Wyspa - Natasha Preston - ebook + książka

Wyspa ebook

Natasha Preston

4,2

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Nie przegap kolejnej elektryzującej powieści niekwestionowanej królowej thrillerów YA, Natashy Preston!

Wyjechali na weekend. Nie sądzili, że wyjadą na zawsze.

Jagged Island to ekskluzywny park rozrywki, przeznaczony dla bardzo bogatych i bardzo wpływowych ludzi. Tuż przed otwarciem właściciel zaprasza do niego sześcioro najpopularniejszych nastoletnich influencerów: Liama, Jamesa, Willa, Avę, Harper i Paisley, którzy w zamian za pełen atrakcji weekend mają reklamować wyspę w swoich social mediach, relacjonując w nich każdą sekundę spędzoną na zabawie w luksusowych warunkach.

Na miejscu okazuje się, że ośrodek jest jeszcze wspanialszy, niż sobie wyobrażali. Są oszołomieni przepychem hotelu, rozrywkami w parku i pięknem wyspy. Nie mogą się doczekać kolejnych atrakcji ze szczelnie wypełnionego harmonogramu.

Wkrótce jednak odkryją, że w ich planie brak najważniejszego: pozostania przy życiu…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 310

Oceny
4,2 (272 oceny)
136
75
40
17
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Nick123555

Dobrze spędzony czas

4 przez zakonczenie?&!!! Jakby ksiazka swietna, uwielbiam autorke ale zakonczenia tych ksiazek mnie dobijaja i sprawia ze nie bede spala po nocach przez rozmyslanie o nich😭😭😭😭
60
NataKuzel

Nie oderwiesz się od lektury

Kooooooocham!!! CUDowna i wciągająca lektura! Pełna zwrotów akcji i różnych ciekawych zawikłań. ❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️...
20
maggda81

Dobrze spędzony czas

z całego serca kocham książki Natashy! muszę przyznać o wiele bardziej wolę książki z zamkniętym zakończeniem, ale zdążyłam się już przyzwyczaić do tego jak kończą się thrillery Natashy książka pełna plot twistow, nawet w ostatich kilku zdaniach zdecydowanie polecam każdemu, ja osobiście strasznie się wciagnelam i nie mogłam oderwać się od czytania
20
bushie_18

Z braku laku…

Bardzo nudna historia oraz przwidywalna
10
Klaudia966

Z braku laku…

ciągnie się strasznie i jest nudna ,nawet dla nastolatków wydaje mi się słaba
10

Popularność




Prolog

Pro­log

Wsta­wiam na Tik­Toka tra­iler rekla­mu­jący mój naj­now­szy fil­mik na YouTu­bie Zabójca w rodzi­nie i opie­ram się na krze­śle. W ciągu kilku sekund liczba pod małym ser­dusz­kiem gwał­tow­nie rośnie, zupeł­nie jakby Jeff Bezos oglą­dał live­stream z aktu­ali­zo­wa­nym na bie­żąco sta­nem swo­jego konta.

Bezos buduje rakiety. Mal­colm Wyatt, bogaty koleś, który zapro­sił mnie do swo­jego parku roz­rywki, two­rzy wyspy.

Roz­ry­wam zębami paczkę cze­ko­la­dek Her­shey’s Kis­ses i cze­kam. Cze­ko­lada pomaga mi zabić czas. Dostaję mnó­stwo komen­ta­rzy chwa­lą­cych sam tra­iler, ale ludzie naj­pierw zaj­rzą na mój kanał na YouTu­bie, żeby obej­rzeć cały film, a za jakieś pół godziny wrócą na Tik­Toka i dadzą znać, czy im się podo­bał.

Moi naj­wier­niejsi fol­lo­wersi zosta­wią komen­ta­rze na obu kana­łach. A potem na Insta.

Mam czas.

Jeżeli teraz zejdę na dół, usły­szę rodzi­ców kłó­cą­cych się o zapro­sze­nie od Mal­colma.

Moż­liwe, że jest ono naj­bar­dziej nie­sa­mo­witą sprawą, jaka kie­dy­kol­wiek mi się przy­da­rzyła, a oni nie wie­dzą, czy pozwo­lić mi tam jechać.

Nie. Zamie­rzają. Pozwo­lić. Mi. Tam. Jechać.

Kiedy tata się nie zgo­dził, myśla­łam, że zemdleję. Zaczęło mi się krę­cić w gło­wie i w ogóle.

Nie ma opcji, muszę tam być.

Sprawy przy­brały tak zły obrót, że musia­łam popro­sić brata, który uczy się w col­lege’u, żeby zadzwo­nił do taty i wsta­wił się za mną. Bla­ine owi­nął sobie rodzi­ców wokół palca. Ma łatwiej niż ja, bo jest geniu­szem (dosłow­nie), któ­rym mogą się chwa­lić.

Jeżeli kto­kol­wiek jest w sta­nie ich prze­ko­nać, to wła­śnie on.

Jak spoj­rzę sobie w oczy w lustrze, jeśli w ten week­end zostanę w domu, a zamiast mnie poje­dzie ktoś inny?

O nie, nie dopusz­czę do tego.

Pojadę na tę wyspę, nawet gdyby miała mnie zabić.

Zapro­szono tylko sześć osób. Sze­ścioro influ­en­ce­rów. Cały ośro­dek na wyspie będzie otwarty tylko dla nas przez cały week­end. Park roz­rywki zbu­do­wany w tak nie­do­stęp­nym miej­scu, że można do niego dotrzeć tylko łodzią.

Praw­dziwe speł­nie­nie marzeń.

Wła­ści­ciel, Mal­colm, potrze­buje naszego wspar­cia. Influ­en­ce­rzy przej­mują wła­dzę nad świa­tem. Gdy­bym przez przy­pa­dek nie odnio­sła suk­cesu w tej branży, być może teraz bym tego żało­wała.

Ludzie bar­dziej ufają oso­bom z inter­netu, któ­rych ni­gdy nie spo­tkali, niż wła­snym rodzi­com, nauczy­cie­lom czy leka­rzom. To straszne, ale ja nie narze­kam. Dzięki temu mogę pójść na naj­lep­szą uczel­nię i z wła­snych pie­nię­dzy opła­cić cze­sne. A potem kupić sobie dom.

Mam też naj­now­sze, prze­piękne BMW, któ­rego bar­dzo zazdro­ści mi mój brat. Jemu rodzice kupili dwu­letni model.

Opie­ram się na krze­śle i zdej­muję alu­mi­niową folię z cze­ko­ladki.

Liczba pod ser­dusz­kiem wciąż rośnie. Za kilka minut prze­kro­czy pułap stu tysięcy, a wtedy zosta­wię tele­fon i pójdę pod­słu­chi­wać rodzi­ców.

A potem wrócę na chwilę, żeby spraw­dzić opi­nie.

Wycho­dzę z pokoju i sły­szę mamę i tatę, któ­rzy, tak jak się spo­dzie­wa­łam, wciąż dys­ku­tują. Minęły już dwa dni, a oni na­dal gadają tylko o tej wycieczce. Wycho­dzę na palusz­kach na kory­tarz. Mama wła­śnie mówi tacie, że week­end z popu­lar­nymi influ­en­ce­rami, któ­rzy nie są zafik­so­wani na punk­cie mor­derstw, dobrze mi zrobi.

Mama nie jest fanką mojej aktyw­no­ści w inter­ne­cie.

– Może zacznie pisać blog o maki­jażu, tak jak ta dziew­czyna, którą uwiel­bia Ellie.

Ellie jest moją trzy­na­sto­let­nią kuzynką. Cią­gle gapi się w ekran i ogląda jakąś tik­to­kerkę o imie­niu Ava, która tań­czy i pro­wa­dzi vloga z pora­dami, hac­kami i tri­kami na temat pie­lę­gno­wa­nia urody.

– Raczej bym na to nie liczył – odpo­wiada ojciec. – Ona ma obse­sję na punk­cie wszyst­kiego, co jest zwią­zane ze śmier­cią. A my nie wiemy nic o tym miej­scu ani o miliar­de­rze, który ją zapro­sił. To jakiś per­wer­syjny pomysł. Kim on niby jest, żeby zapra­szać moją sie­dem­na­sto­let­nią córkę na week­end na wyspie?

