Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
149 osób interesuje się tą książką
Daniel Porębski od dekady poszukuje prawdy na temat śmierci swojej matki. Kiedy trauma z dzieciństwa zaczyna rządzić jego życiem, zgłasza się po pomoc do psychologa. Doświadczona Frida jest zdeterminowana, by wyciszyć lęki Daniela, ale jej metody budzą w nim spore wątpliwości. Wszystko zmienia się, gdy ojciec chłopaka wyjawia mu długo skrywany sekret, który może rzucić nowe światło na niewyjaśnioną od lat sprawę. Porębski decyduje się kontynuować leczenie, a z biegiem czasu relacja z terapeutką nabiera zupełnie innego wymiaru. Frida wpada w brutalną sieć intryg, gdzie pierwsze skrzypce gra obsesja pacjenta.
Czy kobiecie uda się wyjść z potrzasku? Jak daleko posunie się Daniel, by dopaść winnego? I czy można tak po prostu wybaczyć swojemu największemu wrogowi?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 314
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
RedaktorAgnieszka Michalik
KorektorAnna Kołtek
Projektant okładkiMozaix.pl
© Jolanta Żuber, 2025
© Mozaix.pl, projekt okładki, 2025
Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero
— Czy zrozumiałeś treść zarzutów?
Kiwnąłem głową. Przede mną siedział prokurator Dębski. Szpakowaty facet o zadartym, szerokim nosie i sporych barkach. Raczej przykład pracownika fizycznego niż kogoś, kto wykonuje umysłową pracę, ale pozory jak zwykle myliły.
Nikt nie rzucił już hasła o prawie do zachowania milczenia i telefonie do adwokata. Zacząłem więc gadać — na to właśnie czekali. On i osoba stojąca po drugiej stronie weneckiego lustra, która miała za zadanie analizować wszystkie moje gesty.
— Nie planowałem tego — powiedziałem. — To wyświechtany frazes, który powtarza pewnie każdy w tym pokoju, ale taka jest prawda.
— Czyli przyznajesz się do winy?
Westchnąłem i skrzyżowałem ręce. Wszystkie dowody, psiakrew, mieli już na tacy, więc mogłem milczeć i dać im się wykazać albo opowiedzieć wszystko; wybrałem to drugie.
— Jechaliśmy razem pociągiem, ale facet zbyt długo, zbyt namolnie i zbyt często na mnie patrzył. Ewidentnie miał jakiś problem, a ja nie lubię problemów; likwiduję je, zamiast stwarzać. Poza tym tamten dzień był bardzo udany, więc nie chciałem nieprzyjemności. Wtedy myślałem, że facet ma jakieś dwadzieścia pięć lat. Na rękach widać było tatuaże, z kieszeni wystawała paczka marlboro i zapalniczka z czerwonym kogutem.
— Mówisz o tej? — Przysunął w moją stronę przedmiot zapakowany w foliowy worek.
— Tak. Już wtedy była stara i zużyta, ale widocznie ją uwielbiał, bo wciąż nabijał do niej gaz. No i tak jechaliśmy razem, ale przeczuwałem, że facet coś kombinuje, a kiedy wysiedliśmy na stacji i przepychaliśmy się przez tłum ludzi, poczułem, jak ktoś sięga do mojej tylnej kieszeni. Pozwoliłem wymknąć się portfelowi i udałem, że nie jestem niczego świadomy. Przecież taki piękny dworzec, jaki teraz mamy, nie mógł być świadkiem kradzieży.
— Nie wiem, czy to ma jakieś znaczenie.
— Ale meneli jakby mniej — kontynuowałem, jakby mi w ogóle nie przerwano. — Ludzi też, bo schować się za tymi słupami zimą, to nie polecam. Tamten wsiadł do autobusu i zajął miejsce z przodu pod oknem. Wysiedliśmy na Zamojskiej, jak zwykle śmierdziało tam już na wejściu. Nie myliłem się, kiedy myślałem, że facet raczej nie jest z dobrego towarzystwa. Przeszliśmy kawałek, a kiedy zorientował się, że go śledzę, przyspieszył i prawie by mu się udało zwiać, gdyby nie to, że obrócił się i wpadł na kogoś. Podszedłem bliżej i gdy znaleźliśmy się w takiej wnęce, powiedziałem coś w stylu: „Hej! Zabrałeś mój portfel. Myślałeś, że nie zauważyłem, tak? Naprawdę tak myślałeś?”. On się najeżył i zrobił zbolałą minę, ale tak komiczną, jakby jednocześnie chciał pokazać wyższość i ukryć strach. Rzucił po prostu: „C-co? Koleś, nie mam niczego twojego”. I podniósł ręce do góry, ale ten gest obrony niczego nie załatwił, bo kłamstwo wkurwiło mnie jeszcze bardziej.
— Co mu zrobiłeś?
— Nie wiem. Chciałem go trochę postraszyć, po prostu dać nauczkę, ale chyba przesadziłem. To dlatego, że się stawiał. Przecież wystarczyło powiedzieć: „Sorry, ukradłem, oddaję, jestem świnią, ale kajam się”. Tylko że on szedł w zaparte, brnął w jakieś głupie opowiastki, że niczego nie ma i tak dalej. Dlaczego? Skoro doskonale go widziałem, czułem, że to jego łapy. Wciąż gadał i gadał. Musiałem to przerwać, po prostu musiałem. Kilka minut później odszedłem bogatszy o dwa portfele. Jeden z plikiem banknotów, drugi prawie pusty, choć w jednej z kieszonek znalazłem zdjęcie małej dziewczynki. Miała dwa, może trzy lata. Możliwe, że kradł właśnie dla niej.
— I nie wpłynęło to na ciebie? Sumienie nie dało o sobie znać?
— Oczywiście, że wtedy poczułem wyrzuty sumienia, że go tam zostawiłem i może, ale tylko może, facet się już nie wykaraska, bo zadławi się własną krwią. Ale to było tylko raz, krótka migawka, która trwała tyle, ile moje zerknięcie na fotografię, zanim nie wyrzuciłem jej do śmietnika. Pierwszy i ostatni raz poczułem się źle, ale potem długo, długo byłem zadowolony.
— Osiem razy. Dźgnąłeś go osiem razy. Naprawdę myślałeś, że przeżyje?
