Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
THRILLER, W KTÓRYM WSZYSCY MAJĄ JAKIEŚ SEKRETY.
Tomek próbuje poradzić sobie z traumą po porwaniu, jednak niezagojone blizny i odmienny wygląd są obiektem kpin kolegów. Kiedy wydaje się, że szczęście zaczyna się do niego uśmiechać, tuż za rogiem czeka kolejny dramat.
Kuba trafił do adoptowanych rodziców w wieku pięciu lat. Za cel obrał sobie obronę nowej mamy przed jakimkolwiek niebezpieczeństwem. Z czasem jego zachowanie wymyka się spod kontroli, a złe uczynki stają się obsesją.
Joanna i Adam przeprowadzają się na nowe osiedle. Szczęśliwa para skrywa jednak mroczny sekret, który za zamkniętymi drzwiami sypialni staje się największym koszmarem kobiety.
Losy bohaterów splatają się w najmniej oczekiwanym momencie. Jakie tajemnice skrywa każdy z nich?
Jak daleko sięgnie obsesja Kuby i czy każda wina zasługuje na karę?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 291
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
RedaktorAnna Kołtek
Projektant okładkiAneta Kwiatkowska
Projektant okładkiSylwia Wyka
Fotografkorionov/istock.com
© Jolanta Żuber, 2024
© Aneta Kwiatkowska, projekt okładki, 2024
© Sylwia Wyka, projekt okładki, 2024
© korionov/istock.com, fotografie, 2024
Tomek próbuje poradzić sobie z traumą po porwaniu, jednak niezagojone blizny i odmienny wygląd są obiektem kpin kolegów. Kiedy wydaje się, że szczęście zaczyna się do niego uśmiechać, tuż za rogiem czeka kolejny dramat.
Kuba trafił do adoptowanych rodziców w wieku pięciu lat. Za cel obrał sobie obronę nowej mamy przed jakimkolwiek niebezpieczeństwem. Z czasem jego zachowanie wymyka się spod kontroli, a złe uczynki stają się obsesją.
Joanna i Adam przeprowadzają się na nowe osiedle. Szczęśliwa para skrywa jednak mroczny sekret, który za zamkniętymi drzwiami sypialni staje się największym koszmarem kobiety. Losy bohaterów splatają się w najmniej oczekiwanym momencie. Jakie tajemnice skrywa każdy z nich? Jak daleko sięgnie obsesja Kuby i czy każda wina zasługuje na karę?
Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero
Slender Man, Slender Man,
Wszystkie dzieci próbują biec.
Slender Man, Slender Man,
Dla niego to część zabawy.
(…) Nie pozwoli ci powiedzieć do widzenia.
Z pewnością umrzesz.
/ Zip Zipper, Slender Man
Pierwszy raz poczuł ten gniew i ból, kiedy miał pięć lat. Niepohamowana złość na wszystko i wszystkich. Od tamtej pory sumienie paliło go niemiłosiernie, ilekroć tylko przeszło mu przez myśl, że mógł zapobiec tej tragedii.
Od brudnej skórzanej kanapy do telewizora dzieliło go jedynie sześć kroków. Odbiornik już nie działał, a obok, na starej szafce, stały puste butelki po piwie i jedna wypełniona moczem. Sikał do niej wczoraj, tuż po przegranej w karty, na oczach rozbawionego taty.
Na ekranie pojawiały się pionowe pasy na przemian z efektem śnieżenia, ale Kuba wpatrywał się w te zakłócenia jak zaczarowany. Czuł co prawda, że brakuje mu już tchu, ale ktoś głaskał go po głowie i kazał spokojnie oddychać, więc momentami było lepiej. Policjantka wręczyła mu białego królika z naderwanym uchem, z którym rzadko się rozstawał. Królik miał na brzuchu małą plamkę krwi. Ale to nic. Kuba wiedział, że wystarczy zimna woda i wszystko zniknie, więc jak tylko ci wszyscy ludzie wyjdą, będzie musiał oddać go mamie do prania.
Pasy na telewizorze zmieniały kolor. Od seledynowych po czerwone i niebieskie. Czasem obraz pojawiał się na kilkanaście sekund, ale chłopiec i tak nie był w stanie rozpoznać, co takiego przedstawia.
— Chcesz jeszcze wody? Zimno ci? Kubuś, a może… do pracownika socjalnego… i potem będziesz bezpieczny. — Jak przez mgłę docierały do niego zdania kobiety, która przyjechała zaraz po karetce. Miała na imię Jagoda. Kuba nigdy nie poznał nikogo o tym imieniu, ale kojarzyło mu się z wakacjami, podczas których chodził z mamą do lasu.
— Piecyk nie działa — odezwał się w końcu. — Będzie zimno. Tata nie umiał go naprawić.
Minęło zaledwie kilka minut, odkąd zabrali jego ojca z miejsca zbrodni, tymczasem pobita kobieta wciąż tu leżała. Kuba nie chciał wychodzić z panią Jagodą, ale z sekundy na sekundę robiło się coraz tłoczniej. Coraz głośniej. Nie mógł tego znieść. Wolałby, żeby już poszli, a wtedy on będzie mógł wrócić do swojego pokoju i jak co wieczór opowiedzieć mamie o tym, że tym razem udało mu się nauczyć piosenki. Zaśpiewałby jej to wszystko cichutko, a potem razem usnęliby na jednym dużym łóżku.
— Chcę moją kołdrę. I chcę wrócić do mamy. — Kuba skubnął królicze ucho, które trzymało się już na kilku strzępach, i szybko zamrugał. Pod powiekami czuł pieczenie, a obrazy sprzed kilkunastu minut przewijały się w jego dziecięcym umyśle z zawrotną prędkością. Piecyk. Krzyk taty. Wyciągana z barku butelka z brązowym płynem. Znów krzyk. Tłukące się szkło i uderzenia, podczas których słyszał błagalny ton mamy. A potem jakby wszystkie odgłosy walki ucichły.
— Wstawaj, Zośkaaa! Wstawaaaj, nie wygłupiaj się, stara babo. — To właśnie wtedy wyszedł z pokoju, by zobaczyć, co się stało. Tata potrząsał mamą i poklepywał ją po twarzy, ale nie odzywała się. — Noż kurwa, jeszcze mi tego brakowało! Kuba, leć po wodę i polej matce po twarzy! — krzyknął. — A ja wezmę jakąś szmatę, bo zaraz nam zapaskudzi całą podłogę, cholera jasna! — Złapał się za głowę i rzucił w kierunku łazienki, ale kiedy tylko przestąpił jej próg, nadepnął na jedno z pozostawionych tam narzędzi i pośliznął się na nim. Kuba usłyszał dobiegający stamtąd głośny huk, a potem tylko krótki krzyk, po którym zapadła cisza.
— Tato? Tato?! — zawołał, ale nikt się nie odezwał.
W końcu wrócił do salonu i zrobił to, co mu kazano. Oblał twarz mamy wodą, ale to wcale nie pomogło. Odłożył królika, z którym chodził co noc spać, i próbował potrząsać nią tak jak tata. Kiedy jednak po kilku minutach żadne z nich się nie obudziło, chwycił za telefon. Nie bał się. Przecież dokładnie wiedział, co zrobić. Pamiętał, jak wieczorami mama mówiła mu na ucho, że jeśli zdarzy się coś złego i tata przesadzi w kłótni, powinien zadzwonić na policję. To na pewno była sytuacja tego rodzaju. Zła. Dziwna.
Zacisnął powieki. Wspomnienia na chwilę odleciały. Wsłuchiwał się teraz znów w głos Jagody, która po raz kolejny informowała, że nie mogą tu zostać i zabierze go w bezpieczne miejsce. A on — też po raz któryś — odpowiadał, że bezpieczne miejsce to jego dom. I ramiona mamy.
— Masz dziadka? Babcię? Naprawdę nikt z rodziny nie mieszka w pobliżu? Może sobie kogoś przypominasz? — dociekała policjantka.
— Nie mam nikogo takiego. Jesteśmy tylko we trójkę. Mama się obudziła?
Kobieta otworzyła usta, ale kiedy zza drzwi sypialni wyszedł jeden z jej kolegów po fachu, a potem spojrzał na chłopca, wiedziała już, że stało się najgorsze. Zacisnęła usta i choć próbowała, by jej głos brzmiał naturalnie, to drżenie zdradziło, jak wielkie wrażenie zrobiła na niej ta sytuacja.
