jedyna sprawa, w któ­rej nie mogę liczyć na wspar­cie Adi.

– To nie była jego wina.

– Zga­dzam się, ale wasz zwią­zek praw­do­po­dob­nie i tak był bez szans. Nie­długo idziesz do Jul­liard, a Nash prę­dzej padłby tru­pem niż prze­pro­wa­dził się do dużego mia­sta, nawet na obrzeża. To nie mogło się udać.

Ale to nie zna­czy, że od razu powin­nam zerwać z nim kon­takt. Poza tym nie wiem, czy dostanę się do Jul­liard – teraz już nie – ani nawet, czy w ogóle chcę zostać zawo­dową muzyczką. W zeszłym roku odpu­ści­łam sobie gra­nie na pia­ni­nie, ale jesz­cze nie jestem gotowa się do tego przy­znać na głos. Moi rodzice nie będą zado­wo­leni.

– Za kogo chcesz się prze­brać? – pytam.

– Widzę, że pró­bu­jesz zmie­nić temat. I to nie­zbyt sub­tel­nie. Jesz­cze nie wiem. Zoba­czę, co dostanę w Party Town. A ty wciąż zamie­rzasz być gni­jącą panną młodą?

– Chyba tak – odpo­wia­dam. W życiu jej nie zdra­dzę, że w tym roku Nash miał prze­brać się za gni­ją­cego pana mło­dego.

W ostat­nie Hal­lo­ween byli­śmy parą już od roku i zdą­ży­li­śmy wybrać sobie kostiumy… Ale żadne z nas ich nie zało­żyło, bo poli­cja zabro­niła zbie­rać cukierki po domach i aresz­to­wała tatę Nasha. Chcie­li­śmy się prze­brać za więź­niów.

Co za iro­nia.

Teraz jedy­nym więź­niem jest Jack­son Whit­more. W sumie Nash i Grace rów­nież, jeśli wziąć pod uwagę ostra­cyzm mia­sta i ich domową izo­la­cję. Ja biorę.

– Penny, spró­buj o nim nie myśleć – prosi mnie łagod­nie Adi.

Łatwo jej mówić. Nash był jej kolegą, ale szybko prze­stała go odwie­dzać, podob­nie jak Zayn i Omar, czyli reszta naszej paczki.

– Chcę do niego napi­sać.

– To jest dokładne prze­ci­wień­stwo tego, o czym przed chwilą mówi­łam.

– Nie mogę tak po pro­stu wyci­szyć swo­ich myśli. Sama zauwa­ży­łaś, że nie­długo jest rocz­nica. Pomyśl, jak on musi się teraz czuć!

Adi wzru­sza ramio­nami.

– To już nie jest twoja sprawa.

Ta roz­mowa do niczego nie pro­wa­dzi. Chcia­ła­bym, żeby Adi była po mojej stro­nie. Zazwy­czaj jest, ale ona lubi tylko te dramy, które jej nie doty­czą.

Jemy lody razem. Adi pochła­nia swoją por­cję, a ja moją powoli sku­bię łyżeczką. Po śnia­da­niu idziemy do Party Town. Zaraz otwo­rzą sklep. Nasze mia­steczko zawsze ożywa pod­czas świąt, a Hal­lo­ween jest naj­waż­niej­sze ze wszyst­kich.

Dynie, pająki, duchy i nie­to­pe­rze ozda­biają wszyst­kie skle­powe drzwi i witryny. Małe dzieci bie­gają w kostiu­mach po ulicy, mimo że Hal­lo­ween wypada dopiero w przy­szły week­end. Tak naprawdę cho­dzą poprze­bie­rane już od dwóch tygo­dni.

Pamię­tam, że gdy byłam młod­sza, nosi­łam hal­lo­we­enowe kostiumy od pierw­szych dni paź­dzier­nika. Uwiel­bia­łam okres przy­go­to­wań, kupo­wa­nia stro­jów i ozda­bia­nia domu. Razem z mamą zawsze malo­wa­ły­śmy sobie różne prze­ra­ża­jące motywy na paznok­ciach. Naj­bar­dziej podo­bały mi się białe duchy na czar­nym tle, a mamie małe poma­rań­czowe dynie na bia­łym.

Wtedy to było moje ulu­bione święto.

Mijamy grupkę osób, które pró­bują wyjąć jabłka z wody bez uży­cia rąk, chyba w ramach jakiejś akcji cha­ry­ta­tyw­nej. Bur­mi­strzyni, prze­brana za Cru­ellę de Mon, wkłada jasno­zie­lone owoce do kolej­nych wia­der.

Gdy patrzę na świę­tu­ją­cych ludzi, nie mogę uwie­rzyć, że zale­d­wie rok temu nasze mia­steczko prze­żyło praw­dziwy kosz­mar. Jack­son zawsze był typem samot­nika, w prze­ci­wień­stwie do Nasha i Grace, bar­dzo popu­lar­nych w szkole. Zamiast upra­wiać zie­mię, wolał skła­do­wać na niej złom. Był bar­dzo zamknięty w sobie.

W mie­ście zja­wiał się rzadko, zwy­kle na zakupy albo gdy miał sprawy do zała­twie­nia. Moi rodzice nie byli zado­wo­leni, gdy jeź­dzi­łam do Nasha, bo tak naprawdę ni­gdy nie poznali jego ojca. Ale Jack­son zawsze był dla mnie miły i nie ma nic złego w tym, że ktoś ceni sobie pry­wat­ność.

Dopóki nie zacznie mor­do­wać dzieci.

Nash powie­dział, że jego tata był szczę­śliwy i miał przy­ja­ciół, któ­rzy miesz­kali daleko stąd.

Ni­gdy ich nie widzia­łam i nie wiem, jak mógł być szczę­śliwy, skoro cią­gle był sam. Pomimo tego zawsze witał mnie uśmie­chem i kub­kiem gorą­cej cze­ko­lady. Cza­sami pro­wa­dzi­li­śmy luźne roz­mowy i zachę­cał mnie, żebym poszła do Jul­liard.

Ponow­nie mijam feniksa. Nie chcę, żeby Adi wró­ciła do tematu Nasha, więc tym razem spusz­czam wzrok.

Tuż za pomni­kiem znaj­duje się sklep spo­żyw­czy z żół­tej cegły, przed któ­rym jest sto­isko z gaze­tami.

Nagłó­wek na pierw­szej stro­nie dzi­siej­szej gazety przy­po­mina: ROCZ­NICA PIERW­SZEGO Z SERII BRU­TAL­NYCH MOR­DERSTW W HAL­LO­WEEN.

Adi bie­rze mnie pod rękę.

– Wiem, że bar­dzo prze­ży­łaś sprawę Nasha – mówi, gdy zauważa, że ukrad­kiem zer­kam na pomnik.

Wszy­scy moi zna­jomi w odnie­sie­niu do tam­tych mor­derstw uży­wają okre­śle­nia „sprawa Nasha”. Mam ochotę krzy­czeć na nich, że to była „sprawa Jack­sona”, ale zawsze, gdy zwra­cam na to uwagę, źle to się koń­czy.

Zgi­nęli nasi rówie­śnicy i tylko to się liczy.

Nash i Grace są przy­pad­ko­wymi ofia­rami tam­tych wyda­rzeń.

Do dupy.

– Dla­czego nagle cię to obcho­dzi? Pół godziny temu radzi­łaś mi, żebym o nim zapo­mniała.

Maru­dzę jak pię­cio­latka.