– Och, Gre­gory, zejdź na zie­mię. Mal­colm Wyatt to prze­cież znana osoba. A ta wycieczka? Na tym polega bycie influ­en­ce­rem. Pojadą całą grupą, wszy­scy będą w jej wieku. A ta kobieta… chyba Camilla, zadba o wszystko, gdy już dotrą na miej­sce.

Camilla Jen­kins. Oso­bi­sta asy­stentka Mal­colma i naj­wy­raź­niej osoba koor­dy­nu­jąca całe to wyda­rze­nie. Będzie trzy­mać nad nami pie­czę aż do ponie­działku. Łódź ma nas stam­tąd zabrać w porze lun­chu.

– Nie widzisz, że jedyną twoją moty­wa­cją jest nadzieja, że nasza córka po powro­cie do domu zacznie tań­czyć przed kamerką?… Czy co tam teraz robią dzie­ciaki w jej wieku?

Zamy­kam oczy zaże­no­wana. Panie, oświeć ich.

– Nawet Bla­ine się ze mną zga­dza – mówi mama. Jest zado­wo­lona z sie­bie; sły­szę triumf w jej gło­sie. A tata pew­nie teraz prze­wraca oczami.

Bla­ine jest ich cudow­nym dziec­kiem. Tym, które w wol­nym cza­sie nie czyta o zbrod­niach.

Mój brat stu­diuje bio­che­mię na Uni­wer­sy­te­cie Prin­ce­ton.

– Daj spo­kój, prze­cież wiesz, że nie umie jej odmó­wić. Zgo­dzi się na wszystko, o co ona go poprosi. Poza tym to nie jest jego decy­zja.

No tak. Mój brat może i jest cudow­nym dziec­kiem, ale prawdą jest, że zawsze mnie wspiera i na wszystko mi pozwala.

– Tutaj cho­dzi nie o Bla­ine’a, tylko o Paisley. Ten wyjazd to dla niej wielka szansa. Nie ukry­wam, że nie podoba mi się jej pasja, ale rze­czy­wi­ście zaczyna odno­sić pierw­sze suk­cesy. Nawią­zała kilka cen­nych kon­tak­tów.

Praw­do­po­dob­nie ma na myśli miliar­dera.

Na naszej ulicy mieszka kilku miliar­de­rów. Wszy­scy inni mają swoje posia­dło­ści dużo dalej, na boga­tych przed­mie­ściach. Ci ludzie mają wiel­kie pie­nią­dze i nie należą do mojego świata. Przy­naj­mniej jesz­cze nie teraz.

Tata wzdy­cha i zaczyna wcho­dzić po scho­dach. Znam to wes­tchnię­cie i wiem, że ozna­cza rezy­gna­cję. Dokład­nie tak samo zakoń­czył roz­mowę, gdy razem z Bla­ine’em bła­ga­li­śmy go o szcze­niaka. Bailey, nasz kochany labra­dor, śpi w tej chwili na moim łóżku.

Tak! Cicho ska­czę z rado­ści, uno­sząc pięść w trium­fal­nym geście.

Wyj­muję zapro­sze­nie z kie­szeni bluzy i znów pod­ska­kuję.

Jesz­cze w tym mie­siącu spę­dzę cały week­end na Jag­ged Island.

Rozdział 1

1

Trzy tygo­dnie póź­niej

Z brzegu Jag­ged Island wyda­wała się mała, ale teraz, gdy łódź pędzi w stronę kamie­ni­stych kli­fów, widzę już, że wyspa jest dużo więk­sza, niż sądzi­łam.

To zro­zu­miałe, prze­cież musi pomie­ścić cały park roz­rywki, hotel i restau­ra­cje.

Cał­kiem spore wzgó­rza i wyra­sta­jące z ziemi pętle drew­nia­nych rol­ler­co­aste­rów pną się wysoko do nieba.

Wyspa jest oto­czona postrzę­pio­nymi czar­nymi ska­łami, które wyglą­dają, jakby ktoś odłu­pał z nich pio­nowe frag­menty. Park roz­rywki góruje nad wodą. Fale ude­rzają o klif, a biała piana wyco­fuje się pospiesz­nie do morza.

Na wyspie rośnie mało drzew, ale są one obro­śnięte buj­nymi zie­lo­nymi krza­kami. Z tego miej­sca park wydaje się ciemny, drew­niany i pozba­wiony kolo­rów.

Nawet na tle błę­kit­nego oce­anu i czy­stego, sło­necz­nego nieba wyspa spra­wia wra­że­nie ponu­rej. I nawet mi się to podoba. Nie prze­pa­dam za olśnie­wa­ją­cymi par­kami w stylu Magic King­dom.

Nasza łódź pod­ska­kuje na wzbu­rzo­nych falach, gdy wresz­cie pod­pły­wamy do brzegu. Mocno trzy­mam się burty, czu­jąc, że mój tyłek zaczyna się zsu­wać z mięk­kiego sie­dze­nia.

– Wygląda prze­ra­ża­jąco – mówi Ava, ina­czej Beau­ty­Fu­lAva.

To ta dziew­czyna z Tik­Toka, którą uwiel­bia moja kuzynka. Rodzice chcie­liby, żebym była taka jak ona. Ale nie ma szans. Przed wyjaz­dem Ellie kazała mi obie­cać, że zdo­będę dla niej auto­graf Avy, ale ta na razie zacho­wuje się jak roz­pusz­czony bachor.

Patrzy na wyspę, a na jej twa­rzy z dosko­nale pod­kre­ślo­nymi kośćmi policz­ko­wymi poja­wia się gry­mas nie­smaku. Błysz­czący blond kucyk powiewa za nią na wie­trze. Ava jest rów­nie surowa jak na swo­ich nagra­niach, na któ­rych bez­li­to­śnie kry­ty­kuje marki nie­speł­nia­jące jej ocze­ki­wań. To wła­śnie tej bez­kom­pro­mi­so­wej szcze­ro­ści zawdzię­cza popu­lar­ność.

Tutaj ta cecha może tylko wzbu­dzić nie­chęć pozo­sta­łych.

Nie jeste­śmy jej fol­lo­wer­sami.

Kiedy wtar­gała do łodzi trzy wiel­kie jaskra­wo­ró­żowe walizki i Gib­son, nasz przy­stojny ster­nik, zapy­tał ją, czy na pewno tego wszyst­kiego potrze­buje, wyglą­dała na wysoce ura­żoną. Nie chcę zbyt surowo jej oce­niać, ale w ciągu pięt­na­stu minut od wej­ścia na łódkę dwu­krot­nie nazwała Gib­sona „aysten­tem”.

Przez chwilę mia­łam wra­że­nie, że wyrzuci ją za burtę.

– Wcale nie, jest super – odpo­wiada Liam.

Liam to gamer, cho­ciaż jego syl­wetka i umię­śnione ciało suge­rują raczej typ spor­towca. Ma domi­nu­jącą oso­bo­wość i ide­al­nie uło­żone brą­zowe włosy. Od razu zwró­ci­łam na niego uwagę. Trudno go nie zauwa­żyć.

Jego kanał na YouTu­bie jest bar­dzo popu­larny. Liam jest też znany na Tik­Toku – jego pro­fil wręcz eks­plo­do­wał. Uwiel­bia gry, w któ­rych rzą­dzi prze­moc, a ze wszyst­kimi nega­tyw­nymi komen­ta­rzami roz­pra­wia się tak, ja robią to mię­śniacy – rów­na­jąc prze­ciw­ni­ków z zie­mią.

Jest mega­przy­stojny i gdy­by­śmy cho­dzili do tej samej szkoły, praw­do­po­dob­nie nie zwró­ciłby na mnie uwagi.

– O nie – sta­now­czo odpo­wiada Ava. – Jest prze­ra­ża­jąco. Kto będzie chciał tu przy­je­chać, gdy obej­rzy reklamę tego miej­sca? Oprócz gotów, dzi­wa­ków i seryj­nych mor­der­ców?