— Przykro mi. Naprawdę bardzo mi przykro. — To jedyne, co była w stanie powiedzieć w tamtej chwili, ale Kuba niewiele z tego rozumiał. Wyłapywał tylko strzępki rozmów, pourywane zdania, których sens był taki sam: „młody i tak nie zdołałby nic zrobić”, „nie obroniłby jej”, „nie umiał jej pomóc, to jeszcze dziecko”.
W końcu poczuł, jak ktoś chwyta go za ramię i prowadzi w kierunku drzwi. Szarpał się i wyrywał, usztywniając wszystkie kończyny tak, by nie można było go podnieść, ale na próżno.
Wtedy widział dom po raz ostatni. Zasnął w policyjnym wozie, jeszcze wierząc, że jeśli mama pojedzie do szpitala, to na pewno jej pomogą, ale kolejny świt i kolejny dzień pozbawiły go jakichkolwiek złudzeń. Nie uratował jej. Siedział w czasie kłótni w swoim pokoju, trzymając kurczowo królika, kiedy mama tak strasznie krzyczała. Nie wybiegł, by to przerwać. Ale przecież zawsze była silna, zawsze miała po awanturze kilka siniaków, a potem znów chodziła uśmiechnięta, aż do następnego razu. Dlaczego teraz odeszła?
Nie pomógł jej w niczym. Nie zrobił też krzywdy tacie, bo złudnie wierzył, że on chce mamę obudzić. Ale to nieprawda. Jeśli ktoś tak strasznie krwawi, nie wstanie od polewania wodą. To kłamstwo. Wszystko, co mówił tata, było kłamstwem!
Dwa miesiącepóźniej
Siedział nieruchomo i wpatrywał się w ładnie urządzony pokój przesłuchań. Pastelowe odcienie farb, naklejki na ścianach i zabawki. Znalazło się nawet miejsce dla foteli i stolika. Za weneckim lustrem był protokolant, a w środku, naprzeciwko chłopca, psycholog i sędzia. Wszystko po to, by ułatwić opowiadanie o strasznych rzeczach. Sędzia rozpoczął od pytań o samopoczucie, kolegów w przedszkolu i ulubione zabawy, by zręcznie przejść do okoliczności zbrodni.
— …mówiłeś, że często psuł wam się piecyk, tak?
— Tak. Mama nie umiała go naprawić, a tata nie lubił, kiedy coś się psuło. Bardzo wtedy krzyczał. — Chłopiec opuścił głowę i skubał teraz róg bluzki.
— A czy często coś się u was psuło?
Kuba przytaknął. Przypomniał sobie zepsuty zlew, czajnik, a ostatnio nawet pralkę.
— A co lubił robić tata? — drążył sędzia, nie spuszczając z niego wzroku.
— Oglądać telewizor. I grać w karty.
— I czasami grał z tobą?
Chłopiec znów przytaknął. Tata grał z nim na pieniądze, ale niedawno zmienił zasady i w ramach kary za przegraną nie pozwalał się wysikać. Kuba przypomniał sobie butelkę koło telewizora. Dlaczego tata jej nie opróżnił i pozwolił, żeby policjanci to zobaczyli? Splótł ręce i zacisnął je mocno. W końcu zdobył się na parę wymijających słów:
— Tak. Ostatnio mniej mi się podobało.
— Dlaczego?
— Bo rzadko wygrywałem.
— A tamtej nocy, kiedy znów zepsuł się wam piecyk, mówiłeś, że twój tata się potknął, tak? Co robił w łazience?
— Szedł po szmatę. Mama w szafce trzymała różne rzeczy do sprzątania.
— A co chciał posprzątać? — Twarz sędziego nie wyrażała żadnych emocji.
— Krew — rzucił chłopiec. — Mama trochę nabrudziła. Mieliśmy nowy dywan w salonie.
— A co robiłeś wcześniej? Zanim tata cię zawołał?
Kuba zastygł. Jak miał to powiedzieć? Jak miał wyznać, że nic? Skulił się w kącie i czekał, aż przestaną się kłócić, by pobiec do mamy i przytulić ją najmocniej, jak się da.
— Ja… nie lubię krzyku. Próbowałem się schować.
Sędzia zasznurował usta. Ale zanim zadał kolejne pytanie, Kuba poniekąd odpowiedział już na jego wątpliwości.
— Mama mówiła, że jeśli kiedyś uśnie na dłużej, to żebym się nie bał i zadzwonił na policję. I wtedy tak było. Ja wiem, proszę pana. Wiem, że to tata pomógł jej zasnąć. I teraz ona jest w niebie. Nie zobaczę jej już. Nigdy nie zaśpiewam jej tej piosenki, której nauczyłem się w przedszkolu.
W małej, przytulnej salce zapadła cisza. W głowie sędziego rodziły się jednak następne pytania: czy tej tragedii dałoby się uniknąć? I dlaczego nikt wcześniej nie zainteresował się rodziną? Mimo niezbitych dowodów oraz tego, że ojciec chłopca przyznał się do winy, musiał jednak zadać to pytanie:
— Czy wiesz, co robił tata, kiedy byłeś w swoim pokoju?
Kuba przez moment milczał. Kalkulował w głowie, czy jeśli powie o wszystkim, tata będzie zły i sprawi mu lanie, ale kiedy sędzia dodał, że raczej nie będzie mógł się z nim już spotkać, odpowiedział:
— Bił ją. Jak zawsze, kiedy coś się w domu psuło. Miałem swoją skrzynkę z narzędziami, ale nigdy nie umiałem niczego naprawić. Gdybym umiał, wszystko byłoby w porządku. — Spuścił głowę jeszcze niżej niż wcześniej, a potem salę wypełniły odgłosy już nie pytań i niepokojących odpowiedzi, ale cichego płaczu Kuby. — Tęsknię za mamą. Bardzo za nią tęsknię. Dlaczego tym razem też nie wstała? Dlaczego nie było jak zawsze?
Dzieci omijały to poddasze pełne strachu ze względu na stertę rupieci, ale Tomka coś w to miejsce przyciągało. Coś, czego nie był w stanie określić. Słyszał gwar na dole, ale nie miał chęci siedzieć wokół tych wszystkich osób, które mu dokuczały. Wciąż mówili, że jego rodzice na pewno mają już inne dziecko, które nie jest tak potwornie okaleczone jak on. To bolało.
Słowo „rodzice” oddaliło się, tak jak jego biologiczna matka chwilę po porodzie, a on został zupełnie sam, nie licząc cioci Basi, która sprawowała opiekę nad garstką porzuconych sierot z lubelskiego domu dziecka. Jako jedyna z opiekunek była dla niego dobra.
Usłyszał trzask. Ktoś zbliżał się po schodach, dokładnie tak jak kiedyś Szeptuch i Anna, kiedy przychodzili sprawdzić jego samopoczucie. Nasłuchiwał tych odgłosów, choć i tak doskonale wiedział, kto je wydaje. Nie mylił się, już po chwili usłyszał piskliwy głos Barbary, a jej szczupłe, niemal wychudzone ciało zmaterializowało się za drzwiami strychu.
— Musisz jeść, kochanie — powiedziała, a potem podeszła bliżej, zapaliła małą, gołą żarówkę i zbliżyła się do niego na tyle, na ile pozwolił. — Jesteś wciąż słaby, jeśli chcesz odzyskać siły i dorównać chłopakom w twoim wieku, musisz jeść. Tomeczku…
— Nie lubię zupy mlecznej. W środy są rozmiękłe płatki ryżowe, a ja wolę chrupiące.
— Jest też kotlet i sos pieczarkowy.
— Nie chcę, żeby sos zalewał mięso, bo wtedy jest mokre.
Barbara cicho westchnęła. Pracowała w tym przytułku od piętnastu lat, ale Tomek przed adopcją nie sprawiał tak wielu kłopotów i nie miał jeszcze swoich dziwactw. Był po prostu cichym, spokojnym niemowlakiem. Teraz jednak nawet jej brakowało cierpliwości, bo miała wrażenie, że chłopak żyje w swoim świecie i czasem żadne słowa do niego nie docierają.
— To dostaniesz mięso bez sosu, a ziemniaki obok. Surówkę też oddzielnie — uśmiechnęła się. — Pani Zosia naprawdę dobrze gotuje, nie pamiętasz tego, bo kiedy tu trafiłeś pierwszy raz, zajadałeś się tylko mlekiem.
— Kiedy stąd wyjdę? Kiedy mama wróci albo Olga zabierze mnie do siebie? Dlaczego nie przychodzą?
— Pani Sosno… To znaczy twoja mama nie sprawuje już nad tobą opieki. Z tego, co wiem, nie czuje się najlepiej, a Olga jest jeszcze nieletnia. Nie może się tobą zająć.