– Bo powin­naś to zro­bić. Ja tylko sta­ram się być dobrą przy­ja­ciółką. Prze­pra­szam, że tak szorstko cię potrak­to­wa­łam. Jeśli tego potrze­bu­jesz, możemy o nim poroz­ma­wiać.

– Skąd taka nagła zmiana?

– Bo widzę, że jesteś smutna.

Super, czyli wystar­czy na mnie spoj­rzeć, żeby zauwa­żyć, jak się czuję. Nie zli­czę, ile razy sły­sza­łam za ple­cami szepty: „Ona jest dziew­czyną Nasha”, od kiedy Jack­son został aresz­to­wany.

– Penny? – pyta Adi i lekko mnie sztur­cha.

– Nic mi nie jest.

– Świet­nie, w takim razie możesz zacząć znów cho­dzić na randki – Adi uśmie­cha się figlar­nie, suge­ru­jąc, że ble­fuję.

Nie, dzięki.

– W Party Town nie ma dużo klien­tów – zauwa­żam. – Myślę, że szybko sobie coś znaj­dziemy.

– Kolejny unik.

Igno­ruję ją i się­gam do drzwi pokry­tych łusz­czącą się bla­do­nie­bie­ską farbą. Na szy­bie jak wie­niec wisi coś, co wygląda na gar­gulca.

– Zamknięte.

Adi zagląda przez okno.

– Nie jeste­śmy za wcze­śnie, to pani Van­der­ford się spóź­nia.

Opie­ram się o ceglaną ścianę mię­dzy duchami i szkie­le­tami i cze­kam.

– Pew­nie Kar­ter znowu coś odwa­lił.

Syn wła­ści­cielki sklepu, z któ­rym mam trzy wspólne lek­cje, czę­sto znęca się nad innymi uczniami. Zawsze cho­dzi wście­kły, wsz­czyna bójki i pró­buje wszyst­kimi rzą­dzić. Gdy byli w pierw­szej kla­sie, Adi spo­ty­kała się z nim przez moment, ale szybko zro­zu­miała, że to dupek.

– Cze­kaj­cie, już idę! – woła pani Van­der­ford z dru­giej strony ulicy.

Dołą­cza do nas kilka osób, które rów­nież cze­kają na otwar­cie sklepu. Jest wśród nich Mae, dziew­czyna z naszej szkoły, grupka jej kole­ża­nek, a także kil­koro młod­szych dzieci.

– Bar­dzo was wszyst­kich prze­pra­szam. – Wła­ści­cielka sklepu otwiera drzwi i ciężko dyszy. – Mia­łam pro­blemy z samo­cho­dem. Wchodź­cie do środka.

Prze­cze­su­jemy wzro­kiem asor­ty­ment. Pani Van­der­ford mam­ro­cze pod nosem, że Kar­ter znów zapo­mniał włą­czyć alarm poprzed­niego dnia.

Kątem oka widzę, że kobieta kręci głową, narze­ka­jąc na nie­od­po­wie­dzial­nego syna. Nie trzeba było mu ufać. Ja nie odda­ła­bym mu pod opiekę nawet jajka.

Na wszyst­kich ścia­nach i sto­ja­kach wiszą kostiumy. W dłu­giej alejce można zna­leźć deko­ra­cje. Pani Van­der­ford wcho­dzi za ladę, a chwilę póź­niej z gło­śni­ków dobie­gają prze­ra­ża­jące dźwięki orga­nów.

Z sufitu zwi­sają paję­czyny z czar­nymi pla­sti­ko­wymi pają­kami.

Adi pro­wa­dzi nas w głąb sklepu. Sta­jemy po dwóch stro­nach jed­nego sto­jaka.

Zaczy­namy od środka, gdzie wiszą wszyst­kie naj­lep­sze kostiumy. Jestem pewna, że znajdę tam fal­ba­nia­ste suk­nie dla gni­ją­cych panien mło­dych.

Nagle pod­cho­dzi do mnie Mae.

– Cześć, Penny.

– Cześć. Czego szu­kasz?

– W tym roku chcemy się prze­brać za che­er­le­aderki w zakrwa­wio­nych stro­jach – wyja­śnia i prze­wraca oczami. – To nie mój pomysł, ale na pewno będzie super.

– Faj­nie. A wła­śnie, potrze­bu­jesz moich nota­tek z geo­gra­fii?

– O, tak! Przy­nie­siesz mi je do szkoły w ponie­dzia­łek?

– Jasne.

Mae macha do mnie raz jesz­cze, po czym wraca do swo­jej grupki. Jedna z dziew­czyn trzyma w ręku nie­bie­ski strój che­er­le­aderki, a druga wybrała czer­wony.

Zaraz zacznie się kłót­nia.

Marsz­czę nos i odzy­wam się do Adi, która wciąż stoi po dru­giej stro­nie sto­jaka.

– Czu­jesz ten dziwny zapach?

– To pew­nie stam­tąd – odpo­wiada i wska­zuje panią Van­der­ford, która ze skrzy­wioną miną wyrzuca do śmieci pudełko po jedze­niu na wynos.

Domy­ślam się, że to był obiad Kar­tera.

– Ej, mam coś nie­złego. Połą­cze­nie czerni i bieli – mówi Adi i pod­nosi kostium do góry, ale nie­wiele widzę.

Stoję dokład­nie pośrodku alejki, która cią­gnie się pra­wie przez cały sklep. Roz­su­wam ubra­nia na sto­jaku – tak będzie szyb­ciej, niż iść dookoła.

Sta­wiam krok, a wtedy moja stopa ude­rza w coś twar­dego.

– Auć. Cze­kaj – mam­ro­czę do Adi i spo­glą­dam w dół.

Pierw­szą rze­czą, którą dostrze­gam, jest ręka. Mózg stara się z całej siły mnie prze­ko­nać, że ramię należy do jakie­goś mane­kina.

Ale to nie­prawda. Wiem to, bo widzę czer­woną plamę krwi na bia­łej koszuli.

Odska­kuję z krzy­kiem i zakry­wam usta dło­nią.

– Penny, o co cho­dzi? – Głos Adi dobiega z dala, jakby dzie­liło nas kilka kilo­me­trów.

Robię krok do tyłu i pra­wie poty­kam się o wła­sne nogi. W końcu opie­ram się o ścianę i zsu­wam się powoli na pod­łogę. Nie mogę ode­rwać wzroku od ciała, które leży przede mną. Nie jestem w sta­nie nawet mru­gnąć.

Pani Van­der­ford pod­biega do mnie razem z jesz­cze jed­nym pra­cow­ni­kiem sklepu, a inni klienci wycią­gają szyje, żeby spraw­dzić, czemu ta histe­ryczka zaczęła nagle wrzesz­czeć.

Zaty­kam usta pię­ścią, żeby nie zwy­mio­to­wać i dostrze­gam mar­twe oczy czło­wieka skie­ro­wane w nicość. Roz­po­znaję go – to Noah, chło­pak z naszej klasy.

Adi krzy­czy i podaje mi rękę, żebym wstała.

– O Boże! Co tu się… Czy on nie żyje?

Przez dzwo­nie­nie w uszach ledwo sły­szę jej głos.

Tak, on naprawdę nie żyje. Cała jego koszula jest zakrwa­wiona, a teraz dostrze­gam rów­nież kilka ciem­niej­szych plam. I ten zapach. Docho­dził stąd, a z nie pojem­nika z reszt­kami obiadu Kar­tera.

Wygląda na to, że Noah został zadźgany.

– Prze­stań się gapić, Penny! – stro­fuje mnie Adi i pomaga mi wstać. Moje nogi drżą, jakby nie były w sta­nie utrzy­mać cię­żaru ciała.