Zasta­na­wiam się, czy wpa­ko­wa­ła­bym się w duże kło­poty, gdy­bym zepchnęła ją do wody. Podej­rze­wam, że Gib­son nie miałby nic prze­ciwko.

James obej­muje ją ramie­niem.

– Ja się tobą zaopie­kuję.

Robi mi się nie­do­brze, wcale nie od buja­nia łodzi.

Ava uśmie­cha się do niego, a jej ide­alne kre­ski na powie­kach deli­kat­nie się marsz­czą. James jest miło­śni­kiem kina. Recen­zuje filmy i two­rzy wła­sne, ana­li­zuje fabułę i rzadko oce­nia cokol­wiek wyżej niż na trzy gwiazdki. W zeszłym roku przy­znał pięć gwiaz­dek tylko raz: seria­lowi Squid Game. Jest wysoki i raczej szczu­pły, ale widać, że mię­dzy sean­sami znaj­duje czas na tre­ningi. Ma ładne rysy twa­rzy, kwa­dra­tową szczękę, ciem­no­nie­bie­skie oczy i jasne krę­cone włosy. Jako jedyny z obec­nych tu face­tów pach­nie wodą po gole­niu o inten­syw­nym, koja­rzą­cym mi się z drew­nem zapa­chu.

I bar­dzo czę­sto roz­śmie­sza Avę.

Nie mam poję­cia, czego ona się spo­dzie­wała. Zapro­sze­nie było wydru­ko­wane na czar­nym papie­rze, z mister­nie wygra­we­ro­wa­nymi czer­wo­nymi i zło­tymi gar­gul­cami. Takie w gotyc­kim stylu, dosko­nałe i auten­tyczne.

Moim zda­niem ta este­tyka ide­al­nie pasuje do całego miej­sca.

Kilka dni temu zro­bi­łam repor­taż na temat tra­gicz­nej histo­rii pię­cio­let­niej Mag­gie, która została zamor­do­wana w parku roz­rywki Rocky Point na Rhode Island. Wzbu­dził ogromne zain­te­re­so­wa­nie wśród moich fol­lo­wer­sów. Połowa z nich twier­dziła, że pry­watna wyspa jest dosko­na­łym miej­scem do doko­na­nia zbrodni, a druga połowa uwa­żała, że prze­by­wa­nie gdzieś, skąd nie można w każ­dej chwili się wydo­stać, jest czy­stym sza­leń­stwem.

Taka wyspa jest ide­alna tylko wtedy, gdy nikt oprócz cie­bie i two­ich ofiar nie wie, że na niej jesteś.

Na pewno znajdę jakieś plusy tego ośrodka; gotyc­kie wibra­cje mi pomogą.

Jeste­śmy już pra­wie na miej­scu. Muszę się obró­cić, żeby zoba­czyć wyspę. Krąży nad nią kilka pta­ków, które wyglą­dają, jakby szu­kały ofiary.

W ten week­end prze­te­stu­jemy atrak­cje w parku roz­rywki, spę­dzimy tro­chę czasu na rol­ler­co­aste­rach i posie­dzimy w hote­lo­wym spa i przy base­nie. Mal­colm ma nadzieję, że po powro­cie będziemy z entu­zja­zmem opo­wia­dać o naszym poby­cie i zachę­cimy wszyst­kich naszych fol­lo­wer­sów do odwie­dze­nia tego miej­sca.

Na zapro­sze­niu ośro­dek opi­sano jako nie­kon­wen­cjo­nalny i wyjąt­kowy. Jedyny w swoim rodzaju.

Łódź pod­ska­kuje na kolej­nej fali.

Robi mi się nie­do­brze.

Twarz Gib­sona jako jedyna nie przy­biera lekko zie­lon­ka­wego koloru, gdy bujamy się na wzbu­rzo­nej wodzie. Chło­pak mocno trzyma ster i uśmie­cha się do słońca, gdy łódź poko­nuje kolejne fale. Jego oczy są scho­wane za ciem­nymi oku­la­rami sło­necz­nymi.

Podej­rze­wam, że jest w naszym wieku, może rok albo dwa star­szy. Tro­chę mnie odrzu­ciło, kiedy usły­sza­łam jego „hejka”, gdy poma­gał nam wejść na łódź, ale jego twarz wygląda młodo. Jest ubrany w jeansy i białą koszulkę. Ma jasne, dość krótko przy­cięte włosy z cienką wygo­loną linią po boku.

Wygląda na szczę­śli­wego – jakby mógł ści­gać się po oce­anie przez cały dzień i ni­gdy się nie znu­dzić.

Obok mnie stoi dziew­czyna o imie­niu Har­per, mocno zaci­ska­jąc dło­nie na bur­cie. Jest blo­gerką i pisze o książ­kach. Czyta co naj­mniej jedną dzien­nie i wsta­wia tyle tre­ści na Tik­Toka, że nie nadą­żam z oglą­da­niem ich wszyst­kich. Ale jej recen­zje są wspa­niałe. Kilka mie­sięcy temu prze­pro­wa­dzi­ły­śmy krótką roz­mowę, pod­czas któ­rej pole­ciła mi pewną powieść true crime. Dosłow­nie pochło­nę­łam tę książkę.

Har­per ma ciemną cerę i krę­cone włosy, które zwią­zała na czubku głowy. Usta poma­lo­wała krwi­sto­czer­woną szminką. Uśmie­cha się do mnie i wolną ręką wyciąga z torby thril­ler w mięk­kiej opra­wie. Widać, że książka była wiele razy czy­tana – jest pod­nisz­czona i ma zawi­nięte rogi. Pew­nie dla­tego Har­per nie dener­wuje się, że kro­ple wody pry­skają raz po raz na okładkę.

Nie jestem pewna, czy czy­ta­nie pomoże jej opa­no­wać mdło­ści.

– Śmieszne – odzywa się. – Od dziecka pły­wam pra­wie codzien­nie. Przez dwa lata miesz­ka­li­śmy w Wiel­kiej Bry­ta­nii. Prze­pły­nę­łam Kanał La Man­che z Anglii do Fran­cji, choć nie cały na raz, jak nie­któ­rzy bar­dziej hard­ko­rowi pły­wacy. Czło­wiek spę­dza tyle czasu w wodzie, a mimo to na łodzi robi mu się nie­do­brze.

– Impo­nu­jące – odpo­wia­dam. – Ile mia­łaś wtedy lat?

– Pięt­na­ście. Nie­długo potem wró­ci­li­śmy do Sta­nów. Mój tata też wtedy ze mną pły­nął.

– Wow. Uwiel­biam pły­wać, ale nie zała­pa­łam się do szkol­nej dru­żyny – mówię.

– Moi rodzice nie akcep­tują niczego, co nie jest impo­nu­jące. Albo raczej dosko­nałe. – Har­per prze­wraca oczami i zaci­ska moc­niej palce na książce.

– Dla­czego to miej­sce wygląda tak przy­gnę­bia­jąco? – pyta Ava chra­pli­wym gło­sem. Bie­rze do ręki swój długi kucyk i owija go wokół dłoni. – Powin­nam miesz­kać w luk­su­sie, a nie dzia­do­wać na jakiejś ponu­rej, zapusz­czo­nej wyspie.

– Nie jest ponura – mówi Gib­son.

Wresz­cie odzywa się Will, który przez więk­szość naszej podróży mil­czał. Nie zaska­kuje mnie, że reaguje na słowa super­przy­stoj­nego Gib­sona.

– Mnie tam nic nie jest w sta­nie prze­ra­zić.

Ava mru­czy coś pod nosem. Z wyrazu jej twa­rzy można się domy­ślić, że praw­do­po­dob­nie nie jest to nic miłego.

Will działa w tej samej branży co ona – także pro­wa­dzi blog o uro­dzie i ma nieco wię­cej fanów. To musi Avę wykań­czać. Chło­pak ma błysz­czące brą­zowe włosy, sztuczną opa­le­ni­znę, ciemne oczy i gładką skórę, za którą dosłow­nie gotowa była­bym zabić.

