Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
"Nie żyje. Wisi tu". Te słowa słyszy dyżurny policji na długo przed świtem. Siedemdziesięcioletnia Penny Morris, którą zna niemal całe Deadwood pada ofiarą morderstwa. Śledztwo prowadzi młody funkcjonariusz Kurt Sandler, który w towarzystwie detektywa noir musi zmierzyć się z rosnącą liczbą śmierci. Na jaw wychodzą także nowe fakty. Odnaleziona tuż przed zbrodnią rodzina kobiety i zeznania męża, który wciąż twierdzi, że w dniu zabójstwa pokazywano im jedynie cyrkową sztukę. Miasto ogarnia strach.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 314
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
RedaktorAnna Kołtek
KorektorAlicja Gajda
Projektant okładkiJacek Rosiak
© Jolanta Żuber, 2021
© Jacek Rosiak, projekt okładki, 2021
„Nie żyje. Wisi tu”. Te słowa słyszy dyżurny policji na długo przedświtem. Siedemdziesięcioletnia Penny Morris, którą zna niemal całe Deadwood pada ofiarą morderstwa. Śledztwo prowadzi młody funkcjonariusz Kurt Sandler, który w towarzystwie detektywa noir musi zmierzyć się z rosnącą liczbą śmierci. Na jaw wychodzą także nowe fakty. Odnaleziona tuż przed zbrodnią rodzina kobiety i zeznania męża, który wciąż twierdzi, że w dniu zabójstwa pokazano im jedynie cyrkową sztukę.
Miasto ogarnia strach.
Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero
„Dawne grzechy rzucają długie cienie”.
Agata Christie, Kieszeń pełna żyta
Szarość wrześniowego wieczoru ustępowała jedynie przed światłem latarni zlokalizowanej tuż za oknem szpitalnej sali.
— Moja dzielna córeczka — powiedziała koścista brunetka, zamykając w swojej dłoni delikatną rękę. — Za miesiąc, może dwa, nie będziesz o tym pamiętać.
— Nie wierzę w to — odpowiedziała dziewczyna. — To tak nie działa — dodała zbyt poważnie jak na swój wiek, a potem popatrzyła przez okno. Jej niebieskie tęczówki przybrały dziwną barwę. Mieszanina czystego błękitu i szarości nieosiągalna dla żadnego malarza. Przez moment każda rozmyślała o własnych problemach. W końcu mała mrugnęła, spoglądając na matkę.
— Córuś, a może Jack? To taki porządny chłopak. Nie warto pakować się w relację z kimś, kto nie rokuje.
— Chcę tylko jego.
— Za rok będziemy się z tego śmiały. — Brunetka wyszczerzyła równe zęby.
— A może to ja, mamo? Może ja pierwsza wybuchnę śmiechem?
— Tak. Możliwe — zdziwiła się kobieta. Ton dziecka zupełnie nie przypominał tego, który znała.
— Wiesz, czytałam kiedyś fajną książkę. Tam był taki fragment. Nauczyłam się go na pamięć. Mogę?
— Jeśli tylko chcesz…
— Zło jest jak pudełko pralinek. Chcesz poznać każdy smak. Czasem wykrzywisz usta, bo trafisz na te z alkoholem, ale próbujesz dalej. I zanim się obejrzysz, siedzisz w czekoladowym gównie po uszy. Pociąga cię to. W kącikach ust zbierają się resztki grzechów, a ty nie pamiętasz już, co to znaczy być czystym.
— Eee… — To była jedyna reakcja, na jaką było stać kobietę.
— Gdzie jest mój gniew?
— Nie rozumiem?
— Gdzie Hannah? Chcę, żeby o tym wiedziała. Pokaż jej moje ręce. Zrób zdjęcie, a potem wyślij. Suka. — Słowa dziewczyny były coraz bardziej ostre. — Są tacy sami. Gdyby nie ona, dotykałby tylko mnie.
Przymknęła oczy i sięgnęła dłonią pod szpitalną kołdrę. Po chwili dodała:
— Widziałam ich. Widziałam, jak się całowali na tamtym wraku. Powiedział mi, że prędzej umrze, niż będzie z kimś takim jak ja. Co to znaczy „kimś takim”? ! — wybuchnęła.
— Cii… — Matka znów chwyciła córkę za rękę. — Za miesiąc…
— To boli — przerwała jej, a później zacisnęła mocno uda. Drugą ręką wciąż masowała się po kroczu. Minęło kilka chwil wypełnionych ciszą i brzdąkaniem zegara, zanim salę wypełnił jęk.
Na twarzy brunetki pojawił się grymas bólu, jakby chciała przejąć całe cierpienie dziecka. Pulchniutka pacjentka nie doświadczała jednak kolejnych męczarni związanych z tkliwością nadgarstka. To było spełnienie. Ciepło przyjemnie rozlało się po jej podbrzuszu.
Wizualizowała w głowie tylko jedno. Finał szekspirowskiego dramatu. Krew. Trochę bólu.
— Wiesz, mamo, chciałabym kiedyś zobaczyć, jak umiera człowiek — odezwała się wreszcie.
Kobieta gwałtownie podskoczyła. Odchyliła się na krześle, a różowy, pękaty kubek w kształcie serca spadł na podłogę. Szpitalny kompot popłynął wzdłuż zimnych, przesiąkniętych zapachem lizolu płytek.
To był początek.
Kiedy masz więcej niż czterdzieści lat i odbierasz telefon dzwoniący gdzieś nad ranem, domyślasz się, że to nie będzie dobra wiadomość. Tym razem dźwięk komórki rozległ się o wpół do szóstej. Padał deszcz ze śniegiem, a ulicę pokrywała lepka breja. Jesienna szarówka rozkrzewiła się na dobre, biorąc w objęcia śpiące Deadwood.
Logan Harris leniwie sięgnął po słuchawkę, ale gdy tylko usłyszał piskliwy głos Kurta Sandlera, szerzej otworzył oczy i spróbował się podźwignąć. Właśnie wtedy dopadł go mocny skurcz. Detektyw wstał i napiął obolały mięsień. Stłumił krzyk, choć ból był silny.
— Ktoś zabił starą Penny. — Jego rozmówca był podekscytowany. — Musisz to zobaczyć.
— Co konkretnie? — jęknął, masując intensywnie łydkę.
— Powiesił ją, a wcześniej zatłukł. Chociaż wersje są różne. Frank nadal rzęzi, ale jest w podobnej sytuacji. Właściwie to… — Policjant przez moment się zawahał. — Sprawcą mógłby być on. Wygląda, jakby próbował wskoczyć za żoną do piekiełka, ale nie wystarczyło mu odwagi.
Logan znów chciał powtórzyć pytanie, ale tym razem się powstrzymał. Wykalkulował, że policjant jest niezdrowo przejęty widokiem ciała i jeśli dalej będą kontynuować wizualizację na odległość, przyjdzie mu do głowy coś idiotycznego. Tak zazwyczaj bywało. Spojrzał na śpiącą obok Chloe, której nawet dźwięk telefonu nie zdołał obudzić, i wyszedł z sypialni.
— Kurt?
— Taa?
— Nie dotykaj Franka. Będę tam niedługo.
— Ale…
— Po prostu go, kurwa, zostaw — zawyrokował, a potem dodał: — W tej sytuacji może zrobić coś głupiego. Jeśli rzeczywiście jest tak, jak mówisz, to lepiej, żebyśmy go nie stracili.
Logan rozłączył się. Zapalił papierosa i usiadł przy kuchennym stole. Znów poczuł znajome napięcie na myśl o tym, że wkroczy na drogę śledztwa. Teraz jednak miało być inaczej. Sprawa dotyczyła morderstwa, a nie czegoś z kręgu drobnych, złodziejskich przestępstw. Uchylił okno, a zimne powietrze wdarło się do wnętrza, co sprawiło, że przeszedł go dreszcz. Przyłożył filtr do ust i pomyślał o małym domku Penny, jej przytulnym fotelu, okupowanym zwykle przez rudego kota, i chwili, kiedy się poznali.
To było dobre dziesięć lat temu. Przyjechał z Chloe do Deadwood niedługo po ślubie. Bez pracy, ale za to z głową pełną planów na przyszłe życie. Między zwiedzaniem jednej knajpy a drugiej poznał smukłą, siwowłosą kobietę, która balansowała między stolikami szybciej i zwinniej niż niejedna młódka. Rzadko spotykał kelnerkę w tym wieku. Domyślał się, że brak pieniędzy zmusił ją do przyjęcia takiej formy zatrudnienia, ale — co dziwne — idealnie się w niej sprawdzała. Miła, grzeczna, sprawiała pozory, jakby to stanowisko obejmowała od zawsze. Nie był to jednak ten cukierkowy, nachalny sposób, w jaki nastoletnie dziewczyny próbują zrobić dobre wrażenie na klientach w nadziei na to, że uda im się zdobyć napiwek. Penny do tego nie dążyła. Chyba dlatego ją polubił, a potem zaglądał tam przez kilka kolejnych lat. W końcu — gdy ktoś z młodzieży wygryzł ją z etatu — zaczął przychodzić też do domu. Ucinali sobie krótką pogawędkę, rozprawiając na standardowe, kulturalno-polityczne tematy. Później każde z nich wracało do swoich zajęć. Nigdy się oficjalnie nie umawiali. Logan Harris nie traktował Penny jako znajomej, którą warto odwiedzić z grzeczności i wymienić uwagi o pogodzie. To było coś w rodzaju przyzwyczajenia. Relacji opartej na milczeniu przy kawie. Relacji, w której on był słuchaczem, ona zaś rozprawiała o wszystkim, byleby mieć do kogo usta otworzyć.