– Pro­szę opu­ścić sklep – naka­zuje pani Van­der­ford gło­sem, który z powodu szoku brzmi mecha­nicz­nie. – No dalej, wycho­dzimy. Karen, zadzwoń… Zadzwoń na poli­cję.

Adi i ja nie­pew­nym kro­kiem zmie­rzamy do wyj­ścia. Oszo­ło­miona wycho­dzę na rześ­kie jesienne powie­trze. Robię głę­boki wdech i zauwa­żam, że ręce mi się trzęsą. Patrzę na feniksa na placu i pró­buję zro­zu­mieć, co wła­śnie zoba­czy­łam.

– To znów się zaczęło – szep­cze Adi i przy­tula się do mnie.

Mru­gam kilka razy i wsłu­chuję się w ryt­miczne pul­so­wa­nie w uszach. Cią­gle nie dociera do mnie, co się dzieje wokół. Przed skle­pem zgro­ma­dził się nie­wielki tłum, a ludzie szep­czą do sie­bie z nie­do­wie­rza­niem.

Mae i jej kole­żanki mają ślady łez na policz­kach. Pew­nie też zoba­czyły zwłoki, gdy wycho­dziły ze sklepu.

– Penny! – woła Adi i szar­pie mnie za ramię. – Wróć na zie­mię!

Kręcę głową, odwra­cam się do niej i mam­ro­czę:

– C–co?

– Zaczęło się. Kolejna seria mor­derstw.

– Nie. – Robię głę­boki oddech i pro­stuję się – Nie. Jack­son sie­dzi w fede­ral­nym wię­zie­niu w Pen­syl­wa­nii, gdzie odbywa karę doży­wo­cia. Dzielą nas od niego całe dwa stany – dodaję.

– No tak… Ale jego dzieci tu zostały.

Wyszar­puję się jej. Marzę o tym, żeby pójść gdzieś, gdzie będę daleko od Adi i całej reszty. Patrzę na przy­ja­ciółkę z nie­do­wie­rza­niem.

– Nash tego nie zro­bił.

Pró­buję wcią­gnąć w płuca wię­cej tlenu, ale one sta­wiają opór. Czuję się kom­plet­nie bez­silna.

Adi nie odpo­wiada, tylko odsuwa się ode mnie i pod­cho­dzi do grupki Mae, która wciąż stoi przed skle­pem.

Nie wie­rzę, że Nash byłby w sta­nie kogo­kol­wiek skrzyw­dzić.

To nie może być on.

W niczym nie przy­po­mina swo­jego taty.

Nie zro­biłby tego.

Odwra­cam się, żeby jak naj­bar­dziej odda­lić się od Adi i jej bez­sen­sow­nych insy­nu­acji. To wtedy go dostrze­gam. Stoi mię­dzy księ­gar­nią a apteką, przo­dem do Party Town, i patrzy pro­sto na mnie.

Nash.

Rozdział 2

2

Gdy nawią­zu­jemy kon­takt wzro­kowy, moje serce na chwilę prze­staje bić. Cho­ciaż stoję po dru­giej stro­nie ulicy, dostrze­gam zna­jomy, udrę­czony wyraz twa­rzy. Zanim zaczę­li­śmy się spo­ty­kać, byli­śmy przy­ja­ciółmi. Znam go od przed­szkola. A teraz dzieli nas ogromny dystans i wcale nie mam na myśli fizycz­nej odle­gło­ści.

Co on tu robi? Nie może tu być.

Nash kręci głową, co spra­wia, że jego ciem­no­brą­zowa czu­pryna się roz­wiewa. Po chwili się odwraca się i znika w cie­niu. Zaci­skam palce w pię­ści. Tak bar­dzo chcia­ła­bym za nim pobiec.

Gdyby zoba­czył go kto­kol­wiek inny, Nash już sie­działby w radio­wo­zie.

Przed skle­pem zatrzy­mują się z piskiem opon dwa poli­cyjne samo­chody. Są tak gło­śne, że aż pod­ska­kuję. Nie­bie­skie świa­tła odbi­jają się od witryny sklepu i duchy, które wiszą na szy­bie, zaczy­nają lśnić.

Tym razem już się nie waham, żeby napi­sać do Nasha. Wresz­cie mam mu do powie­dze­nia coś, co nie ma nic wspól­nego z tym, że za nim tęsk­nię albo jak bar­dzo jest mi przy­kro z powodu naszej roz­łąki. Wycią­gam tele­fon z kie­szeni i wysy­łam mu wia­do­mość, zanim zdążę prze­ko­nać samą sie­bie, że to zły pomysł.

Penny:

nic ci nie jest?

Na pewno się mar­twi. W zeszłym mie­siącu ktoś zbił szybę w skle­pie spo­żyw­czym i wszy­scy uznali, że to musiał być Nash, pomimo braku jakich­kol­wiek dowo­dów oraz faktu, że nie­da­leko widziano Kar­tera.

Pew­nie teraz o tym myśli.

Podej­rze­wam, że się boi. Wie, że jedyną osobą, która stoi po jego stro­nie, jest jego sio­stra. Są we dwoje prze­ciwko całemu mia­steczku. Nie­zbyt korzystny roz­kład sił.

– Penny, poli­cjanci chcą z nami poroz­ma­wiać. – Adi prze­rywa tok moich myśli i cią­gnie mnie z powro­tem do zwłok pod­rzu­co­nych w Party Town.

– Dobra – odpo­wia­dam. Po raz ostatni spo­glą­dam w puste miej­sce, w któ­rym przed chwilą stał Nash.

Poli­cjanci stoją przed skle­pem. Prze­py­tują oddziel­nie Adi i mnie. Nie mam im zbyt wiele do powie­dze­nia. Tylko to, że przy­pad­kowo kop­nę­łam ciało, kiedy je zna­la­złam. I że to był naj­gor­szy moment w moim życiu.

Według poli­cjanta fakt, że to ja zna­la­złam Noah, jest tro­chę podej­rzany. Ale prze­cież gdy­bym nie natknęła się na jego zwłoki, zro­biłby to ktoś inny.

Mam wra­że­nie, że po tym argu­men­cie poli­cjant łagod­nieje, ale tylko tro­chę. Wciąż patrzy na mnie tak, jakby zamie­rzał trzy­krot­nie pod­kre­ślić moje imię w swo­ich notat­kach, a po powro­cie na komi­sa­riat zawie­sić na tablicy podej­rza­nych moje zdję­cie. Ale może wpa­dam w para­noję i doszu­kuję się cze­goś, czego nie ma.

Rodzice zdą­żyli już do mnie zadzwo­nić. Mają spo­tka­nia kilka godzin drogi stąd, więc szybko nie wrócą. Ni­gdy nie cie­szy­łam się tak bar­dzo, że są poza mia­stem.

Nie potrze­buję ich prze­sad­nej tro­ski. Na milion spo­so­bów pró­buję im wytłu­ma­czyć, że nic mi nie jest. Nie chcą, żebym wra­cała do domu sama, więc obie­cuję, że pójdę do Adi i zostanę u niej aż do ich powrotu.

Oczy­wi­ście nie mam naj­mniej­szego zamiaru tego robić.

Gdy tylko uda mi się zgu­bić Adi, pójdę pro­sto na farmę Nasha.

– Jejku, to takie sur­re­ali­styczne – mówi moja przy­ja­ciółka. Mama mocno ją obej­muje, jakby ciało Noah miało ją zaraz zaata­ko­wać i zjeść jej mózg.