Uwiecz­niam zło­wiesz­czą sce­ne­rię na zdję­ciu. Wsta­wię je na Tik­Toka, gdy Mal­colm opro­wa­dzi nas po wyspie. Według planu wycieczki ma to się odbyć od razu, zanim jesz­cze zamel­du­jemy się w poko­jach.

Wresz­cie widać dach hotelu. Zbu­do­wany z kamieni o ostrych kra­wę­dziach, z dwiema wie­żami i rzeź­bio­nym gar­gul­cem obiekt jest naprawdę impo­nu­jący. Nasza szóstka będzie miała go tylko dla sie­bie przez cały długi week­end. Wygra­li­śmy los na lote­rii.

Każdy z nas ma ponad 500 000 fol­lo­wer­sów. Tylko Liam ma ich 499 900, ale praw­do­po­dob­nie pod koniec week­endu prze­kro­czy tę magiczną gra­nicę.

Gdy tylko się dowie­dzia­łam, kto jesz­cze ze mną jedzie, od razu wszyst­kich spraw­dzi­łam. Praw­do­po­dob­nie naj­wię­cej łączy mnie z Har­per i Lia­mem. Cho­ciaż pocho­dzimy z boga­tych rodzin, mamy wię­cej obser­wu­ją­cych niż pie­nię­dzy na kon­cie.

– Czy ten bogaty koleś jest jakimś psy­cho­patą? – rzuca luźno Will.

Tłu­mię w sobie pra­gnie­nie, aby jego rów­nież zepchnąć z łodzi, i odpo­wia­dam:

– To, że doce­nia gotycką archi­tek­turę, nie ozna­cza od razu, że coś jest z nim nie tak.

Will uśmie­cha się, bły­ska­jąc śnież­no­bia­łymi zębami.

– Jasne, że nie, pani detek­tyw.

On też mnie prze­świe­tlił.

Gdy­bym była małost­kowa, odpo­wie­dzia­ła­bym mu, że jego pod­kład nie pasuje do cery, ale po pierw­sze małost­kowa nie jestem, a po dru­gie pod­kład pasuje ide­al­nie, jak Blake Lively do Ryana Rey­noldsa.

Dla­tego po pro­stu odwra­cam wzrok. Nie pierw­szy raz ktoś mi zasu­ge­ro­wał, że jestem dziwna. Mama regu­lar­nie pró­buje mnie namó­wić, żebym zaczęła blo­go­wać na jakiś inny temat.

– Jesteś zbyt ładna i towa­rzy­ska, żeby pasjo­no­wać się takimi ponu­rymi rze­czami, Paisley.

Jakby pisa­nie o zbrod­niach było zare­zer­wo­wane dla ludzi, któ­rzy są szka­radni, mają twarz pokrytą wrzo­dami i wybitą górną jedynkę.

Oto komu­ni­kat dla nie­do­uczo­nych: wielu seryj­nych mor­der­ców to atrak­cyjni ludzie, któ­rzy potra­fią być bar­dzo sym­pa­tyczni.

Nie ist­nieje żaden „typowy” zabójca.

Łódź zwal­nia i Gib­son rzuca linę chło­pa­kowi sto­ją­cemu na pomo­ście, który wygląda tak bosko, że wydaje się nie­re­alny.

To ośro­dek dla boga­tych i pięk­nych ludzi.

– Witamy na Jag­ged Island! – mówi, zwin­nie łapiąc linę. – Jestem Reeve i zaj­muję się obsługą tech­niczną tego miej­sca. W ten week­end będzie­cie mnie czę­sto widzieć, bo dopóki nie otwo­rzymy wyspy dla szer­szej publicz­no­ści, jest na niej tylko pod­sta­wowy per­so­nel.

Reeve jest wysoki. Ma ciemną cerę, a jego mię­śnie mają wła­sne mię­śnie. Ni­gdy nie widzia­łam osoby o rów­nie ciem­nych oczach. Jego kości policz­kowe są tak ostre, że mogłyby ciąć stal. Jest nieco star­szą wer­sją mojego byłego chło­paka, ale to nie zna­czy, że mam go od razu nie lubić.

Reeve wyciąga do mnie rękę i pomaga mi zejść z łodzi.

– Dzięki.

Chło­pak obda­rza mnie hol­ly­wo­odz­kim uśmie­chem, a ja poty­kam się o wła­sne nogi.

Co za nie­zdara ze mnie.

Schy­lam się i pospiesz­nie prze­su­wam swoją walizkę, żeby nie zagra­dzała drogi pozo­sta­łym oso­bom wycho­dzą­cym z łodzi. Sta­ram się nie myśleć o swo­ich policz­kach, które w tej chwili płoną żywym ogniem.

Dla­czego, kiedy spoj­rzy na mnie jakiś przy­stojny facet, zawsze się rumie­nię? Jestem bez­na­dziejna.

Przy­naj­mniej Reeve przy­cią­gnął nie tylko moją uwagę. Will, Ava i Har­per także się za nim oglą­dają i uśmie­chają się do niego ocza­ro­wani. Wszy­scy mamy po szes­na­ście lub sie­dem­na­ście lat, dla­tego wąt­pię, żeby Reeve poświę­cił komu­kol­wiek z nas choćby odro­binę wię­cej uwagi, niż będzie to konieczne. Gdy wyje­dziemy stąd w ponie­dzia­łek, praw­do­po­dob­nie momen­tal­nie zapo­mni o naszym ist­nie­niu.

Reeve klasz­cze w dło­nie.

– Chodź­cie za mną, zapro­wa­dzę was do Mal­colma.

Wygląda na to, że wła­ści­ciel wyspy nie wycho­dzi na powi­ta­nie swo­ich gości.

Wcho­dzimy po ram­pie cią­gną­cej się wzdłuż scho­dów. Zarówno ona, jak i schody, są dłu­gie, wijące i jakby wyrzeź­bione w wyspie. Idę do góry, cią­gnąc za sobą walizkę, i czuję, jak pot spływa mi po karku.

Ava wymu­siła na Reevie, żeby zabrał dwie z jej wali­zek. Po pro­stu mu je podała. Ja ni­gdy nie odwa­ży­ła­bym się na taki śmiały gest.

Reeve wygląda uro­czo, nawet gdy jest poiry­to­wany.

Wcze­śniej Ava popro­siła Gib­sona, żeby zabrał jej bagaże, ale ten odmó­wił, bo miał inne zada­nie: musiał odwieźć nie­któ­rych pra­cow­ni­ków na drugi brzeg. Wyja­śnił, że w tym tygo­dniu mieli szko­le­nie, ale pod­czas week­endu nie będą potrzebni. Jej twarz się roz­ja­śniła, gdy dodał, że wróci za jakąś godzinę. James nato­miast się zachmu­rzył. Odnio­słam wra­że­nie, że jest przy­zwy­cza­jony do tego, że to w nim zako­chują się wszyst­kie dziew­czyny.

– Przy­naj­mniej dzi­siaj mogę sobie odpu­ścić bie­ga­nie – mówię, idąc w górę zbo­cza, które wydaje się cią­gnąć w nie­skoń­czo­ność. Z każ­dym kolej­nym kro­kiem moja walizka robi się coraz cięż­sza.

– Wzię­łam ze sobą książki. To boli – stęka Har­per.

– Jakie wyzwa­nie usta­wi­łaś sobie na Goodre­ads?

– Trzy­sta pięć­dzie­siąt w rok.

– Wow. Ja jestem w sta­nie prze­czy­tać naj­wy­żej pięć­dzie­siąt.

– Wszyst­kie o zbrod­niach?

– Głów­nie. Dużo lite­ra­tury faktu.

– Ja też bie­gam, może jutro zro­bimy to razem? – pro­po­nuje Har­per.

– Pew­nie. Moim part­ne­rem do bie­ga­nia był brat, dopóki nie poszedł na stu­dia. Nie­sa­mo­wite miej­sce, co? – pytam ją z sze­ro­kim uśmie­chem.

– I to jak! Nie chcia­łam nic mówić przy księż­niczce. Cią­gle tylko dra­ma­ty­zuje.

I już ją lubię.