— Ale ja muszę ją przeprosić, muszę jej powiedzieć, że nie chciałem, by upadła wtedy, w parku, nie chciałem, żeby miała krew z tyłu głowy. Ona tego nie wie. Szukałem jej, a potem… — Popukał się pięścią w czoło, jakby szukał tam odpowiedzi.
— Tomeczku… — Barbara poczuła, jak coś ściska jej żołądek, bo w swojej naiwności i zaufaniu Tomek wciąż przepraszał za wszystko i wciąż miał nadzieję, że pobyt tutaj jest jedynie chwilowy. A matka lada moment po niego wróci. Było jej żal chłopca, denerwowała się na setki dziwactw i pytań, ale serce krajało jej się, kiedy widziała, co zrobili z jego twarzą. — Przepraszałeś Olgę wiele razy, ona wie, że nie chciałeś niczego złego. Jesteś naprawdę dobrym chłopakiem, wszystko już wyjaśniłeś.
— Ale… — zaczął znów, a wtedy w drzwiach stanęła kolejna osoba. Młoda, grubsza kobieta, ubrana w coś przypominającego popielatą garsonkę. Zmierzyła oboje przenikliwym wzrokiem, pokręciła protekcjonalnie głową i założyła ręce za siebie. Tomek starał się nie patrzeć na nią, jej ton głosu był chłodny, nie miała w sobie zbyt wiele empatii, jakby stanowisko kierowniczki wciśnięto jej siłą.
— Co znowu z tym chłopakiem, Basiu? — zwróciła się do opiekunki. — Czy możemy sobie pozwolić na tolerowanie takich wariactw? Co on tu, do diabła, robi?
Barbara dotknęła jego ramienia, wstała i zbliżyła się do kierowniczki.
— Chodzi o to, że dzieci mu strasznie dokuczają, nie tylko rówieśnicy, ale i młodsi, a może zwłaszcza ci… A on dopiero co uszedł z życiem. Wygląda, jak wygląda, ale to dobre dziecko, tylko się boi. On wciąż ma nadzieję, że Ewa po niego wróci, wydaje mi się, że nie dopuszcza do świadomości tego, co się z nim działo…
— Ona nie wróci — zawyrokowała sucho.
— Ja to wiem, ale to nie jest takie proste, pani Moniko. On się z tym nie pogodził i próbuje to jakoś naprawić. Żyje w świecie iluzji, tworzy coś w głowie, bo wie pani, trudno znów tu wrócić po tylu latach. Zaznał trochę ciepła rodzinnego, a teraz ma tylko nas.
Kierowniczka zmarszczyła brwi i skoncentrowała uwagę na twarzy Barbary, jakby przetwarzała w umyśle jej słowa i szukała właściwej odpowiedzi. Ale nigdy nie była ani zbyt uczuciowa, ani wylewna, by zacząć litować się nad dziećmi, które powierzono jej opiece.
— Trzeba zwiększyć mu częstotliwość spotkań z psychologiem, niech pracują intensywniej. I może niech nie odwiedza go ta dziewczyna. Im prędzej pogodzi się z tym, że dawne życie już do niego nie wróci, tym lepiej. Nie ma co w tym babrać, jakbyśmy tak z każdym dzieckiem się tu cackali, to by pocieszycielek nie starczyło. Życie, Basiu, pewnie jeszcze nieraz go kopnie, ale musi być twardy! Te dzieci i tak nie wyjdą na ludzi, a Tomek to już z pewnością sobie nie poradzi. Nie możemy go traktować ulgowo.
Barbara spojrzała znów na chłopca, który tym razem złapał się za kolana i kiwał lekko w przód i w tył, nucąc pod nosem jakąś piosenkę. Kierowniczka była zbyt oschła i niesprawiedliwa, zwłaszcza w kwestii spotkań z Olgą. Tak naprawdę to była jedyna osoba, która chciała się z nim kontaktować. Nie powinna mu tego zabraniać.
— Tylko ona do niego przychodzi, a człowiek musi mieć przecież do kogo usta otworzyć. Tutaj są różne grupki, wie pani, jakie są dzieci, trzymają się razem, a Tomeczek sam. Może naprawdę nie ma co zabraniać mu tego widzenia?
— Ma kolegów w szkole, może się z kimś zaprzyjaźni — mruknęła kierowniczka, ale na tyle niepewnie, że Barbara od razu wywnioskowała, że też nie jest do tego przekonana.
Opiekunka westchnęła głośno. Jakie życie cię czeka, Tomku? Jakie życie z taką twarzą? Kiedyś przynajmniej byłeś zwyczajnym chłopakiem, a teraz nawet to ci zabrali, pomyślała, ale skinęła głową na znak, że rozumie. W końcu to była jej praca, wykonywała tu obowiązki od dawna i nie chciała stracić posady, więc zapewniła kierowniczkę, że postara się Tomkowi dać do zrozumienia, by zapomniał o dawnym życiu i nie wyczekiwał tak spotkania z Ewą.
— No już, chłopaku, na dół, zobaczysz, jak inni zajadają, to wyjdą ci z głowy te głupoty — rzuciła ostro Monika i odwróciła się na pięcie. Po chwili na schodach słychać było stukanie jej wysokich, białych obcasów, a potem zamykanie drzwi do biura.
Barbara podała rękę Tomkowi, ale odsunął się i pokręcił głową.
— Usiądę obok ciebie — powiedziała. — Dobrze?
— Nie będę jadł. Mama dawała mi mięso i sos oddzielnie, a tutaj wszystko jest takie rozbabrane. Nie chcę tego. Nie usiądę obok Janka i Kamila, nie… Nie mogę. Oni mlaskają i wypadają im okruchy z ust!
— Skarbie, wiem, że ci ciężko, ale musisz zrozumieć jedno. — Barbara kucnęła naprzeciwko Tomka i dotknęła lekko jego powoli odrastających włosów. — Ona nie wróci, nie będziesz mieszkał już z panią Sosnowską. Wiem, że spędziłeś tam wiele lat, i to straszne, to naprawdę okrutne, jak postąpiła, ale nie możesz czekać na to, co nigdy nie nastąpi. Teraz my jesteśmy twoją rodziną, teraz do nas należysz.
— Rodziną… — powtórzył. — Rodzina to mama, tata, Olga i babcia. Ty nie jesteś żadną z tych osób. Jesteś jak dama kier, chcesz mnie przy sobie zatrzymać, ale nie mogę tu zostać! — Wstał i spojrzał na Barbarę. — Kiedy tylko to wszystko na twarzy mi się zagoi, mama znów mnie do siebie weźmie. Znów zamieszkam z nimi, bo ona mnie kocha, a ja kocham ją. Może po prostu się przestraszyła.
— Czego?
— Tego, co mam na twarzy. Też czasem się tego boję, ciociu. Kiedy patrzę w lustro, widzę tamtego chłopaka ze zdjęcia. Spogląda na mnie i uśmiecha się, a ja nie chcę, żeby tutaj był, nie chcę go widzieć. Nie chcę z nim rozmawiać.
Oczy Barbary zaszły mgłą, siłą przeciwstawiła się napływającym łzom, które były odpowiedzią na jego naiwne pragnienia. Kochał matkę, kochał tę kobietę tak bardzo, że nie dopuszczał do siebie uczucia rozgoryczenia po odrzuceniu, a nawet starał się ją zrozumieć. Tłumaczył to wszystko wyglądem i był przekonany, że to kwestia czasu, ale Barbara wiedziała, że tej decyzji nie cofnie już żaden sąd, a Sosnowska — po targnięciu się na swoje życie — nie dostanie pod opiekę żadnego innego dziecka.
Raz jeszcze podała rękę Tomkowi i poprowadziła go schodami w dół, do stołówki, w której dzieci jadły obiad.
Pachniało pożywną zupą i borowikowym sosem, a na stołach rozłożono już talerze i sztućce. Grupa trzynastu dzieci siedziała wokół długiego stołu z twarzami zwróconymi ku małemu okienku, z którego wyglądała pulchna twarz pani Zosi. Słychać było krzyki maluchów i podniesione głosy bardziej rosłych chłopaków, które nie ucichły nawet wtedy, gdy Tomek zajął swoje miejsce obok Barbary.
— Potworek! Ciociu, potworek! — Opiekunka poczuła, jak ktoś ciągnie ją za rękaw bluzki. Zerknęła w prawo: na oko czteroletnia dziewczynka klaskała w dłonie i skakała wokół krzesełka, pokazując palcem na Tomka. — On taki straszny, buuu! — Śmiała się głośno, a Barbara robiła dobrą minę do złej gry. W końcu wzięła jednak dziewczynkę na kolano i długo szeptała jej coś do ucha, a ta powoli uspokajała się. Z jej twarzy zniknął uśmiech i ustąpił miejsca grymasowi, jakby właśnie przerwano jej najlepszą zabawę.