– To prawda. Jak się czu­jesz? – pytam. Pró­buję zacho­wać spo­kój, ale jestem nie­spo­kojna, pode­ner­wo­wana i despe­racko pra­gnę uciec z tego miej­sca.

– W porządku. W końcu to nie ja zna­la­złam…

Macham ręką i prze­no­szę cię­żar ciała z jed­nej stopy na drugą.

– To było straszne, ale nic mi nie jest. Jak tylko nas stąd wypusz­czą, pójdę do domu i wezmę prysz­nic.

I to aku­rat jest coś, co naprawdę chcę zro­bić.

– Roz­ma­wia­łam z funk­cjo­na­riu­szem Grayem. Powie­dział, że możemy iść. Moż­liwe, że będą chcieli jesz­cze o coś zapy­tać, ale znają nasze adresy – mówi mama Adi. – Przyj­dziesz do nas, Penny?

– Chyba tak. – Muszę, bo obie­ca­łam to rodzi­com. – Ale naj­pierw wrócę do domu, wezmę prysz­nic i prze­biorę się. Będę u was za godzinę.

Wszystko zaj­mie naj­wy­żej dwa­dzie­ścia minut. Zosta­nie mi jesz­cze mnó­stwo czasu, żeby zoba­czyć się z Nashem.

– Dobrze, kocha­nie. Adi, idziemy. Nie chcę, żebyś włó­czyła się po mie­ście.

Adi prze­wraca oczami w reak­cji na spo­sób, w jaki jej mama wypo­wie­działa słowo „włó­czyła”.

Pomimo tego dobrze wiem, że zeszło­roczne mor­der­stwa i dzi­siej­szy trup nie­źle ją wystra­szyły.

Wszy­scy się boimy.

Wsia­dam do sta­rego jeepa, któ­rego dosta­łam od dziadka, i jadę do domu. Nash mieszka po dru­giej stro­nie mia­sta, ale gdyby Adi zoba­czyła, że skrę­ci­łam w lewo, zasta­na­wia­łaby się, dokąd jadę. A wła­ści­wie… dosko­nale zda­wa­łaby sobie sprawę, dokąd.

Dla­tego zamie­rzam poje­chać okrężną drogą.

Wyjeż­dżam z cen­trum mia­sta. Już po chwili mijam ostat­nie sklepy i znaj­duję się pomię­dzy domami. Jadę dalej, w stronę pobli­skich farm i pól kuku­ry­dzy. Przez kilo­metr wlekę się za trak­to­rem i w końcu skrę­cam na długą drogę grun­tową.

Dobrze znam wybo­istą trasę, która pro­wa­dzi na farmę. Jecha­łam nią wiele razy, żeby obej­rzeć z Nashem film albo prze­je­chać się z nim quadem po polach. Po lewej znaj­duje się zło­mo­wi­sko, które wciąż jest odgro­dzone poli­cyjną taśmą. Nie wiem, co Nash i Grace pla­nują zro­bić z farmą, ale gdyby posta­no­wili ponow­nie otwo­rzyć skła­do­wi­sko złomu, raczej nie mogliby liczyć na wspar­cie miesz­kań­ców.

Za moim autem cią­gnie się chmura dymu, więc będą wie­dzieli, że ktoś przy­je­chał. Jestem świa­doma, że Grace nie może na mnie patrzeć. Ostat­nio, gdy roz­ma­wia­łam z Nashem przez tele­fon, sie­działa obok niego i nama­wiała go, żeby się roz­łą­czył. Twier­dziła, że jestem wredna i nie­lo­jalna.

Nie­lo­jalna.

A ja swoim zacho­wa­niem poka­za­łam, że ma rację.

Par­kuję przed dużym czer­wo­nym domem i wysia­dam z samo­chodu. Wszyst­kie rośliny, które rosły na fron­cie, zwię­dły. Jack­son był zapa­lo­nym ogrod­ni­kiem.

Jak można przejść od pod­le­wa­nia sło­necz­ni­ków do rzu­ca­nia się z nożem na lice­ali­stów?

Zamy­kam auto i pod­cho­dzę do drzwi wej­ścio­wych. Na drew­nie widać plamy błota, któ­rego naj­wy­raź­niej nikomu nie chciało się zmyć. Ner­wowo zaci­skam dło­nie i modlę się, żeby drzwi otwo­rzył Nash, a nie Grace.

Powinna już stu­dio­wać, ale ludzie plot­kują, że przez to, co zro­bił jej ojciec, ni­gdzie się nie dostała.

Wydaje mi się to mało praw­do­po­dobne. Inna moż­li­wość jest taka, że Grace nie chciała zosta­wić Nasha samego. W to aku­rat wie­rzę.

Dzieli ich tylko rok. Zawsze byli bli­sko. Pięć lat temu, gdy zmarła ich mama, Grace prze­jęła część jej obo­wiąz­ków. Przez pewien czas była dla mnie jak sio­stra. Zawsze się o wszyst­kich trosz­czy i jest bar­dzo ufna. Chyba że ktoś sprawi jej zawód.

Naci­skam dzwo­nek, ale nic nie sły­chać, więc pukam i cze­kam.

Wiem, że ktoś jest domu – sły­szę trza­śnię­cie drzwiami i jakieś szu­ra­nie po pod­ło­dze. Może Nash zoba­czył, że to ja, więc posta­no­wił się ukryć i w pośpie­chu prze­wró­cił krze­sło, na któ­rym sie­dział.

Nie mia­ła­bym mu tego za złe.

Sekundę póź­niej drzwi otwie­rają się, a na progu staje Nash. Patrzy na mnie ze spusz­czoną głową.

Ręce ma skrzy­żo­wane na pier­siach. Jest o wiele bar­dziej umię­śniony niż kie­dyś, jakby cały wolny czas spę­dzał w domo­wej siłowni ojca.

Jestem zaże­no­wana tym, jak trudno jest mi sfor­mu­ło­wać jakieś zda­nie. W jego ciem­no­nie­bie­skich oczach z jaśniej­szymi plam­kami, które przy­po­mi­nają kon­ste­la­cje, widać tylko złość.

A nawet wielką złość.

Prze­cze­suje włosy dłońmi i wypusz­cza powie­trze.

– Czego chcesz, Penny?

Dla­czego czuję się tak samo głu­pia i oszo­ło­miona jak wtedy, gdy byłam w nim zako­chana? Gdy­bym potra­fiła zmu­sić się do tego, żeby prze­stać go lubić, już dawno bym to zro­biła. Tęsk­nota za kimś, od kogo musisz trzy­mać się z daleka, to okropne uczu­cie.

– Chyba… widzia­łam cię w mie­ście?

– Brawo. Byłem w mie­ście. A teraz powiedz, czego chcesz.

– Noah nie żyje – szep­czę.

– Kim, do cho­lery, jest Noah? – pyta Nash wyzy­wa­jąco. Jego spoj­rze­nie jest chłodne i widzę, że mię­śnie jego szczęki się napi­nają. Czeka, aż go obwi­nię. Dobrze wie, kim jest Noah.

– Cho­dzi z nami do szkoły.

„Ty też powi­nie­neś być z nami w szkole, ale prze­sze­dłeś na lek­cje online”.

Żaden z nauczy­cieli nie chce nam powie­dzieć, co u niego. Naj­wy­raź­niej sza­nują jego pry­wat­ność. Dla­tego o niczym nie wiem i jest mi z tym bar­dzo źle. Pozo­staje mi wyobraź­nia, która uwiel­bia two­rzyć nega­tywne wizje.

Nash wzru­sza ramio­nami. Wciąż trzyma klamkę tak mocno, że opa­lona skóra na jego knyk­ciach robi się o dwa odcie­nie jaśniej­sza.