— Cóż… Czyli nie przeżył — skwitowałem, ironicznie się uśmiechając. — To niezbyt wesoła wiadomość. Wie pan, że trudno jest nie przesadzić. Byłem świadomy, że może się tak stać.
— I zostawiłeś go.
— Ukradł mi portfel — wyjaśniłem, zakładając ręce za siebie. Wytrzymałem jego spojrzenie, a kiedy prokurator lekko pokręcił głową, jak gdyby nie rozumiał moich tłumaczeń, skonkludowałem: — Za każdą winą stoi kara.
— Mogłeś odwrócić się, wyrwać swoją własność i zgłosić próbę kradzieży.
— Pan by tak zrobił?
— Tak.
— Wątpię. Tak robią mięczaki — odparłem prowokująco.
— A ty nim nie jesteś, prawda? Bardzo zły z ciebie facet, skoro zabijasz słabszych od siebie; na pewno nie można cię nazwać fajtłapą.
Cisza. Nie odpowiedziałem, bo gówno wiedział. Wcale nie byli słabsi, byli po prostu źli, skażeni. Dlaczego nie spojrzał na to właśnie z tej perspektywy? Nie rozumiał, że uchroniłem od kradzieży kogoś innego, że dzięki mnie świat pozbył się złodzieja.
— A co z pozostałymi? — Dębski przesunął bliżej mnie zdjęcia czterech osób i odchylił się na krześle. Piąte, które z jakiegoś powodu było zakryte, leżało wciąż obok jego notatek.
Przez moment obaj milczeliśmy. Oczywiście pamiętałem tych ludzi. Prawda była taka, że doskonale znałem ich historie… i grzechy.
— Cóż — powiedziałem najspokojniej, jak tylko mogłem, choć wnętrze rozpadało mi się na kawałki z powodu niewiadomej przyszłości. — To ciekawe opowieści, zdziwiłby się pan, jak bardzo. Od tamtej sytuacji minęły lata, a we mnie wciąż pozostało niezrozumienie dla krzywdy i brzydoty tego świata.
Prokurator uśmiechnął się sztucznie.
— Chciałeś ratować dla nas świat?
— Nie. Czasem tylko sprzątałem tych, którzy stawali na mojej drodze zupełnie bez sensu i naprzykrzali mi się mocno.
Dębski coś zanotował i znów zerknął na fotografie. Potem podciągnął rękaw koszuli. Elektroniczny zegarek na jego nadgarstku wskazywał siedemnastą.
— Ile mamy czasu? — zapytałem od niechcenia.
Prokurator rzucił okiem na wyświetlacz. Byłem ciekaw, jaki miał puls i czy denerwował się tym, że ma przed sobą mordercę, ale nagle ekran zgasł, zostawiając mnie z uczuciem niewiedzy.
— Niewiele.
— W takim razie powiem to tylko raz — rzuciłem szorstko. — Proszę sobie to zaprotokołować dokładnie, bo nie będę składał wyjaśnień przed sądem.
— Masz do tego prawo.
Uśmiechnąłem się, a potem patrząc to na zdjęcia, to na niebieskie ściany, zacząłem kolejną opowieść. Gdzieś w zakamarkach umysłu wciąż dochodził do mnie głos: „Osiem razy. Dźgnąłeś go osiem razy”.
Zdałem sobie sprawę, że nie zrobiło to na mnie wrażenia, choć nie sądziłem, że w ten sposób zareaguję na wieść o tym, że zmarł. Nieczęsto czytałem takie wiadomości. Starałem się też nie przeglądać gazet, bo zupełnie bym od tego zwariował. Odcinałem się i po prostu sprzątałem.
Aż do dziś.
Kilka tygodni wcześniej
Dwa żółte, ustawione naprzeciwko siebie fotele lekko go onieśmieliły, jednak wyraz twarzy pani psycholog Jastrzębskiej — nieco współczujący, a jednocześnie pełen blasku — sprawił, że wreszcie zajął wyznaczone miejsce. Wciąż uważał to za zły pomysł, ale Kamila nalegała, żeby poszedł na terapię dla własnego dobra.
Wyobrażał sobie ten moment setki razy. Oczami wyobraźni widział, jak odkrywa przed kimś obcym to, co go boli. Psycholog nagrywa albo notuje każde słowo, przytakuje z uśmiechem, ale przez większość czasu milczy, by zachęcić go do zwierzeń. A on mówi. Mówi wszystko — wraca do tamtego dnia, tamtego zdarzenia i przerzuca ciężar na inną osobę.
— Danielu… — Pani psycholog zwróciła się do niego po imieniu, co miało wywołać uczucie komfortu. — O czym chciałbyś porozmawiać?
Młody mężczyzna stłumił w sobie chęć wyjścia do poczekalni i sięgnięcia po paczkę czerwonych L&M. Palenie od zawsze go odstresowywało. Wystarczyły dwa, trzy głębokie wdechy i czuł, jak wszystko się uspokaja.
Jeszcze przez moment milczał. Obserwował ją dokładnie. Najpierw skupił się na kolorach, potem na detalach: błękitna spódnica, ciemnoniebieska bluzka na grubych ramiączkach, okulary w czerwonych oprawkach i luźno związane włosy. Frida. Imię, które wydawało mu się tak specyficzne, że aż nierealne; choć to właśnie pod jej profilem widniało sto trzydzieści opinii — z czego tylko dwie były neutralne. Postanowił temu zaufać i wybrał właśnie ją.
— Dziś jest rocznica śmierci mojej mamy — zaczął wolno i znów umilkł, jakby to jedno zdanie miało wszystko wyjaśnić.
Jednak pani psycholog o oryginalnym imieniu wcale nie wyrażała współczucia, zamiast tego intensywnie świdrowała go wzrokiem. Daniel czuł się, jakby był zamknięty w dużym kartonowym pudełku, które ktoś raz po raz zgniatał, tym samym zmniejszając mu przestrzeń do oddychania.
— Od tego czasu ja i siostra nie możemy się z tym pogodzić. Jej śmierć była totalną niesprawiedliwością. Popełniła samobójstwo, chociaż powód rozmył się i teraz są na to różne poglądy. Ale myślę, że na wszystkim zaważył tamten wieczór. Wieczór śmierci.
— Przykro mi, Danielu — rzuciła, choć nawet nie podniosła głowy. — Co masz na myśli, mówiąc o tamtym wieczorze?