Zmie­niam rękę i wcią­gam walizkę na szczyt zbo­cza. Po raz pierw­szy widzę park w całej oka­za­ło­ści. Ma wszystko, czego można się spo­dzie­wać po takim miej­scu – tyle że jest tu dużo wię­cej kamie­nia i ciem­nego drewna.

Reeve otwiera dużą bramę, z któ­rej wystają zło­wiesz­cze głowy gar­gul­ców. Po dru­giej stro­nie stoi biała budka, która według umiesz­czo­nej na niej reklamy ma naj­lep­sze lody na świe­cie oraz naj­więk­szy wybór polew i posy­pek.

Tro­chę rado­ści, która roz­ja­śnia ten mrok.

Wszyst­kie rol­ler­co­astery mają grube drew­niane tory, pod któ­rymi ukryte są meta­lowe szyny, dzięki czemu este­tyka parku pozo­staje nie­na­ru­szona.

Po dro­dze mija nas grupa pra­cow­ni­ków, któ­rzy zmie­rzają w stronę łodzi. Wszy­scy mają gra­na­towe spodnie i czer­wone koszulki polo. Patrzą na nas jak na ekipę dzi­wo­lą­gów.

Moi rodzice byli zanie­po­ko­jeni tym, że na wyspie nie będzie peł­nego kom­pletu pra­cow­ni­ków, ale wcale nie ma takiej potrzeby. Nie trzeba setek ludzi do obsłu­że­nia sze­ściu gości.

Bla­ine zwró­cił im uwagę, że prze­cież będą z nami wła­ści­ciel i jego asy­stentka. Że to oka­zja, która zda­rza się tylko raz w życiu, a ja uczci­wie sobie na nią zapra­co­wa­łam.

Żałuję, że nie mam takiej siły per­swa­zji jak on.

– Faj­nie tu, ale to miej­sce jest jakieś dziwne – stwier­dza Har­per, roz­glą­da­jąc się dookoła.

Otwie­ram usta, żeby odpo­wie­dzieć, ale Reeve jest szyb­szy. Wyja­śnia, że Mal­colm chciał stwo­rzyć eks­klu­zywny park, który będzie inny niż wszyst­kie: park tema­tyczny dla boga­czy, który nie ocieka zło­tem i dia­men­tami.

Żad­nych luster, szkła ani kawioru. Naj­wy­raź­niej to byłaby prze­sada.

– Mal­colm od dziecka dużo podró­żo­wał po świe­cie, a jego fascy­na­cja goty­kiem zaczęła się, gdy zoba­czył kate­drę w Bur­gos w Hisz­pa­nii – wyja­śnia Reeve, pod­czas gdy pra­cow­nicy idą w stronę klifu.

Odno­szę wra­że­nie, że te słowa są prze­ćwi­czone. Efekt szko­le­nia. Pew­nie wszy­scy musieli obej­rzeć film o życiu swo­jego nowego szefa.

Już sobie wyobra­żam, z jakim entu­zja­zmem słu­chali o marze­niu miliar­dera o pry­wat­nej wyspie, wie­dząc, że będą praw­do­po­dob­nie zara­biać dwa­dzie­ścia dola­rów na godzinę za obsłu­gi­wa­nie gości i kon­tro­lo­wa­nie kole­jek gór­skich.

Reeve skręca za rogiem, mija drzwi wej­ściowe i pro­wa­dzi nas do kolejki duchów, do któ­rego wstęp mają chyba tylko doro­śli.

– Koniecz­nie muszę się tym prze­je­chać – mówię sobie cicho.

Potem pod­no­szę wzrok i jasna cho­lera, to musi być Mal­colm. W gru­bych drew­nia­nych drzwiach wej­ścio­wych hotelu, zakoń­czo­nych podwój­nym ostrym łukiem, stoi wysoki szczu­pły męż­czy­zna o czar­nych krę­co­nych wło­sach, z fajką w ręce. Ma na sobie długi bor­dowy płaszcz – pomimo let­niego upału – i czarny golf.

– Witam na mojej wyspie – mówi, otwie­ra­jąc sze­roko ramiona.

Rozdział 2

2

Malcolm dostoj­nym kro­kiem wcho­dzi do hotelu, poka­zu­jąc nam różne rze­czy, a my podą­żamy za nim.

Har­per trąca mnie łok­ciem i prze­wraca oczami, słu­cha­jąc, jak męż­czy­zna zachwala swój nie­sa­mo­wity ośro­dek.

Patrzę do góry na wyso­kie sufity ozdo­bione mister­nym drew­nia­nym wzo­rem, któ­rego ele­menty prze­pla­tają się ze sobą jak zawar­tość miski ze spa­ghetti. Każdy łuk jest zakoń­czony ostrym szczy­tem i sięga pra­wie do sufitu. Wszyst­kie wyglą­dają, jakby były wyko­nane z jed­nego kawałka drewna.

– Nie­sa­mo­wite, prawda? – Mal­colm wyraź­nie się oży­wia, gdy opo­wiada o swo­jej wyspie. – Nie uwie­rzy­cie, ile czasu zajęło zbu­do­wa­nie tego wszyst­kiego. Ale było warte każ­dego centa.

Czyli ile cen­tów dokład­nie?

– Ten hotel jest ogromny – mówię.

– Bo będzie przyj­mo­wać wielu gości. Słuszna uwaga, Paisley. Jest duży, ale pokoje rów­nież nie są małe. Spo­koj­nie zmie­ści­łoby się tutaj dużo wię­cej pomiesz­czeń, ale wola­łem posta­wić na jakość, a nie na ilość. Nie iry­tuje was, gdy dosta­je­cie w hotelu jakąś klitkę? Cza­sami bra­kuje miej­sca, żeby się obró­cić. Tutaj będzie­cie mogli tań­czyć.

Nie potra­fię stwier­dzić, czy mówi dosłow­nie, czy to tylko prze­no­śnia.

Chcia­ła­bym spy­tać, ile kosz­tuje ten ośro­dek, jak długo trwała jego budowa – bo to pew­nie zain­te­re­so­wa­łoby moich fol­lo­wer­sów – i kiedy jego zda­niem ta gigan­tyczna, jak sądzę, inwe­sty­cja wresz­cie się zwróci i wyspa zacznie przy­no­sić zyski, ale Mal­colm prze­rywa mój tok myślowy i pro­wa­dzi nas do swo­jego „arcy­dzieła” w lobby. Jest to długa szklana gablota, która wypeł­nia całą prze­strzeń mię­dzy dwoma wyso­kimi łuko­wymi oknami.

Wszy­scy sta­jemy w miej­scu i patrzymy na gablotę sze­roko otwar­tymi oczami.

Jest w niej mnó­stwo mie­czy, topo­rów, labry­sów, a nawet buz­dy­gan.

Pomię­dzy skle­pio­nymi przej­ściami usta­wiono wygodne fotele z mięk­kiej skóry. Fotele stoją w parach i są zwró­cone do sie­bie, co daje pewne poczu­cie pry­wat­no­ści w tym publicz­nym miej­scu.

– Po co to komu? – pry­cha Ava gło­śniej, niż by chciała.

Mal­colm ją igno­ruje, podob­nie jak cała reszta. Tylko James szep­cze jej coś do ucha. Ava wybu­cha śmie­chem.

Na miej­scu Mal­colma zapa­ko­wa­ła­bym ich z powro­tem na łódź i ode­słała do domu.

– Czy ta broń jest praw­dziwa? – pytam.

James prze­py­cha się mię­dzy mną a Har­per.

– Możemy ją wyjąć? – pyta.

– W żad­nym wypadku – stro­fuje go Mal­colm, ale Jamesa w ogóle to nie rusza. Od razu widać, że nie jest typem czło­wieka, który słu­cha auto­ry­te­tów.

Liam pod­cho­dzi bli­żej i uśmie­cha się do mnie (wywo­łu­jąc rumie­niec na mojej twa­rzy), po czym zwraca się do Mal­colma.

– No to jak, jest praw­dziwa czy nie?

