Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Barbara Reszelska, atrakcyjna wdowa, założycielka i prezeska fundacji „Fortitudo” ma wszystko, żeby być szczęśliwą i korzystać z uroków życia. Sukces w biznesie, pieniądze i młodego kochanka. Wszystko to niszczy jeden tajemniczy telefon. Kobieta z salonów charytatywnej gali trafia wprost w ręce tajemniczego i okrutnego oprawcy. Nie jest to jednak najgorsze, czego doświadczy.
„Obudził ją dotkliwy chłód. Otworzyła oczy. Dookoła panowała całkowita ciemność. Bez ruchu odczekała kilkanaście sekund, żeby zaadaptować wzrok. Nie pomogło. Nadal nie mogła niczego dostrzec. To nie był mrok rozświetlony niedosuniętą zasłoną w oknie. To była dosłownie nieprzenikniona czerń. Zupełna ciemność. „Jak w dark roomie”, wspomniała swoją jedyną wizytę w jednym z trójmiejskich klubów, który oferował takie pomieszczenie i związane z nim doznania.... Poruszyła nogami i rękoma. Nie były spętane, jednak coś uwierało ją w szyję. Potrząsnęła głową i usłyszała metaliczny dźwięk. Dotknęła dłońmi niezbyt szerokiego kawałka skóry i zbadała go palcami. „Obroża? Łańcuch?”…
„Mściwa miłość” to mroczny kryminał, ale również opowieść o konflikcie pomiędzy własnym szczęściem a poświęceniem dla bliskich, satysfakcją z zemsty a cierpieniem mściciela.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 419
Zemsta najbardziej dotyka tego, kto próbuje ją zadać.
Lucy Maud Montgomery, pisarka kanadyjska (1874–1942)
Ofiarom emocji
1
A ty wiesz, jaka to stara kurwa jest?!
Pełne oburzenia pytanie wyszło z ust około dziesięcioletniej dziewczynki i było skierowane do młodszej o dwa, trzy lata towarzyszki. Dzieci trzymały się za ręce i wpatrywały w sygnalizator, oczekując zielonego światła. Czyste, świeżo wyprasowane, takie same białe bluzki oraz granatowo-zielone spódniczki mogły sugerować, że są uczennicami tej samej szkoły i zapewne siostrami. Mogły być w drodze do domu, po zakończeniu lekcji, jak i iść na zajęcia dodatkowe. Poważne, skupione twarzyczki podkreślały wagę ich rozmowy.
„Aniołki rzucające mięsem”, pomyślała stojąca obok nich Barbara Reszelska. „Wyglądają jak moja Zosia. Ciekawe, czy ona też tak mówi?”. Zmieniły się światła i dziewczynki, wciąż trzymając się za ręce, w podskokach przeszły na drugą stronę Świętokrzyskiej. Reszelska poczekała. Odprowadziła je wzrokiem, przegapiając cykl świetlny. Zniknęły jej z oczu pomiędzy samochodami zaparkowanymi wzdłuż Emilii Plater. „Co za brak odpowiedzialności rodziców! Centrum Warszawy, duży ruch, a one bez opieki”, oburzyła się i wróciła myślami do wnuczki. Była pewna, że jej ośmioletnia Zosia większość czasu spędza wśród dorosłych. Do szkoły wozi ją mama, a odbiera tata. Czasami na odwrót. Z pewnością nawet nie potrafi przeklinać. „Ciekawe, czy potrafiłaby sama przejść przez ulicę”, zastanawiała się. „Jeszcze się nauczy, ma czas”. Głośno stukając obcasami, przeszła po pasach i skręciła w stronę Marszałkowskiej. Ciepłe, niemal upalne czerwcowe południe zachęcało do spacerów. Niestety, nie miała na to czasu.