– Był w dru­ży­nie fut­bo­lo­wej – przy­po­mi­nam mu. „Razem z tobą”.

– No tak. Czyli stąd to zamie­sza­nie w mie­ście. Dla­czego mi to mówisz?

W tej chwili już nie jestem pewna. Może nie powin­nam była przy­jeż­dżać, ale musia­łam to zro­bić.

– Nie wiem. Chyba pomy­śla­łam, że… tak trzeba. Prze­pra­szam, to był błąd. Nie powinno mnie tu być.

Pró­buję się odwró­cić, ale Nash robi krok do przodu i zagra­dza mi drogę.

– W takim razie dla­czego przy­je­cha­łaś? Czemu teraz? Myślisz, że mam z tym coś wspól­nego? Mój ojciec zabi­jał ludzi z zimną krwią, więc ja też muszę być mor­dercą? Tak?

– Nie.

Nash unosi jedną brew. Naci­ska mnie, pod­pusz­cza. Jakby chciał, żebym potwier­dziła jego słowa i w ten spo­sób przy­znała, że jestem tak samo zaścian­kowa jak cała reszta naszego mia­sta.

– Nie?

– Gdy­bym uwa­żała, że jesteś zabójcą, to chyba nie byłoby mnie tutaj, prawda?

– Gdy­bym zaczął mor­do­wać ludzi, aku­rat cie­bie musiał­bym oszczę­dzić, bo od razu by mnie zła­pali.

Auć.

– To jest jedyny powód, dla któ­rego byś mnie nie zabił?

„Dla­czego, do cho­lery, zada­jesz mu takie pyta­nie?”.

– Zapo­mnij. – Pod­no­szę rękę, zanim zdąży odpo­wie­dzieć. – Już sobie idę.

– Pro­sto na poli­cję, żeby zre­la­cjo­no­wać im naszą roz­mowę o tym, kogo bym zabił?

– Naprawdę takie masz o mnie zda­nie?

Nash patrzy na mnie sze­roko otwar­tymi oczami, jak­bym powie­działa coś nie­wia­ry­god­nie nie­do­rzecz­nego, choć to on głu­pio się zacho­wuje. Z jed­nej strony chcę być dla niego miła, ale z dru­giej mam ochotę czymś go porząd­nie trzep­nąć.

Rozu­miem, że jest zły, ale przy­naj­mniej ze mną roz­ma­wia.

– To skom­pli­ko­wane – odpo­wia­dam na pyta­nie, któ­rego nie zadał. – I tak nie zamie­rza­łam tu zostać, ale co innego mogłam zro­bić?

– No tak, bo tutaj cho­dzi tylko o cie­bie.

– Wcale nie twier­dzę, że…

– Masz rację – prze­rywa mi w pół słowa. – Powin­naś pójść. Grace wściek­nie się, jeśli zej­dzie na dół i cię zoba­czy.

Gryzę się w język, żeby nie zapy­tać, co u niej. Mam prze­czu­cie, że nie chcę znać odpo­wie­dzi.

– Fajna cię­ża­rówka. – Wska­zuję na czer­wo­nego che­vro­leta na pod­jeź­dzie.

– Nie moja.

W takim razie musi nale­żeć do Grace, ponie­waż nie widzę jej sta­rego samo­chodu, a czarna cię­ża­rówka jej brata stoi w otwar­tej sto­dole.

Nash odpro­wa­dza mnie do auta i przy­gląda się, gdy otwie­ram drzwi.

– Prze­pra­szam, że tu przy­je­cha­łam – rzu­cam przez ramię. – Ale naprawdę za tobą tęsk­nię i strasz­nie mi z tym źle. Naprawdę strasz­nie.

Zaraz potem wsia­dam do samo­chodu.

Dla­tego tu przy­je­cha­łam. Zawsze był moją ostoją, nawet zanim zosta­li­śmy parą. Wiem, że cierpi i chcę mu jakoś pomóc. Boję się, że ktoś wpadł na pomysł powtó­rze­nia czy­nów jego taty. Nie wiem, jak to może się skoń­czyć dla Nasha.

Patrzę na niego w lusterku wstecz­nym. Jego spoj­rze­nie jest puste. Nie mam poję­cia, o czym teraz myśli.

Rozdział 3

3

Rodzice zadzwo­nili do mnie, zanim wzię­łam prysz­nic. Skoro za chwilę i tak mia­łam poje­chać do Adi, powie­dzia­łam im, że już tam jestem. Niczego nie podej­rze­wają.

Teraz sie­dzę razem z nią w jej poma­lo­wa­nym na fio­le­towo pokoju. Włą­czyła deli­katne świa­tełka roz­wie­szone na całym sufi­cie i zapa­liła świecę o zapa­chu wiśni.

Bie­rze do ręki wło­chaty różowy dłu­go­pis i bazgrze coś w notat­niku.

Zer­kam na nagłó­wek: PODEJ­RZANI.

– Adi…

– Ile minęło, zanim poli­cja aresz­to­wała Jack­sona w zeszłym roku? – prze­rywa mi pyta­niem.

– Pra­co­wali nad tą sprawą przez pra­wie tydzień, ale agenci FBI aresz­to­wali go na drugi dzień po przy­jeź­dzie do mia­sta. Odłóż ten notat­nik, Nancy Drew.

Adi już wie. Wszy­scy wie­dzą.

Czy tym razem FBI znów włą­czy się do śledz­twa? Pamię­tam ich przy­by­cie rok temu. Wszy­scy powa­rio­wali, to był kom­pletny cyrk. Ni­gdy nie widzia­łam tylu ludzi na uli­cach. Każdy chciał zoba­czyć ich w pracy. Nie­któ­rzy się cie­szyli, że FBI przy­je­chało nam pomóc, ale według innych nasza poli­cja też w końcu dopa­dłaby zabójcę.

Może i tak, ale prze­cież nie mogli ryzy­ko­wać życiem kolej­nych nasto­lat­ków.

– Wiem, ale czy daliby radę go zła­pać, gdyby nie zna­leźli jego włosa? Naprawdę liczymy, że nowy mor­derca popełni podobny błąd?

Pod­no­szę rękę.

– Mam pyta­nie.

– Prze­stań, Pen. To się znowu dzieje. Prze­cież to oczy­wi­ste.

– Naprawdę?

– Pew­nie.

– Dosko­nały argu­ment. Powin­naś dołą­czyć do kółka dys­ku­syj­nego w naszej szkole.

– Co innego mamy do roboty przez cały week­end? Za tydzień jest Hal­lo­ween. Rok temu było tak iden­tycz­nie. To dokład­nie ta sama pora, nie możesz zaprze­czyć.

To prawda, nie mogę.

Żałuję, że nie przy­cho­dzi mi do głowy żadna celna ripo­sta. Powód jest pro­sty: Adi ma cał­ko­witą rację. Pora jest iden­tyczna. Możemy tylko mieć nadzieję, że poli­cja znaj­dzie sprawcę, kim­kol­wiek on jest, zanim sko­piuje następne mor­der­stwo. W zeszłym roku w tygo­dniu poprze­dza­ją­cym Hal­lo­ween zgi­nęły dwie osoby; póź­niej było podwójne mor­der­stwo w noc dia­bła1 i wresz­cie mor­derca został aresz­to­wany bla­dym świ­tem w samo Hal­lo­ween.