Pamiętał, jak wciąż opowiadała, że pewnego dnia odwiedzi ją gromada różowiutkich, tłustych wnucząt. Mówiła tak, odkąd pamiętał, ale nikogo takiego nie widział. Czasem wątpił, że w ogóle istnieją, więc gdy tylko się spotykali, a ona zaczynała opowieść o domniemanej rodzinie, po prostu potakiwał. Potakiwanie w takich sytuacjach opanował do perfekcji.
Zgasił papierosa i stłumił chęć sięgnięcia po wódkę. Siedział tak jeszcze przez chwilę, spoglądając przez okno, ale kiedy poczuł, że jego broda zaczyna drżeć, wstał. Nie chciał się rozkleić.
Tego poranka nie wypił kawy. Narzucił czarną koszulę, dżinsowe spodnie i cienki płaszcz, a potem wsiadł do auta. Z głośników leciało coś na wzór ballady, a w Deadwood jeszcze nawet nie świtało. Kolorowe światła w barach czekały na to, by je włączyć. Ten moment miał niebawem nadejść.
Logan przyśpieszył i skupił myśli na Kurcie Sandlerze. Szczeniackie zachowanie trzydziestolatka przyprawiało go o frustrację, ale młody miał całkiem dobry zmysł obserwacji i wrodzony upór. Mówiono też, że urodził się z bronią w ręku, znamienne było jednak to, że kiedyś stawał po złej stronie barykady. Tworzyli więc nieformalny zespół: Sandler korzystał z doświadczenia Harrisa, Harris zaś zobowiązał się pomagać policjantowi w nietypowych przypadkach. Ten zdecydowanie do nich należał. Był nie tylko nietypowy, ale i bliski mu ze względu na wieloletnią przyjaźń z Penny.
Po kilkunastu minutach Logan dotarł na miejsce. Uczucie umiarkowanego smutku zagnieździło się gdzieś w jego wnętrzu, kiedy spojrzał na znajomy, niebieski budynek z lekko odrapanymi murami. Dom był otwarty. Na zewnątrz kręcili się przechodnie, którzy — wyrwani ze snu dźwiękiem policyjnych aut — nie mogli sobie darować spoglądania na tragedię. Ciekawiło ich wszystko. Detektyw pokręcił głową z dezaprobatą, krzyżując spojrzenie z mieszkańcami obserwującymi scenę z bezpiecznej odległości, i wszedł do środka. Kurt Sandler stał przy oknie. Bębnił palcami o szybę, jakby coś go mocno irytowało.
Harris przeniósł wzrok na Franka. Gruby sznur wciąż oplatał kark starszego mężczyzny, choć na pewno luźniej niż pół godziny temu. Penny zaś — stara, poczciwa Penny — leżała w kałuży krwi, a koło niej kręcił się medyk sądowy. Policyjny reflektor błyskał w oddali. Mała grupka osób, która jeszcze przed chwilą stała na uboczu, teraz koczowała wokół domu. Dwóch techników zabezpieczało wszystko, co mogło nosić znamiona zbrodni. Logan miał wrażenie, że patrzy na surowy, postindustrialny obraz, tyle tylko, że całość była spryskana czerwoną mazią.
— Penny, wyobrażasz to sobie? — Młody zbliżył się i wywrócił oczami jak obrażona nastolatka. — Przecież ona nie miała wrogów. Żadnych konfliktów, a nawet — co też sporo mówi — grubszych pieniędzy. Była biedna. Gorzej niż mysz kościelna.
— Przyjaciół też chyba brakowało — dodał Harris. — Przynajmniej ja nie widziałem zbyt wielu, kiedy tu przychodziłem. Kto po was zadzwonił?
— Frank.
— Zdołał poprosić o pomoc? — Wskazał na siwego mężczyznę, który wciąż siedział na podłodze. Nie dał sobie zabrać sznura, nie pozwolił też, żeby ktokolwiek go dotknął. W jego oczach widać było dziwną pustkę. Wyglądał jak bezemocjonalny wrak.
— Zrobił już ktoś oględziny ciała? Znamy czas zgonu?
— Taa. Simson tu był. Od śmierci nie minęły nawet dwie godziny. Ciało nie zdążyło zesztywnieć. Jest trochę ran tłuczonych, wygląda na to, że ktoś nieźle jej przetrzepał skórę.
— Sławny prokurator. — Logan nie mógł darować sobie ironii. — Czyli trzecia z minutami.
— Dziwna pora na gości. — Sandler nie krył zaskoczenia.
— Na odwiedziny tak, na morderstwo niekoniecznie. O tej porze ulice są niemal puste.
— Ktoś chciał pozostać niezauważony — mruknął Kurt. — Sprytne.
— Raczej głupie. Nad ranem kamery mogły złapać tego skurwysyna bez problemu.
— Przejrzymy nagrania. — Sandler przespacerował się w kierunku telewizora, a potem wrócił. Powtórzył to kilka razy. Wyglądał, jakby mocno się nad czymś zastanawiał, chodzenie z kolei pomagało mu zebrać postrzępione myśli w całość.
— Jezu, Kurt, dreptasz tutaj jak jakaś baletnica. Stań w końcu w miejscu, zanim zatrzesz wszystkie ślady stóp. Nie uczyli was tego? — Harris spojrzał w kierunku wejścia. Zrobił parę kroków. — Uciekł autem albo taksówką, chociaż z tym drugim bym uważał, bo zanim cokolwiek tutaj dojedzie, to można już przebiec spory kawałek. Chryste! — Wdepnął w jakąś kałużę. Pochylił się. — Co to jest? Skąd ta woda?
— Penny też jest, no…, mokra. Stół, krzesła, wszystko wygląda, jakby ktoś planował generalne sprzątanie.
— Próbował zatrzeć ślady. Skurwysyn — szepnął Logan, czym zaintrygował rozmówcę. — Jeśli zrobił to od razu, będzie trudno cokolwiek zdjąć, ale jeśli po kilkunastu minutach, to już niewiele mu pomoże, za to my będziemy mieć punkt zaczepienia. Chociaż, cholera… Nie mógł przecież wymyć wszystkiego. — Rozejrzał się wokoło i zawiesił na moment głos. — Nie mogli. Śladów jest więcej i bynajmniej nie są nasze. Czujesz?
— Co?
— Tam. — Wskazał otwartą butelkę alkoholu. — Piłeś, Frank? — Logan kucnął tuż przed nim.
Ten zaprzeczył.
— Przykro mi. — Słowa detektywa były szczere. — Ty zadzwoniłeś na alarmowy?
Mężczyzna nie odpowiedział, zamiast tego schował twarz w dłoniach i po prostu milczał. Wydawało się, że zaraz wybuchnie konwulsyjnym płaczem, ale nie zrobił tego. Ciszę przerywało jedynie brzdąkanie zegara i kroki sanitariuszy w białych strojach. Logan zdążył zerknąć na fioletowe wybroczyny Penny na chwilę przed tym, jak zniknęła w foliowym worku. Potem nigdy więcej jej nie zobaczył. Westchnął. Ktoś spisywał protokół, a lampa aparatu, którym robiono zdjęcia, kontrastowała z szarówką za oknem. Światło, krew, szarość. To jedyne, co widział.
— Dziwne — Kurt podrapał się po czole. — Najpierw zabijają jednego człowieka, później zaciskają pętlę na szyi drugiego.
— To nic nie znaczy.
— Przecież Frank wszystko widział — powiedział szeptem policjant. — Dlaczego też go nie powiesili? Wystarczy, że dojdzie do siebie, to wszystko nam wygada.
Logan rozejrzał się po pomieszczeniu z ogromnym telewizorem — jedyną rzeczą, która nosiła znamiona luksusu. Potem utkwił wzrok w kościstym właścicielu domu, by po chwili wzruszyć ramionami. Tamten zaś siedział w pozycji prawie embrionalnej, przypominającej coś pomiędzy pancerzem chroniącym przed nagłym niebezpieczeństwem a imitacją żółwiego domku dla niewyartykułowanej rozpaczy.
— Myślę, że jeszcze długo się tego nie dowiemy — zawyrokował Logan. — Kogo masz w zespole?
— Megan. Jest na dole. Robi coś, eee…, z tyłu domu. No i Simson.
— Tę paplę? — skrzywił się Harris na wspomnienie imienia policjantki.
Kurt rozłożył bezradnie ręce.
— Ojciec mi ją przydzielił. Podobno dobrze się zapowiada, ale nie jestem co do tego przekonany. Dlatego zadzwoniłem po ciebie.
— I chcesz, żebyśmy znaleźli tego, kto to zrobił?
— Dla Penny. — Mina cyrkowego arlekina ustąpiła miejsca zwykłemu grymasowi. — Lubiłeś ją.
— I dla Franka.
— Tak, być może dla niego też. Jeśli nie ma z tym nic wspólnego, w co średnio wierzę. Logan?
— Hm?
— Od ponad dwudziestu lat nie zabito tu nikogo, a teraz — śmieszna sprawa — ktoś wiesza Penny w jej własnym domu i zostawia całkowicie przytomnego faceta tuż obok. Z pętlą na szyi. Wiem, że się powtarzam, ale to chyba jednoznaczne?
— On tego nie zrobił. Trochę tych dwoje poznałem — stwierdził Harris zdecydowanym tonem.
Sandler spojrzał pytająco na jego twarz i pokręcił głową. Był niemal pewny, że zabójca siedział przed nimi. Nie ufał milczeniu starca. Miał wrażenie, że Frank zrobił to umyślnie, a potem chciał odkupić winy, jednak zabrakło mu sił. Paradoks mordercy, który próbuje zmyć grzechy samobójstwem. Prosta sprawa.
— Niech zabiorą go do szpitala. — Logan otworzył okno i pozwolił, żeby chłód rozlał się po wnętrzu.
— Mówię ci, że… — szepnął Kurt, ale nie rozwinął myśli.