– Nie­stety nie, poza kil­koma mie­czami. Więk­szość tego, co tu widzi­cie, została zro­biona na zamó­wie­nie. Są to jed­nak ide­alne repliki, które dzia­łają tak samo jak ory­gi­nały z daw­nych epok.

Czyli są wystar­cza­jąco praw­dziwe. Jestem pewna, że zapła­cił za nie kosmiczne pie­nią­dze.

– O co cho­dzi z fascy­na­cją tym… wszyst­kim? Sądzi­łam, że zbu­do­wa­łeś luk­su­sowy ośro­dek na luk­su­so­wej wyspie – zasta­na­wia się Ava, uno­sząc brwi.

Mal­colm patrzy na nią, ale jego wyraz twa­rzy jest nie­prze­nik­niony.

– W ilu takich miej­scach byłaś w swoim życiu, młoda damo?

– W żad­nym – odpo­wiada Ava, pry­cha­jąc pogar­dli­wie. Jak na kogoś, kto dostał dar­mowe zapro­sze­nie na wycieczkę, nie oka­zuje zbyt dużej wdzięcz­no­ści.

– No wła­śnie. Nie chcia­łem budo­wać kolej­nego Disney­landu. To nie jest miej­sce dla małych dzieci.

Har­per i ja uśmie­chamy się do sie­bie poro­zu­mie­waw­czo. Twarz Avy oblewa się pur­purą. Dziew­czyna patrzy obu­rzona na Mal­colma.

Mam ochotę przy­bić mu piątkę za ten sub­telny przy­tyk.

Według infor­ma­cji z ulotki, którą wszy­scy dosta­li­śmy, doce­lo­wymi klien­tami wyspy są bogaci ludzie w wieku powy­żej trzy­na­stu lat.

No dobrze, nie napi­sano tam wprost, że muszą być bogaci, ale trzy noce w tym ośrodku kosz­tują sześć tysięcy dola­rów za osobę.

To drogi week­end.

Moich rodzi­ców byłoby nawet na to stać, ale jakoś nie wyobra­żam sobie, żeby wydali dwa­dzie­ścia cztery tysiaki na wyjazd dla całej naszej rodziny. W każ­dym razie nie na trzy noce.

Na pewno gdy tylko zosta­nie uru­cho­miona strona inter­ne­towa ośrodka, mnó­stwo dzie­cia­ków z fun­du­szami powier­ni­czymi rzuci się rezer­wo­wać pokoje. Potrak­tują to jako alter­na­tywny spo­sób na spę­dze­nie prze­rwy wio­sen­nej.

Jestem prze­ko­nana, że Bla­ine przy­je­dzie tu razem ze swoją paczką.

Mal­colm opro­wa­dza nas dalej po hotelu. Prze­cho­dzimy przez lobby i mijamy ogromny komi­nek, który jest wyż­szy ode mnie. Za barem na pół­kach stoją wszel­kie rodzaje alko­holi i napo­jów bez­al­ko­ho­lo­wych, jakie tylko można sobie wyobra­zić.

– Nasza sze­fowa kuchni Kenna przy­je­dzie póź­niej razem z Reeve’em i przy­go­tuje wam kok­tajle. – Mal­colm pod­nosi palec. – Prze­pra­szam. Mok­tajle. Spo­ży­wa­nie alko­holu w ten week­end jest surowo wzbro­nione.

– Widzie­li­ście, że przy ostat­nim zda­niu patrzył na Jamesa i Avę? – pytam szep­tem Har­per i Willa.

– Czy to ozna­cza, że my mogli­by­śmy wypić kilka piwek? – zasta­na­wia się Har­per, pusz­cza­jąc oczko.

Uśmie­cham się do niej. Na lodów­kach sto­ją­cych w rów­nym rzę­dzie zamon­to­wane są zamki szy­frowe, więc raczej nie sądzę.

– Mogę zła­mać szyfr – ofe­ruje się Will, zer­ka­jąc na bar, gdy Mal­colm pro­wa­dzi nas wzdłuż kory­ta­rza.

Kiwam głową, ale uważ­nie obser­wuję Mal­colma, który idzie przed nami.

– Całe wschod­nie skrzy­dło hotelu to cen­trum wel­l­ness. Gabi­nety zabie­gowe, pły­wal­nia, sauna, jacuzzi, łaź­nia parowa i bar z eko­lo­gicz­nymi sokami. Jeżeli macie ochotę na świeżo wyci­śnięty sok, popro­ście Kennę – uśmie­cha się. – Oso­bi­ście bar­dzo pole­cam mie­szankę buraka i ana­nasa.

Mal­colm popy­cha wyso­kie podwójne drzwi pro­wa­dzące do cen­trum wel­l­ness. W środku jest prze­pięk­nie.

– Wow – mówię, roz­glą­da­jąc się dookoła z zachwy­tem. – Na pewno spę­dzę tu dużo czasu.

Basen jest ogromny. Całe miej­sce jest lekko oświe­tlone, a w powie­trzu unosi się zapach lawendy i euka­lip­tusa. Kla­syczny luk­sus nie gry­zie się z gotycką este­tyką ośrodka. Tutaj też domi­nują wyso­kie sufity, misterne rzeź­bie­nia i zwień­czone łukami wej­ścia.

Podej­rze­wam, że nie­rzu­ca­jące się w oczy drzwi zamon­to­wane w każ­dym z tych wejść pro­wa­dzą do gabi­ne­tów zabie­go­wych. Jacuzzi jest wpusz­czone w pod­łogę. Wygląda, jakby sta­no­wiło ele­ment kamien­nej posadzki. Nie zdzi­wi­ła­bym się, gdyby się oka­zało, że Mal­colm kazał budow­lań­com wykuć zarówno je, jak i basen w skal­nym pod­łożu.

Tak czy ina­czej jestem pod wra­że­niem.

– Teraz zabiorę was do salonu gier w piw­nicy. Mamy tam auto­maty do gier, bilard, cym­ber­gaja, inte­rak­tyw­nego tenisa i drugi bar. Przez cały week­end może­cie swo­bod­nie z wszyst­kiego korzy­stać.

– Chęt­nie tu zaj­rzę – mru­czy na widok salonu pod nosem Liam, choć jego oczy wyra­żają dużo wię­cej. Praw­do­po­dob­nie zauwa­żył kon­sole do gier obok ogrom­nej kanapy w kształ­cie litery U.

– Grasz w bilard? – pyta Har­per.

– Nie masz szans ze mną wygrać – odpo­wia­dam jej z uśmie­chem.

Har­per śmieje się i obej­muje mnie ramie­niem, jak­by­śmy znały się dłu­żej niż godzinę.

– Myślisz, że Ava i James są zbyt fajni, żeby się z nami zada­wać? – pytam ją.

– Na pewno – odpo­wiada bez zasta­no­wie­nia. – Ale kogo to obcho­dzi? Ty, Will i Liam to jedyne osoby w tym hotelu, z któ­rymi chcia­ła­bym spę­dzić czas.

– Tak samo uwa­żam – mówię.

Razem z Mal­col­mem wra­camy po scho­dach do lobby. Męż­czy­zna poka­zuje nam restau­ra­cję, która znaj­duje się przed nami.

– Zaraz dosta­nie­cie od Camilli karty do poko­jów. Może­cie pójść się roz­pa­ko­wać. Wrócę za pół godziny. Zjemy razem lunch, a potem zwie­dzimy park.

W tym momen­cie do akcji wkra­cza Camilla, która uwija się w recep­cji.

– Paisley, masz pokój dwie­ście trzy­dzie­ści sie­dem.

Wrę­cza mi klucz i zanim zdążę jej podzię­ko­wać, podaje Jame­sowi numer jego pokoju.

Dwie­ście trzy­dzie­ści sie­dem. Ta liczba brzmi zna­jomo. Wresz­cie sobie przy­po­mi­nam: Czy to nie był numer pokoju w Lśnie­niu? Tego, w któ­rym leżała mar­twa kobieta w wan­nie?

Odcze­kuję minutę, żeby poje­chać windą razem z resztą.

Ava i James śmieją się i wołają drugą windę.

– Powinni się pobrać – mówi Liam, który ładuje się z nami do środka.