— Ale to racja, ciociu — wtrącił wysoki, chudy chłopak z buzią pełną ziemniaków i mięsa. — Ma nos jak kulfon i różne uszy, jedno odstające, drugie to ledwo widać… I cały jakiś taki posiniaczony. Ja to bym mu założył worek na głowę! — zarechotał.
— Paweł! — burknęła Barbara przez zaciśnięte zęby, ale po chwili opanowała się i dodała już nieco łagodniejszym tonem: — Waszego kolegę spotkało bardzo dużo złego, nie wygląda tak z własnego powodu, tylko przez niedobrych ludzi. I choć różni się od was, to nazywanie go potworem jest nie na miejscu i nie będzie tolerowane. Mówię to do wszystkich. — Spojrzała po uśmiechniętych ironicznie twarzach. — Tomek jest takim chłopcem jak wy.
— Ciociu, ale on nas straszy. — Paweł nie dawał za wygraną. — Maluchy się go boją, czemu tu do nas wrócił? A, no tak, bo go wykopali starzy. Ale może zrobić mu osobny pokój, to będzie tam sobie straszył. Akurat w zamknięciu, jak ostatnio u tych dziwaków, co go porwali. — Odchylił się na krześle i przeniósł wzrok na Tomka, który mimowolnie skulił się w sobie i opuścił brodę niżej. Trząsł się i zaciskał pięści, a przed oczami wciąż miał swoją dziwną twarz, której nie poznawał i której nie chciał.
Mój Damianek. Mój synek, wróciłeś, teraz już zawsze będziesz ze mną.
W jego głowie kotłowało się tyle myśli, że trzymanie ich wszystkich w jednym miejscu niemal bolało. Chciał się pozbyć wspomnień, paranoicznego śmiechu dzieci z tamtego pomieszczenia i wzroku damy kier, a także odchodzącej od niego mamy.
Wpatrywał się w talerz, na którym leżało mięso, ziemniaki i surówka, i nie mógł tego przełknąć. Wydawało mu się, że wszyscy patrzą na niego, i choć Barbara upomniała Pawła, ten dalej i coraz zacieklej dyskutował. Przyszła do niego myśl, że chyba naprawdę chciałby mieć teraz worek na głowie, wyciąć z niego otwory na usta, nos i oczy i siedzieć tu w ten sposób, nie zwracając na siebie uwagi. Może wtedy daliby mu spokój? Wziął do ręki widelec i nóż, ale błyszczący sztuciec natychmiast upadł na podłogę. Ostrze przypominało Tomkowi narzędzie, którego używał tamten lekarz, by naciąć mu skórę, było takie samo, tak! Identyczne! Ten błysk go przeraził.
— Niezdara! — krzyknął ktoś głośno.
— Potworek się smuci — usłyszał inny głos. Podniósł wzrok, jego spojrzenie skrzyżowało się z oczami tej samej dziewczynki, którą wcześniej upominała Barbara, ale jak widać, niewiele to zmieniło. Znów zwracała się do niego w ten sposób. Tomek chciał powiedzieć, żeby się natychmiast zamknęła. Ta myśl przyszła do niego szybko i była tak intensywna, że niemal czuł, jak słowa wydostają się z jego ust. Ale czuł też, jakby nie należały do niego…
— Przestańcie, wszyscy natychmiast się uspokójcie i przeproście Tomka! — Barbara próbowała przekrzyczeć towarzystwo, ale hałas podnosił się i podnosił.
Chłopak uniósł się na krzesełku i rzucił w kierunku drzwi. Nogi jednak zaczęły mu się plątać i tuż przed wyjściem zaczepił o schodek, po czym runął wprost pod buty wchodzącej do stołówki kierowniczki. Nie podnosił się, zakrył głowę rękami i zaczął dusić się od własnych łez. Monika skrzywiła się nieznacznie i minęła płaczącego Tomka.
— Czy ktoś może mi wyjaśnić, co się tutaj dzieje? Co znowu z tym chłopakiem?! — Jej wzrok zamiast na dzieci padł na Barbarę, która na jednym kolanie trzymała małą dziewczynkę, a na drugim podobnie ubraną, lecz nieco starszą jej siostrę.
— Ja mówiłam już wcześniej, dokuczają mu. Nazywają potworem. — Zakryła usta rękami.
— Jak to dzieci, proszę bardziej nad nimi panować, bo krzyki i hałasy to za dużo, a niedługo odwiedzi nas ważny gość. Staramy się o dofinansowanie, wszystko musi wyglądać porządnie, schludnie i bez takich… — Spojrzała na Tomka, który wciąż leżał pod drzwiami. — …sytuacji. Bo jeszcze ktoś gotów pomyśleć o nas coś złego. A wy nie śmiejcie się z kolegi — dodała ostro, ale kiedy ktoś znowu rzucił w kierunku młodego Sosnowskiego słowami „kulfon” i „potwór”, nawet ona nie mogła ukryć rozbawienia.
Jedynie Barbara siedziała spokojnie. Wydawała się tym niewzruszona.
— Tomek! — Monika obróciła się do wyjścia i założyła ręce za siebie. — Podnieś się i wróć tu, żeby dokończyć jedzenie, a jeśli nie jesteś głodny, to idź do swojego pokoju. I nie wychodź stamtąd, dopóki cię nie poprosimy. To ważny kontrahent — zwróciła się do Barbary. — Może niech się Tomek lepiej nie wychyla, Basiu. Bo to już nie ten sam chłopak co kiedyś, teraz to ma swój świat pełen dziwactw. Prawda? A to trzęsie się dziwnie albo nagle coś mówi bez sensu, a jak zechcą zrobić jakiś film do mediów, a on nagle wybiegnie z pokoju i zacznie krzyczeć? — Poprawiła włosy i przejrzała się w podręcznym lusterku. — Wypadniemy bardzo, bardzo niekorzystnie. Najlepiej jeśli pokażemy pozostałe dzieci, no może bez Piotrusia, bo też bywa agresywny. Co myślisz, Basiu?
— Nie wiem, nie znam się na kontrahentach, ale na pewno zrobi pani, jak należy — odpowiedziała tamta, choć na usta cisnęły jej się niecenzuralne słowa. Wiedziała, że żadne dofinansowanie kierowniczce się nie należy, bo jest obłudna i niesprawiedliwa. Wstała i usadowiła dzieci obok, a potem powędrowała do Tomka. Kucnęła nad nim i spróbowała pogłaskać go po głowie.
— Kochanie, idź do siebie, później przyjdę razem z terapeutą, dobrze?
— Zapyta mnie o Damiana? Dlaczego przychodzi tylko do mnie? Jestem dziwny? — zapytał wprost.
— Nie, jesteś bardzo mądrym dzieckiem i myślę, że też trochę bohaterem.
— Jak mój tata. Może trzeba więcej plastrów, ciociu, na twarz?
Barbara odwróciła wzrok, by nie dostrzegł w jej oczach łez.
— Może nakleimy jeszcze jeden, jak się wykąpiesz — powiedziała z udawanym uśmiechem. — A teraz zmykaj, zobaczymy się potem.
Tomek podniósł się, ale droga do pokoju minęła mu przy akompaniamencie dziwnych słów, które słyszał tylko on.
Pół ja, pół ty, kim jesteś, potworku? Mną czy sobą?
Ciarki przebiegły mu po plecach, gdy te upiorne zdania wybrzmiały w jego umyśle. Rzucił się na łóżko i zakrył głowę rękami. Cisza jednak trwała krótko, po chwilowej uldze znów przyszło mu zmierzyć się z niesprawiedliwym traktowaniem.
Mały Kuba przeżywał rozstanie z mamą na swój własny sposób, raz milcząc przez kilka dni, a raz denerwując się na wszystkich wokoło. Był jednak szczęściarzem. Jednym z niewielu chłopców w lubelskim przytułku, który nie musiał spędzać w tym miejscu wielu lat. Pierwsze spotkania z nową mamą na terenie domu dziecka zawstydzały go. Kobieta, która do niego przychodziła, wyglądała jak Calineczka, była krucha i tak śmiesznie się ruszała. Krok za nią szedł mężczyzna z dłuższymi włosami, który niezależnie od dnia ubierał się na czarno. Razem stanowili intrygujący duet, ale Kuba początkowo nie był zainteresowany ich towarzystwem. Nie rozumiał, dlaczego obcy ludzie wypytują go o różne rzeczy i z jakiego powodu musi chodzić z nimi na spacery albo lody. Z dnia na dzień przyzwyczajał się jednak do tych spotkań, a kierowniczka przygotowywała go do opuszczenia murów domu dziecka i zamieszkania u państwa Malinowskich. Rodzice adopcyjni roztaczali przed nim wizję pięknego, oddalonego od centrum miasta osiedla, z lasem usytuowanym przy krańcu drogi. W ustach Alicji Malinowskiej opis domu brzmiał niczym pałac. A Kuba, który znał jedynie zwodnicze uliczki pełne starych, zagrzybionych kamienic i zimno wypełzające z każdego zakamarka, nabrał ochoty, by go w końcu zobaczyć.