— Na razie trzeba mu pomóc. — Dla detektywa temat był zakończony.
Zerwał się wiatr. Żyrandol lekko zachybotał się, jakby czekał na coś jeszcze. Jakby nie miał dość. Frank kulił się w sobie coraz bardziej. Śnieg przestał padać, ale deszcz nadal bębnił o szyby przy akompaniamencie zimnych podmuchów. Gdzieś błysnęło pierwsze kolorowe światło, ktoś zaklął, strącając szkło. Miasto zaczęło budzić się do życia.
— Zastanawia mnie pewna rzecz. — Policjant przygryzł wargę.
— Co?
— Dlaczego miałem go nie dotykać? Przecież nie zabiłby się na naszych oczach.
Harris zasznurował usta. Nie był pewien, czy powinien odpowiadać. Przez chwilę spoglądali na siebie w milczeniu, potem detektyw zamknął okno i pchnął czubkiem buta wejściowe drzwi, zachowując odpowiedź dla siebie.
— Dokąd idziesz? — Sandler nie krył zaskoczenia.
— Przewietrzyć się. Nic tu po mnie. Zresztą nie mogę przejąć żadnych obowiązków oficjalnie. Ty tu rządzisz. — Wskazał palcem na trzydziestolatka.
— Nie chcesz jeszcze powęszyć?
— Zostawię to twojemu nosowi. Zadzwoń, jak tylko się czegoś dowiesz. Będę w okolicy.
Wyszedł. Minęło niemal dwadzieścia minut, zanim pogotowie znów wróciło pod dom Penny.
— Ona umarła — szepnął Frank, kiedy go podnosili. — Ale na moment przed śmiercią ocknęła się i spojrzała na mnie — dodał, patrząc na krążącego w pobliżu plamy krwi Kurta. — Tylko na moment. Nie zapomnę tego wzroku.
Sandler nie przywiązywał do tych słów większej wagi, bo jego myśli błądziły już wokół pytań, które będzie musiał zadać. Logan zaś był po drugiej stronie ulicy i z daleka patrzył na okno domu, jakby w poszukiwaniu czegoś, co wskaże mu jakikolwiek kierunek.
Robiło się jaśniej, na niebie jedna z płaskich chmur przysłoniła wędrujące coraz wyżej słońce. Pierwszy ryk jednośladów obudził tę część Deadwood, która jeszcze spała, gdy Penny wydawała ostatnie jęki. Przybierający na sile gwar nie służył jednak konstruktywnemu myśleniu.
Harris wrócił pod niebieski dom i obszedł go dookoła, w błotnistej brei było sporo śladów. Zerknął na dachy budynków w poszukiwaniu jakiejkolwiek kamery. Znalazł dwie w okolicy drukarni usytuowanej kilka kroków dalej. Tu powinno coś być. O tej porze raczej nie kręciło się zbyt wielu ludzi, pomyślał, a potem skręcił w stronę Baru nr 10.
Została jeszcze godzina do otwarcia. Nie miał pojęcia, dlaczego nogi poniosły go właśnie tam, ale odwiedzenie miejsca, w którym niegdyś doszło do morderstwa w wyniku gangsterskich porachunków, mogło mu dostarczyć niezłych informacji. Zwłaszcza że od tamtej pory knajpa stała się symbolem krwawej zbrodni i skupiała wokół siebie nie tylko turystów, ale i szemrane towarzystwo. Odpalił papierosa i zaciągnął się mocno. Pomyślał o rudym kocie pozostawionym bez właściciela. Zrobiło mu się dziwnie. Nie przykro, ale po prostu nieswojo. Miał nadzieję, że Kurt wpadnie na pomysł, żeby wypuścić tłuściocha gdzieś na ulicę, bo co do tego, że weźmie go do siebie, nie miał żadnych złudzeń.
Wystukał kilka słów do Chloe i wrócił do delektowania się machorkowym niedopałkiem. Minie trochę czasu, zanim Sandler dowie się, jak zginęła Penny i czy Frank jest czysty, choć co do tego miał akurat pewność.
Zrobił jeszcze parę okrążeń, a kiedy drzwi „Dziesiątki” otworzyły się, wszedł do środka. Wdepnął w piasek, tysiące ziaren zaskrzypiało pod jego butami. Pachniało mokrym drewnem. Wybrał miejsce najbliżej środka baru.
— Kawę — rzucił. — Mocną.
Mimowolnie spojrzał w róg sali, jakby w nadziei, że będzie tak jak kilka lat temu. Penny zmaterializuje się tuż obok niego, utną sobie pogawędkę o zbliżającej się zimie, a potem po prostu wyjdzie. Nic takiego jednak się nie stało. W zasięgu jego wzroku nie było żadnej kobiety. Sami skacowani mężczyźni, których wczorajsze grzechy skłoniły do ponownego sięgnięcia po kufel już nad ranem.
Logan nie zamierzał o nic pytać, wiedział, że lada moment zbierze się grupa osób, która zacznie plotkować o dzisiejszych wydarzeniach. Nie musiał długo czekać. Pół godziny po wypiciu pierwszej kawy i piętnaście minut przed kolejnym papierosem było już gęsto od ludzi.
— A policja jak zwykle nic nie robi. — To pierwsze, co doleciało do jego uszu. Standardowy tekst, który słyszał wielokrotnie, jeszcze zanim przyjechał do miasteczka. Zawsze niewystarczająco się starali w oczach społeczeństwa.
— Mało ci? Zabrali Penny, przycisną też starego. Szybko puści parę z ust i wypapla.
— Co?
— Wypapla, kto to zrobił.
— A jeśli to było upozorowane?
— Wypadek?
— Penny nieraz miała głupie pomysły. Kiedyś… — Mężczyzna zauważył wzrok Logana i zasznurował usta. Zniżył głos do półszeptu, ale niezawodny słuch detektywa wyłapał kolejne zdanie.
— …kiedyś znaleźli ją z walizkami na końcu miasta — dokończył. — Stała tak w cienkiej koszuli, zupełnie sama.
— No i? Może miała ochotę na nocną wycieczkę? — Przysadzisty brunet podniósł szklankę. Po chwili piwo było już tylko wspomnieniem.
Karzełkowaty brodacz zmarszczył brwi. Odsunął szkło na bok, tym samym torując sobie drogę, by pochylić się bliżej rozmówcy.
— Starzy ludzie mają mocne korzenie. To nie była wyprawa na herbatkę, ona uciekała — zawyrokował.
— Albo przećpała i zdrowo ją porąbało. — Jego kumpel wyszczerzył zęby w krzywym uśmiechu.
— Myślę, że dostawała łomot od Franka. Jestem tego pewien.
— Nie podniósłby nawet stołka, na którym siedzisz.
— Mówię ci, Penny uciekała, a stary ją lał. — Brodacz nie miał zamiaru zmieniać zdania.
— I spakowała się między jednym ciosem a drugim?
— Dureń.
— Z ciebie też. — Brunet wybuchnął charczącym śmiechem. Ale do picia to masz łeb, więc jako tako się rozumiemy. Koniec końców, żeby ci to podsumować… Myślę, że tam było jak w gorącym kociołku. Frank mieszał chochlą, Penny cierpiała.
Wydawało się, że zakończyli temat. Logan nie usłyszał już niczego, co mogłoby mu pomóc. Mężczyźni podeszli bliżej baru, lustrując detektywa wzrokiem, a ten natychmiast odwzajemnił spojrzenie i zaszczycił ich szerokim uśmiechem.
— Panowie, zdaje się, dyskutowali o denatce.
Zmarszczyli czoła w tym samym geście zdziwienia, finalnie jednak przytaknęli.
— Straszna tragedia, prawda? — zagadnął ponownie.
Znów ten sam gest. Szybkie kiwnięcie głową. Logan zapalił kolejnego papierosa. Czekał, patrząc w jakiś punkt przed sobą. Wiedział, że nic tak nie skłania do mówienia jak przedłużająca się cisza, którą każdy chce zapełnić natłokiem słów, byleby tylko zagłuszyć uczucie dyskomfortu. Tym razem jednak było inaczej. Nie rozwinęli myśli, on też nie dociekał.
— Kręcisz się wokół Sandlera, a Kurt Sandler to głupek. Ptasie gówienko na przedniej szybie. — To wszystko, co mieli do powiedzenia.
Teraz on przytaknął, notując w głowie, żeby koniecznie zbadać sprawę domniemanej ucieczki i — obowiązkowo — przekazać pozdrowienia koledze. Uśmiechnął się do własnych myśli i zerknął przez okno. Powoli zaczęło się robić jasno.
Czas wracać do Chloe, uznał. Na kartkach granatowego notesu, który nosił w kieszeni płaszcza, zapisał:
Czy Frank rzeczywiście stanowił zagrożenie? Czego Penny się bała? I dokąd uciekała z walizką w pustą, ciemną noc?
W przebłyskach pamięci nie odnalazł momentów, w których ofiara kłóciłaby się z mężem. On, zwykle milczący, przyklejony do ekranu telewizora, nie wyglądał na kogoś, kto mógłby chcieć się jej pozbyć. Z drugiej strony dzień stwarza pozór normalności, wieczorem zaś dzieją się rzeczy, o których wraz ze wschodem słońca wszyscy zapominają. Koszmary wyrastają po zmroku. Zwykle noc jest sprzymierzeńcem strachu. Jeśli tak było w przypadku Penny, należało to sprawdzić.
Detektyw upił łyk kawy, a potem wykasował ze wspomnień relację Franka i jego żony. Wiedział, że nie powinien sugerować się jedynie pozorami. Przez następną godzinę rozrysowywał na kartach notatnika wszystkie punkty wokół domu Penny, które mogłyby wskazać mu jakikolwiek trop sugerujący ucieczkę domniemanych sprawców. Miał nadzieję, że oględziny zwłok wyjaśnią przynajmniej kwestię winy starca. Lub jej braku.