— Dlaczego dopiero teraz jest pani przykro, a wcześniej nie było? — spytał, mimo że początkowo chciał to zostawić w swojej głowie.
Wydawało mu się, że Frida bardziej ubolewała nad samobójczą formą śmierci jego matki, niż gdyby miał to być wypadek. Kobieta nie odpowiedziała na pytanie, więc po chwili Daniel znów kontynuował:
— Byłem świadkiem tego. Nie dosłownie, ale znalazłem ją w wannie, gdy wróciłem od kolegi. Te wspomnienia są wciąż żywe. Mokra podłoga, choć mama zawsze mówiła, żeby wycierać ją do sucha, czerwona woda, jej zwisające za wannę ręce, a potem ten mój przeraźliwy krzyk, który wciąż niesie się echem w umyśle. Chciałbym go uciszyć.
— Mieliście jakieś problemy w rodzinie?
— Jak każdy.
— A jak określiłbyś relacje między rodzicami w przeszłości? Były dobre?
— Nie spali razem. Odkąd skończyłem jedenaście lat, nie widziałem ich śpiących w jednym pokoju. Mama przeniosła się do siostry, a ona musiała dzielić pokój ze mną.
— Byłeś zdziwiony? Zapytałeś dlaczego?
— A dlaczego ludzie nie sypiają ze sobą?
— Są różne powody. — Uśmiechnęła się lekko, wciąż zachowując tę swoją profesjonalną aurę.
— Nie — zaprzeczyłem natychmiast. — Jest jedna główna przyczyna. Zdrada. Nic tak nie psuje relacji między ludźmi jak ktoś trzeci, kto wpycha się do związku. A u nich było tych kobiet dużo więcej. Wtedy tego nie rozumiałem, ale teraz jestem w stanie wczuć się w sytuację mamy.
— Sądzisz, że to było powodem ich chłodniejszych relacji?
Daniel założył nogę za nogę i oparł się wygodnie o fotel. Znów zerknął za siebie. Papierosy zostały w kieszeni kurtki, a chęć sięgnięcia po nie — mimo że palił przed wejściem — stawała się nie do wytrzymania. Wiedział, że ten temat będzie trudny, ale nie sądził, że aż tak.
— Lodowate relacje, pani psycholog, nie były przyczyną śmierci mojej mamy. Kobiety znoszą wiele, pewnie sama pani o tym wie. Upokorzenie, kiedy mąż wybiera młodszą, zaniedbywanie, brak komplementów czy wspólnych wyjść. Starają się to jednak poskładać dla dobra dzieci. Ojciec się nie starał, wszystko robiła mama…
Chłopak przerwał nagle i spojrzał w prawo. Przez lekko zasłonięte rolety widać było poruszające się na wietrze gałęzie. Z pokoju, w którym mieszkał lata temu, miał podobny widok: bloki i kilka samotnych drzew. Nawet kołyszący się nad nimi ozdobny żyrandol zdawał się przypominać ten z dawnych lat.
Daniel odetchnął głęboko. Wypowiedzenie kolejnych zdań napełniało go jednocześnie irytacją na nieudolność ojca i straszliwą tęsknotą za tym, co robiła dla nich mama. Wreszcie się odważył:
— Udawała dom, byśmy mieli dobre wspomnienia, ale to była tylko kartonowa makieta. Zimne ściany, zdawkowe rozmowy i obojętny wzrok.
— Nie udało wam się zgrać?
— Niezbyt. Trudno w pojedynkę starać się o wszystko, trudno walczyć, kiedy nie masz wsparcia. A ja już sporo rozumiałem i wiedziałem, że przestali się kochać. Oddalili się, a w końcu zupełnie przestali zwracać na siebie uwagę.
Pochylił głowę i potarł intensywnie nadgarstki, bo zdał sobie sprawę, jak smutne było ich życie. Miał ciągle w pamięci obraz mamy, która całymi miesiącami potrafiła rozmawiać z ojcem tylko na temat zakupów i pracy. Obojętność obejmowała ich jak niechciany koc, który nie pozwalał się wyswobodzić.
Daniel zacisnął powieki, by pozbyć się tamtych wspomnień. Zbierał się na odwagę przed kolejnym wyznaniem.
— W dniu, w którym popełniła samobójstwo, ktoś ją skrzywdził. Bardziej niż ojciec, bo w jego przypadku to były tylko psychiczne rany. Choć na pewno bolały i goiły się dłużej niż te, które miały związek z jej ciałem i godnością jako kobiety. Teraz bardziej to rozumiem, ale wtedy miałem tylko strzępki informacji. Ojciec nie mówił mi wszystkiego, więc nie wiedzieliśmy, dlaczego mama nas opuściła. Dlaczego już nie wróci.
— Co chcesz przekazać, mówiąc o godności? — ożywiła się nagle Frida.
Daniel wypuścił powietrze z płuc. To, co właśnie robili, nie było oczyszczające. Z każdym słowem stawało się coraz ciężej; coraz gorzej było mu zbliżać się do punktu kulminacyjnego i wyznać, po co właściwie tutaj przyszedł.
Musiał przygotować jakieś tło, podłoże, które usprawiedliwi jego zachowanie. Chociaż po co miałby się przed nią tłumaczyć? Nie była od oceniania, miała przynieść mu ulgę.
— Ktoś ją napadł i molestował. Ponoć udało jej się finalnie wyrwać przed końcem, wie pani czego, ale to nadal był gwałt — powiedział wprost. — Były też siniaki na twarzy i coś na szyi, więc domyślam się, że w ten sposób chciał ją uciszyć. A wie pani, czego nie było? Śledztwa. Nie było prawdziwego śledztwa, bo zbyt szybko je umorzono, mimo że to ewidentnie była wina jakiegoś zwyrola.
— Przykro mi. — Frida chrząknęła i spojrzała na niego nieco łagodniej. Trwało to znacznie dłużej, niż powinno. — Wciąż nie potrafisz pogodzić się ze stratą?
— I tak, i nie. Bardziej z tym, że ten zwyrodnialec chodzi po świecie i pewnie nadal beztrosko sobie żyje. Nurtuje mnie jeszcze jedno pytanie: dlaczego to musiała być ona? Dlaczego trafiło na osobę, która przez tyle lat cierpiała ze względu na niewierność ojca i nigdy nie dała nam odczuć, że ma gorszy dzień. Wytrzymała z nim tyle lat, a złamała ją ta jedna sytuacja, podczas której ktoś dołożył jej kolejne kilogramy do dźwigania. Dlaczego to przeważyło? Miała nas. Mogła odejść od ojca, nie miałbym jej tego za złe.