Nash zadzwo­nił do mnie tego dnia o szó­stej rano i spa­ni­ko­wany powie­dział mi, że agenci FBI wywa­żyli drzwi do jego domu i aresz­to­wali tatę. Pro­si­łam, żeby się nie mar­twił, mówi­łam, że to musi być pomyłka, a Jack­son szybko wróci do domu.

Adi włą­cza sta­ro­świecki radio­od­bior­nik i razem słu­chamy rela­cji nada­wa­nej na żywo przez lokalną sta­cję. Do roz­gło­śni cią­gle dzwo­nią ludzie, któ­rzy chcą się wypo­wie­dzieć. To abso­lut­nie w niczym nie pomaga i tylko wzmaga strach i nie­na­wiść. Cie­szę się, że Adi nie lubi oglą­dać tele­wi­zji, bo nie mam ochoty patrzeć na twa­rze zna­jo­mych osób, które udzie­lają wywia­dów na ulicy.

Nie muszę długo cze­kać, aż poja­wią się suge­stie na temat Nasha i Grace. Ludzie nie mówią o nich po imie­niu, tylko wygła­szają nie­zbyt sub­telne uwagi w stylu „prze­cież wia­domo, że on ma dzieci”. Zaczy­nam przez nie kipieć ze zło­ści.

Adi wyczuwa moje zde­ner­wo­wa­nie, więc nawet nie suge­ruje, że to może być ich sprawka. Jed­nak ja dobrze wiem, co myśli. Usta­wiła notat­nik pod takim kątem, żebym nie mogła zoba­czyć jej zapi­sków.

Pew­nie zga­dza się z słu­cha­czami radia, bo unosi brwi za każ­dym razem, gdy ktoś mówi, że poli­cja powinna poje­chać na farmę.

Zapo­mniała już o swo­jej przy­jaźni z Nashem? To ona zachę­ciła go, żeby zapro­sił mnie na randkę i poma­gała mu wybrać pre­zent uro­dzi­nowy dla mnie.

Mam ochotę porząd­nie nią potrzą­snąć.

Obie prze­glą­damy tele­fony przy dźwię­kach radia. Adi prze­ska­kuje mię­dzy tele­fo­nem a swoim note­sem. Nie wiem, do kogo pisze, ale to nie jest żadna z grup, do któ­rych należę. Nasz czat kom­plet­nie ucichł po wia­do­mo­ściach od Omara i Zayna, że wpadną do nas, jak tylko wrócą do mia­sta.

Omar i Zayn, dwaj kum­ple, któ­rzy uzu­peł­niają naszą paczkę – od kiedy Nash… odszedł – wyje­chali na week­end. Omar poje­chał do rodziny, która przy­go­to­wuje się do ślubu jego sio­stry, a Zayn z mamą odwie­dzali dziad­ków. Obaj mieli wró­cić dopiero jutro, ale podej­rze­wam, że ich rodzice chcą się dowie­dzieć, co się wyda­rzyło.

Prze­ra­ża­jąca seria mor­derstw z zeszłego roku dostar­czyła ludziom dużo tema­tów do dys­ku­sji i oka­zji do posta­wie­nia pomni­ków. Nasze mia­steczko ni­gdy nie było tak oży­wione, jak wtedy, gdy jego zie­mia prze­sią­kła krwią.

To tro­chę chore.

Mój tele­fon wydaje dźwięk powia­do­mie­nia. Adi pod­nosi wzrok, ale nie odzywa się. Nor­mal­nie zapy­ta­łaby, kto do mnie napi­sał. Podej­rze­wam, że tego nie robi, bo roz­ma­wia z kimś o Nashu. Wie, że jeśli mnie zapyta, ja zro­bię to samo.

Wzdry­gam się, gdy na ekra­nie tele­fonu wyświe­tla się imię Nash.

Odpo­wie­dział mi. Ni­gdy bym się nie spo­dzie­wała, że to zrobi, zwłasz­cza po mojej poran­nej wizy­cie. Mia­łam wra­że­nie, że naj­chęt­niej pogo­niłby mnie z widłami.

Nash:

nie zabi­łem go.

Ogar­nia mnie taka ulga, że czuję, roz­luź­nie­nie we wszyst­kich moich mię­śniach. Oczy­wi­ście wie­dzia­łam o tym, ale musia­łam usły­szeć te słowa. Musia­łam je usły­szeć to od niego. Z powo­dów, nad któ­rymi raczej nie powin­nam się zasta­na­wiać, poczuł potrzebę, żeby mi powie­dzieć, że jest nie­winny.

Penny:

prze­cież wiem. jak się czu­jesz?

Nash:

nie powin­naś ze mną roz­ma­wiać.

Penny:

to nie­prawda. ni­gdy nie powin­nam prze­stać z tobą roz­ma­wiać. prze­pra­szam.

Nash:

rozu­miem.

Po tej odpo­wie­dzi czuję się jesz­cze gorzej. Powin­nam dostać nagrodę za naj­gor­szą dziew­czynę roku… byłą dziew­czynę. Ale jak mia­łam przy nim zostać, gdy każda osoba w moim życiu naka­zy­wała mi trzy­mać się od niego z daleka?

Penny:

co mogę zro­bić, nash?

Nash:

spo­tkajmy się wie­czo­rem.

Penny:

kiedy i gdzie?

Nash:

w sta­rym kinie. o pół­nocy.

O pół­nocy. To będzie już dwu­dzie­sty czwarty paź­dzier­nika, czyli dokład­nie rok, od kiedy Jack­son ode­brał życie swo­jej dru­giej ofie­rze, dziew­czy­nie o imie­niu Cait. Jeśli naprawdę jakiś mor­derca posta­no­wił naśla­do­wać Jack­sona, ktoś może zgi­nąć o pół­nocy.

Nash:

??

Penny:

będę.

Moi rodzice cho­dzą spać o dwu­dzie­stej dru­giej, bo wstają do pracy już o pią­tej, więc raczej bez pro­ble­mów wymknę się z domu. Nash o tym wie. Zeszłego lata – jesz­cze przed zabój­stwami – czę­sto spo­ty­ka­łam się z nim bez wie­dzy rodzi­ców i włó­czy­li­śmy się razem po pobli­skim parku.

Po moim potwier­dze­niu już mi nie odpo­wiada, więc odkła­dam tele­fon i sku­piam się na Adi. Mój nastrój się popra­wia.

– Poli­cja wła­śnie jedzie na farmę Whit­more’ów – mówi Adi.

Nie zajęło im to długo, ale nie­trudno było prze­wi­dzieć, że tak zro­bią. Ktoś zgi­nął dokład­nie rok po tym, jak ich tata doko­nał pierw­szego zabój­stwa. To było tylko kwe­stią czasu.

Jack­son zabi­jał za pomocą noża i Noah rów­nież został zadźgany. Tak mi się przy­naj­mniej wydaje. Na jego klatce pier­sio­wej były ślady, które wyglą­dały jak rany kłute.

– To było do prze­wi­dze­nia – odpo­wia­dam i znów biorę do ręki tele­fon.

Nash pew­nie spo­dziewa się tej wizyty, ale chcę go ostrzec, że będą u niego już za chwilę. Szybko wysy­łam wia­do­mość, która nie­mal natych­miast zostaje odczy­tana. Nie odpo­wiada, ale przy­naj­mniej już wie.

– Myślisz, że mają jakieś porządne alibi? – pyta Adi, zer­ka­jąc na mój tele­fon. Wie, co zro­bi­łam. Po raz pierw­szy mam wra­że­nie, że naprawdę się o nich mar­twi.

– Nie mam poję­cia. Mam taką nadzieję, bo jeśli po pro­stu byli w domu, poli­cji może to nie wystar­czyć.