Przez bar przemknęło jeszcze kilka osób. Większość mówiła jedynie o tym, co stało się o poranku. Przed domem Penny było już tłoczno od dziennikarzy i samozwańczych fotografów, którzy chcieli ujrzeć jakikolwiek ślad zbrodni, choćby z daleka. Logan Harris wiedział, że w jutrzejszej gazecie ukaże się wzmianka o kobiecie. Zdawał sobie też sprawę z dwóch kolejnych rzeczy: o ile sam tekst nie znajdzie się na pierwszej stronie, to na pewno wyląduje tam przyciągający uwagę tytuł. A jeśli ktoś postara się o odpowiednio kontrowersyjny nagłówek, Deadwood natychmiast ogarnie niepokój.
Zamknął notes i wrócił myślami do Chloe. Logika podpowiadała mu, że powinien — jeszcze na gorąco — poobserwować okolicę niebieskiego domu, ale Sandler na pewno już o tym pomyślał. Detektyw przez kilka minut wpatrywał się w rzędy idealnie ułożonego szkła, przeskakując wzrokiem między półkami. Z tego stanu chwilowego zawieszenia wyrwał go dopiero głos barmana:
— Gdzie go umieszczą? — zapytał mężczyzna, nie siląc się na dodatkowe wyjaśnienia.
— Kogo?
— No tego, co to zrobił.
— Wieści się szybko rozchodzą. A może to kobieta?
— Wątpię. I trudno, żeby było inaczej, skoro mieszkamy w małym miasteczku. Deadwood huczy od rana tylko o jednym.
Detektyw spojrzał na jego barki. Chłopak był krępy, dobrze zbudowany, ale nogi miał dziwnie wychudzone. Typowy przykład napakowanego faceta, któremu bicepsy napuchły, zanim testosteron zdążył przypomnieć sobie o mięśniach czworogłowych.
— Więc? — facet ponowił pytanie.
— W więzieniu. Najprawdopodobniej. — Logan nie miał zbyt wiele do powiedzenia.
— Ciekawe, skąd wziął tyle siły. Jebany…
— …nie ma jeszcze żadnych winnych — przerwał mu Harris. — Nikomu nie postawiono zarzutów, więc może takie opinie lepiej zachować dla siebie. Przynajmniej do czasu, aż coś się wyjaśni.
Barman wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć, że i tak ma już pewność co do podejrzanego, a potem wyszedł gdzieś na zaplecze. Kiedy wrócił, detektyw zniknął.
Nie miał ochoty na wyjaśnianie wszystkim domniemanej niewinności Franka ani tym bardziej na sugerowanie się plotkami o jego rzekomej agresji.
Kwadrans później, kiedy zdążył przetrawić na chłodno, że pewien rytuał dobiegł końca, a jedna z niewielu osób, które rzeczywiście cenił, leżała martwa, był już w domu. Darował sobie chodzenie po posesji Penny w poszukiwaniu śladów i — jak to zwykle w kiepskich filmach bywało — zgubionych przez przestępców przedmiotów. Wiedział, że powinien, ale coś go przed tym powstrzymywało. Tym czymś był żal. Jakby nadal nie pogodził się z jej śmiercią, a szukanie, zanim dostatecznie nie oswoi się z tym faktem, było nie w porządku. Logika podpowiadała wprawdzie Loganowi, żeby wrócił, spróbował odnaleźć jakiś trop. Nie starczyło mu jednak determinacji.
Chloe wygrzebywała się dopiero z łóżka. Przetarła oczy i oparła głowę na poduszce.
— Gdzie wyszedłeś? — Jej głos był pełen zawodu.
— Sandler potrzebował pomocy.
— Czemu wciąż to robisz? Wtykasz nos w nie swoje sprawy, a potem przerabiasz w umyśle jakieś niestworzone historie. Ta praca to chyba nie jest dobry kierunek. — Przewróciła oczami jak obrażona nastolatka.
— Ktoś zabił Penny. — Logan Harris usiadł obok i wzruszył ramionami, ignorując jej pretensje. Był zmęczony.
— Penny? Dostała kulkę? — Kobieta otworzyła szeroko usta, a potem przesłoniła je dłonią. Wydawało się, że wpadła w coś na kształt złości pomieszanej ze zdziwieniem.
— Chloe, hamuj. Wisiała, obok siedział Frank z taką samą liną na szyi. To nie pora na ekscytację formą zbrodni. Wiesz, że ją lubiłem.
— Jak większość stąd. I wcale się nie ekscytuję. Po prostu zapytałam — wyjaśniła. — Myślisz…
— Myślę, że on się boi. Wyglądał, jakby żałował, że nie zdołał jej pomóc. Zresztą przecież oni byli zgodnym małżeństwem.
Przyłapał się na tym, że znów zaczyna szukać Frankowi alibi i broni go, mimo że Sandler wraz z połową miasta zaczął już wieszać psy na starym.
— A skąd taka pewność? Wiesz, co się dzieje za zamkniętymi drzwiami? Przecież pełno jest kobiet, nad którymi ktoś się znęca, a one niczego nie mówią. — Wstała, zniżając ton głosu do półszeptu. — Po latach, kiedy już są tak skatowane, że nie da się tego ukryć przed światem, albo kiedy kat umiera, mają odwagę cokolwiek powiedzieć. Nie brałabym ich dobrej relacji za pewnik.
— Nie wyglądała na ofiarę przemocy domowej.
— Może miała siniaki pod ubraniami.
— Chloe… — Tym razem to on przewrócił oczami. — Nie sądzę.
— Kiedy zrobią sekcję?
— Dowiem się czegoś najwcześniej wieczorem. Kurt obiecał, że będzie mi wszystko przekazywał, czekam więc na to, co powie.
— A jeśli to jej mąż? — Nie dawała za wygraną. — Przecież to niewykluczone.
— Teoretycznie nie. Ale ma za mało siły, nie dałby rady dźwignąć ciała. Chyba że…
— Co?
— Ktoś mu pomógł albo zmusił do tego, żeby to wyglądało na jego winę. Wszyscy wskazują go jako głównego podejrzanego, a ja mam dziwne wrażenie, że w tym tkwi coś więcej. Gdyby to był Frank, to raczej nie siedziałby milczący i przerażony z taką samą pętlą na szyi. Wyglądałoby to inaczej. Wierz mi.
— Czyli jak? — zapytała i zmarszczyła brwi.
— Cóż… — westchnął, a potem podszedł do okna. Oparł się o nie, stojąc tyłem do Chloe, i powiedział: — Są różne zachowania w takich sytuacjach: od ucieczki, przez tuszowanie wszystkich dowodów, po otępienie, bezradność, a nawet wyolbrzymiony płacz i panikę.
— Coś z tego zauważyliście u Franka?
— Siedział bez słowa. Tak jakby to wszystko działo się obok niego albo gdzieś daleko stąd, ale nie widziałem w jego oczach ani skruchy, ani przeciwnie — satysfakcji. Był tylko smutek. Szczery. Podobny do mojego, kiedy zadzwonił Kurt. Chociaż tak, masz rację, wiele kwestii przemawia przeciwko niemu.
— Jakich? — zapytała, ale odwrócił wzrok.
Nie chciał opowiadać o czymś, czego nie sprawdził. Wiedział, że każda taka informacja rozniesie się szybciej niż wieść o promocji na barowy alkohol, a ludzie lubią urządzać samosądy.
— Zobaczymy, co czas pokaże. Jeśli teoria tamtych facetów z baru znajdzie odzwierciedlenie w rzeczywistości, to szybko dojdziemy do pewnych wniosków.
— Jakich facetów?
— Słyszałem rozmowę dwóch gości. Jeden z nich twierdził, że Penny uciekała przed Frankiem. — Popatrzył na nią. Dostrzegł, jak lekko uniosła brwi. — Wybiegła wieczorem w koszuli z walizką w dłoniach. Podobno wyglądało to tak, jakby rzeczywiście spotkało ją coś strasznego. Jakby nie miała czasu nawet na ubranie się. W nocy zazwyczaj dzieją się rzeczy, o których nikt nie wie, nie opowiada. To nawet prawdopodobne. Być może staremu odwaliło. Oczywiście pod warunkiem, że mówili prawdę.
— Logan… Trzeba o tym powiedzieć.
— To mogą być plotki.
— A jeśli nie?
— Załóżmy, że mieli rację. To dlaczego jej nie zatrzymali? Normalna ludzka reakcja to choćby zwykłe pytanie, co się dzieje.
— Nie każdy czuje się w obowiązku interweniować. Przecież nawet z miejsca zbrodni uciekają świadkowie. Czasami lepiej się nie mieszać. Oskarżą go?
— Czas pokaże.
— Dyplomatyczna odpowiedź — parsknęła, a potem zarzuciła mu ręce na szyję. — Zrobisz kawę? — Temat Penny był dla niej skończony.
Logan odwzajemnił uśmiech i przytaknął. W środku jednak zupełnie nie było mu do śmiechu. A jeśli to rzeczywiście Frank? Nie musiałby już szukać.
Ta idea nagle w nim zakiełkowała, wyrosła jak grzyby po deszczu w ciepłe, jesienne dni. Wiedział niestety, że jest za wcześnie, by odczuwać ulgę na myśl o dobrym tropie. Pozostało czekać, przynajmniej do wieczora.
Budynek medycyny sądowej był równie brzydki jak ludzie, którzy do niego trafiali. Kanciasty gmach — pomalowany na coś w rodzaju niezbyt wyrazistego, mdłego łososia — nie robił dobrego wrażenia. Zapewne dla większości osób nie stanowiło to różnicy, ale Kurt Sandler skrzywił się już na sam jego widok.