***
Przez pierwsze dni spędzone w nowym domu nie mógł się przyzwyczaić do drogich sprzętów, dużego metrażu i tego, że ma swój własny pokój, a nie jak wcześniej — dzielony z mamą. Nic nie przypominało starego mieszkania przy ulicy Głębokiej. Tu, na strzeżonym osiedlu, wszystko było fascynujące. Domy wyglądały, jakby ktoś je skopiował; ten sam rodzaj bryły, dachówek, okien, a nawet ogródki, które pokrywały jednakowe gatunki krzewów. I tak jak mówili nowi rodzice — panował nieprzenikniony spokój. Nie było też butelek po piwie i barku wypełnionego alkoholem, a telewizor pokazywał bajki, jakich nie znał. Najpierw zerkał tam nieufnie, ale w końcu kilka z nich stało się jego ulubionymi. Śnieżący obraz z tamtego ekranu, kiedy to widział dom po raz ostatni, również zniknął we mgle wspomnień.
Mimo sprzyjających warunków Kuba wciąż czuł zagrożenie, chował swoje zabawki po kątach tak, by nikt nie mógł ich znaleźć i zabrać, jak kiedyś tata. Najbardziej strzegł swojej ulubionej maskotki. Królik z naderwanym uchem, którego nie pozwolił naprawić, stale mu towarzyszył. Przypominał o dobrych chwilach z mamą, ale i przywoływał w snach wizje tamtego tragicznego wieczoru. Choć Alicja, którą w myślach wciąż porównywał do Calineczki, czytała mu, dopóki nie zasnął, i zostawiała włączone światło, wciąż dręczyły go koszmary. Kiedy zsikał się którejś nocy na łóżko, zwinął pościel wraz z ubraniami i bał się poprosić o nową piżamę. A jeśli nakrzyczą na niego i dostanie karę?
— Możesz mówić do nas ciociu i wujku, dopóki się nie przyzwyczaisz — wyjaśniła Alicja kolejnego dnia, tuż po pobudce. — A później mógłbyś już inaczej. Rozumiesz, co mam na myśli?
Kuba leniwie przetarł oczy i przyjrzał jej się uważnie.
— To znaczy jak?
— Mama i tata.
— Ale ja mam mamę i tatę — obruszył się lekko. — To znaczy mamy już nie. — Pochylił głowę i ukrył ją w ramionach, a Malinowska głaskała go po ramieniu.
— Wiesz co? — zagadnęła radośnie, zmieniając temat. — Mam przerwę od pracy, więc może pojedziemy do sklepu i zamówimy trochę rzeczy do twojego pokoju? Pewnie przydałby się jakiś stolik i krzesełka albo nowe wiszące szafki? A potem pójdziemy na salę zabaw, dobrze?
Kuba przez moment się zawahał.
— A co to jest ta sala zabaw?
Alicja przygryzła wargi. Nigdy nie był w takim miejscu? Nie miała jednak czasu na zastanawianie się, bo przerwał jej wchodzący do pokoju mąż. Kamil miał na sobie krótką czarną koszulkę i ciemne spodnie, a w rękach trzymał telefon.
— Z wydawnictwa. Chyba chodzi o jakieś spotkanie autorskie. — Skinął na nią.
Kiedy na moment odeszła, by porozmawiać, Malinowski usiadł w rogu łóżka obok chłopca.
— Słyszałem, że wybieramy się na wycieczkę do sklepu, co? — Uśmiechnął się szeroko i przeczesał długie włosy.
Kuba obserwował tatuaż na jego ramieniu. Mikrofon i jakieś napisy, których jeszcze nie umiał odczytać, ale zauważył, że układały się w kształt półkola. Na pytanie nie odpowiedział. Zamiast tego utkwił wzrok w oknie i rzucił:
— Macie tu karty?
— Mamy. Chcesz zagrać?
— Nie! Bardzo nie lubię kart. — W oczach chłopca pojawił się niepokój.
— Rozumiem. — Kamil dotknął opuszką palca ust i pokiwał głową, choć nie miał pojęcia, dlaczego Kuba o to zapytał, skoro nie zamierzał grać. — A planszówki? Możemy wieczorem się pobawić — rzucił łagodnie.
— A jeśli przegram? — Chłopak tkwił nieruchomo, ściskając swojego królika i wciąż wpatrując się w deszczowy widok za oknem.
— To nic. Spróbujemy jeszcze raz.
Te słowa sprawiły, że Kuba odwrócił się twarzą do mężczyzny. Na jego buzi pojawił się dziwny cień grymasu. Oczywiście był ciekawy, jakie to są zabawki, ale jednocześnie bał się, że kiedy przegra, będzie musiał zrobić coś za karę. Czy w tym domu one też obowiązywały? Jakie były? Nie chciał ryzykować.
— Chyba wolę w nic nie grać. — Ścisnął królika mocniej, a potem znów patrzył przez okno. Po szybach spływały grube krople deszczu, a identyczne domki, których na osiedlu było kilkanaście, powoli znikały pod naporem ulewy.
— No dobrze. Ale na pewno jest coś, w co chciałbyś się pobawić, hm? Powiedz, Kubuś, czego byś chciał?
— Chciałbym… — Chłopiec lekko się zawahał.
Kamil wstał z łóżka i kucnął tuż przed nim. Ciemne, orzechowe oczy wpatrywały się w Kubę z niezwykłą intensywnością i czymś, czego mężczyzna doświadczył pierwszy raz tak mocno. Chciał chronić tego chłopca, dać mu prawdziwy dom i razem z Alicją stworzyć dziecku jak najlepsze warunki.
— Możesz mi powiedzieć wszystko — zapewnił.
Kuba kiwnął głową.
— Chciałbym obudzić moją mamę — powiedział cicho, a gdy skończył wypowiadać te słowa, jego oczy zrobiły się mokre od łez.
— Obawiam się, że to niemożliwe. — Kamil dał sobie chwilę na tę odpowiedź. Nie żeby nie wiedział, co powiedzieć, ale przekazywanie takich wiadomości po raz któryś nadal nie należało do przyjemnych.
W świecie Kuby zapanowała ogłuszająca cisza.
— Proszę — szepnął głosem, który nie należał do niego.
— Kubuś, teraz należysz do nas. Zrobimy wszystko, żebyś był szczęśliwy.
Ale chłopiec już nie słuchał. Pociągnął nosem i rzucił się na łóżko.
— To nie mam już życzeń. Niczego od was nie chcę! — krzyknął.
Jego płacz niósł się po całym domu. Trwał i trwał i nawet Alicja ze swoim stoickim spokojem była bezradna wobec tego przejawu tęsknoty.
W końcu przywykł. Do nowej rodziny i nowego położenia, ale wciąż nie lubił swojego osiedla. Było zbyt spokojne, nudne i pełne tak samo wypielęgnowanych ogrodów z podobnie przyciętymi trawnikami i białymi kamyczkami. Wszystko na zamki, mechanizmy, pod kamerami. Dlatego uwielbiał chodzić w dobrze znane miejsca. Odwiedzać byłe mieszkanie przy ulicy Głębokiej, które zajmował teraz ktoś zupełnie inny. Grać z kolegami w chowanego przed policją i napychać kieszenie batonikami, choć stać go było na wszystko. Lubił też włóczyć się w okolicach Plazy i w końcu lądować wśród starszych o kilka lat kumpli na osławionej Lubartowskiej. I choć w odrapane mury już na zawsze wsiąkły krew, pot i wrzaski kobiet obrywających od partnerów, Kuba traktował te zwodnicze uliczki jak drugi dom.
Alicja dbała, by miał porządnych kolegów, ale on zawsze chodził własnymi ścieżkami. Z kolei brak kontroli ze strony Kamila, który robił wszystko, byleby tylko synowi było dobrze, stwarzał okazję do wniknięcia w ten mroczny świat.