Po kilkudziesięciu metrach weszła do prywatnej kliniki. Czekało ją dzisiaj wodorowe oczyszczenie skóry twarzy. Barbara wyznawała zasadę, że młodość nigdy już nie wróci, ale także uważała, że nie ma po co pchać się zbyt szybko w objęcia starości. Nie była ani stereotypową matką Polką, ani tym bardziej nie zamierzała być babcią, której życie ogranicza się do opieki nad wnuczką. Jej filozofią było czerpanie radości pełnymi garściami każdego dnia, aktywność intelektualna i nieustanne dbanie o swoje prawie sześćdziesięcioletnie ciało. Elementami pielęgnacji były zarówno zabiegi kosmetyczne i okresowe badania lekarskie, jak i regularny seks z młodszym o trzydzieści lat instruktorem fitness. Dzięki dużym pieniądzom, zarówno zarobionym, jak i pozostawionym przez męża, mogła żyć tak, jak chciała. Była zadowolona z tego, co robi, i nie zamierzała niczego zmieniać.
Recepcjonistka sprawdziła w systemie rezerwację wizyty i wskazała fotel w poczekalni. Reszelska mechanicznie sięgnęła po plotkarskie pismo leżące na niskim stoliku. Przerzuciła kilka kartek i odłożyła magazyn. Przypomniała sobie dziewczynki z przejścia dla pieszych. Pożałowała, że nie poszła za nimi i nie dowiedziała się, co kryło się za usłyszanym pytaniem. Czy zdziwienie, a zarazem pytanie starszej dziewczynki dotyczyło wieku, czy też profesji, a może było nic nieznaczącym określeniem nielubianej osoby? Nauczycielki, sąsiadki, a może mamy lub babki? „Nie, Zosia nigdy by mnie tak nie nazwała. Nigdy”, szybko odrzuciła tę myśl.
– Zapraszam do gabinetu – usłyszała ciepły głos recepcjonistki.
W tym samym momencie zadźwięczała komórka. Zerknęła na ekran. Wiadomość tekstowa z nieznanego numeru. Wzruszyła ramionami.
– Przepraszam. Już wyciszam – powiedziała i skierowała się do drzwi wskazanych przez recepcjonistkę.
Mikroskopijne cząsteczki aktywnego wodoru wniknęły do komórek skóry, rozpadły się i związały zanieczyszczenia. Barbara myślała już tylko o odświeżonych, niczym nieskalanych gruczołach łojowych, złuszczonym martwym naskórku i znikających wolnych rodnikach. Zadowolona z zabiegu z uśmiechem na twarzy ponownie zajęła miejsce w fotelu. Wyjęła komórkę, żeby poprzez aplikację zamówić taksówkę. Nie miała ani samochodu, ani nawet prawa jazdy. Na ekranie zobaczyła dwie nieodebrane wiadomości. Obydwie z nieznanego numeru. Przypomniała sobie, że pierwsza przyszła, gdy poproszono ją do gabinetu. Najpierw zamówiła taksówkę, a dopiero potem otworzyła SMS-y.
Pierwsza wiadomość była pusta, nie zawierała żadnej treści. „Pewnie pomyłka. Moi znajomi korzystają tylko z komunikatorów”, przeszło jej przez głowę, więc otworzyła kolejną. „Wiem wszystko. Co zrobiłaś, co robisz i co będziesz robić” – przeczytała ze zdziwieniem. „Z pewnością pomyłka”, wzruszyła ramionami i wykasowała wiadomości. „Ale dzień. Przeklinające dzieci, idiotyczne SMS-y...” Aplikacja poinformowała, że podjechała taksówka. Uregulowała płatność za zabieg, pomachała recepcjonistce i wsiadła do czekającej przed wejściem toyoty prius. Kierowca tylko skinął głową i ruszył. Z ulgą przyjęła, że nie zaszczycił jej tasiemcowym narzekaniem na rzeczywistość. „Ze wschodu jest, jeszcze się nie nauczył dobrze polskiego”, wyjaśniła sobie. „Na szczęście nie włączył żadnej muzyki”. Rozluźniona wyobraziła sobie, co ją czeka za kilkanaście minut.