— Długo im to zajmie? — Megan, chuderlaczka z różowymi policzkami, zastukała w deskę rozdzielczą i wlepiła wzrok w Kurta. — Dwie, trzy godziny? — Wyjęła z torebki opakowanie miętowych dropsów. Białe pudełeczko, kilkanaście sztuk.
— Jeśli zaczęli rano, to powinni niedługo skończyć.
— A jeśli wcześniej?
— Wcześniej nie mogli, wiesz, że nie upłynęło…
— Aa, no tak — przerwała, jakby nagle przypomniała sobie poprawną odpowiedź na klasówce. — Dwanaście godzin. Wciąż o czymś zapominam. Myślisz, że Frank za to beknie?
— Jeśli to on — na pewno. Sam bym go… Wiesz, jaka była Penny. W porządku kobieta. Logan do niej często zaglądał.
Przez kilka minut wpatrywali się w szyby. Czas płynął, a oni tkwili bez ruchu w nerwowym oczekiwaniu.
— Wejdziemy? — zapytała w końcu. — Czy będziemy tutaj siedzieć i filować zza okna?
— I tak nas nie wpuszczą.
Kobieta parsknęła nagłym, piskliwym śmiechem.
— To po co tutaj przyjechaliśmy?
— Bo obok przywieźli starego.
— Chcesz, żebym z nim pogadała? Mam go przycisnąć? — Uniosła dumnie klatkę, a Kurt z całych sił starał się odnaleźć w umyśle jakąś dyplomatyczną odpowiedź. Zmarszczył brwi, uśmiechając się kpiąco. Nie sądził, że zdołałaby to zrobić. Nie Megan. I nie w tej sprawie.
— Najlepiej ci idzie łapanie niegrzecznych chłopców ze skradzionymi batonami popijanymi puszką coli. — Na nic milszego nie było go stać. — Wyciąganie istotnych informacji, a te mogą takie być, już nie za bardzo.
Spojrzała na niego ze złością. W jej wzroku odnalazł ślad urażonej dumy.
— Wiesz, że mogę ci przestrzelić łeb w każdej chwili?
— Wiem, ale mam nadzieję, że jesteś od tego daleka. Jestem z nim związany.
Błazeński uśmiech mężczyzny znów powrócił na swoje miejsce. Kurt wysiadł z auta, a obrażona Megan skrzyżowała ręce na piersi. Koniec końców ruszyła za nim. Do szpitala dotarli po kilku minutach, wciąż dyskutując o dziurawej czaszce Sandlera. Na szczęście głowy obojga zostały na swoich miejscach i finalnie ustalili, że to Megan porozmawia z Frankiem. Co prawda nie przekonała Kurta, że dobrze wykona swoją robotę, ale mimo to pozwolił jej na spotkanie.
— A zatem — powiedział, kiedy znaleźli się przed drzwiami sali, w której leżał starzec — zrób tak, jak mówiłaś. Im więcej się dowiemy teraz, na gorąco, tym łatwiej będzie później. Masz szansę, ale jeśli cokolwiek pójdzie nie tak, zawołaj.
Kobieta przytaknęła i dotknęła zimnej klamki. Weszła do środka, zrobiła kilka kroków, ale kiedy już miała się odezwać, niska, krępa dziewczyna w stroju pielęgniarki zlustrowała ją od stóp do głów, a potem powiedziała:
— Ma zawroty głowy. Czasem umiarkowane, czasem przechodzące w silne mdłości. Nie trzeba go męczyć, bo prześpi cały dzień — burknęła.
Megan zmarszczyła brwi, co sprawiło, że pozioma bruzda na jej czole niemal natychmiast się uniosła. Chciała coś odpowiedzieć, ale pielęgniarka przyłożyła palec do ust, nakazując policjantce milczenie. To na moment wytrąciło ją z rytmu, a gdy odzyskała zdolność logicznego myślenia i miała już coś odparować, kobieta zniknęła.
— Trudno. Idź sobie — parsknęła.
Wydawało jej się, że nikt tego nie słyszał, ale właśnie wtedy Frank poruszył ręką. Podeszła bliżej łóżka. Mężczyzna miał zamknięte oczy, a na szyi lekkie otarcia. Jego wyraz twarzy wskazywał na coś w rodzaju upojenia. Megan pomyślała, że dali mu za dużo leków na uspokojenie i wywiad może nie przynieść pożądanych efektów.
— Dobry wieczór. — Usiadła na krześle obok łóżka.
Wyglądało na mocno zużyte. Zapadło się, a farba gdzieniegdzie poodchodziła.
— Porozmawiamy? — Kobieta miała miły głos.
Mrugnął i otworzył oczy.
— Gdzie Penny?
— Nie żyje.
— Och, Boże.
Wgłębienie na jego czole napięło się niczym cięciwa.
— Dlaczego? — zdziwił się.
— Ktoś ją powiesił, Frank. Pamiętasz? Kto to był?
— Skąd mam wiedzieć?
— Byłeś tam. Też miałeś pętlę na szyi.
— Naprawdę?
Czuła, że z nią pogrywa, ale pozwoliła mu kontynuować.
— Pamiętam, że gotowała zupę, to była chyba…
— To akurat nieistotne, Frank. — Nie wytrzymała. — Kto zabił Penny?
— Tak, pomidorowa, taki krem na ostro. Robiła go zazwyczaj w niedzielę, choć tym razem było inaczej. Mówiła, że to wyjątkowy dzień, prawie świąteczny, i należy go uczcić — dokończył, ignorując jej pytanie.
— Spodziewała się gości?
Megan czuła, że powoli rozwija zagmatwany kłębek. Kurt zaś, urządziwszy sobie kilka powolnych przemarszów po korytarzu, zajął w końcu miejsce naprzeciwko sali i nerwowo zerkał na zegarek. Wymienili krótkie spojrzenia, a jego wzrok wydawał się mówić: „Chyba na nic te twoje starania”. Kobieta wzruszyła ramionami. Minęła chwila, zanim Frank odpowiedział. Z jego ust padło jedno krótkie słowo.
— Tak.
Uśmiechnęła się. Szło nadzwyczaj gładko.
— Kogo zaprosiła?
— Siebie — szepnął Frank i zamrugał.
— Na kogo czekała? — zapytała raz jeszcze.
Jego głos dziwnie się załamał, a oddech nieco przyśpieszył.
— Czekała na P — E — N — N — Y — przeliterował.
— Był ktoś oprócz was?
— O tak. Jeszcze dwóch mężczyzn. Pokazywali sztukę.
— To znajomi?
Nie odpowiedział.
— Kim są? Mieszkają tu?
— Nie wiem. Naprawdę tego nie wiem. Czy cierpiała? Czy moja Penny… — zaszlochał.
Kurt posłał jej kolejne, tym razem zdziwione spojrzenie. Wzruszyła teatralnie ramionami i podeszła do okna. Na ścianę sąsiedniego budynku padało jasne światło.
Megan przez kilka chwil rozważała w głowie możliwość kontynuowania rozmowy. Odczekała trzy, może cztery minuty, podczas których Frank zdążył przejść od stanu nagłej rozpaczy do umiarkowanego spokoju. Uzmysłowiła sobie, że jedną z naprawdę niewielu rzeczy, które dusiła w sobie, była chęć wygarnięcia leżącemu mężczyźnie, że powinien był dokończyć swego dzieła i umrzeć razem z żoną. Tego jednak nie mogła mu powiedzieć.
Kiedy oddech starca wrócił do normalnego rytmu, a on sam zdążył przetrawić w myślach to, co się stało, policjantka znów spróbowała odtworzyć przebieg wydarzeń tamtego wieczoru. Najpierw jednak odniosła się do wcześniejszego pytania. Wiedziała, że nie powinna dopuścić do kolejnego, równie mocnego napadu płaczu.
— Taka śmierć jest niemal bezbolesna. Nie cierpisz, bo tracisz przytomność — dodała, chociaż nie miała żadnego przekonania o tym, jak było naprawdę. Chciała jedynie uspokoić mężczyznę. Na moment skrzyżowali spojrzenia, a gdy twarz starca przeciął chłodny grymas, znowu wróciła do tematu śledztwa. — Było dwóch mężczyzn, tak? Pamiętasz, o czym rozmawialiście? A może doszło do kłótni między tobą a Penny?
Frank rozmyślał nad ostatnim pytaniem. Wydawało się, że odzyskał zdolność logicznego przetwarzania informacji, ale w odpowiedzi szepnął jedynie:
— Nie wiem zbyt wiele o wieszaniu. Tak naprawdę nie umiałbym zrobić nawet stryczka. — Jego głos był poważny.
Kobieta skinęła głową, niemo wyrażając, że mu wierzy. Nadal jednak nie wiedziała nic poza tym, że tamten dzień upłynął Penny na oczekiwaniu na gości. Kim byli? I dlaczego wizyta zakończyła się w ten sposób?
— Rozumiem, mam podobne zdanie — powiedziała z namysłem. — Podsumujmy więc to, co do tej pory zeznałeś. — Znów usiadła na krześle. — Byliście we czwórkę. Twoja żona umówiła się na spotkanie z ludźmi…
— Cyrk — mruknął, przerywając wywód policjantki. — Powiedzieli, że spodoba mi się ich sztuka.
— Widziałeś ich kiedyś? To ważne. Przypomnij sobie.
— Nie… Nie sądzę.
— Na ciele Penny, w zasadzie to pod jej paznokciami, znaleziono fragment twojego DNA — skłamała. — Rozumiesz, o czym mówię?
Chciała za wszelką cenę sprowokować mężczyznę do nagłej obrony. On zaś przechylił lekko głowę w stronę okna i wydał z siebie jedynie krótki jęk.
— Jeśli nie znasz tych ludzi — kontynuowała chłodno — to powiedz po prostu, jak wyglądali. O czym rozmawialiście?