– Ide­al­nie do sie­bie pasują – stwier­dza Har­per, wzru­sza­jąc ramio­nami.

Naci­skam przy­cisk z nume­rem dwa.

– Powin­ni­śmy trzy­mać się razem w ten week­end. Wyko­rzy­stać nasze plat­formy, żeby zapre­zen­to­wać się nawza­jem. Mamy ze sobą wiele wspól­nego.

– Ja i Liam nie za bar­dzo – zauważa Will.

Nie chce być nie­uprzejmy. Liam gra w gry wideo, w któ­rych zabija ludzi, a Will pro­wa­dzi blog o uro­dzie.

– Nie­ważne. Wszyst­kich nas łączą ten park i ten week­end.

Har­per wycho­dzi z windy jako pierw­sza.

– Paisley ma rację. Możemy pomóc sobie nawza­jem.

Ruszamy dłu­gim kory­ta­rzem.

– To mój pokój – mówię.

Na kory­ta­rzu nie ma zbyt wielu drzwi. Gdyby to był nor­malny hotel, moje znaj­do­wa­łyby się dużo bli­żej windy. Tutaj trzeba się tro­chę nacho­dzić.

Mal­colm mówił prze­cież, że pokoje są więk­sze.

– Widzimy się na dole za pół godziny! – mówi Har­per i bie­gnie do sie­bie. Dostała pokój obok mnie, pod nume­rem dwie­ście trzy­dzie­ści dzie­więć. Chłopcy zostali ulo­ko­wani gdzieś dalej.

Otwie­ram drzwi i wcho­dzę do środka. Sta­wiam walizkę przy ścia­nie.

Wow.

Mój pokój jest nie­wia­ry­godny.

To duży apar­ta­ment. Po lewej stro­nie znaj­duje się mar­mu­rowa łazienka z dwiema umy­wal­kami, okrą­głą czarną wanną i podwój­nym prysz­ni­cem. Wzdłuż całej ściany zamon­to­wano duże lustro. Nad nim wisi tele­wi­zor.

Jeżeli go włą­czę, to na bank się spóź­nię.

Robię kilka kro­ków wzdłuż gar­de­roby przy ścia­nie i wiel­kiego lustra. W salo­nie stoją kanapa, stół i krze­sła, duży tele­wi­zor i mini­lo­dówka.

Zer­kam przez drzwi do sypialni. Więk­szość miej­sca zaj­muje kró­lew­skie łoże z bal­da­chi­mem. Na pod­ło­dze z ciem­nego drewna leży duży miękki dywan w czer­wone i złote wzory. W powie­trzu unosi się deli­katny zapach cytryny i cze­goś jesz­cze, czego nie potra­fię ziden­ty­fi­ko­wać, ale pach­nie… bogac­twem.

Ile to wszystko kosz­to­wało? Wiem, na ile jest sza­co­wany mają­tek Mal­colma – wyszu­ka­łam tę infor­ma­cję w inter­ne­cie – ale nie mam poję­cia, ile mogło kosz­to­wać zbu­do­wa­nie cze­goś takiego. Za samą wyspę zapła­cił pra­wie dzie­sięć milio­nów dola­rów. Kupił ją kilka lat temu. W tam­tym cza­sie nie było tu nic oprócz ziemi, drzew i skał.

Zwie­dzam swój apar­ta­ment z łóż­kiem z bal­da­chi­mem i czarną wanną. W głów­nym pomiesz­cze­niu znaj­duje się sze­ro­kie okno w kształ­cie ostro zakoń­czo­nego łuku z dużymi szy­bami, które sięga samego sufitu.

Pod­cho­dzę bli­żej i wyglą­dam przez nie. Widać stąd połowę pomo­stu i dużo oce­anu.

Kiedy dotar­li­śmy na miej­sce, napi­sa­łam do mamy. Teraz robię kilka zdjęć i wysy­łam je do rodziny.

Mama:

Wow, ten hotel wygląda cudow­nie. Ale też… dziw­nie?

Paisley:

Mamo, to szes­na­sto­wieczny gotyk

Bla­ine:

Pew­nie pamię­tasz go ze swo­ich cza­sów, mamo?

Chi­cho­czę. Czy to moż­liwe, że mój brat chce się pozbyć tytułu cudow­nego dziecka? Chęt­nie przejmę jego tron; dużo łatwiej będzie mi zała­twiać wszystko bez pośred­nika.

Mama:

Możesz sam zro­bić sobie pra­nie, jak wró­cisz do domu.

Paisley:

Zaraz idziemy na rol­ler­co­astery!! Ode­zwę się póź­niej. Buziaki!

Rzu­cam tele­fon na łóżko i zaczy­nam się roz­pa­ko­wy­wać. Nie wzię­łam zbyt wielu rze­czy, dla­tego powie­sze­nie wszyst­kiego na wie­sza­kach zaj­muje mi tylko chwilę. Wcho­dzę na Insta­gram i wsta­wiam krótki fil­mik, na któ­rym widać w tle gar­gulce wyrzeź­bione na słupku pod­trzy­mu­ją­cym bal­da­chim nad łóż­kiem.

Komen­tu­jący są zgodni.

Moi fol­lo­wersi uwa­żają, że ta wyspa jest nawie­dzona.

Zosta­wiam włą­czone świa­tło w łazience.

Jeżeli znajdę kogoś w wan­nie, zwa­riuję ze stra­chu.

Rozdział 3

3

Widzia­łam twój fil­mik na Insta­gra­mie – mówi Har­per. – Ja też wsta­wi­łam rolkę. Nasi fol­lo­wersi doszli do takiego samego wnio­sku.

Sia­dam w mięk­kim fotelu w lobby. Na razie tylko my dwie zeszły­śmy na dół. Obie nie możemy się docze­kać prze­jażdżki rol­ler­co­aste­rami.

– Masz na myśli to, że wyspa jest nawie­dzona? – pytam.

– Tak. Nie­któ­rzy nawet radzą mi, żebym wyje­chała stąd jak naj­szyb­ciej.

– To już lekka prze­sada – śmieję się. – Nie ma tu nic para­nor­mal­nego.

Har­per wzru­sza jed­nym ramie­niem.

– Ni­gdy nie wia­domo.

– Serio? Wie­rzysz w duchy?

Dziew­czyna przez chwilę zasta­na­wia się nad odpo­wie­dzią.

– Nie potra­fię odpo­wie­dzieć. Nie mam żad­nych doświad­czeń ze zja­wi­skami nad­przy­ro­dzo­nymi, ale nie twier­dzę od razu, że takie histo­rie się nie dzieją. Na pewno ni­gdy nie zamie­rzam bawić się tablicą ouija. A ty?

Czuję ciarki na ple­cach.

– Nie wie­rzę w duchy. Jest wystar­cza­jąco dużo potwo­rów w ludz­kiej postaci. Chyba bym zwa­rio­wała, gdy­bym zaczęła wie­rzyć, że ist­nieją rów­nież takie, któ­rych nie da się zoba­czyć.

– Czy pisa­nie bloga o mor­der­stwach mie­sza ci tro­chę w gło­wie?

– Nie­roz­wią­zane sprawy są gor­sze od tych zamknię­tych. Wciąż robi mi się nie­do­brze na myśl o tym, co jeden czło­wiek potrafi zro­bić dru­giemu, ale łatwiej się od tego zdy­stan­so­wać, gdy cho­dzi o jakieś wyda­rze­nia sprzed lat. – Być może to nie­zbyt ład­nie z mojej strony, w końcu cho­dzi o śmierć. Ale tak to widzę.

Nie da się słu­chać o maka­brycz­nych szcze­gó­łach mor­der­stwa i w ogóle się tym nie prze­jąć. Chyba że mówimy o samym mor­dercy.

– Rozu­miem – kiwa głową Har­per. – Wiem, że to nie do końca twój temat, ale uwiel­biam wszyst­kie twoje wpisy o Brit­ney. Jej rodzina jest… – Har­per kręci głową, nie koń­cząc zda­nia.