Damiana poznała, kiedy jeszcze miała zapał, żeby chodzić na fitness. Chłopak miał wiele zalet. Tuż przed trzydziestką, idealnie zbudowany. Szybko uczył się jej ciała i ochoczo spełniał każdą zachciankę. Nie miał ambicji, żeby udawać wielką miłość. Nie chciał chodzić do restauracji czy do kina. Dwa razy w tygodniu spędzali ze sobą dwie godziny w jego kawalerce w Miasteczku Wilanów. Podobno miał narzeczoną, co było pewną gwarancją dyskrecji z jego strony. Czasami zastanawiała się, ile takich babć jak ona korzysta z usług przystojnego instruktora i czy on w ten sposób zarabia on na dostatnie życie z przyszłą żoną. Jednak nie miała żadnej pewności, czy rzeczywiście są jakieś inne. Nie tylko by jej to nie przeszkadzało, ale wręcz by ją to uspokoiło.
W Damianie niepokoiło ją to, że niczego od niej nie chciał. Nie był jej utrzymankiem. Nigdy nie wziął pieniędzy ani nie przyjął żadnego drogiego prezentu. Raz spróbowała mu podarować dobry zegarek, ale gdy zobaczył markę, zdecydowanie odmówił. Więcej nie próbowała. Przychodziła, uprawiali seks, wyczerpana brała prysznic i wychodziła. Ich rozmowy, jeżeli w ogóle się odzywali, nic nie znaczyły. Cała relacja bardziej przypominała zajęcia fitness niż romantyczne schadzki kochanków. Odpowiadało jej to. Ale wolałaby płacić, bo wtedy rozumiałaby motywację Damiana. Była zbyt rozsądna, żeby uwierzyć, że tak bardzo odpowiada mu zaspokajanie kobiety, która mogłaby być jego matką. „Może właśnie o to chodzi? Może on tak spełnia jakieś swoje seksualne fantazje? Czyżby coś z nim było nie tak?”, często przychodziło jej do głowy. Jednak bardziej obawiała się, że Damian ma jakiś bardzo racjonalny plan. „Czyżby nagrywał nasze spotkania? Będzie mnie szantażował?” Podczas spotkań obawy szybko przestawały mieć dla Reszelskiej jakiekolwiek znaczenie. Przez całe życie z nikim nie było jej tak dobrze w łóżku jak z Damianem. Z mężem było po prostu dobrze, z paroma innymi facetami różnie, ale z nikim nie było tak, jak z milczącym instruktorem fitness. Była gotowa na wszelkie ryzyko. Nie chciała tracić wielkiej przyjemności. Nawet gdyby kochanek zamierzał umieścić filmiki w internecie.
Taksówkarz zatrzymał się niemal pod samym wejściem na klatkę schodową kilkupiętrowego bloku przy Hlonda. Nieopodal było wejście do prywatnej przychodni stomatologicznej. Kilka razy ją odwiedziła. Zęby miała zaskakująco zdrowe, jak na swój wiek, ale na wszelki wypadek, gdyby spotkała znajomych i potrzebowała uzasadnienia regularnych wizyt w Miasteczku Wilanów, została pacjentką kliniki. Powiedziała o tym Damianowi, żeby nie uznał, że ona go szpieguje, gdyby przypadkiem wpadli na siebie. Ganiła siebie w myślach, że za każdym razem, czekając w poczekalni na stomatologa, wyglądała przez okna. Miała wtedy nadzieję, że zobaczy Damiana z narzeczoną. Była ciekawa, jak ona wygląda. Czy kochanek wybrał dziewczynę wysportowaną, czy też pulchną? Pełną życia czy ciepłą kluchę? Bez rezultatu. Nigdy nic takiego nie miało miejsca. Nie spotkała go ani z kobietą, ani samego.
Wstukała kod domofonu. Zamek ustąpił. Wolno weszła na pierwsze piętro. Nie chciała być zdyszana. Jednak najchętniej wbiegłaby od razu, pokonując dwa stopnie naraz. Już nie mogła się doczekać, kiedy Damian zsunie z niej sukienkę. „Jak dobrze, że jest taki ciepły czerwiec”, z tą myślą stanęła przed drzwiami. Otwarcie wejścia na klatkę po wpisaniu kodu jest sygnalizowane dźwiękiem w mieszkaniu. Damian zawsze czekał na nią w otwartych drzwiach. Tym razem były zamknięte. Zaskoczona wcisnęła przycisk dzwonka. Nie usłyszała żadnego ruchu za drzwiami. Od strony korytarza była tylko gałka, więc nie mogła nacisnąć na klamkę. Trzykrotnie nacisnęła dzwonek. Ponownie odpowiedziała jej cisza. Wyjęła komórkę i wybrała połączenie z Damianem. Nikt nie odebrał. „Skurwysyn. Wystawił mnie”, uznała i bardzo wolnym krokiem, niemal z wysiłkiem wyszła na zewnątrz budynku. Rozejrzała się z nadzieją. Jeszcze raz spróbowała się połączyć. Bezskutecznie.