— Broniła się, ale tylko przez moment. — Kolejny raz ominął temat.
— Przed tobą?
Odpowiedziało jej milczenie.
— Czy Penny broniła się przed tobą, Frank?!
Megan podniosła głos, ale wydawało się, że starzec traci kontakt z rzeczywistością. Próbował jeszcze coś wymamrotać, a potem zapadł w sen. Kobieta pokręciła głową, przypominając sobie wcześniejsze słowa pielęgniarki: „Nie trzeba go męczyć”. Gdybym tylko dostała odpowiedź, pomyślała, bylibyśmy już bliżej prawdy. Jeszcze przez kilka chwil spoglądała na Franka, kiedy jednak do jej uszu doleciało coraz wyraźniejsze chrząkanie, uświadomiła sobie, że Kurt wciąż ją obserwuje. Westchnęła, a potem skierowała się do drzwi.
— To wszystko? — Zmarszczył czoło mężczyzna, gdy Megan wyszła z sali. — Tyle trwała twoja rozmowa? Jakieś dziesięć minut?
— Próbuje zrzucić winę na kogoś innego. — Policjantka podeszła bliżej. Chciała od razu nakreślić sytuację Sandlerowi. — Na potrzeby alibi wymyślił jakieś osoby, które były u nich w domu, ale — co ciekawe — twierdzi, że żadnej z tych postaci nie znał. Przyjrzałam się też jego rękom, miał sporo krwawych sińców. Myślę, że Penny próbowała się bronić, chciała odepchnąć jego dłonie. To ważny szczegół. — Była z siebie dumna.
— Co to za osoby?
— Faceci. Z cyrku — bąknęła, nieco zbita z tropu.
— Co? Aż tyle wiesz?
— Majaczył. Nic więcej na ten moment nie powie. Nie było żadnych cyrkowców, tylko jeden wielki omam. Jeszcze trochę — zerknęła na telefon — i dowiemy się wszystkiego.
— Jacyś faceci. Cudowne śledztwo, Megan — powtórzył ironicznie Kurt, a potem spojrzał na Franka.
Starzec leżał nieruchomo, bez żadnych oznak odruchów bezwarunkowych.
— Wracamy. Teraz i tak już niczego więcej nie powie, ale prędzej czy później trafi do nas. Wtedy się nim zajmę — warknął.
Kroki obojga odbijały się echem od ścian szpitala. Kierując się ku wyjściu, dostrzegli ciekawskie głowy wyglądające zza łóżek. Większość pacjentów spoglądała na nich z niepokojem, jakby natychmiast przypominały im się jakieś niedawne grzechy.
— Nie mam pojęcia, dlaczego trafiłem na ciebie — westchnął policjant, zanim pomyślał o wydźwięku tych słów.
— Mam podobne odczucia — odpowiedziała. — Wiem, że wolałbyś faceta, ale…
— Nie — przerwał. — Chciałbym po prostu kogoś, kto nieco lepiej wypełnia swoje obowiązki i myśli nad tym, co robi. To nie kradzież cukierków spod lady, Megan. Wydawało mi się, że przed tobą otworzy się bardziej, skoro jesteś kobietą. Mój błąd. Teraz liczy się tylko czas.
Nie odpowiedziała. Otworzyła pudełeczko z miętowymi dropsami. Wrzuciła kilka pastylek do ust. Droga na posterunek policji minęła im w drętwej atmosferze. Nawet wakacyjne, skoczne hity, grane w radiu, którego słuchali w czasie powrotu do Deadwood, nie sprawiły, że humor dziewczyny uległ poprawie. Wręcz przeciwnie.
Rano opinia biegłego lekarza była gotowa. Logan Harris poznał ją jako trzeci.
Lodowaty wiatr wdarł się do domu Harrisa chwilę po tym, jak Chloe wyszła na nocną zmianę. Dochodziła ósma, a Logan wciąż wpatrywał się w ekran telefonu, myśląc nad tym, czego się dowiedział od Kurta. Detektyw zastanawiał się, czy zna jakiegoś artystę. Nikt taki nie przychodził mu do głowy, nie był też pewien, czy warto sobie zaprzątać tym umysł. Czekanie na istotniejszą informację od policjanta irytowało go jednak prawie tak samo jak niesprawiedliwość poranka.
Nie dziwiło go, że tak mocno przeżył śmierć Penny. Cierpiał ze względu na okoliczności, które temu towarzyszyły. Uważał też, że komuś, kto był dobrą duszą dla wszystkich, należało się spokojniejsze odejście. Tym samym mógł włożyć między bajki stwierdzenie, że kiedy ma się styczność z przemocą i na co dzień obcuje się z umieraniem, to automatycznie śmierć obojętnieje. Wiedział, że to dotyka. Różnica polegała tylko na stopniu emocjonalnego zaangażowania. Dobrych ludzi żałowano nieco bardziej, o złych z kolei mówiono z satysfakcją, ale to nie ich śmierć przysłaniała jakąkolwiek logikę. Zrobiła to śmierć Penny.
— We śnie — wypowiedział swoje myśli na głos. — Powinnaś umrzeć nocą. Tak byłoby dla ciebie najlepiej.
Podszedł do okna i oparł ręce na parapecie. Listopadowy wieczór chylił się ku końcowi, a Peck Street podzieliło się na dwa obozy: ludzi potrzebujących nocnych rozrywek, którzy podążali właśnie do centrum, i grupę tych, których poranne wydarzenia skłoniły do pozostania w cieple znajomych łóżek. Logan znalazł kompromis między tymi opcjami i sięgnął po butelkę z meksykańską whisky, a później włączył telewizor. Wciąż miał w głowie dialog mężczyzn z baru. Wzmianka o ucieczce zakorzeniła się w nim na tyle, że zaczął się zastanawiać, czy Penny faktycznie mogła się czegoś obawiać.
Odpalił laptopa i utworzył nowy dokument, jak to było zazwyczaj, kiedy starał się rozwiązać jakąś zagadkę. Wybrał standardową czcionkę, ustawił kursor na środku strony, a później zaczął pisać. Notatka była skrótowa. Logan nie miał w zwyczaju tworzyć długich elaboratów, wytłuszczał jedynie najważniejsze informacje, imiona zaś szeregował w kolejności alfabetycznej. Dziwne, szkolne przyzwyczajenie. W półstronicowym dokumencie znalazły się wszystkie osoby, które mogły cokolwiek wiedzieć. Przy dwóch widniały znaki zapytania.
Wypił jeszcze dwa łyki, zanim na jego twarzy pojawił się senny grymas. Pulchna kobieta ze szklanego pudełka opowiadała o pogodzie, a czas płynął bardzo powoli. Usnął.
Obudził się w środku nocy. Rozejrzał się wokoło, jakby zdezorientowany tym, że nie śpi w łóżku. Z zewnątrz dochodziły odgłosy bawiących się nastolatków. Logan wyjrzał przez okno, blask latarni na moment go oślepił. Grupka dzieciaków głośno o czymś rozprawiała, a ich śmiech przechodził w niczym niepohamowany rechot. Trzy dziewczyny i dwóch chłopaków. Ciemna, czarna noc. Spojrzał na zegarek. Dochodziła północ. Detektyw pomyślał o tym, że dawno powinni być już w domu, a kiedy jeden z nich ściągnął plecak i wyjął z niego butelkę owiniętą w kolorowe strony gazet, chciał coś krzyknąć. Uchylił okno, żeby przegonić bandę gówniarzy, którym wydawało się, że noc należała do nich i nikt nie dostrzeże alkoholu, ale wtedy usłyszał jakiś dźwięk. Odwrócił się, by zlokalizować źródło — to był sygnał rozładowanej baterii laptopa. Tylko tyle. Westchnął. Podłączył go do prądu, a później znów podszedł do okna. Dzieciaków już nie było. Przez moment zastanawiał się, czy rzeczywiście coś widział, czy może umysł po prostu płatał mu figle. Wrócił do łóżka. Tej nocy nie miał przyjemnego snu.
Spał niespokojnie, śniąc o Penny. Widział jej pełną lęku twarz, widział, że kobieta próbuje krzyknąć, jednak sprawca skutecznie jej to uniemożliwia. Detektywowi wydawało się też, że siedemdziesięciolatka wciąż wskazuje ręką na stolik, jakby wydawała mu bezgłośne polecenie: „Usiądź. Zaraz napijemy się kawy”. Chciał odpowiedzieć. Porozmawiać z przyjaciółką we śnie i pewnie byłoby to możliwe, gdyby nie nagła pobudka. Czekała na niego wiadomość od Kurta.
Mam dwie informacje: jedna zła, druga jeszcze gorsza. Którą najpierw chcesz poznać?
Logan spojrzał na telefon spod lekko sklejonych powiek, ale pajacowanie Sandlera i zabawa w zgadywanie nie wzbudziły jego zainteresowania, więc odpisał, że obie, i wrócił do przerwanego snu. Obudził się dopiero po godzinie. Wtedy to zobaczył:
Frank przyczynił się do śmierci Penny. To zła wiadomość. Druga jest taka, że nadal szukamy statku widmo.
— Co było w opinii? — Detektyw natychmiast wykręcił numer. Nie silił się na czułe powitania.
— Napisałem ci, że Frank maczał w tym paluchy.
— Udusił ją?
— Sęk w tym, że nie.
— Sandler, jest pewnie koło ósmej, ja jeszcze przed kawą i papierosem, a ty zaczynasz mnie wkurwiać tymi enigmatycznymi zdankami. Co było w opinii?