— Może chciała mieć pełną rodzinę. Czasem kobiety godzą się na złe traktowanie w imię wyższego dobra i wzorowego modelu.
— Nasz nie był wzorowy. Był popieprzony.
Jej usta lekko drgnęły.
— Więc może nie miała dokąd odejść albo się bała, nie jestem w stanie stwierdzić. A czy kiedykolwiek mówiła o rozstaniu, skarżyła się?
— Nie. Nigdy nie rozmawiała z nami na tematy, które ich dotyczyły, wszystko trzymała w sobie. Może dlatego pękła? — Daniel zrobił chwilową pauzę. Czekał. Miał nadzieję, że Frida odpowie na jego pytanie, ale ona zastygła nad notesem. — Może jej się już ulało? — dopytywał coraz ostrzej. Kiedy jednak i na to nie zareagowała, znów spojrzał przez okno i rzucił oskarżycielskim tonem: — Nie wiem, ale mam żal do siebie, że nie dawałem jej wsparcia.
— Na pewno dawałeś — przerwała swoje milczenie Frida i szczerze się uśmiechnęła. — To w was miała siłę, dla kobiety dzieci są wszystkim — rzuciła jakby z melancholią, wpatrując się w okno.
— Gdybyśmy byli wszystkim, nie zrobiłaby tego. Zresztą nieważne — uciął szybko i machnął ręką. — Chcę po prostu poznać prawdę o tym, co stało się przed jej śmiercią. Od dziesięciu lat próbuję znaleźć odpowiedź na nurtujące mnie pytania. Od dziesięciu lat śni mi się też ten sam sen, po którym powrót do rzeczywistości jest straszny.
— Jaki to sen?
— Jest w nim jakiś człowiek, który nie ma twarzy. Chowa się za budynkiem w ciemności, ale słyszę, co mówi. Opowiada, że to on, śmieje się, a ten śmiech niesie się daleko, daleko poza nas. Nagle znajduję się w tłumie ludzi, w którym wszyscy patrzą właśnie na mnie i wtórują tamtemu człowiekowi. Stoją przodem. Tylko on jest tyłem. A potem — zawiesił głos — sen nagle się kończy, a ja zostaję bez odpowiedzi przez kolejne dni i kolejne miesiące. Wie pani, jakie to frustrujące?
— Myślisz, że coś by to zmieniło, gdybyś rozpoznał tę osobę?
— Tak.
Oboje spojrzeli na siebie wnikliwie.
— Oczywiście, że to zmieniłoby wszystko, przecież do tego dążę. Chcę napluć mu w twarz i zaciągnąć przed drzwi tego, który zdecydował się umorzyć śledztwo z braku wystarczających dowodów na powiązanie śmierci mamy z napadem na nią. I może wtedy poczułbym ulgę, bo życie z takim ciężarem jest straszne. Wciąż myślę o tym, kim był i czy miał rodzinę i dzieci. Może wracał do nich tamtego dnia? Czy po wszystkim przytulił żonę i ukołysał dziecko do snu? A może był samotny i wracając stamtąd, poszedł do baru napić się za to, że zaliczył kolejną kobietę? Nie wiem. I to mnie zabija. Potrzebuję lekarstwa na ten ból.
— Nie mogę ci niczego przepisać. — Wzruszyła ramionami.
— Wiem, ale nie pójdę do psychiatry, bo nie jestem chory, chciałem po prostu opowiedzieć o tym, jak cholernie niesprawiedliwy jest świat. Może gdyby nie siostra, nie byłoby mnie tutaj. Właściwie to ona mnie do tego nakłoniła, ale nie czuję się dobrze po wyznaniu przeszłości. Myślę, że w niczym to nie pomogło. Dopóki nie poznam jego danych, nic nie sprawi, że odetchnę.
— To musiało być dla ciebie ciężkie przeżycie. Dla ciebie i twojej siostry. Jest młodsza?
— O dwa lata. Czy wiek ma coś do rzeczy w tej kwestii?
Frida pokręciła głową, nalewając sobie wody. Wypiła łyk i zajęła się czytaniem notatek, jakby chciała uniknąć oskarżycielskiego spojrzenia Daniela.
— Tu chodzi wyłącznie o mnie i o mój niepokój — kontynuował. — Towarzyszy mi każdego dnia i uniemożliwia normalną relację z kobietami. Jedynie w pracy odnajduję się jeszcze jako tako.
— Masz na myśli to, że nie ochronisz swojej partnerki?
— Nie umiem być z nikim na dłużej. Czasem próbuję ukoić myśli przygodnym seksem, ale to na nic, to też nie działa. Minęło tyle lat, a ja jestem jednym wielkim procesorem, który wciąż myśli, wciąż analizuje, podejrzewa. Nie potrafię dać sobie spokoju z tym tematem. Może gdybym tamtego dnia wyszedł po nią do pracy…
— Codziennie wracała pieszo? — weszła mu w słowo.
— Autobusem. Ale z przystanku do domu miała kawałek.
— Nie mogłeś tego przewidzieć.
— Ale mogłem pomóc. Na pewno krzyczała, tylko ja byłem wtedy u kolegi, daleko. Nawet jeśli nie pokonałbym tego faceta, zawołałbym pomoc, zrobiłbym cokolwiek.
— A co z twoim tatą? — zmieniła nagle temat.
Przełożyła ołówek z jednej ręki do drugiej i znów coś zapisała. Okulary lekko zjechały jej z nosa, przez co Daniel doskonale widział, jaki ma kolor oczu. Były błękitne, a wpadające promienie wczesnowiosennego słońca dodatkowo podkreśliły ich barwę. Znów się uśmiechnęła do zapisków, ale to był bardziej jeden z tych wyuczonych, teatralnych gestów niż przyjacielski uśmiech.
— Jest w domu opieki — odparł Daniel.
— Choruje?
— W pewnym sensie; dlatego ani ja, ani siostra nie chcieliśmy się nim zająć.
Frida zmarszczyła czoło. Mała pionowa bruzda uwydatniła się na jej twarzy, jak gdyby próbowała połączyć wątki.
— Ma dopiero pięćdziesiąt lat, ale wymaga solidnej uwagi — wyjaśnił chłopak, trafnie odczytując jej wątpliwości. — Płacimy duże pieniądze za jego pobyt, więc ma dobre warunki.
— Przez wzgląd na waszą przeszłość?
— Też.
— A przede wszystkim? — Nie dawała za wygraną.
— Nie miałem z nim dobrych stosunków po tym, jak dowiedziałem się, że jest niewierny. To wzbudziło we mnie niesmak. Podsłuchałem kiedyś ich kłótnię. Nie będę jej streszczał, ale straciłem do niego szacunek. Ilekroć nie wracał na noc albo zostawał dłużej w pracy, a mama chodziła od okna do okna, stawał się dla mnie coraz bardziej obcy. Wreszcie przestałem go traktować jak ojca, ale Kamila zawsze była jego ukochaną córką. Długo nie wiedziała nic o relacjach między rodzicami, dlatego dziwiła się, kiedy się wściekałem i nie chciałem spędzać z nimi wieczorów. Dopiero po czasie zrozumiała, co działo się w ich małżeństwie. Teraz jesteśmy rodziną tylko na papierze, i nic tego nie zmieni.
— A gdyby przeprosił?
Daniel parsknął, a potem zaśmiał się w głos. Ten śmiech niósł się po zielonych ścianach i rozkrzewiał po całym pokoju niczym w jego natrętnym śnie. Po pokoju, w którym — mimo że tkwili od trzydziestu minut — zdążył opowiedzieć jedynie skrawek swojego życia.
— Dostałby w twarz — stwierdził, gdy już się uspokoił. — Pani psycholog, nie przeprasza się za zmarnowane dzieciństwo i zdrady, których się nie żałuje. Jest tam, gdzie jego miejsce, wśród innych niedołężnych facetów w starszym wieku. Ale spokojnie — uśmiechnął się kpiąco — odwiedzamy go czasem. Jakiś czas temu przestał nas poznawać, za to podrywanie opiekunek idzie mu doskonale. A nie, przepraszam, ostatnio krzyczał, że jestem wyrodnym synem, więc chyba czasami pamięć mu wraca. Pielęgniarki z domu opieki twierdzą, że to uroczy pan, ja twierdzę, że to kawał gnoja, który już zawsze będzie myślał tylko o spódniczkach.
— Sporo negatywnych emocji. Nie masz żadnego ciepłego wspomnienia związanego z ojcem?
Daniel na moment zamilkł.
— Mam — przyznał wreszcie. — To oczywiste, że w każdej rodzinie jakieś są. Wspólne budowanie zamków z piasku za dzieciaka, kopanie piłki na boisku, pierwszy mecz z jego obecnością. Ale wie pani… — Nachylił się i złączył ręce. — To nie spowoduje, że nagle mu wybaczę.
— Może byłoby ci lepiej, gdybyś odpuścił? Spróbował rozliczyć się z przeszłością?
— Nie sądzę — uciął temat. — Więc… co pani proponuje?
Wpatrywał się intensywnie w jej oczy. Był niemal pewny, że Frida zacznie błądzić między rozwiązaniami z podręczników a kolejnymi pytaniami o relacje rodzinne. Wszystko to, o czym powiedział, nie działo się jednak pośród stron mądrych książek, a na ból po stracie nie było jasnej instrukcji. I choć internet analizował wszystkie etapy żałoby, według artykułów powinien być już na ostatnim i dawno przeboleć śmierć.
Frida odłożyła owinięty w złoty papier notes, zdjęła okulary i łagodnie zaczęła mówić:
— Będziemy mieć sporo pracy, jeśli zdecydujesz się kontynuować terapię. Ale to, co mogę zaproponować już dziś, to pewna technika. Powiedz mi tylko jeszcze: kiedy pojawiają się te myśli o wypadku z przeszłości? Czy wywołują je konkretne sytuacje?
— Wanna.
— Rozumiem. — Zmarszczyła czoło, a mały, pękaty nos, podobny do dziecięcego, uniósł się lekko.
— Nie, nie rozumie pani. To część mojego popapranego życia. Nie dałbym rady wykąpać się w wannie. Po tym, jak mama zmarła, przez długi czas używałem czegoś innego, choć nie mieliśmy prysznica. Ojciec i Kamila nie mieli z tym problemu, tylko ja się wzbraniałem przed wejściem do niej. Dopóki nie wyprowadziliśmy się stamtąd, musiała mi wystarczyć miska. Dla chłopaka w wieku dorastania to raczej niezbyt dobra forma dbania o higienę, ale jedyna, jaką akceptowałem.
— Czułeś lęk przed tym, że jeśli użyłbyś wanny, coś by ci się stało?
— Nie. Po prostu widziałem ją tam martwą… — Spuścił głowę, bo ten koszmarny majak pojawił się znienacka przed jego oczami. — Nie chciałem nawet patrzeć w tę stronę, a ojciec nie zgadzał się, żeby ją wymienić. Koszty, pani psycholog. Więc kąpali się tam, gdzie podcięła sobie żyły. Jak można myśleć wtedy o relaksie? Pani dałaby radę?
Frida otworzyła szerzej usta, ale od razu je zamknęła.
— Wróćmy do pytania: czy coś oprócz wanny nasila zły nastrój?
— Czy myślę o tym, kiedy widzę maszynkę do golenia? Umywalkę? Wodę? A może kiedy idę do łóżka z kobietą i ona mówi, że za szybko, bo boli? — zaczął ironizować. — Szczerze? Kojarzy mi się wszystko, więc chyba nie ułatwię pani zadania. Funkcjonuję normalnie, chodzę do pracy, jak każdy, ale moja głowa jest popaprana. Nie potrafię tego ułożyć i jak tylko wracam do domu, wpadam w panikę. Brakuje mi tchu.
— A co wtedy czujesz?
— Złość, strach. I znów złość. Chciałbym podejść do mamy lata temu, zanim to zrobiła, krzyknąć, żeby zawsze była przy nas, ale po chwili ten obraz znika.
— A ty się uspokajasz?
— Nie zawsze. Czasem boks mi pomaga. Mam w domu worek treningowy, uderzam w niego, dopóki starczy mi sił. Wyładowuję swoją złość, ale ostatnio… — Przełknął ślinę i popatrzył na swoje ręce. Były zdarte do krwi, kostki nie zdążyły się zasklepić.
— Przesadziłeś?
— Tak — potwierdził ze wzrokiem wbitym w ścianę. — Przyznałem się Kamili do tego wszystkiego.
— Jesteś z nią blisko? Macie dobre relacje?
— Poprawne. Ma męża i córkę. Ułożyło jej się w życiu, ale zasługiwała na to.
— Nie potrafisz określić, co powoduje w tobie nasilenie reakcji? Gdybyś mógł wymienić… Dużo by nam to pomogło.
Daniel milczał. Pytała o to już trzeci raz, a on przecież powiedział, że wiele rzeczy wpływało na jego stan. Najdotkliwszy w skutkach zawsze był jednak widok krwi. Czy to małe nacięcie czy poważny uraz, natychmiast przenosił się do tamtej łazienki w bloku i wanny po brzegi wypełnionej czerwienią.
— Woda i krew — odpowiedział wreszcie. — Jeśli dąży pani do tego, żeby unikać tych czynników, to muszę panią rozczarować, nie da się.
W oczach Fridy pojawiły się ogniki, które zdawały się mówić: „Naprawdę sądziłeś, że usunę ci z życia wszystkie rzeczy, od których miesza ci się w głowie?”. Daniel zignorował głos, który kazał mu myśleć właśnie w ten sposób, i czekał, napędzany cichą nadzieją.
— Chciałabym, żebyś odtworzył ze mną to wydarzenie z przeszłości, ale w zupełnie inny sposób. Możesz zmienić każdą chwilę, począwszy od poranka. Dziś już tego nie zrobimy, bo zostało nam dziesięć minut, ale mam nadzieję, że nie przerwiesz terapii.
— Na czym będzie polegała?
— Przede wszystkim na pozbyciu się lęku przed tym, o czym mówiłeś. Jeśli usuniemy z twojej głowy złe myśli, może będziesz w stanie zapanować nad objawami, jakich doświadczasz.
Daniel uniósł brwi.
— Niewiele mi to mówi. A prościej?
— Musisz uwierzyć, że nie jesteś niczemu winny, i zamknąć tamten rozdział. Wszystko, co będzie ci przypominało o mamie, nie może mieć negatywnych konsekwencji i wywoływać lęku.
— Mogę coś powiedzieć, pani psycholog?
— Oczywiście. Jestem tu, żeby cię wysłuchać.
— Świetne okulary. — Wskazał na oprawki, które leżały na stole tuż obok notesu. — Mam wrażenie, że są nieco sensualne i bardzo do pani pasują.
Frida poruszyła się nieznacznie. Obicie fotela lekko zaskrzypiało, a na jej ustach na ułamek sekundy zagościł wstydliwy uśmiech.
— A jeśli chodzi o mnie — kontynuował — nie jestem świrem. Po prostu nie wychodzi mi nauka godzenia się z tym wszystkim. To nie tak, że nie mam wyboru i muszę to porzucić. Wciąż mogę znaleźć tego gnoja, mogę go dorwać. Wiem, że powinienem się otrząsnąć, przeboleć, ruszyć dalej, ale, cholera, to nie działa.
— Nie obiecam ci, że nagle twoje koszmary się rozpłyną, ale możemy spróbować je wyciszyć.
— Uśpić złe sny? — zapytał z kpiącym uśmiechem. — A pani nie wie, że kagańce tylko to pogorszą? Nie przyszedłem tu, żeby tłumić przykre wspomnienia, ale po coś, co pomoże mi odzyskać równowagę. Po głos rozsądku. Może motto jakiegoś głupiego filozofa, które wydrukuję sobie i przyczepię na lodówkę. Nie ma pani czegoś takiego?
Nie odpowiedziała. Przyzwyczaiła się już do gwałtownych słów swoich klientów, którzy chcieli natychmiastowego ukojenia bólu. Daniel miał prawo być zły i rozżalony, ale doskonale wiedziała, że z biegiem czasu to się zmieni.
— Jeśli jedynym wyjściem jest brak wyjścia, to lepiej wrócę do swojego boksu. Biedniejszy o dwieście złotych, bo tyle kosztowała mnie ta cudowna porada.
— To naturalna reakcja — wyjaśniła. — Po pierwszym spotkaniu nie poczujesz się lepiej. Tak naprawdę możesz czuć się jeszcze gorzej, bo opowiedziałeś o wszystkim, co cię boli. Znów się z tym zmierzyłeś, ale to etap, który minie. Z dnia na dzień będzie już tylko lepiej. Ważne, że jesteś świadomy swojego problemu i chcesz zawalczyć o zdrowie psychiczne. Niewiele osób ma na to siłę. To duży postęp.
Daniel chciał w to wierzyć, ale nie mógł pozbyć się wrażenia, że wpadł z deszczu pod rynnę. Nie odwzajemnił uśmiechu Fridy, który nagle pojawił się na jej twarzy. Jeszcze przez moment rozmawiali o tym, co ich czeka, i o zadaniu domowym Daniela, ale z sekundy na sekundę chłopak był coraz bardziej zrezygnowany. Nie tego się spodziewał.
— Umów się, proszę, na kolejną wizytę w recepcji. Dziś sporo mi opowiedziałeś, ale wciąż czeka nas dużo pracy.
Frida zerknęła na zegarek, potem przeszła do swojego biurka i zaczęła przerzucać tony papierów. Daniel wyłapał aluzję i wyjął kartę. Oboje milczeli — ona przytłoczona ilością informacji, on wyzbyty skrawka bolesnych wspomnień, ale z jeszcze gorszym samopoczuciem.
Kobieta zgrabnymi palcami wystukała kwotę. Na serdecznym palcu prawej ręki błyszczał złoty krążek, na którym wcześniej zupełnie się nie skupiał. A więc żona. Daniel uśmiechnął się pod nosem na myśl o tym, jak bardzo ułożone życie musiała mieć pani psycholog i jej mąż, jeśli żyli zgodnie z tymi wszystkimi naukowymi podręcznikami.
— Mogę mieć jeszcze jedno pytanie?
— Oczywiście.
— Jestem najbardziej popapranym pacjentem, z jakim pani pracowała?
Przez chwilę pokój wypełniała jedynie cisza.
— Są różne historie. Zdziwiłbyś się jakie — odrzekła wymijająco i znów założyła okulary, skupiając się na wydruku z terminala.
Nie zatrzymała już spojrzenia na jego oczach. Błądziła wzrokiem w okolicach drzwi, jakby chciała delikatnie przypomnieć, że czas na zwierzenia minął; że transakcja doszła do skutku i teraz powinien radzić sobie sam.
— Do widzenia, pani psycholog — rzucił na odchodne.
— Do zobaczenia.
Kiedy minął recepcjonistkę bez umawiania się na kolejną wizytę, myślał tylko o tym, co powiedziała intrygująca Frida. Skoro jego historia nie wydawała się najgorsza, to co takiego skrywało ludzkie wnętrze i jakie opowieści wchłonęły ściany tego pomieszczenia, które właśnie opuścił? Nagle zapragnął je poznać. Dowiedzieć się, czy są ludzie, którzy dźwigają na barkach gorsze brudy niż on i czy tak samo mają obsesję na punkcie odkrywania prawdy. Może wtedy byłoby mu lepiej — gdyby wiedział, że jest ktoś podobny. I że nie zwariował.
Wyszedł stamtąd z uczuciem jeszcze większego przytłoczenia, niż kiedy zastanawiał się, czy ta terapia to na pewno dobry pomysł. Odwrócił się w stronę niebieskiej tablicy z białymi literami i kolejny raz prychnął. Nie mógł uwierzyć, że ludzie nabierają się na coś takiego i płacą grube pieniądze za porady, których i tak później nie potrafią wcielić w życie.
Odpalił przeglądarkę i przejrzał lokalne wiadomości, skupiając się na napadach. Był gotów natychmiast opowiedzieć policji, że może to być ktoś, kto miał udział też w sprawie jego mamy. Nikogo takiego jednak nie znalazł.
Otworzył skrzynkę pocztową w nadziei, że dostał odpowiedź od emerytowanego funkcjonariusza, którego poznał kiedyś w Finance. Napisał do niego trzy razy. Prosił o pomoc i wskazówki, od czego powinien zacząć śledztwo. Chciał też, żeby sprawdził, czy on sam na pewno niczego nie przeoczył. Poza tym może udałoby mu się dostać do akt sprawy i poznać więcej szczegółów. Gdyby tylko odpisał… Ale skrzynka świeciła pustkami.
Daniel otworzył okno nowej wiadomości i już miał nawrzucać mu od najgorszych, gdy nagle rozległ się dzwonek telefonu.
— I jak? — zapytała Kamila, która nie zdobyła się nawet na krótkie „cześć”.
— Nijak.
— No ale byłeś… prawda?
— Byłem.
— Jezu, Daniel, nie każ mi cię ciągnąć za język. Jak się czujesz?
— Pani psycholog bardzo ładna, nawet bym powiedział, że piękna jak na swój wiek. Gdyby nie była mężatką, umówiłbym się z nią.
— Właśnie to zrobiłeś — rzuciła z irytacją. — Wiesz, co mam na myśli. Powiedziałeś jej wszystko?
— Tak.
— I co?
— Kazała mi opisać tamten wieczór, zmieniając bieg wydarzeń.
Daniel przerzucił słuchawkę do drugiego ucha, a z kieszeni wyjął paragon. W myślach złorzeczył, że musiał zapłacić za daremne porady.
— I to pomoże?
— To samo pytanie zadałem jej.
— I co ona na to?
— Że wyciszę swoje koszmary, ale one nie znikną — zaczął przedrzeźniać Fridę. — Masz zajebiste szczęście, że nie byłaś przy tym i znasz to tylko z opowieści, bo jakbyś usłyszała te jej mądrości, to wyszłabyś przed końcem wizyty. Było też sporo pytań o ojca. Oczywiście proponowała, żebym mu wybaczył, i przekonywała, że ona rozumie, co się ze mną dzieje. Noo, na pewno! — wycedził. — Nasza mama się zabiła, a ja jej nie pomogłem. Pisanie durnego sprawozdania z dnia jej śmierci, w które wstawię sceny tej pomocy, niczego nie zmieni.
— Spróbuj. Co ci szkodzi? Przecież możesz ruszyć przed siebie, przestać rozpamiętywać ten dzień i zostawić przeszłość za sobą. Każda metoda jest dobra, jeśli jest skuteczna.
— Łatwo ci mówić. Zostawiłaś mnie i założyłaś rodzinę, choć obiecywaliśmy sobie, że będziemy się wspierać!
Po drugiej stronie słuchawki słychać było ciche westchnienie.
— Zrozum, nie mamy już po naście lat. Minął szmat czasu. Nadal będę cię wspierać, ale mam dziecko i nie mogę już poświęcać ci tyle uwagi. Dlatego chciałam, żeby zajął się tobą psycholog.
Po co? Daniel zaczął rozmyślać nad tym, co powiedziała Kamila, ale czuł jedynie złość. To irracjonalne, ale chciałby, żeby jego siostra spędzała z nim więcej czasu.
Kiedy umarła mama, Kamila była najbliższą osobą, jaką miał. Może dlatego czuł się zdradzony, gdy wyszła za mąż. Dawniej nieśli wspólny ciężar, a teraz ona była szczęśliwa — nie rozpamiętywała, nie myślała o tym, kto to zrobił i dlaczego wciąż przebywał na wolności. Tymczasem on uważał, że należy doprowadzić sprawę do końca, że ktoś musi ponieść karę.
— Dziękuję za polecenie — rzucił wreszcie, ale w jego głosie dało się wyczuć ten charakterystyczny sarkazm. — Niemniej chyba jednak poradzę sobie sam. Skoro ty z taką łatwością sobie żyjesz, to przecież ja też mogę, prawda? Co tam mama, która nie żyje od dziesięciu lat. I po co szukać winnego? Jej i tak to życia nie wróci, nie?
— Swoje wycierpiałam — burknęła Kamila, wyraźnie zmęczona ciągłymi pretensjami. — Nie chcę się zadręczać latami i ty też powinieneś odpuścić. Widzisz, jak to na ciebie wpływa. Która to już koleżanka z kolei, co miała być taka fajna, a znów okazała się zła? Wciąż nie taka, wciąż uciekasz od dziewczyn, jak tylko zaczną coś czuć. Nie dajesz się pokochać.
— Bzdura. Po prostu nie trafiłem na właściwą osobę.
— Trudno to stwierdzić po miesiącu lub dwóch. Czasem mam wrażenie, że nie chcesz z kimś być, bo nie jest taki jak ona.
— O czym ty mówisz?
— O tym, że nikt nie jest taki jak mama; tak dobry i cierpliwy. Może więc rzeczywiście nic w tym dziwnego, że nie możesz nikogo zatrzymać przy sobie na dłużej.
— Nie rób ze mnie jakiegoś chorego pojeba — rzucił wściekle. — Nie szukam drugiej matki!
— Ale tak to wygląda.
— To źle wygląda.
— Okej… Co dziś robisz? — zmieniła temat, żeby uniknąć nadciągającej awantury.
— Nic specjalnego, to co zwykle.
Kamila znów westchnęła przeciągle.
Co miał powiedzieć? Że tym razem będzie inaczej? Że wyjdzie na miasto ze znajomymi albo umówi się z jakąś dziewczyną na randkę i będzie udawać, że ten dzień jest po prostu jednym z wielu?
Od lat nie potrafił spędzać rocznicy śmierci matki inaczej niż w ten jeden określony sposób, w który zwykły człowiek daje upust emocjom. Alkohol. Do odcięcia. Do zatrzymania złych wspomnień.
Tym razem pewnie zrobi tak samo. Złoży na grobie białe róże — te, które mama tak kochała — a potem opróżni kolejną butelkę wódki, obiecując sobie, że w tym roku uda mu się odnaleźć sprawcę napadu.
— Daniel… — Głos siostry wyrwał go z zamyślenia.
— Nie chcę morałów. Zobaczymy się niedługo, pozdrów tego swojego księcia i ucałuj małego.
— Małą… — westchnęła zrezygnowana. — A kiedy ty do nas wpadniesz?
— Wiesz, że nie lubię towarzystwa twojego męża.
— Ale Marcysia chętnie by się pobawiła z wujkiem.
— Myślę, że jednak woli tatusia. Na razie. — Rozłączył się, nie dając siostrze szansy na odpowiedź, i wrzucił telefon do kieszeni dżinsowej kurtki.
Wsiadł do auta. Z jednej strony chciałby spędzić ten dzień w towarzystwie Kamili i jej córeczki, z drugiej — aż za bardzo nie trawił jej męża. No i pozostawała kwestia rocznicy. Czy dziesiąta, okrągła, nie powinna być przeżywana w samotności?
Wyciągnął z kieszeni papierosa i go odpalił. Wydmuchując dym przez uchyloną szybę, włączył się do ruchu. Białe kwiaty delikatnie podskakiwały na siedzeniu pasażera, kiedy tylko koła wpadały w większe dziury. Mknął pospiesznie ulicami Lublina, bo gabinet, w którym pracowała Frida, był na jednym końcu, a cmentarz na Majdanku — na drugim. O tej porze główne ulice były zakorkowane, więc musiał przygotować się na wydłużony czas dojazdu, poprzetykany trzymaniem nogi na półsprzęgle w najbardziej zatłoczonych miejscach.
Ale może to i lepiej? Im dłużej będzie sam w domu, tym w gorszy nastrój wpadnie. A tak, gdy będzie w ruchu, miną kolejne sekundy i minuty dzielące go od rozpamiętywania przeszłości. Od notatek, zdjęć, nazw ulic, budynków, twarzy i rysopisów.
I od szaleństwa, które zaczęło się, gdy tylko skończył trzynaście lat, a które trwało do dziś.
Równą godzinę zajęła mu wizyta na cmentarzu i powrót do domu. Płyta nagrobna lekko się przetarła, a żaden ze zniczy nawet się nie tlił. To go zdenerwowało. Natychmiast wszystko uprzątnął i odpalił nowe. Kamila obiecała przyjeżdżać i doglądać porządku, ale jak zwykle na obietnicach się skończyło. Musiał dbać o wszystko sam. Zapamiętał, żeby przy najbliższej okazji porozmawiać z nią o tym, że powinni wymienić płytę i odrestaurować zdjęcie. Za miesiąc święta wielkanocne, to nie mogło wyglądać w ten sposób.
Siedząc na ławeczce obok grobu, opowiedział mamie o tym, co ostatnio wydarzyło się w jego życiu: o pani psycholog, pamiętniku, ojcu, który zwariował, i o tym, jak bardzo mu jej brakuje. Wyjaśnił, do czego doszedł niedawno — w trakcie analizy tablic ze znakami — i dał jej do zrozumienia, że jest blisko poznania prawdy. Potem rozejrzał się, czy na pewno nikt nie widzi, pocałował czarno-białe zdjęcie umieszczone w centralnej części płyty i wyszeptał, że dotrzyma słowa i odnajdzie tamtego faceta.
Nie płakał. Nauczył się tłumić emocje, którym dawał upust dopiero w domu. Tak, by matka nie widziała, że jest bez niej zupełnie bezradny. Dwudziestoparoletni chłopak, który wciąż maże się z powodu tęsknoty za mamą, nie korespondował przecież z wizerunkiem kierownika w Finance. Musiał więc być taki, jak wymagało tego stanowisko — stalowy.
Po dotarciu przed klatkę wyjął kluczyki i włożył je do zamka w drzwiach. Pokonanie dwóch pięter zajęło mu moment. Znów spoglądał na te same ściany, tego samego kota i znów otaczała go ta sama monotonia.
Podszedł do gazowej kuchenki i wstawił wodę na kawę. W międzyczasie obserwował widok za oknem. Dzieciaki kopały w piłkę na zielonym skrawku przed blokiem, przekrzykując się o wynik i słuszność faulu lub jego brak. On też pamiętał ten beztroski czas, który trwał, dopóki jego życie nie przybrało szarych kolorów.
Oparł ręce o blat. Spoglądał na nich z melancholią, ale kiedy dostrzegł, że chłopcy przestali grać i zaczęli pokazywać go sobie palcem, nagle się ocknął.
Gwizdek w czajniku dał o sobie znać, więc zalał kawę, wsypał do środka dwie kostki cukru i usiadł na kanapie. Wciąż analizował to, co powiedziała Frida. „Możesz przedstawić rzeczywistość zupełnie inaczej niż wcześniej. Możesz wszystko. Jeśli tylko zdecydujesz się kontynuować terapię, na pewno będzie lepiej”.