Zamówiła taksówkę. „Czas oczekiwania: siedem minut”, pojawiło się na ekranie. Trzydzieści metrów w prawo. Powrót. Trzydzieści metrów w lewo. Powrót. Chodziła wzdłuż bloku, czekając na samochód. Czuła się upokorzona i stara, a przede wszystkim niezaspokojona. Do charytatywnej gali miała jeszcze dużo czasu. Wystarczająco na erotyczną sesję z Damianem, powrót do domu, kąpiel, przebranie się w wieczorową suknię i dojazd do Alei Ujazdowskich. Podjechała taksówka. Ta sama toyota prius. Ten sam kierowca ponownie nie odezwał się słowem. Jeszcze kilka razy wybrała połączenie z Damianem. Na darmo. „Może coś mu się stało? Może ma coś z telefonem i to on wysłał wcześniej te idiotyczne wiadomości z nieznanego numeru”, pomyślała. Niestety, już je usunęła i nie mogła na nie odpowiedzieć. Z wściekłością patrzyła na samochody sunące wolno jak zwykle zakorkowaną ulicą Łukasza Drewny. Postanowiła, że Damian, a raczej jego nieobecność, nie zepsuje jej dnia. Weźmie sprawy w swoje ręce. Dosłownie.
W wannie spędziła dwie godziny. Na galę wyszła w takim nastroju, jak planowała. Odprężona i zadowolona. W taksówce ponownie, ale już bez emocji, wybrała numer Damiana. Jak wcześniej, nikt nie odebrał i nie włączyła się poczta głosowa. Kilkoma szybkimi ruchami palca wskazującego usunęła numer przystojnego instruktora z kontaktów, a jego samego ze swojego życia i pamięci. Przynajmniej taką miała nadzieję. „Zwykle każdy następny jest lepszy. Tym razem też tak będzie”, stwierdziła w myślach z satysfakcją.
Sekretarz fundacji czekał przy wjeździe do Pałacu Sobańskich. Otworzył drzwi samochodu, gdy tylko taksówka zatrzymała się przed uniesionym szlabanem. Podał rękę Reszelskiej i pomógł wysiąść.
– Pani prezes jak zwykle piękna – powiedział, trochę zbyt długo zatrzymując wzrok na jej dekolcie.
Mogło to wyglądać zbyt poufale, a nawet bezczelnie, ale tolerowała jego spojrzenia. Wiedziała, że trzydziestoletni sekretarz i jej prawa ręka jest gejem.
– Dziękuję. Ty też prezentujesz się idealnie. Twój krawiec potrafi dopasować garnitur.
Rozejrzała się i ruszyła w stronę wejścia do neorenesansowego pałacyku mieszczącego Klub Polskiej Rady Biznesu oraz restaurację słynną ze znakomitego jedzenia, jak i udziału przed laty w aferze podsłuchowej. Fortitudo, fundacja, którą kierowała Reszelska, wynajęła cały budynek na dzisiejszy bal charytatywny.
– Jak frekwencja?
– Jak zwykle dopisuje. Któż odmówiłby sobie wysłuchania przemówienia pani prezes. – Mężczyzna uśmiechnął się szeroko, pokazując nieskazitelnie białe zęby.
– Starczy komplementów. Oboje wiemy, że przychodzą tylko po to, żeby się pokazać. Wypada być. Dlatego płacą.
– Jasne. Wiem. Najważniejsze, że wykupują zaproszenia, a i dzisiejsza zbiórka też powinna być udana – skomentował już bez uśmiechu.
– Oby. – Przypomniała sobie, że podczas zeszłorocznego balu średni datek był niższy niż jej dzisiejszy rachunek za przejazd taksówką. Z pewnością większość gości zostawia hojniejsze napiwki w restauracjach. – Wykorzystam czas i jeszcze przejrzę notatki do wystąpienia.