— Hamuj! — Kurt miał niezły ubaw. Uwielbiał wiedzieć więcej niż Logan, więc przeciągał linkę tak długo, jak mógł. — Penny zawisła nieprzytomna. Próbowała się bronić, stąd sporo siniaków w okolicy brzucha, otarcia na rękach i naskórek pod paznokciami. I tutaj, Harris, na scenę wkracza twój aniołek. Zebrano od starego materiał i wygląda na to, że Penny mocno starała się, żeby jej nie dopadł.
— Może próbował pomóc?
Nastąpiła dziwna cisza, podczas której detektyw uświadomił sobie naiwność tego stwierdzenia, Sandler zaś miał w głowie niewyartykułowane jedno słowo: pieprzysz.
— Tłumaczę ci, że ją wyklepał, i to mocno, ale…
— Ale co? — Logan nie mógł się doczekać wszystkich informacji.
— Nie powiesił. Zrobił to ktoś inny — dokończył ponuro policjant.
— Zabił żonę, a potem kazał dokończyć komuś innemu? Mało tego — zadzwonił po pomoc? To się nie trzyma kupy.
— Jego paluchy są na całym ciele Penny.
— Bo to jej mąż? — podsunął kpiąco Harris.
— Trzeba go przycisnąć, żeby wypaplał, kto tam jeszcze był. Ma szczęście, że to też wina choroby, bo czekałby w kolejce po tiopental.
Detektyw głośno odetchnął. Nadal coś mu tu nie pasowało. Gdyby starzec chciał zabić Penny, nie podjąłby próby reanimacji. Ten trop nie wydawał się logiczny.
— Powinniśmy jeszcze raz przeszukać dom. Tym razem dokładniej. Skoro ślady zostały już zabezpieczone, to chyba nie zaszkodzi zajrzeć. Zwłaszcza do sypialni i łazienki. Warto odwiedzić też Elenę. Zajmiesz się tym?
— Co masz na myśli? — zapytał Sandler.
— Wywiad środowiskowy, Kurt — westchnął Logan. — Sąsiadki latają do siebie na pogawędki. Zwłaszcza starsze i samotne. Naprawdę niczego was nie uczyli?
— Ja mam trochę roboty wokół domu Penny. Możesz popytać sam — burknął urażony policjant. — Zack raczej nie będzie miał nic przeciwko.
— Zack rzadko się z kimś zgadza, ale racja, trzeba to zrobić teraz, na gorąco. Co z Frankiem? Oskarżenie o współudział?
— Nie wiem, Harris. Naprawdę tego nie wiem. To rola Simsona. Stary dziś wyjdzie ze szpitala i przeniosą go do nas za kratki. Mam wrażenie, że Megan zjebała wywiad. Teoretycznie coś wyciągnęła, ale myślę, że ja będę skuteczniejszy. Dałem jej szansę. Chyba niepotrzebnie.
— Na pewno nie jest z nią tak źle. W końcu do policji się dostała — mruknął Logan, choć wcale nie miał ochoty rozmawiać o tej kobiecie.
— Może i fizycznie jest sprawna, ale w głowie średnio. — Słowa Kurta były ostre.
— Chyba nie przepadasz za nią, co? Dobra dziewczyna, tylko…
— …Chujowa policjantka. — Sandler dokończył za niego, a potem rzucił: — Jutro będzie pogrzeb. Idź tam.
— Taaa. Taki miałem zamiar. Zawsze warto się pojawić w miejscu, które budzi w ludziach skruchę.
— Myślisz, że mordercy przyjdą okazać żal? — Kurt nie mógł darować sobie ironii. Całą sytuację, choć poważną, często okraszał sarkastycznymi żartami.
— Tak. Wezmę ze sobą kajdanki, a ty schowasz się za drzewami na wypadek, gdyby chcieli zwiać. — Loganowi nie było do śmiechu. — Trzymaj się.
— Sztywniak. Sprawdź pocztę. — To ostatnie, co usłyszał, zanim odłożył słuchawkę.
Uruchomił laptopa. Dopisał kolejne dwa zdania, a znaki zapytania, które jeszcze wczoraj towarzyszyły imionom, zniknęły. Na poczcie czekał na niego skan opinii biegłego.
Do: Jamie Simson, prokurator stanowy
Od: Harry Lown, kierownik zakładu patologii
Temat: Wyniki autopsji
Autopsja wykonana 20 listopada 2017 roku. Przeprowadzono oględziny zewnętrzne i narządów wewnętrznych. W wyniku otwarcia zwłok oraz badań histopatologicznych można stwierdzić, że śmierć Penny M. nastąpiła w wyniku ostrej niewydolności serca. Zmiany morfologiczne nie odpowiadają zmianom występującym na skutek uduszenia. W badaniach toksykologicznych na obecność substancji organicznych, alkoholu i narkotyków niczego nie wykryto.
Biegli wskazali, że przyczyną niewydolności był zespół wydłużonego QT, prowadzący do groźnych zaburzeń serca. Zmiany urazowe miały charakter niedawny i powstały na krótko przed zgonem. Z badań wynikało również, że na ciele ofiary znaleziono DNA zgodne z materiałem genetycznym jej męża, obecnego na miejscu zbrodni. Zabezpieczono również DNA dwóch innych osób. Zmiany w układzie sercowo-naczyniowym, a także wyniki badania histopatologicznego potwierdziły tezę, że do zgonu doszło, zanim Penny M. została powieszona.
„Starzy ludzie wymyślają bliskich, Harris. Starzy ludzie…”. Głos w głowie był natarczywy. Od tamtej pory nie rozstawał się z Loganem. Zamieszkał w jakimś zakamarku umysłu i dawał o sobie znać, ilekroć tylko detektyw miał jakiekolwiek wątpliwości.
Mężczyzna wpatrywał się w ekran komputera, przesuwając wzrok po linijkach tekstu. Wiedział już, że Penny nie żyła, kiedy ją wieszali. Wiedział też, że ktoś próbował przeprowadzić reanimację, ale zrobił to nieudolnie, nerwowo. Nie wiedział jednak, kto to był. Frank? Sprawcy? Nie było w załącznikach nic o profilu podejrzanego, nic o traseologii czy mikrośladach. Chciał to wiedzieć już teraz. Wyłączył laptopa. Minęła chwila, zanim znów odważył się go uruchomić. Wpatrywał się we wschodzące coraz śmielej słońce. Jego ręce tkwiły nieruchomo nad klawiaturą, jakby chciał zmienić treść e-maila. Wyrzucić z niego słowo „choroba”, a wstawić „zgon nastąpił w wyniku uduszenia”. Byłoby łatwiej. Przynajmniej jeśli chodzi o ślady. Zacisnął usta na znak skupienia, a potem sięgnął do nocnej szafki. Wyciągnął z niej pudełko amunicji 0,35 cala. Załadował dwa magazynki i położył pistolet obok komputera.
— Od dziś już żadnych błędów, Harris — mruknął do siebie.
Godzinę później minął się z Chloe w drzwiach. Dom Eleny był punktem, do którego zmierzał. Frank mógł poczekać. Logan nie miał ochoty z nim rozmawiać. Czuł rozgoryczenie i złość. Mylił się co do podejrzanego, choć wszyscy wskazywali męża Penny jako winnego. Nie lubił tego uczucia. Zwłaszcza wtedy, gdy ufał swojej intuicji w stu procentach, a ona zawodziła.
Światła neonowych tabliczek z liczbami wyznaczały cel podróży Kurta Sandlera. Późnym wieczorem, kiedy większość mieszkańców Deadwood śniła już o bożonarodzeniowych krasnalach, obłożonych tanimi bombkami kupionymi w markecie, on poruszał się z prędkością pięćdziesięciu mil na godzinę. Nie za szybko, nie za wolno. Tej nocy nie mógł dać się ponieść sentymentalnym wyobrażeniom. Musiał skupić uwagę na tym, by jak najszybciej znaleźć się w labiryncie znanych domów i raz jeszcze przemyśleć sprawę Penny. Zwodnicze uliczki ponurych osiedli przyciągały szemrane towarzystwo, czekające jedynie na to, aż któryś z zakrętów wypluje niewinną duszyczkę. Minął znak informujący go o wjeździe w William Street. Oddychał szybko, nerwowo. Miał przeczucie, że coś umknęło ich uwadze, a Frank był w sprawę zamieszany bardziej, niż wykazywały to wyniki autopsji.
Kurt wyszedł z auta i spojrzał na parterowy budynek. Westchnął. Uderzyła go nagła myśl, że kolejny raz będzie musiał liczyć tylko na własne towarzystwo. Za nią pojawiła się druga, nie mniej przyjemna — że jeśli istniało miejsce bardziej przygnębiające od zakładu pogrzebowego, z pewnością był to jego dom.
Szare ściany tchnęły surowością i zimnem, a całość nie sprawiała wrażenia idealnej przestrzeni do zamieszkania. Otworzył drzwi i rozejrzał się wokoło, jakby w poszukiwaniu jakiejś znajomej duszy, jednak wszystko wyglądało tak samo. Nikt nie czekał przy zapalonym świetle, uśmiechając się promiennie, nikt też nie witał Kurta już w progu. Pustka. Zupełne nic, opakowane w sterylną ciszę.
Myśli policjanta sprowadzały się zawsze do tego samego. Niezależnie od tego, czy zaczynały swój bieg od tematów związanych z pracą, czy jakichkolwiek innych, zawsze kończyły się poczuciem samotności i niesprawiedliwości życia. Życia, którego mógłby uniknąć, gdyby pewne sprawy potoczyły się innym torem. Włączył telewizor. Wybrał kanał informacyjny, celowo unikając muzyki, byleby słyszeć jakieś głosy. Czuł, że zbyt wiele spadło na jego barki, choć poniekąd był też wdzięczny, że to właśnie jemu przypadło w udziale pierwsze śledztwo w tak ważnej sprawie. Rzucił okiem na kuchenny blat: brudne talerze, kilka puszek z konserwą i resztki chleba nie były najlepszą ozdobą domu.