– Mogą spraw­dzić loka­li­za­cję ich tele­fo­nów.

– I dojść do wnio­sku, że naj­wy­raź­niej nie zabrali tele­fo­nów ze sobą – odpo­wia­dam.

– Na takiej pod­sta­wie nie skaże ich żaden sąd. Nie pani­kuj, Pen.

– Mam nadzieję. Gdy słu­cham tego, co mówią ludzie w radiu, mam wra­że­nie, że wszy­scy chcie­liby zoba­czyć następne poko­le­nie Whit­more’ów za krat­kami razem z ich ojcem.

Adi prze­chyla głowę.

– Nie myśl tak, to nie­prawda. Oni po pro­stu się boją. Czy można ich winić po tym, co się stało w zeszłym roku?

– Jeśli uwa­żasz, że wszy­scy się boimy, to czy jesteś w sta­nie sobie wyobra­zić, jak teraz mogą się czuć Nash i Grace?

– No tak.

Przez chwilę obie mil­czymy, aż nagle Adi się oży­wia.

– Zobacz, ktoś napi­sał na Face­bo­oku na gru­pie naszego mia­sta, że pod farmę pod­je­chały dwa radio­wozy. Szybko im poszło.

Wcze­śniej rzadko zaglą­da­ły­śmy na Face­bo­oka, ale w zeszłym roku to się zmie­niło, gdy doro­śli zaczęli dys­ku­to­wać o mor­der­stwach na naszej lokal­nej gru­pie.

Teraz wszy­scy będą wyglą­dać z okien swo­ich domów z tele­fo­nami w rękach w ocze­ki­wa­niu, aż coś się wyda­rzy, żeby natych­miast poin­for­mo­wać całą grupę. Nie zno­szę tego.

– Muszę iść – mówię. – Moi rodzice nie­długo wrócą. Umó­wi­łam się z nimi, że pocze­kam na nich w domu.

– Na pewno? Możesz tu zostać tak długo, jak tylko chcesz.

Wstaję i się­gam po tele­fon oraz torbę.

– Dzięki, ale muszę tro­chę odpo­cząć, zanim wrócą. Na pewno zarzucą mnie pyta­niami.

Mój tata, pre­zes klubu „Nie­na­wi­dzimy Nasha”, będzie miał dużo do powie­dze­nia na jego temat. A potem każe mi obie­cać, że już ni­gdy się do niego nie zbliżę.

A ja zła­mię tę obiet­nicę kilka godzin póź­niej.

Okropna ze mnie córka i była dziew­czyna…

– Rze­czy­wi­ście powin­naś się zre­lak­so­wać. W końcu to ty zna­la­złaś Noah. Jesz­cze w tym tygo­dniu sie­dzie­li­śmy z nim w sali na lek­cjach, a teraz… no wiesz.

Tak, nie żyje. Dobrze wiem, co chciała powie­dzieć.

– Obie­cuję, że tak zro­bię.

Adi i jej rodzice machają mi na poże­gna­nie, a wraz z nimi… wielki balon w kształ­cie ducha, który buja się na wie­trze na ich podwórku. Znów wybie­ram dłuż­szą trasę. Mijam drogę pro­wa­dzącą do mojego domu i skrę­cam w stronę farmy Nasha. Nie zbli­żam się do pod­jazdu, bo poli­cja mogłaby mnie zauwa­żyć, ale chcę zoba­czyć, co się dzieje.

Gdy już jestem bli­sko domu Whit­more’ów, mijam radio­wóz.

Nie!

Nash sie­dzi z tyłu.

Gwał­tow­nie wci­skam hamu­lec i z ser­cem w gar­dle zjeż­dżam na pobo­cze. Radio­wozu już nie ma. O co cho­dzi? Był sam, więc gdzie jest Grace? Dla­czego chcieli prze­słu­chać tylko jego?

Momen­tal­nie wra­cam myślami do wyda­rzeń sprzed roku, do chwili, w któ­rej Nash powie­dział mi, że FBI zabrało jego tatę. „Wsa­dzili go na tylne sie­dze­nie radio­wozu. Nie wiem, co robić”.

Dla­czego go zabrali? Prze­cież mogli go prze­słu­chać w domu. Z Grace chyba tak zro­bili, bo nie minę­łam żad­nego innego auta, a radio­wozy już odje­chały.

Dla­czego tylko jego? Wciąż powta­rzam sobie to pyta­nie w myślach.

Nikogo by nie skrzyw­dził. Wiem o tym.

Głę­boko oddy­cham i zasta­na­wiam się, co powin­nam zro­bić w dal­szej kolej­no­ści i jak mogła­bym mu pomóc. Jeżeli to jest w ogóle moż­liwe. Cokol­wiek posta­no­wię, nie mogę pogor­szyć sytu­acji ani jego, ani swo­jej.

Nie ma sensu w tym momen­cie jechać na komi­sa­riat, więc ruszam w stronę domu Nasha. Grace pew­nie każe mi spa­dać, ale muszę z nią poroz­ma­wiać. Może jed­nak mogła­bym jakoś pomóc.

Kiedy pod­jeż­dżam, widzę, że Grace stoi w drzwiach.

Na widok mojego samo­chodu krzy­żuje ręce na piersi, a jej ciem­no­nie­bie­skie oczy zwę­żają się w wąziut­kie szparki, z któ­rych aż bije nie­na­wiść. Wygląda, jakby chciała mnie udu­sić i wrzu­cić do rzeki.

Oj, nie jestem tu mile widziana.

Wyska­kuję z auta i zanim Grace zdąży na mnie nakrzy­czeć, pytam ją:

– Dla­czego go zabrali?

Dziew­czyna drwiąco wykrzy­wia usta.

– Nie uda­waj, że cię to obcho­dzi.

– Obcho­dzi. Dla­czego go zabrali?

Wzięli go na prze­słu­cha­nie czy został aresz­to­wany? To dwie kom­plet­nie różne rze­czy.

Grace zakłada krę­cone brą­zowe włosy za uszy i wzdy­cha poiry­to­wana.

– Ktoś im powie­dział, że widział go, jak obser­wo­wał sklep z kostiu­mami. Jakby samo prze­by­wa­nie w tym miej­scu było prze­stęp­stwem! Zabrali go na komi­sa­riat. No dalej, idź roz­sie­wać plotki. Zresztą w spo­łecz­no­ściów­kach i tak już huczy. Wszy­scy uwa­żają, że Nash jest winny.

– Nie po to tu przy­je­cha­łam. Ja też widzia­łam go wtedy w mie­ście, ale nie wie­dzia­łam, że ktoś jesz­cze go zauwa­żył.

Grace sztyw­nieje i auto­ma­tycz­nie robi się wyż­sza.

– Gdzie kon­kret­nie?

Czyli nie miała poję­cia, że nie było go wtedy w domu. Wcale nie musiała tego wie­dzieć – zawsze byli bli­sko, ale nie aż tak, żeby tłu­ma­czyć się sobie z każ­dego kroku. Oboje rzadko jeż­dżą do mia­sta. Dla­tego nie wygląda to dobrze, gdy aku­rat pod­czas jed­nego z tych nie­licz­nych dni, kiedy Nash był w cen­trum, ktoś został zamor­do­wany.

– Naprze­ciwko Party Town, mię­dzy księ­gar­nią a apteką.

Grace patrzy na mnie sze­roko otwar­tymi oczami. Teraz tro­ska o brata jest sil­niej­sza niż złość na mnie.