– Oczywiście. Gabinet przygotowany. Jak zawsze ten na piętrze.
– Przyjdź po mnie, gdy zaczną się niecierpliwić. Nie później niż za trzy kwadranse i nie wcześniej niż za pół godziny. Przywitam gości i przemówię. – Położyła mu rękę na ramieniu. – A potem chcę się dobrze bawić. Nudziarze są na twojej głowie.
Zostawiła sekretarza. Wiedziała, że będzie ją krytycznie obserwował. Kilkanaście metrów, które dzieliły ją od schodów, przeszła, jakby była na wybiegu dla modelek. Tak się czuła. Skinęła hostessom. Jednej z dziewczyn odruchowo poprawiła zawinięty kołnierzyk bluzki.
– Pilnujcie się nawzajem. Macie wyglądać perfekcyjnie i nie zapominajcie o uśmiechu – powiedziała surowo i przeszła do gabinetu, żeby nie tylko się skupić przed pójściem do gości, ale również, żeby skontrolować swoją wieczorową toaletę.
Gdy tylko zamknęła za sobą drzwi, zadźwięczał jej telefon. Sięgnęła po aparat do czarnej kopertówki Louisa Vuitton. „Joanna”, ze zdziwieniem odczytała imię córki na ekranie iPhone’a. Odebrała.
– Jestem zajęta. Zaraz otwieram bal charytatywny. – Darowała sobie przywitanie.
– Porwali Zosię, mamo, porwali Zosię!
Joanna mówiła szybko, z trudem pokonując szloch.
– Nie wygłupiaj się. Kto by ją porywał? – Reszelska wiedziała, że jej córka łatwo daje się nabrać ludziom. – Ktoś ci zrobił kawał. Pewnie twój głupkowaty mąż. Znowu się pokłóciliście?
– Mamo! To nie jest kawał! Nie wiem, gdzie jest Zosia. Jacek jest we Frankfurcie do końca tygodnia. – Nie mogła powstrzymać szlochu, ale uspokoiła się po kilkunastu sekundach i dokończyła. – Nie wolno mi z nim rozmawiać. Z nikim. Tylko z tobą.
Mąż Joanny pracował w banku i często wyjeżdżał do siedziby właściciela, czyli banku matki we Frankfurcie. Barbara nigdy nie uważała zięcia za zbyt inteligentnego. Widziała w nim tylko chorobliwie ambitnego, zadufanego w sobie maminsynka, aroganckiego wobec żony. Jego awans na dyrektora departamentu ryzyka kredytowego tylko utwierdził ją w negatywnej opinii na temat bankowców. Była przekonana, że jej córka zasłużyła na bardziej męskiego męża, a Zosia na bardziej interesującego ojca.
– Joasiu, skup się. – Reszelską oblała fala gorąca. Za wszelką cenę starała się zachować spokój, którego z pewnością potrzebowała córka. – Powiedz mi wolno i wyraźnie, co się stało. Zacznij od tego, gdzie teraz powinna być Zosia. Miała dzisiaj jakieś popołudniowe zajęcia?
– Angielski. Dodatkowe lekcje. Zaprowadziłam ją i wróciłam do mieszkania. Chciałam zrobić kolację, zanim wróci, ale... – Wybuchnęła płaczem. – Gdy już miałam po nią iść, zadzwonił jakiś mężczyzna, to znaczy najpierw wysłał MMS-em zdjęcie Zosi.
– Co powiedział? Dokładnie, słowo w słowo, proszę.
– Nie pamiętam dokładnie. – Załkała. – Sens był taki, że ma Zosię i mam z nikim nie rozmawiać, ani z Jackiem, ani z policją, bo już nigdy nie zobaczę swojej córki.
– Co jeszcze powiedział? – zapytała po chwili Reszelska, starając się wstrzelić pomiędzy jednym napadem głośnego płaczu córki a drugim.
– Że Zosia może być szybko w domu, jeżeli ty zrobisz, co on każe. Kazał mi do ciebie zadzwonić.
– Co mam zrobić? – Barbara starała się zapanować nad drżeniem głosu.
– Nie wiem, miałam cię tylko uprzedzić. On zadzwoni do ciebie. On ci wszystko powie... – Zadławiła się łzami. – Proszę, zrób wszystko. Błagam cię.
– Zrobię, ale powiedz mi, jak on o mnie mówił?
– Nie rozumiem.
Joanna, zaskoczona pytaniem, lekko się uspokoiła.
– Mówił o mnie mama, pani mama, jeżeli zwracał się do ciebie przez pani, czy też po nazwisku? Jak?
– Chyba powiedział „pani mama, prezes Barbara Reszelska – wydukała niezbyt pewnie – musi zrobić wszystko, co jej każę”. Tak, tak to brzmiało.
– On ma do mnie zadzwonić?
– Tak.
– Dałaś mu mój numer?
– Nie, tylko potwierdziłam. Podyktował i zapytał, czy to ten, ale nie znam na pamięć, musiałam sprawdzić w kontaktach, bałam się, że zerwę połączenie...
– Numer się zgadzał?
– Tak, podał mi dobry numer.
– A on z jakiego dzwonił?
– Nie rozumiem?
Joanna nie nadążała za mamą.
– Jak zadzwonił, to co się wyświetliło? Sprawdź w ostatnich połączeniach i mi podyktuj.
– Jakiś obcy numer. Już dyktuję, poczekaj.
Barbara przypomniała sobie o dziwnych SMS-ach, które otrzymała wcześniej. Przełożyła telefon do lewej ręki, a do prawej wzięła ołówek leżący na stole obok notatnika. Zapisała numer.
– Mam. Teraz się rozłączę, zadzwonię do niego, wyślij mi tylko wcześniej zdjęcie Zosi.
– Zdjęcie? Które?
– Jak to które? To od porywacza?
Barbarze przyszło na myśl, że jej córka nabiera cech męża. „Oby Zosia nie odziedziczyła jego intelektu”.
– Aha, oczywiście.
– To teraz się rozłączamy. Ty wysyłasz zdjęcie. Odezwę się, jak z nim porozmawiam. Czekaj i nic nie rób.
Spojrzała na zegarek. Jeszcze jest trochę czasu. Ostatnie, czego teraz chciała, to sygnał od sekretarza, że trzeba zejść i powitać gości. Bal wydał jej się już zupełnie nieistotny. Krótki dźwięk powiadomił o nowej wiadomości. Dokładnie obejrzała zdjęcie Zosi. Nie było na nim widać nikogo więcej. Niestety, nie było to zdjęcie zrobione na ulicy przed wejściem do szkoły językowej. Na to liczyła, że ktoś znajomy zrobił zdjęcie dziecku i teraz żartuje w głupi sposób. Zosia siedziała w jakimś samochodzie. Wyraźnie było widać zagłówek i słupek drzwiowy. Nie mogła rozpoznać marki, ale wydawało się, że to duże auto. „Zaraz, zaraz...”, pomyślała i szybko wybrała połączenie z Joanną.
– Rozmawiałaś z nim? – zapytała córka od razu.
– Nie. Nie dzwonił. Zaraz ja spróbuję zadzwonić, ale najpierw powiedz mi, skąd wiesz, że Zosia nie jest po prostu na angielskim?
– Jak to skąd? Wiem, bo już się skończył.
– Nie zadzwoniłaś do Zosi?
Reszelskiej dopiero teraz przyszło do głowy najbardziej oczywiste pytanie.
– Tak, dzwoniłam, oczywiście. Jest tylko komunikat, że abonent jest poza zasięgiem.
– A do szkoły też dzwoniłaś? Nie zapytałaś, czy była na angielskim, czy ktoś ją odebrał? Dlaczego w ogóle ją wypuścili?
– Daliśmy z Jackiem informację w szkole, że Zosia sama może wracać do domu. Przecież to tylko dwie przecznice!
– Te wasze decyzje. Zadzwoń do tej szkoły językowej.
– Mamo! Musimy robić tylko to, co on nam każe. – Znowu wybuchnęła płaczem. – Błagam, nie rób nic więcej, tylko to, co on ci powie. Nie dzwoń do szkoły ani do nikogo innego, z nikim nie rozmawiaj.
– Dobrze. Rozłączam się.
Reszelska z całą mocą uświadomiła sobie, że to nie jest zabawa ani gra. Dreszcz przebiegł jej po plecach. Wbiła numer, który podyktowała jej wcześniej Joanna.
– Abonent jest poza zasięgiem – usłyszała mechaniczny komunikat.
Westchnęła. Ciężko opadła na tapicerowany fotelik w stylu Księstwa Warszawskiego. „Kurwa, kurwa, kurwa”, bezgłośnie zaklęła po trzykroć. Zadźwięczał telefon. Numer nic jej nie mówił. Odebrała.
– Słucham – powiedziała niepewnie.
– Babcia?
– Zosiu, to ty? – zapytała z ulgą, którą szybko zastąpiły obawy. – Nic ci nie jest? Gdzie jesteś?
– Ja, babciu. Nie poznajesz? Świetna ta zabawa, przyjdziesz do nas?
Dziecięcy szczebiot nie zdradzał niepokoju. Zosia nie zwracała uwagi na pytania babci.
– Gdzie jesteś? Zosiu, gdzie jesteś?
Reszelska ponownie nabierała przekonania, że to wszystko to tylko jakieś wygłupy Jacka albo jego równie bezrozumnych kolegów.
– Teraz zrobisz dokładnie to, co mówię – usłyszała po chwili męski, lekko zachrypnięty głos. – Wyjdziesz tak, żeby się nie rzucać w oczy. Sekretarz już wszedł do środka, więc nie będziesz musiała go mijać i niczego tłumaczyć. Mam cię na oku. Rozumiesz?
– Tak – wykrztusiła. – Kim jesteś?
– Kimś, kto jest teraz z Zosią – zachrypiał. – Skręcisz w prawo, potem w Koszykową. Do nikogo nie dzwoń i z nikim nie rozmawiaj. Zrobisz inaczej, to już nigdy się nie odezwę. Wiesz, co to znaczy?
– Wiem. Zrobię, co mówisz. Idę.
Zeszła na parter. Hostessa na jej widok natychmiast wykrzywiła usta, co zapewne miało być uśmiechem. Reszelska zignorowała przestraszoną dziewczynę i bez słowa otworzyła drzwi. Zeszła po kilku schodkach i wyszła na chodnik. Było ciemno. Poczuła chłód. Miała na sobie tylko sukienkę. Narzutkę zostawiła w pokoju, ale nie zamierzała już po nią wracać. Zaczerpnęła powietrza. Na parkingu, przy wjeździe, nie było sekretarza. „Ten pojeb, który jest z Zosią, musi obserwować pałacyk. Musi być blisko. Może nawet jest w środku”. Przeraziła się, ale poczuła też nadzieję, że szybko dołączy do wnuczki. Przeszła obok budki ochroniarza, który lekko skinął jej głową. „To on? Nie, to niemożliwe”, odpowiedziała wymuszonym uśmiechem. Skręciła w Aleje Ujazdowskie. Przeszła około stu, stu pięćdziesięciu metrów wzdłuż Ministerstwa Sprawiedliwości. Zbliżyła się do Koszykowej. Zgodnie z instrukcją skręciła w prawo. Rozejrzała się niepewnie. Plac na Rozdrożu był niemal pusty. Oczekiwała dalszych poleceń. Zwolniła kroku i przeszła kolejnych kilkanaście metrów. Mijali ją przechodnie spieszący do mieszkań lub pobliskich restauracji. Przemknął jakiś biegacz. Poczłapała starsza pani z małym psem. Na Reszelską nikt nie zwracał uwagi. „Słońce już zaszło, ale świecą latarnie, dookoła ludzie, pewnie wszędzie kamery monitoringu”, poczuła się bezpiecznie. „Tylko co z Zosią?”. Wzdrygnęła się, gdy zadzwonił telefon. Cały czas trzymała go kurczowo w prawej ręce. W lewej ściskała kopertówkę.
– Zmiana planów. Zawróć. Przejdź przez skrzyżowanie, potem Agrykolą w dół. Trzymaj się swojej lewej strony – nakazał nieznajomy głos.
Sygnał przerwanego połączenia spowodował, że znowu poczuła się zagubiona, zdana na łaskę obcego człowieka. Nie miała pewności, czy ktoś się po prostu z nią nie bawi. Jednak nie zamierzała ryzykować losem Zosi. Zrezygnowana wykonała polecenie. Po chwili znalazła się po przekątnej placu na Rozdrożu. Przed sobą miała park Łazienkowski, a po drugiej stronie gmach kancelarii premiera. Po lewej stronie, nie dalej niż kilkanaście metrów w głąb, słynną kawiarnię Rozdroże. Od połowy lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku warszawiacy i turyści przychodzili tutaj na sypaną kawę i wuzetkę. Reszelska przypomniała sobie randki, które często zaczynały się przy ciastku, a potem kończyły na zapleczu kawiarni, na ławkach lub trawnikach osłoniętych drzewami. „Idiotka jestem”, skarciła się za wspominki z młodości zamiast skupić się na pomocy Zosi. Zresztą z żalem przekonała się niedawno, że z atmosfery dawnego Rozdroża już nic nie zostało. Kultowa kawiarnia stała się kolejnym miejscem na przyjęcia komunijne czy z okazji chrzcin.
Kiedy skręciła w Agrykolę, ponownie zadzwonił telefon. Miała wrażenie, że jest to inny numer niż wszystkie poprzednie.
– Teraz w lewo i wzdłuż samochodów, idź wolno w stronę parkingu przy CSW. – Zachrypnięty głos oznajmił krótko.
Nie zdążyła potwierdzić. Porywacz rozłączył się. Teraz już była pewna, że on jest blisko, i że ją obserwuje.
„Tutaj też mi nic nie zrobi. Tyle samochodów, ludzie, restauracje”, dodawała sobie odwagi. „Byleby oddał Zosię. Potem rozszarpię skurwiela. Zwłaszcza jeżeli to jakiś zidiociały kawalarz”.
Przyglądała się zaparkowanym samochodom. Nie widziała, żeby w którymś siedzieli ludzie. Minęła restaurację Klonn. Dwóch podpitych mężczyzn kiwających się rytmicznie zmierzyło ją wzrokiem.
– Ty, patrz! Księżniczka! Księżniczka, kurwa – wybełkotał starszy i z większym brzuchem. – Nie księżniczka. Starsza już... Królowa to jest!
– Pani wybaczy, ale on na piękno wrażliwy jest – zawtórował mu niższy, szczuplejszy i chyba bardziej trzeźwy.
„Jeszcze pijaków mi brakuje”, pomyślała i przyspieszyła. „Gdzie on jest? Co mam dalej robić? Nie mogę być taka bezwolna. Nie, już starczy tego dobrego”.
Dźwięk telefonu.
– Posłuchaj! – krzyknęła. – Jeżeli natychmiast nie...
Sygnał. Połączenie przerwane.
„Co ja zrobiłam? Ależ ze mnie idiotka”, zatrzymała się i rozglądała z nadzieją, że zaraz zobaczy Zosię. Po chwili poszła dalej, w stronę parkingu. Ogarnęło ją poczucie winy. „To przeze mnie. Jeżeli coś się stanie Zosi, to przeze mnie”.
Usłyszała za plecami charakterystyczny szum odsuwanych bocznych drzwi samochodu. Odwróciła się. Z wnętrza białej furgonetki dobiegł do niej głos Zosi:
– Babciu, chodź do nas.
W trzech krokach znalazła się przy odsuniętych drzwiach. Zajrzała do wnętrza. Panował półmrok, furgon był zabudowany, w części bagażowej nie miał szyb. Wsunęła tułów głębiej. Zobaczyła Zosię leżącą na materacu. Dziewczynka miała zamknięte oczy. „Jak mnie zawołała?” Nie zdążyła już jednak krzyknąć, bo ktoś jedną ręką zatkał jej usta, drugą przytrzymał głowę. Ostry, nieznany zapach podrażnił nozdrza. Zapadając w sen, poczuła, że została wciągnięta do samochodu. Usłyszała jeszcze trzask zasuwanych drzwi. „Zosia, co z Zosią?”, pytanie o los wnuczki było jej ostatnią myślą.