Jak co weekend Kuba przysiadł się do dwóch kumpli. Rafał ukradkiem pociągał elektrycznego papierosa, a Krzysiek musiał być już pod wpływem alkoholu, bo język plątał mu się przy prostych zdaniach. Zresztą nie tylko jemu. Tuż obok, przy schodach sklepu spożywczego, leżał starszy mężczyzna w spodniach z widoczną dużą plamą w kroku.
— Ty brzuchata krowo, gdzie schowałaś ostatnie pieniądze, jak znajdę, to zajebięęę — odgrażał się w bliżej nieokreślonym kierunku.
Chłopcy wybuchnęli śmiechem, krzycząc w jego stronę i wymachując banknotami dziesięciozłotowymi, ale Kuba nagle spoważniał. Jego myśli błądziły wokół przeszłości i kłótni między mamą a tatą. Ten sam rodzaj bełkotu, ten sam ton i wyrzuty.
Zośkaaa, ty stara babo, znowu coś zepsułaś! Na co mi taka baba? Wyłaź, bo zatłukę!
— Ej, a może dajmy mu tego dziesiątaka, to kupi po browarze? Młody, ty też chcesz? — Rafał trącił go łokciem.
Kuba pokręcił głową. Nie chciał. Dziś nie miał ochoty próbować smakowego piwa, które jeszcze dwa dni temu podrażniało język lepiej niż oranżada i energetyki. Myślami był w swoim pokoju i małym salonie, gdzie tata znów awanturował się o zepsuty piecyk. Tej ostatniej nocy.
Trzask. Uderzenie.
Gruba krowa. Mówiłem ci, jak przyjdę, ma być ciepło, a tu zimno jak w psiarni!
Znów trzask.
Głupia cipa. Głupia, głupia, głupia!
Kuba zaciskał pięści i przygryzał wargi, by przykre wspomnienia odeszły, ale ten stary facet nadal bełkotał bez sensu. W końcu ruszył za chłopakami. Już kilka metrów od niego cuchnęło trawionym alkoholem. Mocny, kwaśny odór, który przywodził na myśl złe wspomnienia, wdzierał się uporczywie w nozdrza.
— Co zrobisz za dychę? — Chłopcy wymachiwali banknotem przed oczami pijaczka.
Kuba wiedział, że wszystko. Tacy jak on byli zdolni poniżyć się jakkolwiek, byleby wlać w siebie kolejne litry alkoholu.
— Śmierdzące gówniarze, pozabijam was jak psy! — warknął.
— Ej, a czy to nie ojciec Bartka czasem? — Rafał przyjrzał mu się uważnie, a potem wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Krzyśkiem. — Panie Kamiński, gdzie pan zgubił syna?
— Chuj z takim synem, co ma dwie lewe ręce do roboty.
Znów się roześmiali, ale Kuba czuł, jak z sekundy na sekundę robi mu się coraz bardziej gorąco. Serce przyspieszyło, a w ustach miał sucho.
— Widziałem kiedyś — odezwał się Krzysiek — jak rozbił Bartkowi butelkę na głowie, a potem odlał się na niego. Śmierdząca sprawa — beknął. — Ale co nam do tego, nie, młody? Widocznie Bartuś sobie zasłużył. Panie Kamiński, damy jeszcze drugą dychę i kupisz nam czteropak, ale dwa browary dla nas.
— Nie — warknął Kuba. Jego twarz pokryła się dziwnym cieniem. — Nie, nie, nie. Żadnego piwa nie dostanie! — Szarpnął pijaka za ramiona i potrząsnął mocno, ale kiedy tamten zaczął się śmiać, nie wytrzymał. Kopnął go, wlewając w to cały swój ból i rozgoryczenie, że kolejny ojciec niszczy życie czyjejś rodziny. Że gdzieś tam czeka na niego dziecko. On też czekał po nocach i bał się zasnąć. W wieku pięciu lat doskonale rozpoznawał, kiedy tata wracał pijany. Jego kroki były wtedy zupełnie inne, wolniejsze, wciśnięcie włącznika światła trwało zdecydowanie dłużej, a po drodze potykał się o różne rzeczy. Gęsia skórka, która występowała na drobnych ramionach chłopca, nie mogła się równać z żadnym innym rodzajem strachu. Tamten był największy.
Ale to było kiedyś. Może lepiej, gdyby zapomniał o tym? Może wtedy przeszłość nie podsuwałaby mu tych wszystkich parszywych sytuacji, w których doszukiwał się siebie i swoich przeżyć?
Zamknął oczy. Słyszał dopingujący śmiech kolegów i gwizdy. Rafał rzucił, że „bogaty gówniarz się wyrabia i będą z niego ludzie”. Kopnął jeszcze dwa razy, ale potem śmiechy ucichły i jeden z kumpli szarpnął go za ramię.
— Ejej, dobra, spokojnie. — Krzysiek schował e-papierosa do kieszeni i złapał Kubę za ramię. — Bo go faktycznie zajebiesz. Odpuść. Zmarnowałeś kolejną okazję na piwo. Spadamy stąd, zanim ktoś nas zobaczy!
Kuba dyszał ciężko, kiedy zrobił kilka kroków w tył. Przecież nie chciał tego, nienawidził przemocy, a jednak… zamiast wstydu czuł ulgę. Szczęście, że choć w ten sposób dał światu do zrozumienia, że nie tak powinny wyglądać rodzinne relacje.
Nałożył kaptur na siebie, ale zamiast iść z kumplami, pognał prosto na plac Litewski, do miejskiego autobusu.
W domu przytulił się do Alicji.
— Pobiłem kogoś — powiedział wprost. — Ale należało się, tak bardzo mu się należało, mamo! — Wciąż nie mógł opanować drżenia rąk ani szybkiego bicia serca. Kobieta pogłaskała go po głowie. Czuła, że w tej chwili moralizatorskie wykłady powinny zaczekać. — To ojciec takiego kolegi. Leżał pod sklepem i tak strasznie krzyczał — dopowiedział młody.
— Już dobrze, kochanie, już dobrze — szeptała łagodnie Alicja. — Rozumiem, że to wciąż jest dla ciebie ciężkie, ale wiesz, że tak nie można. To nie nasza sprawa.
— Nie rozumiesz! On znów wróci do domu i pobije Bartka, a potem zabierze pieniądze jego mamie. Ja… — Przełknął ślinę. — Ja poczułem, że mógłbym bić bez końca, gdyby Krzysiek mnie nie odciągnął. — Ołowiany ciężar w żołądku osiadł w nim na dobre. To drażniące uczucie uświadomiło Kubie, że to, co zrobił, było niewłaściwe, ale jednocześnie nie czuł wyrzutów sumienia. Coś się w nim buntowało. Coś zmieniało jego umysł na gorszy z miesiąca na miesiąc i wpychało w coraz większy mrok.
Spojrzeli sobie w oczy. Malinowska czuła, że syn mówi prawdę i byłby zdolny do dalszego bicia. Nie to jednak przeraziło ją najbardziej. Nawet nie świadomość, że trudno będzie hamować te wszystkie porywy złości, bo z biegiem czasu się to tylko pogłębiało. Ale myśl, że to wszystko, co działo się w jego sercu, to wina biologicznego ojca. Faceta, który zamiast dobrych wspomnień podarował dziecku pudełko z niezbywalną traumą.
To był wieczór pierwszej zbrodni.
W wieku trzynastu lat Kuba obiecał sobie, że zawsze będzie bronić nowej mamy. Kiedy tylko rodzice się kłócili, wyskakiwał z pokoju i stawał obok niej, by nie stało się to co kiedyś w jego domu. Nie miał okazji do udzielenia pomocy, bo Kamil i Alicja spierali się rzadko i trwało to krótko, ale na szczęście zdarzył się moment, w którym mógł się wykazać.
Pewnej letniej nocy, kiedy mama spała, zakradł się do salonu. Miała zatyczki na uszach, więc i tak wiele by nie usłyszała, ale starał się być ostrożny. Nie chciał zostawić bez rozwiązania tej sytuacji, która wydarzyła się wczoraj. Nie mógł znów okazać się słaby i tchórzliwy jak kiedyś, więc kilka godzin wcześniej ułożył w głowie stosowny plan zemsty. Mama na pewno będzie ze mnie dumna, powtarzał sobie. Wiem to. Jego ciało pokryło się gęsią skórką.