– Posty o Brit­ney przy­nio­sły mi wielu nowych fol­lo­wer­sów, ale ludzie zostają ze mną dla fil­mi­ków o mor­der­stwach. Każdy lubi dobrego zabójcę – prze­wra­cam oczami. – I wcale tego nie kry­ty­kuję. Sama się tym fascy­nuję od trzy­na­stego roku życia.

Har­per unosi brew ze zdzi­wie­nia.

– A co takiego się wyda­rzyło, gdy mia­łaś trzy­na­ście lat?

To była sprawa, któ­rej ni­gdy nie opi­szę i która spę­dzała mi sen z powiek. Kiedy rodzice kła­dli się spać, cho­wa­łam się pod kocem i szu­ka­łam w inter­ne­cie arty­ku­łów na temat tam­tego mor­der­stwa.

Doszło do niego bli­sko naszego domu. Rodzice nie chcieli, żebym się o tym dowie­działa, ale nasze mia­steczko jest małe, a takie wie­ści szybko się roz­no­szą.

Odchrzą­kuję. Zawsze trudno jest mi o tym mówić, dla­tego posta­no­wi­łam nie zaj­mo­wać się tą sprawą.

– Sły­sza­łaś kie­dyś o Ellia­nie Dela­ney?

– Nie – Har­per kręci głową. – Kto to jest?

– Była moją sąsiadką. Mia­łam jede­na­ście lat, a ona tylko osiem, więc nie kum­plo­wa­ły­śmy się. Dela­ney­owie miesz­kali dwa domy od nas, a ich posia­dłość była ogromna. Wypie­lę­gno­wany ogród i basen, wiesz. I jej rodzice i ona spra­wiali wra­że­nie ide­al­nych. Nagle któ­re­goś lata jej mama zagi­nęła. Ojciec razem z Ellianą zgło­sili się do tele­wi­zji i bła­gali o pomoc w poszu­ki­wa­niach.

Har­per słu­cha tej histo­rii z otwar­tymi ustami.

– Niech zgadnę, to była sprawka tatu­sia?

– Tak, to on zabił jej mamę. Nie wiemy, co dokład­nie się wyda­rzyło, ale pięć dni póź­niej także Elliana została zamor­do­wana. Poli­cja doszła do wnio­sku, że dziew­czynka praw­do­po­dob­nie od początku wie­działa o zabój­stwie matki i nie potra­fiła dłu­żej sie­dzieć cicho. Ten czło­wiek poćwiar­to­wał wła­sną córkę, żeby się nie wyga­dała.

– Nie gadaj! Skąd wia­domo, że to on?

– W mate­riale pod paznok­ciami Elliany było jego DNA. Został oskar­żony i ska­zany.

– A co z matką?

Wzru­szam ramio­nami.

– Nie zna­le­ziono ciała ani żad­nych dowo­dów na to, że cokol­wiek jej zro­bił. Nie posta­wiono mu żad­nych zarzu­tów w związku z zagi­nię­ciem żony.

– Powiedz mi, że dostał doży­wo­cie.

– Tak. Bez moż­li­wo­ści zwol­nie­nia warun­ko­wego. Elliana była małym dziec­kiem. Prze­czy­ta­łam ste­no­gramy z tej sprawy. Sędzina była dla niego bar­dzo surowa. I dobrze.

Har­per kła­dzie dłoń na sercu.

– To okropne. I wtedy zaczę­łaś pro­wa­dzić vloga?

– Nie. Wtedy zaczę­łam czy­tać o zbrod­niach, mor­der­stwach i porwa­niach. Inte­re­so­wało mnie wszystko, co było zwią­zane z tym tema­tem. Opi­sy­wa­łam dla sie­bie poszcze­gólne sprawy. Dopiero jakieś pół­tora roku temu zaczę­łam pro­wa­dzić pod­cast. Elliana i jej mama to jed­nak coś innego. Ten temat bar­dzo mnie inte­re­so­wał, ale ja je zna­łam, rozu­miesz?

Har­per kiwa głową.

– O, moje dwie ulu­bione influ­en­cerki – odzywa się Mal­colm, który wła­śnie wszedł do lobby. Mia­łam wra­że­nie, że wypo­wie­dze­nie słowa „influ­en­cerki” spra­wia mu fizyczny ból.

– Cze­kamy na resztę – wyja­śnia Har­per.

– Dobrze. Mamy jesz­cze czas. – Męż­czy­zna spo­gląda na zega­rek. – Zapra­szam was do jadalni. Camilla już czeka z drin­kami.

– Dzięki – odpo­wia­dam i wstaję.

Razem z Har­per idziemy do hote­lo­wej restau­ra­cji. Oprócz nas nie ma tu nikogo, czu­jemy się więc tro­chę dziw­nie. Ale dzięki temu szybko dosta­jemy jedze­nie. Zama­wiam che­ese­bur­gera z fryt­kami i lody na deser, a Har­per wybiera wrapa z kur­cza­kiem i sosem cezar oraz sałatkę owo­cową. Jedze­nie zostaje podane na bia­łych taler­zach z chiń­skiej por­ce­lany ze srebrną obwódką, a napoje w cięż­kich krysz­ta­ło­wych kie­lisz­kach.

Po lun­chu idziemy do parku. Mię­dzy hote­lem z dzie­dziń­cem a par­kiem roz­rywki znaj­duje się brama. Podej­rze­wam, że posta­wiono ją tutaj na żąda­nie ubez­pie­czy­ciela.

– Ale super! – Har­per trąca mnie w ramię, a jej ciemne oczy błysz­czą w słońcu. Nad­cho­dzą pozo­stali. – Od czego zaczniemy, Paisley?

Reeve już czeka i uśmie­cha się do nas.

– Kto idzie ze mną?

Ja. Bez­względ­nie.

Har­per, Will, Liam i ja zabie­ramy się z Reeve’em. Gib­so­nowi, który zdą­żył już wró­cić z dru­giego brzegu, zostają nie­stety Ava i James.

– Nawie­dzony dom! – mówię. – Muszę tam wejść. – Zawsze zaczy­nam od niego, gdy jestem w parku roz­rywki.

– Dobrze – zga­dza się Reeve.

– Idziemy z wami – mówi Gib­son, kle­piąc Reeve’a w plecy. – Prę­dzej sko­czę z klifu, niż spę­dzę cały dzień sam z tą dwójką.

Śmie­jemy się, patrząc na Avę i Jamesa, któ­rzy obści­skują się pod dębem.

– Cał­ko­wi­cie cię rozu­miem. – Reeve daje Gib­so­nowi kuk­sańca w ramię.

– Jak strasz­nie tam jest? – pytam.

Idziemy wszy­scy razem po ciem­nym asfal­cie, mija­jąc rol­ler­co­aster i wieżę swo­bod­nego spa­da­nia.

– Zoba­czysz – odpo­wiada Reeve, pusz­cza­jąc oczko.

Jeste­śmy jedy­nymi gośćmi parku, dla­tego nie musimy stać w żad­nych kolej­kach. Obecni tu pra­cow­nicy uru­cho­mią każdą atrak­cję, którą zechcemy wypró­bo­wać.

Wszystko jest zbu­do­wane z drewna i kamie­nia w podob­nym gotyc­kim rzeź­bio­nym stylu, z natu­ral­nych surow­ców, praw­do­po­dob­nie pocho­dzą­cych z samej wyspy. Nie wia­domo, na czym zawie­sić oko: na mister­nie rzeź­bio­nych ele­men­tach budyn­ków i ławek, ręcz­nie malo­wa­nych ozna­cze­niach, pięk­nych ogro­dach z bor­do­wymi tuli­pa­nami czy zada­szo­nych przej­ściach. Chcia­ła­bym zostać tu na zawsze.

Po czte­rech godzi­nach prze­jaż­dżek na pra­wie wszyst­kich tra­sach nasza ekipa roz­cho­dzi się po róż­nych czę­ściach parku. Will nagrywa fil­mik z gar­gul­cami przy wej­ściu. Liam mówi, że chce dołą­czyć do Gib­sona, Avy i Jamesa, któ­rzy kie­rują się w stronę zjeż­dżalni wod­nej.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki