Tytuł dostępny bezpłatnie w ofercie wypożyczalni Depozytu Bibliotecznego.
Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej!
Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego.
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.
Cały wczorajszy dzień spędziłem w lesie. Kępy traw jeszcze się nie rozrosły i nie przykryły skorupek naziemnych porostów. Miałem, zatem dobre warunki do prowadzenia obserwacji.
[Fragment]
Książka dostępna w zasobach:
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy im. ks. J. Tischnera w Drezdenku (2)
Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna im. Zbigniewa Herberta w Gorzowie Wielkopolskim (2)
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 66
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Ludwik Ireneusz Lipnicki
NA NIEBIE
NA ZIEMI
„Arsenał”Gorzów 2002
Redakcja
Krystyna KamińskaIreneusz Krzysztof Szmidt
Fotografie
Ludwik Lipnicki
Zdjęcia na okładce i str.42: Henryk Zieliński
Wydawca
Wydawnictwo Artystyczno Graficzne „Arsenał”ul. Matejki 82/3, 66-400 Gorzów Wlkp.
tel./fax +48 095 722 09 58, tel.
email: [email protected]
© Copyright by
Ludwik I. Lipnicki
WAG „Arsenał” Gorzów
Wydanie I, nakład 500 egz.
ISBN: 83-88300-65-2
Opracowanie edytorskieIreneusz Krzysztof Szmidt
Skład komputerowyPaweł MarchwińskiKatarzyna Szmidt
Druk/Druck
OSGRAF, Gorzów, ul. Kosynierów Gdyńskich 27
a niby wszystko już znamy
a niby wiemy o wszystkim
a ze wzruszeniem nam
nie do twarzy…
Kochana Zosiu!...
Nadzieja przez wiele miesięcy tłamszona i uśpiona niedogodnościami zimy, wspięła się na przednie łapki i z niedowierzaniem nastawiła uszy w kierunku łąk, skąd doleciała króciutka, pojedyncza zwrotka żurawiej pieśni. Strofa urwała się i gdy nasłuchiwanie stało się bezskuteczne, nadzieja z westchnieniem ponownie zwinęła się w kłębek i ułożyła na miękkim zimowym posłaniu.
A jednak zakiełkowała i poczęła przebijać się coraz wyraźniej ku świadomości myśl: czyżby już w tę pierwszą sobotę marca, podczas odwiedzin Mamy w Łubiance, jednak zaczynało się przebudzenie? W kilka dni później, ale już het na wschodnich rubieżach kraju, żurawi klangor doleciał do moich uszu od strony rozlewisk nad Narewką na skraju Polany Białowieskiej, otoczonej prastarym królestwem żubrów.
A więc wreszcie wszystko zaczyna się odradzać. W krwiobiegach planów i marzeń żywiej poczęły płynąć życiodajne soki. Coraz cieplejszy wiatr już wymiata kąty i zakamarki z zimowej gnuśności i coraz mocniej rozjaśnia je iskierkami optymizmu: na polach, łąkach, w lesie i domu oraz w tych tajemnych miejscach, które nie posiadają stałego adresu. „Ot, widzisz - rzekła Babcia - jeśli tę zimę przeżyłam, to jeszcze na mnie nie czas”. I rzeczywiście, powrócił jej dobry nastrój, zelżały dolegliwości ukończonych osiemdziesięciu pięciu lat; w stałych wątkach wspomnień zadomowione szarości i boleści poczęły być zastępowane przez akcenty pogodne lub nawet humorystyczne, przydając blasku oczom.
Co prawda, już kilkanaście dni wcześniej, zima, w swej przewrotności, udawała, że odchodzi i na krótko ustąpiła pola słońcu i ciepłym powiewom. Wraz z nimi przybyły pierwsze szpaki, których kilka sztuk, usadowiwszy się na modrzewiu, przypominało, że pora szykować budki, bo za kilka tygodni powrócą na stałe. Oj, wrócą! Można będzie zapomnieć o nakręcaniu budzika, bowiem już o brzasku szpacze trele, pogwizdywania, popiskiwania i całe gamy innych dźwięków dochodzących z balkonu, na pewno nie pozwolą nam, czyli ich sąsiadom zza szyby, na długie poranne wylegiwanie się w łóżkach.
Już dawno pylą kitki leszczyny, obok po przydrożnym sąsiedztwie, wierzbowe kotki, w ogrodach przebiśnieg odważnie,ponad śnieg wyniósł pąki i otworzył kwiaty na w dół przegiętej łodyżce. Jeszcze śnieg leżał na polach i poboczach ulic, a już ten i ów przechodzień zatrzymywał się, podnosił głowę i odprowadzał wzrokiem gęgający klucz; stał w miejscu przez kilka minut, a w dalszą drogę ruszał już z pogodniejszą twarzą. Wyczytał na tle nieba zapowiedź Wielkich Powrotów. Już wiedzieł, że gdzieś, jeszcze daleko o całe tygodnie podniebnej drogi, już lecą bociany, jaskółki. Przybędą do nas o właściwej porze, wtedy, gdy się ożywi świat owadzi, gdy zakipi życie na podmokłych łąkach i w wodzie, ich stół biesiadny będzie już zastawiony. Gdy już bociany dotrą w swe rodzinne strony i - jak mawiał niegdyś pan Witold Zieleniewski - „gumna ich gniazdami zaklekocą”, będzie znaczyło, że już wiosna otwiera swoje podwoje na oścież. O stosunku do tego skrzydlatego symbolu polskiego krajobrazu pisał Norwid:
(...) Do kraju tego, gdzie winą jest dużą
Popsować gniazdo na gruszy bocianie,
Bo wszystkim służą ...
Tęskno mi, Panie ... (...)
Wędrówki bocianów i innych, nie tylko ptaków: ich odejścia, odloty i powroty to bezdenna skarbnica metafor i refleksji, tęsknoty za czymś realnym i zdefiniowanym albo - na przemian - za nieuchwytnym i trudnym, wręcz niemożliwym do nazwania znanymi słowami. Ot, taka wiosenna kotłowanina, jak w butli z młodym winem. Latem się to wszystko ustabilizuje, a jesienią dojrzeje.
Marzec - to początek, to odradzanie się. Wiedzieli Rzymianie co czynią, początek roku właśnie na ten okres wyznaczając. Miesiąc nazwali Martius i poświęcali go Marsowi, a ten nie tylko wojnie patronował, ale w pierwszej kolejności był bogiem wiosny i opiekunem trzód.
A my topimy w pierwszym dniu wiosny Marzannę. Masz Marzec, prawdopodobnie, od niej bierze swą nazwę. Tak brutalnie rozstając się nią nasi przodkowie wierzyli, że w ten sposób odrodzą uśpioną na czas zimy przyrodę.
I popatrz, jaka zbieżność wielkiej, antycznej kultury z naszym, słowiańskim rodowodem.
Szykuj buty, bo już niedługo, gdy tylko wrócę a obeschną ścieżki po roztopach, wyruszamy, by przewietrzyć myśli i patrzeć jak z wiosennym wiatrem ulatują, zdawało się, że niemożliwe do rozwiązania i nawet udźwignięcia problemy. Wystarczy doczepić do nich błękitne baloniki nadziei.
Białowieża, 12 marca ... roku
,,,gdy tylko wrócę a obeschną ścieżki po roztopach,
wyruszamy, by przewietrzyć myśli.
Cały wczorajszy dzień spędziłem w lesie. Kępy traw jeszcze się nie rozrosły i nie przykryty skorupek naziemnych porostów. Miałem, zatem dobre warunki do prowadzenia obserwacji. Licząc na trwałość słonecznej, wiosennej pogody, na dzisiaj zaplanowałem trasę wzdłuż rzeki. Niestety, początek kwietnia pokazał pełną zgodność z jego umiejętnościami komplikowania aury: aż po skraj zabudowań, aż po las i w lesie - biało; wszystko obficie zaśnieżone. Jednak poszedłem, pewny, że nocny paroksyzm mrozu za dnia się nie powtórzy, a słońce swoje zadanie wypełni jak trzeba... Już w drodze powrotnej, wychodząc z lasu, spostrzegłem na powierzchni jednego spośród ledwie wystających ponad śnieg słupków ogrodzenia galaretowatą substancję. Czyżby jakiś porost o takiej piesze? Lupa do oka, oglądanie i... zaskoczenie - toż to buła świeżo złożonego żabiego skrzeku z oczkami jaj. No tak, któraś z żab, zapewne ta pospolita i najmniej wybredna w wyborze miejsca i pory godów, żaba trawna, została zaskoczona przykryciem przez śnieg wypatrzonej sadzawki, albo też: nagła zimowa aura odcięła jej drogę do brzegu rzeki. Przemożny i niekontrolowany instynkt zachowania ciągłości gatunku i życia kazał jej podjąć ryzykowną decyzję złożenia skrzeku w jedynym miejscu, które w tych zimowych warunkach może stworzyć szansę rozwoju jaj. Bo przecież ciemna powierzchnia słupka jest bliżej słońca i - w odróżnieniu od śniegu - kumuluje ciepło.
Cóż, prawdopodobnie żabi trud był daremny, a pod wpływem potrzeby godów, nie tylko żaby potrafią stracić głowę... I skąd my to znamy?
Życie od jaja biorące początek. Nic odkrywczego. Przecież już Horacy w „Sztuce poetyckiej” sławił wielce Homera za powściągliwość - że ten nie rozpoczął Iliady od jaja Ledy, z którego wykluła się Helena, ale od razu przystąpił do rzeczy. I właśnie od słów rzymskiego liryka termin od jaja - ab ovo - stał się synonimem początku.
Wszak jajo, przecież nie tylko przez ptaki wytwarzane i składane, to początek nowego życia, nowego organizmu, nowej jakości. A samo jajo - jajko urosło do symbolu odnowy, odradzania się. Nie zawsze wiemy, że zajmowanie przez nie honorowego miejsca na stole w wielkanocnym obyczaju jest - uproszczonym, bo uproszczonym - ale przecież obrazem wskrzeszenia życia, czyli... zmartwychwstania. I jeszcze jedno: to Święto, z taką symboliką obchodzone jest na początku wiosny, a więc wtedy, gdy wszystko się budzi do życia, odradza, gdy ma miejsce początek - ab ovo.
To, ledwo co przebudzone, jeszcze nieśmiałe, jeszcze osłabione życie jest już popędzane coraz cieplejszymi promieniami słońca, które coraz dłuższą drogę odbywa na niebie. Trzeba się wzmocnić, chłonąć ciepło pobudzające krążenie soków w roślinach i krwi w ciele zwierząt. Czas na regenerację sił. I co ciekawe: największa ilość roślin zielarskich, tych „leków z bożej apteki”, nie tylko ludziom przydatnych, to rośliny wiosenne. Natura w swej odwiecznej mądrości wie, kiedy jest największe na nie zapotrzebowanie. Ba, niektóre nawet jeszcze nie zdążą w pełni wykształcić swoich, ważnych do życia organów, a już tworzą swoiste ampułki z lekami. Weźmy chociażby podbiał. Jego kwiatowe koszyczki, wykształcające się jeszcze przed liśćmi, toż to przecież surowiec do produkcji, między innymi, syropów przeciwkaszlowych. Nazwa syropu, bodaj najczęściej stosowanego do łagodzenia objawów wiosennego przeziębienia, Tussipect, pochodzi od łacińskiej nazwy podbiału - Tussilago.
Z dnia na dzień pojawia się coraz więcej tych pomocników w odradzaniu naszego zdrowia, przywracania chęci, nie tylko do życia. Jeśli zima jeszcze się zechce przypomnieć, to tylko na krótko i z pewnością nie powstrzyma soków, które już ruszyły. Czasami zrani, ale słońce zakasawszy rękawy ześle swój najskuteczniejszy, bo promienny balsam...
A czym leczyć uśmiech zmrożony przypomnieniem? Jak ożywić, z przyzwyczajenia i przez zapomnienie wzbudzony, a w połowie drogi wstrzymany gest pieszczoty?...
Otwórz szeroko okna i drzwi. Niechaj i tu dotrze znad wody, z lasu i z łąk pieśń odradzającej się nadziei, ufności oraz wiary w szczerość gestów i słów. A jeśli coś się skończyło, to niechże od nowa, ab ovo, się zrodzi.
Tuchola, 2 kwietnia ... roku
Odeszliśmy ku innej zawilcowej polanie,
potem jeszcze dalej...
Przy moim domu rodzinnym rosną takie lasy bukowe, gdzie w drugiej połowie kwietnia i na początku maja zawilcowe kobierce zdają się nie mieć końca. Gdy dziś przed południem przechodziłem tamtędy, przypomniała mi się nasza wspólna wyprawa sprzed lat, gdy po raz pierwszy pokazałem Ci ten jedyny w swoim rodzaju ogród. Ty, opadłszy na kolana, próbowałaś uchwycić nieśmiałą woń zawil-cowych kwiatów. Wtedy to - pamiętasz? - niedaleko od nas, na poboczu drogi zatrzymał się samochód. Wysiadło dwoje ludzi: matka i dorosły syn. Uprzejme „dzień dobry” i słowa zachwytu nad kwietnym lasem.
- Pani też lubi te kwiatki? - Pytanie skierowane do Ciebie i zaraz po nim stwierdzenie - Będzie piękny wiosenny bukiet.
Zdziwiona odpowiedziałaś, że nigdy nie zrywasz zawilców i że najpiękniejsze są właśnie tu - w lesie.
- Przecież się pani schylała. Widziałam. Wyjaśniłaś wówczas, że chciałaś tylko ten zapach najświeższej wiosny zapamiętać.
Odeszliśmy ku innej zawilcowej polanie, potem jeszcze dalej. Gdy wracaliśmy, z daleka już ujrzeliśmy tę spotkaną wcześniej panią, która na klęczkach pochylała głowę nad zawilcami. Żegnając się z nami powiedziała tych kilka ważnych słów:
- Jak to nigdy nie wiadomo, ile pięknych rzeczy może nas spotkać w drodze. Właśnie wracamy z rokitniańskiego sanktuarium i... - zamilkła na chwilę, by zaraz dodać - ...teraz jeszcze te kwiaty...
Już dochodząc do samochodu odwróciła się i ku naszemu zaskoczeniu powiedziała:
- Dziękuję pani. Do widzenia.
Odjechali, a Ty wzruszona wzięłaś mnie pod rękę. Pamiętasz?
Łubianka, 25 kwietnia .... roku
Rzeka, rzeki - każda inna, zmienna zależnie od pory dnia i roku. Moja - ta borowa - prawie każdej zimy zasypia pod lodową pościelą. Wraz z pierwszymi roztopami, jej ciemne wody, obramowane jeszcze nagimi drzewami, ożywiają się kaczym kwakaniem, czasem są przystankiem na drodze do dalekiego północnego domu jakiegoś skrzydlatego wędrowca.
W maju brzeg już się zazielenia, a cały tunel rzeczny wypełniony jest dźwiękami w różnych tonach i stopniach głośności; już nad wodą śmigli skrzydlaci łowcy sieją spustoszenie wśród coraz gęstszych owadzich rojów. Gdzieś dalej, za nadrzeczną wysoczyzną, na polach i łąkach wiosna rozpościera swój barwny welon. Tren jej sukni wplótł się w wody rzeki. Słońce, łatwo przebijając się przez jeszcze niezbyt gęstą zieleń gałęzi, zdobi wodę jakby cekinami, złotym i srebrnym szamerunkiem. A rzeka wciąż na nowo układa i zmienia fałdy, fałdki i falbany. Już potrafi leniwie, wręcz sycie, rozłożyć się pod parasolami drzew na chwilę odpoczynku w płytkiej zatoce. I zda się, że odczytujesz jej radość, coś niby wesołość w dalszym pomykaniu, w przeskakiwaniu progów kamiennych, omywaniu drzew powalonych przez zimowe przybory... Siedzisz, patrzysz, słuchasz - odpoczywasz.
I zostałbyś z takim rzeki obrazem, gdyby nie zdjęcia w wieczornych wiadomościach. Tam też była rzeka wiosenna. Dobrzeją znamy, bo przecież nad jej brzegiem, jeszcze niecały rok temu, biegła ścieżka naszych letnich zachwytów. Teraz była wielokroć szerszą i głębszą, gniewną, okrutną. U jej brzegu stała kobieta - zrozpaczona matka z dzieckiem na ręku. „Nie mam już nic - powtarzała bezradnie - wszystko mi woda zabrała, tylko córkę rzece wydrzeć zdołałam... ”.
Dwa obrazy rzeki wiosennej. A Ty opowiedziałaś mi wtedy, niespodziewanie przypomnianą, wydawać się mogło, już dawno zamkniętą na skoble niepamięci, scenę ze swojego dzieciństwa. Wspomnienie to, rozmazane mgłą czasu, było związane z rzeką i czyimś, nie pamiętasz już czyim, weselem. Była tam panna młoda w białej sukni i w welonie, w Twoich oczach piękna jak z bajki. Była także świeżo poznana, ale już bliska Ci, miejscowa dziewczynka - kilkuletnia zaledwie, tak jak Ty wówczas. Biegałyście razem po kwietnej łące, opowiadałyście szeptem swoje tajemnice i głośno śmiałyście się... Później się dowiedziałaś od innych dzieci, że panna młoda była od kilku godzin formalną macochą tej Twojej „świeżej” przyjaciółki. A potem ta scena, której nie chciałaś zatrzymać w pamięci, ona jednak się zachowała: ta cała w bieli, piękna i szczęśliwa panna (właściwie to już pani) młoda, jeszcze przed chwilą tak promiennie radosna, teraz z twarzą wykrzywioną w złości, bez opamiętania, z wykrzykiwaniem słów, których nie chciałaś słuchać, bo ktoś Ci kiedyś powiedział, że są bardzo brzydkimi, tłukła pięściami po głowie i po plecach swoją pasierbicę - Twoją przyjaciółkę... Przyciskając piąstki do uszu, patrzyłaś oniemiała z przerażenia... A tam dalej, za pasem ukwieconej łąki płynęła rzeka, na niej łodzie, na brzegu gwar, muzyka, weselne przyśpiewki...
Pozdrawiam Cię, znad mojej, spokojnej, wiosennej rzeki.
Piekło nad Brdą, 3 maja ... roku
Rzeka, rzeki - każda inna, zmienna zależnie od pory dnia i roku.