Szedł cicho. Od miejsca, w którym się aktualnie znajdował, do stojaka z nożami było dwanaście kroków. Liczył je kiedyś, gdy bardzo się nudził. Salon otulała ciemność, zewnętrzne żaluzje były zasłonięte, więc żeby się nie potknąć i nie narobić hałasu, włączył latarkę w telefonie. Powoli podszedł do blatu i wyjął największy z noży. Rękojeść była gładka. Używał go wiele razy, ale teraz miał wrażenie, jakby nóż ważył sto razy więcej niż podczas zwykłego krojenia warzyw. Jego serce przyspieszyło, ale za chwilę wypełniło się dziwną radością, że zrobi coś dobrego dla nowej mamy.
Ruszył przed siebie. Telefon został z tyłu i oświetlał zarówno kuchnię, jak i kawałek otwartego salonu. Znów dudnił deszcz o szyby. Szumiało na zewnątrz i równocześnie w jego głowie od natłoku myśli. Kolejny krok. I kolejny. W końcu zlokalizował ofiarę. Uśmiechnął się pod nosem i bez zbędnego zastanawiania się wbił ostrze noża w ciało. Kiedy usłyszał jęknięcie, zdobył się na kilka innych ciosów, by ten odgłos jak najszybciej ucichł. Nienawidził krzyku. Nie znosił skomlenia. W końcu w pomieszczeniu słychać było tylko jego świszczący oddech i uderzające o szyby krople zimnego deszczu. Odrzucił narzędzie zbrodni i poczuł ulgę. To, co zrobił, było adekwatne do przewinienia ofiary. Nie posprzątał po sobie, choć widział, jak krew dosięga już białego dywanu, który uwielbiała mama. Dbała o niego jak o największy skarb i sprzątała byle okruszki, a teraz nie będzie nadawał się już do użytkowania. Trzeba będzie kupić inny, by pozbyć się takich śladów.
Ruszył do jej sypialni, wcześniej wrzuciwszy nóż do zlewu. Alicja spała w zupełnej ciemności, więc włączył małą nocną lampkę i szturchnął kobietę kilka razy, by się obudziła.
— Mamo, mamo! Wstań, trzeba posprzątać — powiedział najzwyczajniej w świecie.
— Co? Co się dzieje? — Alicja leniwie przetarła oczy, ale kiedy spojrzała na ręce Kuby, jej ciałem wstrząsnął dreszcz. Były całe we krwi. Szybko odrzuciła kołdrę i ruszyła za synem. Jej serce biło niemiłosiernie, kiedy wskazywał jej palcem miejsce zbrodni. Nie musiała nawet zapalać światła, by dojrzeć wielką plamę krwi i ułożone za kanapą ciało.
— Chryste, Kuba. Co ty najlepszego zrobiłeś?! — Zakryła usta dłonią, ale mimo to wydarł się z nich wrzask.
— Obroniłem cię, mamo. On już nigdy więcej ci nie zaszkodzi. Gdybym miał więcej siły, tata też nie biłby mamy, ale nie miałem. Dlatego teraz jest inaczej. Zrobię wszystko, żeby nic ci się nie stało.
Alicja patrzyła to na syna, to na miejsce za kanapą. To fakt, dwa dni temu mały Badi ugryzł ją w rękę, ale nie było to na tyle niebezpieczne, by robić z tego większą awanturę. Zachowanie zwierzaka zrzuciła na karb nowego miejsca, w którym się znalazł, i tego, że był jeszcze malutki i nieokrzesany. A rana na ręce była ledwo widoczna. Teraz to jednak nie miało znaczenia, bo tuż przed nią leżało rozbebeszone ciało małego psa, a na ustach Kuby błąkał się niepokojący uśmiech. Alicja czuła, że wychowywanie go, odkąd zdiagnozowano mu nadpobudliwość psychiczno-ruchową, nie będzie należało do najłatwiejszych, ale nie sądziła, że posunie się do czegoś takiego.
— Chcesz, żebym pomógł ci posprzątać Badiego, zanim wróci tata?
— Co? Nie. Nie wiem. Kuba… — Potarła ręką czoło. Pierwszy raz zabrakło jej słów. Mimo wszystko przytuliła go do siebie i jak kiedyś, gdy był młodszy, pocałowała w czubek głowy.
— Nie cieszysz się? Nie będzie cię gryzł. Nie chcę, żebyś cierpiała. — Jego głos był ciepły, miękki, co sprawiało, że jeszcze bardziej się denerwowała.
Alicja przygryzła wargi i jeszcze przez moment tylko głaskała syna. Kiedy Kuba wyszedł z pokoju, kucnęła nad małą psiną i pozwoliła sobie na łzy. W swoich książkach opisywała setki zbrodni i bestialskich czynów, ale to, co miała przed sobą, przerosło ją. Jej palce u rąk i stóp zaczęły mimowolnie drżeć, a w żołądku osiadło coś ciężkiego i zimnego.
Za kilka godzin z nocnej zmiany miał wrócić Kamil. Do tego czasu musiała zrobić tu porządek. Może powinna ukryć zwłoki? Nie. Nie mogła tego zrobić, to zbyt poważne przewinienie. Będą musieli porozmawiać o Kubie i jego występku. Może to przez te nowe leki i okres dojrzewania? Nie miała innego wytłumaczenia, a to o chęci obronienia jej przed niebezpieczeństwem wydawało się niewystarczające.
Sprzątnęła ciało Badiego i wyniosła przed dom, by Kamil zakopał je w lesie, a potem nalała sobie lampkę wina. Czuła, że zawodzi jako matka, a miłość Kuby jest zbyt intensywna, pełna dziwnej obsesji na jej punkcie.
To była ciężka noc. Jedna z wielu mrocznych, które miały wkrótce nadejść w tym domu.
Tomek obserwował przez okno mały plac zabaw nieopodal ogrodzenia. Nie przypominał tego, na który chodził z mamą i Olgą, był raczej taki jak te zapomniane miejsca, które straszyły. Kojarzył mu się z klasztorem albo jakimś ponurym kościołem, do którego czasem uczęszczał z babcią. Ale zawsze szybko stamtąd wychodzili, bo było zbyt wielu ludzi, którym przeszkadzał. Patrzył tak i patrzył, aż nagle usłyszał:
— Myślę, że dobrze się stanie, jak znowu się pajac zgubi. O jednego dziwoląga mniej. — Roześmiane głosy dochodziły z głębi korytarza, ale Tomka to nie rozbawiło, bo tego określenia zawsze używali jego koledzy. Schował się więc szybko pod kołdrą, udając, że śpi, ale wciąż nasłuchiwał tego, co wydarzy się dalej.
— Oszalałeś! A jak się wyda, że to my?
— Co ma się wydać, on tak już ma, że się gubi. Przecież wszystko pójdzie na dziwoląga. Wina zawsze spada na takich durni, a my możemy się zabawić, no co ci szkodzi?
— Nie złapiesz mnie na to… Zbyt ryzykowne — odpowiedział rozmówca.
— Tak czułem, umiesz tylko gadać, a tak naprawdę boisz się zrobić coś fajnego, więc z takim kumplem daleko nie zajadę. Może zapytam Arka, jest młodszy, ale chyba mniej trzęsie portkami niż ty.
— Dobra, czekaj. Wchodzę w to. Też chcę to zobaczyć, chcę widzieć jego minę, jak robimy mu niespodziankę w górach. — Roześmiał się.
Potem Tomek usłyszał skrzypnięcie drzwi i obaj chłopcy weszli do pomieszczenia.Zakrył się szczelniej kołdrą i zmienił pozycję na niemal embrionalną. Jedno ucho miał zakryte palcem, a drugie wystawione w obawie, że nie usłyszy czegoś, co mogłoby ustrzec go przed niebezpieczeństwem.
Od początku marzył o tym, by mieć własny pokój, jak kiedyś. By nikt nie patrzył na niego, jak się przebiera, i nie rzucał uwag na temat jego wyglądu. Pani Monika uparła się jednak, że powinien przebywać z przyjaciółmi, by nabrać nieco ogłady. Problem tylko w tym, że nikt nie chciał być przyjacielem Tomka. A on bardzo chciał go mieć, więc doszedł do wniosku, że być może powinien uwolnić z głowy chłopca, który był blisko niego. Kiedy zamykał oczy, widział go dokładnie, słyszał jego głos i rozmawiał z nim. Byłoby mu lepiej, gdyby został z nim już cały czas i nigdy nie odchodził. Czuł, że są sobie potrzebni.
On i Damian. Tomek i zmarły syn Anny.
— Byłeś w białym domu — mówił tamten. — Moja mama głaskała cię i przytulała, a potem spałeś w moim pokoju.
— Bałem się, robili mi różne rzeczy — odpowiadał w myślach Tomek.
— Masz mój nos i moje uszy. Tęsknię za mamą, szkoda, że też nie przyszła. Bylibyśmy we trójkę. Mój tatuś nie żyje. Chciałbyś, żebym z tobą został?