— Zmywarka — burknął do siebie, a potem dodał: — Nie, jutro.
Usiadł na zimnej kanapie. Kurtka i szal wciąż ciążyły mu na plecach. Zagryzł wargę, próbując skoncentrować się na kwestii winy Franka, jednak uczucie pieczenia w żołądku nie pozwalało się dostatecznie skupić. Umysł podpowiadał, że pora na prysznic i szybką kolację. Kiedy leniwie dźwignął ciało w stronę wieszaka z ubraniami, usłyszał dźwięk telefonu. Spojrzał na wyświetlacz. Przez jeden krótki moment przeszło mu przez głowę, żeby odrzucić połączenie, jednak życie nauczyło go, że policjantem jest nie tylko na służbie, ale i poza nią, i jeśli tylko ktokolwiek z pracy próbuje się z nim skontaktować — nie powinien tego ignorować.
Odebrał. Nie zdążył się nawet przywitać, kiedy usłyszał cichy głos.
— Przepraszam cię. — To była Megan. Brzmiała tak, jakby dzwoniła z miejsca, w którym trzeba być bardzo dyskretnym.
— Nie rozumiem — westchnął funkcjonariusz.
— Mogłam się bardziej postarać, ja… — Miał wrażenie, że kobieta zaraz wybuchnie płaczem.
— No tak. Mogłaś. Ale nie zrobiłaś tego. Trudno, następnym razem będziesz uważniejsza. Na twoją korzyść działa jednak to, że Frank nie powiesił Penny, ona z kolei miała chore serce, więc przynajmniej bezpośrednio nie przyczynił się do jej śmierci. Trzeba go odpowiednio przycisnąć, jak tylko trafi do nas. — Ubierał zdania w służbowy ton.
— Czyli nie jesteś zły? — zapytała.
Kurt Sandler przewrócił oczami. Ta rozmowa nie była zbyt rzeczowa.
— Od kiedy obchodzi cię moje zdanie?
— Ja… — zająknęła się, a potem dokończyła: — Zależy mi na tym, żebyśmy ze sobą współpracowali.
— I tak robimy. — Wzruszył ramionami. Kilka chwil później usłyszał, jak odkręca wodę.
— Megan?
Odpowiedziała mu tylko cisza. Zerknął na telefon, żeby sprawdzić, czy połączenie nadal trwa. Wszystko wyglądało normalnie.
— Jeśli postanowiłaś wziąć kąpiel, dzwoniąc do mnie, to wybacz, ale nie podpowiem ci, gdzie masz szorować rączkami. — Nie mógł sobie darować ironii.
— To wszystko twoja wina, wiesz? — burknęła. Po wcześniejszym łagodnym tonie nie było śladu. — Wciąż masz mnie za głupią, a ja robię wszystko, żeby uświadomić ci…
— Bredzisz coś. Przeprosiny przyjęte, a jeśli nie masz już nic konkretnego do dodania, to proszę, na tym zakończmy.
Odłożył słuchawkę, zanim uzyskał odpowiedź. Dopiero wtedy ściągnął kurtkę, zwiększył głośność w telewizorze i wszedł do łazienki. Telefon zadzwonił jeszcze kilka razy, ale Kurt już tego nie słyszał. Myślał jedynie o tym, żeby dorwać Franka w swoje ręce i wycisnąć z niego tyle informacji, ile zdoła. Wiedział, że ludzie będą rozliczać z działań nie Logana, nie jakąkolwiek inną pomoc, tylko policję.
Kilka mil dalej, w malutkim mieszkanku bliźniaczo podobnym do tego, które posiadał Sandler, Megan wpatrywała się w lustro na łazienkowej szafce. Po policzkach kobiety spływały łzy. Otarła je wierzchem dłoni, nadal nie odrywając wzroku od własnego odbicia. Oddychała ciężko, nerwowo. Wciąż trzymała w dłoniach komórkę, a cykliczne wybieranie numeru trwało do momentu, kiedy usłyszała za sobą trzask. Wiatr poruszał suchymi gałęziami drzew, łamał je z łatwością i rozrzucał małe odłamki wokół domu.
— Chciałam tylko — powiedziała cicho, spuszczając głowę — żebyś ze mną porozmawiał. Może byłoby jak dawniej. Jak kiedyś.
Ścisnęła małe pudełeczko w rękach. Ręce kobiety zadrżały, gdy je otworzyła. Kilkadziesiąt małych tabletek na zapomnienie. Włożyła do ust jedną, a niedługo później obraz przed oczami zaczął jej się rozmazywać.
Śniła o niewykorzystanych szansach i o tym, że mogłaby leżeć teraz w ramionach bliskiego jej człowieka.
Na Main Street było już gwarno. Cuchnące alkoholem i wczorajszym potem bary zapraszały do swoich wnętrz, a grupki mężczyzn ubranych w skóropodobne kurtki tworzyły własne samozwańcze kluby. Patrzyli na siebie dziwnym wzrokiem, ale wystarczyło, że przekroczyli jakąś granicę upojenia i z odrębnych grupek tworzył się jeden kochający organizm. Alkohol w Deadwood był spoiwem łączącym nawet najbardziej zwaśnione strony.
Logan wrzucił niedopałek do najbliższego kosza, a później ruszył pod drzwi Eleny. Widział ją dwa, może trzy razy, kiedy przypadkiem przemykała przez ulicę w kierunku malutkiej piekarni. Zawsze wtedy chowała głowę w ramiona, jakby chciała się w sobie zapaść. Może miała nadzieję, że w ten sposób pozostanie niezauważona przez podchmielonych brodaczy z kółeczka wzajemnej adoracji.
Jej dom był nieco mniejszy od domu Penny, ale zbudowany w podobnym stylu. Parter użytkowała drukarnia, piętro zaś było królestwem prawie siedemdziesięcioletniej kobiety. W środku pachniało żywicą, stare schody skrzypiały pod naporem butów, a gdzieniegdzie Logan dostrzegł zwoje lepkiej pajęczyny. Detektyw układał sobie w głowie wszystko to, o co chciał zapytać, kiedy jednak zapukał do drzwi, większość z tych pytań gdzieś uleciała. Otworzyła mu gruba — choć może trafniejsze byłoby określenie toporna — kobieta. Spoglądała na niego nieufnie spod sinych powiek. Gdzieś w kąciku oka dostrzegł przyschniętą łzę.
— Harris — przedstawił się, wyjmując legitymację służbową. — Zajmuję się, eee… — przerwał na moment — sprawą Penny. Chciałbym…
— Ale ja już mówiłam, że nic nie wiem i trzeba iść dom dalej.
Zmarszczył brwi. Na jego czole natychmiast powstała pionowa bruzda. Nie rozumiał tego zachowania.
— Mogę? — Zrobił krok w jej stronę.
— Znowu mam powtarzać to samo?
Nadal nie pojmował. Elena niechętnie odpięła cieniutki łańcuszek wiążący drzwi i wpuściła Logana do środka. Kwieciste tapety na ścianie i wszechobecny bałagan sprawiły, że na chwilę znieruchomiał. Pachniało tanim jaśminem. Mdła woń pasująca do starych ludzi.
— Ładnie tu — skłamał.
— Tam pan siądzie, nie czai się tak. — Zignorowała jego uwagę i wskazała taboret z sosnowego drewna, także obity kwiecistą tapicerką.
— Przykra sprawa — zaczął.
— Przykra — mruknęła niechętnie.
Elena nie była zbyt rozmowna, więc uznał, że luźne stwierdzenia lepiej odłożyć na później. Postawił na krótkie, zamknięte pytania.
— Często się spotykałyście?
— Ja rzadko wychodzę. Pan rozumie… Tamci się śmieją. — Wyglądała, jakby coś mocno ją zawstydziło. — Ale czasem muszę, bo kto mi zrobi zakupy? Penny przychodziła, sęk w tym, że ostatnio jakby mniej.
— Pokłóciłyście się? — Detektyw drążył dalej.
— Nie.
— To dlaczego?
— Nie miała czasu, musiała pisać listy. — Kobieta odpowiadała zdawkowo i enigmatycznie.
— Jakie listy?
— Różne. Takie… no, jak na pocztę się przynosi.
— Eleno… — powiedział cicho, patrząc jej w oczy.
— Podobno do córki — znów usłyszał jedynie strzępy prawdy.
— Nie widziałem, żeby ktoś ją odwiedzał.
— Bo nie odwiedzał, ale ona i tak pisała. Odkąd zdobyła adres, wciąż bazgroliła, a koperty przynosiła mi, żebym to ja chodziła na pocztę, bo Frank nie za bardzo był za tą pisaniną. On to chyba zawsze był taki przeciwny, zgryźliwy dziad — burknęła, choć Logan Harris miał wrażenie, że takie słowa o kimś w podobnym wieku były nieco niefortunne.
— Nie chciał kontaktu z córką? — Zdziwił się.
— Mówię, jak było. Wolała, żebym to ja wysyłała. Podrzucała je pod drzwi. Później już coraz rzadziej wchodziła do środka.
— Dostawała odpowiedzi?
— Tego nie wiem.
— Rozumiem. A mężczyźni, którzy ją odwiedzili? Kim byli? Znasz te osoby?
Jej wzrok uciekł nieco w lewo. Odchyliła się najpierw do tyłu, a zaraz potem zrobiła podobny ruch w przeciwnym kierunku. To wystarczyło detektywowi, by zorientować się, że za chwilę usłyszy kłamstwo. Podeszła do blatu i sięgnęła po szklankę z wodą. Zaproponowała to samo Loganowi, ale odmówił. Włożyła do ust plasterek jabłka i między jednym ruchem żuchwy a drugim szepnęła:
— Nie znam.
— Z pełnymi ustami lepiej się kłamie, prawda?