– O Boże, Penny. Jeżeli ta druga osoba też go tam widziała, to nie wygląda za dobrze. Tylko on mi został. A ludzie już wydali wyrok. –  Bie­rze długi, nie­równy wdech, jakby zaraz miała dostać ataku paniki. – Wszy­scy w mie­ście byliby prze­szczę­śliwi, gdyby się oka­zało, że to sprawka Nasha.

– Oddy­chaj, Grace. Nie pozwolę, żeby kto­kol­wiek go oskar­żał. On tego nie zro­bił.

– Nie pozwo­lisz? – pry­cha Grace. – Wąt­pię, żebyś miała odwagę powie­dzieć to samo komu­kol­wiek poza mną lub nim.

Nie­spo­dzie­wa­nie się odwraca i wcho­dzi do domu, z gło­śnym trza­skiem zamy­ka­jąc za sobą drzwi. Sły­szę jesz­cze tylko, jak krzy­czy:

– Nie mogę go stra­cić!

Rozdział 4

4

Późnym popo­łu­dniem pod­jeż­dżam pod komi­sa­riat i remizę stra­żacką. Par­kuję przy skle­pie papier­ni­czym po dru­giej stro­nie ulicy. Chcę mieć dobry widok na komi­sa­riat, a jed­no­cze­śnie zależy mi na tym, żeby nikt mnie nie zauwa­żył.

Sklep papier­ni­czy jest przy­ozdo­biony roz­ma­itymi deko­ra­cjami na Hal­lo­ween i oświe­tlony poma­rań­czo­wymi lamp­kami. Róż­nica mię­dzy obiema stro­nami ulicy jest ude­rza­jąca. Ani na komi­sa­ria­cie, ani w remi­zie nie powie­szono nawet paję­czyn.

Nie mam żad­nego planu oprócz tego, żeby tu pocze­kać, więc sie­dzę w aucie i obser­wuję komi­sa­riat. Zagry­zam wargę, a w brzu­chu czuję coraz więk­szy ucisk. Byłoby o wiele pro­ściej, gdy­bym potra­fiła zro­bić to, co każdy mi radzi: zapo­mnieć o Nashu. Ale tak samo nie potra­fiłabym zerwać kon­taktu z Adi, Oma­rem czy Zay­nem.

Komi­sa­riat ma kilka okien wycho­dzą­cych na ulicę, ale tylko przez jedno można zoba­czyć, co jest w środku. Sku­piam na nim wzrok i dostrze­gam frag­ment biurka w dyżurce

Nasha tam nie ma. Może teraz go prze­słu­chują.

Boże, on musi być prze­ra­żony. Grace nie wspo­mi­nała nic o praw­niku, ale musieli mu kogoś zała­twić. Prze­cież on jest nie­letni.

Moje serce przy­spie­sza na samą myśl o tym, że Nash może pójść do wię­zie­nia, ale nie ma sensu wyprze­dzać fak­tów. Tak naprawdę nawet nie wiem, co się dziś stało. Wszy­scy tylko spe­ku­lują, a ja daję się w to wcią­gnąć.

„Będzie dobrze”. Poli­cjanci go prze­słu­chają, spraw­dzą nagra­nia z kamer prze­my­sło­wych i prze­ko­nają się, że tego nie zro­bił.

Pod komi­sa­riat pod­jeż­dża samo­chód, z któ­rego wysiada jasno­włosy męż­czy­zna w nie­do­pa­so­wa­nym gar­ni­tu­rze. To pew­nie ten praw­nik. Pamię­tam, jak w zeszłym roku Nash wspo­mniał, że obrońca jego taty ma bar­dzo jasne włosy.

Męż­czy­zna wcho­dzi do środka, ale nie widzę go w oknie. Pew­nie zapro­wa­dzili go pro­sto do Nasha.

Ści­skam moc­niej kie­row­nicę, pochy­lam się do przodu naj­bar­dziej, jak się da i… cze­kam.

Obser­wuję komi­sa­riat jak jakaś stal­kerka. Nagle kątem oka dostrze­gam błysk czer­wieni i z zasko­cze­nia aż pod­ska­kuję na fotelu. Prze­no­szę spoj­rze­nie w tamto miej­sce i zauwa­żam nową cię­ża­rówkę Grace. Dopiero gdy pojazd mija moje auto, mogę się przyj­rzeć kie­rowcy. Nie wygląda jak Grace. Jest zbyt wysoki i ma sze­ro­kie barki.

„Nie wie­rzę”.

Czuję, jak włosy na karku stają mi dęba. Nie może być.

Kie­rowca ma gra­na­tową czapkę z dasz­kiem, spod któ­rej wystają zna­jome kosmyki popie­la­to­brą­zo­wych wło­sów.

„Nie. Może. Być”.

Jack­son? To nie­moż­liwe. Prze­cież on odsia­duje wyrok bez moż­li­wo­ści warun­ko­wego zwol­nie­nia. Został ska­zany dopiero przed dwoma mie­sią­cami. Nie mogli go wypu­ścić.

Zaci­skam ręce na kie­row­nicy i zasta­na­wiam się, czy powin­nam poje­chać za tym samo­cho­dem. Śle­dze­nie podej­rza­nego o seryjne mor­der­stwa? Docho­dzę do wnio­sku, że to jest naj­głup­sza rzecz, jaką mogła­bym w tej chwili zro­bić.

„Nie”. To nie mógł być on.

Nash i Grace nie mają innej rodziny. Ich mama nie żyje, tata jest w wię­zie­niu, a dziad­ko­wie z obu stron zmarli dawno temu.

Może Grace ma chło­paka.

Chyba, że… to był Jack­son.

O Boże. Nie bądź głu­pia. Gdyby go wypu­ścili, na pewno byłoby o tym gło­śno. Ludzie już po trzech sekun­dach wie­dzieli, że poli­cja jedzie na farmę Whit­more’ów. Nie­moż­liwe, żeby Jack­son tak po pro­stu cho­dził sobie po uli­cach mia­sta. Miesz­kańcy od razu zro­bi­liby aferę.

Bez waha­nia rzu­ci­liby się na niego z widłami.

Ale jeśli nie jego widzia­łam, to kogo?

To musiał być chło­pak Grace, nie ma innej moż­li­wo­ści. Nie wie­dzia­łam, że kogoś ma, ale prze­cież nie zadzwo­ni­łaby do mnie nagle po kilku mie­sią­cach mil­cze­nia, żeby pochwa­lić się nowym związ­kiem. Wiem, że podo­bał jej się jakiś kolega z pracy. Jak przez mgłę pamię­tam jej tajem­ni­cze uśmie­chy, gdy w zeszłym roku pisała z kimś.

Sta­ram się oddy­chać powoli i sku­pić myśli. Rano zna­la­złam trupa, co może ozna­czać, że w naszym mie­ście gra­suje nowy mor­derca naśla­du­jący Jack­sona. W dodatku spę­dzi­łam cały ranek na wysłu­chi­wa­niu teo­rii spi­sko­wych.

Naj­wy­raź­niej nie myślę trzeźwo.

Brzę­cze­nie tele­fonu spro­wa­dza mnie z powro­tem do rze­czy­wi­sto­ści, w któ­rej żaden seryjny mor­derca nie uciekł z wię­zie­nia fede­ral­nego.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

ang. Devil’s Night – poję­cie to odwo­łuje się do dnia przed Hal­lo­ween, tra­dy­cyj­nie uwa­ża­nego za wie­czór psot i zło­śli­wo­ści. W latach 70. i 80. w Detroit zwy­czaj ten prze­ro­dził się w serię aktów wan­da­li­zmu, szcze­gól­nie pod­pa­leń (przyp. red.). [wróć]