Coś krzyczało w umyśle Tomka, że powinien odmówić, ale mimo to czuł się tak bardzo samotny, że odpowiedział twierdząco.
Jego oczy robiły się coraz cięższe. Pod powiekami czuł piasek, ale kiedy już wydawało mu się, że zaśnie, usatysfakcjonowany pojawieniem się nowego przyjaciela, poczuł, jak ktoś zabiera mu kołdrę.
— Ej, potworze, nie zakrywaj się, przecież wiemy, że i tak nie śpisz. Podsłuchujesz nas, co? — Krępy chłopak o kręconych włosach zmierzył go wzrokiem, a potem szturchnął w ramię młodszego, mniej umięśnionego kolegę. — Śmierdzący gnój nas podsłuchuje, co z tym zrobimy?
— Niech pomyślę… — Ten mniejszy podniósł palec do ust i udawał, że nad czymś się mocno zastanawia.
— Podsłuchuje, no i powiedział Kasi wczoraj, żeby się zamknęła. Chyba tak nie można, co, Wojtek? Pani kierowniczka nie toleruje takiego zachowania wśród wychowanków — zaintonował jej cieniutki głos.
Tomek czuł, jak z każdym słowem zasycha mu w ustach, nie był w stanie przełknąć śliny. Zacisnął oczy i próbował nie reagować, ale kiedy poczuł szarpnięcie, wiedział, że nie może dłużej udawać.
— Przejdziemy się, kupo mięsa. No dalej, wstawaj. I ani mi się waż krzyczeć, bo wsadzę ci w gębę tę twoją pieprzoną żółtą kredkę — zarechotał Radek i złapał chłopaka za szyję. Zepchnął go z łóżka, a chwilę później kopnął w brzuch i uśmiechnął się szyderczo. Uderzenie było mocne, a Tomek wciąż zbyt słaby, by się bronić. Usta miał wyschnięte na wiór. Wszystko wokół chłopaka zaczęło wirować. Miał wrażenie, że ściany walą się na niego, nie dając żadnej przestrzeni. Kątem oka widział, jak Radek chwyta go za jedną rękę i daje sygnał Wojtkowi, który wyglądał teraz przez drzwi.
— Czysto. Dawaj gnoja. Idziemy na wycieczkę! Tylko ma wyglądać tak, jakby szedł sam, bo jak nas oko złapie na holu, to przejebane. Do kibla z nim. Tam nie ma kamer.
Tomek dźwignął się z ziemi. Czuł okropny ból. To nie był pierwszy raz, odkąd wrócił do domu dziecka, chłopacy wciąż mu dokuczali. Bronił się, jak tylko mógł, ale z czasem zrozumiał, że szybciej skończą, jeśli będzie posłuszny. Na nic zdawały się też krzyki. Zawsze, kiedy to robił, oni twierdzili, że ma atak i trzeba go unieszkodliwić, bo przestraszy inne dzieci. A to nieprawda!
Zmusił się do wejścia do łazienki i stanął ze spuszczoną głową pod jednym z luster. W jego myślach pojawił się znów ten sam głos.
Zbij lustro. Zbij lustro i przeoraj im skórę odłamkami. Niech zapamiętają. No dalej, dalej! Walnij głową, potworze! Broń się, broń się!
Damian ma rację, pomyślał Tomek. Gdyby wziął ze sobą coś ostrego, mógłby zrobić im krzywdę i w końcu by odpuścili. Próbował uspokoić łomoczące serce, ale zdążył jedynie wziąć kilka głębszych oddechów, zanim znalazł się z Radkiem w kabinie. Nie miał możliwości nawet krzyknąć czy choćby osłonić się rękami, bo jego głowa znalazła się w muszli sedesowej.
— Nie możesz oddychać, co? Dusisz się? Oddychaj, oddychaj, Tomeczku. No rób swoje ćwiczenia! — Radek znów udawał, że jest jedną z opiekunek, i co rusz wkładał głowę młodego Sosnowskiego do brudnej wody. — Licz, Tomeczku! Licz, kurwa, bo jeszcze długo nie skończymy!
— Jeddd… en. — Tomek wbijał paznokcie w skórę, zaciskał na muszli i choć jego umysł podpowiadał, by się nie wyrywał, to ciało chciało zupełnie czegoś innego. Radek włożył mu głowę do muszli jeszcze kilka razy, a potem wyciągnął chłopaka z kabiny i zatargał przed lustro.
— Teraz jesteś piękny. Ale to gówno… — Wskazał na blizny i siniaki. — …co masz na twarzy, chyba prędko nie zniknie. Powinienem cię wykończyć, wyświadczyłbym ci tym przysługę, bo jedyne, co robisz, to straszysz innych. Zabawimy się na wyjeździe. Obyś miał pokój z nami, nie, Wojtek?
— No! Z nami będzie bezpieczny — zarechotał tamten i rzucił Tomkowi szydercze spojrzenie, a potem obaj wolno ruszyli w kierunku holu.
Tomek skulił się w kącie i nakrył głowę rękami. Trząsł się, a woda spływająca po twarzy mieszała się ze łzami.
Mogłeś ich wykończyć. Mówiłem ci, potworze! Ale już dobrze. Poszli sobie.
Znów usłyszał wyraźnie głos Damiana.
Zaśpiewam ci coś. Moja mama lubiła tę piosenkę. „Mój mały przyjacielu, ukołyszę cię do snu, na zewnątrz jakaś twarz spogląda nam do okna”. To ty czy ja? Pół ja, pół ty. Ale nie bój się, jesteśmy w tym razem.
Znów miał ciarki na plecach. Było w tych zdaniach coś słodkiego, a jednocześnie upiornego. Jakiś dziwny mrok. Ale on potrzebował takiego przyjaciela, który doda mu otuchy, a nie wciągnie z powrotem do ciemności.
Drżącymi rękami wyszarpał trochę ręcznika papierowego i otarł twarz, a potem wolno, uważając na każdy krok, wyszedł z łazienki. Chciał się położyć, bardzo potrzebował zasnąć, ale w pokoju na pewno byli Radek i Wojtek. Osunął się w kąt naprzeciwko własnych drzwi, jakby był jedyną bezpieczną przystanią, zamknął oczy i zaczął mimowolnie płakać.
Cii… potworku, cii… jeszcze im pokażemy.
Ewa słuchała oskarżeń córki wygłaszanych ostrym tonem, który jednocześnie ociekał zadowoleniem, że udało jej się tym razem uciszyć ją i zyskać przewagę w rozmowie. Olga czuła, że to, co mówiła w szpitalu, a potem przez telefon, wymagało powtórzenia twarzą w twarz, więc kontynuowała. Ewa rozmyślała nad tymi słowami ze spuszczoną głową, kręcąc kółka po brzegu kubka.
— Musimy coś ustalić. — Dopiero głos męża wyrwał Sosnowską z marazmu i zamyślenia. Spojrzała na niego. Siedział oparty o kuchenny stół, przy którym zawsze jedli śniadania, ale tym razem w jego wzroku nie wypatrzyła ani cienia radości. Postarzał się. Przez dwa miesiące rozłąki zmienił się tak, jakby spadło na niego zbyt wiele, a przecież to ona, ona została sama. — Jak wiesz, złożyłem wniosek o rozwód, dowiadywałem się już u znajomego sędziego, że na rozprawę będziemy czekać jakieś pół roku, więc…
— Hubert, poczekaj. — Głos Ewy był nienaturalnie wysoki, zbyt piskliwy, by udało jej się ukryć towarzyszące emocje.
— Nie, Ewa — uciął krótko. — Zostało pół roku do rozprawy, dlatego trzeba ustalić, co z Olgą. Niebawem skończy siedemnaście lat, jest już duża. Moim zdaniem powinna zostać z tobą, tu ma dom, przyjaciół, ja nie mogę jej na razie przyjąć do swojego mieszkania. Rachunki, kredyt, wszystko to powoduje, że nie stać mnie na lepsze warunki.
— Tu jest twój dom, zawsze będzie, nie musisz wynajmować — powiedziała. Była już na granicy płaczu, ale nie chciała wymuszać niczego w ten sposób, nie chciała grać na emocjach, choć pragnęła wybuchnąć szlochem. Wtulić się w ramiona męża i przeprosić za wszystko, co zrobiła.
— Mieszkanie jest moje, to prawda, ale ze względu na Olgę myślę, że lepiej, jeśli to wy tu zostaniecie. Chciałbym tylko wziąć więcej rzeczy, sporo ubrań zostało w szafie.